O Antku, który poleciał na Uran. Opowieść dla dzieci od lat 4 do 100+ - Agnieszka Dydycz, Antoni Oniśko - ebook

O Antku, który poleciał na Uran. Opowieść dla dzieci od lat 4 do 100+ ebook

Agnieszka Dydycz, Antoni Oniśko

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

O Antku, który poleciał na Uran to kosmiczna opowieść dla dzieci małych i dużych! Nasza międzyplanetarna przygoda zaczyna się pewnego deszczowego dnia, gdy Antek, lat 9, wyrusza w swoją pierwszą podróż samolotem do słonecznej Kalifornii, a wtedy… Wtedy jego przyjaciel Wojtek z planety Uran teleportuje go do swojego statku kosmicznego. Antek poznaje planetę Uran, jej okolice, tajemnice i księżyce, a nawet urańską szkołę. Na Uranie nie ma wirusów ani zarazków, woda w oceanie jest słodka, a mieszkańcy potrafią komunikować się na odległość bez smartfonów i internetu, ale nie potrafią się przytulać. Mówi się tam po folsku, ale to dzobar typros zyjęk ;). Antek bardzo odpowiedzialnie traktuje swoją misję pierwszego Ziemianina na Uranie. Opowiada jej mieszkańcom o naszej planecie i uczy urańskie dzieci przytulania.

Historia kosmicznych nawiązuje do poprzedniej części przygód kosmicznych przyjaciół, ale może być czytana jako pierwsza. Dzieci kochają tę opowieść, gdyż pokazuje świat widziany z ich perspektywy, a nam, dorosłym, historia ta przypomina, że dla naszych dzieci nie ma rzeczy niemożliwych i dziwnych – wszystko zależy od nas samych i siły naszej wyobraźni. Ta ciepła i szczera książka w prosty i ciepły sposób opowiada o prawdziwych wartościach, bliskości, odpowiedzialności, trosce, akceptacji i zaufaniu. Widzeniado na planecie Uran!

REKOMENDACJE

Chciałbym spędzić na planecie Uran długie wakacje razem z Wojtkiem i moimi wnukami: Aaronem, Mają, Adasiem, Jadzią, i dorosłą już Leną. Każdy z nas czasem czuje się … kosmitą. Lepiej mieć wtedy obok siebie bliskie osoby. Andrzej Seweryn

Obecnie dzieci żyją w świecie mocnych wrażeń. Wirtualni bohaterowie potrafią wszystko, są niezniszczalni i niczego się boją. Dziecko może czuć się gorszym, bo w realu nic tak łatwo nie przychodzi. Denerwuje się, gdy musi powiedzieć coś publicznie, stresuje w nowych sytuacjach, boi się niezrozumienia i wyśmiania. Dlatego tak ważne jest by dzieci oprócz sensacji miały także SWOJEGO bohatera, z którym mogą się utożsamiać. Antek też ma niesamowite przygody na planecie Uran, jednak obawy jakie mu towarzyszą są bardzo ludzkie i dziecięce... żeby na pewno wrócić na czas do samolotu, bo rodzice będą się denerwowali, żeby wygłosić mądrą mowę po wylądowaniu na Uranie. Jak Neil Armstrong… Do tego trzeba opowiedzieć urańskim dzieciom o planecie Ziemia, a to wcale nie jest proste. Jak opisać smak lodów, komuś, kto nigdy wcześniej ich nie próbował? Antek zderza się też z inną kulturą – rodzice Wojtka są uprzejmi, ale sztywni. Nie ma przytulania czy pytań jak było w szkole, a ponieważ jednym z autorów jest dziecko, wszystko co przytrafia się Antkowi jest pokazane z jego perspektywy. Z jego obserwacjami i komentarzami na temat zachowania dorosłych. Wiele opisanych w książce rozważań i wątpliwości wyda się dzieciom znajome i bezpieczne, a rodzicom przypomni o tym, co dla ich dzieci jest najważniejsze i że dobrze jest czasem spojrzeć na świat i życie z ich perspektywy. Gorąco polecamy! Zespół Pedagogów Ognisk Wychowawczych im. Lisieckiego „Dziadka”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 96

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Agnieszka Dydycz, Antoni Oniśko

O Antku, który poleciał na Uran

Opowieść dla dzieci od lat 4 do 100+

Warszawa 2021

Rekomendacje

Chciałbym spędzić na planecie Uran długie wakacje razem z Wojtkiem i moimi wnukami: Aaronem, Mają, Adasiem, Jadzią, i dorosłą już Leną. Każdy z nas czasem czuje się … kosmitą. Lepiej mieć wtedy obok siebie bliskie osoby. Andrzej Seweryn

Czy na pewno masz czas? Bo od tej książeczki trudno się oderwać. Jacek Santorski

Obecnie dzieci żyją w świecie mocnych wrażeń, gdzie wirtualni bohaterowie potrafią wszystko, są niezniszczalni i niczego się boją. Dziecko może więc czuć się gorszym, bo w życiu realnym nic tak łatwo nie przychodzi. Denerwuje się, gdy musi powiedzieć coś publicznie, stresuje w nowych sytuacjach, boi się niezrozumienia i wyśmiania. Dlatego tak ważne jest by dzieci oprócz sensacji miały także SWOJEGO bohatera, z którym mogą się utożsamiać. Antek też ma niesamowite przygody, bo przecież jego przyjaciel Wojtek teleportuje go z samolotu na Uran. Jednak obawy jakie mu towarzyszą są bardzo ludzkie i bardzo dziecięce... żeby na pewno wrócić na czas do samolotu, bo przecież rodzice będą się denerwowali, żeby wygłosić mądrą mowę po wylądowaniu na Uranie. Antek czuje się odpowiedzialny. Przecież, gdy Neil Armstrong lądował na księżycu wypowiedział słynne zdanie, które powtarzane jest do dzisiaj! Do tego trzeba jeszcze urańskim dzieciom opowiedzieć o planecie Ziemia, a to wcale nie jest proste. Jak opisać smak lodów, komuś, kto nigdy wcześniej ich nie próbował? Antek zderza się też z inną kulturą – rodzice Wojtka są uprzejmi, ale niezwykle sztywni. Nie ma przytulania, wspólnych śniadań czy zadawania pytań jak było w szkole... Ponieważ książka ma dwóch autorów, a jednym jest dziewięciolatek, wszystko co przytrafia się Antkowi jest pokazane naprawdę z perspektywy dziecka. Z jego obserwacjami i komentarzami na temat dziwnych zachowań dorosłych. Wiele opisanych w książce rozważań i wątpliwości wyda się dzieciom znajome i bezpieczne. A rodzicom przypomni o tym, co dla ich dzieci jest najważniejsze. I że dobrze jest czasem spojrzeć na świat i życie z ich perspektywy. Gorąco polecamy! Zespół Pedagogów Ognisk Wychowawczych im. Lisieckiego „Dziadka”

Podczas badania mózgu wykazano, że dzieci pochodzące z domu, w którym często czyta się książki, w trakcie odsłuchiwania nagranej narracji miały zdecydowanie bardziej zaktywizowany obszar mózgu odpowiedzialny za rozumienie i wizualizację obrazów. Dowiedziono, że czytanie książek ma stymulujący wpływ na rozwój mózgu. Magazyn Pediatrics

O Antku, który poleciał na Uran

Było lato.

Szare, bure i deszczowe, lecz Antkowi wcale to nie przeszkadzało. Lubił deszcz, a najbardziej skakanie po kałużach. A zresztą... Niech sobie pada, leje i wieje, jego i tak zaraz tu nie będzie! Bo już za kilka godzin, on, Antek, lat prawie dziewięć, wsiądzie do samolotu i poleci do miejsca, w którym zawsze świeci słońce!

Ciekawe, czy w samolocie czuć pustkę pod nogami? Albo, czy z góry widać, że Ziemia jest okrągła? Wkrótce sprawdzi to osobiście! A potem będzie jeszcze ciekawiej, bo poleci nad jednym oceanem, a wyląduje na brzegu drugiego. To właśnie tam znajduje się słoneczna kraina, zwana Kalifornią. Mówi się w niej po angielsku, ale nie jest to trudny język i odkąd Antek dowiedział się o swojej wyprawie, uczył się go bardzo pilnie. Potrafił się przedstawić, zapytać o drogę, poprosić o pomoc, podziękować i zamówić jedzenie, a nawet porozmawiać o pogodzie i grach komputerowych. Przez ostatni miesiąc trenował naprawdę ostro i był przekonany, że bez problemu porozumie się z tubylcami. Poza tym, miał doświadczenie. Rozmawiał przecież z Wojtkiem po folsku i świetnie się dogadywali, a to bardziej obcy język niż angielski!

Byłoby miło znowu się zobaczyć, rozmarzył się Antek.

Wojtek był jego przyjacielem, najlepszym, wyjątkowym i niezwykłym. Potrafił mówić we wszystkich językach układu słonecznego, oddychał w każdej atmosferze i sam pilotował swój statek kosmiczny. Przyleciał nim na Ziemię aż z planety Uran! Fajnie byłoby spotkać się ponownie, ale nie czas na marzenia, gdy są ważniejsze sprawy na głowie! Antek musi dokończyć pakowanie, a przede wszystkim zdecydować, którą z zabawek zabrać ze sobą w podróż za ocean. Wszystkie nie zmieszczą się w plecaku, a coś przyjaźnie znajomego przydałoby się w podróży. Będzie tam daleko od domu, bez rodziców i w miejscach, w których jeszcze nigdy nie był...

– Jeśli Wojtek dał sobie radę na obcej planecie, to ja też sobie poradzę! – powiedział na głos dla dodania sobie odwagi.

Pomogło.

Antek westchnął, podrapał się po nosie i zdecydowanym ruchem włożył do plecaka swoją ulubioną przytulankę. Kiedyś miał inną, ale podarował ją Wojtkowi na pamiątkę jego pobytu na Ziemi. Dlatego na wakacje poleci z nim puchata świnka o imieniu Pan Businessman. Razem będzie im łatwiej odkrywać nieznane lądy i przeżywać nowe przygody!

Antek znowu się zamyślił.

Może nigdy nie pilotował statku kosmicznego ani nie był na planecie innej niż Ziemia, ale jego życie również było interesujące. Miał własny pokój, który bardzo lubił, rower, komputer i najlepszych rodziców pod słońcem. Jeździli razem na wakacje, rozmawiali i często się śmiali. Babcie też miał fajne. Jedna mieszkała blisko, a druga, dla odmiany, bardzo daleko. Pierwsza babcia była mamą mamy Antka i do jej domu można było dojść spacerem w niecałą minutę. Druga babcia, mama taty Antka, mieszkała w Ameryce. Do niej leciało się samolotem i podróż trwała ponad dwanaście godzin. Statkiem lub samochodem byłoby jeszcze dłużej, a najdłużej – na piechotę. Gdyby Antek wyruszył dzisiaj i szedł bez przerwy przez cały dzień i całą noc, doszedłby do babci najwcześniej na gwiazdkę. Albo dopiero na wiosnę, bo musiałby iść lądem, aż przez Alaskę!

Jego mama pokonałaby tę trasę bez problemu, bo ona uwielbiała spacerować. Weszła właśnie do pokoju i dwa razy obeszła go dookoła, zanim się zatrzymała.

– Czy mój podróżnik jest gotowy? – zapytała, siadając na podłodze.

– Gotowy – odpowiedział podróżnik i zapiął swój wypchany plecak.

Oprócz świnki zmieściła się w nim jeszcze druga, mniejsza zabawka, a także smartfon, okulary w futerale, mały wykrywacz metalu, kompas, składna plastikowa łopatka, dwie książki i komiks. I trzy paczki żelków, cukierki, i prezent dla Wojtka. Nie wiadomo kiedy znowu się spotkają, a on chciał być na tę chwilę dobrze przygotowany.

Mama popatrzyła Antkowi prosto w oczy.

– Bo ja, synku... Ja chyba nie jestem gotowa na nasze rozstanie – powiedziała i pociągnęła smutno nosem. – Będę za tobą strasznie, ale to strasznie, tęskniła. Jeszcze nie wyjechałeś, a ja już zaczynam tęsknić!

Antek starał się być dzielny i nawet udało mu się uśmiechnąć.

– Oj, mamo! Przecież nie wyjeżdżam na zawsze tylko na wakacje. Nie zdążysz nawet zauważyć, że mnie nie ma – pocieszył mamę i mocno się do niej przytulił.

Mama również go przytuliła i ścisnęła tak mocno, jakby chciała zrobić sobie zapas na dwa miesiące bez przytulania.

– Na pewno zauważę i będę bardzo za tobą tęskniła – zaprotestowała gorąco.

Przytuliła Antka kolejny raz i wtedy dołączył do nich tata.

– A ja? Ja też będę tęsknił za swoim synem – przemówił dziwnie wzruszonym głosem.

Poklepał Antka po plecach i rozczochrał mu włosy na głowie.

A potem zaczęło się wielkie rodzinnie przytulanie, które skończyło się lądowaniem całej trójki na podłodze. Było to miłe, ale w takich warunkach bycie dzielnym stawało się coraz trudniejsze. Jeszcze moment i Antek się rozpłacze albo w ogóle się rozmyśli i nigdzie nie pojedzie! Na szczęście przypomniało mu się, że w Ameryce czekają na niego babcia i dziadek. Prawdziwa, to znaczy rodzona, była babcia Krysia, bo dziadek Peter był przyszywany.

A było to tak...

Pierwszy mąż babci Krysi, czyli tata taty Antka, umarł bardzo dawno temu, w starożytnych czasach, gdy tata Antka był malutki. Nie potrafił ani mówić, ani chodzić, więc tego nie pamiętał. Dlatego, gdy później babcia Krysia i dziadek Peter ożenili się ze sobą, malutki tatuś Antka dostał nowego przyszywanego tatę, którego od razu pokochał. Popłynęli statkiem do Ameryki i zamieszkali w Kalifornii. Tata chodził tam do szkoły, ale gdy dorósł wrócił do Polski, a babcia i dziadek zostali w Ameryce ze swoją małą córeczką, Alice. Dzisiaj Alice była jego ulubioną ciocią i obiecała, że pokaże mu całą Kalifornię, a nawet pustynię, Hollywood i prawdziwe oceanarium.

Najpierw jednak on, Antek, lat prawie dziewięć, musi do nich wszystkich dolecieć.

Rodzicom się nie przyzna, ale przed sobą nie umiał udawać, że się nie boi. Pocieszał się, że strach minie, a on wkrótce zobaczy niebo i chmury, i zachód słońca i wschód. Czy może na odwrót? Tego akurat nie pamiętał, ale super byłoby zobaczyć z bliska jedno i drugie. Wojtek mówił, że to coś niewyobrażalnie kosmicznie pięknego! Obiecał też, że przez cały lot Antka będzie blisko niego, ukryty w swoim statku, gdzieś w stratosferze.

– Spakowany i gotowy? – zapytał tata.

Antek pokiwał w odpowiedzi głową, a wtedy tata zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie zrobił.

– Ready, steady, go! – zakrzyknął po angielsku.

Tata się denerwuje, przemknęło Antkowi przez głowę.

Podniósł plecak z podłogi, poklepał tatę po ramieniu i razem wyszli z pokoju.

Na lotnisku, Antek pożegnał się z rodzicami krótko i zwięźle. Całus, pa, pa, przytulenie i do widzenia, bo im dłużej, tym byłoby im trudniej. Nie został jednak sam i w mig zaopiekowali się nim inni. Dostał tabliczkę ze swoim imieniem i nazwiskiem, a do kompletu osobistą panią stewardesę, która nie odstępowała go ani na krok. Zajmowała się nim jak królem albo prezydentem. Pytała, czy nie idą za szybko, czy nie jest mu za zimno albo za gorąco. W pewnym momencie chciała go nawet wziąć za rękę, ale on się nie dał. Jeszcze by tego brakowało, żeby na lotnisku pomyśleli, że jest małym dzidziusiem, który nie potrafi chodzić!

Taka opieka jest miła, ale trochę męcząca, doszedł do wniosku Antek. Ciekawe, czy królowie i prezydenci czują się podobnie? Ich pilnują przecież na okrągło, w dzień i w nocy, w domu, w pracy i na wakacjach! A w ogóle, jakie to uczucie być jedną z najważniejszych osób na Ziemi?

Antek znalazł sobie kolejny temat do rozmyślań. Siedział już wygodnie w samolocie, na miejscu przy oknie, czyli tam, gdzie sobie wymarzył. Pani stewardesa dała mu niebieską poduszeczkę i koc. I jeszcze specjalną opaskę na oczy i zatyczki do uszu, ale nie zamierzał z nich korzystać, bo kto chciałby zasłaniać sobie oczy i zatykać uszy podczas swojego pierwszego lotu samolotem? Może jakiś dorosły, ale na pewno nie on! Antek dostał też granatowe kapcie, które wyglądały jak skarpetki. A może to były skarpetki, które wyglądały jak kapcie? Tego nie był pewien, ale kapcioretki bardzo mu się spodobały. Zabierze je ze sobą na wakacje, lecz teraz zostanie w butach. Na wszelki wypadek, jak mawiała jego babcia.

Antek kończył właśnie picie soku jabłkowego i wymyślanie nazwy dla szklanki zrobionej z plastiku, gdy w jego rzędzie pojawił się nowy pasażer.

– Dzień dobry – przywitał się grzecznie Antek.

Nowy sąsiad zamruczał coś pod nosem, ale nie spojrzał w jego stronę. Robił za to wokół siebie bardzo dużo zamieszania. Zdjął czapkę z daszkiem, marynarkę, krawat, a na koniec buty i został w kraciastych skarpetkach. Podwinął rękawy koszuli, skrzywił się i jednym ruchem zrzucił samolotowe kapcioretki i koc na podłogę. Usiadł na swoim miejscu przy przejściu, rozłożył składany stolik i postawił na nim swój laptop, ale wtedy przybiegła pani stewardesa.

– Przed startem stolik musi pozostać złożony – zwróciła się do pana.

Antek dobrze znał ten ton głosu. Używała go pani od matematyki, gdy zwracała dzieciom uwagę. Grzecznie, stanowczo, ale bez dyskusji. Pan z laptopem zaczął burczeć niezadowolony, ale laptop schował i zamknął stolik. Trzasnął przy tym głośniej niż przy jego rozkładaniu. Nie było to przyjemne i Antek postanowił, że nie będzie z gościem rozmawiać. Zresztą, miał ciekawsze zajęcia! Na przykład takie, jak wyglądanie przez okno samolotu i obserwowanie płyty lotniska. Ależ się tam działo! Jedne samoloty kołowały, inne startowały, a jeszcze inne lądowały. Do tego wszędzie było pełno samochodów. Migały kolorowymi lampkami i ciągnęły za sobą długie wózki z bagażami lub inne dziwne urządzenia. Jeździły we wszystkich możliwych kierunkach i wcale się ze sobą nie zderzały. Był też ogromny podnośnik, a nawet cysterna i musiał tam panować straszny hałas! Dobrze, że w środku samolotu słychać było tylko rozmowy pasażerów i monotonny szum silników, które rozgrzewały się do lotu.

Silniki statku Wojtka pracują ciszej, przypomniało się Antkowi i postanowił, że gdy będzie w powietrzu, od razu połączy się ze swoim przyjacielem. Opowie mu o samolocie i swoich wrażeniach z podróży. Łączność powinna być znakomita, bo przecież w chmurach będzie bliżej planety Uran. Oby tylko specjalny kryształek do transmisji nie zakłócił pracy urządzeń pokładowych! W samolocie jest zakaz korzystania z telefonów komórkowych i innych podobnych urządzeń, ale Wojtek zapewnił go, że urański kryształek działa zupełnie inaczej.

Antek musiał przerwać swoje rozmyślania, bo rozpoczął się pokaz procedur bezpieczeństwa. Poważny pan steward demonstrował jak prawidłowo założyć kamizelkę ratunkową, gdzie znajdują się wyjścia awaryjne i jak się je otwiera.

– Maskę z tlenem zakładamy najpierw sobie, a następnie pomagamy dzieciom i innym pasażerom – pouczył na zakończenie.

Antek wysłuchał pana stewarda bardzo uważnie i wszystko zapamiętał. Wsunął swój plecak pod fotel, żeby było bezpiecznie, a nawet sprawdził czy ma prawidłowo zapięte pasy.

I wtedy ruszyli.

Najpierw wolno, potem szybciej i jeszcze szybciej, a po chwili samolot rozpoczął wznoszenie. Antek w ogóle się nie bał, ale na wszelki wypadek chwycił się mocno poręczy fotela. Wojtek ostrzegał go, że podczas startu można doświadczyć siły ziemskiej grawitacji i on właśnie ją poczuł. Miał wrażenie, że robi się coraz cięższy, a jego pupa zaczyna wciskać się w fotel miękki jak z plasteliny. Doświadczenie z grawitacji nie trwało jednak długo i gdy tylko samolot wyrównał lot, siedzenie Antka przestało ważyć dwie tony i wróciło na swoje dawne twarde miejsce.

Nareszcie, ucieszył się Antek i odetchnął z ulgą.

Zaciekawiony wyjrzał przez okno, a tam - niebiański wprost widok! Jego samolot został otulony chmurami, które nie były już ciemne i deszczowe, lecz jasne i pierzaste, zupełnie jak wata cukrowa. Oczywiście, w kolorze białym. Niestety, nie było widać, że Ziemia jest okrągła. Można było za to dostrzec niebieskie wstążki rzek, czarne drogi i zielone plamki lasów. Pojedynczych drzew nie było widać. Domów, ludzi i samochodów także nie.

– Ding, dong! – rozległo się niespodziewanie z głośników umieszczonych pod sufitem samolotu. – Dzień dobry, państwu. Mówi kapitan Karol Latkowski. Polecimy dzisiaj razem nad Oceanem Atlantyckim i nasza podróż będzie trwała dwanaście godzin i dwadzieścia minut. Na lotnisku LAX w Los Angeles wylądujemy około godziny piętnastej dwadzieścia, czasu lokalnego. Za chwilę osiągniemy wysokość przelotową i wtedy zostanie wyłączona sygnalizacja zapiąć pasy. Otrzymają państwo zimne i gorące napoje oraz ciepły posiłek. Życzę państwu udanej podróży i miłych wrażeń.

Antek również życzył panu kapitanowi miłej podróży, ale postanowił, że on swoje pasy pozostawi zapięte. Na wypadek turbulencji i innych nieprzewidzianych zjawisk, o których wolał teraz nie myśleć. Bo teraz myślał jedynie o tym, żeby jak najszybciej połączyć się z Wojtkiem. Ale do takiej rozmowy przydałaby się chwila spokoju, a na pokładzie samolotu ciągle coś się działo. Jedni pasażerowie wstawali i wyjmowali swoje bagaże ze schowków nad fotelami, inni dla odmiany swoje torby chowali. Jedni zdejmowali buty, zakładali samolotowe kapcioretki i przykrywali się kocami, a jeszcze inni chodzili po pokładzie i głośno rozmawiali. Naburmuszony sąsiad Antka także ruszył się ze swojego miejsca i podskoczył wysoko w górę. Hop i jednym szybkim ruchem wyciągnął ze schowka swój ukochany laptop. Hop i siedział z powrotem w fotelu. Rozłożył stolik, postawił na nim laptop i zaczął walić w klawisze. Nie odezwał się przy tym ani słowem.

– Jejo – westchnął do siebie Antek po folsku.

Nie chciał, żeby zrzędliwy sąsiad go zrozumiał, a ten język znało na Ziemi zaledwie kilka osób. On, jego rodzice i babcia, ale raczej nie marudny pan z laptopem. A w ogóle, czy nie szkoda mu czasu na gapienie się w ekran, gdy za oknami samolotu migały takie widoki?! Niektórzy dorośli są naprawdę dziwni, pomyślał Antek i obiecał sobie, że on nigdy, przenigdy, taki nie będzie! I o wszystkim zaraz opowie Wojtkowi. O samolocie, widokach z okna, pasażerach i innych wrażeniach z podróży.

Niestety, znowu mu się nie udało. Po pokładzie samolotu zaczęła krążyć pani stewardesa. Pchała przed sobą wózek-restaurację i pytała każdego pasażera, czego się napije i co miałby ochotę zjeść. Z wózka zapachniało tak smakowicie, że Antkowi zaburczało w brzuchu. Panu z laptopem również i to jeszcze głośniej. Przerwał stukanie w klawisze swojego ukochanego laptopa i burkliwym tonem zamówił kawę i danie o nazwie kokowę. Antek nie miał pojęcia, co to może być. On wolał nie ryzykować i poprosił panią stewardesę o pieczonego kurczaka, a na deser – sok jabłkowy i czekoladowy wafelek.

– Smacznego – pani stewardesa podała mu eleganckie pudełko o zapachu jedzenia. – Ale uważaj, skarbie, bo pojemnik jest bardzo gorący – dodała cicho, jakby chciała, żeby tylko on ją usłyszał.

Antek poczuł się mile wyróżniony. Kiwnął głową i pokazał pani stewardesie kciuk do góry, co miało znaczyć, że rozumie i dziękuje. Rozłożył swój stolik i ostrożnie otworzył jedzeniowe pudełeczko, a w tym czasie jego sąsiad z głośnym trzaskiem zerwał przykrywkę ze swojego. Antek zerknął na niego zaciekawiony i trochę się zdziwił, gdy zamiast kokocośtam zobaczył... kurczaka. Identycznego! Antek wzruszył ramionami i zabrał się do jedzenia. Niech każdy je to, na co ma ochotę, a on im szybciej zje, tym prędzej będzie mógł do Wojtka zadzwonić. Jego kurczak był pyszny, a on głodny, więc zjadł wszystko w kosmicznym tempie. No, prawie wszystko, bo gotowanej marchewki nie ruszył. Co innego, gdyby była surowa – taką zjadłby bez wahania! Za to sok jabłkowy wypił jednym duszkiem. Miał też wielką ochotę na czekoladowy wafelek, ale czekał go długi lot i może lepiej zostawić sobie deser na później?

Zjeść czy nie zjeść, walczył ze sobą Antek, gdy znowu podeszła do niego pani stewardesa. Tym razem jej magiczny wózek zmienił się w śmieciarkę, do której wpadały puste pojemniki, papierki i plastikowe szklaneczki. On również oddał swoje śmieci i zamknął stolik, a w nagrodę dostał dwa nowe wafelki. Podziękował i zjadł obydwa na miejscu, a ten pierwszy schował do kieszeni. Będzie miał na czarną godzinę, jak mawiała jego babcia.

Antek przeciągnął się zadowolony i postanowił pójść na spacer. Zwiedzi pokład samolotu, a przy okazji odwiedzi samolotową toaletę. Sprawnie odpiął pasy, lecz żeby wydostać się ze swojego miejsca pod oknem, musiał przejść obok pana z laptopem. Przeprosił go grzecznie, na co pan odmruczał coś w rodzaju:

– Koszmarne dzieciaki!

Antek wciągnął brzuch i przecisnął się obok sąsiada najszybciej jak potrafił. Przystanął dopiero w przejściu. Miał obawy, czy nie będzie nim bujało, ale przecież samolot to nie statek na morzu! Antek uśmiechnął się do swoich myśli i pewnym krokiem ruszył przed siebie. Potrzebował ich zaledwie pięciu, by dotrzeć do celu. A tam czekało na niego kolejne zdziwienie. Toaleta samolotowa okazała się maleńką kabinką, z mini-umywalką z guzikami zamiast kranów i bardzo dziwnym sedesem. Miał klapę, ale nie miał wody i wywiewał powietrzem zamiast spłukiwać! Na szczęście, z kranu płynęła normalna woda i można było umyć ręce. Można też było przejrzeć się w lustrze z lampkami i zajrzeć do wszystkich kątów oraz ukrytych w ścianie półeczek. Za dużo miejsca tutaj nie było...

Ciekawe, jak dorośli mieszczą się w takiej maciupeńkiej kabince, pomyślał Antek, wytarł dokładnie ręce i wyszedł na spacer po pokładzie samolotu. Bo gdy chodził, lepiej mu się myślało. Niestety, dłuższa przechadzka nie była możliwa i szybko wrócił na swoje miejsce. Tym razem, pan z laptopem głośno prychnął, ale on w ogóle się tym nie przejął. Przeszedł, usiadł w swoim fotelu i zapiął pasy. I czekał na chwilę spokoju, bo nie miał zamiaru rozmawiać z Wojtkiem przy obcych. Musi poczekać aż pasażerowie usiądą i ucichną, a burkliwy sąsiad wróci do walenia w klawisze swojego ukochanego laptopa.

Nareszcie! Antek mógł zaczynać. Ułożył się wygodnie, a nawet przykrył kocem, żeby nikt go nie podglądał. Zamknął oczy i ścisnął w dłoni urański kryształek do transmisji. Skoncentrował się i rozpoczął wywoływanie.

– Halo, to ja, Antek. Słyszysz mnie, Wojtusiu?

Oczywiście, nie mówił na głos, a jedynie w środku, w głowie i w myślach, dokładnie tak, jak uczył go przyjaciel.

– Halo, tu Antek, słyszysz mnie, Wojtku z planety Uran? – wywoływał, ściskając kryształek coraz mocniej.

Wojtek uprzedzał go, że nawiązywanie połączeń międzyplanetarnych może chwilę potrwać i wymaga cierpliwości. Niestety, w tym Antek nie był mistrzem i już po jednej ziemskiej minucie miał wrażenie, że siedzi pod kocem miliony lat świetlnych. Zdecydowanie za długo! Kusiło go, żeby otworzyć oczy i znowu wyjrzeć przez okno.

I wtedy usłyszał cichutkie wołanie po folsku:

– Laho, Antosiu, tu Wojtek. Słyszę cię.

Antek aż podskoczył z radości, ale szybko poprawił koc i mocniej ścisnął kryształek. Za nic na świecie nie chciałby teraz przerwać transmisji!

– Cześć, Wojtusiu! – wykrzyknął radośnie i nadal wyłącznie w swojej głowie. – Gdzie jesteś? Bo ja jestem blisko ciebie! To znaczy bliżej twojej planety, w samolocie, dziesięć tysięcy metrów nad powierzchnią Ziemi!

– Wiem – odpowiedział Wojtek spokojnie i tak wyraźnie jakby siedział w fotelu obok. – Lecę nad twoim samolotem, ale pilot mnie nie widzi. Mam flażkamu. Znaczy kamuflaż – przetłumaczył, bo nie był pewien, czy Antek pamięta język folski.

– Jejo! – z wrażenia Antek również westchnął po folsku. – Naprawdę jesteś tak blisko? Ale czy to bezpieczne? – dopytywał się zaniepokojony.

Nie chciał narazić przyjaciela na najmniejsze choćby niebezpieczeństwo!

Wojtek wyczuł niepokój w jego głosie i zapewnił szybko po folsku:

– Niespokoj, Antosiu, dobrze się zamaskowałem.

Racja! Urańskie statki kosmiczne potrafiły idealnie dopasowywać się do otoczenia. Zmieniały kolory i teksturę, i pewnie statek Wojtka wyglądał jak chmury na niebie albo jak inny samolot. A zresztą, czy to takie ważne jak jego statek wyglądał? Ważne, że w środku siedział Wojtek i był bezpieczny! Dawno się nie widzieli... Od ich ostatniego spotkania upłynęły cztery lata. Oczywiście na Ziemi, bo na Uranie, jeszcze więcej! Można by dokładnie policzyć ile, ale Antek nie miał teraz ochoty na rachunki. Zamiast liczyć, wolałby się z Wojtkiem zobaczyć, bo rozmowa na odległość to nie to samo, co spotkanie w realu!

Moglibyśmy przybić piątkę i dwunastkę, rozmarzył się.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.