Nocny prom do Tangeru - Barry Kevin - ebook + książka

Nocny prom do Tangeru ebook

Barry Kevin

3,4

Opis

Dwóch mężczyzn czeka w porcie w Algeciras na tytułowy nocny prom do Tangeru. Wpadli na chwilę, ale ich pobyt w dworcowej poczekalni zamienia się w całonocne czuwanie. Jak i po co się tam znaleźli, co ich łączy? Podczas tej jednej nocy poznamy historię ich całego, nierozerwalnie zespolonego z sobą życia.

 

Porywająca historia o latach miłości, przyjaźni, nadziei, przestępczego życia i zdrady. Kevin Barry buduje napięcie, powoli odsłaniając kolejne tajemnice bohaterów tej niezwykle wciągającej opowieści.

Nocny prom do Tangeru to frapujące literackie zaskoczenie. Trzeba wyczucia i talentu, aby historię dwóch starzejących się Irlandczyków poprowadzić w tak nieoczekiwanym kierunku. Napisana oszczędnym językiem, fragmentaryczna w konstrukcji proza, strona po stronie wciąga czytelnika w sam środek głęboko humanistycznej opowieści o rozrachunkach z życiem, zadośćuczynieniu i przyjaźni zrodzonej z potrzeby akceptacji. Kevin Barry odważnie kroczy śladami wielkich poprzedników, ale czyni to po swojemu – z dystansem i nutą gorzkiego humoru”.

– Tomasz Radochoński, Nowalijki

„Czekanie na Godota wymaga cierpliwości. Nie jesteśmy sami, bo wraz z nami czekają też duchy. (…) To postaci jak z ballady Toma Waitsa – przecież wszyscy znamy bohaterów podobnych do Charliego i Maurice’a, jednak tych dwóch typków ma w sobie coś wyjątkowego”.

– „The New York Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 193

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (110 ocen)
21
30
40
13
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JanuszJanusz45

Nie polecam

Męcząca literatura o niczym. Pisana z pozycji lumpenproletariuszy , opisująca ich przegrane życie. Pseudopoetyckie parabole przeciwstawione zwykłej wulgarności miały tę prozę ożywić. Nie udało się. Dokończyłem tę grafomańską produkcję tylko z potrzeby sprawdzenia czy coś z tego wyniknie. Nie wynikło.
30
Phoenixxboss

Całkiem niezła

Nie była to książka, którą zapamiętam na długo. Obraz rodziny z problemami, przyjaźni z problemami, życia z problemami powiązany z chęcią odnalezienia tego, co utracone.
10
Nikifor12345

Nie polecam

Zdecydowanie nie polecam. Książka nudna, wulgarna i zastanawiam się po co w ogóle została zapisana.
00

Popularność




Tytuł oryginału Night Boat to Tangier

Przekład Łukasz Buchalski

Redakcja Kama Buchalska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki Rafaela Romaya

Adaptacja okładki i projekt stron tytułowych Tomasz Majewski

NIGHT BOAT TO TANGIER

Copyright © by Kevin Barry 2019

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Łukasz Buchalski, 2020

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2020

Zdjęcie autora na okładce Copyright © Hugh O’Conor

Wydanie tej książki zostało dofinansowane przez Literature Ireland.

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-955508-5-0 (EPUB); 978-83-955508-5-0 (MOBI)

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2020

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151,

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla Olivii

W Hiszpanii nieboszczyk jest żywszy po śmierci

Rozdział pierwszyDZIEWCZYNY I PSY

W porcie Algeciras, październik 2018 roku

Jak sądzisz, Charlie – doczekamy końca?

Sądzę, że jesteś bliski odpowiedzenia sam sobie na to pytanie, Maurice.

W wilgotnym świetle terminalu portowego dwóch ponurych Irlandczyków daje wyraz swojej cierpliwie znoszonej niedoli. Zrodzili się do takich gestów, przychodzą im one z łatwością.

W starym hiszpańskim porcie Algeciras zapadła noc.

Oj, trudno wyobrazić sobie okropniejsze miejsce – człowiek chciałby, żeby mu oczy powywracało na boki.

Terminal promowy wygląda jak nawiedzony, panuje złowieszcza atmosfera. Powietrze cuchnie udręczonymi ciałami i lękiem.

Dokoła wiszą skrawki postrzępionych plakatów – osoby zaginione.

Są i ogłoszenia celne – narcotraficantes.

Ociekający potem nocy ślepiec wije się i posykuje jak tłusty grzechotnik, próbując sprzedać losy na loterię – jego obecność nie poprawia atmosfery.

Irlandczycy niefrasobliwie spoglądają na twarze ludzi, którzy migają przed nimi pędzeni siedmioma dystrakcjami: miłością, żałobą, bólem, sentymentalizmem, chciwością, pożądaniem i pragnieniem śmierci.

Ponad nimi, u szczytu ruchomych schodów, bistro – syczy wyczekująco, szczęka życiem.

Spod okienka z napisem INFORMACIÓN – prosimy o więcej – zwisa niczym pytajnik niewielka półeczka.

Maurice Hearne i Charlie Redmond siedzą zaledwie parę metrów na zachód od okienka. Są tuż po pięćdziesiątce. Lata przemijają już nieubłaganie niczym przypływ. Twarze mężczyzn noszą ślady dawnych burz – widać to w twardych zarysach żuchw i nieregularnie wykrojonych wargach. Mężczyźni zachowują jednak – z trudem – łobuzerski urok.

Teraz, w doskonałej synchronizacji, obracają głowy ku okienku z napisem INFORMACIÓN.

Masz ochotę skoczyć znów na słówko, Charlie? Zapytać o następny prom?

Pewnie, ale za szybą stale ten sam typek. Ten o zgorzkniałej gębie. Gadułą to on nie jest, Moss.

Spróbuj, Charlie.

Charlie Redmond podnosi się z ławki przy akompaniamencie westchnień. Rozprostowuje swoje długie kości. Podchodzi do okienka.

Kuleje: ciągnie za sobą prawą nogę miękkimi, płynnymi ruchami, z wyćwiczoną wprawą. Uderza łokciami o blat. Bije od niego aura nieskrywanej groźby. Obnosi minę ulicznego nicponia. Mówi po hiszpańsku z wyraźnym akcentem z północnego Corku.

Hola y buenos noches – rzuca.

Odczekuje dłuższą chwilę, ogląda się przez ramię, woła do Maurice’a.

Zero odpowiedzi, Moss. Wciąż zgorzkniała gęba.

Maurice smutno kręci głową.

Nie znoszę być, kurwa, olewany – odpowiada.

Charlie próbuje znowu.

Hola? Przepraszam! Próbuję się dowiedzieć o ten następny prom. On jest z Tangeru? A może... do Tangeru?

Smutne milczenie, później gest.

Charlie obraca się do Maurice’a i naśladuje wzruszenie ramionami, jakim obdarzył go informaciónista.

Nic więcej nie dostaję, Maurice.

Powiedz mu: Habla Inglés, Charlie.

Ale Charlie poddaje się i kuśtyka z powrotem na ławkę.

Habla mnie w dupę – mówi. – On nic, tylko wzrusza ramionami i się na mnie gapi.

Minę ma jak spieprzone małżeństwo – odpowiada Maurice.

Obraca się gwałtownie i wrzeszczy w stronę okienka:

Zrzuć, kurwa, tę gębę!

Po czym uśmiecha się wesoło.

Beztroski, krzywy uśmiech Maurice’a Hearne’a będzie się pojawiał często. Lewe oko – mętne i bez życia, drugie jak zaklęte, jakby, dla równowagi, dostało życia w nadmiarze. Mężczyzna ma na sobie znoszony garnitur, czarną koszulę z wykładanym kołnierzykiem, białe cichobiegi i melonik odsunięty na tył głowy. Kiedyś zapewne był z niego nie lada goguś, ale te czasy minęły.

Toś mu powiedział, Maurice. Manier go nauczyłeś.

A Charlie Redmond? Ma w twarzy coś pradawnego, niby nadworny grajek w średniowieczu: mężczyzna, który będzie wam brzdąkał na lutni w pachnącej wiązówkami alkowie. Płomienny wzrok cudzołożnika i, znów, znoszony garnitur, ale do niego eleganckie, rdzawopomarańczowe buty – bywałe w burdelach mokasyny z zamszowym wykończeniem, zaś wokół szyi krawat z zielonego sztruksu. Do tego problemy żołądkowe, pod oczami wory ciężkie jak płyty nagrobne i niespokojna dusza.

Na ziemi, między stopami Irlandczyków, leży torba podręczna – stary, rozpierdolony adidas.

Tyle lat już tu przyjeżdżamy, nie, Charlie?

Się wie.

Myślałby człowiek, że będziemy gadać po ichniemu.

Wolno się uczymy, Maurice.

Mnie nie musisz mówić. Biedny, mały Maurice Hearne z dzielnicy Togher siedział na tyłach klasy i pilnował kurtek.

Wtem czubek kościstego kinola Charliego podskakuje w reakcji na zmianę, jaka zachodzi w powietrzu wypełniającym terminal.

Policía, mówi.

Gdzie?

Patrzysz? O, tam.

Dusza na ramieniu. Zachowaj kamienną twarz, Charlie.

Wiesz, co ci powiem, Moss? Nie zazdroszczę ci tego, co cię może czekać w tutejszym areszcie. Wiesz, o czym mówię? O wspólnej celi.

Jestem za ładny na wspólną celę, Charlie. W mniej niż pół godziny zostałbym czyjąś lalą. „Chodź do domu, Pedro, obiad już gotowy”. Policía niknie w tłumie.

Tłum zaś z minuty na minutę gęstnieje.

Nikt nie wie, co dziś przypływa lub wypływa przez cieśninę – po drugiej stronie trwają spory, w Tangerze nie po raz pierwszy są kłopoty.

To może trwać godzinami, Maurice.

Nie ruszą przed dwudziestym trzecim. Nie ma jeszcze północy.

Taa, ale o który koniec dwudziestego trzeciego chodzi? Ruszą pięć minut po północy czy może za pięć dwunasta jutro? To dalej będzie dwudziesty, kurwa, trzeci. Możliwe, że przed nami cały dzień czekania.

Rzut oka na to, co można dostrzec za wysokimi oknami, wystarczyłby na esej na temat skomplikowanego oświetlenia portu Algeciras. Blask lamp łukowych, unoszące się zanieczyszczenia i ślady gorąca pozostawione przez późnopaździernikowe słońce sprawiają, że powietrze wydaje się stężałe i zamglone, że noc gorzeje jaskrawymi barwami, gęstnieje. Ciężar powietrza jest nawet większy niż trzeba, by utrzymać zawisające tu nad nami duchy.

Z megafonu rozlega się głośno obwieszczenie – pęd hiszpańskich spółgłosek w ostrym andaluzyjskim dialekcie – co irytuje zaskoczonych mężczyzn.

W miarę trwania ogłoszenia zwiększa się poziom złożoności zdań, a zmniejszają przerwy na oddech – wkraczamy w obszary histerii. Mężczyźni zaś, nie znając języka, czują się zmieszani i rozgniewani.

Po dłuższej chwili głos cichnie, obwieszczenie się kończy, a Irlandczycy obracają się ku sobie.

Niewiele się z tego dowiedzieliśmy, co, Maurice?

Tak, Charlie. Nie za wiele.

Maurice Hearne podnosi się z ławki i wyciąga się jak długi. Ze zmartwieniem wsłuchuje się w strzelanie stawów – kurwa mać. Maca jaszczurowate wypustki kręgosłupa.

Jezu, któryś płakał w ogrodzie Getsemani – mówi.

Z niezdrową intensywnością wpatruje się w wysokie okna, po czym rzuca staremu druhowi szybkie, pytające spojrzenie. Charlie Redmond wydobywa z siebie westchnienie pełne zmęczenia i zgody.

Ze sportowej torby mężczyźni wyciągają pliki ulotek powielonych na laserowej drukarce. Na każdej z nich widnieje wizerunek około dwudziestoletniej dziewczyny. Jest nią Dilly Hearne. Nie ma pewności co do jej obecnego miejsca pobytu.

*

Chodzi o młodą dziewczynę – mówi Maurice. – Szukamy jej.

Córy szukamy tego tutaj pana. Facet jej od trzech lat nie widział.

Fotka już trochę stara, ale powiedziałbym, że dziewczyna wciąż ma tę samą kompleksję.

Maurice? Oni by nie poznali kompleksji, gdyby ich kopnęła w dupę.

Fotka już stara, ale powiedziałbym, że wciąż ma tę samą... ten sam styl.

Mała jest. I ładna. Pewnie dalej ma dredy.

Dredy – kapujecie? Bob Marley? Jah Rastafari?

Może mieć ze sobą psa. Albo i dwie sztuki.

Takiego na sznurze, nie?

Ładna z niej dziewczyna. Dwadzieścia trzy lata będzie miała teraz. I dredy Rastafari.

Wiesz, co nam się przyda, Charlie?

Co takiego, Moss?

Jak jest po hiszpańsku „szuszwol”.

Szuszwole? – zagaduje Charlie. – Kudłate bydlaki? Newage’owe włóczęgi, tak się na nich mówi?

A na boku dodaje:

Nie czepiałbym się, Maurice, gdyby nie fakt, że te chuje wynalazły całą koncepcję szuszwola.

Ponieważ mają ku temu pogodę, Charlie. Leżą wyciągnięci na piaszczystych czarnych plażach pośród tych wszystkich psów i dziewczyn.

*

Zdaje mi się, że jednak pamiętam jakieś słówka, Moss. Tak po namyśle. W sensie, po ichniemu.

Zapodaj coś, Charlie.

Supermercado.

A jak to się nazywa u nas w domu?

Tesco.

Ja też pamiętam co nieco. Na przykład... Gorrión?

Gore-co?

Gorrión! To z czasów, kiedy byłem w Kadyksie... Opowiadałem ci, Charlie, jak kiedyś zabujałem się w starszej kobiecie w Kadyksie?

Pamiętałbym coś takiego, Maurice.

Kochałem się z nią całymi nocami, Charles.

Byłeś wtedy młodszy.

I wiesz, co ona mi robiła o poranku?

Zamieniam się w słuch.

Karmiła mnie wróblami, Charlie.

Oni to, kurwa, wszystko zeżrą, nie? Ci tutaj.

Gorrión! Wróbel!

Jak nie przybijesz do ziemi, to zeżrą. Hop, na patelnię i do gardła. Ale on musi być ździebko oślizgły od tłuszczu, co, Moss? Taki wróbelek?

Śliski jak John Travolta. I, trzeba przyznać, niezbyt sycący.

Jak mam być szczery, Maurice, to moja dupa nie ma się najlepiej od czasu tamtej ośmiornicy w Maladze.

Wita się z tobą z drugiej strony, Charlie?

Tak jest. Oczywiście najgorsza w Maladze nie była ośmiornica.

Oj, nie.

Było bez porównania gorzej, chłopie.

*

Odgłosy nocy w porcie Algeciras:

Informacyjny szum ogłoszeń z megafonu.

Twarde, owadzie bzyczenie łódek policyjnych.

Miękki zgiełk wiecznie kotłujących się w terminalu tłumów.

Na zewnątrz:

Jakiś pies obronny obszczekuje gwiazdy.

Odrzutowiec z bazy wojskowej pruje niebo.

Wewnątrz:

Przygłupi chłopiec śpiewnym głosem odmawia arabską modlitwę.

Wylewka ekspresu do kawy wesoło popyrkuje.

A Charlie Redmond wyciąga swoje długie, tyczkowate nogi, krzyżuje je w kostkach, splata palce u rąk, które kładzie pod głową, i spogląda w górę, podziwiając sklepienie terminalu oraz igraszki losu ogólnej natury.

Wiesz, co jest najtragiczniejsze, Maurice?

Co takiego, Charlie?

Z patrzenia w lustro nie mam przyjemności od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego.

Piękny byłeś za młodu, Charles.

Przystojny jak diabeł! Do tego elegant.

Maurice obraca głowę w lewo, potem w prawo, żeby rozluźnić kark. Przeszywają go obrazy. Las nieopodal Ummera w północnym hrabstwie Cork, gdzie spędził swoje pierwsze lata. I Dilly jako dziecko, gdy pośród szarobiałej londyńskiej zimy prowadzał ją wzdłuż Stroud Green Road. I Cynthia w pościeli, w domu pod Berehaven, gdy przez okno sączyło się światło poranka.

Ja chyba byłem zaskakującym symbolem seksu – mówi mężczyzna. – Wiesz: składasz tę gębę do kupy i w teorii zupełnie nie ma sensu. A jednak...

Ma w sobie magię, Moss. A przynajmniej miała. Miała.

Spoglądają w dal. Posyłają westchnienia w eter. Gadanie to ich tarcza przeciwko odczuwaniu. Podnoszą ulotki i wstają znowu. Rozdają je przechodniom – niewielu przyjmuje. Współczucie wyrażane delikatnym spuszczaniem wzroku. Zastępy zaginionych tworzą tu milczącą armię.

Wołają ją „Dill” albo „Dilly” – mówi Charlie.

Możliwe, że była w Grenadzie. Całkiem niedawno.

Podejrzewam, że była z całą paczką. Ten typ podróżuje stadnie, nie?

Szusują całymi ławicami, te szuszwolskie szproty.

Dilly Hearne, lat dwadzieścia trzy, ładna dziewczyna. Z dredami. I z psami. Ma bladozielone oczy.

Wzięła je po matce, protestantce z Kinsale.

Świeć Panie nad jej duszą.

Zielonooka i niewysoka. Dill albo Dilly.

Maurice?

Charlie namierzył w terminalu nowo przybyłego chłopaka. Teraz Maurice też go zauważył. Młody mężczyzna jest po dwudziestce, nosi dredy, bojówki i buty z demobilu, a z ramienia zwisa mu plecak w stanie komicznego nieładu. Prowadzi na sznurze psa. Rzuca bagaż na ziemię. Na jego skórze mocna opalenizna miesza się z brudem – czerwoną ziemią z gór. Wyciąga litrowy karton vino tinto. Wygrzebuje z plecaka spodek, wylewa na niego trochę alkoholu i podsuwa psu. Odzywa się z angielskim akcentem, jakby ze wsi gdzieś z West Country.

Twoje zdrówko, Lorca – mówi. – Niech ci się szczęści, stary.

Maurice i Charlie obserwują to z zainteresowaniem. Patrzą po sobie z powagą. Pies chłepce wino, a chłopak ze śmiechem klepie go po grzbiecie. Irlandczycy podchodzą i stają naprzeciwko, na ich twarzach, w milczeniu, rysują się grymasy uśmiechu. Młody natychmiast obrzuca ich zlęknionym spojrzeniem i chwyta sznur, niby z zamiarem powstrzymania zwierzęcia. Maurice zwraca swój uśmiech w stronę psa, przytyka język do zaciśniętych zębów i z całej siły spluwa: Pfffffeee!

*

Ale Charlie Redmond? Ten ma rękę do psów. Wyciąga długą dłoń do Lorki, chwyta go za łapę i wita się z nim. Drugą delikatnie macha psu przed oczami, jakby chciał go zahipnotyzować – po prostu rusza palcami w tę i we w tę – i zaraz zwierzę jest jak ogłupiałe.

W październikową noc Maurice i Charlie siedzą na ławce troszkę na zachód od okienka z napisem INFORMACIÓN w terminalu promowym w porcie Algeciras, a między nimi – ściśnięty – młody obszarpaniec.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Nocny prom do Tangeru to osiemnasta książka Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Edouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Edouard Louis

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson