Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu - Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak - ebook

Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu ebook

Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dla jednych „niezłomni”, dla innych „bandyci” – historia antykomunistycznego podziemia to jeden z najbardziej zmitologizowanych wątków powojennych dziejów Polski. Politycy z przeciwnych obozów chętnie po niego sięgali umacniając tę legendę – raz białą, innym razem czarną – w zależności od potrzeb. Nadszedł wreszcie czas na chłodną ocenę, której podjęło się dwóch znakomitych historyków, prof. Rafał Wnuk i dr Sławomir Poleszak.

W 1945 roku z antykomunistyczną konspiracją związanych było ponad 100 tysięcy kobiet i mężczyzn, a w oddziałach biło się 15-17 tysięcy zbrojnych. Dlaczego po wkroczeniu sowietów do Polski nie złożyli broni? Jak wyglądało ich życie codzienne? Jak zakończyła się walka? Autorzy odpowiadają na te pytania w oparciu o historie konkretnych ludzi. Prześwietlają pojedyncze biografie dowódców, takich jak Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Józef Kuraś ,,Ogień”, Leopold Okulicki „Niedźwiadek” czy Marcelina Malessa „Marcysia”, ale też i zwykłych „leśnych”.

Najdzielniejsi z dzielnych czy błędni rycerze? Romantyczni ideowcy czy przesiąknięci przemocą, bojący się powrotu do normalności weterani? Książka historyków Wnuka i Poleszaka pokazuje, że jakkolwiek wyobrażamy sobie antykomunistyczne podziemie po wojnie, prawda wygląda jeszcze inaczej. Autorzy nie stronią od bezpośrednich polemik, piszą o swoich bohaterach z pasją, ale klarownie i precyzyjnie. Demontują mit o „podziemnej wspólnocie”, pokazując rywalizujące lub zwalczające się nurty podziemia. Wyjaśniają też, dlaczego nie zgadzają się na używanie terminu „Żołnierze Wyklęci”.

Niezłomni czy realiści? to przykład tego, jak powinno się pisać dziś historię Polski – rzetelnie i w nowoczesnym ujęciu.

Historia ludzi, którym przyszło wybierać w sytuacji, gdy każdy wybór był zły.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1228

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ra­fał Wnuk: https://or­cid.org/0000-0002-8526-7905.
Sła­wo­mir Po­le­szak: https://or­cid.org/0000-0003-3857-9938.
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA GA­DOM­SKA
Re­cen­zent: AN­DRZEJ BRZE­ZIECKI
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: WOJ­CIECH ADAM­SKI, MA­TE­USZ CZAR­NECKI, EWA KO­CHA­NO­WICZ, UR­SZULA SRO­KOSZ-MAR­TIUK
Pro­jekt wnę­trza książki, okładki i stron ty­tu­ło­wych: KIRA PIE­TREK
Wy­bór ilu­stra­cji: MI­RON KO­KO­SIŃ­SKI
Fo­to­gra­fia na okładce przed­sta­wia mjr. Zyg­munta Szen­dzie­la­rza „Łu­paszkę”. Źró­dło: AIPN, au­tor zdję­cia nie­usta­lony.
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © by Sła­wo­mir Po­le­szak and Ra­fał Wnuk Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07950-8
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1. PIĘTNO WOJNY

TRAUMA

Strach, de­struk­cja, chaos, prze­moc, nie­pew­ność ju­tra, gwał­towne wy­ostrze­nie kon­flik­tów na­ro­do­wo­ścio­wych, ze­rwa­nie lub prze­war­to­ścio­wa­nie tra­dy­cyj­nych więzi ro­dzin­nych i są­siedz­kich, utrata wła­sno­ści lub zmiana re­la­cji go­spo­dar­czych stały się do­świad­cze­niem po­wszech­nym. Do tego do­dać na­leży wszech­obec­ność śmierci. Żoł­nierz lub par­ty­zant gi­nął z rąk nie­przy­ja­ciela, w bom­bar­do­wa­nym mie­ście śmierć do­się­gnąć mo­gła każ­dego, bez względu na wiek, płeć, sta­tus spo­łeczny czy na­ro­do­wość, w obo­zach za­głady i obo­zach dla jeń­ców so­wiec­kich do­ko­ny­wano mor­dów na skalę prze­my­słową. Lu­dzie tra­cili ży­cie, bo na­le­żeli do „nie­wła­ści­wej” ka­te­go­rii. Ży­dzi – bo Niemcy uznali ich za pod­lu­dzi, za in­sekty; żoł­nie­rze Woj­ska Pol­skiego w Ka­ty­niu – bo So­wieci uwa­żali, że są ele­men­tem kla­sowo ob­cym; Po­lacy na Wo­ły­niu – bo na­cjo­na­li­ści ukra­iń­scy do­szli do wnio­sku, iż są oni prze­szkodą w bu­do­wie na­ro­do­wego pań­stwa ukra­iń­skiego. Nie­któ­rzy gi­nęli „przy­pad­kiem” – schwy­tani w ulicz­nej ła­pance, a po­tem roz­strze­lani pod­czas eg­ze­ku­cji lub za­mor­do­wani w pa­cy­fi­ko­wa­nej wsi.

Je­den z do­wód­ców AK na Za­mojsz­czyź­nie wspo­mi­nał: „jak trup le­żał na ulicy, to się od­wra­cało głowę i prze­cho­dziło się na drugą stronę. Żeby tylko nie być po­wią­za­nym z tru­pem. Jak po­wiążą, to i ja będę tru­pem. Dziś [po­czą­tek lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku] by­łoby zbie­go­wi­sko, płacz, wzy­wano by po­li­cję”[4]. W paź­dzier­niku 1941 roku dy­rek­tor szpi­tala w Szcze­brze­szy­nie Zyg­munt Klu­kow­ski w dzien­niku za­pi­sał:

Wi­dok le­żą­cych na uli­cach tru­pów tak już spo­wsze­dniał, że lu­dzie mało zwra­cają na nie uwagi, prze­cho­dzą obo­jęt­nie. [...] Wi­dzia­łem, jak starą Ży­dówkę, która już nie mo­gła iść o wła­snych si­łach, ge­sta­po­wiec za­bił wy­strza­łem z ka­ra­binu. Mie­rzył dość długo, strze­lił raz, lecz nie za­bił, strze­lił po­now­nie i do­piero po­szedł da­lej, do­pę­dza­jąc pro­wa­dzoną grupę. Lu­dzie pa­trzyli jak na rzecz zwy­kłą, co­dzienną. Nie wiem dla­czego, ale i na mnie nie spra­wiło to już tak sil­nego wra­że­nia jak daw­niej[5].

Ja­cek Ku­roń dzie­ciń­stwo spę­dził w oku­po­wa­nym Lwo­wie. W pa­mięć wryła mu się na­stę­pu­jąca scena: „Ba­wi­li­śmy się na po­dwó­rzu, na­gle roz­legł się huk. To pod bramką ktoś strze­lił z re­wol­weru. Ci­sza, za­mar­li­śmy, do­zor­czyni pyta z po­dwórka: Co się stało? Pa­mię­tam do­kład­nie od­po­wiedź do­zorcy: – Nic. Ukra­iniec za­bił Żydka. Wy­bie­gli­śmy na ulicę, była krew i małe po­krę­cone zwłoki ży­dow­skiego dziecka. Nic, Ukra­iniec za­bił Żydka”[6]. A oto ob­raz ze sto­licy Pol­ski z kwiet­nia 1945 roku: „Na nie­któ­rych uli­cach zo­ba­czyć można setki pro­wi­zo­rycz­nych mo­gił, z któ­rych wy­do­bywa się trudny do znie­sie­nia za­duch – in­for­mo­wało «Ży­cie War­szawy» i na­wo­ły­wało – Niech ha­słem wa­szym bę­dzie: Na 1 maja ani je­den trup nie bę­dzie w War­sza­wie nie po­cho­wany”[7]. Kto zdo­łał oswoić się z wszech­obec­nym za­bi­ja­niem, stra­chem, obec­no­ścią zwłok, utratą bli­skich i zna­jo­mych, ten istot­nie zwięk­szał wła­sne szanse na prze­ży­cie.

W okre­sie oku­pa­cji czło­wiek znaj­do­wał się w sy­tu­acjach gra­nicz­nych z czę­sto­tli­wo­ścią dziś nie­wy­obra­żalną. Każda skut­ko­wała cier­pie­niem fi­zycz­nym lub psy­chicz­nym. O ile ból fi­zyczny mija sto­sun­kowo szybko, o tyle trauma wy­wo­łana utratą dzieci, ro­dzi­ców, przy­ja­ciół i dłu­go­trwa­łym ob­co­wa­niem ze śmier­cią może trwać w nie­skoń­czo­ność. Nie­miec­kie obozy kon­cen­tra­cyjne, obozy za­głady i ła­gry GU­ŁAG-u były in­sty­tu­cjami stwo­rzo­nymi do za­da­wa­nia śmierci i cier­pie­nia. Anna Pa­weł­czyń­ska – była więź­niarka Au­schwitz-Bir­ke­nau – pod­kre­śla, że czło­wiek, który w obo­zie nie po­rzu­cił tra­dy­cyj­nej hie­rar­chii war­to­ści, nie wy­tłu­mił em­pa­tii, ska­zy­wał się na śmierć. We­dług niej „me­cha­nizm ter­roru wy­twa­rzał sy­tu­ację, w któ­rej jedni więź­nio­wie ogra­ni­czali szanse prze­ży­cia in­nym sa­mym swoim ist­nie­niem”[8]. Mi­chaił Hel­ler, sam wię­zień ła­gru, po lek­tu­rze Opo­wia­dań ko­łym­skich War­łama Sza­ła­mowa i prozy Ta­de­usza Bo­row­skiego do­szedł do wnio­sku, że pi­sa­rze ci wy­do­by­wają na jaw to, o czym inni au­to­rzy bądź nie mogą, bądź też nie chcą pi­sać: „obóz za­bija także tych, któ­rzy zdo­łali prze­trwać. Tylko nie­licz­nym udaje się po­tem zmar­twych­wstać”[9]. Przez obozy kon­cen­tra­cyjne i ła­gry prze­szło kilka pro­cent miesz­kań­ców Pol­ski. Zo­bo­jęt­nie­nie jako wa­ru­nek prze­trwa­nia wojny było po­wszechne.

Nie znamy i za­pewne już nie po­znamy wiel­ko­ści wo­jen­nego żniwa śmierci. Naj­niż­sze sza­cunki mó­wią o czte­rech, naj­wyż­sze zaś o sze­ściu mi­lio­nach za­bi­tych spo­śród 36 mi­lio­nów oby­wa­teli II RP. Naj­czę­ściej pada liczba 5,5 mln, przy czym 2,9 mln to ofiary na­ro­do­wo­ści ży­dow­skiej. W ciągu sze­ściu wo­jen­nych lat za­mor­do­wa­nych zo­stało lub – zde­cy­do­wa­nie rza­dziej – po­le­gło około 15% miesz­kań­ców kraju. Naj­wyż­sze, dzie­więć­dzie­się­cio­pro­cen­towe straty po­nio­sła lud­ność ży­dow­ska[10]. Nie­które war­stwy spo­łeczne i grupy za­wo­dowe były zde­cy­do­wa­nie bar­dziej na­ra­żone na re­pre­sje niż po­zo­stałe. W la­tach 1939–1945 zgi­nęło 40% osób z wyż­szym, 30% z wy­kształ­ce­niem śred­nim i 20% du­chow­nych Ko­ścioła rzym­sko­ka­to­lic­kiego[11].

Pol­skie spo­łe­czeń­stwo wy­szło z wojny głę­boko strau­ma­ty­zo­wane. Mar­cin Za­remba uznał wszech­obec­ność śmierci za pierw­sze i naj­waż­niej­sze z pię­ciu źró­deł owej traumy. Na dru­gim miej­scu wy­mie­nił biedę. Pol­ski do­chód na­ro­dowy w 1945 roku był o po­nad 60% niż­szy niż w 1938 roku. W zbu­rzo­nych mia­stach i spa­lo­nych wio­skach lu­dzie tra­cili cały swój do­by­tek. Para bu­tów czy cie­pły płaszcz stały się do­brami luk­su­so­wymi. W oczy wielu zaj­rzał głód. Mi­zerne, kart­kowe ra­cje uzu­peł­niano za­ku­pami na czar­nym rynku, gdzie jed­nak za­opa­try­wać się mo­gli je­dy­nie lu­dzie le­piej sy­tu­owani. W la­tach 1944–1945 mi­liony żoł­nie­rzy Ar­mii Czer­wo­nej i We­hr­machtu ogo­ło­ciło te­reny przy­fron­towe z wszel­kich za­pa­sów. Czę­ści pól nie dało się upra­wiać ani ze­brać z nich plo­nów. Kon­se­kwen­cją biedy było sku­pie­nie się lu­dzi na za­spo­ko­je­niu pod­sta­wo­wych po­trzeb. By prze­trwać, ucie­kano się do kra­dzieży, sza­bru, a na­wet otwar­tej prze­mocy[12]. Bandy ra­bun­kowe po­ja­wiły się już na po­czątku oku­pa­cji i z roku na rok sta­wały się co­raz bar­dziej uciąż­liwą plagą.

Dez­in­te­gra­cja i ato­mi­za­cja to ko­lejne źró­dło traumy. Na ro­boty w głąb III Rze­szy Niemcy wy­wieźli około 2 mln oby­wa­teli pol­skich, ko­lejne 320 tys. de­por­to­wali So­wieci. Do tego na­leży do­dać Ży­dów wy­sie­dlo­nych do gett, lu­dzi wy­wie­zio­nych do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych i so­wiec­kich ła­grów, żoł­nie­rzy WP, któ­rzy wy­co­fali się w 1939 roku na Wę­gry, Ru­mu­nię, Li­twę czy Ło­twę, i żoł­nie­rzy WP wy­wie­zio­nych do nie­miec­kich obo­zów dla jeń­ców wo­jen­nych, ochot­ni­ków prze­dzie­ra­ją­cych się na Wę­gry w celu do­łą­cze­nia do Ar­mii Pol­skiej we Fran­cji, w końcu osoby ucie­ka­jące z Wo­ły­nia i Ga­li­cji Wschod­niej przed czyst­kami et­nicz­nymi ukra­iń­skich na­cjo­na­li­stów. Wszystko to ra­zem two­rzy ob­raz mi­lio­nów lu­dzi wy­rwa­nych z wła­snego śro­do­wi­ska, rzu­co­nych w obce, czę­sto wro­gie oto­cze­nie. Wy­mu­szo­nym mi­gra­cjom to­wa­rzy­szyło gwał­towne ze­rwa­nie da­ją­cych po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa więzi spo­łecz­nych.

Oku­panci zli­kwi­do­wali in­sty­tu­cje uzna­wane wcze­śniej za gwa­ranta bez­pie­czeń­stwa i ładu spo­łecz­nego. Za­stą­pili je no­wymi, które słu­żyły w pierw­szym rzę­dzie ter­ro­rowi i wy­zy­skowi eko­no­micz­nemu. Za­miast sta­bi­li­zo­wa­nia tkanki spo­łecz­nej, jesz­cze bar­dziej ją roz­bi­jały. Od są­dów nie ocze­ki­wano spra­wie­dli­wych wy­ro­ków, po­li­cji nie uwa­żano za stró­żów prawa, nikt nie spo­dzie­wał się po­mocy ze strony oku­pa­cyj­nej ad­mi­ni­stra­cji. Ofi­cjalne nie­miec­kie urzędy trak­to­wano jako obce i wro­gie. Bu­do­wane suk­ce­syw­nie in­sty­tu­cje Pol­skiego Pań­stwa Pod­ziem­nego (PPP) sta­rały się wy­peł­nić tę próż­nię. Na te­re­nach wiej­skich czę­sto naj­sku­tecz­niej­szą formą le­gi­ty­mi­za­cji pod­zie­mia była nie walka z Niem­cami, lecz sku­teczne roz­pra­wie­nie się z lo­kal­nymi szaj­kami ra­bun­ko­wymi. Naj­le­piej na­wet zor­ga­ni­zo­wana kon­spi­ra­cja nie jest jed­nak w sta­nie za­stą­pić cie­szą­cych się za­ufa­niem spo­łecz­nym in­sty­tu­cji pra­wo­rząd­nego pań­stwa.

Ostat­nim wy­mie­nio­nym przez Za­rembę źró­dłem traumy stał się roz­pad obo­wią­zu­ją­cej wcze­śniej hie­rar­chii i prze­kre­śle­nie tra­dy­cyj­nych ról spo­łecz­nych. Na zie­miach wschod­nich II RP już w 1939 roku So­wieci zna­cjo­na­li­zo­wali więk­sze go­spo­dar­stwa rolne, wszyst­kie ma­jątki ziem­skie, fa­bryki i sklepy. Z dnia na dzień znik­nęła cała elita fi­nan­sowa, więk­szość klasy śred­niej i zie­miań­stwo. Ważne sta­no­wi­ska w apa­ra­cie so­wiec­kiej wła­dzy za­jęli lu­dzie znaj­du­jący się wcze­śniej na mar­gi­ne­sie ży­cia go­spo­dar­czego i spo­łeczno-po­li­tycz­nego: bez­rolni i ma­ło­rolni chłopi, naj­bied­niejsi, słabo wy­kształ­ceni ro­bot­nicy i dzia­ła­cze ra­dy­kal­nej le­wicy. Na te­re­nach włą­czo­nych do ZSRR lub III Rze­szy pol­skie elity pań­stwowe (urzęd­nicy, ofi­ce­ro­wie WP i po­li­cji) pod­dano bru­tal­nym re­pre­sjom. Przed­sta­wi­cieli owych elit ze­pchnięto ze szczytu dra­biny spo­łecz­nej na sam jej dół. Tak w na­zi­stow­skiej, jak i w ko­mu­ni­stycz­nej per­spek­ty­wie stali się ska­zaną na atro­fię ka­stą pa­ria­sów. Pod oku­pa­cją nie­miecką Ży­dów naj­pierw po­zba­wiono wła­sno­ści, na­stęp­nie od­cięto od kon­tak­tów go­spo­dar­czych i spo­łecz­nych z oto­cze­niem, a w końcu zgła­dzono. Do­pro­wa­dziło to do szyb­kiej i za­sad­ni­czej zmiany ukształ­to­wa­nych przez po­ko­le­nia ról spo­łecz­nych. W efek­cie Po­lacy, Ukra­ińcy i Bia­ło­ru­sini we­szli w ni­sze go­spo­dar­cze – han­del, rze­mio­sło, drobne usługi – wcze­śniej zdo­mi­no­wane przez Ży­dów. Bez­po­śred­nio po woj­nie fe­lie­to­ni­sta „Dzien­nika Po­wszech­nego” na­pi­sał:

Sławny ak­tor zo­stał kel­ne­rem, kel­ner za­czął pi­sać wier­sze, po­eta szmu­glo­wał pro­za­iczną sło­ninę, a dawny rzeź­nik zo­stał dy­rek­to­rem te­atrzyku. Pro­fe­so­ro­wie i uczeni pra­co­wali ło­patą, a dawni kry­mi­na­li­ści zo­stali ich do­zor­cami. Pan Ko­wal­ski po­czuł, że pły­nie w nim ger­mań­ska krew, a pan Mil­ler czy inny Szmidt gi­nęli za Pol­skę[13].

Wo­jenna bieda do­pro­wa­dziła do zni­we­lo­wa­nia nie­rów­no­ści eko­no­micz­nych, co prze­ło­żyło się na spłasz­cze­nie struk­tury spo­łecz­nej i stę­pie­nie an­ta­go­ni­zmów kla­so­wych. Unie­waż­nie­nie przez wojnę wcze­śniej­szych ról, skró­ce­nie dy­stansu mię­dzy wsią a mia­stem, in­te­li­gen­cją a chło­pami i ro­bot­ni­kami do­pro­wa­dziło do swego ro­dzaju de­mo­kra­ty­za­cji spo­łecz­nej. Pro­ces ten wzmoc­niony zo­stał przez ol­brzy­mie straty wśród warstw wyż­szych.

KON­SPI­RA­TO­RZY

Człon­ko­wie pod­zie­mia pod­le­gali tym sa­mym czyn­ni­kom wy­wo­łu­ją­cym stres co ich oto­cze­nie. Jed­nakże w pew­nym sen­sie byli w lep­szej sy­tu­acji psy­cho­lo­gicz­nej niż lu­dzie nie­zwią­zani z pod­zie­miem. Czło­wiek an­ga­żu­jący się w kon­spi­ra­cję miał świa­do­mość, że w ra­zie wpadki grozi mu eg­ze­ku­cja lub obóz kon­cen­tra­cyjny. Kon­spi­ra­tor sta­wał się zwie­rzyną łowną, na którą po­lo­wało Ge­stapo. Jed­nak pod­czas wojny każdy mógł tra­fić do obozu lub zgi­nąć w wy­niku ak­cji pa­cy­fi­ka­cyj­nej, bom­bar­do­wa­nia, za han­del kieł­basą lub chle­bem, po­sia­da­nie nie­za­kol­czy­ko­wa­nej (nie­za­re­je­stro­wa­nej przez Niem­ców) świni, brak do­ku­men­tów czy po­byt na ulicy po go­dzi­nie po­li­cyj­nej. W ta­kich przy­pad­kach trudno było nadać sens śmierci. Po­wszech­ność sto­so­wa­nia naj­wyż­szej kary pro­wa­dziła do jej in­fla­cji. Kon­spi­ra­tor zaś wie­dział, że je­żeli straci ży­cie, to przy­naj­mniej w imię nad­rzęd­nych war­to­ści, ta­kich jak wol­ność i oj­czy­zna. Ak­ces do pod­zie­mia był me­todą na oswo­je­nie śmierci i od­rzu­ce­niem roli bez­rad­nej ofiary. Kilka lat po woj­nie Adam Uziem­bło na­pi­sał:

ci, co brali udział w ży­ciu pod­ziem­nym, wy­ła­my­wali się z bier­no­ści. Nie o ja­kieś „za­sługi” tu idzie, a o ra­tu­nek dla wła­snej god­no­ści. Walka da­wała roz­kosz nie­mal fi­zyczną, do­ty­kalną. Uprzy­tom­nić so­bie dziś trudno, jak buj­nie wchła­niało się szczę­ście wol­no­ści w obo­zach le­śnych, w po­wie­larni, na ulicy peł­nej po­li­cji i szpie­gów, z paczką cze­goś za­ka­za­nego pod pa­chą. Te chwile opła­cały nie tylko trud, ale i strach, jaki wy­pa­dało prze­żyć[14].

W szcze­gól­nej sy­tu­acji zna­leźli się kon­spi­ra­to­rzy wal­czący z bro­nią w ręku. Se­ba­stian Paw­lina za­uważa: „tak jak dzia­łal­ność zbrojna była formą od­re­ago­wa­nia stresu, tak samo jej roz­po­czę­cie wią­zało się z jesz­cze jed­nym – prze­świad­cze­niem o ist­nie­niu [...] gra­nicy, któ­rej prze­kro­cze­nie zmu­sza do obrony pew­nych war­to­ści”[15]. Hi­sto­ryk ten wy­mie­nia mo­ty­wa­cje kie­ru­jące mło­dymi ludźmi zde­cy­do­wa­nymi na pod­ję­cie walki zbroj­nej w od­dzia­łach war­szaw­skiego Kie­row­nic­twa Dy­wer­sji (Ke­dywu). Naj­czę­ściej obok pa­trio­ty­zmu wy­mie­niane przy­czyny to: prze­ko­na­nie, że „tak da­lej nie można”, ze­msta oraz chęć ze­rwa­nia z rolą zwie­rzyny łow­nej i prze­isto­cze­nia w my­śli­wego. Po­trzeby te od­dają słowa Sta­ni­sława Li­kier­nika, we­dług któ­rego pro­wa­dzona w ra­mach Ke­dywu walka zbrojna po­zwa­lała „wy­żyć się, ro­biąc coś, co zmie­niało czło­wieka ze szczu­tej zwie­rzyny w stronę wal­czącą, co «czy­niło czło­wie­kiem»”[16]. An­drzej Świę­to­chow­ski na­pi­sał z ko­lei: „Stra­ci­łem naj­lep­szego przy­ja­ciela i wiem, że te­raz za­czyna się moja wojna z tymi, któ­rzy go za­mor­do­wali”[17]. Dla Ma­cieja Da­wi­dow­skiego „Alka” zaś aresz­to­wa­nie ojca było „jakby wy­po­wie­dze­niem jego pry­wat­nej wojny Niem­com. Jego pierw­szą próbą sta­wie­nia oporu wro­gowi”[18]. Uwol­niony z Au­schwitz Ro­man Art wszedł do Ke­dywu, by mścić się na Niem­cach za to, co zo­ba­czył w obo­zie.

To, że sami za­bi­jali lub mo­gli za­bi­jać, spra­wiało, że oka­zy­wano im sza­cu­nek lub zwy­czaj­nie się ich bano, co z ko­lei bu­do­wało po­czu­cie wła­snej war­to­ści. We wspo­mnie­niach wielu par­ty­zan­tów po­ja­wiają się to­wa­rzy­sze broni, o któ­rych krą­żyła opi­nia, że „mają lekki cyn­giel” lub po pro­stu „lu­bią za­bi­jać”.

Na po­szcze­gólne li­kwi­da­cje – pi­sze ako­wiec z Rze­szow­skiego Ste­fan Dąmb­ski – cho­dziło się prze­waż­nie na ochot­nika. Nasz od­dział [...] nie uży­wał do ak­cji wię­cej jak dzie­się­ciu lub naj­wy­żej pięt­na­stu chłop­ców [...]. Byli to lu­dzie za­wsze przy­go­to­wani na każdą ro­botę, do­brze znani do­wódz­twu, ma­jący tak wy­ro­bioną markę, że po pro­stu wy­bie­rano ich ru­ty­nowo w za­leż­no­ści od kwa­li­fi­ka­cji. Co trzeba było mieć w so­bie, ażeby być na­prawdę do­brym na tych ro­bo­tach? Po­trzebne było wy­szko­le­nie, do­bra kon­dy­cja fi­zyczna, no i – co naj­waż­niej­sze – zimna krew, opa­no­wa­nie. [...] Trzeba było wy­eli­mi­no­wać strach. [...] Dniami pra­co­wa­łem nad sobą. Ucie­ka­łem od re­al­no­ści. Ży­łem wieczną ima­gi­na­cją, wma­wia­łem so­bie, że ja tej wojny nie prze­żyję, a gdy­bym na­wet prze­żył ja­kimś cu­dem, to nie będę miał żad­nej po­myśl­nej przy­szło­ści przed sobą i że moja śmierć to je­dyne mą­dre roz­wią­za­nie. Ży­jąc z tym za­ło­że­niem ca­łymi mie­sią­cami, w końcu w nie uwie­rzy­łem. I to uczy­niło mnie ta­kim do­brym.

W pew­nym okre­sie by­łem dumą ca­łego od­działu. Po­nie­waż nie ro­biło mi róż­nicy, czy ja żyję, nie dba­łem zu­peł­nie o to, czy żyją inni. Strze­la­łem do lu­dzi jak do tar­czy na ćwi­cze­niach, bez żad­nych emo­cji. Lu­bi­łem pa­trzeć na prze­ra­żone twa­rze przed li­kwi­da­cją, lu­bi­łem pa­trzeć na krew try­ska­jącą z roz­wa­lo­nej głowy[19].

Wspo­mnie­nia te sta­no­wią rzadki za­pis au­to­re­flek­sji czło­wieka świa­do­mego, że wy­roki śmierci, ja­kie wy­ko­nał, po­czy­niły w jego psy­chice nie­od­wra­calne spu­sto­sze­nia. Za­ak­cep­to­wa­nie, zda­wało się, nie­uchron­nej per­spek­tywy wła­snej śmierci, wręcz „za­przy­jaź­nie­nie się” z nią, uczy­niło go spraw­nym, pro­fe­sjo­nal­nym za­bójcą, który za­czął czer­pać przy­jem­ność z wy­ko­ny­wa­nej „pracy”. Ste­fan Dąmb­ski to przy­kład mło­dego męż­czy­zny po­dej­mu­ją­cego walkę z po­bu­dek pa­trio­tycz­nych, u któ­rego trauma śmierci wy­wo­łuje nie­da­jące się cof­nąć zmiany w psy­chice.

Lu­dzie zgła­sza­jący się na ochot­nika do wy­ko­ny­wa­nia eg­ze­ku­cji byli wśród par­ty­zan­tów mar­gi­ne­sem. Nie­mniej to wła­śnie ich to­wa­rzy­sze broni za­pa­mię­tali szcze­gól­nie mocno. Li­kwi­da­to­rzy bu­dzili jed­no­cze­śnie strach i sza­cu­nek. Je­śli za­czy­nali za­bi­jać na wła­sne konto, dla przy­jem­no­ści i bez roz­kazu prze­ło­żo­nych, sta­wali się zwy­kłymi mor­der­cami. Wów­czas ów sza­cu­nek tra­cili, a ota­czał ich już tylko strach.

W ob­li­czu wszech­obec­nej biedy ak­ces do pod­zie­mia by­wał stra­te­gią prze­trwa­nia mło­dzieży. Ste­fan Dąmb­ski na­pi­sał:

Dy­wer­sja da­wała ta­kiemu chłopcu szanse [...] i roz­ta­czała nad nim pew­nego ro­dzaju opiekę. Do­wódz­two mar­twiło się za niego: co bę­dzie jadł na obiad, gdzie bę­dzie spał i co ro­bił... Czuł się po­trzebny. I po­trzebny był rze­czy­wi­ście, bo bez ta­kich chłop­ców AK nie mo­głaby ist­nieć i nie mo­głaby pro­wa­dzić więk­szych ak­cji. [...] Nie prze­czę, że mnie i ta­kim jak ja ży­cie dy­wer­syjne było bar­dzo na rękę. Nie mu­sia­łem cho­dzić do szkoły [...], nie mu­sia­łem pra­co­wać fi­zycz­nie, nie mia­łem żad­nych zo­bo­wią­zań ro­dzin­nych i nie mu­sia­łem się mar­twić o to, co ju­tro włożę do garnka[20].

Se­ba­stian Paw­lina przy­wo­łuje sze­reg przy­kła­dów ak­cji re­kwi­zy­cyj­nych w nie­miec­kich ma­ga­zy­nach lub okra­da­nia trans­por­tów. Zdo­bytą żyw­ność roz­dy­spo­no­wy­wano wśród żoł­nie­rzy war­szaw­skiego Ke­dywu, resztę zaś sprze­da­wano na czar­nym rynku. Część kon­spi­ra­to­rów otrzy­my­wała re­gu­larne pen­sje wy­pła­cane z pie­nię­dzy prze­ka­zy­wa­nych do kraju za po­śred­nic­twem ci­cho­ciem­nych lub ze środ­ków zdo­by­tych pod­czas na­pa­dów na nie­miec­kie in­sty­tu­cje[21]. Uziem­bło opi­sał nie­rzad­kie przy­padki kon­spi­ra­to­rów, któ­rzy walkę pod­ziemną łą­czyli z dzia­łal­no­ścią za­rob­kową. Wspo­mina mię­dzy in­nymi o otrzy­mu­ją­cym re­gu­larny żołd żoł­nie­rzu jed­nego z od­dzia­łów spe­cjal­nych AK:

To dla niego za mało. On musi prze­cie nie tylko jeść, ale i ubrać się – no i za­ba­wić. To leży w sfe­rze jego po­trzeb i stylu tego „żoł­nier­skiego” ży­cia, które nie znosi ascezy, a w grun­cie rze­czy jest zbyt ner­wowe i pu­ste, aby mo­gło bez pod­niety, nar­kozy. Więc – z ko­le­gami „wy­pra­wiają się”. Po­lują na Niem­ców i ich broń po­tem sprze­dają wła­snej or­ga­ni­za­cji, która płaci za sztukę tyle to a tyle. Raz przy­nie­śli z wy­prawy je­de­na­ście spluw i roz­py­lacz. [...] Roz­broić Niemca – rzecz chwa­lebna. Je­śli spró­buje się bro­nić – to ży­cie szkopa nie ma war­to­ści. Ow­szem, na­leży mu się słusz­nie kula, je­śli nie co gor­szego. Ży­cie wła­sne – ha to za­leży od zręcz­no­ści. Do­chód – to grunt. Zdo­bycz – ro­man­tyka ju­nac­twa. A prze­cież w grun­cie rze­czy je­ste­śmy znowu na po­gra­ni­czu ban­dy­ty­zmu – ba, już wła­ści­wie tę gra­nicę prze­kro­czy­li­śmy[22].

Za­an­ga­żo­wa­nie w pod­zie­mie by­wało więc ucieczką od biedy. Nie­któ­rzy kon­spi­ra­to­rzy, zwłasz­cza ci dys­po­nu­jący bro­nią, uczest­ni­cząc w ak­cjach za­rob­ko­wych, czę­sto wkra­czali w szarą strefę od­dzie­la­jącą walkę o nie­pod­le­głość od cwa­niac­twa czy po­spo­li­tego prze­stęp­stwa. W pod­ziem­nym czy par­ty­zanc­kim wy­da­niu walka o wol­ność łą­czyła się z ra­bun­kiem i chę­cią zy­sku, a chęć wy­mie­rze­nia spra­wie­dli­wo­ści prze­ra­dzała się w prze­moc i ze­mstę. Wznio­słość i szla­chet­ność spla­tały się z nie­go­dzi­wo­ścią i uty­li­ta­ry­zmem nie­kiedy tak ści­śle, że two­rzyły nie­moż­liwy do roz­plą­ta­nia wę­zeł.

Kon­spi­ra­cja sta­no­wiła od­po­wiedź na za­nik in­sty­tu­cji no­wo­cze­snego pań­stwa. Cen­tralna De­le­ga­tura Rządu na Kraj wraz z jej wo­je­wódz­kimi i po­wia­to­wymi ko­mór­kami two­rzyły ogól­no­pol­ską ad­mi­ni­stra­cję, zło­żona z przed­sta­wi­cieli pod­ziem­nych de­mo­kra­tycz­nych stron­nictw po­li­tycz­nych Rada Jed­no­ści Na­ro­do­wej (RJN) speł­niała funk­cję par­la­mentu[23], Sądy Kap­tu­rowe zaś wy­da­wały wy­roki za zdrady, szpie­go­stwa, de­nun­cja­cje i dzia­ła­nia na szkodę współ­o­by­wa­teli. Ra­zem two­rzyły trzy pod­sta­wowe ro­dzaje władz (wy­ko­naw­czą, usta­wo­daw­czą i są­dow­ni­czą) nie­zbędne dla funk­cjo­no­wa­nia pań­stwa. Zwią­zek Walki Zbroj­nej (ZWZ), a na­stęp­nie AK były Woj­skiem Pol­skim w kon­spi­ra­cji. Do tego na­leży do­dać tajne kom­plety, setki ty­tu­łów pod­ziem­nej prasy i gę­stą sieć or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nych, po­li­tycz­nych i kul­tu­ral­nych. Tak zbu­do­wane Pol­skie Pań­stwo Pod­ziemne wy­peł­niło czę­ściowo prze­strzeń po­wstałą po zli­kwi­do­wa­niu przez oku­pan­tów in­sty­tu­cji pań­stwo­wych i sto­wa­rzy­szeń spo­łecz­nych II Rzecz­po­spo­li­tej. Trzeba jed­nak za­zna­czyć, że po­wsta­wało ono stop­niowo i do­piero w 1943 roku osią­gnęło względną doj­rza­łość. Ko­mórki PPP ist­niały w każ­dej więk­szej miej­sco­wo­ści na ob­sza­rze Ge­ne­ral­nej Gu­berni. Na te­re­nach włą­czo­nych do III Rze­szy i czę­ści ziem wschod­nich sieć pod­ziem­nych in­sty­tu­cji była zde­cy­do­wa­nie słab­sza. Na du­żych ob­sza­rach Wo­ły­nia i Po­le­sia, na Ślą­sku i Po­mo­rzu PPP od­dzia­ły­wało na wą­ski krąg przed­wo­jen­nych pol­skich oby­wa­teli.

Cy­wilni i woj­skowi przy­wódcy PPP, za­równo lo­kalni, jak i ci pra­cu­jący na szcze­blu cen­tral­nym, wy­stę­po­wali w imie­niu Pol­ski. Rów­nie ważne, je­śli nie waż­niej­sze było to, że ich przy­wódz­two nie wy­ni­kało z no­mi­na­cji wła­dzy zwierzch­niej. W wa­run­kach kon­spi­ra­cji na­rzu­cony z góry, nie­ak­cep­to­wany przez pod­wład­nych prze­ło­żony nie miał szansy na wy­eg­ze­kwo­wa­nie po­le­ceń czy roz­ka­zów. Pod­ko­mendny mu­siał chcieć wy­ko­ny­wać po­wie­rzone mu za­da­nia. Li­de­rzy winni byli zdo­być za­ufa­nie pod­wład­nych, zbu­do­wać swój au­to­ry­tet. Ci, któ­rzy to po­tra­fili, sta­wali się oto­czo­nymi sza­cun­kiem, sku­tecz­nymi przy­wód­cami. Ci zaś, któ­rzy nie po­sia­dali od­po­wied­nich cech, zo­stali ze­pchnięci na mar­gi­nes. W ZWZ i AK nie od­na­la­zło się wielu przed­wo­jen­nych za­wo­do­wych ofi­ce­rów WP, a ko­men­dan­tami od­dzia­łów zbroj­nych zo­sta­wali na­uczy­ciele, pod­ofi­ce­ro­wie re­zerwy, urzęd­nicy itp. Znali oni miej­sco­wych lu­dzi, po­tra­fili z nimi roz­ma­wiać i zdo­by­wać ich za­ufa­nie. Za­wo­dowi ofi­ce­ro­wie czę­sto­kroć pró­bo­wali wy­mu­szać po­słu­szeń­stwo roz­ka­zem lub groźbą kary. Wy­nie­sione z ko­szar przy­zwy­cza­je­nia nie po­ma­gały jed­nak w kon­spi­ra­cji czy od­dziale par­ty­zanc­kim. Pol­skie Pań­stwo Pod­ziemne i po­zo­sta­jące poza nim or­ga­ni­za­cje kon­spi­ra­cyjne były oparte głów­nie na lo­jal­no­ści i oso­bi­stym za­ufa­niu, a do­piero w dru­giej ko­lej­no­ści na sfor­ma­li­zo­wa­nej za­leż­no­ści służ­bo­wej.

Dla lu­dzi „na dole” pod­zie­mie po­sia­dało wy­miar prak­tyczny. Dzieci i mło­dzież ko­rzy­stały z taj­nego na­ucza­nia, kon­spi­ra­cyjna prasa prze­ła­my­wała nie­miecki mo­no­pol in­for­ma­cyjny, wy­roki śmierci na zdraj­cach po­ka­zy­wały, że spra­wie­dli­wość wciąż ist­nieje. Żoł­nie­rze ZWZ-AK wy­stę­po­wali wów­czas w roli gwa­ranta spo­koju i ładu spo­łecz­nego, a więc w spo­sób bez­po­średni, na­ma­calny i wi­doczny brali na sie­bie obo­wiązki na­le­żące nor­mal­nie do pań­stwa. Ze wspo­mnień lu­dzi pod­zie­mia prze­bija prze­ko­na­nie, iż w pod­zie­miu spo­tkali naj­wspa­nial­sze osoby, z któ­rymi po­łą­czyły ich nie­zwy­kle silne więzy, nie­da­jące się po­rów­nać z ni­czym, co było wcze­śniej lub póź­niej.

Praca kon­spi­ra­cyjna – pi­sze To­masz Strzem­bosz – w tym zwłasz­cza w kon­spi­ra­cji woj­sko­wej, a więc przede wszyst­kim w Ar­mii Kra­jo­wej, była czymś wię­cej niż or­ga­ni­za­cją, do któ­rej „się na­leży”. Była tre­ścią i sen­sem ży­cia kilku se­tek ty­sięcy pol­skiej mło­dzieży. I to nie przez rok czy dwa, a cza­sami sześć lat – bar­dzo dłu­gich lat oku­pa­cji. Za­stę­po­wała im dom ro­dzinny (iluż było go po­zba­wio­nych!), za­stę­po­wała (lub uzu­peł­niała) pracę za­wo­dową, na­ukę szkolną lub uni­wer­sy­tecką, ży­cie to­wa­rzy­skie. Wszystko to, czego ta mło­dzież była w ogrom­nym stop­niu po­zba­wiona [...] tu miały miej­sce ich naj­więk­sze po­rywy i naj­więk­sze dra­maty; tu­taj prze­żyli je­żeli nie naj­lep­sze (wielu je tak okre­śla!), to „naj­moc­niej­sze lata” swo­jego ży­cia, lata, z któ­rymi nic nie może się po­rów­nać[24].

Pod­zie­mie dla wielu dzia­ła­ją­cych w nim sta­no­wiło le­kar­stwo na ato­mi­za­cję pol­skiego spo­łe­czeń­stwa. Ze­rwane wsku­tek wy­wó­zek, wy­pę­dzeń, za­ka­zów i prze­śla­do­wań stare więzi spo­łeczne za­stę­po­wała więź kon­spi­ra­cyjna. Czło­nek AK od­naj­dy­wał się w oto­cze­niu lu­dzi po­dzie­la­ją­cych jego war­to­ści, otrzy­my­wał od nich wspar­cie i je od­wza­jem­niał, był ak­cep­to­wany i co naj­waż­niej­sze – miał po­czu­cie przy­na­leż­no­ści, nie czuł się osa­mot­niony. Choć ta­kie ko­rzy­ści, jak do­dat­kowa żyw­ność czy przy­wi­lej po­sia­da­nia broni były istotne, to naj­istot­niej­sze wy­da­wało się opar­cie w gru­pie, po­czu­cie, że jest się czę­ścią ja­kiejś wiel­kiej, waż­nej sprawy. Kon­spi­ra­cja nada­wała ży­ciu sens. Jan Kar­ski stan ten ujął na­stę­pu­jąco: „czło­nek zbroj­nego Pod­zie­mia, po­mi­ja­jąc to, że mógł wpaść i na­ra­żał się na to wszystko, co wią­zało się ze schwy­ta­niem przez Ge­stapo, ko­rzy­stał z przy­wi­le­jów nie­osią­gal­nych dla reszty lud­no­ści pol­skiej”[25].

W końcu – na cha­rak­ter kon­spi­ra­cji miała też wpływ wspo­mniana już kwe­stia roz­padu przed­wo­jen­nej hie­rar­chii i prze­kre­śle­nie tra­dy­cyj­nych ról spo­łecz­nych. To­masz Strzem­bosz za­uwa­żył, że wojna przy­nio­sła da­leko idącą wy­mianę elit, przede wszyst­kim w śro­do­wi­skach przed wojną słabo za­an­ga­żo­wa­nych w ży­cie pu­bliczne. Do­ty­czyło to śro­do­wisk ro­bot­ni­czych, wsi i ma­łych mia­ste­czek. „Od­no­wie­niu ule­gły ka­dry kie­row­ni­cze, do któ­rych we­szli w wielu wy­pad­kach zu­peł­nie nowi, czę­sto bar­dzo mło­dzi, lu­dzie, na za­sa­dzie se­lek­cji po­zy­tyw­nej. Kon­spi­ra­cja sprzy­jała bo­wiem wy­ra­sta­niu grupy przy­wód­czej spo­śród lu­dzi naj­bar­dziej ener­gicz­nych i kon­cep­cyj­nych. Zni­kły ogra­ni­cze­nia stwo­rzone przez sfor­ma­li­zo­wany sys­tem awan­sów, ba­riery wieku i po­cho­dze­nia”[26].

Na sku­tek wojny po­pę­kały przed­wo­jenne „szklane su­fity”, wojna zmio­tła dużą część sta­rych elit. Przy­po­mnijmy, że wojnę prze­żyło za­le­d­wie 60–70 tys. osób po­sia­da­ją­cych dy­plom ja­kiejś uczelni wyż­szej i mniej niż 300 tys. osób z ukoń­czoną szkołą śred­nią, co ozna­cza, że pod ko­niec oku­pa­cji śred­nie lub wyż­sze wy­kształ­ce­nie po­sia­dało co naj­wy­żej 1,5% miesz­kań­ców kraju. Nowe elity kształ­to­wały się naj­czę­ściej w kon­spi­ra­cji, w krę­gach PPP, w ka­drach Ar­mii Kra­jo­wej. Lo­kalni do­wódcy AK – na­uczy­ciele wiej­scy, przed­wo­jenni sier­żanci i pod­po­rucz­nicy, wy­bi­ja­jący się li­de­rzy chłop­scy – za­jęli miej­sce przy­pa­da­jące wcze­śniej zie­mia­nom, wój­tom, sta­ro­stom, sę­dziom itp. Zmiana ta mo­gła się do­ko­nać je­dy­nie na sku­tek za­ła­ma­nia się wcze­śniej­szego po­rządku spo­łecz­nego. Mar­cin Za­remba pa­trzy na ten pro­ces od­mien­nie niż Strzem­bosz, nie po­dziela jego opty­mi­zmu. Uważa on, że osła­biona wy­mor­do­wa­niem elit tkanka nie była w sta­nie się bro­nić, co po woj­nie uła­twiło ko­mu­ni­stom stwo­rze­nie no­wych elit i pod­po­rząd­ko­wa­nie so­bie ży­cia spo­łecz­nego. Wy­cią­gane przez obu au­to­rów wnio­ski to efekt przy­ję­tej per­spek­tywy. Pod­zie­mie nie­wąt­pli­wie wy­kre­owało no­wych li­de­rów, na­to­miast po­tężne straty po­nie­sione przez stare elity sprzy­jały wpro­wa­dza­nym przez ko­mu­ni­stów re­wo­lu­cyj­nym prze­mia­nom.

Żoł­nie­rze 5. Bry­gady Wi­leń­skiej Ar­mii Kra­jo­wej w mar­szu: (pierw­szy z le­wej) rtm. Zyg­munt Szen­dzie­larz „Łu­paszka”, ka­pe­lan ks. Alek­san­der Gra­bow­ski „Ignacy” (piąty z le­wej), do­wódca 1. kom­pa­nii 5. Bry­gady ppor. Wik­tor Wią­cek „Ra­ko­czy” (szó­sty z le­wej), por. Gra­bow­ski „Pan­cerny” (dzie­wiąty z le­wej) i ppor. Ser­giusz Spru­din – fo­to­re­por­ter z Ko­mendy Okręgu Wi­leń­skiego AK, maj 1944 r.

W ja­kim punk­cie zna­leźli się pol­scy kon­spi­ra­to­rzy, gdy w ślad za wy­co­fu­ją­cymi się Niem­cami od­działy Ar­mii Czer­wo­nej wkro­czyły na te­ry­to­rium II Rzecz­po­spo­li­tej? Ja­kim dys­po­no­wali do­świad­cze­niem? Co wie­dzieli, a czego nie? Bez od­po­wie­dzi na te py­ta­nia nie można zro­zu­mieć mo­ty­wa­cji i de­cy­zji ani do­wód­ców pod­zie­mia, ani sze­re­go­wych jego człon­ków. Żoł­nierz AK z No­wo­gród­czy­zny przez pół­tora roku żył pod oku­pa­cją so­wiecką, a na­stępne trzy lata pod oku­pa­cją nie­miecką. Je­śli tra­fił do par­ty­zantki, to z du­żym praw­do­po­do­bień­stwem brał udział nie tylko w wal­kach z Niem­cami, ale też z par­ty­zan­tami so­wiec­kimi. Z jego per­spek­tywy ko­mu­ni­ści byli ta­kim sa­mym prze­ciw­ni­kiem jak na­zi­ści. Czło­nek sa­mo­obrony AK z Wo­ły­nia śmier­tel­nych wro­gów wi­dział w na­cjo­na­li­stach ukra­iń­skich. Uzna­wał on, że by prze­żyć i ura­to­wać ży­cie bez­bron­nych cy­wi­lów, ma prawo sko­rzy­stać z każ­dej po­mocy, także tej ofe­ro­wa­nej przez Niem­ców – znie­na­wi­dzo­nych oku­pan­tów, czy przez so­wiec­kich par­ty­zan­tów. W oczach kon­spi­ra­tora z Za­mojsz­czy­zny na naj­wyż­szym szcze­blu w hie­rar­chii wro­gów bez­sprzecz­nie lo­ko­wali się Niemcy, a na dru­gim na­cjo­na­li­ści ukra­iń­scy. Trzeci po­zo­sta­wał nie­ob­sa­dzony. Do so­wiec­kich par­ty­zan­tów i AL-owców miał sto­su­nek am­bi­wa­lentny – wi­dział w nich so­jusz­nika w walce z Niem­cami, ale i po­ten­cjalne za­gro­że­nie. Dzia­łacz PPP z War­szawy, Kielc czy Kra­kowa Niem­ców nie­odmien­nie na­zy­wałby wro­giem nu­mer je­den, a Zwią­zek Ra­dziecki nie­chcia­nym, nie­god­nym za­ufa­nia so­jusz­ni­kiem, pol­skich ko­mu­ni­stów zaś trak­to­wał jak obcą agen­turę i jed­no­cze­śnie kon­ku­ren­cję. Słowo Volks­deutsch (folks­dojcz) zna­czyło dla niego tyle co zdrajca lub ko­la­bo­rant. W tym sa­mym cza­sie pol­ski kon­spi­ra­tor na Ślą­sku czy Ka­szu­bach nie­mal na pewno pod­pi­sał volks­li­stę, lecz jed­no­cze­śnie za swego głów­nego wroga uzna­wał Niem­ców. Na Ar­mię Czer­woną cze­kał z obawą, przede wszyst­kim jed­nak z na­dzieją. To, kogo dzia­ła­cze pod­zie­mia uzna­wali za ob­cego, wroga czy so­jusz­nika, za­le­żało od miej­sca, w któ­rym przy­szło im żyć pod­czas oku­pa­cji.

Pol­skie Pań­stwo Pod­ziemne współ­two­rzyli lu­dzie o róż­no­rod­nych świa­to­po­glą­dach: lu­do­wcy, na­ro­dowcy, so­cja­li­ści, cha­decy, kon­ser­wa­ty­ści, li­be­ra­ło­wie, przed­wo­jenni zwo­len­nicy sa­na­cji i jej za­go­rzali prze­ciw­nicy. Łą­czyło ich uzna­nie II Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej za wła­sne pań­stwo, któ­rego wła­dze prze­by­wały tym­cza­sowo na uchodź­stwie, jak też wi­zja po­wo­jen­nej Pol­ski jako de­mo­kra­tycz­nego, su­we­ren­nego, pra­wo­rząd­nego bytu po­zo­sta­ją­cego czę­ścią świata Za­chodu.

Poza tak wy­zna­czo­nymi ra­mami zna­leźli się ko­mu­ni­ści i naj­bar­dziej ra­dy­kalna część ru­chu na­ro­do­wego. Ci pierwsi nie utoż­sa­miali się ani z II Rzecz­po­spo­litą, ani z wła­dzami na uchodź­stwie, a PPP i AK okre­ślali mia­nem re­ak­cji. Z ich punktu wi­dze­nia wro­giem nu­mer je­den były fa­szy­stow­skie Niemcy, wro­giem nu­mer dwa zaś wła­śnie „ro­dzima re­ak­cja”, czyli nie­ko­mu­ni­styczne pod­zie­mie. Skrajni na­cjo­na­li­ści też stali na sta­no­wi­sku dwóch wro­gów: Niem­ców i So­wie­tów trak­to­wali jako tak samo nie­bez­piecz­nych. Po bi­twie sta­lin­gradz­kiej ich sta­no­wi­sko za­częło ewo­lu­ować, za wroga nu­mer je­den uznali Zwią­zek Ra­dziecki i ro­dzi­mych ko­mu­ni­stów. III Rze­sza, któ­rej upa­dek zda­wał się być kwe­stią czasu, stała się wro­giem nu­mer dwa. Wy­cią­gali stąd pro­sty wnio­sek – nie na­leży trwo­nić sił na walkę ze słab­ną­cymi Niem­cami, trzeba za to skon­cen­tro­wać się na zwal­cza­niu ro­sną­cego za­gro­że­nia ko­mu­ni­stycz­nego. Po­dob­nie jak ko­mu­ni­ści dą­żyli do za­stą­pie­nia II Rzecz­po­spo­li­tej mo­no­par­tyjną dyk­ta­turą i z za­cie­kło­ścią zwal­czali li­be­ralną de­mo­kra­cję. Dla ko­mu­ni­stów wkro­cze­nie Ar­mii Czer­wo­nej na zie­mie Pol­ski przed­wo­jen­nej było speł­nie­niem ma­rzeń, dla ra­dy­kal­nych na­cjo­na­li­stów – zisz­cze­niem się kosz­maru.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

SPIS ŹRÓ­DEŁ ILU­STRA­CJI I MAP

wi­ki­pe­dia.org: An­dro­s64 (s. 27

SPIS MAP

Or­ga­ni­za­cja te­ry­to­rialna Ar­mii Kra­jo­wej, 1944–1945: s. 23

Źró­dła map: Atlas Pol­skiego Pod­zie­mia Nie­pod­le­gło­ścio­wego 1944–1956 oraz ma­te­riały wła­sne au­to­rów.

PRZY­PISY

1. PIĘTNO WOJNY

[4] Re­la­cja Sta­ni­sława Książka, 1994, w zbio­rach au­to­rów.
[5] Z. Klu­kow­ski, Za­mojsz­czy­zna 1918–1959, War­szawa 2017, s. 328.
[6] J. Ku­roń, Wiara i wina. Do i od ko­mu­ni­zmu, War­szawa 1989, s. 17.
[7] Cyt. za: M. Za­remba, Wielka trwoga, Pol­ska 1944–1947, War­szawa 2012, s. 93.
[8] A. Pa­weł­czyń­ska, War­to­ści a prze­moc, War­szawa 1992, s. 83.
[9] M. Hel­ler, Świat obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych a li­te­ra­tura so­wiecka, Pa­ryż 1974, s. 269.
[10] W. Gra­bow­ski, Ra­port. Straty ludz­kie po­nie­sione przez Pol­skę w la­tach 1939–1945 [w:] Pol­ska 1939–1945. Straty oso­bowe i ofiary re­pre­sji pod dwiema oku­pa­cjami, War­szawa 2009, s. 13–18; Cz. Łu­czak, Szanse i trud­no­ści bi­lansu de­mo­gra­ficz­nego Pol­ski w la­tach 1939–1945, „Dzieje Naj­now­sze” 1994, nr 2, s. 9–14.
[11] J. Ko­cha­now­ski, O jaką wojnę wal­czy­li­śmy? Tek­sty z lat 1984–2013, Gdańsk–Za­krzewo 2013, s. 25, 28; T. Sza­rota, Upo­wszech­nie­nie kul­tury [w:] Pol­ska Lu­dowa 1944–1955. Prze­miany spo­łeczne, red. F. Ryszka, Wro­cław–War­szawa 1974, s. 412.
[12] M. Za­remba, Wielka trwoga..., s. 96–99.
[13] „Dzien­nik Po­wszechny”, 19 V 1945, cyt. za: M. Za­remba, Wielka trwoga..., s. 96.
[14] A. Uziem­bło, Pod­zie­mie [w:] Nie­pod­le­gła na ła­mach Kul­tury 1947–1962, Pa­ryż–Kra­ków 2018, s. 122.
[15] S. Paw­lina, Praca w dy­wer­sji. Co­dzien­ność żoł­nie­rzy Ke­dywu Okręgu War­szaw­skiego Ar­mii Kra­jo­wej, Gdańsk 2016, s. 169.
[16] Sta­ni­sław Li­kier­nik, cyt. za: ibi­dem, s. 173.
[17] An­drzej Świę­to­chow­ski, cyt. za: ibi­dem, s. 166.
[18] Alek­san­der Ka­miń­ski, cyt. za: ibi­dem, s. 167.
[19] S. Dąmb­ski, Eg­ze­ku­tor, War­szawa 2010, s. 22–23.
[20] Ibi­dem, s. 22.
[21] S. Paw­lina, Praca w dy­wer­sji..., s. 76–79.
[22] A. Uziem­bło, Pod­zie­mie..., s. 142–143.
[23] W pod­ziem­nym par­la­men­cie (czyli RJN) za­sia­dali re­pre­zen­tanci PPS, SL, SP, SN, Chłop­skiej Or­ga­ni­za­cji Wol­no­ści „Ra­cła­wice”, or­ga­ni­za­cji „Oj­czy­zna”, Zjed­no­cze­nia De­mo­kra­tycz­nego oraz ru­chu spół­dziel­czego i du­cho­wień­stwa ka­to­lic­kiego. Prze­wi­dziano w tym gre­mium miej­sce dla przed­sta­wi­cieli mniej­szo­ści na­ro­do­wych, jed­nak w wa­run­kach pa­nu­ją­cych w ostat­nich mie­sią­cach wojny nie udało się ich ob­sa­dzić.
[24] T. Strzem­bosz, Rzecz­po­spo­lita pod­ziemna. Spo­łe­czeń­stwo pol­skie a pań­stwo pod­ziemne 1939–1945, War­szawa 2000, s. 320–321.
[25] J. Kar­ski, Tajne pań­stwo, Opo­wieść o pol­skim Pod­zie­miu, Kra­ków 2014, s. 82.
[26] T. Strzem­bosz, Rzecz­po­spo­lita pod­ziemna..., s. 317.