Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nawet ci, którzy raz zostali potępieni, też zasługują na szczęście
Mia kiedyś myślała, że jest niezdolną do uczuć socjopatką.
Ollie niegdyś sądził, że nigdy nie będzie w stanie zapanować nad swoimi emocjami.
Jednak od momentu, w którym się spotkali, byli ze sobą związani w sposób, którego żadne z nich nie potrafiło wyjaśnić, a to, jak zawsze znajdowali drogę powrotną do siebie, udowodniło intensywność ich miłości i oddania. Pokonali już tak wiele przeszkód, ale przed nimi być może najtrudniejsze z wyzwań.
Dzień ukończenia szkoły w Dolor w końcu nadchodzi, a plany Mii i Olliego na wspólne zamieszkanie nie idą tak, jak się spodziewali. Mia wciąż próbuje znaleźć swoje miejsce na świecie, a Ollie, choć dokładnie wie, czego chce, nie potrafi sprawić, by wszystko się ułożyło.
To pełne wzlotów i upadków emocjonalne zakończenie historii pary, która musiała zmierzyć się z prawdziwymi koszmarami. Czy uda im się w końcu odnaleźć swoje szczęście?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 448
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Now Open Your Eyes to trzeci i zarazem ostatni tom cyklu Zostań ze mną. Jeśli nie przeczytaliście poprzednich dwóch tomów, nie nadążycie za niniejszą opowieścią. Na potrzeby całej trylogii zainwestowałam dużo czasu w pracę badawczą, ale fragmenty dotyczące leków są oparte na moim własnym wieloletnim doświadczeniu. Warto zaznaczyć, że psychotropy na każdego wpływają inaczej. Nie jestem lekarzem ani dyplomowanym psychiatrą, więc odradzam zmiany w dawkach bez konsultacji ze specjalistą. Po analizie własnego życia, po rozmowach z osobami, które zmagają się z opisanymi w książce przypadłościami, po setkach godzin badań doszłam do wniosku, że każdy człowiek po swojemu doświadcza tej ścieżki. Nie napisałam niniejszej opowieści, by ktokolwiek zmienił zdanie; proszę tylko, żebyście zachowali otwarte umysły. Zaakceptujcie osoby, które różnią się od Was. Każda sytuacja ma dwie strony, które z perspektywy uczestników wydarzeń zdają się poprawne.
Niniejsza książka nie stroni od trudnych tematów. Opinie bohaterów niekoniecznie odzwierciedlają moje zdanie. Historia zawiera treści tylko dla dorosłych, wulgaryzmy, wyraziste sceny erotyczne oraz niepokojące wydarzenia, które mogą wywołać silne reakcje emocjonalne. Zapraszam do lektury na własne ryzyko.
Mam jednak nadzieję, że przypadnie Wam do gustu moja kreatywna interpretacja oraz świat, który stworzyłam.
Playlista dostępna na Spotify:https://spoti.fi/2GytbGj oraz na stronie internetowej:https://www.nicolefiorina.com
Dla mojego syna, który czuje zbyt dużo. Nie wstydź się okazywać emocji ani publicznie ronić łez. Pewnego dnia spotkasz kogoś, kto będzie ich potrzebował. Tymczasem będziesz sobie radził. Nie zapominaj, że właśnie to czyni Cię pięknym.
Ethan
Najważniejszą miarą człowieka
Są jego czyny, gdy utraci wszystko.
Oliver Masters
Siedem miesięcy wcześniej – wrzesień
Miałem trzy godziny.
Przybyłem do Dolor, aby wykonać jedno zadanie, ale zacząłem odwlekać swoje plany. Mia odwróciła moją uwagę. Albo odegrała rolę odkupicielki. Zależy od perspektywy.
Tak czy siak, nie mogłem już tracić czasu.
Zrobił się wieczór, więc zakładałem, że wszyscy studenci siedzą w pokojach, czekając na porę kolacji. Piętnaście minut stałem przed lustrem w opustoszałej łazience na trzecim piętrze, porzuciwszy sumienie gdzieś na drugim. Ściślej rzecz biorąc, zostawiłem je w towarzystwie Mii. Miałem nadzieję, że siedzi u siebie, chociaż miała skłonność do szwendania się po gmachu, przez co często pakowała się w kłopoty.
Haden Charles wykazał się całkowitym brakiem sumienia. Łaził po Dolor, jak gdyby miał do tego pełne prawo. Żył sobie jakby nigdy nic. Nie dałem się jednak zwieść. Haden Charles był jednym z pięciu ludzi, którzy ponosili odpowiedzialność za śmierć mojej siostry Livy. Już siedem miesięcy śledziłem faceta, analizując jego zachowanie. Nie zaobserwowałem, żeby dręczyło go sumienie. Każdego ranka wstawał, zjadał śniadanie, szedł na zajęcia, grał w karty na podwórzu. Zupełnie jakby Livy nigdy nie istniała, a Haden nie miał nic wspólnego z jej śmiercią. Stojąc w łazience, wpatrywałem się we własne odbicie i serce tężało mi z każdą sekundą. Gniew wypełnił miejsca, które niegdyś zamieszkiwała moja młodsza siostra. Stałem się chłodny, surowy, nieczuły. Wściekłość mnie pochłaniała, groziła mi, drwiła ze mnie. Odmieniłem się nie do poznania. Tak nawykłem do trawiącej mnie furii, że nie potrafiłem już wyobrazić sobie życia bez niej.
Nagle dostrzegłem Livy we własnych oczach. „Odpuść”, rozbrzmiał mi w umyśle jej głos. Nie mogłem się na to zdobyć. Szalejąca we mnie bestia była wygłodniała, miarowe tykanie zegara zagłuszało jej słodki głos.
Tik-tak.
Na brudnej podłodze położyłem torbę, która zawierała wszystkie niezbędne rekwizyty. Planowałem tę akcję od ponad roku. Dowiedziałem się, że Haden ma matkę, ojca w więzieniu, młodszą siostrę i golden retrievera imieniem Poncho. Nie bawiłem się w półśrodki, toteż wiedziałem, komu zamierzam odebrać życie.
Ale przecież miał młodszą siostrę, do kurwy nędzy! Naprawdę powinien był pójść po rozum do głowy. A Bóg? Dałem mu rok, żeby wszystko naprostował. Albo się na mnie wypiął… albo chciał, żebym sam wypełnił Jego wolę.
Odepchnąłem się od umywalki, wyprostowałem i poderwałem z podłogi czarną torbę.
Tik-tak.
Miałem na sobie ciuchy, które zlewały się z mrocznymi korytarzami. Czarną koszulkę, czarne dżinsy, czarne trzewiki. No i czarną duszę. Serce przestrzegało mnie przez całą drogę do drugiego skrzydła, lecz karma uwiodła mnie swą słodką pieśnią. Istniał tylko jeden sposób na obłaskawienie potwora.
Musiałem dokonać dzieła jeszcze tej nocy.
Zazwyczaj Jerry pilnował tego skrzydła, lecz raz w tygodniu odwiedzał gabinet pielęgniarki, żeby za zamkniętymi drzwiami przelecieć Rhondę. Wiedziałem to tylko dlatego, że był z niego gaduła. Rhonda zasługiwała na coś więcej, ale nie przybyłem do Dolor, żeby zdobyć przyjaciół.
Jerry był zajęty, a korytarze opustoszałe. Nie miałem jednak zbyt wiele czasu.
Jakiś czas temu zwinąłem z gabinetu Lyncha kartę dostępu, której nie przypisano do żadnego konkretnego ochroniarza. Przyłożyłem ją do czytnika, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do pokoju Hadena.
Chyba się nie spodziewał, że śmierć grzecznie zapuka do drzwi?
– Co, do chuja wafla…? – krzyknął, siadając na łóżku.
Obrzucił mój czarny ubiór spojrzeniem oszołomionych ciemnych oczu. Wyraźnie próbował się domyślić celu najścia. Nie pozwoliłem mu wstać; przyłożyłem mu z pięści, przygwoździłem go kolanami do materaca i chwyciłem za gardło.
– Zadam ci trzy pytania. Nie próbuj kręcić – wyszeptałem mu do ucha. Haden się szarpał, ale nie miał ze mną szans. Byłem od niego większy, sił dodała mi też szalejąca we mnie bestia i adrenalina pulsująca mi w żyłach. – Będę wiedział, jeśli mnie okłamiesz – dodałem.
Nadal stawiał opór, oczy niemal wyszły mu z orbit. Wiedziałem, ile powietrza potrzebuje, toteż wzmocniłem uścisk.
Mój przeciwnik był ćpunem, który trzy lata wcześniej trafił do Dolor za rozbój i handel prochami. Większość studentów wychodziła po dwóch latach, ale na szczęście miałem do czynienia z debilami, którzy nie potrafili zaliczyć ani jednego przedmiotu. Haden miał już dwadzieścia lat, więc nie mogłem go potraktować jak chłopca. Mężczyźni odpowiadają za swe czyny.
– Zgwałciłeś Olivię?
Gwałtownie pokręcił głową i spróbował mnie dosięgnąć. Twarz mu posiniała, lecz dystans sprawił, że nie dał rady. Śmierć nie była mi obca – już kiedyś zabiłem. Nie pozwoliłem mu przejąć inicjatywy, ale lekko poluzowałem uścisk, żeby mógł odpowiedzieć.
– Olivia? Co to za jedna, do kurwy nędzy? – odezwał się, chciwie łykając powietrze.
– Livy – warknąłem. – Gadaj.
– Wszyscy zaliczyli tę kurewkę – odparował Haden. W jego oczach pojawił się cień wesołości. Od razu wiedziałem, jak traktuje kobiety. – Ale gwałtem bym tego nie nazwał, w końcu dała nam dupy jak zawodowa dziwka.
Grasujący w mojej duszy potwór obnażył kły. Kusiło mnie, żeby bez ceregieli skręcić bydlakowi kark. Nie wymagałoby to wielkiego wysiłku, już ściskałem go przecież za gardło. Musiałem jednak zadać mu więcej pytań.
Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem nóż i zawiesiłem ostrze nad wybałuszonym okiem Hadena.
– Zabiłeś ją? – zapytałem nadzwyczaj spokojnym głosem, choć ręka, w której trzymałem broń, zaczęła mi lekko drżeć. Haden zamarł w bezruchu, w jego załzawionych oczach pojawił się strach. Nie zamierzałem użyć ostrza; nóż był tylko środkiem do osiągnięcia celu. Musiałem zdobyć informacje, które uzasadnią moje dalsze poczynania. – Gadaj prawdę!
– Nie będę kapował – wyrzęził.
– Powiesiłeś moją siostrę?
Żałoba i złamane serce sprawiły, że zacząłem tracić cierpliwość. Dłoń, w której ściskałem rękojeść noża, drżała niepowstrzymanie. Kusiło mnie, żeby wyciąć mu na twarzy imię Livy, aby wszyscy wiedzieli, czego się dopuścił.
– Drew! – powiedział prędko Haden, otwierając szeroko oczy. – To on ją sprzątnął!
Wykazał się taką bezczelnością, że mieszkający we mnie demon zachichotał. Tommy, czyli chłopak Livy, zabił Drew, za co trafił za kratki. Charles pewnie chciał zrzucić winę na kogoś, kto i tak nie mógł przemówić we własnej obronie.
– Chyba się nie zrozumieliśmy – zagroziłem. I tak wiedziałem, kogo wziąć na celownik. Gdy odwiedziłem Tommy’ego w więzieniu, podał mi imiona wszystkich pięciu gwałcicieli: Drew, Haden, Chad, William i Lionel. Musiałem jednak nakłonić Hadena, żeby przyznał się do winy. – Zapytam raz jeszcze: zamordowałeś Livy?
Zamknął oczy, po czym je otworzył i wbił we mnie spojrzenie.
– Chcesz usłyszeć, że przyglądałem się, jak Lionel i Drew ją dusili? Jak jej piegowata buziaczka posiniała, a ręce opadły? A może chciałbyś się dowiedzieć, że już nie żyła, kiedy ją powiesili? Naprawdę ci się wydaje, że przyznałbym się do czegoś takiego? Prędzej mnie szlag trafi, niż trafię do pierdla.
Wyznanie było tak żenujące, że odruchowo zacisnąłem powieki. Doznałem krótkotrwałego szoku; ujrzałem oczami duszy, jak moja siostra walczy o życie, szarpiąc się z pięcioma rosłymi drabami.
Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem oczy.
– Ostatnie pytanie, Haden – powiedziałem drżącym głosem. Miałem ochotę wrazić mu nóż w oko; powstrzymałem się tylko heroicznym wysiłkiem woli. – Żałujesz tego, co zrobiłeś?
– A czego miałbym żałować? – Zaśmiał się. – Albo ona, albo ja. Wybrałem siebie.
Uzyskałem już odpowiedzi na trzy pytania, które musiałem mu zadać, zanim wyślę go do piekła znacznie gorszego niż więzienie, którego się obawiał. Demon zapanował nad moim ciałem, kontrolował moje poczynania, a ja czułem się jak zewnętrzny obserwator. Wyciągnąłem strzykawkę wypełnioną sukcynylocholiną i wkłułem się w żyłę biegnącą za uchem. W kilka sekund Haden Charles doznał niemal kompletnego paraliżu, który nie dosięgnął tylko oczu. W jego rozbieganym spojrzeniu pojawiła się zgroza, ale nie mógł się poruszyć ani odezwać. Wreszcie posmakował tej samej trwogi, której u kresu życia zaznała Livy. Na horyzoncie majaczyła śmierć, której nie mógł się przeciwstawić.
Powiesiłem go w jego własnym pokoju, ale nie zostałem, aby przyglądać się agonii. Zasłużył na samotną śmierć. Nie musiałem się obawiać; wiedziałem, że choćby jakimś cudem zbiegł, sukcynylocholina go wykończy. Nieraz byłem świadkiem jej działania. Przeprowadziłem trochę eksperymentów, gdyż nie lubiłem działać na żywioł.
Machinalnie pokonałem korytarz, wspiąłem się po schodach i dotarłem do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi i opadłem na posadzkę. Dostałem ataku dreszczy, nawet śmiercionośne ręce trzęsły mi się niepowstrzymanie. Obrzuciłem je wzrokiem, czując przerażenie przemieszane z niesmakiem. Zrobiło mi się niedobrze, gdy wspomniałem ostatnie chwile Hadena. Spróbowałem wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Żołądek podszedł mi do gardła, oczy mnie piekły. Gwałtownie się pochyliłem i zwymiotowałem na pokrytą kafelkami podłogę.
Nie było to co prawda moje pierwsze morderstwo, ale i tak wiele mnie kosztowało. Mieszkająca we mnie bestia chwilowo się nasyciła, wiedziałem jednak, że szybko ponownie zgłodnieje.
To była tylko kwestia czasu.
Potrzebowałem kilku minut, żeby przezwyciężyć szok. Tak brutalnie szorowałem ręce, że poczerwieniały. Jakbym chciał zedrzeć z nich skórę. Następnie wziąłem prysznic, umyłem zęby i przebrałem się w mundur ochroniarza. Cały czas roztrząsałem swoje plany.
Poczyniłem pewne przygotowania. Wiedziałem, dokąd pojadę, gdy już opuszczę Dolor. Wyrobiłem sobie paszport, odłożyłem też pewną sumę pieniędzy. Miałem wszystko, czego potrzebował renegat, żeby umknąć wymiarowi sprawiedliwości. Powiedziałem już dziekanowi, że zamierzam na zawsze wyjechać z kraju. Musiałem się upewnić, że nikt nie będzie mnie ścigał. Nie mogłem pozwolić, żeby ktokolwiek skojarzył zgony ze mną. Nie zamierzałem pozostawić po sobie śladu. Nie przewidziałem jednak emocji, które wzbudzi we mnie morderstwo. Kim właściwie byłem, żeby bawić się w Boga? I dlaczego mimo wszystko żal mi było tych zwyrodniałych skurwysynów? Dlaczego za każdym razem czułem mdłości, a nie ulgę?
Akurat tego nie przewidziałem.
Kiedy wróciłem na drugie piętro, ujrzałem studentów zmierzających na kolację. Czas znowu zaczął płynąć; nikt nie zauważył, że Haden Charles nie dotarł na stołówkę. Gdy skręciłem, natknąłem się na Zeke’a, czyli brata Tommy’ego. Chyba tylko Lynch tkwił w Dolor dłużej niż on. Chłopak obrzucił mnie dzikim wzrokiem, jakby próbował mnie rozszyfrować.
– Zeke – wyszeptałem. Miałem wrażenie, że przyłapał mnie na gorącym uczynku, choć dobrze wiedziałem, że nie mógł być świadkiem mojego czynu. Podskórnie obawiałem się jednak, że czyta mi w myślach, jakby potrafił obejrzeć wspomnienie mojej zbrodni. Za każdym razem gdy spoglądał mi w oczy, czułem się bezbronny. – Wszystko w porządku, przyjacielu?
Na twarzy Zeke’a pojawił się smutek. Odetchnął i kiwnął głową. Uważano go za niemowę, ale potrafił mówić. Sęk w tym, że wolał milczeć. Nie odzywał się, odkąd porzucono go na progu Dolor. Jeśli wierzyć jego dokumentacji, zmagał się z mutyzmem wybiórczym, sensoryzmami oraz lękowymi zaburzeniami separacyjnymi. Brat zawsze przemawiał w jego imieniu, lecz odkąd go zabrakło, stan Zeke’a tylko się pogorszył. Tommy odnalazł go po wielu latach poszukiwań. Wstąpił do Dolor, żeby go stąd wyciągnąć, ale jego wysiłki spełzły na niczym.
Mieliśmy sporo wspólnego.
Obaj zawiedliśmy swoje rodzeństwo.
Obaj mieliśmy też morderstwo na sumieniu.
Próbowałem zaprzyjaźnić się z Zekiem, żeby wyświadczyć Tommy’emu przysługę, lecz chłopak dopuszczał do siebie nielicznych. Nie licząc brata, wszedł w bliższą komitywę tylko z Mią oraz z Mastersem, ale zupełnie nie rozumiałem, co w nich widział. Coś jednak dostrzegł. Być może Mia łagodziła jego stany lękowe w taki sam sposób, w jaki potrafiła wyciszyć mieszkającego we mnie potwora.
Po kolacji zająłem stanowisko w łazience. Ostatnie słowa Hadena nadal pobrzmiewały mi w umyśle, toteż ścisnąłem pas, żeby uspokoić skołatane nerwy. Instynktownie odnalazłem wzrokiem Mię, pragnąc ulgi, którą mogła mi zapewnić. Przebywała we własnym świecie, ignorując roztrajkotanego Jake’a. Często tak robiła; żałowałem, że nie mogłem czytać jej w myślach, kiedy wpadała w refleksyjny nastrój. Czyżby sama planowała jakieś zabójstwo? Też zbierało ją na mdłości? Była wściekła? A może rozmyślała o własnym potworze?
Nagle z interkomu popłynął głos Lyncha. Oderwałem wzrok od dziewczyny, w której rozkochał się gnębiący mnie demon. Szybko odnaleziono ciało Hadena, przez co dziekan zarządził lockdown całego kampusu. Zerknąłem na zegarek. Wszystko odbyło się zgodnie z planem.
Zakładałem, że najgorsze za mną, ale się przeliczyłem. Kiedy ujrzałem swoje dzieło, ponownie zrobiło mi się niedobrze. Byłem przekonany, że nic nie wzbudzi we mnie większej nienawiści do siebie niż to, że zawiodłem siostrę, ale grubo się myliłem. Widok powieszonego Hadena jedynie zintensyfikował obrzydzenie, które czułem do własnej osoby. Pojąłem też, że będzie tylko gorzej, gdyż nie wypełniłem jeszcze misji.
Dopiero się rozkręcałem.
O trzeciej rano pozwolono mi wreszcie wrócić do mojego skrzydła… i do Mii. Chciałem się obok niej położyć, wykorzystać ją znowu, aby zdusić trawiącą wściekłość, wstyd i poczucie winy. Kiedy wszedłem do jej pokoju, spała jak kamień wolna od koszmarów. Pragnąłem zaznać tej samej błogości; wiedziałem, że potrafi ululać do snu szalejącą we mnie bestię. Zdjąłem pas i koszulę i położyłem się obok wyziębionej dziewczyny, aby ją ogrzać. Zawsze była chłodna – wmówiła sobie przecież, że urodziła się tylko z połową duszy.
– Ollie… – wyszeptała.
Poczułem się zraniony, gdyż pragnęła kogoś innego, mimo to musiałem zaspokoić samolubne fanaberie. Położyłem swe brudne dłonie na jej gładkiej skórze; powinno było gryźć mnie sumienie, tak się jednak nie stało. Mia się obudziła i próbowała mnie nakłonić do zwierzeń, ale nie potrafiłem się na nie zdobyć. Byłem w końcu złamanym człowiekiem o złych intencjach. Potrzebowałem tylko nocnej ciszy i jej niemal nagiego ciała. Wystarczyła mi iluzja odwzajemnionej żądzy. Burza szalejąca w jej duszy musiała uspokoić moją. Mia potrafiła przemienić rozszalałego potwora w nieszkodliwego zwierzaka. W jej obecności kładł po sobie uszy.
Noc przebiegła jak zwykle, odkąd po raz pierwszy wpuściła mnie do łóżka. Przyciągnęła mnie do siebie, a ja poczekałem, aż ponownie zaśnie. Powiodłem palcami po krzywiznach jej ciała, napawając się tym, na co mogłem liczyć. Mia nie miała nic przeciwko temu, a przynajmniej nigdy nie protestowała. W głębi ducha wiedziałem, że pragnie Mastersa, ale nie przeszkadzało nam to wykorzystywać się nawzajem. Na tym polegały nasze relacje: wspieraliśmy się wzajemnie w jedyny znany nam sposób.
Mia prędko odpłynęła. Jej cichy oddech wywarł na mnie hipnotyczny wpływ. Zrobiło mi się błogo, przeniosłem dłonie z jej brzucha na pośladki, napawając się naturalnym kwiatowym aromatem.
Pal licho, co twierdził jej profil psychologiczny. Ta dziewczyna zapierała dech w piersiach.
Poczułem na szyi jej delikatny oddech. Nasze piersi miarowo falowały.
– Wybaczysz mi, Mio? – zapytałem.
Wiedziałem, że pewnego dnia przyjdzie mi ją porzucić, przelecieć albo zabić.
– Mhm – wymamrotała.
Byłem szalonym głupcem. A właściwie szalonym mordercą.
Mia zapewniała mi wszystko, czego potrzebowałem. Każdej nocy.
Stanowczo zbyt późno się zorientowałem, że jestem od niej uzależniony.
Mia
Świat potrzebuje więcej kobiet
o twardych kręgosłupach
i więcej mężczyzn
o łagodnych sercach.
Oliver Masters
Siedem miesięcy później – dzień wolności
Zważywszy na mroczne skłonności, które przejawiałam, trudno było uwierzyć, że nie uległam. Właściwie dlaczego tym razem dałam im odpór? Dlaczego chciałam się wyrwać z otchłani, w której niegdyś się pławiłam?
Ollie okazał się źródłem nadziei. Wiedziałam, że czeka na mnie skąpany w blasku. Zacisnęłam powieki i wyobraziłam sobie, jak mkniemy przez pole maków. Słońce wisiało w zenicie, aksamitne płatki łaskotały nas po łydkach. Napawałam się ciepłem, czułam się bezpieczna. Wizja była znacznie lepsza niż rzeczywistość.
Fantazja okazała się jednak przelotną pociechą. Na krótką chwilę Bóg omamił mnie perspektywą wymarzonej przyszłości z Olliem. Było to wyjątkowo okrutne posunięcie – zrealizował moje nieświadome marzenia tylko po to, żeby wszystko mi odebrać. Jakim prawem wystawił mnie na taką próbę? Naprawdę nie widział, że daję z siebie wszystko?
Miałam już tego serdecznie dość.
Przez ostatnie dwa lata pozwalałam, żeby zewnętrzne siły kontrolowały moje życie, uczucia i umysł. Żeby wszyscy decydowali, jaka powinna być kara za moje niecne postępki.
Wielkie dzięki za lekcję, Boże. Zrozumiałam przekaz.
Dość się nacierpiałam. Odpokutowałam za wszystko.
W ostatecznym rozrachunku nawet zreformowani grzesznicy zasługują na szczęście.
Zapamiętałam tylko wiszące nade mną ubłocone czarne buty. Chwilę później spowiła mnie ciemność.
Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Gwałtownie otworzyłam oczy, ale ujrzałam tylko mrok. Tym razem się nie poddałam; spróbowałam krzyknąć, lecz zakleił mi usta taśmą. Wezbrała we mnie panika, oddychałam z coraz większym trudem. Kończył mi się tlen, poczułam pieczenie w nosie. Spętał mi ręce i nogi; zaczęłam się rzucać, uderzając kolanami o ściany. Nie miałam dokąd uciec. Zacisnęłam powieki, po twarzy spłynęła mi kolejna gorąca łza. Niedobór tlenu i zalewający mnie strach sprawiły, że piersi mi płonęły. Z najwyższym trudem nad sobą zapanowałam.
Od początku za morderstwami stał Ethan. Jak mogłam być tak ślepa? W końcu sama zauważyłam, że to człowiek o kamiennej duszy i sercu kostuchy. Pomimo to przez tyle długich miesięcy wpuszczałam go do łóżka, nawet po tym, jak odebrał komuś życie. Okazało się, że dopuściłam się skandalicznego niedoszacowania. Od początku miałam do czynienia z samym Aniołem Śmierci. Pozwoliłam, żeby mnie dotykał, koił. Zaufałam mu. Byłam wściekła, że dałam się podejść. Przecież znajomość ludzkiej psychiki stanowiła moją jedyną mocną stronę, lecz w tym przypadku zawiodła na całej linii.
Ethan pozabijał tych chłopaków. Uszłoby mu to na sucho, gdybym go nie przyłapała. Kiedy wkroczyłam do sali na trzecim piętrze, w jego lodowato niebieskich oczach pojawiło się całkowite zaskoczenie. Spojrzałam na niego z niekłamanym przerażeniem i wtedy mnie powalił. „Przepraszam”, powtarzał raz po raz, aż straciłam przytomność.
Nagle auto się zatrzymało. Dopiero wówczas pojęłam, że cały czas jechałam w bagażniku. Drzwi się zatrzasnęły, cały pojazd zadrżał. Przestałam płakać i zamarłam w bezruchu, oczekując na nieuniknione.
Byłam przekonana, że Ethan spróbuje mnie zabić.
Nigdy nie bałam się śmierci. W zasadzie to ona lękała się mnie. Przez wiele lat beztrosko balansowałam na skraju przepaści, kusząc złowrogi los. Okazało się jednak, że kostucha to tchórzliwa suka.
Sęk w tym, że Ollie pojawił się w moim życiu.
Kiedy tylko wdarł się na scenę, zaczął odgrywać rolę pierwszoplanową. Stał się moim środkiem ciężkości. Ollie kochał mnie za dwóch, aż nauczyłam się miłości własnej. Trochę to potrwało, ale dopięłam swego. Pokochałam siebie. Zaczęłam respektować osobę, którą się stałam. Nie pozwoliłam, żeby prześladowania, których doznałam w Dolor, odebrały mi dopiero co zdobyty szacunek do siebie.
Nie zamierzałam też ulec Ethanowi.
Postanowiłam nauczyć śmierć pokory. Tym razem zamierzałam walczyć do upadłego. Nie tylko dla siebie, ale w imię wspólnej przyszłości z Olliem.
Bagażnik się otworzył, uderzył mnie podmuch rześkiego powietrza. Było tak jasno, że musiałam odwrócić głowę, póki wzrok nie przyzwyczaił się do światła.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział Ethan obojętnym głosem.
Niechętnie otworzyłam oczy. Ochroniarz wbijał we mnie beznamiętne spojrzenie, a ja zaczęłam mu złorzeczyć. Taśma sprawiła jednak, że przekleństwa, groźby i wrzaski przemieniły się w przytłumione stękanie. Ethan odwrócił się na chwilę i podrapał po głowie, napinając skryte pod czarną koszulką ramiona. Następnie się wyprostował i ponownie wbił we mnie wzrok.
– Sama jesteś sobie winna – stwierdził, ale odniosłam wrażenie, że sam siebie próbuje przekonać.
Pokręcił głową, głęboko odetchnął, wyciągnął mnie z bagażnika i zarzucił sobie na ramię. Zaczęłam się rzucać, ale miał uścisk jak imadło. Przy okazji rozejrzałam się dookoła, ujrzałam jednak tylko las. Spowijały nas odcienie zieleni i brązu; nie widziałam nawet nieba, gdyż przysłaniały je zdradzieckie korony drzew.
Drzewa ciągnęły się kilometrami. Jeśli nie liczyć nas dwojga, nigdzie nie było śladu cywilizacji. Nie miałam pojęcia, gdzie jest Dolor ani Ollie. Znikąd nie mogłam wyglądać pomocy. Byłam sam na sam z Ethanem. Anioł Śmierci kontra była socjopatka.
Usłyszałam przeraźliwe skrzypienie zawiasów. Ethan wniósł mnie do jakiegoś budynku i kopniakiem zatrzasnął za sobą drzwi, przez co znaleźliśmy się w półmroku. Wszędzie unosił się smród stęchlizny i odór pleśni, ściany były pokryte drewnianą boazerią. Ethan się odwrócił, aby zasunąć rygielek, dzięki czemu mogłam ogarnąć pomieszczenie wzrokiem. Przy jednej ze ścian stała kuchenka, nad którą dostrzegłam małe okno. Obok niej zauważyłam drugie drzwi wejściowe, czyli ewentualną drogę ucieczki. Na prawo ode mnie stała kwiecista zakurzona kanapa. Naprzeciwko niej wypatrzyłam kolejne drzwi. Nie zdołałam zaobserwować innych szczegółów, bo Ethan prędko się odwrócił, bez słowa ruszył w głąb zaniedbanego domostwa i zszedł po schodach.
Zrozumiałam, że na razie opór nie ma sensu. Musiałam wpierw wyswobodzić się z więzów. Tak mocno mnie spętał, że opaska zaciskowa wpiła mi się w skórę, a każdy ruch tylko pogarszał sytuację. Postanowiłam oszczędzać energię. Kiedy dotarliśmy do piwnicy, Ethan rzucił mnie na materac sprężynowy. Następnie zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem, szarpiąc się za włosy, a ja w bezruchu śledziłam go wzrokiem. Suterena okazała się ciaśniutka; nie licząc materaca, była pozbawiona wyposażenia. Zerknęłam na okno piwniczne, przez które wpadały promienie słońca, oświetlając drobinki kurzu przypominające nieważki śnieg. Było jednak zbyt wysoko, żeby go dosięgnąć.
– Dlaczego, Jett? – zapytał Ethan, bezradnie rozkładając ręce. Policzki mu poczerwieniały, wytrzeszczał na mnie oczy. – Nie byłaś częścią planu! – wrzasnął, wyraźnie drżąc.
Po policzku spłynęła mu łza. Pochylił się nade mną i zerwał mi z ust taśmę. Wrzasnęłam jak opętana; miałam nadzieję, że ktoś mnie usłyszy, względnie drzewa przekażą Olliemu wiadomość.
Ethan chwycił mnie jedną ręką za brodę, niemal stykając się ze mną twarzą.
– Nie chcę cię skrzywdzić – powiedział głosem, w którym pobrzmiewała rozpacz. W jego oczach widniał żal. – Nie zmuszaj mnie do tego. Akurat ty powinnaś mnie zrozumieć.
Wbił we mnie błagalne spojrzenie, niechętnie rozluźniając uścisk, a ja wykorzystałam okazję i przyłożyłam mu z bańki. Intensywny ból sprawił, że zakręciło mi się w głowie i zadzwoniło w uszach. Ethan zaklął pod nosem, chwycił mnie za ramiona i przygwoździł do materaca.
– Puszczaj! – spróbowałam krzyknąć, ale tak zaschło mi w gardle, że wyszedł z niego tylko zrozpaczony szept. – Proszę, wypuść mnie. Niczego nie widziałam, będę trzymać buzię na kłódkę.
W zasadzie nie skłamałam. Nie zamierzałam się nikomu zwierzać. Gdyby tylko mnie uwolnił, mogłabym zapomnieć o tym incydencie. Leżało to w mojej naturze. Mój mózg potrafił wypierać wspomnienia, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić.
Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że mnie wypuści. Coś jednak do niego dotarło. Wściekłość w mgnieniu oka wyparła poczucie winy, które dopiero co widniało na jego twarzy.
– A dokąd się wybierasz? Do Mastersa? Albo do Lyncha? Oboje wiemy, że zaczną zadawać niewygodne pytania. Masz mnie za idiotę, Jett? Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko. Zwłaszcza że jeszcze nie skończyłem.
– Czego nie skończyłeś? Jeszcze ci mało? – zapytałam.
W ciągu minionych siedmiu miesięcy czterech studentów rzekomo popełniło samobójstwo. Co prawda natknęłam się tylko na Lionela, ale z łatwością dopasowałam elementy układanki. To Ethan ich pozabijał. Jeśli był do tego zdolny, strach pomyśleć, co jeszcze chodziło mu po głowie.
– Muszę dokończyć, co zacząłem – wyszeptał w odpowiedzi.
– Ty zwyrodniały skurwielu! – wrzasnęłam i splunęłam mu w twarz.
Zacisnął powieki i otarł ślinę z twarzy. Kiedy ponownie otworzył oczy, widniał w nich złowrogi spokój. Rzucił się na mnie i ponownie zakleił mi usta taśmą.
– Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie chcę cię skrzywdzić. – Przywarł czołem do mojego. – Nie zmuszaj mnie… – wyszeptał. Obrzydł mi jego widok, toteż zamknęłam oczy. – Nie martw się, we właściwym czasie cię wypuszczę, ale zachowuj się. A teraz wreszcie się uspokój.
Pocałował mnie w rozpalone czoło, cofnął się i wyszedł.
Czas płynął. Słońce zaszło, a jego miejsce zajął księżyc, którego blask wpadał do piwnicy przez okno. Ethan bez przerwy krążył na parterze, dudniąc ciężkimi buciorami. Każdy krok sprawiał, że deski skrzypiały pod jego ciężarem, a do sutereny spadał pył widoczny w świetle księżyca. Wiedziałam, że prędzej czy później do mnie zajrzy, ale traciłam cierpliwość. Pęcherz mi pękał, przypominając, że nadal jestem człowiekiem.
Oparłam się o ścianę, walcząc ze znużeniem. Moje powieki zdawały się ważyć tonę; gdy tylko zaczynałam odpływać, potrząsałam głową, żeby przegnać sen. Widoczne na zewnątrz złowrogie drzewa kołysały się pod wpływem potężnego wiatru. W umyśle rozbrzmiało mi echo własnych słów. „Zawsze będziemy musieli zmagać się z problemami”. Ironia była tak gorzka, że mimowolnie zachichotałam. Z drugiej strony nieraz się omyliłam, przynajmniej kiedy stroiłam się w piórka tchórzliwej pesymistki.
A w obecnej sytuacji nie mogłam sobie pozwolić na czarnowidztwo.
Zamierzałam wydostać się z tego pieprzonego lasu, choćbym musiała go wykarczować.
Nagle usłyszałam, że Ethan schodzi do piwnicy. Natychmiast poderwałam wzrok na wejście. W żyłach popłynęła mi mieszanka wściekłości i adrenaliny, całkowicie mnie rozbudzając. Otworzył drzwi i wszedł. Miał na sobie czarną koszulkę i dżinsy tego samego koloru. Półmrok sprawił, że jego ruda czupryna zdała się ciemna, a błękitne oczy lśniły jak księżyc odbity na powierzchni oceanu. Każdy krok, który stawiał w moim kierunku, sprawiał, że miałam ochotę zlać się ze ścianą, ale nie ulegałam. Uniosłam dumnie brodę, spojrzałam mu w oczy i postanowiłam zabić go przy pierwszej możliwej okazji.
Wyraźnie wyczerpany Ethan stanął przed materacem, wyciągnął z kieszeni nóż sprężynowy i otworzył go. Nie zadrżałam, ale pokręciłam głową, mamrocząc w taśmę.
– Nie bój się – mruknął, położył dłoń na moich łydkach i rozciął pętającą nogi opaskę. – Możesz skorzystać z toalety, pewnie też zgłodniałaś.
Zaprowadził mnie na parter, nie rozciąwszy jednak opaski, którą związał mi ręce. Nie zdarł też taśmy z ust. Na ciasnej klatce schodowej unosił się aromat słodkich ziemniaków; stawiałam krok za krokiem, choć nogi miałam zdrętwiałe z powodu gorszego krążenia krwi.
Rozważyłam próbę ucieczki, ale koncepcja była wyjątkowo durna. Miałam w końcu spętane ręce, którymi nie potrafiłabym nawet otworzyć drzwi. Musiałam na razie wykonywać polecenia Ethana, zdobyć jego zaufanie i czekać na dogodną okazję.
Parter był taki, jak zapamiętałam. Na kuchence gazowej stał mały garnek. Rozejrzałam się, lecz nigdzie nie dostrzegłam sypialni, innego korytarza ani schodów prowadzących na piętro. Wywnioskowałam, że suterena, w której Ethan mnie uwięził, to jedyna sypialnia w tej ruderze.
– Droga wolna – powiedział, otwierając drzwi do ciasnej łazienki.
Nie było w niej szafki; zauważyłam tylko umywalkę, wannę i kibel. Dziury wywiercone w ścianie uświadomiły mi, że niegdyś wisiało tam lustro, lecz Ethan najwyraźniej je usunął, zanim mnie tu przyprowadził. Sprytne posunięcie.
Musiałam się załatwić, choć niespecjalnie miałam na to ochotę. Nie wiedziałam jednak, kiedy będę miała kolejną szansę. Spuściłam głowę, a Ethan położył mi dłoń na ramieniu, aby wprowadzić mnie do środka.
– Chcę ci zaufać, naprawdę – powiedział. Podwinął mi czarną bluzę z napisem „Wieszcz” i zaczął się mocować z zamkiem u dżinsów. – Ale nie mogę ryzykować.
Wbiłam spojrzenie w sufit, gdy zdejmował mi spodnie i sadzał mnie na sedesie.
Kiedy wyszedł, zamykając za sobą drzwi, zaczęłam łkać. Łzy płynęły mi po twarzy, nasączając taśmę, która odlepiła się w końcu od ust. Siedziałam na chłodnym klopie, chciwie łykając powietrze. Załatwiłam się w rekordowym czasie. Upragniony tlen sprawił jednak, że jeszcze bardziej rozbolało mnie gardło.
Nad wanną zainstalowano ciasne okrągłe okno, którego nie dało się otworzyć. Mogłam je co najwyżej rozbić. Oznaczało to, że mam do wyboru więcej niż dwie potencjalne drogi ucieczki, ale zdecydowanie wolałam skorzystać z drzwi.
Ethan pojawił się niespełna minutę później.
– Zrobiłaś, co trzeba? – zapytał, jakby miał do czynienia z trzylatką. Następnie urwał nieco papieru toaletowego, owinął sobie nim rękę i przykucnął. – Zaopiekuję się tobą, Jett.
– Nienawidzę cię – powiedziałam cicho, niemal szeptem. Zacisnęłam powieki, kiedy zaczął mnie podcierać. Otworzyłam oczy, dopiero gdy spuścił wodę. – Dlaczego to robisz?
Nie odpowiedział. Pomógł mi wstać, nie odzywając się ani słowem, po czym naciągnął mi majtki i dżinsy. Nie patrzył mi w oczy, bez reszty pochłonięty tą czynnością.
Drewniany stolik i dwa krzesła oddzielały skromny salon od aneksu kuchennego. Ethan wysunął krzesło i posadził mnie na nim, wpierw upewniwszy się, że nadal mam spętane ręce. Następnie odwrócił się i zakręcił gaz.
– Co właściwie planuje funkcjonariusz Scott? – zapytałam, dystansując się od naszych dawnych relacji. – Czyżby chciał mnie do końca życia trzymać w klatce? – Pochyliłam się w jego stronę, szarpiąc rękami, aby zwrócić na siebie uwagę. – Wiedz jedno: nie jestem posłusznym zwierzątkiem domowym, tylko nieujarzmioną bestią.
Spuścił głowę, napinając mięśnie ramion.
– Ucieknę ci – ciągnęłam. – Może nie dzisiaj ani jutro, ale skorzystam z pierwszej okazji. Znasz moją przeszłość, Ethanie. Jeśli przyjdzie co do czego, ręka mi nie zadrży. Nie zawaham się rozwalić ci tego rudego łba. Nie oczekuj ode mnie choćby krztyny współczucia. Mam nad tobą przewagę. Wiesz dlaczego? Bo gdybyś mnie skrzywdził, zniszczyłoby cię poczucie winy. Przecież ledwo radzisz sobie z tym, co już masz na sumieniu.
Warknął i przyłożył pięścią w komodę. Na mojej twarzy pojawił się drapieżny uśmiech; właśnie o taką reakcję mi chodziło. Powiedziałam jednak półprawdę, bo przecież współczucie niegdyś zatopiło we mnie szpony.
Ethan się zbliżył, chwycił mnie za włosy i brutalnie poderwał. Pierś mocno mu falowała.
– Wspaniała mowa, Jett – wycedził. Pomimo bólu zassałam wargę i zmrużyłam groźnie oczy, nie okazując strachu. – Ale prawda jest taka, że niczym się nie różnimy. – Puścił mnie i wrócił do blatu kuchennego, a ja wznowiłam oddech. – Nie lekceważ mnie, dobrze ci radzę.
Kolacja upłynęła nam w milczeniu.
Ethan nakarmił mnie odgrzaną zupą pomidorową. Kusiło mnie, żeby odmówić, potrzebowałam jednak energii. Jeśli chciałam się stamtąd wydostać, musiałam zadbać o zdrowie. Przyjęłam jedzenie, planując ucieczkę.
Kiedy uporaliśmy się z garnkiem zupy, Ethan wstał od stołu, dokładnie umył łyżki, chochlę i talerze i umieścił wszystko na właściwym miejscu. Następnie wyszorował stół oraz kuchenkę i po raz trzeci umył sobie ręce. Nie znałam go od tej strony. Praktycznie w ogóle go nie znałam.
Po perfekcyjnym wypucowaniu kuchni chwycił mnie za ramię, podniósł z krzesła i zaprowadził z powrotem do piwnicy. Na pożegnanie spętał mi nogi w kostkach, po czym wrócił na górę.
Czas płynął, robiło się coraz zimniej. Noc nie okazywała mi litości.
Rozłąka z Olliem sprawiła, że w moim sercu zagościła lodowata zima.
Po policzku spłynęła mi ciepła kojąca łza.
Najwyraźniej się zdrzemnęłam. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, obok mnie leżał Ethan. Przyciskał mi do czoła wilgotny ręcznik, szepcząc: „Ciii”. Mimowolnie zadrżałam; tylko bluza chroniła mnie przed ziąbem, ale nie zamierzałam wtulać się w Ethana. Wolałam już zamarznąć.
Ollie
W mym sercu jest zamknięta skrzynia
wypełniona po brzegi wspomnieniami.
Trzymam w niej twój uśmiech, cudowny zapach, skradzione momenty.
Przywłaszczyłem sobie wszystko, co umiłowałem.
Zakochałem się w twoich piegach,
w twoim perlistym śmiechu, w czarującym kroku,
w szczerym spojrzeniu.
Doświadczam ich na nowo, kiedy dusza zapragnie,
gdyż zamieszkałaś w moim sercu.
Oliver Masters
Bardziej martwię się o ciebie, kolego. Zobaczysz, znajdzie się. Lepiej wracajmy do domu – powtarzał z uporem maniaka Travis.
Rozmawialiśmy przez komórkę, którą mi podarował, upierając się, że przyda mi się w pracy.
Sęk w tym, że nie potrzebowałem pieprzonego telefonu.
Pragnąłem Mii, a nie fotki z polaroidu, którą trzymałem w roztrzęsionych dłoniach. Było to pierwsze zdjęcie, które zrobiliśmy razem. Mia. Musiałem ją odzyskać, i to natychmiast.
– Dam sobie radę – skłamałem. – Zadzwonię rano z wieściami.
Kolejne kłamstwo. Nie mogłem nawet brutalnie odwiesić słuchawki, żeby się wyładować. Nacisnąłem czerwony przycisk znacznie mocniej, niż musiałem, i cisnąłem komórkę na łóżko w motelu.
Nie zamierzałem wprowadzić się bez niej. Nieraz wyobrażałem sobie, jak po raz pierwszy wkraczamy do naszego nowego domu. Wiedziałem, że bez niej to nie będzie to samo.
Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Nerwowo krążyłem po pokoju. Na motelowym parkingu czekał wypożyczony samochód; miałem wrażenie, że tracę cenny czas. Dochodziła północ, ale nie wytrzymałem. Włożyłem bluzę, chwyciłem klucze do auta i wypadłem z pokoju, choć nie wiedziałem, dokąd właściwie jechać. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie Mia się podziewa.
Jazda była pozbawiona sensu, lecz bezustannie roztrząsałem wydarzenia dnia. Przypomniałem sobie uśmiech Mii o świcie, obietnicę wspólnych poranków przy kawie. Wierzyłem jej; miłosne uniesienie pod prysznicem, któremu oddaliśmy się wkrótce potem, nad wyraz dobitnie wykazało, że ona nie wyobraża sobie życia beze mnie. Nigdy nie posądziłbym jej o kłamstwo. Umysł mógł płatać jej figle, lecz w jej oczach i sercu próżno było szukać fałszu. Jeśli obiecała mi spotkanie i nie przyszła, musiało stać się coś złego. Przetrząsnąłem każde piętro, przeszukałem wszystkie pomieszczenia. Pociągnąłem za język Jake’a i Tyler, przesłuchałem chyba każdą osobę, która trafiła w mury Dolor. Samobójstwo w sali sprawiło, że Lynch miał ręce pełne roboty. Instynkt mi podpowiadał, że zniknięcie Mii i śmierć studenta, które miały przecież miejsce tego samego dnia, to nie zbieg okoliczności. Od naszego ostatniego spotkania upłynęło już piętnaście godzin. Minęło też dziesięć godzin, odkąd ją widziano.
Gdzie się podziewasz, kochanie?
Zjeździłem spowite w mroku okoliczne miasteczka. Nagle zatrzymałem się na poboczu i wysiadłem z auta, gdyż straciłem oddech. Mijały mnie samochody, których kierowcy wracali do domów. Czułem się zagubiony, bo mój dom był tam, gdzie moja ukochana. Ludzie za kierownicą na pewno widzieli, że się duszę, lecz żaden się nie zatrzymał. W przypływie frustracji kopnąłem oponę i opadłem na asfalt, opierając się o mokry pojazd.
– Nie wiem, co począć. Powiedz, co powinienem zrobić? – zapytałem w eter.
Zeke nie mógł już poskładać mnie do kupy. Dopiero po pięciu minutach dotarło do mnie, że użalanie się nad sobą w strugach zimnego deszczu nie pomoże mi odnaleźć Mii. Jeszcze szybciej zrozumiałem, że potrzebuję pomocy.
Wsiadłem z powrotem do auta i zadzwoniłem do Jinxa, pracującego w Dolor ochroniarza, z którym zaprzyjaźniłem się podczas trwającej dwa lata odsiadki. Kiedy odebrał rozmowę po trzecim sygnale, usłyszałem kakofonię dźwięków przemieszaną z gwarem rozmów.
– Kto mówi?
– To ja, Masters. Potrzebuję pomocy.
– No proszę, Oliver Masters we własnej osobie. Nie spodziewałem się, że tak prędko się odezwiesz.
– Potrzebuję adresu Lyncha – powiedziałem bez ogródek.
Nie miałem czasu na pogaduszki. Nieco wcześniej spotkaliśmy się w Dolor, wtedy też wyżebrałem od niego numer telefonu. Nie mogłem uwierzyć, że świat funkcjonuje sobie w najlepsze, nie przejmując się zaginięciem Mii. Rwałem włosy z głowy, a on urządził sobie pieprzoną imprezę?
– Niech ci będzie. Kiedyś coś mu dostarczyłem. Mieszka na osiedlu Foxenden Court niedaleko Chertsey, mieszkanie osiem. Nie usłyszałeś tego ode…
Rozłączyłem się, uruchomiłem silnik i ruszyłem pod podany adres.
Dziesięć minut później zaparkowałem przed budynkiem z czerwonej cegły. Nadal lało, gdy wpadłem do środka i popędziłem po schodach. Drżałem z zimna, niecierpliwości, a może z gniewu…? Sam już nie wiedziałem. Gdy tylko dotarłem pod numer osiem, zacząłem walić pięścią do drzwi, prawdopodobnie budząc cały budynek.
Lynch otworzył drzwi. Miał na sobie kraciastą piżamę, w ręku dzierżył kij bejsbolowy.
– Oliver – wycedził. – Miałem naprawdę ciężki dzień, więc moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Skąd w ogóle masz mój adres?
– Pańska córka zaginęła, do kurwy nędzy! – warknąłem, wdzierając się do środka. Mieszkanie okazało się małe i skromnie urządzone. Odwróciłem się do Lyncha, który oparł kij o framugę drzwi i potarł oczy. – Niechże się pan dobudzi! Nie wyjdę, póki nie dostanę odpowiedzi!
– Nie wolno ci tu być, a już na pewno nie o takiej pogańskiej godzinie – mruknął i poszedł do aneksu kuchennego, aby uruchomić ekspres do kawy. – Powinienem wezwać policję – zagroził.
Wiedziałem jednak, że to groźba bez pokrycia. W głębi ducha dziekanowi leżał na sercu los Mii. Nie kazałby aresztować jedynej osoby, która podzielała troskę o jego córkę.
– Proszę bardzo! – odparowałem, unosząc wyzywająco ręce. – Dzwoniłem na policję, ale nie kwapi się do pomocy. Miałem jednak nadzieję, że jeśli odezwie się dziekan college’u poprawczego, poważniej potraktują sprawę zaginionej dziewczyny.
Lynch nasypał kawy do ekspresu, mamrocząc coś do siebie. Zignorował moją frustrację.
– Rozmawiałem o niej z Bruce’em, jej ojczymem. Mia nieraz uciekała z domu, kiedy robiło się gorąco. Widać taka jej uroda, więc nie przejmowałbym się za bardzo. Niewykluczone, że właśnie gzi się z kimś innym. – Westchnął, rozmasowując sobie łysiejącą głowę. – Nie daj się zwariować, Masters.
Travis powiedział dokładnie to samo, ale znałem Mię, do ciężkiej cholery!
– Gdyby chociaż spróbował pan bliżej poznać córkę, wiedziałby pan, jak bardzo się zmieniła – zaprotestowałem.
Mia była inteligentną dziewczyną. Nie zrezygnowałaby tak łatwo ani ze mnie, ani z siebie, a już na pewno nie wymknęłaby się przy pierwszej okazji. Stanowczo zbyt wiele przeszliśmy wspólnie. Poza tym za tydzień musiała stawić się w sądzie w Stanach. Nie ryzykowałaby dalszych kłopotów.
Lynch wyciągnął z komody kubek i odwrócił się do mnie.
– Znałem za to jej matkę, która bez ostrzeżenia wyjechała do Pensylwanii. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Mia wdała się w Jackie. Może odziedziczyła po mnie oczy, ale charakter ma po niej.
Moja ukochana nigdy nie poruszała tematu rodzicielki, ale to niczego nie zmieniało.
– Myli się pan. – Wstałem, kładąc łokcie na dzielącym nas blacie. – Mam złe przeczucie. Coś się wydarzyło w pańskiej szkole, jestem tego pewny. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale Mia wpadła w tarapaty.
– Nie wyglądasz najlepiej, Oliver. Powinieneś odpocząć.
Stary piernik próbował zmienić temat.
– Nie jestem zmęczony – wycedziłem.
Ekspres zapiszczał, toteż Lynch odwrócił się ode mnie.
– Wracaj do domu, dobrze ci radzę. Zobaczysz, prędzej czy później się znajdzie. Bruce obiecał, że skontaktuje się ze mną, jeśli się czegoś dowie. Na razie możemy tylko czekać.
– To wszystko? Nie zgłosi pan zaginięcia? Powinien pan przynajmniej powiadomić władze!
Lynch zachichotał, nalał sobie kawy, dosypał cukru i podniósł kubek. Jego nonszalanckie zachowanie działało mi na nerwy.
– Naprawdę myślisz, że ktoś potraktuje Mię poważnie? – zapytał. – Przecież mają dostęp do jej akt. Choćbym zgłosił jej zaginięcie, machną na to ręką. Lepiej wracaj do domu, Oliver. Jeśli nie znajdzie się w ciągu tygodnia, wtedy zawiadomię policję. A ty lepiej zajmij się swoim życiem. Jestem pewny, że Mia sobie poradzi. Swoją drogą, masz się gdzie podziać?
Znieczulica sprawiła, że serce mi się krajało. Czyżby świat naprawdę nie rozumiał, jak wiele wnosi w niego moja ukochana?
Zerknąłem na bok, unikając wzrokiem człowieka, który powołał Mię do istnienia. Krew się we mnie burzyła.
– A Ethan Scott? Gdzie on jest?
– Pewnie smacznie śpi w domu. Zalecam pójść w jego ślady.
Wiedziałem, że nie zdradzi mi adresu ochroniarza. Jinx na pewno nie dałby się prosić, ale nie dysponował danymi, których potrzebowałem.
Pojeździłem jeszcze po Guildford, minąłem Dolor i o trzeciej nad ranem wróciłem do motelu. Miałem gonitwę myśli; nie mogłem pozbyć się przeczucia, że mój brat stoi za zniknięciem Mii. Cała ta sprawa cuchnęła Oscarem na odległość.
Zaparkowałem, wyciągnąłem komórkę i sprawdziłem godziny odwiedzin w więzieniu. Prędko przeczytałem tekst napisany drobnym druczkiem. Okazało się, że aby się zobaczyć z więźniem, należy powiadomić władze więzienia z tygodniowym wyprzedzeniem. Nie mogłem sobie pozwolić na taką zwłokę. Mimo to zadzwoniłem do więzienia High Down w Surrey, aby umówić się na rozmowę z Oscarem. Nikt nie odebrał, postanowiłem więc spróbować ponownie o dziewiątej rano. Nie chciałem go już oglądać na oczy, ale zawsze udawało mu się ponownie wkręcić w moje życie. Kto wie, może namówił kumpli, żeby porwali Mię? Czyżby chciał tym sposobem zmusić mnie do współpracy? Byłem gotowy na wszystko, żeby ją uratować. Nawet gdyby stawką było moje życie.
Nagle telefon zadzwonił. Serce podeszło mi do gardła, ale odebrałem rozmowę.
– I jak, znalazłeś go? – Usłyszałem baryton Jinxa, któremu wtórowały mocno podkręcone basy.
– Tak, ale mnie olał – odpowiedziałem, wpatrując się w drzwi pokoju. Wiedziałem już, że tej nocy nie zasnę. Nie mogłem zresztą tracić czasu. – Słuchaj, znasz może adres Ethana Scotta?
– Nie – mruknął. Obok niego zaskomlała jakaś dziewczyna. – W zasadzie nie rozmawiamy ze Scottem.
– Co masz na myśli? – zapytałem, rozmasowując sobie powieki. – Gdzie teraz jesteś?
– Wiesz co? Lepiej podam ci mój adres. Przyjedź do mnie, to pogadamy na spokojnie. Powiem ci wszystko, co musisz wiedzieć.
Jinx przesłał mi dane, zaraz ruszyłem zatem w drogę. Zaledwie dwadzieścia minut później zatrzymałem się przy zamkniętym osiedlu. Wysiadłem z auta, oparłem się o nie i skrzyżowałem ramiona. Z jednego domu płynęła muzyka, budynek pękał w szwach od imprezowiczów. Na ozdobionym świeczkami zapachowymi starannie przystrzyżonym trawniku walały się czerwone kubki. Wszyscy bawili się na całego jakby nigdy nic. Miałem wrażenie, że urwałem się z innej bajki. Roztrząsałem jeden niepokojący scenariusz po drugim, panika wzmagała we mnie z sekundy na sekundę. Wiedziałem, że nie powinienem był przyjechać, ale powodowała mną desperacja. Jeśli Jinx wiedział cokolwiek na temat Scotta, musiałem pociągnąć go za język, żeby zawęzić zakres poszukiwań.
Ochroniarz wreszcie mnie zauważył i wyszedł na zewnątrz. Na twarzy błądził mu leniwy pijacki uśmiech, światła odbijały się od przerzedzonych zębów. Podszedł do mnie w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Jej filigranowa figura kontrastowała z barczystym mężczyzną. Rozmazana czerwona szminka oraz papieros w palcach wskrzesiły wspomnienia, które za wszelką cenę chciałem wyprzeć.
Okno się nie domyka, przez szparę wpada chłodny przeciąg. Na zewnątrz jest ciemno, ale gwar przechodniów zmienia miasto w nocny musical, którego kołysanka wpada do środka razem z zimnym powietrzem, zagłuszając chrapanie Oscara. Wolno mu sypiać w łóżku mamy, która jeszcze nie wróciła.
Przewracam kartkę jednej z książek, które podsunęła mi sympatyczna bibliotekarka o piwnych oczach. Początkowo zaproponowała mi kolejną książeczkę dla dzieci, ale to nudy. Ostatecznie wybrałem dwa grube tomiszcza; zajawki na okładkach obiecywały doświadczenia, które zmienią moje życie, a może nawet świat. Przemawiało to do mnie, więc postanowiłem przeczytać obie jeszcze w tym tygodniu. Bibliotekarka postawiła jednak warunek: mogłem wypożyczyć tylko jedną. Żeby przeczytać kolejną, musiałem zwrócić pierwszą w nienaruszonym stanie. Wyraźnie mi nie ufała, ale nie dziwiłem się. Sam nie powierzyłbym cennego zabytku dzieciakowi. Na zaufanie trzeba sobie zapracować.
Zamierzałem jej udowodnić, że zasługuję na nie.
Zerkam na wiszący w kuchni zegar o jasnożółtych cyfrach. Jest już czwarta rano, a to oznacza, że mama lada chwila wróci. Czasem się spóźnia, ale zdarza się, że przychodzi wcześniej.
Ponownie wbijam wzrok w książkę i siadam pod parapetem, gdzie wolno mi sypiać. Nawet lubię to miejsce, bo stoi tam ławka, na której leży mała poduszka. Wygodniej tam niż na podłodze. Czasami, kiedy jest naprawdę zimno, przykrywam się zasłonką. Jest na tyle długa, że mogę się w nią opatulić.
Słyszę chichot mamy, która przekręca klucz w zamku. Tętno mi się uspokaja. Wreszcie wróciła. Słyszę mamrotanie mężczyzny, który żegna się z nią w drzwiach, a mama rzuca klucze na stolik i zamyka za sobą.
Ma na sobie obnażającą brzuch koszulkę i krótką spódniczkę. Współczuję mamie, bo pewnie jest jej zimno. Nie sprawia jednak wrażenia przemarzniętej; zrzuca buty na wysokim obcasie i rusza chwiejnym krokiem w moją stronę. W pomalowanych na krwistą czerwień ustach trzyma papierosa. Wyjmuje go, wydmuchuje dym i nachyla się nade mną, żeby mnie pocałować.
– Niepotrzebnie się zamartwiasz – przypomina mi, kiedy dostrzega, że nie śpię. Wyciągam rękę, żeby dotknąć pokrytego bliznami brzucha, ale odpycha moją dłoń. – Widzisz, co mi zrobiłeś?
– Dzięki temu jesteś inna. Niepowtarzalna.
Mama nazywa je rozstępami. Twierdzi, że to przeze mnie. Mówi, że Oscar dał jej piękno, a ja je odebrałem. Uważam, że nadal jest piękna, nie zgadza się jednak ze mną. Moim zdaniem rozstępy przypominają zdania w książce. Każdy opowiada jakąś historię. Jestem ich autorem. Są dowodem na moje istnienie. Ale mama ich nienawidzi.
– Nie, Oliverze. Są paskudne. Zniszczyłeś mnie. Zarabiałabym więcej, gdybym cię nie urodziła.
Ciągle to powtarza. Powinienem poczuć się zraniony, ale już się uodporniłem. Wiem, że mama daje upust własnemu cierpieniu, więc się nie odzywam. Cieszę się, że wróciła. Zapamiętuję tylko numer strony, zamykam książkę i wykorzystuję ją jako poduszkę. Mama wyrzuca peta do popielniczki, kładzie się obok Oscara i obejmuje go, aby się rozgrzać.
– Jesteś wreszcie – zagrzmiał Jinx i poklepał mnie po ramieniu, zmuszając do powrotu do teraźniejszości. Wzdrygnąłem się, a on się skrzywił. – Chodź do środka, poznasz moich kumpli.
Dobiegał stamtąd gwar rozmów i śmiech. Zakręciło mi się w głowie, spociły się dłonie. Sporo czasu minęło, odkąd byłem w takim tłumie. Wezbrała we mnie panika, nie mogłem się skoncentrować. Dudniła nieznana mi muzyka rapowa, jazgot był tak intensywny, że zacząłem tracić panowanie nad sobą.
– Nie mogę tam wejść.
– Co się dzieje?
– Nic, nie przejmuj się.
Na twarzy Jinxa pojawił się szczerbaty uśmiech. Mózg pulsował mi niczym drugie serce.
– Przynieś mojemu kumplowi drinka – nakazał towarzyszce, która kiwnęła głową i wróciła do domu.
– To twoja dziewczyna? – zapytałem, opierając się o samochód, żeby odzyskać równowagę.
Z nadmiaru bodźców trawiący mnie lęk tylko wzrósł. Po raz kolejny dotarło do mnie, że nie panuję nad sytuacją. Miałem nadzieję, że pogawędka odwróci moją uwagę.
– Masz na myśli Leslie? A może ma na imię Lila?… Leigh?… Cholera, wyleciało mi z głowy. Nie, dopiero się poznaliśmy – odpowiedział i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. W oczach zatańczyły mu niesforne ogniki. – Masz ochotę się zabawić?
Wbiłem w niego mordercze spojrzenie, ale nie miałem siły odpowiadać na absurdalne pytanie. Obrzuciłem wzrokiem zgromadzony tłumek. Wszędzie unosiły się kłęby dymu, a Jinx podjął jakiś przypadkowy temat, który w ogóle nie dotyczył Mii ani Scotta.
Nie potrafiłem się skoncentrować. Gapie się nam przyglądali, choć nie potrafiłem odczytać ich intencji. Osądzali mnie? Chcieli mi zaszkodzić? A może mnie podziwiali? Ale to nieistotne; nie znosiłem być w centrum uwagi, a uczestnicy imprezy robili raban, który wytrzymywałem z najwyższym trudem.
– Ziemia do Olivera – powiedział Jinx, a ja poderwałem na niego wzrok.
Podeszła do mnie dziewczyna o imieniu na L i podała mi kubek zawierający wódkę z kostkami lodu. Gardło mnie zapiekło, gdy jednym haustem wypiłem drinka, aby zagłuszyć rejwach. Postawiłem plastikowy kubek na dachu auta i obrzuciłem wzrokiem kumpla, który uśmiechał się z zadowoleniem.
– I jak, lepiej? – zapytał, a ja kiwnąłem głową. – Chodźmy do środka. Powiem ci wszystko, co wiem na temat Scotta.
Dwa drinki później wiedziałem, że jest skryty i stroni od kolegów. Alkohol nieco ukoił moje skołatane nerwy. Wpadłem w trans, przyglądając się roztańczonym imprezowiczom. Wsłuchiwałem się w nieznany mi utwór, w śmiech i szeptane rozmowy. Dziewczyna o imieniu na L przysiadła się do mnie; oboje z Jinxem na przemian dolewali mi gorzały i opowiadali o ochroniarzu. Jedno i drugie zdało się jednak psu na budę.
Nie dowiedziałem się niczego nowego.
Scott był cichy, skryty i ostrożny.
Tylko Mia go pociągała.
– Swoją drogą, podsłuchałem kiedyś jego rozmowę z Lynchem. – Jinx się pochylił i strzepnął popiół do stojącego między nami kubka. – Gadali jak równy z równym. Scott się zachowywał, jakby robił mu łaskę. A wiesz, co było najciekawsze? Lynch położył po sobie uszy. Kilku moich kumpli porządnie się wkurwiło, czaisz? Coś tu śmierdzi.
– Krótko mówiąc… nic nowego – wymamrotałem, łyknąłem z kubka, opadłem na kanapę i wyciągnąłem przed siebie nogi, nerwowo stukając piętą o podłogę.
– Spróbuję jutro zdobyć jego adres. Zaczynam robotę o pierwszej, ale to spore ryzyko.
– Wynagrodzę ci to – obiecałem.
Zazwyczaj nie lubiłem wysługiwać się ludźmi, ale dla Mii byłem gotowy na wszystko.
Jinx wstał i chwycił mnie za ramię.
– Wierzę ci na słowo, kolego. Nigdy mnie nie zawiodłeś.
Z każdym łykiem coraz bardziej traciłem nad sobą kontrolę. Otaczały mnie uśmiechnięte obściskujące się pary; widok ten sprawił, że zacisnąłem zęby, zgniatając pusty plastikowy kubek. Wspomnienie Mii tylko dobitnie podkreślało rozłąkę. Poczułem pieczenie w oczach.
– Jinx powiedział, że jesteś pisarzem – odezwała się dziewczyna, kładąc dłoń na moim udzie. Jej oddech cuchnął alkoholem. Wstałem z kanapy i popatrzyłem na miejsce, które jeszcze chwilę wcześniej zajmował Jinx. – Już go nie ma – dodała, ciągnąc mnie za ramię.
– Gdzie polazł? – zapytałem, ocierając spocone czoło.
Dudniąca muzyka i śmiechy wdarły się do mojego bezużytecznego mózgu. Zakręciło mi się w głowie; ponownie opadłem na kanapę i skryłem twarz w dłoniach.
– Chodź, zaprowadzę cię do niego.
Pomogła mi wstać i zaciągnęła mnie w głąb korytarza. Zaczęliśmy się przeciskać między spoconymi imprezowiczami, ale potrąciłem kogoś, tak że oblał mnie drinkiem, który zmoczył mi koszulę i spłynął aż do majtek. Wreszcie weszliśmy do jasno oświetlonego pokoju. Tak wirowało mi w głowie, że chciałem wcisnąć głowę w poduszkę i zamknąć oczy. Ostatnio tak się wstawiłem podczas sylwestra, który spędziłem w towarzystwie Mii. Od tamtego czasu moja tolerancja na alkohol znacznie spadła.
– Ale się przemoczyłeś – zachichotała dziewczyna, wędrując dłońmi po mojej piersi.
Zaprowadziła mnie do małego pokoiku, który oddzielał kuchnię od innego pomieszczenia. Jej dotyk mnie zniesmaczył, toteż chwyciłem ją za nadgarstek i odepchnąłem. Miała blond włosy z ciemnymi odrostami. Wbiła we mnie spojrzenie ciemnych oczu i przyparła mnie do ściany. Tak bardzo przypominała mi mamę, że chciałem zwinąć się w kłębek i czekać, aż zniknie.
– Muszę się zbierać. Powiedz Jinxowi, dobrze?
Kurtyna blond włosów opadła jej na czarne oczy, w których czaiła się fałszywa niewinność. Była stanowczo zbyt blisko, atmosfera wyraźnie się zagęściła. Położyłem dłonie na jej ramionach, aby utrzymać ją na dystans, ale okazała się zbyt pijana, żeby odnotować niemrawą odmowę.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Nikt nas tu nie znajdzie – powiedziała uwodzicielskim głosem, który sączył się z jej czerwonych ust niczym słodki syrop.
Chwyciła mnie za rękę, ale się wyrwałem.
Oparłem się o ścianę, żeby odzyskać choćby pozory równowagi. Miałem wrażenie, że znalazłem się w czarnej dziurze, w której czas biegnie inaczej.
– Muszę zaczerpnąć… świeżego powietrza. Muszę znaleźć Mię.
– To twoja dziewczyna? – zapytała.
Poderwałem na nią wzrok. Dziewczyna…? Nie, to moja ukochana. Dlaczego nie spotkała się ze mną? Przecież obiecaliśmy sobie nawzajem wspólne życie.
– Nie czuję jej obecności. – Podrapałem się po piersi. Pojąłem, że alkohol zatruł mi serce i umysł. – Ale dlaczego? Coś jest nie tak… Słabo mi.
Ponownie oparłem się o ścianę, ale zacząłem się po niej zsuwać. Dziewczyna nagle złapała mnie w pasie i podtrzymała.
– Oliver… Co ci jest?
– Nic! Wszystko gra! – parsknąłem.
Wyminąłem ją, otworzyłem drugie drzwi – jak się okazało, prowadzące do garażu – i przywarłem do gipsowej ściany. Tak mocno uderzyłem w nią pięścią, że skaleczyłem sobie dłoń. Odwróciłem się, oparłem o mur i osunąłem na podłogę. Czułem pulsujący ból, ze zranionej ręki spływała krew. Nie wiedziałem, co począć; upiłem się nie tylko alkoholem, ale i rozpaczą.
Wyciągnąłem z kieszeni komórkę.
Zadzwoniłem do wyraźnie zmęczonego Travisa i uszczypnąłem się nerwowo w nos.
– Źle ze mną, kolego – przyznałem wreszcie, opierając czoło o dłoń. Ramiona drżały mi niepowstrzymanie. – Zupełnie poszedłem w rozsypkę, kurwa mać.
– Gdzie jesteś?
– Zniknęła bez śladu. – Zacisnąłem powieki, gdyż znowu zakręciło mi się w głowie. – A co, jeśli mnie zostawiła? Może nie chce, żebym ją znalazł? Sam już nie wiem, co począć – ciągnąłem. Dotarło do mnie, że przeistoczyłem się w pijany wrak. – Stało się coś złego, nie porzuciłaby mnie w taki sposób. Nie zdradziłaby naszej miło…
– Lepiej już nic nie mów. Jadę po ciebie.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Now Open Your Eyes
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Joanna Pawłowska Redakcja: Bożena Sęk Korekta: Katarzyna Kusojć Projekt okładki: © Nicole Fiorina Books Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Copyright © by Nicole Fiorina
Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Mateusz Gwóźdź, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-487-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska