Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Literacki szkic autorstwa Aleksandra Brücknera, poświęcony historii wzajemnych relacji i inspiracji polskich i rosyjskich twórców, będący pokłosiem jego odczytu wygłoszonego we Lwowie w roku 1905.
Autor szkicu niejednokrotnie z ubolewaniem zwraca uwagę na fakt, że na skutek trudnych stosunków historycznych znajomość rosyjskiej twórczości w Polsce i polskiej w Rosji nie była i nie jest wystarczająca, aby stanowić bogate źródło obustronnych korzyści dla kultury i nauki. Brak przekładów, niechęć i uprzedzenia — wszystko to sprawia, że szerokie grono czytelników zarówno w jednym, jak i w drugim narodzie jest pozbawione dostępu do spuścizny znakomitych osobowości. Brückner w swoim tekście wnosi postulat, aby oddalić wszelkie animozje i wobec na nowo rodzącej się państwowości Rosji przełamać wzajemne uprzedzenia i rozpocząć popularyzację literatur wśród odbiorców kultury oraz samych pisarzy.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Aleksander Brückner
O literaturze rosyjskiej i naszym do niej stosunku dziś i lat temu trzysta
Epoka: Pozytywizm Rodzaj: Epika Gatunek: Rozprawa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 73
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3107-0
Zawiązkiem szkicu niniejszego był odczyt, wygłoszony w lwowskim Związku naukowo-literackim 19 października 1905, wydrukowany z dopełnieniami i poprawkami w odcinku Słowa Polskiego, w listopadzie 1905. Wydaję go ponownie, rozszerzywszy go znaczniej i dodawszy całe nowe ustępy.
Berlin w listopadzie 1905.
A. Br.
„Wielokrotnie powtarzano niemiłą uwagę, że mylne pojęcia o dzisiejszym stanie Rosji utrzymują się dotąd między pisarzami obcymi, lecz jeszcze niemiłej wspomnieć, że te same mylne pojęcia utrzymują się dotąd w krajach, których mieszkańcy dla podobieństwa języka i obyczajów pierwotnych tyle mają sposobności poprawić stare lub nabyć nowe o Rosji wiadomości. Mimo tylu i tak silnych podniet nie zaprzyjaźniły się dotąd literatury rosyjska i polska. Bogactwa jednej pozostawały i pozostają nieznanymi dla drugiej i ta obojętność niemal zaciera ślady prawdziwego pokrewieństwa. Napróżno powstawali przeciw niej nieraz znakomici pisarze rosyjscy i polscy — dotąd nie było prawdziwej i jakiejby życzyć należało, wymiany płodów uczonych, chociaż te sztuczno przesadzane płody, znajdując tę samę ziemię i niebo, zawsze mogą się dobrze dać zaszczepić. Redakcja czasopisma, zamierzanego w Moskwie, wobec przyrzeczonej pomocy literatów rosyjskich i wobec łatwości dostawania dzieł i czasopism, pragnęłaby dawać wiadomości o znakomitych dziełach, drukowanych po rosyjsku i tym sposobem zwracać na nie uwagę czytelników polskich, przyczym mogłaby słuszną żywić nadzieję, że zjawienie się czasopisma polskiego w Moskwie zachęcałoby Rosjan do poznania literatury polskiej.”
Takichto, między innymi, argumentów używał kandydat i urzędnik dwunastej rangi, Adam Mickiewicz, gdy 25 października 1827 r. podawał do moskiewskiego komitetu cenzury prośbę o pozwolenie wydawania „Irydy, dziennika (właściwie: miesięcznika) literaturze i historyi poświęconego”. W Moskwie nic przeciw temu nie miano, odesłano rzecz do głównego komitetu petersburskiego, który zgłosił się do ministra oświaty; cenzura podlegała wtedy jeszcze ministerjum oświaty. Minister, admirał Szyszków, wielki patryota, sławofil i wróg francuszczyzny i nowej literatury, polecił „towarzyszowi” swemu, Błudowowi, rozpatrzenie sprawy.
Towarzysz ten nie tak dawno jeszcze otwartym był przeciwnikiem ministra, bronił nowej literatury, t. j. języka i pojęć przeciw zakusom spleśniałym języka cerkiewnego i pojęć przedpotopowych; był towarzyszem Żukowskiego, sekretarzując w „Arzamasie”, t. j. w gronie literackim parodjującym nielitościwie Szyszkowa i „Słowian”; Kasandra (u Arzamasców każdy nosił przezwisko osobne, np. od balad Szylerowych) — Błudow jeszcze po latach szczycił się, że był Arzamascem, nazywał synka swego Wadymem (z balad Żukowskiego), udawał zajęcie się literaturą. W istocie należał do owych nierzadkich wówczas Rosjan, co to rokując najświetniejsze nadzieje mimo to nad pięć lat przy literaturze, jako nierokującej jeszcze żadnych nadziei, nie zabezpieczającej żadnego powodzenia, nie wytrzymywali; rzucali ją i oddawali się karjerze urzędniczej, żegnając się po drodze z wszelkimi ideałami. I z Błudowym tak było, hrabią potym i przewodniczącym Rady Państwa, filarem i jedynym „liberałem” rządów Mikołajowskich. Miał on niegdyś dzieło historyczne Karamzyna dalej poprowadzić, — z czego ani stronicy nie napisał, napisał zato raport śledczy o dekabrystach, czego nigdy pisać nie należało — szydził Hercen.
Tento towarzysz ministra, rozpatrzywszy się w aktach ministerialnych co do przeszłości Mickiewicza (i Malewskiego, figurującego jako zastępca redaktora przyszłej Irydy), orzekł, że nie znając szczegółów śledztwa wileńskiego, ani stopnia winy obu petentów, niemogąc również osądzić, czy będą obaj jako żurnaliści „błahonadieżny”1, zauważa tylko, że jeśli rząd uznał raz za stosowne, zakazać im żyć i służyć w Polsce, nie może ten sam rząd dla tych samych przyczyn dozwolić im działania na umysły w Polsce za pośrednictwem czasopisma. Minister powtórzył tę argumentację Błudowa i pozwolenia Mickiewicz nie dostał. A może i lepiej tak się stało, bo nic go już nie wiązało do Moskwy; nic nie przeszkadzało rozwinąć skrzydeł do lotu, na wyżyny, dokąd za nim podążyć już nie mógł wielki rywal i rówieśnik, ów druh z pod pomnika Piotra Wielkiego, Aleksander Puszkin.
W ciągu lat osiemdziesiąt, jakie od owej rezolucyi upłynęły, zmieniło się wszystko. Uczucia jakiejś sympatji, węzła słowiańskiego, o czym jeszcze i Mickiewicz i Puszkin marzyli, wypadki lat następnych, roku 1831-go a jeszcze bardziej 1863 raz na zawsze zatarły. Te lata dopiero wyżłobiły przepaść, której dawniej nie było, która pochłonęła wszystkie mżonki o braterstwie, o wspólnocie i jedności słowiańskiej i napróżno starali się inni, uczeni jak Maciejowski, publicyści — beletryści jak Grabowski i kółko jego, poruszać strunę wzajemności słowiańskiej. U nas takie próby odgłosu znaleźć naturalnie nie mogły, ale i po stronie rosyjskiej przebrzmiały bez echa. Po dawnej obojętności, po nowszych wahaniach się, wątpliwościach, nastało ochłodzenie, które z czasem przerodziło się w istotną nienawiść, systematycznie wywoływaną i podtrzymywaną, głównie w publicystyce przez nie-świętej pamięci Katkowa i jego chrześniaka i następcę, wychrztę Gringmutha, przez najrozmaitszych „działaczy” aż do dni dzisiejszych.
Nawet poeci słowianofile przestali wylewać łzy — nie będę w to wchodził, czy szczere, czy krokodylowe, które jeszcze po r. 1831-ym wylewali, a wyrażają się o Polaku tylko z nienawiścią i wzgardą, jako o marnotrawnym synu, jako o wyrodku z plemienia słowiańskiego, co potargał wszelkie więzy rodzinne.
I stanęły przeciw sobie wrogo dwa społeczeństwa, dwie literatury. Co u nas o „Moskalach” pisano (gdyż tylko o literaturze rozprawiamy), począwszy od „Petersburga” i Dziadów (części trzeciej), aż do dzieł Bolesławity, Maskoffa, Zycha, Sclavusa i t. d., nie potrzebujemy chyba przypominać. Po stronie rosyjskiej były nienawiść, uprzedzenia, przesądy równie silne; nie mogły się im obronić nawet najcelniejsze umysły i mimowoli dopuszczali się nietaktownych wybryków, ukłóć szpilką, całkiem ubocznie, przypadkowo, pisarze i uczeni rosyjscy, spłacając dań społeczeństwu, z którego wyszli. I zdawało się, że nawet możliwość spokojnego traktowania rzeczy po jednej i po drugiej stronie chimerą tylko pozostanie na zawsze.
Gdy tak się wszystko zmieniło, w ciągu tych lat fatalnych, jedno pozostało nietknięte, to jest nasza nieznajomość literatury rosyjskiej, taka sama, jaka była za czasów Mickiewicza. Ba, wyrozumowano sobie po prostu przyczyny, dlaczego tę nieświadomość, to ignorowanie podtrzymywać należy, i już nie książki, ale całą wielką literaturę wielkiego narodu wstawiono u nas niby na index librorum prohibitorum. I skutek był ten, że można było trafiać ludzi najwykształceńszych, którzy nawet i Luizyady Camoensa choćby w tłumaczeniu czy w wyrywkach czytali, a dla których imiona: Puszkin i Gogol, Turgenjew i Dostojewski, pustym pozostawały brzmieniem. Co najdziwniejsza, nawet wychowańcy szkoły rosyjskiej, gdyż rosyjską była szkoła Królestwa Polskiego, nawet ci literatury rosyjskiej nie znali; wina to po części samego programu rządowego, urywającego literaturę na tym punkcie, na którym się ona dopiero zaczyna, na Puszkinie i na Gogolu, a rozpychającego program gimnazyalny potwornymi baśniami średniowiecznymi, jak lub lokajskimi Dierżawina himnami, i z takiej literatury słusznie śmiała się młodzież i naigrawała.
Nieznajomość i ignorowanie literatury rosyjskiej pozostały u nas po dziś dzień w całej sile, i nic na tym nie zmieni fakt, że w ostatnich kilku latach sypią się, i u nas, jak z rękawa, przekłady Andrejewa i Gorkiego.
Ani Andrejew bowiem, ani Gorkij, literatury rosyjskiej nie stanowią. O Gorkim ogółem powątpiewać można, czy to jakiś wielki talent literacki; on nas zainteresował raz samymi tematami, powiedziałbym etnograficznie, przedstawianiem tych „bosiaków” w przeróżnych perypetjach życia i nędzy, a jeszcze bardziej interesuje on nas jako natura protestu, jako człowiek, który nie jak inni na jakiś kompromis trwożliwie się zgadza, lecz zawsze na przebój idzie, prawdziwy rewolucjonista, wieszcz burzy.
O Andrejewie dziś jeszcze trudno coś orzec; wybitny to talent, ale dotychczas tylko w małostkach nowelistycznych i szkicach się przejawił, między którymi ów Śmiech czerwony, owe okropności z pola walk mandżurskich i ich odbicie w umysłach chorych, szalonego doznał powodzenia; sam autor chwilowo, zdaje się, polityce się oddał. Więc te tłumaczenia Gorkiego i Andrejewa, goniące formalnie jedno drugie, nie stanowią bynajmniej o tym, jakobyśmy się z literaturą rosyjską już zapoznali. I podczas gdy ta literatura odbyła tryumfalny pochód po całym zachodzie, gdy wszyscy uznają jej nadzwyczajną siłę i potęgę, gdy taki Nietzsche np. mówi, że od nikogo w świecie tylko od Dostojewskiego czegoś się nauczyć potrafił, my dalej brnęliśmy swobodnie i spokojnie w tej nieznajomości jednej z największych literatur ościennych.
Rosja przez to nie traci, ale spytałbym, czyśmy my przez to nie ponieśli jakiej szkody, bo zważmy przedewszystkiem, że w literaturze własnej złożył i naród rosyjski „myśli swoich przędzę i swych uczuć kwiaty”, złożył to, co mu najdroższe i najwyższe i nie zawadziłoby może nam, gdybyśmy poznali te dążenia i te ideały rosyjskie. Nie wchodząc tutaj w wyczerpującą ocenę motywów tych, którzy strzegli nas i siebie przed tą literaturą, nie chcieli nas wystawiać na jej pokusy, zwrócę uwagę przelotną na kilka momentów.
Ignorowano u nas literaturę rosyjską, bo nie chciano mieć nic do czynienia z wrogiem, bo odosabniano się od niego szczelnie i ściśle na każdym polu, a więc i na duchowym. Obawiano się, czy poznanie szlachetnej strony u wroga nie osłabi, nie poczyni szczerbów w naszej antypatji; czy sympatje literackie nie pociągną za sobą politycznych, społecznych, czy nie będą wodą na młyn „ugodowców”. I odgraniczono Królestwo od literatury rosyjskiej, a Królestwo przesłoniło ją i Galicji i dzielnicy Poznańskiej.