Nieznany zbiór poezji - Aleksander Fredro - ebook

Nieznany zbiór poezji ebook

Aleksander Fredro

0,0

Opis

„Nieznany zbiór poezji” autorstwa Aleksandra Fredry to zbiór czterdziestu pięknych utworów poetyckich tego autora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-65922-97-7
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Hedwiga

BALLADA

Czemuż Rycérzu daremnie Przed Hedwigą gniesz kolana,  Choćem od ciebie kochana, Kochać niebędę wzaiemnie;  Miłość twoia mnie niewzrusza,  Wzrok twóy hytry [!], hytra [!] dusza; — Zdzisław zyskał serce moie,  I moy Oyciec tém się chlubi, I gdy skończą toczyć boie,  Zdzisław Hedwigę zaslubi. —

Wstał Iromir na te słowa,  Od Hedwigi zwrócił oczy  Wsciekła zemsta w nim się toczy, Lecz ią w głębi duszy chowa;  I czarną spuscza przyłbicę,  I prędko żegna Dziewicę. — Ale Zdzisław wdzięczny, czuły,  W bliskich chwilach rozdzielenia, Co nieznacznie mu się snuły,  Bierze drogie zapewnienia. —

Lecz iuż u Zamku podwoi,  Iuż go zbroyny hufiec czeka  I podróż nagli daleka, Iuż się w srébrny pancérz stroi,  I przed Hedwigą gdy stanie,  Wziąść ostatnie pożegnanie,

Żegna, wraca, dwakroć wraca I ustami ust dotyka, Idzie, iescze wzrok obraca,  I wsiada na koń i znika. —

Na dzikim brzegu ieziora,  Gdzie płacząca brzoza rośnie,  Gdzie wietrzyk szumi żałośnie, Od poranka do wieczora,  Od wieczora do poranka  Czekaiąc swego kochanka, Piękna Hedwiga dumała;  Dumała, i z serca drzeniem W lubą przeszłość się zwracała  I pieściła się cierpieniem. —

A tak czwarty miesiąc zbiega,  Gdy rzuciwszy w przestrzeń okiem,  Spieszącego dużym krokiem Zdala Rycérza postrzega:  Łza i uśmiéch się cisnęły,  I na twarzy wraz błysnęły; Smieie się, płacze, drzy, woła,  Lecz gdy Rycérz przed nią staie, Coż iey załość wydać zdoła!  Iaromira w nim poznaie. —

— „Wracay Dziewico zuchwała,  Wracay w zamkowe podwoie,  Próżno silisz oczy twoie; Długo byś tu wyglądała,  Iuż twóy Zdzisław, iuż nieżyie,  Obca ziemia go pokryie; Niechay Matka go nieczeka

 Niechay Siostry za nim płaczą, Iuż krwią zaschła mu powieka,  Iuż go więcéy niezobaczą“ —

Skończył Rycérz — a Hedwiga  Już na wszystko w koło głucha,  Znikłéy mowy iescze słucha, I zbłąkaném okiem sciga  Zdraycę, co fałszywą wieścią  Przeiął iey serce boleścią — Wstaie, do Zamku powraca,  Jakby w nowe życie pchnięta, Wszystkiego pamięć utraca,  Smutną tylko wieść pamięta. —

Jętey [?] cichém obłąkaniem,  Poki słońce światło ciska,  Ciemnéy kaplicy zwaliska, Lubem teraz pomieszkaniem;  Tam ni ięczy, ni się skarzy,  Ni łzę upuści po twarzy, Spokoyna chociaż ciérpiąca,  Zimne czoło o dłoń spiéra, A gdy zégar dźwięk roztrąca,  W czarne sklepienie poziéra. —

Lecz gdy nocna przyidzie pora,  W żałobne odziana szaty,  Bierze lutnię, zrywa kwiaty, Zwolna idzie do ieziora;  Tam, nadziei zbyt daleka,  Cieniów krwawych tylko czeka; I czasami biie w strony,  I słucha z troską iedyną,

Póki lekkie, smutne tony,  Z szumem wiatrów nieprzeminą. —

A gdy księżyc przed iéy oczy,  W zupełnym swoim obwodzie  Z góry po ieziora wodzie, Srebrzystą wstęgę roztoczy,  Myśli na nią że to stawa  W srébrnéy zbroi cień Zdzisława. Chce go wstrzymać na tym swiecie,  Rozpowiada swoie żale, A gdy milczy, kwiat po kwiecie  Na zwodnicze ciska fale. —

Noc iuż siódma cień rozwodzi,  Kiedy Zdzisław pełen sławy,  Z długiéy powraca wyprawy, I w zamkową Bramę wchodzi. —  Lecz, O iakaż wieść straszliwa  Dwakroć serce mu przeszywa! Biegnie, pędzi z srogiém drzeniem,  Hedwigi, Hedwigi woła, Hedwigi lubem imieniem,  Brzmiało powietrze do koła. —

I iuż ledwie sobą włada,  Gdy swą kochankę postrzega,  Z szarpiącém czuciem dobiega, Na kolana przed nią pada:   — „Hedwigo!“ — rzekł cichym głosem,  „Przestań ięczyć nad mym losem, Zdzisław, twóy Zdzisław nie w grobie,  Iego życiem miłość twoia. Tu iest, tu klęczy przy tobie:  Hedwigo, kochanko moia!“

Wstaie Hedwiga, głos znany  Gdy się obił o iéy uszy,  Łzę wyrwał i ulżył duszy, Wznosi wzrok swoy obłąkany,  Wzdycha, drzącą dłoń podaie,  Lecz Zdzisława niepoznaie — I tak mówi do Rycérza:  „Mile głos twóy w serce biie, Ciężki nawet żal usmierza,  Ale Zdzisław iuż nieżyie. —

Niechay Matka go nieczeka  Niechay Siostry nad nim płaczą,  Już go więcéy niezobaczą, Już krwią zaschła mu powieka —  Patrzay, Patrzay, w srébrnéy zbroi  Cień Zdzisława oto stoi — Lecz iuż ciemno, bardzo ciemno,  Już się Zdzisław w skały kryie, Chodź Rycérzu, ach chodź zemną,  Mile głos twóy w serce biie“. —

Odtąd czas wiecznym biegł torem,  A księżyc znikał czy wzrastał,  Zawsze widział, zawsze zastał Smutną parę nad ieziorem;  Zawsze w swéy miłości stali,  Przy sobie siebie czekali; Podział, ta ulga w ciérpieniu  Dla nich próżnym Nieba darem, A w ich srogiém położeniu,  Smierć straszną, życie ciężarem —

Tak ciérpieli [razem z sobą,  Aż po wielu noc ubiegu

 Znaleziono ich na brzegu Wspólną okrytych żałobą,  Spoglądali w twarze swoie,  Ale martwi iuż oboie. Tam grobowiec im wzniesiony  I tam w nocnéy, głuchéy ciszy Szelest zbroi i dźwięk strony  Czasem iescze pasterz słyszy].

Modlitwa

NASLADOWANIE Z FRANCUSKIEGO

Boże miłości! Boże stworco swiata,  Którego ręka uciechy mnogiemi, Krótki bieg życia naszego przeplata!  Sprawco radości i sczęścia na ziemi,  Czysty to promień twey wiecznéy istności,  Wskazał mi przyiaźń i czucie miłości! One to w sercu moim zasczepione  Dały mi poznać naysłodsze roskosze, Ich to natchnieniem głosy me wzmocnione,  Do Ciebie Boże naypokorniéy wznoszę!

Tę co czci, kocha, wielbi moia dusza,  Blogosławieństwem obdarzay obficie, Niechay zmartwienie Jey doli niewzrusza,  Którém Smiertelnych otoczone życie —  Opatrzność Twoia, ta co cnotę broni,  Niechay od złego zawsze ią zasłoni. — Niech piérwszy promień pogodnego słońca,  Roskosz Jéy oczom oswiéca i sprawia, Niech i ostatni dotykaiąc końca,  Usmiech radości w Jéy twarzy zostawia.

Niech z dni Jéy, każdy, spokoynie upływa,  Iak cichy strumień co swe wody sklniące, Z czystego zrodła obficie dobywa,  I zwolna snuie po kwiecistéy łące —  A równie gaiom, których z każdéy strony  Siła odwraca pęd wichrów szalony,

I nurt przeyrzysty męcić niedozwala,  Twoia opieka Boże móy i Panie! Niech od niéy pocisk niesczęścia oddala,  I zawsze dla niéy troskliwą zostanie. —

Gdy będzie w znoiu, miłosierne dłonie  Swoim zwyczaiem podaiąc niedoli, Lub wsparcie niosąc, niech Zefir Jéy skronie,  Chłodzącém tchnieniem osusza powoli, —  Niechay w upały zielonych drzew cienie  Nad nią wstrzymuią słoneczne promienie. — Ieśli strudzona spocząć potrzebuie,  Wskaż Jéy kwiatami ubarwione łoże; Ieśli pragnienie mdli usta i truie,  Wskaż Jéy zdróy czysty, nayłaskawszy Boże!

Zesyłay podczas słodkiego uspienia,  W tę piękną duszę lube snów piesczoty; Chciéy zaś prowadzić w chwili Jéy ocknienia,  Od miłych marzeń do miłéy istoty —  I iak codziennie Nieba kwiaty roszą,  Ty Jéy uczucia napełniay roskoszą! Boże! niedozwól aby wdzięczne lice,  Zmarsczyły kiedy troski i kłopoty; Aby łza bolu zacmiła zrenicę,  Która zwierciadłem dobroci i cnoty. —

Ieśli dla życia drogiego obrony,  Własne poswięcić, własne trzeba stawić, Mnie tylko Boże wskaż, prowadź w te strony,  Sczęściem iest umrzeć aby ią wybawić! —  A po dni naszych skończonym iuż biegu,  Racz nas połączyć na wszech światów brzegu,

Abyśmy mogli na łonie wieczności,  Duszę nayswiętszą przyiaznią napawać, I bydź w téy czułéy i miłéy pewności,  Nazawsze z sobą, nazawsze zostawać. —

Przeznaczenie

Na próżno puszka zerwana z topoli,

Własnéy w powietrzu chce używać woli, Chęć niezatrzyma, siła nieobroni, Wicher ią zrywa, wicher nią goni, Szumi po polu szelesci po lesie I pada wkońcu gdzie powiew zaniesie. —  Tak prożno w życia młodocianéy chwili Spokoyność serca utrzymać się sili; Promyk rozwagi przyswiéca nam blady, Na czczych marzeniach buduiem zasady, Wolność bez granic iest naszym zamiarem, I własnéy pracy cieszym się iuż darem, Gdy nagle miłość przybędzie, zabłyśnie, I wieczną cechę na duszy wyciśnie; Niknie natenczas w iedném oka mgnieniu Budowla wsparta na niedoswiadczeniu — Budowla, którą rozmyślań róy młody, Mniemał bydź silną, trwałą wśród przygody, Którą dziecinnie skleia i układa, Pchnięta miłością, wali się i pada! —  Próżno, ach próżno! dla sczęscia czy chwały,