29,90 zł
Życie od A do Ż. Ojciec Tomasz Golonka w 99 felietonach dotyka różnych aspektów życia, w lekkiej formie opowiadając o poważnych sprawach. Kto jest w dzisiejszych czasach autorytetem? Jak rozumień wolność? Gdzie szukać mądrości? Co jest dobrem? Czym prawda różni się od postprawdy? Dlaczego przywileje są złe? Co stanowi obowiązek hierarchów? Próbę odpowiedzi na te – i nie tylko te – pytania znajdziemy właśnie w tej książce. Nie wszystkie okruchy całości to zapis wybranych audycji prowadzonych w Polskim Radiu Katowice w cyklu U progu dnia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 121
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2025
Redaktor prowadząca – Justyna Olszewska
Redakcja – Agnieszka Czapczyk
Korekta – Marek Kowalik, Agnieszka Czapczyk
Skład i łamanie wersji do druku, redakcja techniczna – Józefa Kurpisz
Projekt okładki i layoutu – Krzysztof Lorczyk OP
Grafiki na okładce i frontyspisie (s. 2) – fragmenty witraży ze zbiorów The Metropolitan Museum of Art | metmuseum.org
ISBN 978-83-7906-830-2
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie i
ul. Kościuszki 99
61-716 Poznań
tel. 61 850 47 52
www.wdrodze.pl
Przygotowanie wersji elektronicznej Epubeum
Układanie puzzli, nawet tych wielotysięcznych, tym różni się od opisywania życia, że to pierwsze, nawet jeśli dopiero po długim czasie i po wielu usiłowaniach, kiedyś się kończy. Opisywania życia zakończyć nie sposób.
Stąd tytuł książki: Nie wszystkie okruchy całości. Bo, owszem, jest jakaś całość – życie. Ale próby jego opisu pozostają zawsze fragmentaryczne, to swoiste przyczynki, okruchy właśnie. A że są to opowieści nie wszystkie? W żadnym wypadku moją ambicją nie było spisanie wszystkiego. Jeśli natomiast udało mi się powiedzieć cokolwiek, co jest spójne z życiem, rzeczywistością i stanowi jakiś klucz – otwiera, odsłania i daje dostęp, tak że czytelnik uzna: „O, tak! Tak to właśnie jest”, to się cieszę.
Książka została przygotowana na przełomie 2023 i 2024 roku (dziękuję za pomoc osobom, które wsparły mnie w pracy merytorycznej i redakcyjnej), ale składają się na nią teksty powstałe na przestrzeni kilku lat – od 2017 roku. Są to zapisy audycji prowadzonych w Polskim Radiu Katowice w cyklu U progu dnia. Bardzo dziękuję wszystkim, dzięki którym mogłem uczestniczyć w tym projekcie.
Alfabetyczny układ tekstów nie jest związany z jakimś szczególnym zamysłem. Bo też jakiegoś szczególnego zamysłu w układzie tekstów nie ma. Można by się doszukiwać pewnych wątków przewodnich – przypowieści, błogosławieństwa, osoby, spotkania, jednak wytyczanie ich nie było moim zamiarem. Tematy i wątki są przemieszane. Tak jak w życiu: nie wszystko dzieje się po kolei, a często wszystko dzieje się naraz. Tak więc i ten alfabetyczny układ można porzucić i czytać książkę „na wyrywki”. Każdy tekst to tylko okruch jakiejś większej całości.
Książkę oddaję do rąk wszystkim, którzy będą chcieli do niej zajrzeć. A dedykuję tym, których spotkałem na swojej drodze. Okruchy – większe, mniejsze, nigdy wszystkie – wspólnie przeżytego życia to największe bogactwo, jakie stało się moim udziałem.
Dziękuję.
Tomasz Golonka OP
Wydaje się, że Herod powinien żywić do Jana Chrzciciela uczucia jednoznacznie wrogie. Tymczasem jego stosunek do Jana jest ambiwalentny, a chwilami – nawet przyjazny. Jak czytamy u Marka Ewangelisty: „Herod bowiem liczył się z Janem, wiedząc, że był on człowiekiem sprawiedliwym i świętym, i brał go w obronę. Ilekroć go słuchał, odczuwał niepokój, a jednak słuchał go chętnie”. Niezrównoważony szaleniec i satrapa miał co do Jana mieszane uczucia.
Ambiwalencja może być objawem stanu chorobowego duszy. Niezrównoważenie, miotanie się w skrajnościach, rozdwojenie, rozdarcie to objawy zaburzenia jakiejś równowagi ducha. Z drugiej strony, ambiwalentne uczucia to stan normalny, nierzadko towarzyszący nam w różnych sytuacjach. Czasem po obejrzeniu jakiegoś filmu albo po wyjeździe urlopowym mówimy, że mamy mieszane uczucia.
Ambiwalencja to zjawisko ciekawe. Bywa, że nawet w stosunku do ludzi dla nas ważnych i przez nas kochanych żywimy skrajne uczucia. Taka natura rzeczy.
Miłość z nienawiścią chadzają w parze. Można by zacytować wielu mędrców, którzy zauważyli ten fenomen życia. Bo istnieje „zdrowa” nienawiść. I istnieje, rzecz jasna, „zdrowa” miłość. I tak jak nienawiść może być czasem „chora”, tak też i miłość może nieraz „chorować”.
A „zdrowa” miłość, „zdrowa” nienawiść? Miłość w swoim podstawowym przejawie to nic innego jak siła przyciągania. Nienawiść to nic innego jak siła odpychania. Miłość sprawia, że zbliżamy się do siebie, łączymy, jesteśmy w stanie ze sobą żyć, budować związki, poczynać i rodzić dzieci. „Zdrowa” nienawiść to siła potrzebna do tego, byśmy byli w stanie się od siebie oddzielać, być samodzielnymi i odrębnymi istotami. Siła do tego, byśmy pozostawiali domy rodzinne, wyruszali w drogę i budowali domy nowe.
Siła miłości i siła nienawiści – zdrowe, pozostające w harmonii – to energie życia.
„Chora” miłość? „Chora” nienawiść? Sprowadzają smutek, powodują ból i zniszczenie.
Kto nauczy się przeżywać „mieszane” uczucia i radzić sobie z nimi, ten w znacznym stopniu ma szansę opanować sztukę życia.
„Jezus całą noc się modlił, a gdy nastał dzień, zebrał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których nazwał apostołami”. Z relacji przekazanej nam przez Łukasza Ewangelistę widać, że Jezus dokonał wyboru apostołów z namysłem. Uczniów było wielu, przebywali z nim już jakiś czas, poznawał ich, potem całą noc się modlił, ostatecznie dokonał wyboru.
Dla Jezusa był to pewnie ważny wybór. Apostołom chciał powierzyć swoją naukę, swój testament, siebie. Czy wybrał najlepszych? Wybrał konkretnych. Znamy ich z imienia: Piotr, Andrzej, Jakub, Jan, Filip, Bartłomiej, Mateusz, Tomasz, Jakub, Szymon, Juda, Judasz. Wiemy, skąd pochodzili, poznaliśmy ich rodziny, dowiedzieliśmy się, jaki był ich status społeczny. Jezus wybrał konkretnych ludzi. Nie aniołów! „Nie aniołów bowiem Bóg przygarnia, ale pokolenie Abrahamowe”. Apostołowie to nie ideały. Ideałów… nie ma. Są tylko konkretni ludzie. Widzimy, jaką każdy z tych mężczyzn przeszedł drogę jako osoba i jaką drogę musieli pokonać oni razem – jako grupa, jako wspólnota. Dużo można powiedzieć o tej drodze. Na przykład o drodze Piotra: od powołania, przez wyznanie wiary: „Tyś jest Mesjasz, Syn Boga Żywego”, po zdradę. A potem znowu wyznanie: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”.
Dla apostołów to też pewnie był ważny moment. Zostali zaszczyceni tym wyborem. Zauważeni. Rybak, celnik, kolejny rybak… Wydobyci ze zwyczajności, wręcz – z niebytu. Postawieni na świeczniku. Obdarzeni zaufaniem. Nie dość, że uczestniczyli we wszystkim, w czym uczestniczyli inni, to w dodatku zabierani tam, gdzie inni nie mieli dostępu. Pan Jezus mówił im rzeczy, o których nikomu innemu nie mówił. Na koniec – powierzył im siebie.
Nobilitacja? Tak! Nobilitacja osobista, społeczna.
Na nobilitację trzeba uważać. Bo od poczucia własnej nobilitacji blisko jest do zachwytu czy wręcz – samozachwytu.
Czy żadnemu z posłanych nie uderzyła do głowy „woda sodowa”? Ależ oczywiście! Kłócili się, kto z nich jest największy. Licytowali się, kto będzie po prawej, a kto po lewej stronie Jezusa. Za dwoma nawet wstawiała się matka, zapobiegliwa matka. Poczuli posadę, jej znaczenie. „Mądrzejsi” momentami niż sam Pan Jezus. Dyrygowali, zawiadywali. Jednych dopuszczali do Nauczyciela, innych nie dopuszczali.
Tacy byli apostołowie. Konkretni. „Nie aniołów Bóg przygarnia”. Musieli przejść gruntowną, wewnętrzną przemianę. Musieli się „rozsypać”. Musieli stracić swoje życie. Kto stracił swoje życie, ten je odnalazł. Kto zachował, stracił. Przechodzili tę przemianę raz, potem kolejny, i kolejny. Nosząc tę przemianę w sobie, mogli głosić Jezusa.
„Wy jesteście solą ziemi, wy jesteście światłem świata” – mówi Jezus do uczniów.
Skoro tak, to uczniowie Jezusa, najogólniej mówiąc, mają się w jakiś sposób przyczyniać do „podnoszenia jakości”. Powiedzielibyśmy nawet, że mają być swego rodzaju autorytetami.
A wiemy, jak to jest z autorytetem. Nie wystarczy mieć autorytet urzędowy, który chyba na nikim nie robi już wrażenia. Nie wystarczy powiedzieć: „Jestem uczniem Chrystusa”, „Jestem księdzem, katechetą, słuchajcie mnie”.
W codziennych relacjach międzyludzkich jest podobnie, gdyż to zjawisko staje się powszechne. Już nie wystarczy powiedzieć: „Słuchajcie mnie, bo jestem nauczycielem, szefem, dyrektorem”. Spoglądamy przecież nie na urząd, ale na kompetencje.
Autorytet urzędowy i autorytet kompetencyjny mogą iść w parze i nieraz idą. Ktoś nie tylko pełni jakąś funkcję, ale też ma odpowiednie ku temu kompetencje. Tak byłoby najlepiej. Ale, niestety, nie zawsze tak jest. Często bywa, że ktoś piastuje jakąś funkcję, ale nie posiada odpowiednich kompetencji. Albo ma kompetencje, ale nie pełni żadnej funkcji.
W obecnych czasach moc oddziaływania ma wyłącznie autorytet kompetencyjny. I dobrze byłoby, gdyby uczniowie Jezusa, niezależnie od tego, jakie urzędy sprawują, o tym pamiętali.
Utożsamienie się Jezusa z głodnymi, nagimi, przybyszami to coś nowego. Nikt sobie tego wcześniej nawet nie wyobrażał. Wszyscy pytają: „Kiedy widzieliśmy Cię spragnionym, nagim, przybyszem?”. A pytają zarówno ci, którzy nagich przyodziali, jak i ci, którzy tego nie zrobili.
Jezus jako pierwszy utożsamia się – „Wszystko, co uczyniliście (albo: czegoście nie uczynili) jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili”. Będzie dawał swoim zachowaniem przykład, będzie inspirował, aż wreszcie Jan Ewangelista powie wszystkim: „Jak możesz mówić, że kochasz Boga, którego nie widzisz, skoro nie miłujesz bliźniego, którego widzisz”. Miłość Boga sprawdza się, testuje, ujawnia w miłości bliźniego.
Z tego, co mówi Jezus, wynika, że w swoim utożsamianiu się z innymi jest w stanie zajść daleko, bardzo daleko – utożsamia się także z tymi, którzy są w więzieniu. A tam przecież nie są osadzeni ludzie niewinni. Jezus utożsamia się zatem nawet z winnymi.
Gdybyśmy dalej rozwinęli tę litanijną wyliczankę, to z kim jeszcze Jezus mógłby się utożsamić? I przeciwnie – z kim nigdy by się nie utożsamił? Potrafilibyśmy wymienić kogoś takiego?
Czy istnieje granica utożsamienia się? Wiele wskazuje na to, że dla nas, ludzi, bez wątpienia tak. My przecież stawiamy płoty, zasieki i mury. A Jezus? On lubi bezgraniczność.
„A liczny tłum chętnie go słuchał”.
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że Jezus dużo robił. Przemienił wodę w wino, chodził po morzu, rozmnożył chleb i wskrzeszał umarłych. Fascynujące są czyny Jezusa. Cuda. Siedzimy z rozdziawionymi buziami i patrzymy, i z podziwu wyjść nie możemy. Aż by się chciało więcej i więcej!
Ale cóż, Jezus nie tylko robił. Też dużo mówił. A ludzie chętnie Go słuchali. Choć nie zawsze i nie wszyscy. Czasem Jezusa słuchało się trudno. „Trudna jest ta mowa”, kwitowali niektórzy.
Tak! Na cuda patrzy się łatwiej. Słucha się trudniej. Trzeba ruszyć głową. Wmyśleć się, analizować, wyciągać wnioski. To bardzo satysfakcjonujące operacje umysłowe, ale pod warunkiem, że się je podejmuje. A myślenie samodzielne to w ogóle czysta przyjemność. Nie należy do łatwych przedsięwzięć. Bywa ryzykowne. Czasem kosztuje.
Ale Jezus nie tylko robił i nie tylko mówił. Jezus też – i to może najważniejsze – był! No właśnie. Jaki był Jezus? To nie jest opisane expressis verbis. To wyczytujemy między zdaniami. A obserwowanie sposobu bycia to najciekawsze przedsięwzięcie. Powiemy – pierwotne. Tak robią dzieci, gdy obserwują. Wtedy dowiadują się najwięcej, uczą się przez naśladowanie. Tak to jakoś jest, że verba docent, exempla trahunt.
„Jeśli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie”. Jak On może dać swoje ciało do jedzenia? Pytanie rzeczywiście zdaje się zasadne. Ale odpowiedź jest zaskakująca.
Jak On może dać ciało swoje do jedzenia? No może. I znalazł sposób. I daje. A my spożywamy. Bo jak bez zwykłego chleba, tak tym bardziej bez Jego chleba nie mamy życia w sobie.
Trzeba jeść – jak zwykły chleb. Nie wystarczy wiedzieć, że jedzenie chleba nam służy. Nie wystarczy kupić sobie chleb. Trzeba go jeszcze jeść, bo inaczej umrzemy z głodu. Czy wszystko jest tutaj zrozumiałe? Pewnie nie… Ale czy przy jedzeniu zwykłego chleba wszystko jest zrozumiałe? Też nie. Wiemy z pewnością dużo: z czego chleb jest upieczony, jakie ma wartości odżywcze, jak działają one na budowę i funkcjonowanie naszego organizmu, ale koniec końców i tak trzeba go po prostu jeść.
Nie inaczej jest z chlebem, który On daje, którym On jest. Rozważamy, kim jest, jaki jest. Rozumiemy Go na tyle, na ile zrozumieć potrafimy. Wiemy, że wszystko, co pochodzi od Niego, jest dla nas dobre. A skoro tak, to jak tego wszystkiego nie jeść, nie brać w siebie i tym wszystkim nie żyć? Powierzamy się. On nas karmi.
W naszej wierze jest miejsce nie tylko na rozumienie i nie tylko na czyny. Jest w niej miejsce także na powierzenie się – zanurzenie. Wtedy dzieje się nawet więcej, niż jesteśmy w stanie zrozumieć.
Tomasz Golonka OP (ur. 1965) – katecheta, duszpasterz akademicki, powołań i dorosłych. W latach 2015–2024 przeor klasztoru Przemienienia Pańskiego w Katowicach oraz proboszcz tamtejszej parafii, od czerwca 2024 roku mieszka w klasztorze dominikańskim w Rzeszowie. Współautor książki Droga do zbawienia (W drodze, 2020). Uprawia sport (narciarstwo, kolarstwo szosowe i górskie, windsurfing, od niedawna taternictwo), uwielbia spotkania z przyjaciółmi, bo – jak mawia – ludzie są najważniejsi.