20,00 zł
Kiedy jedna z najbliższych osób Niny Płońskiej przepada bez wieści, w jej życiu z dnia na dzień nastaje chaos. Początkowo dziewczyna widzi przed sobą tylko jeden cel – odnaleźć Romana. Jednak w miarę, jak nadzieje na szczęśliwe zakończenie tego wątku bledną, pojawia się konieczność poukładania się w życiu na nowo. Tymczasem jedne zmiany pociągają za sobą kolejne i nic już nie jest takie samo jak dawniej…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Mad Bartnicka
Ninio
Łódź
2024
© Copyright by Mad Bartnicka, 2024
Redakcja:
Anna Grzeszczyk
Korekta:
Ewa Anna Sosnowska
Opracowanie okładki:
Krzysztof Wierucki
Ludzie miewają tendencje do tego, by znikać z czyjegoś życia niespodziewanie. Właściwie to jest ich ulubiona metoda znikania. Z dnia na dzień, bez słowa wyjaśnienia. Czasem zostawiają po sobie żal, czasem zdumienie. Pół biedy, kiedy można ich pożegnać i pochować. Gorzej, gdy ich bliscy zamierają w oczekiwaniu na powrót, w trybie stand by, w wiecznej czujności, z pytaniem, na które nie sposób uzyskać odpowiedzi.
Nina Płońska, parkując motocyklem pod jednym z podłużnych, poniemieckich domów na starym łódzkim osiedlu nie wiedziała, bo skąd by miała wiedzieć, że pewne rzeczy oczywiste zadzieją się dzisiaj po raz ostatni. Że spokój ducha za moment zostanie jej odebrany na długi, długi czas. Że życie zmieni się drastycznie i bezpowrotnie, a jedne zmiany pociągną za sobą kolejne, jeszcze bardziej niesprawiedliwe i niepożądane. Na razie jednak Nina pogwizdując, zsiadła z motocykla, ściągnęła z głowy kask, ukazując piękne, nieskalane makijażem subtelne rysy twarzy oraz krótko ostrzyżone brązowe włosy, i raźnym krokiem udała się w stronę wejścia na klatkę schodową.
– Dzień dobry, panie Czesiu! – rzuciła do mijanego na wąskim chodniku sąsiada.
– Dobry. – Obejrzał się za nią, trochę z podziwem, ale bardziej z myślą, że taka śliczna dziewczyna powinna bardziej o siebie dbać, i na pewno poruszać się mniej zamaszyście, a i nabrać trochę ciała by jej nie zaszkodziło, bo dupkę to miała szczupłą jak chłopak, za to nieco zbyt szerokie ramiona. No i te krótkie włosy, fuj. Że też młode kobiety tak lubią się szpecić w tych czasach.
Nina Płońska nie należała do osób, które przejmują się swoim wyglądem, a już na pewno nie tym, czy się on komuś podoba, szczególnie sąsiadowi z pierwszego piętra. Energicznie przeskoczyła schodek przed wejściem i znalazła się w chłodnym, ciemnym korytarzu. Po chwili już dzwoniła do drzwi po jego lewej stronie na parterze.
– Idę! Idę już! – usłyszała. W ślad za tymi słowami odezwał się dławiący kaszel, który ucichł dopiero, gdy ktoś przekręcił zamek. W drzwiach ukazała się kobieta po sześćdziesiątce. Byłaby jeszcze całkiem atrakcyjna, gdyby nie odbierały jej urody czerwone pajączki na policzkach i podpuchnięte oczy, w zamian dodając lat.
– Cześć, mamik! – odezwała się wesoło Nina, chociaż coś ukłuło ją w sercu na widok tej wymęczonej życiem twarzy.
– Ojej, Ninka! Wejdź. – Mama odsunęła się nieco i wpuściła córkę do środka. Ucałowały się serdecznie.
– Jak się czujesz, mamo? – To było pierwsze pytanie, jakie musiało paść.
– Ano. Jak się mam czuć. – Płońska zakaszlała kontrolnie i brzmiało to niepokojąco.
– A leki bierzesz?
– A biorę, biorę.
– A czym popijasz? – Nina popatrzyła na wpół z troską, na wpół wyzywająco.
– Wodą, dziecko. Wodą popijam – odparła mama, biorąc się pod boki. – Zaraz w ucho dostaniesz.
Na przekór tym słowom uśmiechnęła się ciepło. Nina też.
Weszły dalej, do dużego pokoju. Na fotelu siedział ojciec, gapiąc się w telewizor.
– Cześć, tato.
Mężczyzna przeniósł chmurne spojrzenie na osobę, która przeszkodziła mu śledzić blok reklamowy.
– Dobry.
I znów zatopił się w spotach polecających suplementy, które powinien znać na pamięć, a miało się wrażenie, że w skupieniu ogląda je po raz pierwszy.
Nina spojrzała z niepokojem na matkę. Ta machnęła ręką i półgłosem objaśniła:
– No co ci mogę powiedzieć. Znowuż jest gorzej. Chodźmy lepiej do kuchni. Napijemy się herbaty, co?
Kiedy w czajniku na starej kuchence gazowej gotowała się woda na herbatę, Nina, nie zważając na słabe protesty mamy, wypakowała z plecaka zakupy, które po drodze zrobiła dla rodziców. Wyjęła na stół twaróg półtłusty, pomidory, szynkę drobiową i jeszcze kilka lepszej jakości produktów, o których wiedziała, że w diecie Płońskich pojawiają się rzadko.
– Ty nie masz na co wydawać pieniędzy? – upomniała ją mama głosem niby surowym, ale podszytym wzruszeniem.
– Mam. Na to, żeby moim bliskim chociaż przez chwilę żyło się lepiej. – Nina wydobyła z plecaka mały słoik miodu faceliowego. – Musicie dbać o siebie. Mam ci zrobić przegląd lodówki? Mogę się z góry założyć, co w niej znajdę. Salceson, pasztetową i serek smażony z kminkiem. I ze dwa piwa.
Mama jakby się speszyła. Skubnęła brzeg zasłonki w niebiesko-białą kratkę i udała, że dostrzegła coś interesującego za oknem. Nina prychnęła pod nosem. Zapanowało między nimi pełne napięcia milczenie. Równowaga tej relacji była nader krucha.
– O, Jabłońscy nowego psa mają – skomentowała matka oglądaną zza szyby rzeczywistość. – Wiesz, że tamten wilczur im zdechł, nie?
– Stary był. – Nina wzruszyła ramionami. – Ile miał, z piętnaście lat?
– Albo i lepiej.
Czajnik zagwizdał, więc mama ruszyła się od okna i zalała wrzątkiem herbatę ekspresową w starych szklankach ujętych w plastikowe koszyczki.
– No dobrze, a co tam u was? – Córka postanowiła już zakończyć nic nieznaczące gadki o psach sąsiadów i przejść do ważniejszych spraw. – Rudy się pojawił?
– Nie, nie zaglądał ostatnio. Oj, wiesz, jaki on jest zapracowany – dodała szybko mama, widząc jej grymas. – Nigdy nie ma czasu.
Nina nie powstrzymała się od sarkastycznego prychnięcia. Zapracowany. Jej brat Kosma nigdy w życiu nie zhańbił się pracą na etacie. Łapał różne fuchy to tu, to tam, i faktycznie, kiedy już coś złapał, wywiązywał się ze zlecenia rzetelnie i terminowo, dzięki czemu często bywał polecany jako dobry fachowiec. Jednak tym, co głównie absorbowało jego czas, było imprezowanie i dochodzenie do siebie na przemian, a zarobione pieniądze przepuszczał na zabawę i na zachcianki typu „jeszcze tylko jeden ostatni tatuaż”.
Do kuchni tymczasem przydreptał ojciec, szurając po podłodze stopami w rozdeptanych papciach. Na widok Niny zatrzymał się, patrząc podejrzliwie.
– A pani to kto? Kurator? Co ten idiota znowu nabroił?
Aż ją zamurowało.
– Tato… To ja, Nina…
Spoglądał przez chwilę, a potem w jego oczach jakby coś przeskoczyło. Ocknął się i parsknął.
– Wiem przeż, głuptasie. Na żartach się nie znasz?
Podszedł do lodówki, otworzył ją i zaczął kontemplować zawartość półek. Córka obserwowała go uważnie, czując narastający niepokój. Próbowała zignorować to odczucie, jednak ono okazało się uzasadnione, gdyż po minucie usłyszała słowa, których podświadomie wyczekiwała:
– A co to, piweczka już nie ma?
– Tato, ale ty to chyba nie powinieneś piweczka. Może herbaty się z nami napij, co? – Nina rzuciła szybkie spojrzenie mamie. Liczyła na jakieś wsparcie, ale ta tylko zasznurowała usta i lekko uniosła brwi, jakby mówiąc „No co ja mogę?”.
Ojciec z głową w lodówce burknął coś, co zabrzmiało jak „Chuj z herbatą”, potem zatrzasnął z wielkim niezadowoleniem drzwi i stwierdził:
– Idę.
Że ma na myśli sklep spożywczy, było bardziej niż oczywiste.
Nina jeszcze raz wymownie popatrzyła na mamę, z nadzieją, że może ona powstrzyma ojca. Przecież w jego stanie picie alkoholu jest niewskazane, właściwie to nawet zabronione. Już się ucieszyła, gdy rodzicielka rzuciła do kierującego się w stronę korytarza taty błagalne:
– Romciu…
– No? – Odwrócił się i spojrzał pytająco, podciągając zjeżdżające z wychudłego brzucha wysłużone dresy.
– To mi też jedno weź.
Ninę na moment przytkało, a potem aż się w niej krew zagotowała.
– Cooo?
– No jedno tylko – próbowała ją ułagodzić mama. – Na lepsze spanie. Bo ja źle śpię ostatnio.
„Spanie sranie”, już miała na końcu języka dziewczyna, która bywała dość dosadna w słowach, kiedy ojciec dolał oliwy do ognia.
– I szczeniaczka?
– Mhm…
– Czy wy sobie robicie jaja? – wybuchnęła Nina, czerwieniejąc na twarzy. – To ja wam miód kupuję, a wy wydajecie kasę na wódę?
– Miód? – zainteresował się Roman. – Może być i miód. Trójniak?
– Faceliowy – wycedziła przez zęby. To mu nic nie powiedziało, ale nie tracił nadziei na smaczny trunek.
– Gdzie jest?
– Tutaj. – Dziewczyna popukała w wieczko stojącego na stole słoika.
– Aaa… – rozczarował się Płoński. – Taki miód. Dooobra, idę.
– Ninka, a może ty byś poszła, co? Wtedy tata by nie musiał… – Ledwo mama zdążyła to powiedzieć, zaniosła się silnym kaszlem, a Niny niemal nie trafiła apopleksja. Ojciec to był ojciec, dawno porzuciła wszelkie nadzieje, że przemówi mu do rozsądku. Zresztą jego mózg całkiem się zlasował od regularnego podlewania alkoholem. Ale mama? Przecież niedawno, po tym, jak wyniki badań wyszły gorsze niż poprzednie, przeprowadziły długą rozmowę, poważną, ale serdeczną, szczerą jak nigdy dotąd. Na rzeczowe argumenty córki mama przytakiwała, na jej prośby – obiecała poprawę. I co? I co?
– Chyba was pogięło. Jasne. Już lecę. Co jeszcze państwo życzą? Gin, whisky, tequilę? – wycedziła. – A ty mi kłamiesz w żywe oczy! – przypomniała sobie, celując palcem w matkę. – Wodą, wodą popijam leki! Tak, kurwa, ognistą!
– Ninka, ale to tylko tak… Raz na jakiś czas…
– Aaach! – Nina złapała się obiema rękami za głowę i odgięła ją w tył, myśląc, że zaraz eksploduje. – Ja już nie mam do was siły! Tu się nigdy nic nie zmieni! Wy jesteście po prostu… – Zabrakło jej słów.
– Płońscy – podpowiedział ojciec, hardo patrząc jej w oczy. – My jesteśmy Płońscy. Roman i Renata. A dowiem się w końcu, kim pani jest?
Nina wypadła z klatki schodowej jak furia, z wściekłości ledwo widząc, dokąd zmierza. Chciało jej się wyć, płakać i krzyczeć. Tyle razy ich prosiła. Tyle razy straszyła. Przecież oni tak nie mogą. Chorują. Wykończą się.
Wskoczyła na motocykl i ruszyła spod domu z takim impetem, że mało się nie wywróciła na przysypanych jesiennymi liśćmi kocich łbach. Miała tego serdecznie dosyć. Od dawna odnosiła wrażenie, że role między nią a rodzicami jakoś dziwnie się odwróciły, to oni stali się niesfornymi dziećmi nieświadomymi tego, że działają na swoją szkodę, a ona musiała im to wciąż od nowa tłumaczyć, pilnować, co jedzą, czy się badają, czy biorą leki. I w dodatku została z tym całkiem sama, bo najstarszy brat, Bruno, już dawno wyemigrował do Australii, żeby mieć święty spokój i normalne życie, a Kosma – wiadomo, ochoczo dreptał po ścieżce wydeptanej przez ich starych. No piekło i szatani, niech to wszystko trafi szlag!
Do mieszkania wtargnęła jak burza. Egon, jej od niepokojąco wielu lat narzeczony, tylko spojrzał i już wiedział.
– Co, znowu chlają?
Nie znosił Płońskich. Kiedy poznał Ninę, nie przypuszczał, że to taka patologia. Dziewczyna długo i sprytnie ukrywała przed nim swoich krewnych. Kiedy w końcu po dwóch latach zaczął ich poznawać, miał przez chwilę myśli, żeby się z tego układu wycofać, ostatecznie jednak uznał, że da jej szansę. Nina w jego oczach zasługiwała na lepsze życie, które to właśnie on mógł jej zaoferować. I nie sprawiała wrażenia, jakby miała iść w ślady rodziców alkoholików. No i nie poszła, istotnie, za to oni wciąż deptali jej po piętach, dzień po dniu burząc z trudem budowaną stabilizację w związku z Egonem.
– Powinnaś się od tego odciąć raz na zawsze, jak Bruno – zasugerował. Od dawna uważał, że najstarszy brat postąpił bardzo słusznie, uciekając od tego wszystkiego najdalej, jak się da.
– Ale to są moi rodzice – mruknęła Nina, ściągając z siebie motocyklowe ubrania. Egon pomógł jej wysupłać się z kurtki, po czym po ojcowsku przygarnął ją ramieniem i pocałował w czoło.
– Co oznacza zapewne tyle, że się bzyknęli po pijaku i jego plemnik natrafił po omacku na jej komórkę jajową. I to tyle ich całego rodzicielstwa.
Obruszyła się.
– Gówno wiesz. Ojciec jak ojciec, ale mama zawsze o nas dbała. Żadne z nas nigdy nie chodziło brudne ani głodne, więc od niej to mi się odwal.
Pojął, że trochę przesadził. Dotknął pewnej czułej struny, której nie należało ruszać nawet w żartach. Nina, chociaż jej samej zdarzało się ponarzekać na swoich bliskich, nikomu innemu nie pozwalała na zbyt swobodną krytykę ich stylu życia.
– No, już dobrze – powiedział pojednawczo. – Rodzice rodzicami, a ty najpierw zadbaj bardziej o siebie. Zrelaksuj się, zajmij myśli czymś przyjemnym. Chcesz coś obejrzeć? Klient polecił mi niedawno jakiś nowy serial fantasy, podobno fajny.
Zawahała się. Czuła, że za łatwo mu odpuszcza takie słowa, że powinna stawiać ostrzejsze granice i zdecydowanie egzekwować szacunek do swojej rodziny i do samej siebie. Wiedziała jednak również, że bardziej ofensywna postawa mogłaby generować częste konflikty. A tych wolała unikać, bo z Egonem żyło się o wiele łatwiej, kiedy grali do jednej bramki. Nawet jeśli ceną była czasami jej godność.
– No dobra – zgodziła się. – Sprawdźmy go.
Serial okazał się wcale nie taki dobry. Obejrzeli tylko jeden odcinek, a potem zaczęli się szykować do spania. Nina znalazła się w łóżku pierwsza i sięgnęła po książkę. Po paru minutach pod swoją kołdrę wślizgnął się Egon. Przez chwilę leżał w ciszy, po czym zagadnął:
– Nina…
– Co? – odburknęła.
– Wiesz, że jeśli mówię ci czasami coś przykrego, to wyłącznie z troski, tak?
Dziewczyna westchnęła i przewróciła oczami. Słyszała to już niejeden raz.
– Specyficzna ta twoja troska – wytknęła mu, więc zdecydował się uściślić:
– Bo chcę, żebyś miała realistyczny obraz sytuacji, zamiast zamartwiać się rzeczami, na które nie masz wpływu.
– Dlatego jeździsz mi po rodzinie?
Tym razem to Egon westchnął. Jej lojalność wobec bliskich, którzy według niego nie do końca na to zasługiwali, czasem działała mu na nerwy.
– Dobra, sorry, nie powinienem. Wiesz, że bardzo cię kocham, ale ich niekoniecznie – przyznał.
Prychnęła i wróciła do lektury. Zawsze tak było, ona mogła sobie gadać, a Egon i tak swoje wiedział. I dążył do własnych celów, które zresztą z dużą skutecznością osiągał.
Teraz delikatnie wyjął jej książkę z rąk.
– Hej. Znam lepszy sposób na odprężenie – zasugerował. – Chodź się poprzytulamy. Zrobić ci masażyk?
Nina popatrzyła na niego sceptycznie. Dobrze wiedziała, że najpewniej nie skończy się na przytulaniu ani na masażyku. W duchu przyznała jednak, że ten „sposób na odprężenie” robi swoje. Dlatego, chociaż wciąż była na Egona trochę wkurzona, pozwoliła mu na śmiałe pieszczoty, a potem sama chętnie przejęła inicjatywę.
Gdy skończyli się kochać, Egon odpłynął w płytki sen, a Nina leżała przytulona do jego piersi i czuła, jak przyjemne odprężenie już ustępuje temu stanowi nieustannego lekkiego napięcia, w jakim funkcjonowała na co dzień. Tak jakby non stop oczekiwała, że wydarzy się coś złego, jej albo najbliższym.
Nic dziwnego, że na dźwięk komórki zareagowała jak na dotknięcie rozpalonym prętem.
– Kurwa – mruknęła, sięgając po odłożony na stolik nocny telefon. Egon w tym czasie przeciągał się, ziewając głośno, niezadowolony, że ktoś przerywa mu drzemkę. – No co tam, mamo?
Przez chwilę słuchała z niesmakiem wymalowanym na twarzy, marszcząc brwi.
– I co z tego, że jeszcze nie wrócił? Pewnie spotkał pod sklepem Dżeksona albo go Taładaj zaciągnął do siebie. Ojca nie znasz?
„Dżeksona”, powtórzył rozbawiony Egon niemal bezgłośnie. Szturchnęła go i mrugnęła porozumiewawczo powieką. Ten wywrócił oczami.
Nie słuchał dalszej części rozmowy. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Wstał z łóżka, na golasa poszedł do największego pokoju z aneksem kuchennym i nalał do dwóch szklanek wody z dzbanka, w którym pływały plasterki limonki i liście świeżej mięty. W oknach nie było zasłon ani rolet, ale mężczyzny to jakoś wcale nie peszyło. Jest u siebie. Ktoś chce patrzeć i podziwiać – proszę, niech podziwia. Egon Wysocki kompleksów nie miał. Raczej uważał siebie za całkiem odpowiedni egzemplarz do podziwiania. Lubił sobie wyobrażać, że stanowi obiekt czyichś obserwacji, a może i mokrych fantazji.
Wiedział, że jest przystojny. Wiedział, ponieważ o to zadbał. Jako nastolatek był, jak sam z pogardą określał, pryszczatą kluchą, w dodatku w okularach. Jednak w pewnym wieku, zachęcony przez Ninę, zaczął pracować nad swoim wizerunkiem. Zresztą chciał zostać coachem – i nim został – więc nie mógł wyglądać na kogoś, kto nie ogarnia samego siebie.
Teraz był szczupłym facetem przed czterdziestką, który dojrzał jak wino. Nauczył się podkreślać swoje atuty i ukrywać mankamenty. Krótki zarost maskował niedoskonałości cery i wizualnie wysmuklał nieco pyzatą twarz, bursztynowe oczy nie były już przesłonięte szkłami, a uzbrojone w soczewki, zaś włosy w odcieniu ciemnego blondu – wciąż gęste i starannie ostrzyżone. Egon z przyjemnością patrzył w lustro. Naprawdę mu się podobało to, co tam widzi.
Wrócił do sypialni, niosąc w dłoniach napoje, i z rozdrażnieniem stwierdził, że stara Płońska wciąż nawija córce przez telefon makaron na uszy, a Nina więdnie w oczach jak pozbawiony czystej wody (przez o, nie ó) kwiat.
– Cześć, Renia – rzucił tonem dość bezwzględnym, po tym, jak dość bezwzględnie wyrwał smartfon z dłoni Niny. Do jej rodziców zwracał się po imieniu, ani mu się śniło tytułować ich mamą i tatą, a Roman sam mawiał, że żaden z niego pan. – Wiesz, my tu już szykujemy się do spania, zatem może wam też dobrej nocy, tak?
Z widocznym zniecierpliwieniem wysłuchał jęków w słuchawce.
– Tak, wiem. Ma demencję. Ale przecież jego na osiedlu wszyscy znają. Wiedzą, gdzie go w razie czego odprowadzić, tak? No to czym się, Renia, martwisz?
Przyjął kolejną porcję biadoleń, wywracając oczyma, a potem zakończył rozmowę stwierdzeniem:
– Rano nie będziesz nawet pamiętała, że dzwoniłaś w tej sprawie. Roman wróci. Cześć.
Odłożył telefon na szafkę i myślał, że na tym koniec tematu, ale Nina popatrzyła na niego wyczekująco, a w jej oczach w rzadko spotykanym szmaragdowym kolorze dostrzegł niepokój.
– I co robimy? – zapytała. Zaklął w duchu. Jedyne, czego teraz chciał, to walnąć się w pościel i zasnąć.
– Nic. Kładziemy się spać.
– A może jednak powinniśmy tam pojechać? Tata mnie dzisiaj nie poznał, wiesz? Potem mówił, że żartował… Ale tak czy siak, nie jest dobrze.
– Nina. – Ujął ją za dłonie. – Powiedziałem to Reni, powtórzę i tobie. Płoński na Stokach nie zginie. I powtórzę też to, o czym sama ją przekonywałaś: pewnie siedzi u tego, jak mu tam, Dżeksona, i razem osuszają flaszkę. Bo to pierwszy raz?
– Nie pierwszy, ale wiesz, Egon, ja się o nich coraz bardziej boję – wyznała, a jej oczy wyraźnie pociemniały. – Oni są tacy… Tacy…
„Popierdoleni”, pomyślał mężczyzna, ale miną dał znak, żeby mówiła dalej. Nina jednak nie była głupia. Dobrze wiedziała, co Egon sądzi o jej rodzinie.
– Tacy dziecinni – dokończyła. – I do tego schorowani. Mam wrażenie, że powinnam bardziej o nich dbać, dopilnować…
– Klasyczny objaw DDA – wszedł jej w słowo. – Nadmierne poczucie odpowiedzialności. Nina, to są dorośli ludzie. Na swoje choroby sumiennie pracowali przez całe życie, i co? I dalej najważniejsze dla nich to się napić. Nic z tym nie zrobisz. Nie zmienisz ich i na pewno nie upilnujesz, choćbyś siedziała u nich dwajścia cztery na dobę. A teraz chodź już spać, proszę cię. Jestem więcej niż pewien, że do rana wszystko się wyjaśni, tak?
Tą przemową nieco ją uspokoił, chociaż nie do końca. Mimo to dała się nakłonić do położenia się pod kołdrą i obiecała, że spróbuje zasnąć.
Egon zgasił kinkiet nad łóżkiem, ułożył się obok Niny i objął ją ramieniem w sposób nieco władczy, ale też dający poczucie bezpieczeństwa. Sam zasnął niemal natychmiast. Ona oczywiście nie. Długo leżała z otwartymi oczami, w napięciu, w niepokoju. Żyła z nimi na co dzień, lecz teraz się wzmogły.
I gdy już zaczynała lekko odpływać, zza ściany usłyszała kłótnię sąsiadów, która, choć nie dotyczyła jej w najmniejszym stopniu, natychmiast uruchomiła wszystkie systemy obronne. Nina momentalnie się rozbudziła, a jej zmysły weszły w tryb maksymalnej czujności. Bynajmniej nie dlatego, że interesował ją temat kłótni czy odczuwała głód taniej sensacji.
Jej ciało po prostu zostało tego nauczone w dzieciństwie.
I teraz, spięte, w pełnej gotowości do ucieczki, wszystkimi zmysłami starało się wybadać, czy konflikt zostaje w bezpiecznej odległości od niej. Czy nie eskaluje. Czy nie zaczyna jej zagrażać.
Patronat medialny: