Niezwykłe przypadki Bristol Keats - Mary E. Pearson - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Niezwykłe przypadki Bristol Keats ebook i audiobook

Mary E. Pearson

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

104 osoby interesują się tą książką

Opis

NOWA KSIĄŻKA AUTORKI DYLOGII TANIEC ZŁODZIEI.

NIEBEZPIECZNE ELFY. MROCZNE TAJEMNICE. WCIĄGAJĄCA HISTORIA MIŁOSNA.

Po śmierci rodziców siostry Keats próbują ułożyć sobie życie w niewielkim, spokojnym miasteczku Bowskeep. Kiedy Bristol otrzymuje list od „ciotki”, o której istnieniu nigdy nie słyszała, a która obiecuje jej pomoc, dziewczyna niechętnie przystaje na spotkanie. Dowiaduje się na nim, że żyje w kłamstwie. Jej rodzina nie jest taka, jakby się zdawało, tata być może nie zginął, a został porwany przez przerażające istoty do innego wymiaru, z którego pochodzi.

Bristol pragnąc ocalić ojca i odkryć całą prawdę, wyrusza do krainy bogów, elfów i potworów. Zostaje wciągnięta w niebezpieczny świat magii i intryg, w którym zawiera zagrażający jej życiu układ z władcą elfów. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jej rodzice ukrywali się właśnie przed nim. Nie wie również, że Tyghan pragnie odnaleźć jej ojca – żywego lub martwego – tak samo desperacko jak i ona. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 634

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 18 godz. 21 min

Lektor: Postrzygacz Agnieszka
Oceny
4,1 (7 ocen)
4
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
weronikapetr

Nie oderwiesz się od lektury

„Pragnąłem zagubić się w twoich oczach i już nigdy z nich nie wychodzić- szepnął.- Tego właśnie chciałem. Ciebie”. [współpraca reklamowa z @wydawnictwohype ] Przez całe życie uciekała, choć o tym nie wiedziała. Ciągłe przeprowadzki i pytania pozostawione bez odpowiedzi. Najpierw straciła matkę, a później ojca. Zostały jej dwie siostry, którym chciała zapewnić wszystko. Tajemnicze listy i zawarta w nich obietnica lepszego życia-to wydawało się jej zbyt podejrzane, lecz uległa i zjawiła się tam, gdzie ją poproszono. „Będziesz musiała znaleźć dla nas drzwi. To wszystko”. Tylko tyle… A może aż tyle? Nagle ukazała się magia, która skrywana była pod warstwą kłamstw, a wraz z nią myśl, iż jej ojciec prawdopodobnie nadal żyje. Z Bowskeep, które zaczęła już nazywać domem, trafiła do Elphame i tak zaczęła się jej przygoda w świecie pełnym magicznych stworzeń, a także bogów, kroczących pośród nich. Przygoda niebezpieczna również dla jej serca, które zaczęło bić szybciej dla pewnego wład...
klaudiaciacho
(edytowany)

Całkiem niezła

Ciekawa historia, ale bez szału. Lubię styl autorki, jej historie są dla mnie komfortowe i dobrze spędzam z nimi czas. Tak było i tym razem, mocno się w nią wciągnęłam, choć miałam wrażenie, że ta historia traciła tempo i były takie momenty, gdzie się po prostu nudziłam i nic konkretnego się nie działo. Relacja romantyczna także rozwinęła się jak dla mnie za szybko i nie poczułam chemii. Po końcówce jestem jednak ciekawa, co będzie dalej i będę czekać na kontynuację.
10
erture

Z braku laku…

Noż k... Nędzne romantazy dla niewybrednych. Wytrzymałem jakoś do pierwszej sceny seksu. "Czuła rozmiar jego pożądania, które na nią napierało" Naprawdę??? Co za beznadzieja. Swoje dokłada też lektorka z emocjami, które na mnie napierają. Powiedzmy, że nie jestem grupą docelową dla tego produktu.
01



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę dedykuję mężczyźnie, który zaprosił mnie na krótki spacer,

a potem zmienił go w magiczną przygodę

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świat otworzył przede mną drzwi,

a kimże jestem, by odwracać wzrok?

– Anastasia Wiggins

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

Świt na końcu alei Oak Leaf nadszedł kwadrans wcześniej niż zwykle. Większość mieszkańców tego nie zauważyła, jak przeważnie dzieje się w takich przypadkach, ale ekscytacja krążyła w powietrzu niczym wygłodniały sęp – obserwując i czekając. Wysokie trawy drżały, tańczyły strząsane z nich kropelki rosy. Ziemia dygotała, gdy szepty opływały wzgórza, płosząc gęsi, które podrywały się do lotu. Coś definitywnie miało się wydarzyć.

Jednak Bristol Keats smacznie spała nieświadoma promieni słonecznych przedzierających się przez zasłony o tak wczesnej porze. Nic nie mogło wyrwać jej z łóżka przy tak wybornym odpoczynku. Z ręką zwisającą bezwładnie z boku materaca, śliniła się na poduszkę. Wczoraj pracowała do późna. Napiwki leżały rozrzucone na szafce nocnej, stanowiąc niezbyt schludny pomnik jej determinacji.

W końcu późnym porankiem zaczęła się ruszać, następnie jęknęła, wygramoliła się ze skotłowanej pościeli i włożyła dżinsy. W piątkowe wieczory miała naprawdę sporo pracy, ale dni, w które w mieście odbywał się festiwal, były jeszcze gorsze, chociaż to akurat było dla niej dobre. Na blacie piętrzyły się powiadomienia o zwłoce w różnych opłatach, a na wierzchu leżał rachunek za energię elektryczną – przeterminowany o czterdzieści dni, więc odcięcie prądu lada moment zdawało się nieuniknione. Napiwki z wczoraj w połączeniu z tymi z zeszłego tygodnia powinny załatwić sprawę i może zostanie jeszcze coś na jedzenie.

Wciąż zaspana powąchała włosy, szukając smrodu smażonych potraw, po czym związała je w luźny kucyk, zupełnie nieświadoma faktu, że ten dzień nie będzie zwyczajny. Nie mogła tego wiedzieć, ale gdy opłukała twarz i zaczęła myć zęby, obróciła nieco głowę, bo musnęła ją fala ciepła. Ogarnęło ją jakieś niejasne uczucie, którego nie potrafiła określić. Nie zdawała sobie sprawy, że wtuliła się w osobliwość niczym kot wyginający grzbiet i ocierający się o drzwi.

Drzwi. Właśnie. To do nich przylgnęła.

Ale jeszcze o tym nie wiedziała.

 

Bristol rozsunęła zasłony, ale musiała skryć oczy przed słońcem, które oślepiło ją sponad drzew, chcąc zbyt chętnie zakomunikować, że dzień się już rozpoczął. Od jej powrotu do domu minął rok. Wydawało jej się, że upłynęło jednak znacznie więcej czasu. W minionych tygodniach i miesiącach mogłoby pomieścić się całe życie. Ten rok był niczym wypchana po brzegi walizka, której nie dało się zamknąć.

Dom. Nawet teraz wahała się, wypowiadając to słowo – było dla niej obce i nowe, czasami się tylko nim bawiła. Obawiała się go pokochać. Ucieczka. Życie z dala. Te zwroty trzymały się jej wciąż jak brud pod paznokciami.

Odwróciła się od okna, przeszukała stojący na podłodze kosz z niedawno wypranymi rzeczami, z którego wyjęła czarny top i go włożyła. Rozciągnął się na jej piersiach.

– Bri!

Głos Harper rozbrzmiał na wąskiej klatce schodowej, jakby dziewczyna była dwumetrowym ochroniarzem, a nie chudą czternastolatką, która dopiero miała zacząć dojrzewać. Chociaż siostrze brakowało postury, nadrabiała głośnością.

– Wstałam – odkrzyknęła Bristol, kładąc się na brzuchu na podłodze, bo pod łóżkiem szukała zaginionego buta. Była pewna, że wczoraj wieczorem je zdjęła tuż przed tym, zanim się położyła, ale wróciła bardzo późno i była wyczerpana.

– Bri!

Zamarła. To nie była typowa pobudka. Może siostra znalazła w kuchennym zlewie pająka? Poza opłacaniem rachunków i koszeniem trawy na podwórku, Bristol była wyznaczona do zajmowania się pająkami. A może, co gorsza, pękła kolejna rura? Niech szlag trafi ten stary dom. Na chwilę oparła czoło na pięści, pragnąc, żeby to nie było to. Świat w jej głowie nieco się zachwiał. Nie stać ich było na opłacenie hydraulika.

Usłyszała na schodach pospieszne kroki, więc wstała, przygotowując się na spotkanie. Drzwi do jej pokoju otworzyły się gwałtownie, a Harper miała zaróżowione policzki i przekrzywione okulary na nosie. Bristol poczuła, że żołądek jej się kurczy, bo siostra wyglądała na zdenerwowaną. Było między nimi siedem lat różnicy, ale równie dobrze mogłoby dzielić je i sto lat.

Harper trzymała list.

– Przyszedł kolejny!

Bristol wciągnęła ją do pokoju i zamknęła drzwi.

– Cat już wyszła?

Dziewczyna przytaknęła, a starsza z sióstr odetchnęła. Przynajmniej tyle. Nie chciała, żeby Cat znowu zaczęła wariować przez zwykły list. Ściśle rzecz biorąc, siostra była starsza od niej o dziesięć miesięcy, ale obcy zawsze zakładali, że to Bristol jest najstarsza w rodzinie, bo zdawała się być najbardziej powściągliwa. Zastanawiała się nad wszystkim, ważyła możliwości zanim reagowała, a Cat była impulsywna. Do wszystkiego podchodziła emocjonalnie i rzadko się hamowała. Chociaż Bristol kochała pasję siostry, przez którą jej wywody bywały długie i burzliwe, dziś nie miała natchnienia wysłuchiwać piskliwych tyrad. Ostatnio Cat pouczała ją, płacząc, gdy dowiedziała się, że Bristol zamierza porzucić naukę i poszukać pracy na pełen etat. Mówiła przez ponad godzinę. Oszalałaś? Tata zapłacił za tę uczelnię niezłą kasę. Chciałby, żebyś ją skończyła. Cat zawsze wiedziała, jak wywołać w niej wyrzuty sumienia, a temat ojca był jednym z tych drażliwych.

Bristol wzięła kopertę od Harper, wzruszając ramionami, żeby pokazać, jak mało ją to obchodzi, a potem obracała list w palcach jak jakąś ulotkę. Ostatnio wiele rzeczy robiła dla dobra młodszej siostry. Kiedy przesadzała, dziewczyna buntowniczo unosiła głowę i mówiła: „Nie jesteś moją matką”, a wtedy Bristol prychała i obie śmiały się z ich obecnej sytuacji. Wesołość zapewniała dziwną wolność od rzeczywistości.

Przynajmniej dała tę korespondencję jej, a nie Cat, która uważała, że listy są gorsze od ulotek i na widok koperty piszczałaby jak zraniona mysz. Stwierdziłaby, że to znów jakieś oszustwo i lepiej spalić tę przesyłkę. Bristol zasugerowałaby, że wystarczy wyrzucić ją do śmieci.

– Nie otworzysz? – dociekała Harper.

Bristol potarła kciukiem gładką, grubą kopertę. Była tak samo elegancka jak ostatnia i znów nie wpisano adresu zwrotnego – jak w przypadku poprzednich dwóch listów. Tym razem jednak koperta była ciężka, zdawała się krzyczeć: „Zwróć na mnie uwagę!”. Z tyłu widniała pieczęć z czerwonego wosku, jakby kolejny raz dopraszała się o zainteresowanie. Bristol dzięki latom podróżowania po przeróżnych targach, nabywania doświadczeń i zawierania ryzykownych umów, znała takie sztuczki. Mimo to otworzyła korespondencję, a połamany wosk posypał się na podłogę. Przewróciła oczami, wyjmując papier – kolejny dowód dla Harper, że nie zamierzała dać się oszukać, ale serce przyspieszyło w jej piersi. Trzeci list. Nie planowali łatwo się poddać.

Rozbudził się w niej towarzyszący przez całe życie instynkt jej rodziców do ucieczki. Był jak ostatnie ostrzeżenie.

Harper przysunęła się do niej, żeby również przeczytać wiadomość.

 

Najdroższa Bristol Keats,

Twojej babce ciotecznej Jasmine jest przykro, że nie byłaś w stanie zobaczyć się z nią i napić herbaty. Ponownie chciałaby się z Tobą spotkać, ale tym razem w miejscu nieopodal Twojego domu, a mianowicie w zajeździe Willoughby na alei Skycrest, tuż za miastem Bowskeep. Spotkaj się z nią, proszę, dziś o szesnastej w salonie zajazdu. Chciałaby podzielić się z Tobą ciepłymi wspomnieniami o ojcu, a także podarować Ci rzadkie dzieło sztuki, które mogłoby Wam pomóc. Jest podobne do tego, które nabył Wasz ojciec nie tak dawno temu. Przyjdź, proszę, sama. Twoja krewniaczka jest wątłego zdrowia, unika skupisk ludzkich.

Z poważaniem

osobisty doradca

Eris Dukinnon

 

Ktokolwiek napisał ten list, z pewnością bardzo się postarał. „Najdroższa”? Nie wiedział nic o jej ojcu. Nie miał on żadnej ciotki. Był na tym świecie sam jak palec. Porzucono go w dzieciństwie, a potem wychowywał się w kilku rodzinach zastępczych. Imię nadała mu pracownica socjalna. Logan. Żadna fikcyjna ciotka nie miała prawa zachować żadnych „ciepłych” wspomnień o nim.

Jednak propozycja obdarowania rzadkim dziełem sztuki stanowiła nowość, która ją zaciekawiła. Bristol przeszedł dreszcz. Najwyraźniej ludzie wysyłający te listy szukali informacji i coraz więcej dowiadywali się o rodzinie Keatsów.

Harper ją szturchnęła.

– Myślisz, że to możliwe, żeby…

– Nie – rzuciła zbyt ostro Bristol i miała nadzieję, że Harper nie zwróci na to uwagi. Jedno jej krytyczne słowo mogło rozbudzić zmartwienie siostry. – Nie – powtórzyła, tym razem udając znudzenie i unikając patrzenia Harper w oczy. Nastolatka westchnęła z rozczarowaniem. Była najbystrzejszą z sióstr, zawsze coś czytała, ale miała również najłagodniejsze, pełne nadziei serce. Wciąż wierzyła w szczęśliwe zakończenia, co czasami przerażało Bristol, która była raczej pesymistką. Harper odziedziczyła niemal wszystkie cechy po ojcu – od cery w odcieniu ciepłego beżu po proste, czarne włosy. Miała też duże, ciemne, okolone gęstymi rzęsami oczy, którymi rozbrajała dosłownie każdego. Mama mawiała, że rzuciła nimi na nią czar już w chwili, w której się poznały. Na Bristol działały inaczej – sprawiały, że pragnęła szczęścia siostry i chciała zadośćuczynić jej za cierpienie w ostatnim roku.

W duchu podzielała ciekawość Harper. Przecież każdy człowiek zastanawia się, skąd pochodzi. To pytanie nigdy nie znikało. Korzenie ich ojca pozostawały jednak tajemnicą. Od kiedy sięgała pamięcią, wraz z siostrami podejmowała wszelkie próby wyjaśnienia jego przeszłości.

Jednak zawsze odpowiadał tak samo: „Nic o sobie nie wiem”. Wcześniejsze losy ich matki pozostawały równie enigmatyczne, chociaż ona po prostu nie chciała mówić o swojej rodzinie nic prócz tego, że była niegodziwa. Kiedy naciskało się na nią, prosząc o wyjaśnienia, uciekała od rozmowy. Musiało przydarzyć się jej coś zbyt bolesnego, by mogła swobodnie o tym opowiadać. W takich sytuacjach ojciec jedynie kręcił głową bez słów, prosząc, aby córki odpuściły temat.

Jednak to nie sprawiało, że pytania zniknęły. Nawet teraz, gdy mijała na ulicy kogoś o ciepłej, beżowej cerze i pięknych, ciemnych oczach, zastanawiała się, czy to może jakiś kuzyn lub wujek jej taty. Podobnie, gdy widziała kogoś o bladej skórze i lśniących miedzianych włosach, rozważała, czy to nie jakiś dawno zaginiony krewny mamy.

Cat odziedziczyła po matce zielone oczy i włosy w kolorze letniego maku. A z drugiej strony była Bristol ze zwykłymi, brązowymi włosami i wzrostem, który nie przywodził na myśl żadnego z rodziców.

Może właśnie dlatego te pytania nie dawały jej spokoju. Nawet oczy miała gdzieś pomiędzy barwą tęczówek mamy i taty – piwne. Uniwersalna nazwa dla nieokreślonego koloru. Zielonkawe? Brązowawe? Złotawe? To było tak samo irytujące jak milczenie rodziców w kwestii ich przeszłości.

Problem zamiast zanikać, jak wspomnienia o nich, ostatnio się nasilał. Może to przez kurs psychologii, na który uczęszczała na uczelni w Bowskeep. Zapadły jej w pamięć słowa profesora i nie mogła się z nich otrząsnąć. „Nasza przeszłość jest jak cień, który za nami podąża. Na dobre i na złe, kształtuje nas, a niekiedy kontroluje”.

Tak się właśnie czuła – jakby cały czas snuł się za nią cień. A kiedy niemal zapomniała o przeszłości, przyszedł pierwszy z tych przeklętych listów, z których ostatni trzymała w ręce i znów przywołał stare pytania. Kim były potwory, które zmusiły jej rodziców do ucieczki? Czy była podobna do któregoś z nich?

– Bri? – Harper wciąż czekała na decyzję.

Bristol zgniotła kartkę w kulkę i wrzuciła ją do przepełnionego już kosza. Spadła na podłogę, a ich fretka o imieniu Angus podbiegła, żeby powąchać i przyjrzeć się nowej rzeczy. Zwierzak uwielbiał niszczyć papier, więc teraz porwał zmiętą kartkę i wybiegł z nią za drzwi.

– To jakieś oszustwo jak pozostałe – stwierdziła, ale siostra nadal intensywnie się w nią wpatrywała, a w jej oczach widać było pełno pytań. Bristol wzięła leżącą na łóżku bluzę. – Muszę już iść, Harp. Dziś będzie tłok. Sal mnie zabije, jeśli się spóźnię. – Wyszła.

– Ale oni niczego nie chcieli – spierała się Harper, stojąc na korytarzu, gdy Bristol zbiegała po schodach. – Napisali, że mogą nam coś dać.

– To na pewno jakiś podstęp! – odkrzyknęła starsza siostra z dołu.

Podstęp, na który nie było ich stać.

Ludzie, którzy kłamali na temat tego, kim naprawdę są, zawsze czegoś chcieli, co ostatecznie kosztowało więcej, niż człowiek mógł sobie na to pozwolić. A siostry Keats straciły już zbyt wiele.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

Podmuch powietrza omiótł podłogę, a Eris poczuł na skórze ciepłe mrowienie. Długie, białe włosy doradcy zatrzepotały za nim. Chwilę później ciężkie kroki poniosły się echem po czarnych, lśniących jak lustro posadzkach.

Wrócił Tyghan. Wyszedł zza rogu i spojrzał na doradcę.

Na twarzy młodego mężczyzny widać było kropelki krwi, a jego czarne, potargane wiatrem włosy pokrywało błoto.

– Nie poszło zbyt dobrze – zaryzykował Eris.

– Cieszę się, że nie straciłeś bystrości umysłu. – Tyghan przemierzał korytarz. – Do moich apartamentów.

– Kiedy się umyjesz, moglibyśmy…

– Natychmiast.

Eris podążył za nim bez sprzeciwu. Rozumiał zdenerwowanie mężczyzny, który nie odpoczywał już chyba od miesiąca.

Tyghan wszedł do swoich pokoi, rozebrał się, rozrzucając rzeczy po podłodze i wszedł pod prysznic. Złożył dłonie, złapał trochę wody wypływającej ze złotego kranu, a potem ochlapał twarz, ale wzdrygnął się, gdy strumień pociekł na jego plecy.

Eris spojrzał na opuchniętą ranę na jego ramieniu. Krew spływała po umięśnionym tułowiu i udach mężczyzny.

– Mam wezwać uzdrowicielkę?

Tyghan nie odpowiedział, skupiony na zmywaniu krwi z twarzy.

– Nie żyje dwóch naszych – powiedział w końcu. – Albo więcej. Nie mogliśmy zabrać ciał – wyjaśniał metodycznie, opisując spotkanie, które okazało się być zasadzką. – Trzy miesiące. Tylko tyle nam zostało…

– Może to nadal…

– To nie wystarczy – odparł cicho, aczkolwiek stanowczo. – Szkoliłem się przez czternaście lat. Tak jak moi oficerowie. Pozostali w szeregach przynajmniej przez pięć. Trzy miesiące brzmią wręcz śmiesznie.

– Tylko tyle mamy – przypomniał cicho Eris. – Sprawimy, że to wystarczy.

Tyghan ponownie zaczął się myć.

– Znalazłeś jakieś odpowiedzi?

– Kilka. Rozszerzyłem swoje poszukiwania. Mam kogoś z Paryża i z Londy…

– Z Paryża? Cholera, Eris! Musi być ktoś stąd!

– Z powodu naszych własnych błędów, umiejętności, których nam trzeba, stały się rzadkie i trudno je znaleźć. – Eris wiedział, że Tyghan nie to chciał usłyszeć, ale taka była prawda.

Mężczyzna wsadził głowę pod strumień parującej wody. W marmurowym brodziku wirowały błoto i krew.

– Niestety, są dość rzadkie.

Niestety. Wielkie niedopowiedzenie. Eris rozumiał jego frustrację, ale nie chodziło jedynie o dzisiejszą klęskę. Zdrada to gorzka rana, która wciąż niewoliła Tyghana, a doradca obawiał się, że mężczyzna nigdy się nie otrząśnie.

Ostrożnie dobierał kolejne słowa, bo nie wiedział, jak młodzieniec zareaguje na wieści.

– Dzisiaj spotkam się z kolejną potencjalną kandydatką… o ile się zjawi. Zignorowała dwa moje wcześniejsze listy, chociaż dostatecznie dobrze ją zachęcałem.

– Jeśli jest tak głupia, by odrzucić cenny podarek, będzie dla nas bezużyteczna. Szukaj kogoś innego.

– Albo może być zbyt mądra.

Tyghan się obrócił, przepasał ręcznikiem, a drugim wytarł twarz, nie susząc włosów, z których woda skapywała mu na ramiona.

– Dlaczego tak uważasz? Przecież jeszcze jej nie poznałeś.

Eris przełknął ślinę, nie spiesząc się z odpowiedzią. Starał się sformułować ją tak zręcznie, jak tylko był w stanie.

– Nasi inkwizytorzy nieustannie ją obserwują i składają mi raporty. Nie możemy być pewni, ale wydaje nam się, że może mieć właśnie to, czego szukamy. – Reszta nie będzie miła dla ucha, ale musi zostać powiedziana. – To córka Kierusa. I Maire.

Tyghan zamarł, przybierając kamienny wyraz twarzy.

– Odnalazłeś Kierusa?

– Zginął. W wypadku.

Krew odpłynęła z twarzy młodszego z mężczyzn. Doradca wiedział, że ta wiadomość nim wstrząśnie.

– Jesteś pewien? – zapytał.

– Żył pod innym imieniem, ale tak, jestem stuprocentowo pewny. Wpadł pod samochód. Podano mi makabryczne szczegóły.

Tyghan się spiął.

Eris nie umiał określić, czy młodzieniec był zły, bo samodzielnie nie mógł zabić Kierusa, czy też dlatego, że nigdy już się nie spotkają i nie dostanie odpowiedzi. Kwestia ze wspólnej przeszłości na zawsze pozostanie nierozwiązana.

– Tak szybko mieli dziecko? – szepnął.

– Minęły dwie dekady. Nie jest dzieckiem. To dorosła kobieta.

Tyghan pokręcił głową. Eris rozumiał jego niedowierzanie. Również dziwił się tym, ile minęło czasu, ale ten był kapryśny – przyspieszał i zwalniał, jak sam chciał. Stanowił jedyną rzecz, której Tyghan nie mógł kontrolować.

– Od jak dawna o tym wiesz?

– Od kilku tygodni.

Tyghan natychmiast na niego spojrzał.

– I nie sądziłeś, że powinieneś od razu mi o tym powiedzieć?

– Wiedziałem, że właśnie tak zareagujesz, a to są delikatne sprawy. Nie możesz…

– Chcę, żeby była tu dziś wieczorem. Rozumiesz? Dziś.

– Sama musi o tym zdecydować, inaczej wszystko pójdzie na marne. Obdarowywanie ludzi nie jest łatwe. I nie mamy pewności, czy będziemy mieć z niej jakiś pożytek. Wiesz, jak jest z takim związkiem…

– Nie, nie wiem! Nigdy nie powinno do niego dojść. Gdzie ona jest? Zajmę…

– Nie! To wymaga finezji, zalotów, jeśli tak chcesz to określić. Pozwól mi się tym zająć.

– Mówisz więc, że nie umiem zachowywać się taktownie?

Eris milczał.

Tyghan podszedł do łóżka i chwycił leżący na nim szlafrok. Popatrzył na białe futro pod swoimi bosymi stopami. Wybrzmiewało milczenie. Eris wiedział, że Tyghan jest równie mądry, co wybuchowy, ale rozważy swoją decyzję. W końcu spojrzał na doradcę.

– Możesz się tym zająć. Dziewczyna nie dowie się nawet, że tam będę. Ukryję się.

– Ale ja będę wiedział.

Jasne oczy Tyghana nagle pociemniały.

– No dobrze – stwierdził. – Nie będę się mieszał, ale przyciśnij ją. Spraw, by wybrała właściwie, inaczej ja to zrobię.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

 

Opustoszała droga prezentowała się tak spokojnie, jak z obrazów Moneta. Usiana wokół jasnymi makami, naznaczona złotym krwawnikiem wyrastającym pośród dzikich traw. Taki krajobraz powinien przywodzić myśli o leniwych wiosennych dniach i piknikach. Jednak Bristol nie skupiała się na otaczającej ją przyrodzie, a myślała raczej o tym, jak to jest umrzeć na takiej drodze. Jak bardzo się wtedy cierpi? Czy ból jest nie do zniesienia? Jak to jest leżeć i się wykrwawiać, zastanawiając nad tym, czy szybciej znajdzie cię drugi człowiek, czy śmierć? Jakie emocje towarzyszą tym ostatnim minutom? Niedowierzanie? Czy ofiara wypadku targuje się w takiej chwili z jakimś nieznanym bogiem? Szepcze pospieszne zdania o miłości do rodziny, mając nadzieję, że jej członkowie jakimś cudem je usłyszą? A może myśli o tym, kto w nią wjechał? Czy zrobił to celowo, dokonując dawnej zemsty?

Bristol wiedziała, że to makabryczne rozważania, ale zalewały jej umysł za każdym razem, gdy mijała prowizoryczny nagrobek przy poboczu. Oznaczono nim miejsce, w którym pięć miesięcy temu zginął Logan Keats. Nie wiedziała, kto wkopał tu tę niewielką płytę – czy to zaprzyjaźnieni z nim mieszkańcy miasteczka? Ojca lubiano w Bowskeep. Trudno go było nie lubić. Jednak już dwukrotnie rozwaliła upamiętniające wypadek miejsce – kopała płytę, a sztuczne kwiaty wyrzucała przez drut kolczasty na sąsiednie pole. W ciągu kilku następnych dni wszystko doprowadzano do należytego porządku.

Raport szeryfa mówił, że nie znaleziono śladów hamowania, że osoba, która przejechała Logana, mogła nie zauważyć go tamtego wczesnego ranka. Tego dnia panowała niewielka mgła. Kierowca mógł pomyśleć, że uderzył w zająca. Szeryf Orley mówił, że sam załatwił kilka w ten sposób, a jeden nawet mocno wgniótł mu prawy błotnik.

Logan Keats miał jednak sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu i szerokie ramiona. Był stworzony bardziej do rzucania oszczepem niż wymachiwania pędzlem.

Miał wtedy na plecach ciężki worek z przyborami malarskimi.

Głuchy odgłos, który wydało jego ciało musiał być bardzo głośny.

Logana Keatsa nie pomylono z zającem.

Bristol doskonale zdawała sobie sprawę, że sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Pozostawała tylko jedna niewyjaśniona kwestia – czy to nieszczęśliwy wypadek, czy jednak wyrachowane działanie?

Zatrzymała się przy ponownie zamontowanej pionowo płycie. Stojąc okrakiem na rowerze, spojrzała najpierw w jedną stronę, potem w drugą, znowu zastanawiając się nad tym, na co nie miała dostać odpowiedzi. Pobocze było szerokie, droga prosta i płaska, mógł go uderzyć kierowca, którego rozproszył na przykład telefon.

Poczuła, że gniew uderza jej do głowy. Tamta osoba nawet się nie zatrzymała, aby sprawdzić puls. Nikt nie wiedział, jak długo Logan cierpiał na tej drodze, nim szeryf znalazł jego okaleczone, nieruchome ciało, przy którym leżały porozrzucane przybory malarskie. Orley oszczędził Bristol i jej siostrom konieczności identyfikacji. „Nie chcecie oglądać go w takim stanie. Nie chcecie na zawsze go takim zapamiętać”.

Kopnęła w płytę, a wyblakłe od słońca sztuczne kwiaty przewróciły się wraz z nią. Tego też nie chcę pamiętać.

Bristol pragnęła wspominać jedynie miłego, czułego mężczyznę, który zmyślnymi pociągnięciami pędzla tworzył przeróżne dzieła, bo bycie artystą to coś więcej niż rozsmarowywanie farby na płótnie. To patrzenie i słuchanie, a on w równym stopniu zajmował się jednym i drugim. Był człowiekiem, który kochał córki tak samo jak żonę. Zawsze, gdy któraś miała problem, przychodził i brał ich małe rączki w swoje duże dłonie. Takiego go chciała zapamiętać, a nie jako połamane przed śmiercią ciało.

Ruszyła wolniej w stronę miasta. Okłamała Harper. Nie miała się spóźnić. Zapewne zjawi się wcześniej. A nawet, gdyby się spóźniła, Sal by jej nie zabił. Przeważnie był wyluzowany. Nie dręczył ją w pracy, za co była wdzięczna. Sal zaryzykował i zatrudnił ją, gdy nikt jej nie chciał. Chciała już wyjść z domu dlatego, że gdy razem z siostrą walczyły, żeby nie okazywać smutku, Harper była tak podobna do ojca, że Bristol zapierało dech w piersi. Widziała tylko jego. Wysokiego, dostojnego, który starał się uśmiechać. To było gorsze niż patrzenie, jak płacze.

Umarł smutny, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią żony.

Jego przyjazny uśmiech, dźwięczny śmiech i jasność oczu zniknęły przez to na zawsze.

I właśnie tego Bristol nie wybaczyła matce – tego, że go zostawiła, uciekła, a potem była nieostrożna i umarła.

Cat i Harper płakały na jej pogrzebie.

Bristol siedziała w pierwszej ławce z suchymi oczami, gapiąc się na urnę zawierającą to, co niegdyś było ich rodzicielką i zastanawiała się, dlaczego?

To Cat do niej zadzwoniła.

„Wróć do domu”, a potem dodała poważniej: „Wróć. Potrzebujemy cię. Mama zaginęła”.

Bristol oczywiście przyjechała. Nie miała wyjścia. Zmusił ją do tego załamany głos siostry. Mimo to się wahała, obawiając się, że jeśli wróci, nigdy już nie wyjedzie – nawet jeżeli nie zostawiła zbyt wiele za sobą.

Przez ponad rok włóczyła się bez celu, może dlatego, że tylko takie życie znała. Podejmowała dorywcze prace, w których zarabiała na czarno w budkach na targach, mieszkała w tanich motelach, nie chcąc zapuścić korzeni, bojąc się przywiązać i znów wszystko utracić – przywykła do cieni, od których pierwotnie chciała się odciąć. Kiedy w końcu zdobyła lepszą pracę, w której miała pilnować czyjegoś domu, postanowiła nad sobą popracować. Przez dwa miesiące starała się poukładać swoje życie, zachowywać się, jak przystało na całkiem przeciętną osobę i zdobyć akt urodzenia – nawet jeśli fałszywy. Rodzice nigdy nie zawracali sobie głowy dokumentami. Bristol zaczęła marzyć. Planowała studia, tworzenie sztuki i podróże, ale te bardziej wypoczynkowe.

Tydzień po jej powrocie do domu odnaleziono ciało Leanny Keats.

Po tym Bristol nie mogła wyjechać. Ojciec bez żony całkowicie się pogubił.

Była dla niego słońcem wschodzącym o poranku i księżycem szepczącym mu do snu nocą. Nie potrafił normalnie żyć. Nie dokańczał obrazów.

Ostatnio wiele myślała o przyszłości, a także o stagnacji w teraźniejszości. Niekiedy, pedałując ile sił w nogach, trudno stwierdzić, czy w ogóle dokądś się dojedzie. Jednak codziennie powtarzała sobie, że jest to dobre. Że zadziała. Dla Harper, dla Cat, nawet dla samej siebie. Marzyła o niewielkich sprawach – osiągalnych. Dziś spełni się jedno z jej marzeń i zapłaci za prąd.

 

Ujechała niedaleko, z szumem wiatru w uszach, gdy tymczasem płyta pamiątkowa została ponownie postawiona, a sztuczne kwiaty wróciły na swoje miejsce. Ich jedwabne płatki trzepotały za jej plecami niczym przywołująca ją z powrotem dłoń.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

 

 

 

 

Zajazd Willoughby opuszczono lata temu. Budynek nie był solidny, chwasty wyzierały spomiędzy jego desek niczym próbujące go zburzyć palce. Przy wszystkich drzwiach zawieszono tabliczki zakazujące wejścia, jednak to właśnie one zniknęły jako pierwsze. Odświeżono zniszczone meble, odchodząca, poplamiona tapeta odzyskała dawną świetność, a drewniane podłogi nabrały blasku.

– Kwiaty – zagruchała Esmee, rozglądając się po salonie. – Powinny tu być kwiaty. Zajmę się tym. – Wzięła kilka chwastów, które rosły na ganku, i użyła swojej magii, aby przekształcić je w oszałamiające bukiety.

Olivia wdmuchnęła nasiona mniszka lekarskiego i lawendowy proszek w cztery kąty pomieszczenia, aby zamaskować smród stęchlizny i stworzyć rozkoszną atmosferę zaufania.

Freda przyniosła książki z biblioteki i poukładała je na regale, mówiąc, że one również dodadzą atmosfery spokoju.

Budynek naprawdę przeszedł metamorfozę.

Mimo to Eris pozostawał niespokojny. Co jeśli…?

– Nie martw się – koiła Ivy, poprawiając zasłony. – Jeśli się nie uda, Cully mówi, że rekrutka z Longforest zdaje się całkiem obiecująca, a zapewne pojawią się też inne.

Eris usłyszał cichy pomruk Melizan znajdującej się po drugiej stronie salonu, jakby nie wystarczyło samo jej przybycie. Zerknął na siostrę Tyghana. Miała władzę, a także mnóstwo własnych obowiązków. Czy pojawiła się, aby pomóc w ożywieniu opuszczonego zajazdu?

– Tyghan cię przysłał? – zapytał Eris. Żeby mnie szpiegować, nie dopowiedział, ale potrafiła czytać między wierszami.

Krótko skinęła głową.

– Tygh szpieguje nas wszystkich.

– Ale nie przybędzie, prawda?

– Właśnie dlatego ja tu jestem – warknęła.

Melizan radziła sobie z problemami szybko i zabójczo. Jej frustracja znacząco różniła się od frustracji brata, który miał teraz związane ręce. Żadne z nich nie lubiło przechodzić przez odpowiednie procedury. Eris również, ale nie on tworzył prawa świata. Piastował stanowisko doradcy, więc jego zadaniem było znalezienie najlepszego sposobu na wykorzystanie tych praw – lub wymyślenie jak je obejść – co wymagało czasu i cierpliwości. A ta młoda kobieta była inna. To nie byle jaka potencjalna rekrutka – nie z taką historią jej rodziny. Potrzebowali jej. A przynajmniej taką miał nadzieję. Kończyły mu się możliwości.

Eris położył szkic na sporym stole. Informatorzy dowiedzieli się, że była wykształcona z historii sztuki – jedynej historii, jakiej się kiedykolwiek uczyła, co jednak go nie zaskoczyło. Reszta jej edukacji pozostawiała wiele do życzenia, wprawdzie zaliczyła na studiach kilka przedmiotów – francuski, hiszpański, literaturę angielską, historię sztuki – i pod wieloma względami była ponadprzeciętną studentką, ale musiała uczęszczać na korepetycje z innych dziedzin. Najwyraźniej Maire i Kierus nie podporządkowali się wszystkim prawom swojego nowego życia. Jej doradca akademicki w liceum, po przeczytaniu jej akt, uznał ją za paradoks i nie był pewien, co z nią zrobić.

Ale wiedział to Eris. Miał nadzieję, że jej wiedza na temat sztuki i jej historii doprowadzi do zawarcia umowy. Przyniósł jej sześć szkiców do wyboru – podobnych do tego skradzionego z Konserwatorium Epona. Bezcennych. A ona powinna o tym wiedzieć. Te szkice przesiąknięte były latami zachwytu i rzadką wspaniałością.

W innych okolicznościach byłaby głupia, gdyby nie przyjęła daru.

Prezentu oznaczającego umowę. Dobrowolną zgodę na nią. To wszystko, czego potrzebowali. Ale nic się nie stanie, jeśli dziewczyna nie przyjdzie.

„Przyciśnij ją”.

To była jego ostatnia szansa. Eris wyszedł z zajazdu i udał się do miasta. Nie mógł niczego pozostawić kaprysom świata ani ulotnym fantazjom tej młodej kobiety.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 5

 

 

 

 

 

Bowskeep szukało własnej tożsamości. Może Bristol właśnie to najbardziej się w nim podobało. Rozumiała, że miasto się rozgląda, że poszukuje swojego najlepszego „ja” – trudnej do dokładnego określenia tożsamości. Liczyło nieco ponad cztery tysiące mieszkańców, więc nie było ani małe, ani duże. Coś pomiędzy – jak ona. Jednak artyści, rolnicy, urzędnicy, studenci i sklepikarze powoli je przekształcali. Tylko w co? Nie była pewna, czy sami wiedzieli, co dziwnie ją pocieszało.

Jednak to, że rodzina Keatsów mieszkała w jednym miejscu ponad dwa miesiące zakrawało na cud, więc Bristol intrygowało obserwowanie, jak proste idee przekształcają się w rzeczywistość. Jak drzewa, krajobrazy, a nawet ludzie zmieniają się wraz z porami roku, rozkwitają i stają się inni, a potem wracają do pierwotnej formy. To dziwny, powtarzający się rytm, który większość osób uważała za oczywisty, za lekko orzeźwiającą ciągłość. Życie polegało na zmianie, a niekiedy na tym, co wspólne. A to czasami sprawiało, że człowiek spoglądał w głąb, na podtrzymujący całą konstrukcję szkielet – i na jego wady, przez które wszystko mogło lec w gruzach. Zmiana stanowiła rozproszenie, a wspólne rzeczy wymagały refleksji. Bristol zastanawiała się, czy to samo sprawiło, że jej matka odeszła, bo zobaczyła rzeczy, których nie chciała widzieć.

Miasto leżało w cieniu Kestrel Cove – znacznie większego i bardziej rzucającego się w oczy kurortu, który mieścił się trzynaście kilometrów na zachód od wybrzeża. Cat była tam baristką, ponieważ miasto oferowało znacznie więcej miejsc pracy. Jeszcze dziesięć lat temu Bowskeep było przystankiem na zatankowanie i toaletę dla turystów jadących nad morze. Jednak później „zaczęło się rozwijać”, jak mawiała burmistrzyni Georgie Topz. Była drobną kobietą z wielkimi pomysłami, a mieszkańcy Bowskeep chętnie za nią podążali. Bristol ją podziwiała, bo była inteligentną bizneswoman, która sprawiała, że nowy początek wydawał się możliwy. Kiedy została wybrana na burmistrzynię, zaczęła od postawienia trzech nowych znaków stop przy głównej drodze, aby Bowskeep nie było jedynie rozmazaną plamą na trasie przejazdu turystów. Zorganizowała remont tej ulicy, nakazała pomalowanie na kolorowo fasad budynków, dodanie skrzynek z kwiatami. Najważniejszy element tej kampanii marketingowej stanowiły kury – gatunki takie jak rhode island red, silkie, faverolle, orpington, które były dumą i radością burmistrzyni i swobodnie mogły poruszać się po miejskich chodnikach. Turyści je uwielbiali. Sprzedawcy z głównej ulicy nadali im imiona. Bristol upodobała sobie Fern z gatunku leghorn, bo była bardzo charakterna.

Burmistrzyni stworzyła również Menagerium – comiesięczny jarmark uliczny, który odbywał się na szerokim parkingu miejskim, i właśnie dzięki niemu rodzina Keatsów się tu znalazła. Na jarmark przyjeżdżali wszelkiego rodzaju kupcy, aby oferować swoje towary i usługi – malarze, garncarze, lokalni rolnicy. Ogromna różnorodność dodawała Menagerium energii, jakiej nie miał żaden inny jarmark, a Bristol pracowała na nim ciężej niż na jakimkolwiek wcześniej.

Ponieważ kiedy się odbywał, nie można było jeździć główną ulicą miasta, a Bristol zajmowała się dostarczaniem pizzy. Oczywiście Sal jej za to płacił, ale to z napiwków cieszyła się najbardziej, bo podczas jarmarku ich pizzeria była pełna klientów.

Musiała dość długo przekonywać Sala, żeby ją zatrudnił. Początkowo patrzył na nią niezbyt przychylnym okiem. Potrzebował asystenta managera na pół etatu, który mógłby zajmować się dostawami, a Bristol nie miała prawa jazdy. Stary dom kupili za pieniądze ze sprzedaży rzadkiego obrazu, który ojciec znalazł na jednym z pchlich targów – ale opłacenie wszystkich rachunków było dla rodziny nie lada wyczynem. A potem doszły artykuły spożywcze, niekończące się naprawy, podatki, nowe okulary dla Harper, co pochłaniało większość wypłat i nie było pieniędzy na prawo jazdy, a co dopiero na kolejny samochód i ubezpieczenie. Cat jeździła bez dokumentów, więc gdyby kiedykolwiek ją złapano, mieliby przechlapane.

Bristol poruszała się autobusem lub rowerem. Wyjaśniła Salowi, że w wielu miastach dostawcy prawie wszystko przewożą na jednośladach. W akcie desperacji palnęła, że zdoła dowieźć pizzę szybciej niż on swoim samochodem. Okazało się, że w większości przypadków to prawda – zwłaszcza w weekendy, w które w mieście gościło wielu turystów.

Kiedy nie dowoziła pizzy, pracowała za ladą, a trzy razy w tygodniu zamykała lokal. Nadal uśmiechała się na wspomnienie pierwszego dnia pracy z kucharzami. Sal cały czas ją sprawdzał.

– Poradzę sobie, możesz iść.

– Ale menu…

– Zapamiętałam.

– Trzy strony?

Zmartwienie mężczyzny niemal ją obraziło.

– Cztery – poprawiła go. – Mogę wyrecytować po francusku i hiszpańsku, jeśli sobie tego życzysz.

Zmarszczył brwi, jakby nie uważał, że ktokolwiek zdoła go zastąpić przez kilka godzin – co też rozumiała. Pizzeria była jego oczkiem w głowie, ale kardiolog nalegał, żeby przestał się zaharowywać.

Sal ruchem głowy wskazał na głośną grupę przy stoliku w kącie.

– Ale jest piątek wieczór i…

– Umiem sobie radzić nawet z niesfornymi klientami, Sal. Zaufaj mi, proszę.

A potem, jak na zawołanie, podszedł do niej jeden z tamtych facetów, rzucił kartę na kontuar i zamówił kolejny dzban piwa. Ostatni wysączył niemal w pojedynkę.

Bristol oddała mu kartę.

– A może woda mineralna na koszt firmy?

Ponownie podsunął jej kartę.

– Słyszałaś, złotko. Nie pierdziel o wodzie.

Spoważniała.

– Po pierwsze, nie jestem żadnym „złotkiem”, a po drugie, jeśli nie pójdziesz do stolika z wodą, którą ci dam, dowiesz się, co znaczy prawdziwe pierdzielenie. – Obdarzyła go spokojnym, stanowczym spojrzeniem.

Mężczyzna przez chwilę nie odpuszczał, ale w końcu się poddał.

– Poproszę colę.

Sal się uśmiechnął i w końcu wyszedł.

Później zaczął dostrzegać, że Bristol w pragmatyczny sposób potrafi rozwiązać każdy problem, ponieważ często radziła sobie z salą pełną wymagających ludzi i ostrożnymi słowami rozładowywała ich nastroje.

Przez ostatnie miesiące nabyła biegłości w pracy w pizzerii, przez co zastanawiała się, czy poradziłaby sobie, gdyby otworzyła własny biznes. Jednak to stanowiłoby powód, by na dłużej zostać w mieście – co ją jednocześnie intrygowało i przerażało – ale tak naprawdę, myśląc o własnym lokalu, zajmowała umysł, gdy dowoziła pizzę. Otworzyłaby sklep, coś jak minitarg i miałaby w nim wszystko, co widziała i czego próbowała w przeróżnych odwiedzonych miastach, których nazw już nie pamiętała. Mimo to widoki i smaki pozostawały ostre w jej umyśle, niczym pamiątki z rozbitego życia, które przemierzała jedynie z plecakiem.

W swoim wymarzonym sklepie sprzedawałaby pięknie zdobione pączki, kawę podawaną w unikatowych, ręcznie malowanych kubkach, a na ścianach wisiałyby obrazy lokalnych artystów, na przykład dzieła jej ojca. W piątkowe wieczory Cat by śpiewała, a klienci zachwycaliby się i wzruszali, słysząc magię jej głosu. Bristol miałaby stałych klientów, którzy zagadywaliby, jak się miewa i pytali o inne szczegóły z jej przyszłego życia, których jeszcze nie znała, ale ta przyszłość miałaby ciągłość, coś, na co mogłaby liczyć jak na pory roku. Byłaby doświadczoną bizneswoman i swego rodzaju kuratorką jak w muzeum – a na każdym stoliku w jej lokalu stałby słoik z polnymi kwiatami, które zrywałaby w swoim ogrodzie i… Całe to marzenie przypominało domek dla lalek, który nigdy nie został w pełni umeblowany. Zawsze czegoś brakowało. Może właśnie dzięki temu był tak interesujący.

Pedałując, wróciła pamięcią do listu. Wyjęła telefon, aby przypomnieć Harper, by nie otwierała drzwi nikomu obcemu, ale nie miała sygnału. Uniosła komórkę i nią pomachała, jakby chciała go nabrać z nieba. Ale na nic się to zdało. Złom, nie telefon.

Wsadziła go więc z powrotem do kieszeni i zaczęła się zastanawiać nad listem i tajemniczą ciotką. Prawdziwą. Bogatą. Myśl była kusząca. Czy możliwe, żeby tata skłamał? Tamten rzadki obraz, za który kupili dom, skądś wytrzasnął. A co, jeśli nie znalazł go przypadkowo na pchlim targu? Ale dlaczego miałby kłamać na temat ciotki? Chyba że traktowała go okropnie. A może ciotka to kryptonim dla płatnego mordercy? Nie wydawało jej się to nieprawdopodobne. Sekrety rodziny Keatsów stanowiły żyzny grunt dla spekulacji.

Bristol miała zaledwie pięć lat, gdy po raz pierwszy zauważyła niepokój rodziców. „Czego szukacie?” – zapytała wtedy. Dostała odpowiedź taką samą, jak wielokrotnie później. „Niczego”. Jednak córki wychwytywały ich zdenerwowane spojrzenia, powolne rozglądanie się po zgromadzonych, szturchanie siebie nawzajem w celu zwrócenia na coś uwagi, szybkie pakowanie rzeczy na targach w połowie dnia, choć klienci wciąż się przy nich kręcili, oglądając dziergane przez matkę szale lub obrazy ojca. Gdyby rodzice byli kotami, córki widziałyby, jak prężą grzbiety i szczerzą zęby.

Czasami słyszała ich ciche syczenie. Przejęła ich wzorce przetrwania. Spakuj się. Wyjdź spokojnie. Nie zwracaj na siebie uwagi. Ich strach sprawiał, że żołądek Bristol się kurczył i mogła oddychać pełną piersią dopiero, gdy znów siedzieli w samochodzie.

Ich ciągłe przeprowadzki potwierdzały, że przed czymś uciekali – przed czymś, co nie dawało im spokoju. Zanim przyjechali do Bowskeep, nigdzie nie spędzili więcej czasu niż dwa miesiące. Sprzedawali swoje rzeczy na przeróżnych jarmarkach i pchlich targach, mieszkali w vanie na przydrożnych parkingach, w niewielkich motelach albo przy sprzyjającej pogodzie – pod gwiazdami. Uczyli córki w ten sam sposób – w drodze lub w plenerze, recytując z pamięci sztuki Szekspira, opowiadając o nurtach artystycznych i historiach, które je napędzały, rozwiązując zadania matematyczne lub szkoląc w walce kijami, gdy dzieci musiały wyzbyć się zbyt wielkich pokładów energii. Rodzice okazali się podejrzanie dobrze wykształceni, chociaż nie chcieli zdradzić, w jaki sposób to osiągnęli. Dziewczyny wiedziały, że ich życie nie jest zwyczajne. Mama i tata twierdzili, że to żywot artystów.

A potem trafili do Bowskeep. Przez dwa miesiące gnietli się w mieszkaniu nad garażem. Niewielka galeria w centrum kupiła dwa obrazy Logana i sprzedała je za zdumiewającą cenę – pięć razy wyższą niż uzyskiwał na targach za swoje dzieła. Właścicielka poprosiła o więcej takich prac, jednak niebawem Leanna Keats ogłosiła, że czas ruszać.

Bristol i Cat się tego spodziewały. Wcześniej zaczęły zauważać typowe oznaki u matki – niespokojne dreptanie w kółko, cienie pod oczami, obgryzanie paznokci do krwi, przyrządzanie naparów z ziół aż całe poddasze pachniało jak sklep z potpourri. Z kolei Harper zaprzyjaźniła się z lokalnymi dzieciakami. Tutejsza biblioteka stała się jej drugim domem, że nawet z pracującą w niej Fredą przeszły na ty. Kiedy mama oznajmiła, że czas ruszać, najmłodsza córka wybuchła płaczem i zaczęła się wydzierać: „Czy wy należycie do mafii? Właśnie dlatego ciągle musimy uciekać?” – oskarżała.

Bristol spojrzała ponad jej głową na Cat, z którą ubiegłego wieczoru popijała piwo na poddaszu i rozmawiała o tym, czy ich rodzice nie uczestniczyli przypadkiem w programie ochrony świadków koronnych. Nie wiedziały, że Harper podsłuchiwała i że później wykrzyczy to matce. Bristol i Cat zdawały sobie sprawę z kłamstw rodziców, bo może prawda była zbyt niebezpieczna, by mogły ją poznać. Przez wiele lat były uczone obchodzić szerokim łukiem kwestię dziwaczności w swoim życiu, więc sądziły, że były w tym ekspertkami. Przynajmniej Bristol tak się wydawało, ale kłamstwa ocierały się o nie jak tępe noże o materiał, aż w końcu zaczynały pękać poszczególne nici.

Starsze siostry z niecierpliwością czekały, czy młodsza uzyska jakąkolwiek odpowiedź.

Matka wytrzeszczyła oczy.

Ojciec swoje zmrużył.

– Skąd wziął ci się tak szalony pomysł? – zapytał w końcu.

Jednak zrobił to zbyt późno. Wcześniej popatrzył na żonę, jakby rozmawiał z nią bez słów. W nocy rodzice ściszonymi głosami kłócili się zawzięcie w łazience. Podsłuchała jedynie ojca, który powiedział: „Jeśli się chce, można znaleźć sposób”.

Kilka dni później Logan Keats powiedział, że sprzedał cenne dzieło sztuki, które kupił za bezcen na pchlim targu – szczęśliwy traf, jak to nazwał – a za otrzymaną zapłatę kupili rozpadający się dom na przedmieściach Bowskeep. Zostali. Harper rozpłakała się, i przytuliła tatę. Matka się uśmiechała. Wydawało się, że szczerze. Potem nuciła, siedząc wieczorem przy krośnie. Melodia była radosna, jakby oznaczała nowy początek dla rodziny Keatsów.

Jednak Bristol pozostawała ostrożna. Od najmłodszych lat była uczona, aby nie przywiązywać się do ludzi i miejsc, bo wiedziała, że w końcu wszystko będzie musiała zostawić za sobą. Wydawało się, że jest już za późno na kolejną szansę, aby rodzina stała się czymś, czym nigdy wcześniej nie była – by miała korzenie. Bristol obawiała się pokochać Bowskeep tak, jak zrobiła to Harper. W przeszłości zbyt wiele razy popełniła już ten bolesny błąd. Była pewna, że niebawem powrócą niepokój i szepty. Zawsze tak było. Zatem dwa dni po przeprowadzce do nowego domu Bristol spakowała torbę i wyjechała.

Może właśnie wtedy zaczął się powolny rozpad jej rodziny.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Tytuł oryginału: The Courting of Bristol Keats

 

Copyright © 2024 by Mary E. Pearson

All rights reserved.

 

Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Jim Tierney

Ilustracje na okładce:

vipers © mashuk / iStock; keyhole frame © LiliGraphie /

iStock; old engraved illustration of blossom houseplants © mikroman6 /

Getty Images; Scottish landscape © duncan1890 / iStock

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-896-5

 

 

Grupa Wydawnicza Fila sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

SERIA: HYPE