Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Słyszenie, słuchanie... Z bliska, z pamięci…
Wieloaspektowe postrzeganie przestrzeni poprzez dźwięk to esencja zbioru miniesejów Marcina Dymitera. Autor stawia pytania między innymi o tożsamość i dźwiękową pamięć miejsc, o funkcjonowanie człowieka w konkretnej audiosferze, o ekologiczne aspekty pejzażu dźwiękowego. Opisuje soundscape wielkich miast, takich jak Berlin, Praga czy Lizbona, i przestrzeni nieoczywistych, jak pracownia Güntera Grassa. Przywołuje brzmienia przeszłości (Huta Uthemanna, Telefon Hírmondó), poddaje się intymnej aurze Oliwy, pustych plaż Pomorza, spalonej słońcem Malty.
Perspektywa, którą proponuje, jest zaproszeniem do refleksji nad dźwiękowym otoczeniem człowieka. Odkrywa przed odbiorcą prawdę, która nie dla wszystkich i nie zawsze wydaje się oczywista: że dźwięk (także ten wyabstrahowany z kontekstów muzycznych i estetycznych) jest zjawiskiem historycznym, politycznym, społecznym, ekologicznym. Wnioski z tych przemyśleń – inspirujące i napisane z szacunkiem dla znaczeń i brzmienia słów – bywają gorzkie, ale nie sposób przejść wobec nich obojętnie.
Istotną odsłoną autorskiej perspektywy myślenia o dźwięku i działania w dźwięku jest cykl zatytułowany „Field Notes”, dostępny w serwisie Bandcamp: https://field-notes.bandcamp.com. W książce znajdują się odesłania do tych nagrań. Ich znajomość nie jest konieczna, by dotrzeć do sedna „Notatek z terenu”, ale na pewno pozwoli zrozumieć – a być może także poczuć – fascynację dźwiękiem.
To niezwykła książka o słuchaniu. O doświadczaniu życia w skali mikro. O pejzażach dźwiękowych i psychoakustycznych iluzjach. O miejscach i miastach czytanych uchem.
Opowiedziana niczym powieść drogi, ruchliwa i zmysłowa, otwiera nęcące perspektywy.
Czyżby to słuchanie mogło nas na nowo zadomowić w świecie? (Rafał Księżyk)
Marcin Dymiter – muzyk, autor instalacji dźwiękowych, słuchowisk radiowych, muzyki do filmów i spektakli teatralnych, wystaw i przestrzeni publicznych. Producent muzyczny. Popularyzator wiedzy o współczesnych zjawiskach muzycznych i dźwiękowych. Ważnym polem jego zainteresowań jest krajobraz dźwiękowy (soundscape) i nagrania terenowe (field recording).
Gra w projektach emiter, niski szum, ZEMITER oraz innych, efemerycznych formacjach. Wcześniej członek zespołów Ewa Braun, Mapa, Mordy. Jako niezależny kurator związany między innymi z festiwalami Wydźwięki/Resonances (Galeria El, Elbląg) i Control Room (Gdańsk). Wspólnie z Marcinem Barskim jest współtwórcą Instytutu Pejzażu Dźwiękowego oraz pomysłodawcą i kuratorem projektu „Polish Soundscapes”, pierwszej polskiej wystawy prezentującej zjawisko field recordingu. Autor cyklu nagrań „Field Notes”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 110
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gdy dwaj robią to samo, to nie jest to samo.
Terencjusz
To był Grundig z radiem i mikrofonem. Od dnia, w którym go dostałem, w pokoju brzmiała muzyka z kaset, reportaże i słuchowiska radiowe.
Moje pierwsze nagrania to nie były ani piosenki, ani wierszyki. Raczej małe formy dźwiękowe. Siedziałem w pokoju, myśląc o tym, co lepiej skrzypi: szuflada czy drzwi? Jak dobrze nagrać trzask zamykanego okna lub „straszny” dźwięk? Powstawały zapisane na kasetach krótkie formy, quasi-horrory z efektami specjalnymi. To było działanie w praktyce i bez teorii. Mikrofon – kaseta – nagrywanie.
Punktem odniesienia stało się radio i to, co słyszałem. W moich dźwiękowych zabawach monofonicznych nie było prawie tekstu, tylko same dźwięki i efekty pozawerbalne. Szczególnie kiedy w trakcie nagrania coś – źródło dźwięku – znalazło się zbyt blisko mikrofonu. Powstawał przester. Wielkie odkrycie hałasu. Odrealniony i zniekształcony dźwięk. Alter ego poprawnie brzmiącego świata.
I magnetofon, i kasety od tamtej pory już mnie nie opuściły. Oparły się pogłoskom o śmierci nośnika. W prywatnej przestrzeni, prywatnej historii kaseta trwała. Moja dźwiękowa pamięć jest pamięcią taśmy.
Kaseta była wzorcem dźwięku. Przynoszone od kolegów taśmy na moim magnetofonie mogły brzmieć inaczej. Czasem w nagraniu słychać było szumiące radio, występowały zakłócenia, ale to nie stanowiło większego problemu. Nagrywałem muzykę razem z usterkami. Zakłócenia były oczywiste i naturalne.
Wymiana muzyki, wspólne słuchanie i rozmowy w czasie przegrywania z taśmy na taśmę. Proces zapisu w czasie realnym. W momencie zakończenia operacji nagrywania moja kaseta stawała się moim wzorcem dźwięku, moim oryginałem. Kopia z kopii stanowiła wzorzec. Kolejne kopie zamazywały detale muzyki. Wielu dźwięków trzeba się było domyślać. Część z nich powstawała w głowie słuchacza. Pamiętam jedno takie nagranie z koncertu. Na kasecie nie było prawie nic słychać. Łomot, dudnienie i hałas. Fascynujące. Muzyka, której trzeba się domyślać – lub stwarzać jej odbicie w wyobraźni.
Inaczej było z mikrofonem. Z przenoszeniem dźwięku na kasetę. Dziwił mnie proces zapisu. Utrwalanie. Po ukończonej sesji nagrywania horrorów moje słuchanie się zmieniało. Nie byłem już uczestnikiem zdarzenia, lecz słuchaczem. Podobały mi się niektóre dźwięki, inne wyszły w nagraniu zupełnie nie tak, jak myślałem, że wyjdą. Planowanie dźwięku w myślach także stanowiło część tego procesu. Monofoniczne nagrania na mikrofon i kasetę były wtedy wszystkim, czym dysponowałem – i to musiało wystarczyć.
Niedoskonałość sprzętu. Immanentna część mechanicznego życia magnetofonu. Zawodność. Możliwość przypadkowego skasowania, niebezpieczeństwo wkręcenia taśmy. Później, im lepszy był magnetofon, tym stawał się mniej interesujący. Tracił blask, stając się jedynie urządzeniem do precyzyjnego zapisu i odtwarzania.
Najwięcej życia zabrały kasecie płyty CD – kiedy wyraźny szklisty wzorzec kompaktowej płyty otwierał przepaść między digitalną matką a mechaniczną kopią zapisaną na taśmie. Cyfrowa płyta zadawała taśmie śmiertelne ciosy. Zaakceptowałem te dwie przestrzenie. Świat płyty i kasety obok siebie. Kaseta była żywa. Przez czas trwania danego nagrania, odtwarzania lub nagrywania widziałem ruch taśmy i słyszałem szum tam, gdzie na płycie brzmiała cisza. To było jak oddychanie. Ruch płyty zamknięty w odtwarzaczu pozostawał niewidzialny, a trzysekundowa pauza między utworami była długą cyfrową ciszą.
Kaseta. Przedmiot, na którym zapisuje się miniony czas. Starzenie się, jej niszczenie jest wieloaspektowe. Utlenianie czy inne procesy chemiczne przekształcają dźwięk, lecz on nadal pozostaje słyszalny. Mimo usterek kasety wciąż można słuchać. Głęboka rysa na płycie kończy możliwości jej odczytania. Cyfrowy świat, choć doskonały, bywa kruchy. Klik płyty jest irytujący, chociaż także to brzmienie można wykorzystać w muzyce. Świadczy jednak o śmiertelności cyfrowego zapisu. Wpływ zewnętrznych zjawisk lub przypadek mogą na zawsze uwięzić nagranie na płycie, czyniąc je nieodtwarzalnym. Kaseta po licznych operacjach nadal żyje. Mimo wszystko. Nawet jeśli pod jednym nagraniem słychać odległe ślady poprzednich nagrań. Palimpsest ludzkiej pamięci. Wybrzmiewa wiele myśli, słów i czasów.
Najczęściej nie znałem ani twarzy wykonawców, ani okładek wydawnictw. Tylko tytuły płyt i utworów. Dopiero opisana kaseta stawała się częścią kolekcji. W pewnym momencie zacząłem opisywać kasety na białym biurowym papierze. Pisane na maszynie litery zostawiały miękki cień. Najtrudniej było opisać grzbiet taśmy. Zestawienie maszyny do pisania i kasety wydawało mi się niemal idealne.
Kolekcja kaset przetrwała, chociaż ślady czasu i znikania taśm są wyraźne. Jednak kiedy na nie patrzę, widzę oczekiwanie na nagranie, widzę osoby, sytuacje. Bez cienia melancholii. To są wyraźne obrazy, nie fantazmaty. Wracam do pierwszego magnetofonu, pierwszych nagrań, ale pamiętam wszystkie sprzęty audio. Magnetofony, walkmany, decki.
Field recording jest nagrywaniem przestrzeni, próbą oddania dźwiękowej aury miejsc. W trakcie nagrywania jest się w środku. W zjawisku. Nagrywający stanowi część żywego organizmu. Później analizuje nagranie. Słucha, ocenia. Coś zawsze jest nie tak. Ślad czasu, przebywania w środowisku przypomina mi taśmę. Pamięć i słuchanie są analogowe. Noszą liczne ślady zniekształceń, zniszczenia i usterek.
Pamięć taśmy jest pamięcią pierwszą.
Flashbacki, echa i konteksty. Po wielokrotnym procesie nagrywania taśma gubiła klarowność. Narastały szumy, zniekształcenia, wyłaniał się z nich fantom nieistniejących już piosenek. Chociaż taśma mogła być nagrywana w stereo, to jej zapisane ścieżki prowadziły w głąb nośnika, poza stereofonię. Warstwy taśmy, zapachy pierwiastków, tlenków podwyższających jakość zapisu. Pamięć niczym taśma. Procesy chemiczne pracy umysłu. Nieustanny ruch analogowego życia.
Nagrywanie jest stanem jedynym w swoim rodzaju. Badaniem relacji między tym, co brzmi najpierw w uszach, a tym, co słychać przez mikrofon i słuchawki. Nasłuchiwanie otoczenia ma w sobie coś z zastygania. Zatrzymuję się w jakimś miejscu, oddycham wolniej, próbuję być niesłyszalny. Wówczas otwiera się przede mną określone mikrouniwersum ze swą niepowtarzalną dynamiką, dźwiękami, ich kolorem, strukturą i rytmem. To jak haust świeżego powietrza, które dociera aż do szczytu płuc.
Za pomocą słuchania i field recordingu nadal można praktykować starą sztukę znikania. Aż do zatarcia granic „kultury autorskiej”, wszechobecnego selfie inieustannego procesu podkreślania obecności. Słuchanie pozwala zniknąć, odrzucić potrzebę kontroli nad światem. Oddycham, słucham, stoję na lekko ugiętych kolanach, aby niezbyt obciążać w długim trwaniu kręgosłup. To wszystko. Dźwięków, które w takiej sytuacji generuje ciało, i tak bywa za dużo. Faza słuchania przez mikrofon to moment weryfikacji, pracy umysłu, akceptacji niuansów otoczenia, które bezwzględnie wyłapuje mikrofon, a które pobłażliwe traktuje ludzkie, analogowe ucho.
Słuchanie jest doświadczeniem jedności miejsca i czasu. Żadnych spekulacji w stosunku do dźwiękowego obiektu. Myśli krążą wokół miejsca, próbują wciągnąć umysł w grę kontekstów. Najsilniejsze z tego jest trwanie, bezruch. Ciało wystawione na próbę, ból i skurcz mięśni, wysiłek ścięgien. Słuchanie nie jest teorią. Jest praktyką. Wejściem w świat ograniczeń ciała, które chciałoby zapomnieć o trwaniu w jednej pozycji.
Rozpoczynam. Rekorder już zapisuje, mikrofon działa poprawnie. Słucham za pomocą słuchawek. Moment przejścia dźwięku, który jest niewidoczny dla oka, do zapisu cyfrowego. Nagrywający jest jedynym świadkiem tej przemiany. Część dźwięków pozostanie w obszarze umysłu, w pamięci, także pamięci ciała, w mięśniach, ścięgnach i bólu nadgarstka. Rejestrując, zapisuję, sekunda po sekundzie, moment, który znika. Żeby słuchać tego, co znika, należy także zniknąć. Pójść za dźwiękiem, który gaśnie.
Notatki z terenu dedykuję znanym i nieznanym pionierom słuchania i field recordingu.
Język snu nie tkwi w słowach, lecz pośród nich. Słowa są we śnie przypadkowymi produktami sensu, który znajduje się w bezsłownej ciągłości pewnej rzeki. Skrywa się w języku snu jak figura w obrazku-zagadce. Może nawet źródła obrazków-zagadek trzeba szukać w takim kierunku, jako, by tak rzec, stenogramu snu.
Walter Benjamin Sny
Hundekopf. Rzeczywiście widać nos i czoło. Głowa psa na planie miasta. Tak potocznie nazywa się kolej okrężną Berlina. Ringbahn. Na szczególną uwagę zasługują dwie linie: S41 i S42.
S41 jedzie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, S42 w przeciwnym kierunku. Ten pomysł transportowy, z pewnością racjonalny, budzi abstrakcyjne i symboliczne skojarzenia. Rzuca nowe światło na kwestię czasu. Droga wokół psiej głowy jest dość długa, prawie trzydzieści osiem kilometrów. Podróż dzielą na mniejsze sekwencje regularnie pojawiające się komunikaty: nazwy stacji i informacje, po której stronie otworzą się drzwi. Wsiadam na południu. Südkreuz. Przez ściany ze szkła światło wpada na obszerne perony dworca. Jadę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Za oknem budynki, które znam z nieco innej perspektywy – miejskich spacerów. S-Bahn zatrzymuje się na kolejnych stacjach.
Jedni pasażerowie wysiadają, nowi wsiadają. Miejskie powietrze wpada za nimi.
Smukła sylwetka stacji Westend. Kolejka lekko się wznosi. Długi odcinek aż do Jungfernheide. Widok się zmienia. Strefa industrialna. W okolicach Beusselstraße ciągną się wyniosłe sylwetki fabryk i kominów. Połyskują ceglaste perony Gesundbrunnen. Otwarte, zamknięte drzwi. To już Ostkreuz. Pociąg wjeżdża w mrok tunelu i znów się wspina. Światło uderza w oczy. Mijam Treptower Park i Sonnenallee. Ściana drzew tuż przy torach. W ruchu drzewa stapiają się w zieloną linię. Kolejne stacje. Tempelhof. Szum otwieranych drzwi. Znów jestem na Südkreuz.
Südkreuz, Westkreuz, Gesundbrunnen i Ostkreuz są niczym godziny na zegarze. Szósta, dziewiąta, dwunasta i trzecia. Prawie zanikają już ślady po murze między miastami, między Wschodem i Zachodem. Tak jadę po śladach czasu i setek pociągów, które przez lata rozjeżdżały torowiska.
Dźwięki i odgłosy miejskiego życia wpadają przez otwarte drzwi tylko na chwilę. Słuchanie staje się intensywniejsze. Wysiłek, by ze zlepków i szumów wyłowić dźwięki, które opiszą najbliższą okolicę: echo peronu, dźwięk odbity od wiaduktu, kroki pasażerów, przejeżdżające samochody, strzępki rozmów, może szmer drzew lub śpiew ptaków. Znowu uderza porcja wiatru z zewnątrz, czuć zapachy, drzewa, chłód parku. Ciężkie powietrze fabryk.
S-Bahn nie wydaje się idealnym rozwiązaniem, aby poznawać dźwiękowy pejzaż Berlina. Jednak moment wychwytywania tych drobin i pierwiastków dźwiękowych z nasyconego życiem miasta jest silnym doświadczeniem audialnym. Kręcę się wokół głowy psa. Myśli płyną. Ze słuchawek pasażera siedzącego obok dobiegają resztki hip hopu, pourywane, niekompletne głosy i rytmy. Kolejka trzeszczy, czasem gwiżdże. To reumatyczne skrzypienie pochłanianego przez czas torowiska. Krążyć. Wracać do tych samych miejsc i za każdym razem widzieć i słyszeć coś nowego. W obliczu zmieniających się pejzaży ten krążący pociąg wydaje się stabilnym światem, z rozpoznanym i czytelnym zbiorem sygnałów. Mknie, lekko przechylając się na boki. Raz zgodnie z ruchem zegara, raz na przekór. Moment, gdy lekko unosi się nad miastem, na wysokość piętra kamienicy, jest jak sen. Przez chwilę prześlizguje się obraz z odległej przeszłości. S41 / S42.
Przejście między Berlinem Wschodnim i Zachodnim. Wysoki mur widziany od strony Kreuzberga. Północ, południe, wschód, zachód. Nowe stare miasto, nowe stare centrum. Czas goi zaognione miejsca, odkaża zapalne stany miasta. Krążę bez paszportu wokół głowy psa.
Nagrania zrealizowane 19–20 maja 2015 roku w Berlinie.https://field-notes.bandcamp.com/album/field-notes-6-taken-from-berlin
Wydanie pierwsze, Gdańsk 2021
© for this edition by Wydawnictwo Części Proste
© by Marcin Dymiter
Redakcja: Małgorzata Ogonowska
Korekta: Klaudia Golon i Małgorzata Ogonowska
Wybór ilustracji: Marcin Dymiter
Projekt graficzny: Ania Witkowska
Skład: Ania Witkowska
opracowanie wersji elektronicznej:
Wydawnictwo Części Proste
ul. Ludwika Waryńskiego 45B/3
80-433 Gdańsk
www.czesciproste.pl
ISBN 978-83-951535-9-4