Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W swojej książce Michał Narożniak opisuje tradycyjne i nowoczesne systemy pracy, dialogu społecznego czy mentalności, które przenikają ze sobą do takiego stopnia, że ich rozgraniczenie staje się niemal niemożliwe. Swoje rozważania podpiera konkretnymi przykładami z XIX-wiecznych osad górniczych na Kielecczyźnie. Dla autora kluczowe stają się związki między nowoczesnością a tradycyjnymi systemami społecznymi – feudalizm współistniejący z kapitalizmem, praca pańszczyźniana z najemną, gospodarka naturalna z pieniężną. Ponadto w książce nie zabraknie analizy zachowań ludzi, ich biologicznych warunków życia i kształtujących się w nich mechanizmów oporu i przetrwania.
Patronat medialny nad książką sprawuje:
gloskultury.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 242
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pewnego dnia pod koniec maja 1853 roku Łukasz Reklewski, naczelnik Zakładów Górniczych Okręgu Wschodniego, musiał udać się do wsi Tumlin, aby osobiście zbadać dramatyczną ponoć sytuację tamtejszych włościan. Mieli oni żywić się mięsem zdechłych koni, co było surowo zakazane ze względu na ryzyko wywołania epidemii. Naczelnik nie widział co prawda w zachowaniu mieszkańców Tumlina nic wyjątkowego, ale rozkaz wykonania rewizji wypłynął od samego dyrektora Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Tak wysoko postawieni urzędnicy interesowali się tą wsią ze względu na to, że chłopi tumlińscy swoją pańszczyznę odrabiali na rzecz Zakładów Wielkiego Pieca w Samsonowie, jednego z najważniejszych państwowych przedsiębiorstw górniczo-hutniczych w leżącym na Kielecczyźnie okręgu wschodnim, za który odpowiedzialny był właśnie naczelnik Reklewski. Jednym z jego głównych zadań był nadzór nad włościanami ze wszystkich tych wsi, które dzierżawiło górnictwo od Zarządu Dóbr Państwowych. Tumlin, wraz z całą gminą Samsonów, podobnie jak wiele innych w Guberni Radomskiej, był jedną z nich. Zakłady przemysłowe nie mogły funkcjonować bez pracy pańszczyźnianej, a ta niestety nie mogła być wykonywana przez włościan wycieńczonych głodem.
Jadąc do Tumlina z Suchedniowa, gdzie miał kancelarię, naczelnik Reklewski spotkał na drodze swojego długoletniego adwersarza, wójta gminy Samsonów, Wojciecha Sulimierskiego. To właśnie on poinformował władze o zajściach w Tumlinie. Zresztą bez przerwy wysyłał raporty do Gubernatora Radomskiego albo do Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu o dramatycznej nędzy, w jakiej żyją włościanie, i o krzywdach, których doznają przy odrabianiu pańszczyzny. Zdaniem Reklewskiego robił to z powodu nienawiści do górnictwa. Kiedy tylko mógł, rzucał zatem kłody pod nogi urzędnikom w zakładach samsonowskich. Naczelnik przekonany był nawet, że wójt podburza włościan i namawia ich, żeby odmawiali odrabiania pańszczyzny. Prawdopodobnie więc i tym razem przesadzał w swych raportach i w Tumlinie sytuacja materialna nie była aż taka zła, a jeśli rzeczywiście mieszkańcy wsi dopuścili się jakichś „zdrożności” z powodu nędzy, to odpowiedzialność ciąży nie na naczelniku, ale właśnie na wójcie, którego obowiązkiem jest czuwać nad porządkiem w swojej gminie. Dodatkowym elementem całej sprawy było to, że włościanie niedawno otrzymali do podziału 50 srebrnych rubli, właśnie po to, by wspomóc ich w trudnej sytuacji. Pieniądze te musiały trafić w niewłaściwe ręce, skoro nadal we wsi panuje taka bieda. Za to niedopatrzenie również, zdaniem naczelnika, prawdopodobnie odpowiedzialny był wójt gminy.
Z tych oto powodów naczelnik Reklewski postanowił ukryć przed wójtem Sulimierskim prawdziwy cel swojej podróży do Tumlina. Nie chciał, aby ten był obecny podczas rewizji, więc oświadczył mu, że do wsi udaje się w celu udzielenia pomocy materialnej najbiedniejszym mieszkańcom. Ta wiadomość bardzo ucieszyła wójta Sulimierskiego. Uznał, że nie wymaga to jego obecności, zwłaszcza że właśnie jechał w sprawach służbowych do Bodzentyna. Powiedział tylko naczelnikowi Reklewskiemu, żeby oprócz Tumlina udał się jeszcze do Kołomani, Janaszowa i Jasiowa, których mieszkańcy też potrzebują wsparcia, i odjechał w swoją stronę.
Gdy naczelnik w końcu dotarł do Tumlina, wezwał do siebie księdza proboszcza, sołtysa oraz starszych gospodarzy i oświadczył im, jaki jest cel jego wizyty. Ksiądz Klimaszewski był osobiście zaangażowany w całą sytuację, bo jego klacz była jedną ze zjedzonych. Uległa wypadkowi przy oźrebieniu i nie dało się jej uratować. Wtedy Wawrzyniec Guras, miejscowy wyrobnik, który służył czasem przy parafii, kopiąc groby, poprosił proboszcza, aby mógł razem z żoną i dwójką dzieci pożywić się mięsem zmarłej klaczy. Proboszcz zgodził się, a ponieważ słyszał, że nie był to jedyny podobny przypadek w tym czasie we wsi, napisał w tej sprawie do wójta Sulimierskiego, który z kolei ‒ po sporządzeniu wraz z włościanami protokołu z zajścia ‒ przekazał wiadomości o sytuacji w Tumlinie Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu.
Pierwszą czynnością, jakiej podjął się we wsi naczelnik Reklewski wspólnie z proboszczem i przedstawicielami gromady, było sprawdzenie poziomu zamożności wszystkich 112 gospodarstw w Tumlinie. Chodził od domu do domu, zapisywał imię i nazwisko każdego właściciela oraz oceniał jego stan materialny. Uznał, że zdecydowana większość z nich jest „zupełnie przyzwoita”, czysta i zadbana, nie ma więc we wsi problemu powszechnej biedy.
Po obejrzeniu wszystkich domostw Reklewski postanowił udać się na parafię wraz ze starszyzną gromady i z księdzem. Zażądał, aby wezwani zostali do niego ci mieszkańcy, którzy żywili się mięsem zdechłych koni. Stawiło się przed nim pięciu ludzi, którzy przyznali się, że to oni właśnie dopuścili się tego czynu. Trzech z nich było, tak samo jak Wawrzyniec Guras, wyrobnikami pracującymi głównie przy posługach dla bogatszych gospodarzy oraz przy wyrębie drzewa dla zakładów górniczych. Z pozostałych dwóch jeden utrzymywał się z krawiectwa i pracował głównie w Kielcach, a drugi był jedynym w całej grupie właścicielem pańszczyźnianego gospodarstwa rolnego, którego ciągłe w tym czasie nieurodzaje doprowadziły do ruiny. Szósty mężczyzna oskarżony o zjedzenie padliny nie stawił się, był bowiem dziadem chodzącym po prośbie i akurat przebywał w innej wiosce. Naczelnik Reklewski zachowywał się kordialnie i do wszystkich zwracał się z wielką uprzejmością. Opowiadał, że mięso końskie jest zupełnie zdrowe i że on sam je czasem jadał.
Po przepytaniu jeszcze sołtysa o to, jakie jego zdaniem są powody nędzy w Tumlinie, oraz sporządzeniu listy wszystkich osób, którym rozdano wspomniane 50 rubli zapomogi, naczelnik Reklewski przeszedł do spisania własnej opinii na temat sytuacji w gminie. Zaczął od zaznaczenia, że stan majątkowy włościan-gospodarzy nie jest tak zatrważający, jak to opisywał wójt Sulimierski, bo oprócz kilku doprowadzonych do biedy przez nieurodzaj wszyscy mieli się całkiem nieźle. Wyrobnicy z kolei, którzy żyli z pracy najemnej, byli rzeczywiście w złej sytuacji, jednak przede wszystkim ze względu na własne niedbalstwo i lenistwo. Mogli bowiem pracować zarobkowo w górnictwie, lecz nie chcieli zgłaszać się do pracy. Naczelnik uznał, że to nie bieda była powodem, dla którego włościanie żywili się padliną, ale ich apetyt na mięso. Następnie Reklewski poczynił kilka uwag w stronę wójta gminy samsonowskiej. Jego zdaniem Sulimierski przesyłał pisma do władz wyższych o zapomogi dla włościan, o zwolnienie ich od odrobku pańszczyzny, o podwyższenie płac w pracach najemnych dla górnictwa i tworzenie nowych zarobków, a jednocześnie nie starał się skłaniać włościan do pracy, bo był bowiem sam górnictwu nieprzychylny. Namawiał tylko mieszkańców gminy do ciągłych skarg i narzekania. W sprawie zdechłych koni wójt Sulimierski zawarł w swoim protokole nieprawdziwe informacje i zmusił miejscowych urzędników górnictwa do podpisania się pod tym raportem[1].
Gdy do wójta Sulimierskiego dotarł raport naczelnika górnictwa ze wszystkimi jego oskarżeniami, odpowiedział bardzo długim i pełnym emocji pismem do władz rządowych, zatytułowanym Co do śledztwa Wielmożnego Reklewskiego, nędzy włościan i utrudnień w zarobkach. Swoją ocenę raportu naczelnika o wydarzeniach w Tumlinie podsumował tymi słowami: „Przysłowie niesie tę rzetelną prawdę »syty głodnemu nigdy nie wyrozumie« – a że Reklewski opływa w dostatkach, jest panem krociowym, nie ma wyobrażenia, co to jest nędza, dlatego lekceważy sobie nieszczęśliwy i opłakany los cierpiącej ludzkości”. Wzburzony wójt zaczął wyliczać wszystkie skargi, jakie wpływały do niego od włościan i robotników pracujących w górnictwie. Zaapelował do władz wyższych, by do gminy Samsonów wysłana została przez rząd gubernialny komisja rewizyjna i przeprowadziła śledztwo, które wykaże ponad wszelką wątpliwość, jaki jest rzeczywisty stan majątkowy włościan, jakie są możliwości zarobku i jakich nadużyć dopuszczają się urzędnicy. Był to drugi raz w ciągu ostatniego miesiąca, kiedy wójt Sulimierski pisał do władz z prośbą o wysłanie komisji.
Skargi wójta Sulimierskiego doprowadziły w końcu do pożądanego skutku. W listopadzie 1853 roku, siedem miesięcy po tym, gdy Wawrzyniec Guras z rodziną zjadł klacz księdza proboszcza, do gminy Samsonów zostali delegowani przez Komisję Rządową Przychodów i Skarbu urzędnik do szczególnych poruczeń – asesor kolegialny Nestorowicz oraz urzędnik wydziału górnictwa, którego nazwisko nie jest znane. Pierwotnym ich zadaniem było „sprawdzenie raportów Sulimierskiego wójta gminy Samsonów i Reklewskiego naczelnika zakładów górniczych okręgu wschodniego co do udzielonego awansu w kwocie rubli srebrnych 50 sposobem zasiłku włościanom wsi Tumlina i innych w gminie Samsonów z powodu nędzy i ubóstwa, skutkiem czego zmuszeni byli używać na pokarm mięsa z upadłych koni; niemniej sprawdzenia zarzutów niektórym urzędnikom górniczym przez Sulimierskiego wójta gminy poczynionych”[2]. Urzędnicy przeprowadzili bardzo skrupulatne śledztwo polegające głównie na przesłuchiwaniu żalących się mieszkańców gminy. Gospodarze, chałupnicy, komornicy oraz robotnicy z korpusu górniczego, przedstawiciele różnych grup społecznych, zatrudnieni od początku do końca przy całym procesie produkcji, opowiadali komisji o warunkach swojej pracy i sytuacji życiowej. Ich zeznania stały się doskonałym źródłem, które pozwala zrekonstruować doświadczenia ludzi pracy pod koniec systemu pańszczyźnianego i u zarania polskiej nowoczesności.
* * *
W opowieści o głodzie we wsi Tumlin i rewizji naczelnika Reklewskiego odnaleźć można symptomy najważniejszych problemów społeczności wsi górniczych Kielecczyzny. Warto przyjrzeć się zachowaniom ich mieszkańców i wykształconym przez nich mechanizmom oporu oraz przetrwania. Dla optymalnego ujęcia tematu wybrana została perspektywa mikrohistoryczna, skupiająca się wokół dwóch większych zakładów przemysłowych – Huty „Józef” w Samsonowie oraz Fabryki Maszyn w Białogonie – obydwu leżących nad rzeką Bobrzą, pierwszej w ekonomii skarbowej Samsonów, drugiej w sąsiedniej ekonomii Kielce.
Wyjątkowy charakter wsi górniczych pozwala dostrzec nie tylko funkcjonujące od setek lat stosunki pańszczyźniane, lecz także początek procesów modernizacyjnych. Były one częścią państwowego systemu produkcji przemysłowej uważanego w historiografii za jedną z pierwszych podjętych w Polsce prób „skoku w nowoczesność” i zainicjowanego przez księcia Ksawerego Druckiego-Lubeckiego[3].
Powstała w ten sposób swego rodzaju hybryda zawierająca w sobie zjawiska z różnych porządków. Tradycyjne i nowoczesne systemy pracy, dialogu społecznego oraz mentalności tak bardzo przenikały się ze sobą, że stały się niemal niemożliwe do rozgraniczenia. Proces modernizacyjny nie przyszedł pod postacią rewolucji, nie było wyraźnych jasnych cięć. Jednocześnie funkcjonowały tam: feudalizm z kapitalizmem, praca pańszczyźniana z najemną, gospodarka naturalna z pieniężną, „folwarczny” system nadzoru i wymierzania sprawiedliwości z kodyfikacją praw i zobowiązań, aparat biurokratyczny ze starodawnymi organami wiejskiego samorządu.
Podstawowym czynnikiem warunkującym życie włościan była natura. Choć odrabiali oni pańszczyznę dla przemysłu, nadal główne źródło utrzymania stanowiła praca na roli, którą od wieków wykonywano w ten sam sposób. Nawet ci mieszkańcy, którzy czerpali dochody wyłącznie z pracy najemnej, uzależnieni byli od żywności wyprodukowanej przez swoich sąsiadów rolników. Wielką obietnicą rewolucji przemysłowej było uniezależnienie się człowieka od kaprysów natury i podporządkowanie sobie jej żywiołów. Twórcy państwowego przemysłu górniczego w Królestwie, projektując system oparty na pracy pańszczyźnianej, nie dokonali tej zmiany, wręcz przeciwnie ‒ skazali się na większą jeszcze zależność od przyrody poprzez korzystanie z siły roboczej podległej całkowicie jej władzy.
Często występujący nieurodzaj prowadził do głodu. We wsiach górniczych permanentnie brakowało żywności. Włościanie powszechnie dotknięci tym problemem wykształcili strategie radzenia sobie z nim, które wykraczały poza pracę gospodarską i najemną.
Gdy głód wycieńczał organizm człowieka, a zepsute jedzenie dodatkowo go osłabiało, nadchodziło kolejne zagrożenie – epidemia choroby zakaźnej. W Królestwie Polskim w latach 40. i 50. XIX wieku trzy fale epidemii cholery zabrały ze sobą 112 tysięcy ludzi. Chorobę tę powodowało spożycie zakażonego pokarmu lub wody. Inne dolegliwości, jak suchoty czy dyzenteria, również wynikały ze złych warunków życiowych. Robotnicy z zakładów górniczych mieli dostęp do profesjonalnej opieki medycznej, wysyłano ich do szpitala w Kielcach. Jednak korzystali z tego bardzo niechętnie, zdecydowanie częściej decydowali się na leczenie w domu.
Zmagania chłopów z naturą ustaliły podstawowe ramy czasowe tej książki i umożliwiły scharakteryzowanie badanego okresu historii wsi. Był to czas kryzysu gospodarczego i demograficznego. Ludność Królestwa Polskiego mimo ogromnego współczynnika urodzeń skurczyła się o kilkaset tysięcy, przy ogólnej liczbie mieszkańców wynoszącej sześć milionów. Była to właśnie konsekwencja nieurodzajów, ze szczególnym uwzględnieniem zarazy kartoflanej, która wybuchła z ogromną siłą w roku 1846. Epidemie cholery pojawiły się w latach 1831–1838, a następnie w 1848–1855. Czas ten zbiegł się z okresem definiowanym przez historię polityczną jako okres międzypowstaniowy.
Drugie, po naturze, pole zmagań dotyczyło organizacji pracy. Porządkowała ona całą strukturę społeczną, dzieliła mieszkańców na kategorie, które ‒ choć były dość elastyczne ‒ mogły być zarazem bardzo użyteczne do opisu pracy we wsi oraz wyznaczały status majątkowy i determinowały poziom zagrożenia nędzą. Kategorie te stosowali powszechnie autorzy źródeł, wójt Sulimierski pisał często o klasie roboczej i włościańskiej.
Pierwszą z tych grup stanowili włościanie gospodarze – czyli posiadający własne gospodarstwo rolne, z którego musieli odrabiać pańszczyznę. Pańszczyzna mogła być ciągła, a więc wykonywana za pomocą sprzężaju, pary koni lub wołów. Gospodarze mieli obowiązek utrzymywać inwentarz roboczy ze swoich gospodarstw. Taki rodzaj pańszczyzny obowiązywał więc włościan, którzy mieli większe działki. Natomiast w dobrach górniczych wymagano od nich około 60 dni pracy w roku. Nie było to wiele, jeśli porównamy ich sytuację z chłopami dóbr prywatnych, którzy musieli odrabiać trzy, a nawet cztery dni w tygodniu. Przy pomocy sprzężaju służyło się górnictwu w transporcie, wożąc między kolejnymi stanowiskami produkcji rudę, drewno, węgle lub gotowe materiały. Gospodarze o mniejszych nadziałach ziemi odrabiali pańszczyznę pieszą, bez sprzężaju. W dobrach górniczych pracowali, przede wszystkim wyrabiając sążnie, czyli wyrębując drzewa na węgiel w lasach albo w kopalniach rudy żelaza lub innych metali – ołowiu, srebra i miedzi.
Kolejną grupę stanowili mieszkańcy nieposiadający własnej osady rolnej (osadą nazywało się pańszczyźniane gospodarstwo). Byli to chałupnicy dysponujący jedynie budynkiem mieszkalnym oraz komornicy nazywani w rejonach kieleckich również kątnikami, niemający niczego, pomieszkujący gdzie się da. Chałupnicy musieli czasem odrabiać jeden dzień pańszczyzny pieszej w tygodniu, choć często nie mieli takiego obowiązku. Do grupy komorników zaliczano również członków rodzin gospodarzy, na przykład dorosłe dzieci mieszkające z rodzicami. Utrzymywali się oni z pracy najemnej – pomagali gospodarzom przy zbiorach oraz stanowili niewykwalifikowaną siłę roboczą dla górnictwa – pracowali przy wycince drzew, w kopalniach, przy wypalaniu węgla, przy fryszerkach, czyli prymitywnych piecach hutniczych, oraz przy prostych pracach w głównych zakładach. Stanowili grupę bardzo luźną, zatrudnianą tymczasowo, często zmieniającą miejsce zamieszkania. Mogli niemal z dnia na dzień skończyć z „legalnym życiem” i zająć się włóczęgostwem, rozbójnictwem lub przemytem.
Na trzecią grupę składali się pracownicy korpusu górniczego: głównie wykwalifikowani robotnicy, cieśle, kowale, giserze, hutnicy. Szkolili się oni przy fabrykach – jako uczniowie i czeladnicy, zaczynając pracę między 12. a 14. rokiem życia. Kierujący polityką górniczą w Królestwie Polskim starali się zachęcić nowych rekrutów do wstępowania do korpusu i nauki fachu. Byli oni zwalniani ze służby wojskowej, zarabiali lepiej niż gospodarze, mogli wziąć pożyczkę na budowę domu i mieli dostęp do opieki medycznej. Choć istniały pewne zjawiska wyodrębniające członków korpusu od reszty wsi, jak na przykład zastrzeżone dla nich obchody Barbórki, nie byli wyłączeni ze społeczeństwa wiejskiego, cały czas współpracowali z innymi grupami ludności oraz mieszkali po sąsiedzku.
Praca pańszczyźniana rodziła szczególnie dużo napięć. Z jednej strony rodził się naturalny sprzeciw wobec niej i pojawiała się głęboka nienawiść do jej wykonywania, z drugiej – kataklizmy naturalne, głód, zła pogoda powodowały, że nie mogła być ona odrabiana w takim wymiarze, jakiego oczekiwano. Często włościanie zupełnie porzucali pańszczyznę. Ten system pracy stał się w tamtym okresie całkowicie nieefektywny i opóźniał produkcję w zakładach. Niewychodzenie na odrobek było jedną z form popularnego codziennego biernego oporu. Komornicy i robotnicy również stosowali swoje sposoby niewerbalnego sprzeciwu wynikające z charakteru ich pracy ‒ ucieczki czy malwersacje.
Codzienne formy oporu wywoływały odzew ze strony nadzorców. Ciało włościanina po wycieńczeniu przez głód i chorobę oraz darmową pracę narażone było na przemoc fizyczną, która bywała traktowana jako spontaniczny wymiar sprawiedliwości. Chłopi skarżyli się często na przemoc, mając do tego podstawę prawną – karanie fizyczne włościan, wymierzane bez sądu, zostało zdelegalizowane przez władze carskie. W Samsonowie ze stosowania kar fizycznych słynął zawiadowca zakładów wielkiego pieca, Wójcicki. Za przewinienia w miejscu pracy czy za lenistwo chłop dostawał rózgą. Najczęściej powtarzanym przewinieniem była krnąbrność, a więc wejście w dyskusje z nadzorcą i domaganie się swoich praw. Zamykano w ten sposób drogę negocjacji wewnątrz zakładu przemysłowego, które z tego powodu musiały być prowadzone przez zewnętrznych urzędników. Wójt Sulimierski pisał, że przyczynia się to jeszcze do większej niechęci włościan do pracy w zakładach górniczych: „Pan Reklewski chciałby, żeby mieczem i ogniem karać ludzi, żeby ich karać batami, po sto naraz jeden, jak sam czyni, ja zaś do tego posuwać się nie mogę. Gdyby nie wyrządzone krzywdy fabrykantom i włościanom odstawiającym materiały – rury do wodociągów powinny być dawno odstawione – ale że fabrykanci są krzywdzeni, więc uciekają i robić nie chcą, trzeba ich tylko szukać i łapać”[4].
Kolejną formę przemocy stanowiły egzekucje kozackie. Polegały one na obowiązkowym kwaterunku. Do wsi zjeżdżał oddział Kozaków i zostawał w niej na tak długo, jak włościanie odmawiali wypełniania oczekiwanych od nich powinności, spłaty długu czy odrobienia pańszczyzny. Kozacy służyli w Królestwie jako rodzaj żandarmów, którego państwowy aparat przymusu używał do pilnowania porządku społecznego. Za każdy dzień pobytu pobierali wysoką karę pieniężną i wykorzystywali zapasy żywności chłopów do żywienia siebie i swoich koni. Powszechnie dopuszczali się też przemocy. Każda ich wizyta powodowała więc protesty ze strony włościan.
Warto przyjrzeć się także zorganizowanemu oporowi społecznemu chłopów przeciwko pańszczyźnie, który najczęściej – choć nie we wszystkich przypadkach – przybierał postać kolektywnego, realizowanego przez wiejską gromadę odwołania się w formie skargi do władzy państwowej w obliczu niesprawiedliwych i bezprawnych działań dziedzica czy dzierżawcy. Włościanie uzyskali to narzędzie prawne po powstaniu listopadowym, gdy nowe władze wprowadziły pierwsze regulacje powinności pańszczyźnianych i ograniczyły suwerenne panowanie panów feudalnych nad swoimi poddanymi. Dotyczyło to w szczególności dóbr skarbowych, w których państwu zależało na utrzymaniu pewnego dobrostanu mieszkańców. Istniało kilka powodów wprowadzania prochłopskich ukazów. Przede wszystkim stale wzrastała liczba zachowań, które zostały już nazwane codziennymi formami stawiania oporu. W dużym stopniu ograniczały one zarówno rentowność wielkiej własności, jak i liczbę rekrutów wojskowych. System policyjny, straż graniczna, żandarmi i wójtowie nie radzili sobie z grupami uciekinierów z różnych zaborów włóczących się po drogach Królestwa. Drugim powodem wprowadzania regulacji była chęć wykorzystania konfliktu klasowego między dworem a wsią przeciwko spiskom niepodległościowym. Urzędnicy mieli pokazywać się chłopom jako ich opiekunowie, sojusznicy w walce przeciwko pańskim nadużyciom, zyskując w ten sposób ich lojalność. Przez cały okres międzypowstaniowy pojawiały się nowe ukazy. Najważniejszy z nich wydany przez cara Mikołaja I w roku 1846 zakazywał bezpodstawnych rugów włościan z gospodarstw powyżej trzech mórg gruntu, określał także dokładnie liczbę wymaganych dni pańszczyźnianych w formie ustalenia tak zwanych tabel prestacyjnych, zlikwidował dodatkowe powinności nazywane darmochami i umożliwił chłopom składanie skarg nie na drodze sądowej, lecz administracyjnej, co wiązało się ze zdecydowanym ułatwieniem tej procedury.
Skargi samsonowscy włościanie składali na ręce wójta Sulimierskiego. Była to zupełnie wyjątkowa sytuacja na polskiej wsi, w której prawie zawsze sam dziedzic piastował funkcję wójta. W gminie Samsonów mianowany był on przez rząd gubernialny i z tego powodu całkowicie niezależny od dzierżawcy wsi, czyli wydziału górnictwa. Ze względu na taki ‒ szczęśliwy dla mieszkańców ‒ stan rzeczy niemal nie istniały problemy, jakie mogły się wiązać gdzie indziej ze składaniem skargi. Nadal bowiem – mimo że był to proceder legalny, a wręcz propagowany przez najwyższe władze ‒ można było za podjęcie się go trafić do więzienia. Dlatego aby uwypuklić ważniejsze aspekty tego zjawiska, analizować będziemy skargi chłopskie z ziemi kieleckiej i radomskiej. Dzięki temu zyskamy również możliwość porównania sytuacji naszych bohaterów z sytuacją ich sąsiadów.
Na terenie ekonomii kieleckiej w początku lat 40. XIX wieku działał ‒ słynny w późniejszej tradycji lewicowej ‒ ksiądz Piotr Ściegienny, syn chłopskiej rodziny z Bilczy. Sformułował on program emancypacji ludu polskiego, który zawarł w książeczce List Ojca Świętego Grzegorza Papieża do rolników i rzemieślników oraz w kilku innych tekstach. Pisma księdza Ściegiennego inspirowane były ideami socjalizmu utopijnego oraz romantyzmu, pojawiał się w nich również postulat walki narodowowyzwoleńczej, choć ta ustępowała przed rolą rewolty społecznej. Ściegienny osobiście propagował swój list wśród chłopów i nawoływał ich do rozpoczęcia walki powstańczej. Próba ‒ mimo że nieudana ‒ odbiła się szerokim echem w Królestwie, pisała o niej nawet zachodnioeuropejska prasa. Na tej podstawie łatwo dostrzec różnice między ideą walki zbrojnej, wykształconą na zewnątrz społeczności chłopskiej, a strategią oporu opartą na systemie prawnym, z którego powszechnie korzystali włościanie.
* * *
Decyzja najwyższych władz Królestwa Polskiego o podjęciu się na dużą skalę rozbudowy przemysłu górniczego dla władz lokalnych i włościan była pewnym zaskoczeniem. W marcu 1818 roku Komisja Rządowa Spraw Wewnętrznych, której wtedy podlegał wydział górnictwa, nawoływała komisję obwodu olkuskiego, by ta nakazała chłopom wstrzymać się od samowolnego zaorywania gruntów rządowych, które kiedyś były terenem eksploatacji górniczej, „wyroby i hałdy […] dowodnemi są śladami dawnych kopalń, które nowo ustanowione w kraju górnictwo z czasem podnieść będzie mogło”. Urzędnicy komisji obwodu olkuskiego ‒ z niefrasobliwością charakterystyczną dla pozbawionej tradycji pełnej subordynacji biurokracji polskiej XIX wieku ‒ odpowiedzieli, że woleliby nie podejmować w tej chwili takiego działania, zboże bowiem zostało już zasiane i żal je marnować. Zapytali więc, czy z działaniami mającymi na celu „podniesienie górnictwa” można się wstrzymać do jesieni[5].
Na terenach tych w dawnych wiekach rozwijały się górnictwo i hutnictwo. Ekonomia kielecka należała do biskupów krakowskich, a miasto Kielce było dla nich centralną siedzibą. W 1595 roku biskup Jerzy Radziwiłł pozwolił, by jedna z kuźnic w dobrach kapituły weszła pod zarząd pochodzącego ze Szkocji Jana Samsona. W następnych pokoleniach jego nazwisko uległo spolszczeniu, zmieniając się w Samsonowicz, a wieś, w której znajdowała się ta kuźnica, już na zawsze przyjęła nazwę Samsonów.
Zakłady w dobrach biskupich, pracujące pod nadzorem specjalistów zagranicznych, wyrabiające głównie materiały zbrojeniowe, funkcjonowały z różnym natężeniem przez cały okres Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Wiele z nich zostało zniszczonych podczas wojen szwedzkich. Z kolei w czasach rządów tych biskupów, którzy przywiązywali wagę do rozwoju przemysłu, następował ponowny wzrost inwestycji. W 1778 roku biskup Kajetan Sołtyk zainicjował budowę wielkiego pieca w Samsonowie, a wcześniej urzędujący Konstanty Felicjan Szaniawski podjął decyzję natury administracyjnej, wydzielając z ekonomii kieleckiej klucz samsonowski, a z części bodzentyńskiej – suchedniowski. Grupowały one wsie, które w pełni miały oddawać się pracy na rzecz górnictwa[6].
Historycy, prawdopodobnie pod wpływem tez zawartych w monumentalnej pracy Witolda Kuli Szkice o manufakturach, nie traktują zbyt poważnie XVIII-wiecznych prób uprzemysłowienia[7]. Zarządzanie było wówczas zazwyczaj zupełnie nieracjonalne, często bowiem powodem założenia zakładu produkcyjnego nie była wcale chęć zysku. W książce tej przyjrzymy się następnej fali uprzemysłowienia na ziemiach polskich, którą cechują większa kapitalistyczna racjonalność oraz zdecydowanie większy rozmach inwestycyjny.
Decyzją Sejmu Wielkiego z 27 lipca 1789 roku ekonomie biskupów krakowskich zostały znacjonalizowane. W burzliwym ćwierćwieczu, które nastąpiło później, kolejne władze administracyjne tworzyły własne plany zagospodarowania dóbr górniczych, żadna jednak nie panowała tak długo, by wcielić je w życie. Dopiero gdy pokój został na dobre ustanowiony i stworzono konstytucyjne Królestwo Polskie, można się było zająć rozwojem gospodarczym. W lutym 1816 roku powołano dyrekcję główną górniczą z siedzibą w Kielcach. Do jej zadań należało zarządzanie kapitałem stałym i siłą roboczą, badanie kruszców i planowanie sposobów powiększania zysków. Sto osiemdziesiąt dziewięć wsi zgrupowanych w 13 ekonomiach rządowych weszło pod jej dzierżawę. Wtedy powstał również Korpus Górniczy – formuła organizacyjna wykwalifikowanej siły roboczej, urzędników i oficjalistów[8].
Na czele administracji zajmującej się górnictwem stanął – jako dyrektor wydziału przemysłu i handlu – Stanisław Staszic. To z jego inicjatywy zbudowano nowe zakłady Wielkiego Pieca w Samsonowie w latach 1818–1823. Nazwano je „Józef” na cześć namiestnika Królestwa Polskiego – generała Józefa Zajączka. Drugi zakład będący przedmiotem zainteresowania tej książki – nazwany na cześć króla i cara „Aleksander” – powstał w tym samym czasie w Białogonie. Początkowo funkcjonował jako huta, a po dymisji Staszica książę Drucki-Lubecki dokonał przebudowy i przekształcił go w fabrykę maszyn i narzędzi rolniczych.
Zakłady te były częścią zakrojonego na szeroką skalę etatystycznego programu inwestycyjnego, który zgodnie z periodyzacją rozwoju gospodarczego ziem polskich sformułowaną przez Witolda Kulę, stanowił drugi „skok” ku uprzemysłowieniu. Definiowany był on właśnie przez przewagę inicjatywy państwowej, która przez księcia Druckiego-Lubeckiego tłumaczona była w ten sposób: „Takie niestety jest położenie władzy w kraju nierozwiniętym jak nasz, że musi we wszystkim i na każdym polu brać inicjatywę, ponieważ stan oświaty, nieufność i zakorzenione przyzwyczajenia powstrzymują obywateli od wszelkich nowości, które gdzie indziej można pozostawić zabiegom osób prywatnych, we własnym ich interesie. […] Dałby Bóg, żeby ta rola rządu skończyła się jak najrychlej: żeby tkwiąca w nim siła impulsu, wszystko wprawiwszy w ruch, mogła wrócić w granice rozważnego spokoju”[9].
W czasach administracji księcia Lubeckiego rozbudowywano dwa działy przemysłu: włókiennictwo w regionie łódzkim oraz górnictwo i hutnictwo. Przemysł ciężki rozwijał się w dwóch okręgach – wschodnim, na terenie dawnych dóbr biskupstwa krakowskiego w Staropolskim Okręgu Przemysłowym, oraz zachodnim, na terenie dawnego Księstwa Siewierskiego, czyli regionu, który dzisiaj nazywamy Zagłębiem Dąbrowskim. Inwestycje te kontynuowano, gdy w roku 1832 zarząd fabryk przeszedł pod kuratelę Banku Polskiego. Wzniesiono wówczas największy zakład tego czasu – Hutę Bankową w Dąbrowie Górniczej. Był to jeden z najnowocześniejszych tego typu obiektów w Europie, o ogromnym potencjale produkcyjnym.
W ogólnej ocenie polityki etatystycznej pierwszej połowy XIX wieku w historiografii przeważają oceny negatywne – znamienny jest tytuł monografii Jerzego Jedlickiego poświęconej temu zagadnieniu – Nieudana próba kapitalistycznej industrializacji. Z kolei Witold Kula określa zakłady okręgu wschodniego jako skazane na śmierć w chwili inwestycji[10]. Taka ocena nie może budzić głębszych zastrzeżeń. Klęska zdeterminowana była przez warunki naturalne – niski procent metalu w tamtejszej rudzie oraz brak złóż węgla kamiennego. Trudno było mówić także o korzystnej infrastrukturze. Krytyczna opinia dotyczy również zakładów okręgu zachodniego, mimo że te posiadały o wiele dogodniejsze warunki do rozwoju i rozwijały się dalej po zaniechaniu państwowej polityki etatystycznej. Jerzy Jedlicki potwierdza tę ocenę, udowadniając, że udany skok przemysłu w Zagłębiu Dąbrowskim drugiej połowy XIX wieku tylko pozornie stanowił ciągłość z wcześniejszymi inwestycjami, bowiem kapitał prywatny wchodzący w posiadanie starych przedsiębiorstw państwowych, chociażby Bank Francusko-Włoski przejmujący Hutę Bankową, był budowany od podstaw przez nowe zakłady[11]. Pełną więc klęskę przemysłu ciężkiego tłumaczyć można – zgodnie z modelem wypracowanym przez Witolda Kulę – koegzystencją asynchronizmów.
Termin ten oznacza, że wewnątrz jednego organizmu gospodarczego współistnieją formy przynależne do różnych etapów klasycznego rozwoju ekonomicznego. Był to fenomen charakterystyczny dla peryferii, w krajach centrum nowe formy organizacji produkcji zastępowały stare. W klasycznych w tym wypadku dziejach Anglii możemy wyróżnić następujące etapy: rzemieślniczy, manufakturowy, wielkoprzemysłowy. W Polsce funkcjonowały one obok siebie, nowe wręcz przedłużały istnienie starych. Huta Bankowa produkowała wspólnie z walcowinami, napędzanymi za pomocą młynów wodnych, a swe towary transportowała na chłopskich furmankach. W przemyśle włókienniczym było podobnie: Fabryka Żyrardów nie przyczyniła się do likwidacji drobnych warsztatów manufakturowych i chałupniczych, ale zamieniła je w swoje filie, zwiększając dzięki temu produkcję bez konieczności dodatkowych inwestycji[12]. Ten sam proces można było zaobserwować podczas kolejnych etapów produkcji w Samsonowie i Białogonie.
Podjęta próba uprzemysłowienia pozostała w ramach ustroju feudalnego, co według Jerzego Jedlickiego było jednym z podstawowych powodów jej niepowodzenia. Baza przemysłu, jak pisze autor, była nieproporcjonalnie wielka w stosunku do popytu rynkowego na środki produkcji wytwarzane w kombinatach górniczo-hutniczych. Maszyny włókiennicze były sprowadzane z zagranicy, tak samo jak stal służąca do budowy kolei. Armia, w innych krajach zaopatrująca się szeroko w produkty przemysłu ciężkiego, korzystała niemal wyłącznie z fabryk rosyjskich. Ostatecznie nie pomogło nawet rolnictwo będące podstawą krajowej gospodarki. Wielcy właściciele ziemscy, którzy ‒ jak liczono‒ mogliby kupić maszyny rolnicze, nie unowocześniali swoich gospodarstw, siła robocza była bowiem tak tania (czy wręcz darmowa), że nie opłacało się jej zastępować. Zostawały więc tylko części dla gorzelni i cukrowni. Nie tylko sam proces produkcji, lecz także charakter całości systemu gospodarczego Królestwa można uznać zatem z punktu widzenia nowoczesnych kategorii za paradoksalny.
Obserwacje skokowych prób uprzemysłowienia ziem polskich od epoki stanisławowskiej do końca XIX wieku i równoległe procesy wewnątrz systemu feudalnego wykazały, że koegzystencję asynchronizmów należy uznać za cechę definiującą dla układu gospodarczego w tym okresie. Anna Sosnowska, badaczka historiografii gospodarczej i socjologii historycznej czasów PRL, nazywa perspektywę, jaką przyjmuje Witold Kula, modelem rozwoju hybrydalnego[13]. Jak pisze, określenie „hybryda” powstało w naukach społecznych pod wpływem krytyki koncepcji nowoczesności, nieadekwatnej do opisu rzeczywistości historycznej. „Jako hybrydę – przemieszanie elementów sklasyfikowanych, a należących do różnych porządków – opisuje się rozmaite zjawiska społeczne, dekonstruując w ten sposób paradygmat nowoczesnej teorii społecznej […] W podobny sposób i z podobną intencją teoretyczną, ale tylko wobec krajów trzeciego świata, stosowano termin gospodarka mieszana […] Określenie „Hybryda” wydało mi się odpowiednie do opisywania przez Kulę krajów zacofanych w kategoriach paradoksów, przemieszania elementów z różnych epok”.
Zastosowanie modelu rozwoju hybrydalnego okazuje się bardzo owocne nie tylko w dziedzinie przemysłu. Inny uczeń Witolda Kuli, Jacek Kochanowicz, analizuje tendencje w rolnictwie w pierwszej połowie XIX wieku, które doskonale wpisują się w schemat koegzystencji asynchronizmów. Przede wszystkim nadal panował wówczas ustrój pańszczyźniany i podział na gospodarkę chłopską oraz folwarczną. W gospodarstwie chłopskim podstawową siłę roboczą stanowiła rodzina, która produkowała wyłącznie na własny użytek, trudno więc rozpatrywać ją w kategoriach pełnego gracza na rynku. Od końca XVIII wieku jednak, ze względu na rozwój demograficzny ludności i idący za nim proces rozdrobienia, chłopskie osady przestały mieć wielkość wystarczającą do zaspokojenia konsumpcji i reprodukcji. Chłopi musieli szukać źródeł dodatkowych zarobków. Weszli więc w obręb gospodarki pieniężnej, na co wpływ miało także pojawienie się podatków, które stale wzrastały. Funkcjonowali oni nadal w tradycyjnych społecznościach lokalnych: gminach, gromadach, lecz blokowano im dostęp do dóbr wspólnych, lasów i pastwisk, z których mogliby czerpać korzyści. Interwencja państwa w życie wsi, oprócz podatków, pojawiała się również pod postacią poboru do wojska. Wszystkie te zjawiska uderzały w społeczeństwo chłopskie, które zgodnie z logiką kapitalizmu już przed uwłaszczeniem wpadło w spiralę zadłużenia, czego konsekwencją było powstanie nieznanej wcześniej grupy włościan bez ziemi, która pod koniec epoki międzypowstaniowej wzrosła do 40 procent ogółu ludności[14].
* * *
W książce tej zastosowano model rozwoju hybrydalnego Witolda Kuli w badaniu mikrohistorycznym. Ową perspektywę można by określić jako metodę jakościową socjologii historycznej. Modelem nazywamy, za definicją przywołaną przez Annę Sosnowską, intelektualnym konstruktem upraszczającym rzeczywistość, żeby wskazać na to, co powtarzalne, stałe i typowe[15]. Będziemy więc weryfikować, w jaki sposób abstrakcyjne tendencje uwydatniają się na najniższym poziomie, w doświadczeniach mieszkańców kilku wsi. Sprawdzimy, czy można w ich życiu dostrzec koegzystencję asynchronizmów i paradoksy skoków industrializacyjnych.
Mikrohistoria rodzi się ze sprzeciwu wobec tezy głoszącej, że ludzie zwykli, podporządkowani woli władz państwowych i elit, mogą funkcjonować w naukach historycznych wyłącznie pod postacią statystyk uzyskanych za pomocą badań ilościowych. Twierdzić będziemy, że wręcz przeciwnie – możemy pisać prace narracyjne o dziejach poddanych, które do tej pory zarezerwowane były dla losów wielkich ludzi. Mikrohistoria tłumaczy nam, dlaczego zbadanie dziejów jednej wsi, czy nawet pojedynczego człowieka, może być istotne[16].
Starając się odnaleźć doświadczenie życiowe grup podporządkowanych, musimy zmierzyć się z podstawowym problemem, a mianowicie z niewielką liczbą źródeł, jaką po sobie pozostawiają. Ich życie, jak wyraził się wybitny mikrohistoryk Carlo Ginzburg, „nie przynosi im najmniejszego rozgłosu”. Musimy więc korzystać skrupulatnie z nadarzających się szans, jakie dostarczają nam archiwa. W naszym przypadku taką szansą okazał się przyjazd do gminy Samsonów komisji asesora Nestorowicza i powstanie akt jego śledztwa.
W przedstawianiu sytuacji życiowej i losów pojedynczego człowieka czy społeczności celem jest w pewnej mierze ukazanie doświadczenia całej grupy społecznej, do której przynależą bohaterowie pracy, i wszystkich ludzi poddanych tym samym procesom historycznym. Pierwsza myśl byłaby taka, by szukać osoby jak najbardziej przeciętnej z najbardziej typowej wioski. Szybko jednak okaże się, że jest to zadanie niemożliwe, bowiem ludzkie doświadczenie, podobnie jak profil każdej miejscowości, jest zupełnie niepowtarzalne, podobnie jak ludzka twarz różni się od każdej innej na świecie. Po głębszej refleksji więc owo poszukiwanie przeciętności wyda się nie tylko niemożliwe, lecz także niepotrzebne. Wsie górnicze Kielecczyzny pod wieloma względami są zupełnie wyjątkowe.
A jednak właśnie to miejsce wybraliśmy za centralny punkt naszych badań i na podstawie doświadczenia tych wsi rościmy sobie prawo do powiedzenia czegoś o ogólnym paradygmacie pracy pańszczyźnianej czy o wchodzeniu w nowoczesność na peryferiach. Wyjątkowość wsi górniczych ma swoje granice, w końcu nie funkcjonują one poza resztą świata. Ich mieszkańcy poddani są podobnym żywiołom co inne wsie Królestwa Polskiego czy całej pańszczyźnianej Europy. Cierpią z głodu i chorób, wytwarzają mechanizmy oporu przeciwko opresyjnemu systemowi pracy, padają ofiarą kar wymierzanych batem – podobieństwa życia można wyliczać bez końca. Możliwość reakcji wśród ludzi determinowanych przez tę samą kulturę, język czy system społeczny jest ograniczona. Nie jest realne, by zadziało się coś, co pochodzi zupełnie z innego porządku. Przykładem może być działalność księdza Ściegiennego, który chciał zaszczepić we włościanach ideę zbrojnego powstania czy rewolty, czegoś zupełnie niezgodnego z ich mentalnością i codziennym działaniem. Działalność Ściegiennego była więc skazana od początku na porażkę.
Przedsięwzięcia mikrohistorycznego nie można podjąć się bez wiedzy na temat reszty świata, jaki funkcjonował wokół wybranych bohaterów. Będziemy stale porównywać włościan górniczych z ich sąsiadami i odwoływać się do istniejącej historiografii. Stale będziemy się sprawdzać i kontrolować. Jeśli natomiast wejdziemy na teren zupełnie niezbadany, przyznamy to uczciwie, nawet jeśli pozwolimy sobie na kilka niezobowiązujących hipotez. Zdarzać się to będzie często, biorąc pod uwagę dotychczasowe niewielkie zainteresowanie historią grup podporządkowanych w Polsce. Szczególnie dotyczyć to będzie takich problemów jak zbadanie wyjątkowości doświadczenia kobiecego, historii kar cielesnych czy pewnych aspektów komunikowania społecznego oporu. Konieczność ograniczania się powoduje u autora wielki żal, bowiem te zagadnienia należą do najciekawszych.
Metoda mikrohistoryczna wymaga stworzenia topograficznego opisu badanego obszaru i zakreślenia jego granic. Analizowana problematyka zyskuje dzięki temu rodzaj konkretnego podłoża, na którym się odbywa. Zadanie to nie jest oczywiste, bowiem nie badamy społeczności zamkniętej w granicach jednej wsi. Bohaterowie tej pracy ‒ zarówno robotnicy, jak i chłopi – często podróżują do miejsc poza granicami swojej gminy. Zadanie natury geografii społecznej, które przed nami stoi, polega na rekonstrukcji świata, eksponując taki sens poszczególnych przestrzeni, jaki determinuje związane z nim doświadczenie mieszkańców wsi górniczych.
Mieszkańcy wsi górniczych żyli na obszarze zwanym Staropolskim Okręgiem Przemysłowym, znajdującym się w widłach rzek Wisły i Pilicy. Ich powstanie nierozerwalnie wiązało się z naturalnymi bogactwami Gór Świętokrzyskich, przede wszystkim licznego występowania minerałów. Staszic pisał: „Cały ten krajec ziemi od Pilicy aż po góry kieleckie wszerz i wzdłuż wszędzie zawalony jest rudą żelaza. Rudy żelazne powszechnie im głębsze, tym bogatsze. W głębiach większych leżą ławicami, po górniczemu oblazgiem. W głębinach mniejszych znajdują się żyłami, gniazdami albo też bułami”[17]. Łatwość eksploatacji minerałów, wynikająca z występowania ich tuż pod powierzchnią gruntu (aby zebrać rudę żelaza, czasami wystarczyło schylić się i podnieść ją z ziemi), spowodowała, że historia przetopu metali sięga tu czasów prehistorycznych. Krajobraz Kielecczyzny usiany jest dołami, z których niegdyś wykopywano rudę. W XIX wieku budowano tam już podziemne szyby kopalne. Prócz najważniejszego minerału – żelaza – wydobywano również inne metale: w Miedzianej Górze na terenie ekonomii kieleckiej funkcjonowała kopalnia miedzi i srebra, a w okolicach Chęcin eksploatowano złoża ołowiu[18].
Drugim, po minerałach, naturalnym bogactwem regionu umożliwiającym rozwój przemysłu były lasy, będące częścią ogromnej Puszczy Świętokrzyskiej. Jeszcze pod koniec XIX wieku były to najbardziej zalesione tereny Królestwa Polskiego. W gminie kieleckiej i samsonowskiej pierwotnie rosły głównie jodły i buki, choć występowały również inne rodzaje drzew: sosny, topole, brzozy i oczywiście dęby. W Zagnańsku na terenie gminy Samsonów rośnie najstarsze i najbardziej znane drzewo w Polsce – dąb Bartek. Lasy nie tylko dostarczały budulca, lecz także służyły przede wszystkim jako źródło pozyskiwania energii: z drewna tleniono węgiel, którego używano do przetopu rudy. Węgiel drzewny jest znacznie mniej wydajny od kamiennego, co wiązało się z koniecznością zatrudnienia setek rodzin włościańskich do masowej wycinki drzew Puszczy Świętokrzyskiej.
Kolejnym źródłem energii dostarczanym przez naturę były rzeki. Choć część zakładów zaopatrzyła się w maszyny parowe, dużo częściej spotkać można było w fabrykach młyny wodne, nieraz imponujących rozmiarów. Samsonów i Białogon korzystały z nurtu Bobrzy. Rzeka ta ma 49 kilometrów długości (jej źródło znajduje się w lasach pod Zagnańskiem), przepływa przez większość wsi górniczych w okolicach Kielc, a w końcu pod miastem Chęciny wpada do Czarnej Nidy. Rzeką – zasilającą najwięcej zakładów Staropolskiego Okręgu Przemysłowego – była Kamienna. Nad nią lub nad jej dopływami znajdowały się fabryki w Suchedniowie, Skarżysku-Kamiennej, Parszowie, Wąchocku, Starachowicach i Ostrowcu Świętokrzyskim. Bobrza i Kamienna, wartkie górskie rzeki o dużym spadku, nadawały się świetnie do budowy na nich młynów, jednak ze względu na dużą liczbę przełomów nie były spławne. Władze miały uregulowanie rzek świętokrzyskich w planach, lecz w większości nie udało się wprowadzić ich w życie. W regionie płynęły dwie spławne rzeki – Wisła i Pilica – a leżące nad nimi miasta Kraków i Sandomierz pozostawały w XIX wieku centrami skupu płodów rolnych i leśnych, wywożonych następnie do Prus.
Przemysł, który powstał w takim środowisku naturalnym, tworzył skomplikowaną sieć warsztatów i zakładów różnego rodzaju, dostarczających półprodukty i surowce dla centralnych punktów produkcyjnych – w tym przypadku dla huty „Józef” i fabryki „Aleksander”. Prześledzić można proces produkcji: rudę żelaza zbierano w kopalni, a następnie transportowano do zakładów wielkiego pieca, gdzie z wykorzystaniem energii węgla drzewnego, wcześniej tlenionego z wyrąbanego drzewa, była przetapiana na czysty metal. Maszyny wewnątrz zakładów poruszały się za pomocą koła wodnego i maszyny parowej. W samsonowskiej giserni tworzyło się odlewy, które następnie chłopska furmanka wiozła do Białogonu. W tamtejszej walcowni nadawało się im odpowiednie kształty, produkując poszczególne elementy, z których można było już bezpośrednio złożyć maszynę rolniczą.
Dysponując szkicem procesu produkcyjnego, można bez większego trudu wyliczyć pozostałe zakłady, jakie tworzyły sieć produkcji przemysłowej. Rudę wydobywało się w kopalniach, które działały między innymi w Szałasie i Miedzianej Górze, ale do huty „Józef” najczęściej była ona dostarczana z kopalni „Jan” w Dziadkach. Kierownik pracy w kopalni nosił tytuł nadsztygara. Górnicy mieli obowiązek zakupu własnego munduru, który był często ich najlepszym ubraniem, nosili go więc codziennie, nawet po odejściu z kopalni. Mieszkańców wsi górniczych można było więc łatwo poznać po tym, że orzą pole w granatowych mundurach[19].
W lasach porozsiewane były z kolei poręby, czyli miejsca wycinki drzew. Drewno transportowano do warsztatów, w przypadku gdy miało służyć jako budulec, a jeśli przeznaczone było na węgiel do mielerza, czyli skonstruowanego do tego celu pieca obsługiwanego przez robotników, których na Kielecczyźnie nazywa się kurzaczami.
Surówka wielkopiecowa oczyszczana była ze zbędnych domieszek i przerabiana na stal we fryszerkach. Był to prymitywny i mniejszy zakład metalurgiczny, napędzany kołem wodnym. Na terenie gminy samsonowskiej znajdowało się kilka fryszerek.
Komorników i rekrutów korpusu górniczego przydzielano do pracy w głównym zakładzie, kopalni, porębie lub przy fryszerkach, natomiast gospodarze odrabiali pańszczyznę, transportując towary pomiędzy kolejnymi punktami produkcji. Drogi były zatem nie tylko miejscem pracy, lecz także wielu innego rodzaju wydarzeń, rozbojów, pożarów. Od początku lat 20. do powstania styczniowego trwały prace nad utwardzeniem biegnącego przez Suchedniów, a następnie gminę Samsonów, gościńca między Radomiem a Kielcami. W przeciwieństwie do głównego traktu guberni leśne drogi do poręb czy fryszerek były bardzo zaniedbane i w złą pogodę stawały się nieprzejezdne.
Woziło się towary nie tylko wewnątrz jednej gminy, lecz także dużo dalej. Połowa stali wytworzonej w Samsonowie trafiała do fabryki w Białogonie. Chłopi ekonomii kieleckiej wozili produkty z fabryki „Aleksander” do innych zakładów, na przykład do kuźnicy w Sielpi nad Czarną Konecką. Oprócz ruchu produktów odbywała się też częsta rotacja pracowników. Robotników przenoszono z jednego zakładu do drugiego, pomiędzy hutą „Józef”, fabryką „Aleksander” a zakładami w Starachowicach, Parszowie czy którymś z pozostałych ulokowanych nad Kamienną. Brak miejsc pracy w jednej gminie sprawiał, że wyrobnicy z rodzinami migrowali po całym okręgu wschodnim, a prawdopodobnie i dalej – do Będzina, Dąbrowy czy Olkusza.
Wychodząc poza topograficzną sieć procesu produkcyjnego, należy zauważyć, jak istotne, wielowymiarowe znaczenie miały dla mieszkańców wsi górniczych Kielce. Miasto biskupów krakowskich samo nie dysponowało żadnym przemysłem. We wrześniu 1840 roku urząd municypalny napisał do rządu gubernialnego, że „ma zaszczyt niniejszym zaraportować, iż w mieście Kielcach nie wyrabiają się żadne towary”[20]. Istniało tam oczywiście rzemiosło mniejszego kalibru, wiemy na przykład, że Wincenty Niebudek, jeden z przesłuchiwanych w kwestii konsumpcji zdechłych koni, pracował jako wyrobnik w Kielcach w warsztatach krawieckim i kołodziejskim.
Kielce nie były co prawda ważnym ośrodkiem przemysłowym, ale stanowiły ważne centrum administracyjne. Do roku 1844 pełniły funkcję stolicy województwa, następnie zaś guberni. Włościanie często musieli jeździć tam zatem w sprawach urzędowych, do kancelarii wójta ekonomii kieleckiej, a także do sądu pierwszej i drugiej instancji. Mnogość rozmaitych instytucji państwowych wpływała na dużą liczebność urzędników w mieście, z których wielu, szczególnie na niższych i średnich stanowiskach, sprzyjało włościanom. Mogli oni pomóc w napisaniu skargi i podpowiedzieć, gdzie ją skierować. Mieszkańcy okolic miasta cieszyli się więc względną łatwością składania zażaleń.
Cotygodniowe jarmarki w Kielcach stanowiły najważniejszy punkt handlu w okolicy. Włościanie wyprzedawali tam swój inwentarz, gdy brakowało im pieniędzy na podatki i inne opłaty, lub kupowali nowy, kiedy udało im się zarobić albo dostać pożyczkę. Także górnictwo wysyłało furmanów na jarmark w celu zakupu niektórych produktów. Było to miejsce, w którym nie tylko zawierano transakcje handlowe, lecz także pito alkohol i bawiono się – zabawy czasami przeradzały się jednak w bijatykę. W niektórych dokumentach jarmark ten opisywany jest jako miejsce nieuczciwe, w którym chociażby księża katoliccy nie powinni bywać.
Najdalej wysuniętymi na północ i południe punktami na mapie, jakie pojawiały się w zeznaniach mieszkańców wsi górniczych, były dwa miasteczka – Szydłowiec i Chęciny. Obydwa były miastami rządowymi, w związku czym zamieszkiwała je głównie ludność żydowska. Żydzi z Chęcin i Szydłowca byli aktywniejsi gospodarczo od chrześcijańskich mieszczan z Kielc. Wymiana handlowo-usługowa odbywała się na różnych poziomach. Elita społeczności żydowskiej, mająca kontakty wśród wysoko postawionych urzędników, zdobywała umowy na dostarczanie górnikom rozmaitych produktów. Żydowscy „entreprenerzy” prowadzili najczęściej zakłady przemysłu lekkiego. Izajasz Wertheim z Szydłowca był właścicielem manufaktur włókienniczych i szył mundury górnicze.
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Źródła
I. Archiwalia
Archwium Państwowe w Kielcach – APK
Rząd Gubernialny Radomski – RGR – nr zespołu 1
Kielecka Fabryka Pomp „Białogon” w Białogonie – nr zespołu 266
Naczelnik Powiatu Kieleckiego – nr zespołu 4
II. Źródła wydane
Wybór tekstów źródłowych do historii kształtowania się klasy robotniczej na ziemiach polskich w XIX wieku, red. N. Gąsiorowska, Wrocław 1958.
Materiały do dziejów uwłaszczenia w Królestwie Polskim, red. K. Śreniowska i S. Śreniowski, Wrocław 1961.
Kolberg Oskar, Dzieła wszystkie, t. 18‒20, Kraków 1885‒1887.
Siarkowski Władysław, Materiały do etnografii ludu polskiego z okolic Kielc, Kielce 2000.
Ściegienny Piotr, Złota książeczka [w:] W. Djakow, Piotr Ściegienny i jego spuścizna, Warszawa 1972.
Monografie
Andrivon Didier, The origin of Phytophthora infestans populations present in Europe in the 1840s, „Plant Pathology” 1996, t. XLV, nr 6.
Assorodobraj Nina, Początki klasy robotniczej: problem rąk roboczych w przemyśle polskim epoki stanisławowskiej, Warszawa 1946.
Czmuchowski Adam, Dzieje zakładów hutniczych w Samsonowie w Staropolskim Okręgu Przemysłowym, Wrocław 1999.
Djakow Włodzimierz, Piotr Ściegienny i jego spuścizna, Warszawa 1972.
Federici Silvia, Caliban and the Witch, Nowy Jork 2004.
Gąsiorowska Natalia, Organizacja kas brackich górniczych w Królestwie Polskiem (1815‒1830), Lwów 1928.
Ginzburg Carlo, Ser i robaki, Warszawa 1989.
Groniowski Krzysztof, Uwłaszczenie chłopów w Polsce: geneza, realizacja, skutki, Warszawa 1976.
Hagen William, Ordinary Prussians. Brandenburg Junkers and Villagers, 1500-1840, Nowy Jork 2002.
Hebda Jan, Z sołtysem i wójtem przez wieki, Tarnów‒Warszawa 2016.
Hobsbawm Eric, Wiek Rewolucji 1789‒1848, Warszawa 2013.
Hoch Steven, Serfdom and Social Control in Russia: Petrovskoe, a Village in Tambov, Chicago–Londyn 1986.
Jedlicki Jerzy, Nieudana próba kapitalistycznej industrializacji: analiza państwowego gospodarstwa przemysłowego w Królestwie Polskim XIX w., Warszawa 1964.
Ekonomika górnictwa i hutnictwa w Królestwie Polskim 1840–1910, red. J. Jezierski i in., Warszawa 1961.
Koba Stanisław, Z historii lecznictwa kieleckiego XIX wieku, Kielce 1973.
Kochanowicz Jacek, Pańszczyźniane gospodarstwo chłopskie w Królestwie Polskim w I połowie XIX w., Warszawa 1981.
Kochanowicz Jacek, Spór o teorię gospodarki chłopskiej: gospodarstwo chłopskie w teorii ekonomii i w historii gospodarczej, Warszawa 1992.
Ksiądz Piotr Ściegienny – epoka, dzieło, pokłosie, red. W. Caban, Kielce 1996.
Kula Witold, Historia, zacofanie, rozwój, Warszawa 1983.
Leszczyński Adam, Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980, Warszawa 2013.
Mędrzecki Włodzimierz, Młodzież wiejska na ziemiach Polski centralnej 1864–1939. Procesy socjalizacji, Warszawa 2002.
O Cholerze, Jej Oznakach, Środkach Ochronnych I Leczeniu, Warszawa 1847.
Pazdur Jan, Społeczne podłoże ruchu ks. Ściegiennego pod Kielcami, „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych” 1949, t. XI.
Piotrowska-Marchewa Monika, Nędzarze i Filantropi. Problem ubóstwa w polskiej opinii publicznej w latach 1815‒1863, Toruń 2004.
Piwek Jerzy, Ekonomia kielecka w latach 1789–1864, Ostrowiec Świętokrzyski 2002.
Reader John, Potato: a history of the propitious esculent, New Haven, Londyn 2009.
Stankiewicz Zbigniew, Chłopska dzierżawa folwarków w dobrach skarbowych Królestwa Polskiego, „Przegląd Historyczny” 1972, t. LXIII, z. 1.
Śmiałowski Józef, Zarobkowanie pozarolnicze ludności rolniczej w Królestwie Polskim w latach przeduwłaszczeniowych (1815‒1864), Łódź 1973.
Temkinowa Hanna, Socjalizm utopijny Gromad Ludu Polskiego, Warszawa 1955.
Traczyński Edward, Wieś świętokrzyska w XIX i XX wieku, Kielce 2001.
Włodarczyk Daniel, Od powietrza, głodu, ognia i wojny, Inowrocław 1998.
Zieliński Jan, Staropolskie zagłębie przemysłowe od Staszica i Druckiego-Lubeckiego do Polski Ludowej, Kraków 1966.
Wstęp
[1] Archiwum Państwowe w Kielcach, Rząd Gubernialny Radomski, k. 23–54, [w kolejnych odniesieniach zapisywane odpowiednio: APK, RGR].
[2] APK, RGR, k. 76.
[3] A. Leszczyński, Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980, Warszawa 2013, s. 100‒108.
[4] 29 sierpnia 1953 roku, co do śledztwa Reklewskiego.
[5] APK, RGR, sygn. 3194, k. 1‒2, 6‒7.
[6] A. Czmuchowski, Dzieje zakładów hutniczych w Samsonowie w Staropolskim Okręgu Przemysłowym, Wrocław 1999, s. 61.
[7] W. Kula, Szkice o manufakturach w Polsce XVIII wieku: część pierwsza 1720‒1764, część druga 1764‒1780, Warszawa 1956.
[8] A. Czmuchowski, dz. cyt., s. 97‒99.
[9] Lubecki do Stefana Grabowskiego, 3 grudnia 1824, cyt. za: J. Jedlicki, Nieudana próba kapitalistycznej industrializacji: analiza państwowego gospodarstwa przemysłowego w Królestwie Polskim XIX w., Warszawa 1964, s. 353
[10] W. Kula, Historia, zacofanie, rozwój, Warszawa 1983, s. 89‒90.
[11] J. Jedlicki, dz. cyt., s. 365.
[12] W. Kula, dz. cyt.
[13] A. Sosnowska, Zrozumieć zacofanie: spory historyków o Europę Wschodnią (1947‒1994), Warszawa 2004, s. 240.
[14] J. Kochanowicz, Pańszczyźniane gospodarstwo chłopskie w Królestwie Polskim w I połowie XIX w., Warszawa 1981.
[15] P. Burke, cyt. za: A. Sosnowska, dz. cyt., s. 35.
[16] Więcej o teorii mikrohistorii [w:] C. Ginzburg, Ser i robaki, Warszawa 1989.
[17] S. Staszic, O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski, Dzieła, t. II, Warszawa 1955 s. 21, cyt. za: J. Zieliński, s. 66.
[18] J. Zieliński, Staropolskie Zagłębie Przemysłowe od Staszica i Druckiego-Lubeckiego do Polski Ludowej, Kraków 1966, s. 39 i nast.
[19] W. Siarkowski, Materiały do etnografii ludu polskiego z okolic Kielc, Kielce 2000.
[20] APK, RGR, sygn, 3920, k. 274.
Polska żyje historią. Ale właściwie czyja to historia? Nasza świadomość i wyobraźnia historyczna zatrzymały się w mitycznych obrazach husarzy, hetmanów i białych dworków szlacheckich. Co jednak z dziejami pozostałych 90% populacji naszego kraju? Czy nie mają one znaczenia, bo pozostają jedynie milczącym tłem i nawozem dla historii elit? Czy dzieje zwykłych ludzi są mniej ważne?
Nowoczesna historiografia, antropologia i socjologia historyczna przekonują, że jest wręcz odwrotnie. Nie tylko dlatego, że dotyczą one przygniatającej większości naszych przodków. Nie tyko dlatego, że niedostrzegana i przemilczana przez wieki podmiotowość klas ludowych – ich codzienny opór, a czasem otwarte bunty – zawsze wpływała na kształt dziejów oficjalnych. Ale także dlatego, że historia nieuprzywilejowanych jest tożsama z procesem demokratyzacji i jako taka pozostaje niezakończona.
Seria książkowa Ludowa Historia Polski ma stanowić przyczynek do odzyskania zapomnianych dziejów zwykłych ludzi. Chcemy w niej przedstawiać najciekawsze prace o tych, którzy nie kwalifikowali się do narodu Sarmatów, choć byli prawdziwą solą ziem dawnej Rzeczypospolitej. Będą to zatem książki o chłopach pańszczyźnianych, miejskiej biedocie, ludziach luźnych (pod pewnymi względami odpowiadających dzisiejszemu prekariatowi), a wreszcie proletariacie. Oddamy głos kobietom, migrantom, mniejszościom. Zwrócimy uwagę na skrzywdzonych i poniżonych, dla których nie ma miejsca w historii imperiów i dynastii, choć to przecież ich trud zawsze budował potęgę państw i władców. Wydobędziemy z niebytu opowieści o życiu codziennym zwykłych ludzi, ich doświadczeniach, kulturze, kondycji ekonomicznej i statusie prawnym, aspiracjach i sposobach organizowania się. Przyjrzymy się mniej lub bardziej znanym epizodom wdzierania się klas plebejskich w sferę politycznej widzialności – społecznym poruszeniom, rebeliom i powstaniom – jak w 1648, 1794, 1846, 1905 czy 1980 roku. Opowiemy inaczej zarówno historię dawną, jak i XX wieku. Celem serii Ludowa Historia Polski jest zatem wypełnienie największej z białych plam naszych dziejów, przyczynienie się do przywrócenia należnego miejsca i godności plebejskim przodkom przygniatającej większości z nas. Z pewnością pozwoli nam to lepiej zrozumieć własną historię, ale może też pomóc stawić czoła wyzwaniom współczesności i przyszłości.
Przemysław Wielgosz Redaktor merytoryczny serii
Niewolnicy modernizacji. Między pańszczyzną a kapitalizmem
Michał Narożniak
© Wydawnictwo RM, 2021
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl
ISBN 978-83-8151-536-8 ISBN 978-83-7243-801-0 (ePub) ISBN 978-83-7243-802-7 (mobi)
Redaktor merytoryczny serii: Przemysław WielgoszRedaktorka prowadząca: Marta StochmiałekRedakcja: Ida ŚwierkockaKorekta: Marta Stochmiałek, Milena DomańskaProjekt okładki: Agata MuszalskaKoordynacja produkcji wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.
Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.
Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: