Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni próbować - Agnieszka Dydycz - ebook + audiobook

Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni próbować ebook i audiobook

Agnieszka Dydycz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kontynuacja doskonale przyjętej powieści Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!

 

Łatwo zdecydować, czy spędzić wakacje nad morzem, czy w górach. Trudniej zdecydować, czy przewrócić swoje życie do góry nogami.

 

I żyli długo i szczęśliwie. Statkiem miłości dopłynęli do rajskiej plaży, by odtąd całować się od wschodu do zachodu słońca i pić szampana…

Eee… Wróć, to nie ta bajka! Nasza jest o wiele  ciekawsza, a przede wszystkim prawdziwa. Bo Małgorzata chce być szczęśliwa, ale zamierza to zrobić po swojemu: z troską o bliskich. No i żeby motyle w brzuchu nie zamieniły się z powrotem w poczwarki. To nie jest proste, lecz jest możliwe. I Małgorzata wreszcie wie, co zrobić. Dla niej to na pewno będzie szczęśliwe zakończenie.

 REKOMENDACJE:

Ach, jak ja dobrze rozumiem Małgorzatę! Tak, jestem babcią, ale nie zamierzam z tego powodu niczego zmieniać. Nie zacznę robić skarpet na drutach ani nie sprawię sobie tatuażu. Ja po prostu siebie lubię. I swoje życie też. Dlatego wciąż zamierzam spełniać marzenia i robić coś dla siebie. A co, wolno mi! Marysia Winiarska (aktorka)

 Nareszcie ktoś mnie wymyślił w książce! Co za zaskoczenie! Alek Rogoziński (autor)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 25 min

Lektor: Elżbieta Kijowska
Oceny
4,6 (23 oceny)
16
4
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna-60

Nie oderwiesz się od lektury

Podobnie jak pierwsza część rewelacyjna polecam
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam obie części
00

Popularność




Odkąd wydaliśmy pierwszy tom tej serii Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza, dzielicie się z nami tym, jak ta książka na Was podziałała, co zmieniła w Waszym życiu.

Dziękujemy Wam za to!

Wydawczyni

Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem

Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.

Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2023

Tekst © Agnieszka Dydycz, 2023

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden fragment tej książki nie może być publikowany

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody Wydawcy.

Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc

występujących w książce jest przypadkowe.

Warszawa 2023

Rób to, co uważasz za stosowne.

I tak zawsze znajdzie się ktoś,

kto uważa inaczej.

Michelle Obama

I cokolwiek uczynię,

zamieni się na zawsze w to, co uczyniłam.

Wisława Szymborska

Zamiast wstępu

Niedziela

– Kiedy ty wreszcie przestaniesz udawać, że jesteś młodsza? – zapytała mnie dzisiaj moja matka.

– Ale w jakim sensie? – odpowiedziałam czujnym pytaniem.

Bo czujność w naszych relacjach to podstawa i choć niedzielne obiady od lat są rodzinną tradycją, nawet całe życie to mało, by odgadnąć, co w danej chwili moja matka ma na myśli. Jej pytania nigdy nie są przypadkowe, a odpowiedź musi być poprawna i bezwzględnie zgodna z oczekiwaniami.

– W takim sensie, Małgorzato, że jako babcia stajesz się wzorem dla młodszych pokoleń, a to oznacza, że twoje zachowanie musi być od tej pory nienaganne – wyjaśniła poważnie. – Ubiór także, bo jak cię widzą, tak cię piszą. Spójrz na mnie.

Spojrzałam.

Przede wszystkim z ciekawości, aby spróbować odkryć, o co w tym skomplikowanym wywodzie może chodzić. Helena często formułuje swoje opinie w sposób zrozumiały wyłącznie dla siebie. Niestety jednocześnie oczekuje, że rozmówca w lot odgadnie jej intencje. W tym wypadku prawdopodobnie chodziło nie o jej, ale o mój strój.

Cóż, przyznaję, że nieopatrznie stawiłam się na niedzielnym obiedzie w modnie dziurawych dżinsach oraz mocno sportowych butach. Od pasa w górę byłam zdecydowanie bardziej elegancka, lecz kaszmirowy sweterek to nadal za mało w zestawieniu z nienaganną prezencją mojej rodzicielki, która niczego nie pozostawiła przypadkowi. Sukienka zwaną popołudniową, czółenka na niewysokim obcasie i perły na szyi. Klasa i elegancja od stóp do głów, idealna na każdą okazję, zarówno na rodzinne spotkanie, jak i herbatkę z królem.

Zanim jednak zdążyłam podjąć decyzję, czy temat drążyć, czy wprost przeciwnie, usłyszałam kolejną porcję uwag.

– Dziurawe spodnie. – Matka skrzywiła się z wyraźnym niesmakiem, wskazując palcem na moją nogawkę. – Jeszcze raz przypominam ci, Małgorzato, że zostałaś babcią i nie jesteś już taka młoda, jak byś chciała. Naprawdę, czas z tym skończyć!

– Uhm – wymruczałam niezobowiązująco.

Po pierwsze, nie ja podjęłam decyzję, że zostaję babcią, i z tego tylko powodu z niczym w swoim życiu nie zamierzałam kończyć.

Po drugie, matka nie musi mi przypominać, że nigdy nie będę młodsza, bo sama dobrze o tym wiem. I choć nie zrobię sobie z tej okazji tatuażu na czole ani nie rzucę się w kolejną misję niemożliwą z Tomem Cruise’em, nikt mi nie zabroni ubierać się tak, jak chcę, a swoje dżinsy z designerskimi dziurami akurat lubię. Ale lubię też święty spokój, a wiem, że taki zapewnię sobie wyłącznie, jeśli nie powiem o tym wszystkim głośno. A przynajmniej nie przy niedzielnym obiedzie.

Długo zastanawiała mnie geneza pomysłu tych naszych niedzielnych spotkań, a że jako autorka kryminałów uwielbiam tropić, poszukałam, poszperałam i odkryłam fakty, które potwierdziły moją teorię. Punktem wyjścia były ambicje mojej matki, która uważa się za osobę szlachetnie urodzoną i dlatego chętnie czerpie inspiracje od tych jeszcze lepiej urodzonych, najchętniej oczywiście od brytyjskiej rodziny królewskiej. A tam tradycja rodzinnych spotkań matki z córką miała jeszcze głębiej sięgające korzenie niż nasza…

Otóż gdy w połowie ubiegłego stulecia zmarł nagle król Jerzy VI, jego żona, równie niespodziewanie, utraciła oficjalne wpływy. Dla poddanych stała się po prostu miłą i ciepłą królową wdową, lecz w swojej rodzinie panowała nadal. Rządziła skutecznie, choć po cichu, i nawet gdy została poproszona o wyprowadzkę z siedziby królewskiej, zamieszkała na tyle blisko, żeby nadal można było składać jej hołdy. To właśnie tam regularnie przez kolejnych pięćdziesiąt lat, najpierw młoda, a potem coraz starsza królowa Elżbieta II stawiała się na niedzielnym podwieczorku u swojej matki. Brzmi znajomo? No właśnie…

Nie wiem niestety, o czym rozmawiały królewska matka z królewską córką i czy piły dżin, czy herbatę, za to moja jaśnie panująca królowa matka wykorzystuje niedzielne spotkania, by przekazać mi wszystkie życiowe przemyślenia, także te dotyczące mnie. A ponieważ szlachectwo zobowiązuje, nigdy nie ośmieliłam się wystąpić przeciwko tej tradycji i traktuję ją jako część mojego dziedzictwa. Poza tym spotkania te zapewniają mi także regularny trening odporności psychicznej i śmiem twierdzić, że z niedzieli na niedzielę staję się w tym lepsza. Bo choć rodziców się nie wybiera, zawsze można wybrać reakcję własną na ich zachowanie. Dlatego ja, jak każdy prawdziwy mistrz, nie spoczywam na laurach, lecz praktykuję nieustannie, a dzisiejszy obiad był tego najlepszym dowodem.

Ale po kolei.

Nie tak dawno moja córka Marta została mamą, w związku z czym ja z automatu zostałam babcią. Zdecydowali o tym za mnie inni, do tego bez uprzedniej konsultacji, i tego nie dam rady zmienić, jednak ze stereotypami mogę i zamierzam walczyć aktywnie. Bo czy zostając babcią, natychmiast muszę zacząć czesać się w siwy kok i w okularach na nosie robić skarpety na drutach oraz przetwory na zimę? Albo zacząć skakać z radości, słać znajomym radosne sms-y oraz publikować posty, koniecznie ze zdjęciem rozkosznej maleńkiej stópki? Wekowanie przetworów czy rozsyłanie słodkich fotek słabo do mnie pasuje, więc tego nie robię, co nie zmienia faktu, że cieszę się szczęściem mojej córki. Do nazywania mnie babcią również w końcu kiedyś się przyzwyczaję, ale potrzebuję na to zdecydowanie więcej czasu. Oczywiście moja matka ma odmienne zdanie w tej sprawie i pewnie dlatego uznała za stosowne, żeby dzisiaj wypomnieć mi mój wiek oraz babcine obowiązki. Cóż, peselu nie zmienię, natomiast to, na ile lat się czuję i jak swój czas wykorzystam, jest wyłącznie moją sprawą – w tej kwestii zdania nie zmienię, a przynajmniej nie z powodu tego, że mam wnuczkę!

Dzisiaj nadal chcę być Małgorzatą, lat pięćdziesiąt osiem plus, zadowoloną ze swojego życia i ciekawą tego, co będzie dalej. Bo dziś już wiem, że wszystkiego nie zaplanuję ani nie przewidzę, ale zawsze mogę zadbać o to, żeby każdą obecną oraz przyszłą chwilę dobrze wykorzystać. Oczywiście nie sama, gdyż wokół mnie jest całkiem sporo innych ludzi, a ostatnio zrobiło się nawet ciaśniej. Lecz żeby nie było, że kogoś faworyzuję, wymienię wszystkie bliskie mi osoby w kolejności przypadkowej. A zatem są obok mnie: moja wymagająca matka Helena, wiecznie nieobecny mąż Tomasz, dwie zupełnie różne, ale wspierające przyjaciółki – Irena i Barbara – oraz dzieci: Marta i Piotr, każde inne, lecz każde równo przeze mnie kochane. Jak już wspomniałam, niedawno dołączyła do nas słodka wnuczka, chwilowo bez imienia. Jest też przy mnie niespodziewany prezent od losu, który imię co prawda ma, lecz moja rodzina nie ma o nim pojęcia. Nawet moje przyjaciółki o nim nie wiedzą, ale czuję, że długo nie wytrzymam i wkrótce wszystko im opowiem. Czy mi uwierzą, trudno przewidzieć – w końcu sama nie mogę uwierzyć w tę historię.

Wiktor pojawił się w moim życiu ponad rok temu, ale tak naprawdę znaliśmy się dużo wcześniej. To głównie z jego powodu stało się ono ostatnio o wiele przyjemniejsze, choć jednocześnie nieco bardziej skomplikowane. Ale warto, naprawdę warto pokonywać przeszkody, bo moim zdaniem nie ma granicy wieku, za którą wyznanie „kocham cię” mogłoby przestać mieć dla nas znaczenie. Każdy chce czuć się kochany i akceptowany, ja także. Choć przyznaję, że zupełnie o tym zapomniałam, troskliwie dbając przez lata o szczęście innych. Lecz gdy już dostałam od losu tę drugą szansę, nie zamierzam jej zmarnować.

Dlatego opowiem wam ciąg dalszy mojej historii, która dla mnie dopiero się zaczyna. A że napisało ją samo życie, obiecuję, że będzie ciekawie…

Sobota

– Dzień dobry, babciu, jak ci się dzisiaj spało? – powitał mnie rano Tomasz.

Znowu ta babcia! Czyżbym nie miała już swojego imienia?

Nie wydało mi się to ani miłe, ani dowcipne, więc wzruszyłam jedynie ramionami i poszłam zaparzyć nam kawę.

Z Tomaszem jesteśmy małżeństwem od ponad trzydziestu lat i gdyby mnie dzisiaj zapytano, czy kocham swojego męża, nie odpowiedziałabym od razu i bez wahania. Bo chociaż nadal jest mi bliski, nie jest to „tamta” dawna, wielka i namiętna bliskość ani ta szalona miłość, która sprawiła, że postanowiliśmy być razem. Oczywiście wciąż troszczę się o niego, dbam o jego koszule i inne części garderoby, martwię się o jego zdrowie, zamawiam mu leki i razem z nim przeżywam zawodowe wzloty i upadki, ale mam wrażenie, że żyjemy coraz bardziej obok siebie niż ze sobą. Niczym rodzeństwo czy para dobrych przyjaciół. Poza tym ostatnio Tomasz przeżywa renesans swojej kariery. Został wybrany do Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO, co w praktyce oznacza nie tylko splendor, lecz także liczne podróże, podczas gdy ja pracuję w domu.

Piszę kryminały i jestem autorką sagi o nieustraszonej pani prokurator, która dopadnie każdego złoczyńcę. W ostatnim tomie zafundowałam mojej Joannie Karst nową miłość do przystojnego komisarza policji o imieniu Maks. Obdarzyłam go urokiem osobistym wzorowanym na moim synu, który to urok jest w stanie zmiękczyć każde niewieście serce, a i męskie czasem też.

A jeśli już mowa o synu… Piotr, choć od dawna jest niezależny finansowo i ma stopień naukowy doktora, nadal mieszka z nami. Wiedzie jednak osobne życie i kilka miesięcy temu poznał nową kobietę. Podobno związek wygląda obiecująco, ale Piotr wciąż nie zamierza opuszczać rodzinnego gniazda.

– Wiesz, mamo, dobrze jest nam z Kaśką, ale lubimy też być osobno. Nie jesteśmy jeszcze gotowi, żeby zamieszkać razem. Mamy czas – wyjaśnił mi krótko któregoś dnia.

– Najważniejsze, żeby wam było dobrze – zauważyłam dyplomatycznie, mając nadzieję, że w ten sposób sprowokuję go do głębszych zwierzeń.

Jego nowej dziewczyny do tej pory nie poznałam, ale cóż, poczekam cierpliwie i bez sugerowania im, jak powinni żyć.

Swoją drogą interesujące jest to młode pokolenie – nie mają problemu, żeby w mediach społecznościowych zdawać na bieżąco relacje z poranków w łóżku, posiłków, wycieczek i spotkań towarzyskich, natomiast w realu najczęściej nie są chętni do dzielenia się informacjami o sobie.

Dzisiaj jednak mojemu synkowi zebrało się na zwierzenia i zaskoczył mnie wyznaniem.

– A tak w ogóle to Kaśka twierdzi, że czasem wychodzi ze mnie zwierzę.

– Słucham? – zdziwiłam się.

Matki rzadko kiedy bywają obiektywne, ale jestem pewna, że moje dziecko prędzej wykończy kogoś swoim urokiem osobistym, niż pokaże jakąkolwiek cechę drapieżnika.

Piotr chyba czytał mi w myślach, bo mrugnął do mnie porozumiewawczo i z szelmowskim uśmiechem wyjaśnił:

– Niestety nie jest to żaden drapieżnik, ale pospolity leniwiec.

No i jak tu nie kochać mojego syneczka?

Oczywiście tekst zanotowałam, gdyż odkąd zaczęłam pisać, namiętnie gromadzę wszelkie smakowite kąski słowne. Inni kolekcjonują znaczki, kobiety i samochody, a ja zbieram historie i dialogi.

Bo życie to najlepsza fikcja literacka, a moja opowieść jest tego wspaniałym dowodem.

Niedziela

Jak wspomniałam, niedzielne obiady zawsze będą naszą rodzinną tradycją, przynajmniej dopóki moja matka żyje. I oby żyła i panowała nam jak najdłużej, nawet dwieście lat – zniosę wszystko; jej humory, dobre rady i komentarze na każdy temat. Bo matkę ma się tylko jedną!

Na moje szczęście od kilku tygodni rozmowy przy stole zdominowała świeżo narodzona prawnuczka. Dziś również.

– Nareszcie. Powoli zaczynałam tracić nadzieję, że doczekam się prawnuków, a tu proszę, do tego dziewczynka, moja pierwsza prawnuczka! Dobrze swoją córkę wychowałaś, Małgorzato – podsumowała Helena.

Nie bardzo rozumiem, jaki wpływ miało moje wychowanie na decyzję Marty o posiadaniu dziecka, a tym bardziej na urodzenie przez nią dziewczynki, ale nie zamierzałam oponować. Moja matka niezwykle rzadko mnie chwali, więc nawet ten wątpliwy komplement przyjęłam ochoczo i bez wahania.

– Cudownie, prawda, mamo? Ciekawe, że w naszej rodzinie pierwsze rodzą się córki. Silne, piękne i mądre, zupełnie jak ty – podlizałam się z premedytacją.

– Dokładnie, moje dziecko, dokładnie! – Rodzicielka złapała przynętę. – Teraz Marta musi pomyśleć o godnym imieniu dla swojej córki. Wiesz przecież, jak ja nie znoszę tej nowej mody na Jessiki czy Sabriny. To musi być nasze polskie, piękne imię. Marianna albo Jadwiga…

Prababcia się rozmarzyła, a ja milczałam. Dobrze wiedziałam, że imię dla małej zostało już wybrane, ale niech Marta o tym babcię poinformuje osobiście.

Muszę przyznać, że moje dziecko mi zaimponowało, gdyż podeszło do zadania sumiennie i metodycznie. Główne założenia były dwa: imię musi pasować do nazwiska, które mała miała dostać po ojcu, oraz musi być kosmopolityczne. Żeby w przyszłości, gdy dorośnie i zechce żyć gdzieś tam, w globalnej wiosce, nie miała problemu z nieustannym literowaniem i uczeniem innych wymowy swojego imienia.

– Żadnych typowo polskich szeleszczących dźwięków! Rościsława i Świętożyźń zdecydowanie odpadają – oznajmiła mi Marta, gdy odwiedziłam ją w domu.

Pod koniec ciąży biedulka niestety niedomagała i lekarze stanowczo nakazali jej leżeć, a że była z natury aktywna, bezczynność bardzo ją męczyła fizycznie i psychicznie. Dlatego każda wizyta, nawet matki, była dla niej miłą odmianą.

– Masz rację – zgodziłam się, choć nie byłabym sobą, gdybym jednocześnie córki nie podpuściła. – Ale Bogumiła mogłaby być. Przecież zawsze można wymówić przez „l” i też będzie zrozumiale. Bogumila, co ty na to, Martusiu?

Mamy z córką podobne poczucie humoru, inteligentne i lekko zgryźliwe, choć to nie nasza zasługa. Na geny wpływu nie mamy, lecz każdego dnia dziękuję losowi lub Temu Komuś, który rozdziela talenty, że ja swoje poczucie humoru odziedziczyłam po ojcu, a Marta po mnie. I myślę sobie nieskromnie, że gdyby poszło na odwrót, to znaczy u mnie po kądzieli, a u Marty po mieczu, obydwie byłybyśmy ciut mniej interesujące, a na pewno zupełnie inne i bardziej serio. A tak moja córka aluzję w mig zrozumiała i nawet się uśmiechnęła. Szybko jednak się opanowała, by tym razem spojrzeć na mnie z wyrzutem.

– Owszem, imię jest w porządku, ale jak ty je sobie wyobrażasz w zestawieniu z nazwiskiem? Sama posłuchaj, jak to brzmi: „Przed państwem Bogumiła Klata”! Bogu miła klata?!

– Faktycznie, trochę niezręcznie – przyznałam.

Marta nie zdecydowała się wyjść za Matiego, który jest ojcem ich córki. W ostatniej chwili odwołała ślub, ale ważne, że nadal są razem. Dobrze też, że myśli o konsekwencjach swoich wyborów i nie naraża małej na niewybredne żarty. Nie pomyśleli o tym zawczasu rodzice Dolores Miednicy, przemiłej bibliotekarki z osiedlowej biblioteki, ani niejakiej Wioletty Nędzy, której osobiście nie znam, ale słyszałam o niej od mojej przyjaciółki sędzi.

– Sama widzisz, mamo, że zadanie jest niełatwe. – Marta wróciła do głównego wątku naszej rozmowy. – Z podobnego powodu odpadają Beata i Renata, bo za bardzo się rymują. Renata Klata, Beata Klata, porażka!

– Faktycznie – powtórzyłam się, po czym postanowiłam wzmocnić ją pozytywnie. – Wierzę, że znajdziesz dla swojego dziecka najlepsze imię.

– O tak, tej wersji będę się trzymać. – Córeczka zgodziła się ze mną ochoczo. – I Matiemu nie dam jej skrzywdzić! Czy ty możesz sobie wyobrazić, mamo, że on chce ją nazwać Gertruda? Po babci ze strony ojca podobno…

– A może nazwiecie ją Helena, po twojej babci? – wyrwało mi się spontanicznie.

Tak bardzo spontanicznie, że nie spodziewałam się, że mojej córce ten pomysł od razu przypadnie do gustu.

– Helena Klata – wyrecytowała z uśmiechem. – Może być, a nawet całkiem nieźle, ale ciągle mi czegoś brakuje…

Zamyśliłyśmy się zgodnie, popijając przy tym herbatę z miodem i imbirem.

– A może dacie dziecku podwójne nazwisko? – olśniło mnie. – Żeby było i po mieczu, i po kądzieli, sprawiedliwie.

W przeciwieństwie do mojej matki nie mam w zwyczaju wtrącać się do życia moich dzieci, gdyż uważam, że ludzie dorośli, a takimi przecież są, sami muszą podejmować decyzje, by potem sami mogli ponieść ich konsekwencje. Dlatego swoje zdanie zachowuję dla siebie, chyba że zostanę o nie poproszona albo… dopóki mi się nie wymsknie. Tak jak teraz, ech!

Najwyraźniej jednak nadawałyśmy dzisiaj z córką na podobnej częstotliwości, gdyż jej reakcja była błyskawiczna.

– Helena Klata-Raczkowska – wyrecytowała na głos. – Trochę lepiej, ale…

– A może na odwrót? Helena Raczkowska-Klata.

Żonglowanie słowami to moja praca i pasja. Szczerze wielbię nasz język polski i bez żadnej fałszywej skromności śmiało mogę powiedzieć, że mam w jego używaniu spore doświadczenie. Niestraszne mi jego meandry i skomplikowane zasady, a do tego mam tak zwane ucho do brzmienia zdań.

Marta posiedziała przez chwilę cicho, wyraźnie trawiąc propozycję.

– Mamo, jesteś genialna! – zawołała w końcu. – Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie, w końcu młoda jest nie tylko córką Matiego, ale także moją! – Tu w wypowiedzi nastąpiła krótka przerwa na czułe poklepanie wypukłego brzucha i porozumiewawcze spojrzenie rzucone w moim kierunku. – Babcia Helena posika się z radości!

Marta parsknęła śmiechem i wyciągnęła do mnie ręce, a ja je uściskałam. Mocno i czule. Najchętniej całą bym ją uściskała, ale ona nigdy nie przepadała za przytulaniem, a w ciąży lubiła je jeszcze mniej. Byłam dumna, że pomogłam córce, teraz czekało ją przekonanie Matiego, ale wiedziałam, że sobie poradzi. No i zapunktuje u babci Heleny jak nikt inny z rodziny! Oj, coś czuję, że testament będzie jednoznaczny…

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o błahostkach, aż Marta stwierdziła, że jest zmęczona i musi się przespać.

– Zamieniam się w niedźwiedzicę, mamo. I z charakteru, i z wyglądu niestety… – podsumowała celnie swój obecny stan.

Była to ostatnia rozmowa, jaką odbyłam z moją pierworodną jako niebabcia.

Bo teraz jestem nie tylko matką, ale i babką, i nadal bardzo to przeżywam. Dlatego tym chętniej zaszywam się w ulubionym gabinecie, w którym czeka na mnie prokurator Joanna, kobieta twarda, ambitna i konkretna, moje skryte alter ego i jednocześnie autoterapia. Nie bez powodu bohaterowie literaccy mają cechy ich twórców lub wprost przeciwnie, te talenty i umiejętności, których twórcom brakuje. Kończę właśnie kolejny tom przygód dzielnej pani prokurator – Joanna również, podobnie jak ja, przeżywa wielkie zmiany. Ale jest między nami jedna zasadnicza różnica, i nie chodzi wcale o wiek. Po prostu ona swoją decyzję już podjęła, a ja ze swoją ciągle zwlekam. No ale ona funkcjonuje wyłącznie w mojej wyobraźni i na kartach powieści, a ja działam w realu, co oznacza, że swoich wyborów muszę dokonywać o wiele rozważniej, bo potem będę musiała żyć z ich konsekwencjami. Również w realu. Niestety moje wykształcenie nie pomaga mi w szybkim dokonywaniu wyborów, gdyż jako dyplomowany magister inżynier budownictwa znam równania z dużą liczbą niewiadomych i wiem, jak potrafią być trudne. Ale łatwo się nie poddam i jestem pewna, że wkrótce uda mi się to moje skomplikowane zadanie rozwiązać. Prawidłowo oczywiście.

***

koniec darmowego fragmentu

zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tekst: Agnieszka Dydycz

Redakcja: Iwona Krynicka

Korekty: Sylwia Chojecka, Magdalena Wołoszyn-Cępa

Projekt okładki i stron tytułowych: Krzysztof Rychter

Skład: Cyprian Zadrożny

Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz

Zdjęcia na okładce: vecteezy.com, unsplash.com

Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska

SILVER oficyna wydawnicza Iwona Krynicka

ul. Madalińskiego 67C m. 5

02-549 Warszawa

[email protected]

ISBN: 978-83-965647-4-0