Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
„Wasz penis to ich wróg!” – grzmi użytkownik na jednym z dziesiątek tysięcy incelskich forów. Ale kim tak naprawdę jest incel? Nienawistnym mizoginem czy zagubionym i samotnym młodym człowiekiem? I czy męska sieć to tylko mężczyźni żyjący w przymusowym celibacie przelewający swoje frustracje na kobiety?
Laura Bates wkracza do męskiego internetu i z zaangażowaniem badaczki rozszyfrowuje manosferę: to świat pełen mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet – tak zwanych artystów podrywu, inceli, trolli i wszystkich innych, którzy uważają się za ofiary „feminazizmu”, a narzędziem walki z opresją uczynili pełną złości i wulgarną pogardę. Opisuje też niezwykły paradoks: choć internetowi mizogini są całkowicie oddani sprawie mężczyzn, prawie całą uwagę poświęcają kobietom.
Książka Laury Bates ma szansę stać się przyczynkiem do realnych społecznych zmian i pretekstem do szczerej rozmowy o tym, jak trudno być kobietą w dzisiejszym świecie, również tym cyfrowym.
„Laura Bates wykonuje niezwykle ciężką i niewdzięczną pracę na rzecz feminizmu w XXI wieku. Radzi sobie z tym jednak po mistrzowsku i publikuje książki, które znakomicie pokazują narastające problemy, a także ich możliwe rozwiązania. Jest prawdziwą bohaterką zapuszczającą się w ciemne odmęty internetu.” Caitlin Moran
„Laura Bates odkrywa przed nami rozległą panoramę mizoginii, rozciągającą się od pozornie niewinnych żarcików do jawnego okrucieństwa. Napisana z żarliwością i swadą książka Bates to mocny feministyczny głos nawołujący do społecznego przebudzenia. Świat nie może przejść obok niego obojętnie. Coś się wreszcie musi zmienić.” Anita Anand
„Książka Laury Bates ma w sobie moc mogącą wywołać autentyczną przemianę społeczną.” „The Sunday Times”
„Laura Bates oferuje alternatywną „czerwoną pigułkę” wszystkim tym, którzy bardziej niż wyniszczającą nienawiść cenią sobie miłość, zdrowy rozsądek i poczucie człowieczeństwa.” Shami Chakrabarti
„Aby mogła się dokonać prawdziwa zmiana, trzeba przyjrzeć się wprost temu, co wywołuje w nas lęk, i nie odwracać wzroku. Ta książka to apel, aby położyć wreszcie kres cierpieniu zarówno kobiet, jak i mężczyzn.” Emma Gannon
„Książka będącą świadectwem odwagi i nieustępliwości.” Robin Ince
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 544
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału angielskiego Men Who Hate Women. From Incels to Pickup Artists: The Truth about Misogynistic Subcultures and How They Affect Us All
Projekt okładki Kamil Rekosz
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Copyright © by Laura Bates, 2020
Published by arrangement with Rachel Mills Literary Ltd.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024
Copyright © for the Polish translation by Mariusz Gądek, 2024
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Malwina Kozłowska
Korekta Kinga Kosiba / d2d.pl, Agata Górzyńska-Kielak / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8191-920-3
Dla Nicka, bez którego nic z tego nie byłoby możliwe
Wyobraźmy sobie świat, w którym każdego roku dziesiątki tysięcy kobiet są gwałcone, bite, okaleczane, dręczone i zabijane z tego prostego powodu, że są kobietami. Wyobraźmy sobie świat, w którym do nienawiści wobec kobiet aktywnie zachęcają, a następnie ją podsycają i wzmagają szeroko rozbudowane społeczności mężczyzn, powstałe specjalnie w tym celu. Wyobraźmy sobie świat, w którym tego rodzaju nienawiść łączy się płynnie z rasistowskimi atakami: na „dziwki” obwiniane o skażenie czystości wyższej rasy oraz na hordy „dzikusów”, przedstawianych – według najbardziej nienawistnych i dehumanizujących wyobrażeń – jako gwałciciele delikatnych białych kobiet. Wyobraźmy sobie świat, w którym tysiące mężczyzn jednoczą się i językiem pełnym jadu i wściekłości pomstują na ich zdaniem zepsute, bezduszne i chciwe kobiety, po czym snują drastyczne plany ich zgwałcenia oraz zniszczenia w trakcie fanatycznej rebelii pełnej chwały. Wyobraźmy sobie świat, w którym część tych mężczyzn naprawdę realizuje podobne fantazje, zabija kobiety w masowych mordach i ogłasza manifesty przepełnione ideologią, której zasady doprowadziły ich do popełnienia tych aktów terroru. Wyobraźmy sobie świat, w którym tego rodzaju wspólnoty polują na mężczyzn podatnych na ich wpływy, żerują na zagubionych chłopcach i niepewnych siebie, wystraszonych nastolatkach, żywią się ich lękami i popychają ich w stronę nienawiści, przemocy i autodestrukcji.
Otóż wcale nie musimy wyobrażać sobie takiego świata: my już w nim żyjemy. Ale może niektórzy z nas tego nie wiedzą, ponieważ nie lubimy o tym rozmawiać.
Nie chcemy ryzykować, że urazimy mężczyzn. Z trudem przychodzi nam traktowanie heteroseksualnych, białych mężczyzn jako jednorodną grupę, choć z niezwykłą łatwością myślimy w ten sposób o innych kategoriach ludzi. Mężczyznom dajemy bowiem przywilej posiadania wyraźnych tożsamości. Są oni złożonymi, bohaterskimi indywidualnościami. Ich decyzje i wybory wyrastają z określonych szczególnych okoliczności, ponieważ postrzegamy ich jako odrębne oraz wyjątkowe jednostki. Nie mamy nic przeciwko traktowaniu kobiet jako pewnej masy, a przemocy wobec nich – jako zjawiska społecznego, zawsze jednak uznajemy ją za coś, co się po prostu wydarza. Z zasady nie rozmawiamy o mężczyznach będących sprawcami przemocy wobec kobiet. Piszemy, że kobieta została zgwałcona, dyskutujemy o odsetku kobiet, które padły ofiarami napaści seksualnej lub pobicia. Nie mówimy natomiast o mężczyznach, którzy dopuścili się gwałtu, znęcali się nad kobietami lub byli napastnikami seksualnymi. Dlatego właśnie, gdy dochodzi do przemocy seksualnej, tak łatwo jest nam skupić się na stroju kobiety, jej zachowaniu i decyzjach. Robimy to po to, by ostrzec inne kobiety, żeby zachowały środki ostrożności, a także – pośrednio lub całkiem wprost – obarczyć odpowiedzialnością ofiary, które nie wykazały się dostateczną ostrożnością. Bo gwałt uważany jest za mroczną, surową karę, która spada na kobiety w krótkich spódniczkach zapuszczające się w ciemne zaułki, a nie za przestępstwo popełniane przez konkretnych mężczyzn w wyniku świadomej decyzji. Gdy już musimy skonfrontować się ze sprawcami przestępstw seksualnych – jako że najgłośniejsze sprawy trafiają jednak na pierwsze strony gazet – opisujemy ich jako „bestie” i „potwory”, aby wyraźnie odróżnić ich od zwyczajnych, przyzwoitych mężczyzn, którzy mijają nas codziennie na ulicy. Nie liczymy, ilu ich jest, ani w żaden sensowny sposób nie badamy zjawiska przemocy seksualnej. Prawdę mówiąc, w ogóle rzadko myślimy o sprawcach.
Jeśli mówimy o męskości, patriarchacie lub męskich przywilejach, natychmiast pojawiają się zarzuty o generalizowanie i uprzedzenia. „Nie wszyscy mężczyźni są tacy – podnoszą się zewsząd protesty. – To podejście jest zbyt upraszczające, zbyt krzywdzące, zbyt szerokie”. Mało kto miewa jednak podobne zastrzeżenia, gdy przestępstwa popełniane przez osoby o brązowej bądź czarnej skórze są natychmiast łączone z rasą lub wyznaniem sprawcy. Krytyczny stosunek do męskości – opisywanie jej w obecnym klimacie społecznym jako czegoś problematycznego – odbierany jest jako atak na samych mężczyzn. Analizowanie, dlaczego niektórzy mężczyźni zachowują się w określony sposób, uważa się za napaść na wszystkich mężczyzn – i tym samym staje się to nieakceptowane.
W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Ci, którzy mówią o „toksycznej męskości”, wcale nie krytykują mężczyzn, ale ich bronią. Robią to poprzez opisywanie ideologii i systemu, które wywierają presję na chłopców oraz mężczyzn w naszych społeczeństwach i rodzinach, aby przystosowali się do nierealistycznych, niezdrowych i pozbawionych równowagi ideałów. Rozprawianie się ze stereotypami płciowymi bywa niszczące zarówno dla mężczyzn jako jednostek, jak i dla całych społeczeństw, w których żyją. Ale zmierzenie się z tym problemem, usunięcie ciążącej na nich presji, jest dla naszych chłopców sprawą życia i śmierci. Podczas gdy my chodzimy wokół tej kwestii na palcach, bojąc się nazwać rzeczy po imieniu, młodzi mężczyźni niczym kostki domina wciąż wpadają w pozostawioną przez nas niestrzeżoną przepaść.
Rzecz w tym, że nie lubimy narażać się mężczyznom. Dlatego milczymy. Nie używamy słowa „terroryzm”, gdy dochodzi do masowego mordu popełnionego przez białego mężczyznę, którego wyraźnym zamiarem było wywołanie przerażenia i zasianie nienawiści przeciwko konkretnej grupie społecznej – choć tak właśnie brzmi definicja terroryzmu – jeśli ową grupą są kobiety. Wówczas napastnik jest po prostu „zaburzony”, „niepoczytalny” albo nazywa się go „samotnym wilkiem”. Posługujemy się językiem, który wyraźnie sytuuje sprawcę poza nawiasem społeczeństwa, sugeruje pewną aberrację. Nie określamy drogi, którą przebył w sieci, mianem „radykalizacji”, nie używamy słowa „ekstremizm”, aby opisać społeczności internetowe, w które wsiąknął, mimo że w mgnieniu oka sięgnęlibyśmy właśnie po te pojęcia, gdyby mowa była o podobnych przestępstwach popełnionych przez inny rodzaj mężczyzn. Nie badamy tego, co skłoniło go do dokonania tych czynów, ani tego, w jaki sposób stał się tak bardzo przepełniony nienawiścią.
Większość mężczyzn to dobrzy i życzliwi ludzie, którym nigdy nawet przez myśl nie przeszłoby popełnienie zbrodni. Nie może to jednak powstrzymać nas przed rozpoznaniem tych jednostek, które nie zawsze przecież działają w próżni. Jeśli nie dostrzeżemy pewnych związków, jeśli nie weźmiemy w ogóle pod uwagę, że męskość i jej toksyczne konstrukcje społeczne są czynnikiem odgrywającym ważną rolę w przestępstwach seksualnych, nigdy nie uda nam się skutecznie nad nimi zapanować ani im zapobiegać.
Bynajmniej nie oznacza to, że wszystkich mężczyzn należy traktować jak wrogów – wprost przeciwnie. Należy raczej wesprzeć rzesze męskich aktywistów i edukatorów, którzy z bezgranicznym oddaniem poświęcają się walce z tym problemem. Istnieje prawdziwy ruch mężczyzn – założony pod koniec lat sześćdziesiątych jako uzupełnienie rozrastającego się ruchu wyzwolenia kobiet i aktywny po dziś dzień – który obejmuje środowiska mierzące się z licznymi problemami dotykającymi wszystkich mężczyzn oraz takimi indywidualnymi kwestiami jak chociażby przemoc w związkach. Ruch ten dąży do obalenia dominacji toksycznej męskości, uznając ją za zjawisko szkodliwe zarówno dla kobiet, jak i dla samych mężczyzn. Stale jednak przyćmiewają go i zagrażają mu organizacje mężczyzn odwołujące się do nienawiści.
Nie chodzi tylko o bezpieczeństwo kobiet i dziewczynek. Ta walka toczy się również w obronie młodych chłopców, którzy czują się zagubieni, którzy w wyniku rządzących naszym społeczeństwem stereotypów wpadają prosto w objęcia wspólnot czekających jedynie na to, żeby ich zwerbować i wpoić im lęki na temat zagrożeń dotyczących poczucia męskości, rynku pracy oraz bezpieczeństwa kraju. Wmawia się im, że największe niebezpieczeństwo czyha na nich ze strony kobiet, imigrantów bądź niebiałych mężczyzn; tymczasem prawdziwe zagrożenie nadchodzi ze strony form sztywnej „męskości”, które wyznają i krzewią tak zwani wybawcy. Wolimy jednak ignorować istnienie tego mizoginicznego, pełnego nienawiści ruchu, który formuje i radykalizuje młodych mężczyzn, aniżeli stawić mu czoło.
Może to wszystko brzmi dla was zbyt ekstremalnie albo sądzicie, że przejaskrawiam. Może wydaje się wam, że w internecie znajdzie się kilku mężczyzn wyrażających szalone opinie i niepokojące poglądy na temat kobiet, ale w końcu to przecież tylko internet. Pewnie to jacyś smutni nastolatkowie przesiadujący godzinami w piwnicy, w ohydnych slipach i z paczką chipsów pod pachą. Tacy nie stanowią prawdziwego zagrożenia. Budzą raczej politowanie niż strach.
Już sam termin, którego używamy do opisu społeczności nienawidzących kobiet, doskonale oddaje to podejście. Poza sporadycznymi doniesieniami medialnymi oraz dyskusjami w wąskich kręgach feministycznych większość z nas nie ma żadnej wiedzy na temat rozrastającej się sieci takich właśnie grup oraz ich przekonań, stylu życia i idei, którym hołdują. Ci, którzy wiedzą o istnieniu tego zjawiska, nazywają je „manosferą”. Podobnie jak w przypadku określeń „męska jaskinia”, „męska grypa” i „męska torebka”, stosujemy tu przedrostek „męski” (w języku angielskim używa się przedrostka man-), aby zaznaczyć delikatną ironię, zasugerować, że mamy do czynienia z czymś nieco śmiesznym, rodzajem odchylenia od tradycyjnie pojmowanej męskości. Innymi słowy, manosfera uważana jest za niegroźny żart. Tymczasem nic bardziej mylnego. To sieć rozmaitych, lecz połączonych ze sobą grup, mających własne rygorystyczne systemy przekonań, własny język i własne metody indoktrynacji. W tej książce zbadamy dokładniej ogniwa w łańcuchu prowadzącym od inceli do artystów podrywu, od „mężczyzn idących własną drogą” do obrońców praw mężczyzn – i pokażemy, że organizacje te tworzą żywy ekosystem pozostający w bliskiej symbiozie z innymi społecznościami, na przykład białymi supremacjonistami i trollami internetowymi. Przyjrzymy się temu, w jaki sposób te wspólnoty się rozrastają, jak tworzą rozległą sieć stron, blogów, forów, chatroomów, grup dyskusyjnych oraz profili w mediach społecznościowych, i ujawnimy, z jaką łatwością młodzi chłopcy mogą natknąć się na tę sieć oraz ugrzęznąć w niej na dobre, umiejętnie i nieubłaganie wciągani do jej wnętrza. Społeczności te istnieją głównie w internecie i niczym potężna góra lodowa pozostają w dużej mierze niewidoczne, ale czubek tej góry – wystający nad powierzchnię i istniejący w realnym świecie – z każdym dniem staje się coraz ostrzejszy i bardziej niebezpieczny.
Może uważacie, że wszyscy powinniśmy dać sobie na wstrzymanie i pamiętać o tym, że to, co się dzieje w internecie, nie jest prawdziwym życiem; w końcu to tylko słowa, a od nich nikt jeszcze nie umarł.
Może słyszeliście, że wolność słowa jest zagrożona, a jeśli przedstawiciele pokolenia płatków śniegu i wojownicy poprawności politycznej postawią na swoim, już nikt nie będzie mógł napisać w internecie nic krytycznego na temat kobiet oraz wszelkich mniejszości. Albo że jedna z naszych podstawowych wolności bywa podważana przez oburzone, pozbawione poczucia humoru kobiety, które obrażają się z powodu kilku pikantnych dowcipów?
A jeśli sprawa jest o wiele poważniejsza, niż wydaje się na pierwszy rzut oka?
Co, jeśli nie możemy się uporać z epidemią przemocy wobec kobiet i dziewcząt, ponieważ nie potrafimy wyraźnie nazwać ani zbadać problemu? Co, jeśli nie możemy podjąć wszechstronnych oraz skutecznych działań przeciwko aktom przemocy, ponieważ nie opisujemy ich w sposób, który pokazywałby występujące między nimi związki? A może jesteśmy tak przyzwyczajeni do określonych form przemocy, że uważamy, iż ma ona podłoże kulturowe lub osobiste i w gruncie rzeczy jest… nieunikniona? A jeśli nasze wyobrażenia na temat kobiet i mężczyzn, na temat mizoginii i przestępstw popełnianych z nienawiści są tak mocno zakorzenione w stereotypach, że nieświadomie popełniamy straszliwe błędy? I błędy te mają destrukcyjne skutki?
A jeśli istniał system wczesnego ostrzegania w sytuacjach dotyczących przemocy, tylko nam nigdy nie zapaliła się czerwona lampka? A jeśli skargi całych rzesz maltretowanych i wykorzystywanych kobiet były lekceważone? A jeśli przemoc wobec kobiet tak bardzo wrosła w tkankę naszego codziennego życia, że w ogóle przestaliśmy ją zauważać? A jeśli nasze znieczulenie na mizoginię – wszechobecną, lecz występującą w małych dawkach – uniemożliwia nam rozpoznanie poważnego kryzysu?
Nieco łatwiej dostrzec te znaki, jeśli jest się kobietą. Nabierają one większej wyrazistości, jeśli jest się kobietą wyrażającą swoje opinie w internecie. Stają się zaś całkowicie oczywiste, gdy jest się kobietą zaangażowaną w działalność feministyczną. Wtedy bowiem nie możesz pozwolić sobie na odwracanie wzroku. Wtedy nienawiść sama do ciebie przychodzi. Szuka z tobą kontaktu.
Od blisko dziesięciu lat mężczyźni codziennie przysyłają mi wiadomości – nieraz są ich setki – w których opisują, jak bardzo mnie nienawidzą, fantazjują na temat brutalnego zgwałcenia i zamordowania mnie, wymieniają, jakich narzędzi użyliby, żeby pokroić mnie na kawałki i wypruć mi flaki, nazywają mnie trucizną, snują wizje o tym, jak czają się pod moim domem, i zwierzają mi się, na którym seryjnym mordercy zamierzają się wzorować, gdy będą mnie zabijać.
Skąd w nich tyle gniewu? Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzą? Przyczyną jest założona przeze mnie strona internetowa Everyday Sexism Project (Projekt Codzienny Seksizm), na której użytkownicy (każdej płci) mogą dzielić się swoimi doświadczeniami dotyczącymi seksistowskich zachowań i nierówności płciowych. Poprosiłam ludzi, żeby opowiedzieli o tym, co ich spotkało, i stworzyłam do tego przestrzeń. I ta drobna, niewinna inicjatywa z 2012 roku wystarczyła, by wylał się na mnie potok hejtu, który płynie nieustannie do dziś i wzbiera nową falą za każdym razem, gdy opowiadam o swoim projekcie w sieci lub innych mediach. Nienawiść podąża za mną podczas wystąpień publicznych, na których wściekli mężczyźni rozdają ulotki, w których nazywają mnie kłamczuchą, i przenika do księgarń, gdy zostawiają w moich książkach karteczki przestrzegające czytelników, że kobiety kłamią w sprawie gwałtów. Wylewa się z internetu, gdy po moim występie w telewizji mężczyźni piszą, że najchętniej złapaliby mnie za kudły i gwałcili, aż w końcu bym zdechła.
Otrzymuję wiadomości z rozbudowanymi opisami tego, jak jestem gwałcona i poniżana. Wiadomości o tym, jak gwałcone będą moje hipotetyczne przyszłe dzieci. Jak masakrowane są moje genitalia i wagina. Nagrania wideo przedstawiające mnie jako diablicę. Fantazyjne bluzgi pod adresem mojego partnera i groźby wobec mojej rodziny. Drastyczne zwierzenia o tym, że ktoś chce mnie dopaść, zgwałcić przy użyciu różnych elementów mebli i wszystko sfilmować.
Po tym wszystkim dostrzeżenie znaków ostrzegawczych przychodzi z jeszcze większą łatwością. Nietrudno wtedy połączyć kropki między wyzwiskami rzucanymi w internecie pod adresem kobiet oraz polityków reprezentujących mniejszości etniczne, brakiem różnorodności w brytyjskim parlamencie a zamordowaniem z zimną krwią brytyjskiej deputowanej w jej własnym okręgu wyborczym. Pomiędzy jadem wylewającym się na dziewczyny grające w gry online, ich prowokacyjnymi, ostrymi wpisami w mediach społecznościowych a prawdziwymi ranami znaczącymi ich ciała, jako że połowa nastolatek dokonuje samookaleczeń, a jedna czwarta cierpi na choroby psychiczne. Pomiędzy kobietami, które umierają w milczeniu – ich całkowita liczba pozostaje nieznana – a artykułami wyrażającymi solidarność z ich biednymi, cierpiącymi mordercami; pomiędzy twierdzeniami, że żony odmawiające mężom seksu są winne temu, iż przyzwoici mężczyźni dopuszczają się gwałtów, a mordercami, którzy zabijają dziesiątki kobiet w ramach „zemsty” za to, że te nie chcą się z nimi przespać. Bo czyż wszystkim mężczyznom nie przysługuje dane przez Boga prawo do seksu?
Część osób uważa, że grupy wyznające tego typu poglądy nie zasługują na rozgłos, że samo dyskutowanie na ten temat służy ich usankcjonowaniu i podniesieniu ich znaczenia. Jeszcze kilka lat temu zgodziłabym się z tym stanowiskiem.
Przez osiem lat prawie każdego tygodnia rozmawiałam o seksizmie z młodymi ludźmi z całej Wielkiej Brytanii. W ostatnich dwóch latach zauważyłam jednak, że to, co mówią chłopcy, zaczęło się nagle zmieniać. Moi rozmówcy byli wściekli i z niechęcią odnosili się już do samego pomysłu dyskusji na temat seksizmu. Przekonywali mnie, że to mężczyźni są prawdziwymi ofiarami, ponieważ w społeczeństwie, w którym zasady poprawności politycznej stanęły na głowie, biali mężczyźni są prześladowani, a wiele kobiet kłamie w sprawie gwałtów. We wszystkich szkołach – zarówno na szkockiej wsi, jak i w centrum Londynu – padały te same argumenty. Włosy stanęły mi dęba, gdy uświadomiłam sobie, że ci chłopcy, choć przecież nigdy się nie spotkali, używają dokładnie tych samych słów i dla poparcia swoich tez powołują się na te same fałszywe dane. Mniej więcej w tym czasie fragmenty podobnej retoryki – frazy stosowane w internetowym gąszczu społeczności nienawidzących kobiet, na które natykałam się niekiedy jako aktywistka feministyczna – zaczęły być powtarzane słowo w słowo przez szanowanych polityków i ekspertów w mainstreamowych mediach. Przekaz tych internetowych społeczności okazał się na tyle silny, że przeniknął z sieci i wpłynął na codzienne życie osób, które nigdy wcześniej o nich nie słyszały. Dotarło do mnie, że koncepcje, które kryły się dotąd w najciemniejszych zakątkach internetu, przybierają nowe formy i niepostrzeżenie wychodzą na wierzch naszego życia społecznego.
Dlatego też uważam, że unikanie rozmowy o tych grupach nie jest najlepszą metodą działania, ponieważ szkodzimy samym sobie, jeśli nie traktujemy ich członków jako wytrawnych propagandzistów, których poglądy rozprzestrzeniają się w zastraszającym tempie. A szybkość, z jaką to się odbywa, wynika po części z naszego milczenia, z faktu, że odwracamy od tego zjawiska wzrok. Uważam więc, że nie należy ich ignorować. Nie dlatego jednak, że ci, którzy sieją nienawiść i tworzą podziały, zasługują na „wysłuchanie”; nie chodzi o to, by legitymizować skrajnie dyskryminującą retorykę poprzez sugerowanie, że stanowi ona jedną ze stron zwykłej debaty społecznej. Rzecz w tym, że nie możemy zmierzyć się z prawdziwym zagrożeniem, jakie stanowią te grupy, jeśli nie będziemy gotowi stanąć twarzą w twarz z ich ideologami. W tym momencie bowiem wczepiły się one mocno swoimi szponami w umysły młodych chłopców, a rodzice nie są w stanie walczyć o swoich synów, skoro nie wiedzą nawet, że taki problem istnieje. Pozwolenie na to, by manosfera pozostawała ukryta w cieniu, legitymizuje ją na zupełnie innym poziomie: jako outsidera zepchniętego na margines. Uzasadnia niejako słuszność skarg podnoszonych przez te grupy, których liderzy pozują na wyalienowane społecznie ofiary – lecz gdy ich dokładniej prześwietlić, okazuje się, że ta teza nie ma nic wspólnego z prawdą.
Na rok zatem pogrążyłam się w męskich społecznościach internetowych, żeby dowiedzieć się, w jaki sposób działają, i ujawnić ich potężną, napędzaną nienawiścią siłę, lekceważoną obecnie przez te nieliczne osoby, które wiedzą o ich istnieniu, a dla całej reszty zaś zupełnie niewidoczną. Chciałam obnażyć prawdę o działaniu ruchu hejterskiego, który całkowicie zignorowaliśmy, i zapytać: co takiego pociąga chłopców i mężczyzn w tej ideologii? W jaki sposób się ona rozprzestrzenia? Jak możemy z nią walczyć?
Pewne fragmenty tej książki są bardzo trudne w lekturze. Zdaję sobie sprawę, że pokazanie prawdziwego oblicza tych społeczności będzie niezbyt przyjemnym doświadczeniem, a drastyczny i pełen przemocy charakter toczonych w nich dyskusji może się okazać szokujący. Zastanawiałam się, czy powinnam ocenzurować albo sparafrazować najgorsze cytaty. Ale tak właśnie wygląda świat, w którym żyję. Taka jest rzeczywistość każdego, kto odważył się wychylić i zawalczyć o zmiany. Tak wygląda również kontekst, w którym na co dzień funkcjonują nastoletnie dziewczyny. A problem polega w dużej mierze na tym, że nikt – jak się zdaje – nie rozumie, jak zła jest obecna sytuacja: po części dlatego, że za każdym razem, gdy próbujemy o tym dyskutować, uciekamy się do eufemizmów, posługujemy się aluzjami i krążymy po opłotkach. Mogę wystąpić w audycji radiowej na temat dręczenia w sieci, ale nie wolno mi powiedzieć na głos, z czym tak naprawdę muszę się mierzyć. Nasza społeczna wrażliwość sprawia, że ten problem jest bardzo trudny do uchwycenia. Aby się z nim skonfrontować, musimy mieć w sobie sporo odwagi. Dlatego w tej książce nie zamierzam się przed niczym uchylać. W żaden sposób nie poprawiałam, nie zmieniałam ani nie łagodziłam cytatów zaczerpniętych z forów internetowych: pojawiają się one tutaj w swoim oryginalnym brzmieniu.
Oczywiście nie wszystkie wywołują od razu skojarzenia z terroryzmem, morderstwami, przemocą, a nawet mizoginią. Gdyby tak było, manosferę łatwiej byłoby zdemaskować. Ale jej przedstawiciele są na to za sprytni i tylko dzięki temu udało im się odnieść tak fenomenalny sukces. Tylko dzięki niemal niewykrywalnemu kamuflażowi macki manosfery wyrastają z ciemnego jądra nienawiści, pełzną przez kanały internetowe, oplatają media społecznościowe, dzielą się i rozgałęziają na coraz drobniejsze odnogi, przenikają do grup dyskusyjnych i na fora, a następnie węszą ostrożnie i z mrocznej sfery świata wirtualnego wykonują skok do otaczającej nas rzeczywistości, wślizgują się do pubów, wiją po ulicach miast, pną się po drewnianych nogach kuchennych stołów, zaglądają za kulisy władzy, penetrują instytucje i miejsca pracy, a następnie badają grunt w talk-show i newsroomach, po czym wrastają coraz głębiej i głębiej w naszą wspólnotową świadomość, aż w końcu stają się jej nieodłączną częścią. Kiedy więc wreszcie puszczą nowe pędy, a na nich wyrosną nowe kwiaty, nie będziemy tym ani zaskoczeni, ani oburzeni, ponieważ ich kolor i zapach będą nam już dobrze znane. I chociaż ich korzenie tkwią na razie w najciemniejszych głębinach, krążąca w nich trucizna powoli przesącza się do całego ekosystemu.
PUA – pickup artists – artyści podrywu
MGTOW – Men Going Their Own Way – Mężczyźni Idący Własną Drogą
MRA – Men’s Rights Activists – Obrońcy Praw Mężczyzn
MRM – Men’s Rights Movement – Ruch Praw Mężczyzn
J4MB – Justice For Men and Boys – Sprawiedliwość dla Mężczyzn i Chłopców
AVFM – A Voice For Men – Głos dla Mężczyzn
ECDB – Extremist Crime Database – Bazy Danych o Przestępstwach Ekstremistycznych
ISD – Institute for Strategic Dialogue – Instytut Dialogu Strategicznego
Skoro kobiety zasługują na to, by je gwałcić, nie mam co się przejmować tym, że sprawia im to ból.
Komentarz na forum dla inceli
Większość ludzi nigdy nie słyszała o incelach. Gdy w trakcie pisania tej książki ktoś mnie zagadnął, nad czym teraz pracuję, po otrzymaniu odpowiedzi zwykle ze zdumieniem unosił brwi. Jedna z osób myślała, że incele to rodzaj baterii. Ktoś inny okazał zdziwienie, że interesuję się mikrobiologią. Ludzie, których incele mijają codziennie na ulicy, zazwyczaj nie zdają sobie nawet sprawy z ich istnienia.
Dlatego właśnie gdy co jakiś czas w serwisach informacyjnych lub rozmowach pojawia się temat inceli, tak łatwo ich zlekceważyć, uznawszy ich za niewielką, marginalną grupkę internetowych świrów. To, czego się o nich dowiadujemy, brzmi tak dziwnie, radykalnie, niewiarygodnie, a nawet śmiesznie, że bez problemu przychodzi nam po prostu wzruszenie ramionami. To błąd.
Środowisko inceli stanowi najbardziej agresywny obszar tak zwanej manosfery. To społeczność oddana pełnej przemocy nienawiści do kobiet. Społeczność, która aktywnie werbuje nowych członków mogących się borykać z realnymi problemami oraz słabościami i mówi im, że przyczyną wszystkich ich nieszczęść są kobiety. Społeczność, w imieniu której w ciągu ostatnich dziesięciu lat zabito lub okaleczono ponad sto osób – większość to były kobiety. Lecz mimo to część z was zapewne nigdy o tej grupie nie słyszała.
Rok przed tym, zanim zaczęłam pisać tę książkę, o społeczności inceli nie słyszał również Alex, młody biały mężczyzna rozczarowany życiem. Nie należał on raczej do grona zatwardziałych mizoginów, był po prostu znudzonym facetem surfującym po internecie. Ostatnimi czasy często słyszał w wiadomościach o przypadkach molestowania seksualnego i luce płacowej, jeśli chodzi o zarobki kobiet oraz mężczyzn; towarzyszyło mu wtedy niepokojące przeczucie, że to nie wróży mu najlepiej. Alex, pomimo dwudziestu czterech lat, nigdy nie miał dziewczyny. Nie miał też za wiele pieniędzy, do tego czuł się sfrustrowany i samotny. Wydawało mu się nie w porządku, że wszyscy wokół dyskutują o trudnym położeniu kobiet, gdy tymczasem jego sytuacja życiowa – jako ponoć „uprzywilejowanego” białego mężczyzny – nie przedstawia się wcale różowo. Alex bynajmniej nie odnosił wrażenia, że jest uprzywilejowany, dlatego wkurzało go, gdy inni tak o nim mówili. Nocami przeczesywał YouTube’a i strony poświęcone kulturystyce w poszukiwaniu wskazówek, jak poprawić swój wygląd. Prowadził dyskusje na forach poświęconych grom wideo. Nie natknął się jednak na społeczność inceli, dopóki ja tego nie zrobiłam. Nie ma w tym zresztą nic zaskakującego, ponieważ to ja wymyśliłam Alexa – aczkolwiek w sieci można spotkać rzesze podobnych do niego prawdziwych osób.
Gdy ukrywałam się pod tą tożsamością, któregoś dnia na ogólnym forum internetowym natknęłam się na dyskusję grupy inceli. Alexa wyraźnie zainteresowało to, że istnieją podobni do niego mężczyźni – sfrustrowani i odczuwający pustkę. Spodobało mu się, że może być jednym z wielu, a nie outsiderem. Poczuł ulgę na myśl o tym, że ma okazję porozmawiać o dręczących go odczuciach, do których nigdzie indziej nie mógł się przyznać. Sprawdził więc w internecie, co to za grupy i społeczności, o których była mowa w dyskusji.
Kiedy Alex po raz pierwszy dołączył do forum inceli, niewiele wiedział na ich temat – oprócz tego, że to społeczność mężczyzn, którzy są nieszczęśliwi z powodu tego, że są samotni. Alex też tak się czuł. Zamieścił więc kilka dość konwencjonalnych wiadomości, w których podał podstawowe informacje na temat swojego wieku i statusu singla oraz dał upust frustracji pod adresem kobiet. W ciągu zaledwie jednego dnia pozostali użytkownicy objawili mu „prawdę”. Usłyszał, że świat jest wrogo nastawiony do takich mężczyzn jak on. Radzono mu, że równie dobrze może się zabić, że jego życie jest nic niewarte i że nic nigdy się nie zmieni. W odpowiedzi na swoje posty otrzymywał drastyczne obrazy pornograficzne. Inni uczestnicy forum spieszyli z wyjaśnieniem, że cała jego egzystencja jest oparta na kłamstwie: społeczeństwo wmówiło mu, że to mężczyźni mają władzę, podczas gdy w rzeczywistości znajdują się na samym początku łańcucha pokarmowego. W rzeczywistości uprzywilejowane są kobiety: to one trzymają wszystkie karty i to im przyznano wszelkie przywileje. Mężczyźni tymczasem są prawdziwymi ofiarami. Nade wszystko zaś – jak wielokrotnie mu powtarzano – kobiety to narzędzia szatana.
Alex najpierw czuł się zdezorientowany, potem zaintrygowany, wreszcie wściekły. Jak to możliwe, że od lat żyje w tak urządzonym świecie i nawet o tym nie wie? Ale gdy zastanowił się nad swoimi doświadczeniami, wszystko zaczęło nabierać sensu. Aż do tej pory uważał się za dość przeciętnego, mało interesującego mężczyznę. Teraz jednak doszedł do wniosku, że należy do grona straceńców, gotowych na przekór wszystkiemu walczyć z siłami zła. Alex mógł stać się pokrzywdzonym bohaterem pałającym chęcią zemsty. Takie wyobrażenie własnej osoby wydało mu się znacznie bardziej atrakcyjne i pociągające.
Później Alex nie udzielał się zbyt często w internecie. Raczej obserwował. Jego konto, podobnie jak w przypadku milionów użytkowników platform internetowych, wydawało się uśpione, podczas gdy on przyglądał się, czytał i chłonął. Zapoznał się między innymi z wątkiem zatytułowanym: „Dlaczego popieram legalizację gwałtu”, mającym kilkaset tysięcy wpisów. Z początku był dość oszołomiony i wstrząśnięty pojawiającymi się w nim wiadomościami. Brzmiały one jednak przekonująco. Autorzy dla poparcia swoich argumentów powoływali się na fakty i przykłady z historii. Alexa uwodziła wizja świata, w którym nic nie było jego winą, w którym stawał się prześladowanym męczennikiem, a nie przegrywem wywodzącym się z grona uprzywilejowanych, jak w jego odczuciu przedstawiało go społeczeństwo. Przede wszystkim zaś poczuł się częścią wspólnoty. To prawda, niektóre wpisy były ekstremistyczne, a niektóre odpowiedzi – wrogie i napastliwe. Ale wszyscy traktowali go tam jak swojaka. Był dla nich towarzyszem broni w walce ze światem nienawidzącym mężczyzn. Łączyły ich sprawa, w którą wierzyli, oraz wspólny przeciwnik. Z czasem Alexowi coraz łatwiej przychodziła wiara w to, że jego prawdziwymi wrogami są kobiety. Gdy nachodziły go wątpliwości, wpisy na forum przypominały mu, że został oślepiony przez żeńskocentryczny spisek, który ma sprawić, że mężczyźni staną się potulni i bierni. Że dał się zwieść i pozwolił na to, by go uciskano i dyskryminowano. Okazało się, że istnieją tysiące mężczyzn, którzy myślą podobnie. Wkrótce Alex zaczął dołączać do kolejnych forów internetowych, grup na Facebooku i prywatnych chatów. Oglądał na YouTubie nowe nagrania i dowiadywał się nowych rzeczy. Każdego dnia czytał setki wiadomości w rodzaju: „Nienawidzę wszystkich kobiet. Są zakałą tej ziemi. Jeśli jesteś kobietą i czytasz tę wiadomość – nienawidzę cię, jebana suko”. Albo takich: „Kobiety to obrzydliwe, wstrętne pasożyty”. Im więcej takich wpisów widział, tym mniej radykalne mu się one wydawały. W końcu zaczął je uważać za całkiem normalne. A ja obserwowałam to wszystko jego oczami i czułam, że mnie mdli.
W połowie lat dziewięćdziesiątych, na długo przed powstaniem aplikacji randkowych, Facebooka czy nawet MySpace’a, samotna młoda Kanadyjka o imieniu Alana założyła prostą stronę internetową, którą nazwała Alana’s Involuntary Celibacy Project (Projekt Przymusowego Celibatu Alany).
Z czasem wokół strony powstała niewielka i wspierająca się nawzajem społeczność osób – zarówno kobiet, jak i mężczyzn – które dzieliły się ze sobą obawami, bolączkami i zmartwieniami.
Alana tymczasem zaczęła cieszyć się coraz większym powodzeniem w relacjach z mężczyznami i w końcu przestała się udzielać w stworzonej przez siebie społeczności, bo nie chciała wciąż roztrząsać dawnych miłosnych rozczarowań.
W ciągu dwudziestu lat skromny projekt, który Alana określiła mianem „invcels” (zbitka słów involuntarily celibate, czyli przymusowy celibat), zmieni się nie do poznania. Platforma, która u swoich początków była skromną grupą wsparcia, przeobraziła się w koszmarną rzeczywistość pełną – a przynajmniej na to wskazuje znaczna część występujących w niej treści – mężczyzn nienawidzących kobiet. Jak powiedziała Alana dziennikarce „Guardiana”: „Czułam się jak naukowiec, który dokonał rozszczepienia jądra atomu, a potem dowiedział się, że jego odkrycie zostało wykorzystane do stworzenia śmiercionośnej broni”.
Społeczność ta, znana teraz pod nazwą „incele”, składa się z rozbudowanej sieci stron internetowych, blogów, forów, podcastów, kanałów na YouTubie i grup dyskusyjnych. Rozwój ruchu po części zbiegł się w czasie z rozpowszechnieniem się internetu, ale wyraźna ekspansja grupy przypada na ostatnie pięć–dziesięć lat[1], a towarzyszy jej podobny wzrost popularności oraz widoczności progresywnego ruchu feministycznego, zwłaszcza w Europie i Ameryce Północnej. Przypominająca hydrę subkultura inceli, promująca nieomalże modę na zaciekle mizoginiczną ideologię, przyczyniła się do rozplenienia niezwykle złożonego, często karmionego urojeniami i pełnego przemocy antyfeministycznego światopoglądu.
Nowi członkowie trafiają do społeczności inceli na wiele różnych sposobów. Niektórzy natykają się na nią, gdy szukają rozwiązania dręczących ich życiowych problemów, takich jak na przykład samotność. Niektórzy są tu przekierowywani z innych rejonów internetu – z grup dyskusyjnych oraz stron o bardziej ogólnym profilu. Innych wpychają w jej ramiona algorytmy takich platform wideo jak YouTube, które rekomendują incelskie materiały, mimo że sam użytkownik wcale ich nie szukał. Jeszcze inni są wciągani do tej wspólnoty bardziej podstępnymi metodami, urabiani przez wiadomości na prywatnych grupach skupiających wielbicieli gier lub na forach odwiedzanych przez nastoletnich chłopców. W dalszej części książki prześledzimy te drogi bardziej szczegółowo. Bez względu jednak na to, jaką drogą trafia się do społeczności inceli, przyjęcie do niej – podobnie jak do innych wspólnot manosfery – odbywa się poprzez zażycie „czerwonej pigułki”.
To nawiązanie do sceny z kultowego Matrixa, w której Neo, główny bohater filmu, stoi przed wyborem: zażyje albo niebieską pigułkę, która pozwoli mu postrzegać świat tak jak do tej pory, albo czerwoną pigułkę, a wtedy jego perspektywa ulegnie nagłej zmianie. Neo dostrzeże otaczający go Matrix i uświadomi sobie, że nic w jego świecie nie jest takie, jak myślał. O ironio, po napisaniu tej książki sama miałam wrażenie, jakbym zażyła czerwoną pigułkę. Kiedy już bowiem dowiesz się, że na świecie istnieją setki tysięcy ludzi, którzy gardzą kobietami do tego stopnia, że pragną, aby zostały wytępione, nigdy nie będziesz w stanie o tym zapomnieć.
Incele posługują się metaforą czerwonej pigułki: opisują moment, w którym mężczyźnie spadają klapki z oczu i nagle orientuje się on, że przez całe swoje życie był okłamywany. Zmuszono go, by uwierzył, że świat mu sprzyja, podczas gdy naprawdę jest mu całkowicie wrogi. Wszystko – od działań rządu po funkcjonowanie społeczeństwa – jest skonstruowane tak, żeby promować kobiety kosztem mężczyzn. A mit o męskim uprzywilejowaniu to wytwór potężnego feministycznego spisku. Ten świat nienawidzący mężczyzn incele nazywają „ginokracją”; panuje w nim zmyślny system mający na celu zatrzymanie mężczyzn (prawdziwe ofiary opresji) w ich podrzędnych rolach, tak aby nawet tego nie zauważyli.
Metafora czerwonej pigułki stanowi bardzo silny i efektowny sposób szerzenia ideologii, z miejsca kuszący swoją atrakcyjnością wszystkich, którzy żywią do kobiet jakąś urazę lub żal. Straciłeś pracę? Czy może być coś bardziej pociągającego niż nowy światopogląd, według którego to nie była twoja wina, lecz po prostu padłeś ofiarą przejęcia władzy przez kobiety oraz mniejszości? Rzuciła cię dziewczyna? Rozwiodła się z tobą żona? Ta kłamliwa suka jest tylko częścią większego planu, którego celem jest atak na ciebie i podobnych tobie facetów. Wkurza cię, że nie masz szczęścia w miłości? To nie twoja wina, tylko jej. Każdej jednej „z nich”, mówiąc ściśle.
W niektórych przypadkach to tylko indywidualne skargi, lecz wiele z nich przybiera szersze formy choroby toczącej w szczególności mężczyzn i chłopców. Rozrastający się ruch feministyczny często jest postrzegany w kategoriach zagrożenia. Antyfeminiści celowo interpretują i przedstawiają najnowsze dążenia do równości społecznej jako krytykę wszystkich mężczyzn, a społeczności opisywane w tej książce głoszą, że męskość przestała być akceptowana w jakiejkolwiek formie. U wielu „dobrych” mężczyzn i chłopców może to wywołać poczucie niesprawiedliwości oraz wrażenie, że są atakowani, a w efekcie doprowadzić do odruchowej reakcji obronnej. Z kolei w sytuacji zagrożenia każdy z nas marzy o tym, żeby uciec do miejsca, w którym usłyszy, że nie ponosi za nic winy. Manosfera tymczasem idzie o krok dalej: odwraca znaki w narracji o tym, kto jest osobą uprzywilejowaną, a kto ofiarą. Mówi mężczyznom, że cierpią, i obwinia o to kobiety.
To prawda – wielu mężczyzn cierpi, i to bardzo dotkliwie. Liczba samobójstw wśród mężczyzn jest trzy razy większa niż wśród kobiet; w porównaniu z kobietami mężczyźni o wiele rzadziej mogą liczyć na pomoc psychologiczną i to mężczyzn w przeważającej mierze dotykają takie problemy jak bezrobocie oraz kłopoty zdrowotne spowodowane pracą, a jednocześnie zewsząd słyszą oni, że ich głównym obowiązkiem jest zapewnienie wyżywienia rodzinie i opieka nad nią.
W tym właśnie widać istotę samej manosfery – jej złożoność i rozpaczliwą ironię. Jak się bowiem przekonamy, ta rozległa sieć społeczności obejmuje zarówno grupy działające w dobrej wierze, mierzące się z prawdziwymi problemami, które dotykają mężczyzn, jak również grupy, które z rozmysłem i systemowo propagują fizyczną oraz seksualną przemoc wobec kobiet. Wśród członków manosfery znajdziemy naiwnych nastolatków i zwolenników gwałtu, bezbronnych samotników i agresywnych mizoginów, ideologów wyrzekających się przemocy i ojców pogrążonych w żałobie, hejterów w internecie i stalkerów w realu, propagandowych krzykaczy i zwyrodnialców dręczących fizycznie swoje ofiary. Zakrawa więc na paradoks, że grupa z jednego krańca tego spektrum odpowiada za największą krzywdę, jaka spotyka grupę z jej przeciwległego krańca. Ci, którzy najdobitniej wzmacniają sztywne i patriarchalne stereotypy płciowe, tłamszą te osoby, które najbardziej potrzebują uciec z pułapki owych stereotypów.
Z wyników pobieżnych analiz społeczności incelskich wynika, że najważniejszym czynnikiem decydującym o napływie nowych członków jest klasa społeczna: że to środowisko ubogich białych chłopców pozostawionych samym sobie. Zdaniem innych to specyficzna reakcja na zmieniający się rynek zatrudnienia, na którym coraz trudniej o pracę fizyczną i na którym kobiety są coraz bardziej aktywne zawodowo i coraz częściej zajmują wyższe stanowiska. Kiedy jednak zagłębiłam się w dyskusje i fora internetowe inceli, stało się dla mnie jasne, że ich społeczno-ekonomiczne pochodzenie jest zbyt różnorodne, by stuprocentowo potwierdzić którąś z tych teorii. Grupy te obejmują zarówno pracowników fizycznych wściekłych na imigrantów, którzy „zastępują” ich w pracy oraz w sypialni, jak i wysoce uprzywilejowanych absolwentów prywatnych uczelni rozzłoszczonych tym, że „przysługujące” im miejsce na szczycie politycznej hierarchii jest zagrożone.
Wszystkich ich jednak łączy pragnienie przynależności. Z naddatkiem zaspokaja je społeczność, którą wyróżnia plemienne wręcz poczucie wspólnoty. Czy istnieje lepszy sposób na przyciągnięcie nowych członków ruchu i odparcie krytyki aniżeli posłużenie się mitem założycielskim, który od razu obsadza jego wyznawców w roli bohaterskich, choć skazanych na klęskę wizjonerów, a wszystkich krytyków lub niedowiarków przedstawia albo jako żałosnych ignorantów, albo jako część samego systemu opresji? (Fakt, że trylogia Matrix została stworzona przez dwie transpłciowe kobiety oraz że jej twarde kobiece bohaterki wypowiedziałyby wojnę mizoginistycznej ideologii, to ironia zupełnie niezauważana przez inceli).
Przyjęcie czerwonej pigułki jest formą inicjacji, znajdującą się u podstaw niemal wszystkich ważnych społeczności manosfery, którym przyjrzymy się w tej książce, włącznie ze społecznością artystów podrywu, tak zwanych obrońców praw mężczyzn i mężczyzn idących własną drogą. Jednocześnie stanowi to punkt wyjścia do obrania przez poszczególne grupy niekiedy bardzo różnych dróg. Incele na przykład skupiają się głównie na dręczącej ich obsesji dotyczącej seksu i gniewie z powodu tego, że są go „pozbawiani”. To społeczność licząca dziesiątki tysięcy mężczyzn, którzy twierdzą, że świat (a w szczególności konkretne kobiety) odmawia im podstawowego prawa człowieka: prawa do zaliczania lasek. Zadziwiające, ale w tysiącach dyskusji i podczas długich godzin spędzonych na rozmowach o swoim ubogim życiu seksualnym, pełnych niekończących się wywodów o tym, że kobiety są złymi, próżnymi i nieludzkimi istotami, żadnemu z tych mężczyzn ani razu nie przyszło do głowy, że brak sukcesów miłosnych może wynikać właśnie z nienawiści, którą odczuwają w stosunku do kobiet. Już samo zasugerowanie czegoś takiego jest wykroczeniem grożącym usunięciem z wielu forów dla inceli, którzy postrzegają siebie jako niewinne, tragiczne ofiary i którzy tworzą sugestywny obraz ponurego społeczeństwa, nieprzejednanie wrogo do nich nastawionego.
Tim Squirrell, badacz zajmujący się interakcjami w społecznościach internetowych, mówi następująco:
Pierwsze, co rzuca się w oczy, kiedy wchodzisz na forum dla inceli, to mieszanka rozpaczy i złości. Ci ludzie autentycznie nienawidzą i żałują samych siebie, a jednocześnie (wręcz paradoksalnie) odczuwają słuszny gniew i uwznioślenie z powodu tego, że widzą świat takim, jaki jest naprawdę, nawet jeśli sami znajdują się na samym dole drabiny społecznej. Poczucie absolutnej pewności swoich racji idzie w parze z przekonaniem, że nie mylą się również w kwestii własnego nieszczęścia, a to mocny i osobliwy koktajl.
Wystarczy odwiedzić dowolną stronę dla inceli, a błyskawicznie zostaniemy poddani indoktrynacji, zgodnie z którą największym wrogiem ludzkości są trywialne, zapatrzone w siebie, chciwe i rozwiązłe kobiety.
Według inceli kobiety są nieustannie spragnione seksu, ale sypiają jedynie z najatrakcyjniejszymi fizycznie mężczyznami. Incele mają obsesję na punkcie tak zwanej teorii 80:20, która głosi, że w naszym społeczeństwie zaledwie dwadzieścia procent najbardziej atrakcyjnych mężczyzn cieszy się osiemdziesięcioma procentami stosunków seksualnych. Lamentują, że „rynek seksualny” jest brutalnie zhierarchizowany, a kobiety całkowicie go kontrolują; że przy wyborze partnerów seksualnych kierują się one w przeważającej mierze wyglądem, a nie osobowością czy jakimikolwiek innymi cechami, dlatego mężczyźni mający pecha, że urodzili się brzydcy, niscy, łysi, pryszczaci, o innym kolorze skóry niż biały lub z którąś z szeregu innych niedoskonałości, są skazani na dożywotnie niezaspokojenie seksualne.
Kobiety są ponadto oskarżane przez inceli o to, że w młodości uprawiają dużo seksu z wyjątkowo przystojnymi mężczyznami, później zaś wychodzą za mąż za mniej atrakcyjnych mężczyzn, których wcale nie kochają, za to bezlitośnie wykorzystują ich finansowo. Mężczyźni ci (nazywani niekiedy „rogaczami beta”) stanowią obiekt współczucia, ponieważ muszą wydawać wszystkie pieniądze na kobietę, która straciła już dziewictwo, która jest zużyta, przechodzona i seksualnie bezwartościowa, nawet jeśli od czasu do czasu łaskawie pozwala mężowi ze sobą sypiać. Incele opisują tę rzekomą kobiecą strategię seksualną za pomocą powiedzenia: „Alfa pieprzy, beta buli”.
Fizyczne defekty przypisywane sobie przez inceli są tak precyzyjnie określone, że przyczyniły się do powstania szeregu subkultur, między innymi heightcels (zbyt niskich), gingercels (zbyt rudych), baldcels (przesadnie łysych), skullcels (o niewłaściwej strukturze kości twarzy) czy nawet wristcels (mężczyzn z przegubem ręki o obwodzie mniejszym niż szesnaście centymetrów). Incele trzymają się również sztywno pewnych rasistowskich stereotypów i stosują takie terminy jak currycel, blackcel, ryżocel i etnicel do opisu mężczyzn, których azjatyckie, czarne lub hinduskie pochodzenie może negatywnie wpływać na ich szanse u płci przeciwnej.
Przypadkowy obserwator może wysnuć wniosek, że te etniczne określenia sugerują bardziej przekrojową perspektywę w ramach społeczności inceli i zaskakująco zniuansowaną – jak na tak dogmatyczną grupę – postawę wobec dyskryminacji rasowej. W rzeczywistości jednak (choć istnieje niewielka liczba inceli wywodzących się z mniejszości etnicznych, którzy uważają, że kobiety gardzą nimi ze względu na kolor skóry) tego rodzaju etykietki są często używane przez białych członków tej społeczności i mają oddawać niższość mężczyzn o innym kolorze skóry, co doskonale koresponduje z rasistowskimi wątkami występującymi w tym środowisku i w całej ideologii manosfery. Gniew inceli w dużej części wymierzony jest w białe kobiety mające czelność spotykać się z niebiałymi mężczyznami, których wielu inceli postrzega jako gorszych od siebie. Zresztą cała ta społeczność zdaje się złożona w większości z heteroseksualnych, białych, wykształconych mężczyzn z klasy średniej.
Doktor Lisa Sugiura, która prowadzi wykłady z kryminologii i cyberprzestępczości na University of Portsmouth, tak wyjaśnia ten fenomen:
Warto przyjrzeć się historii i początkom [manosfery]. Jeśli cofniemy się do pierwszych grup dyskusyjnych z lat dziewięćdziesiątych i zbadamy pochodzenie ich uczestników, okaże się, że to głównie biali, wykształceni, obyci technicznie mężczyźni. Panowało wówczas przekonanie, że internet to ich przestrzeń, miejsce, które do nich należy, o czym warto również pamiętać, kiedy mówimy o manosferze i panującej w niej nienawiści – jej członkowie „domagają się tego, co im się prawnie należy”, a demografia tej grupy zbytnio się nie zmieniła. Pod względem rasy i płci, a także wykształcenia [przypomina ona to], co obserwowaliśmy przed laty: tworzą ją w dużej mierze biali mężczyźni zamieszkujący kraje rozwinięte, głównie Stany Zjednoczone, Kanadę, Australię i Wielką Brytanię. Przeglądając dane, widzę wyraźne związki tych osób ze środowiskiem alt-prawicy; chodzi im o białą supremację, stosują pogardliwą retorykę pod adresem czarnych i azjatyckich mężczyzn, co sugeruje, że [manosfera] to w przeważającej mierze przestrzeń dla białych.
I niemal wyłącznie dla mężczyzn. Według inceli rynek seksualny jest tak wypaczony z powodu dyskryminacji płciowej, że prawie każda kobieta w naszym społeczeństwie – bez względu na to, jak mało atrakcyjna – zawsze będzie w stanie znaleźć chętnego do uprawiania z nią seksu. Zgodnie zatem z ich logiką kobieta zasadniczo nie może być incelką, w związku z czym obecne społeczności incelskie są prawie w całości zdominowane przez mężczyzn. (Fakt, że sam termin wymyśliła biseksualna kobieta, stanowi smutny znak tego, jak absurdalnie ograniczone stały się poglądy późniejszych członków tego ruchu).
Bliskie powiązania pomiędzy manosferą a tak zwaną alt-prawicą, o których wspominała doktor Sugiura, wydają się kluczowe dla zrozumienia obu tych ruchów. Niejasno zdefiniowany termin alt-right, czyli alt-prawica, odnosi się do luźno ze sobą powiązanych ruchów, liderów, społeczności internetowych i ugrupowań, które zasadniczo reprezentują skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne lub supremacjonistyczne poglądy. Wiele organizacji związanych z tym określeniem zostało opisanych przez Southern Poverty Law Center (czołową amerykańską instytucję non profit zajmującą się obroną praw obywatelskich) jako grupy nienawiści. Wielu ich członków było obecnych w 2017 roku na niesławnym wiecu Unite the Right (Zjednoczyć Prawicę) w Charlottesville w Wirginii, podczas którego biali supremacjoniści maszerowali z płonącymi pochodniami i symbolami nazistowskimi, a także wznosili antysemickie i rasistowskie okrzyki. W efekcie doszło do starć z kontrmanifestantami, a w pewnym momencie James Alex Fields Jr., identyfikujący się jako biały supremacjonista, celowo wjechał samochodem w tłum protestujących – śmiertelnie potrącił młodą kobietę o nazwisku Heather Heyer i ranił blisko czterdzieści innych osób.
Alt-prawica, podobnie jak manosfera, stanowi połączenie wielu różnych grup, które do niedawna były uważane za skrajne, marginalne ruchy, lecz dokonały częściowego zjednoczenia pod wspólnym szyldem. Ruch ten – tak jak manosfera – gromadzi rozmaite społeczności, które narodziły się w internecie. Termin „alt-prawica” został spopularyzowany w internetowych grupach dyskusyjnych i na forach w rodzaju 4chan: to anglojęzyczna strona typu imageboard, na której użytkownicy zamieszczają głównie anonimowe wiadomości i prowadzą długie, szczegółowe dyskusje. Alt-prawica na wzór manosfery lubuje się w jadowitej, agresywnej i dogmatycznej ideologii, którą ukrywa pod maską „ironii”, sarkazmu i celowej prowokacji. Pracownicy Southern Poverty Law Center opisują, w jaki sposób „chaotyczne” fora internetowe pozwoliły ideom białych nacjonalistów – „w szczególności przekonaniu o tym, że biała tożsamość jest zagrożona atakami ze strony multikulturalizmu i poprawności politycznej” – „rozkwitnąć pod beztroskimi warstwami toksycznej ironii”. W końcu, podobnie jak manosfera, alt-prawica kieruje swój przekaz do przedstawicieli uprzywilejowanej grupy (białych osób) i roztacza przed nimi krzepiącą wizję, według której to one są ofiarami dyskryminacji ze strony grup przedstawianych jako zrzeszenia prawdziwych ciemiężycieli (ludzi o innym niż biały kolorze skóry i imigrantów), choć w rzeczywistości to te ostatnie mierzą się z prawdziwymi uprzedzeniami.
Wiele już napisano o alt-prawicy, zwłaszcza o tym, jak przyczyniła się do objęcia prezydentury przez Donalda Trumpa. Mało uwagi poświęcono jednak silnie mizoginicznym poglądom przenikającym ten ruch i leżącym u podstaw jego głównych założeń. Na tej samej zasadzie w komentarzach często pomija się wątki rasistowskie występujące w ruchu incelskim – sugeruje się, że to wyłącznie mizoginiczna społeczność mająca obsesję na punkcie seksu. Rzadko też piszący o obu tych ruchach skupiają się na ich radykalnym, zaciekle heteronormatywnym światopoglądzie, który głosi, że wszyscy mężczyźni są (lub powinni być) heteroseksualni, a wszystkie kobiety odgrywają wyłącznie rolę obiektów seksualnych mających albo seksualnie zaspokajać mężczyzn, albo rodzić im (białe) dzieci. Poglądy te przybierają różne formy (od całkowitego wykluczenia osób LGBTQIA+ z wielu społeczności inceli po nawoływanie na niektórych alt-prawicowych forach do zabijania gejów poprzez zrzucanie ich z budynków), lecz stanowią o wiele bardziej znaczącą cechę owych grup, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Manosfera i środowiska białych supremacjonistów opierają się na wspólnym przeświadczeniu, że fundamentalnym, uświęconym celem każdego mężczyzny jest możliwość uprawiania seksu, prokreacji i dominacji. Jak widać, w obu ideologiach poczucie władzy i kontroli stanowi kwestię absolutnie centralną. Koncepcja białego mężczyzny jako heteroseksualnej, stereotypowo męskiej, całkowicie wszechmocnej figury jest dla nich elementem kluczowym. To zarówno opresyjny standard społeczny, który popycha mężczyzn do przyłączenia się do grup inceli, jak i domniemane rozwiązanie ich problemów, do którego powinni dążyć przy użyciu coraz bardziej radykalnych środków. A zatem w obu przypadkach rzeczywistość jest o wiele bardziej zawiła, niż sugerują doniesienia medialne, ślizgające się jedynie po powierzchni, a brak szerszej perspektywy uniemożliwia dostrzeżenie złożonej, bliskiej i symbiotycznej relacji pomiędzy tymi dwiema społecznościami internetowymi.
Jak to wygląda w praktyce? Prosty przykład. Kiedy James Fields wjechał w Charlottesville w tłum protestujących, w wyniku czego zabił Heather Heyer, w kółko wykrzykiwał te same słowa: „Biały szariat od zaraz”1. Chociaż określenie „biały szariat” pierwotnie funkcjonowało jako prześmiewczy mem stworzony przez supremacjonistów, ostatecznie przyjęło się w całej alt-prawicowej sferze internetu. To proste hasło zawiera w sobie kwintesencję rasistowskich, islamofobicznych, antysemickich, mizoginicznych i heteronormatywnych wartości alt-prawicy. Mówiąc w skrócie, „biały szariat” nawołuje do tego, żeby biali mężczyźni przyjęli własną wersję islamskich praktyk, które ich zdaniem służą zniewoleniu kobiet. Jego celem jest pozbawienie białych kobiet seksualnej autonomii i zmuszenie ich (poprzez brutalny gwałt i niewolę) do tego, by stały się „fabrykami dzieci”. Pozwoli to białym supremacjonistom zapewnić „czystość” swojej rasy i pozyskać dostateczną liczbę nowych wyznawców ich sprawy, by odeprzeć nadciągające hordy imigrantów oraz obalić tyranię kontrolujących wszystko, skorumpowanych kręgów żydowskich, które ich zdaniem zdominowały społeczeństwo. „Nasi mężczyźni potrzebują haremów, a nałożnice w tych haremach powinny rodzić im dzieci”2 – napisał Sacco Vandal, biały supremacjonista, któremu przypisuje się autorstwo mema o białym szariacie.
Przemoc i wyzwiska pod adresem kolorowych kobiet idą ręka w rękę z mizoginiczną ideologią; biali supremacjoniści z alt-prawicy, marzący o skazaniu białych kobiet na rodzenie przyszłych obywateli ich etnopaństwa, jednocześnie fantazjują o odebraniu autonomii w sprawach reprodukcji przedstawicielkom innych ras, które będą zmuszane do aborcji.
Jeśli to wszystko brzmi absurdalnie, pamiętajmy, że pewien człowiek w imię tej ideologii był gotów dokonać masowego mordu, kiedy wraz z setkami innych osób maszerował, wykrzykując hasło o białym szariacie. Nawet jeśli narodziło się ono jako chory żart, wielu wyznawców alt-prawicowej ideologii potraktowało je śmiertelnie poważne.
Kiedy rozmawiamy z kimś o manosferze lub alt-prawicy, często słyszymy, żeby nie traktować tych zjawisk zbyt serio. Ale kto powie to internautom, którzy zwykle nie dostrzegają ironii albo dają się nabrać na tak zwany „humor”? Spytajcie tylko rodziców Heather Heyer, czy uważają to wszystko za niegroźny dowcip.
Nie chcę bynajmniej sugerować, że manosfera i alt-prawica są zawsze ze sobą w sojuszu albo że członkowie jednej społeczności siłą rzeczy należą również do drugiej. Ale zignorowanie złożonych więzi, które między nimi występują, bądź przymknięcie oka na rasizm wpisany w ideologię manosfery oraz mizoginię silnie tkwiącą w alt-prawicy nie pozwalają nam dostrzec pełnego obrazu.
Weźmy na przykład dwóch nastoletnich chłopców, którzy w czerwcu 2019 roku zostali skazani w Londynie na karę więzienia za głoszenie w internecie treści propagandowych, zachęcających do ataków terrorystycznych. Media określały ich jako „neonazistów” i „skrajnie prawicowych ekstremistów”. W żadnym z nagłówków nie pojawiła się wzmianka o mizoginicznym ekstremizmie. Tymczasem obaj w swojej internetowej kampanii wielokrotnie nawoływali do karania kobiet poprzez gwałt. Mieli obsesję na punkcie małżeństwa księcia Harry’ego z Meghan Markle; nazywali go „zdrajcą rasy” i pisali, że białe kobiety spotykające się z mężczyznami o innym kolorze skóry powinny wisieć. Prokurator oznajmił w sądzie, że jeden z chłopców prowadził „wyjątkowo drastyczny i agresywny blog mizoginiczny”3, na którym zachęcał do gwałcenia, torturowania i mordowania kobiet. Media pominęły jednak tę część historii.
Tim Squirrell zauważa, że wiele społeczności internetowych, w których często pojawiają się postacie związane z alt-prawicą, wyśmiewa się z inceli i gardzi nimi, przedstawia ich jako słabych i żałosnych nieudaczników. Niemniej, jak podkreśla, istnieje wiele punktów wspólnych między obiema grupami, co najlepiej widać na przykładzie podobieństw w zawiłym języku, którym posługują się ich członkowie: „Spora część słownictwa przejętego w ostatnich kilku latach przez reakcyjną prawicę pochodzi tak naprawdę ze społeczności inceli. Pod względem kulturowym są oni niezmiernie wpływowi, nawet jeśli w wymiarze politycznym nie odgrywają poważniejszej roli”.
Żargon używany przez inceli jest tak rozbudowany, że osoba niewtajemniczona, która przez przypadek natknie się na jedną z milionów dyskusji internetowych, może mieć problem, żeby ją w ogóle zrozumieć. Kiedy jako Alex zaczęłam zgłębiać świat inceli, musiałam znaleźć na jednym z forów słowniczek, do którego mogłam się potem odwoływać, i powoli, słowo po słowie, odszyfrowywałam sens rozmów, a z każdym odkrywanym pojęciem czułam się coraz gorzej. Incele musieli stworzyć własny język, ponieważ w dotychczas istniejącym nie było słów na wyrażenie ekstremistycznych pojęć, którymi posługiwali się na co dzień. „Roastie” na przykład odnosi się do kobiety uprawiającej „za dużo” seksu, co rzekomo ma deformować jej wargi sromowe do tego stopnia, że przypominają pieczeń wołową. „Foid” to skrót od female humanoid (kobiecy humanoid); terminem tym incele określają kobiety, ponieważ samo słowo „kobieta” dopuszcza zbyt dużą dozę człowieczeństwa. „Rapecel” (obrzydliwy termin tak często używany w internecie, że obrósł osobnymi forami i grupami dyskusyjnymi) oznacza incela, który stosuje gwałt jako metodę „rozładowania” swojej frustracji seksualnej. Ukucie pojedynczego kolokwialnego określenia do opisu takich zachowań sprawia, że zaczynają się one wydawać normalne, niemal jakby były na porządku dziennym. Terminologia, znana jedynie wybranym, odgrywa ważną rolę w umocnieniu poczucia przynależności do tajnej, wyjątkowej i bardzo ze sobą zżytej społeczności, a tym samym podnosi jej atrakcyjność w oczach potencjalnych nowych adeptów.
W czasie gdy jako Alex przedzierałam się przez fora incelskie, najsmutniejsze i najbardziej niepokojące było odkrycie w pewnym momencie, jak bardzo zobojętniałam na pojawiające się w nich wątki. W pierwszych tygodniach często budziłam się w nocy, dręczona przez drastyczne i obrzydliwe wpisy, które tam czytałam. Wzdrygałam się, gdy z mozołem odszyfrowywałam pierwsze posty i odkrywałam pełne przemocy treści kryjące się za żargonem. W miarę upływu czasu coraz rzadziej jednak musiałam korzystać z pomocy słowniczka. Zaczęłam przyzwyczajać się do nazywania kobiet „foidami”, ledwo zwracałam uwagę na podburzanie do mizoginicznych masakr czy posty, w których zachęcano do gwałtu – ponieważ zupełnie mi spowszedniały. W końcu pewnego dnia przeczytałam wpis o wymierzeniu foidowi zasłużonej kary, aby samemu nie stać się cuckoldem, i zorientowałam się, że rozumiem każde słowo. Mówiąc krótko, nawykłam do tej retoryki. Albo raczej Alex nawykł.
Poczucie spójnego światopoglądu i wspólnego języka może być niebywale pociągające dla osób, które żywią ekstremalne uprzedzenia wobec innych, ale nie są w stanie wyrazić ich w bezpośrednim kontakcie, twarzą w twarz – ostrzega doktor Sugiura, która badała inceli oraz inne społeczności manosfery. Te formy nienawiści istniały według niej na długo przed narodzinami internetu, należy jednak pamiętać, że:
Społeczności i platformy internetowe dostarczają możliwości pozwalających na uformowanie się, zakorzenienie i rozpowszechnienie tych idei. Skoro ludzie wyznawali takie poglądy, lecz nie czuli, żeby mogli swobodnie o nich opowiadać w bezpośrednich rozmowach, znaleźli na to nowy sposób. Inni, podobnie myślący, mogą udzielać im wsparcia i utwierdzać ich w głoszonych teoriach, pomagać im je propagować. To po prostu ruch szerzący nienawiść, który wcześniej był rozdrobniony, ale technologia pozwoliła tym różnym grupom się zjednoczyć, połączyć siły, rozkwitnąć i znaleźć nowych członków – zwiększenie liczebności idzie tu w parze z radykalizacją przekazu. Ten ruch mógł rozrosnąć się w tak gwałtownym tempie właśnie za sprawą technologii.
Prawie wszyscy incele w punkcie wyjścia wierzą w feministyczny spisek i w to, że rynek seksualny jest głęboko zmanipulowany oraz wrogi mężczyznom. Gdy jednak chodzi o wybór najlepszego rozwiązania tego problemu, zaczynają dzielić się na frakcje. Niektórzy uważają, że da się przezwyciężyć swój celibat (ascend, czyli „wznieść się ponad”) albo przynajmniej polepszyć swoją sytuację, jeśli będzie się wytrwale pracować nad poprawą własnego wyglądu. Praktyka ta jest powszechnie znana wewnątrz społeczności inceli jako „looksmaxing” i obrodziła licznymi forami obfitującymi w porady na temat tego, jak najlepiej ją stosować. Poświęcone jej wątki liczą niekiedy tysiące wpisów – w których mężczyźni publikują swoje fotografie i płaczliwym tonem proszą innych użytkowników o oceny od jednego do dziesięciu, błagają o wskazówki dotyczące zmiany wyglądu lub po prostu pytają, czy są już dość atrakcyjni.
Odpowiedzi tworzą ciekawą mieszankę brutalnej szczerości, bezlitosnej szydery i wsparcia pełnego współczucia. Znaleźć tam można i braterskie słowa zachęty, i rady, jak należy o siebie dbać, i bolesne uszczypliwości, i sugestie, żeby w ogóle odpuścić sobie wszelkie starania. Zdaje się, że część inceli postrzega ten internetowy świat w kategoriach prawdziwej społeczności, zjednoczonej w obliczu wspólnych przeszkód. Inni z kolei traktują go jako przestrzeń do zadania pozostałym użytkownikom jak największego bólu, zapewne w ramach ulżenia własnemu cierpieniu, co po raz kolejny przypomina mi, że społeczność ta nie jest homogeniczna.
Duża jej podgrupa skupia się na ćwiczeniach fizycznych jako metodzie poprawienia wyglądu (mężczyźni, którzy wybierają tę opcję, są znani jako „gymcele”), ale istnieje ponadto mnóstwo bardziej radykalnych trendów – mających spore grono zwolenników – które zachęcają do wszystkiego: od „mewingu” (rodzaj ćwiczenia szczęki, zdaniem inceli zmieniającego układ kostny ich twarzy i tym samym podnoszącego ich atrakcyjność), po operacje plastyczne, implanty kości czaszki i przedłużanie penisa. Te ekstremalne środki świadczą o czystej desperacji i nienawiści, którą odczuwa mężczyzna uważający się za incela. Stanowią również jaskrawy dowód na to, jak niewiele innych opcji – zdaniem inceli – świat ma im do zaoferowania.
Kolejna grupa inceli (zdecydowanie największa, bo obejmująca blisko dziewięćdziesiąt procent społeczności, jeśli wierzyć wewnętrznemu sondażowi na jednym z forów) nazywa się powszechnie „blackpillerami”[2]. Wyznają oni bardziej defetystyczne poglądy, uważają bowiem, że społeczna i genetyczna loteria jest tak sztywna i niezmienna, że wrodzone wady skazują ich na życie w celibacie oraz poczuciu kompletnej porażki, z którego nie może ich wydobyć żadna próba samodoskonalenia. Członkowie tej grupy wściekle atakują niesprawiedliwość nieincelskiego społeczeństwa (ludzi, których nazywają „normikami” lub „normalsami”), egoizm najbardziej atrakcyjnych mężczyzn (tak zwanych „Chadów”), płytkość pięknych kobiet (w ich nomenklaturze noszących imię „Stacy”) oraz rozwiązłość mniej atrakcyjnych kobiet (zwanych z kolei „Becky”), które mimo to są w stanie znaleźć sobie partnerów seksualnych. Blackpillersi często prowadzą długie dyskusje na temat samobójstwa, ostrzegają, że ich wpisy zawierają materiały mogące skłonić czytelników do odebrania sobie życia. Używają specyficznych skrótów na określenie samobójstwa i nierzadko namawiają się wzajemnie do jego popełnienia. W wielu przypadkach są to osoby, które potrzebują natychmiastowej specjalistycznej pomocy.
W tego typu dyskusjach najwyraźniej widać sprzeczności występujące w gronie inceli: bezradni, głęboko nieszczęśliwi mężczyźni mieszają się z osobami chcącymi siać wokół siebie jak największy zamęt. Ludzie, którzy wymagają pilnej pomocy psychiatrycznej i którzy dali się wessać w te mizoginiczne odmęty, spotykają się z jadem, drwiną i zachętami do targnięcia się na własne życie ze strony mężczyzn czerpiących frajdę z internetowego hejtu.
Gdy jeden z użytkowników forum dla inceli zamieścił pytanie o to, „w które miejsce najlepiej się postrzelić, żeby mieć pewność, że strzał będzie śmiertelny”, otrzymał około siedemdziesięciu odpowiedzi, w większości zachęcających do samobójstwa i zawierających chłodne, techniczne wskazówki.
Najbardziej niepokoją jednak wpisy, z których aż wylewa się pełna przemocy mizoginia, począwszy od makabrycznych fantazji na temat gwałcenia i mordowania kobiet, a skończywszy na wątkach, których autorzy nawołują się wzajemnie do przeprowadzenia „rebelii incelów”, „powstania samców beta”, „dnia odwetu”. Hasła te odnoszą się do chorych rojeń o tym, jak żyjący w przymusowym celibacie mężczyźni mszczą się na reszcie świata i dokonują krwawej rzezi dręczących ich kobiet oraz tak zwanych „Chadów”, którzy zmonopolizowali „rynek seksualny”. „Wszystkie kobiety zasługują na naszą całkowitą nienawiść” – jak napisał jeden z użytkowników.
Logika, którą kierują się incele, ujawnia rażącą sprzeczność: kobiety są jednocześnie piętnowane za to, że sypiają z mężczyznami, i za to, że nie chcą z nimi sypiać. Jeden z członków tej społeczności opisuje kobiety jako „chciwe, samolubne, zepsute, stuknięte dziwki, które uniemożliwiają przyzwoitym, ciężko pracującym mężczyznom osiągnięcie ich biologicznego celu”.
Wszystko jednak staje się jaśniejsze, jeśli spojrzymy na to przez pryzmat najbardziej zasadniczego przekonania inceli: skoro autonomia seksualna dała kobietom okrutną i tyrańską władzę nad życiem mężczyzn, to w takim razie wyzwolenie kobiet jest główną przyczyną całego męskiego cierpienia. Oczywistym remedium okazuje się zatem pozbawienie kobiet wolności i niezależności przy zastosowaniu określonych środków seksualnych, takich jak gwałt i seksualne zniewolenie. Innymi słowy, problem nie polega na tym, że kobiety w ogóle uprawiają seks, lecz na tym, że mogą wybierać, z kim chcą go uprawiać.
Kiedy to zrozumiemy, wiele powtarzanych przez inceli poglądów, które są ilustrowane przykładami na niezliczonych blogach, forach dyskusyjnych i filmach na YouTubie, stanie się dla nas przerażająco jasna.
Na pierwszy plan wysuwa się przekonanie, że kobiety to obiekty pozbawione człowieczeństwa: podludzie, którzy są albo zbyt nikczemni, albo zbyt głupi, by móc podejmować decyzje o własnym życiu i ciele. Koncepcja ta ma nakłonić do całkowitego zerwania z traktowaniem kobiet jako osób zdolnych do cierpienia, rozpaczy, odczuwania przyjemności seksualnej i podejmowania racjonalnych decyzji. Ta dehumanizacja jest kluczowa dla usprawiedliwienia innych incelskich fantazji, takich jak prawo do redystrybucji seksu, więzienie kobiet w charakterze niewolnic seksualnych czy masowe masakry popełniane na kobietach i dziewczynkach.
Wątek zatytułowany Czy kobiety należy uważać za ludzi? na jednym z forów wywołał długą debatę, której uczestnicy w większości odpowiedzieli na to pytanie negatywnie. To zresztą częsty temat dyskusji. „Kobiety nie są obdarzone uczuciami – pisał jeden z użytkowników. – Wszystkie to kurwy”. W dyskusji na temat tego, czy kobiety powinny mieć własne prawa, ktoś stwierdził: „Nie uważam w ogóle, by były one żywymi istotami, nie mówiąc o tym, by miały im przysługiwać prawa człowieka”.
Przedzierałam się przez tysiące wpisów o tym, że kobiety są niczym roboty pozbawione uczuć, a towarzyszyło mi przy tym – o ironio – narastające przerażenie. Czytałam, że można nas spokojnie wymienić na seksroboty, co mogłoby stanowić rozwiązanie problemów wielu inceli. „Roboty można przecież zgodnie z prawem bić i torturować. Jestem supernakręcony” – pisał jeden z uczestników forum.
Traktowanie kobiet jako pustych erotycznych obiektów bez prawa do cielesnej autonomii prowadzi do gorączkowej obsesji na punkcie przemocy seksualnej, w której mieszczą się zarówno fantazje na temat napaści fizycznych czy otwarte nawoływanie do gwałtu, jak i długie, przerażająco swobodne dywagacje o tym, czy gwałt należy zalegalizować. Chwalenie się atakiem seksualnym na kobietę lub przygotowaniami do niego nie jest tu niczym wyjątkowym, a w reakcji na to pojawiają się raczej słowa zachęty niż potępienia.
Na jednym z forów, na którym użytkownicy skwapliwie komentowali wideo z mężczyzną bijącym i kopiącym kobietę, pewien zirytowany internauta narzekał, że nagranie nie ma dźwięku: „Chcę słyszeć, jak krzyczy”. Inny przyznał, że kusi go, żeby „zgwałcić jakąś sukę i zasłużyć na wątek [na forum] liczący dziesięć stron”, a kolejny oznajmił, że „postanowił zostać rapecelem”, i prosił pozostałych o dzielenie się „przemyśleniami, radami, doświadczeniami”. Wszyscy zareagowali na to z entuzjazmem: „Zaszalej, stary! […] Jeśli zrobisz to jak trzeba, nie ma mowy, żeby cię złapali […]. Jeśli dokonasz gwałtu, masz 98,95 procent szans, że ujdzie ci to na sucho”.
Uczestnicy toczącej się spokojnie dyskusji na temat legalizacji gwałtu w większości opowiadają się za tym pomysłem (choć niektórzy są mu przeciwni – twierdzą, że gwałt zgodny z prawem pozbawiłby sam akt całej przyjemności). „Gwałt jest czymś naturalnym i żadna zdzira nie powinna mieć nic do gadania w kwestii tego, jakiego fiuta weźmie, zwłaszcza że i tak każda jest przyzwyczajona do brania kutasa we wszystkie otwory” – brzmi jeden z argumentów. Niektórzy „uzasadniają” to również tym, że to kobiety w pierwszej kolejności ponoszą winę za to, że mężczyźni uciekają się do gwałtu (ponieważ odmawiają im seksu), co w rezultacie zwalnia gwałcicieli z odpowiedzialności za ich czyny – oto typowy przykład incelskiej logiki zamieniającej miejscami ofiarę i sprawcę.
Jeden z użytkowników przekonuje, że gwałt powinien być zabroniony jedynie w przypadku wdów, niezamężnych dziewic i zakonnic. „Gwałt dokonywany na dziwkach powinien zaś być pochwalany jako higieniczny środek stosowany w zdrowym społeczeństwie”. Wszak „w dzisiejszych czasach zasadniczo każdy gwałt to gwałt na dziwce”.
W kolejnym typowym poście czytamy: „Może bardziej martwiłbym się bólem, jaki sprawia gwałt, gdyby nie to, że większość amerykańskich kobiet zasługuje na to, by zostać zgwałcona, ponieważ jest przeciwna prostytucji jako formie rozładowania seksualnego dla mężczyzn. Skoro kobiety zasługują na to, by je gwałcić, nie mam co się przejmować, że sprawia im to ból”.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 L. O’Brien, The Making of an American Nazi, „The Atlantic”, grudzień 2017, theatlantic.com, bit.ly/3SPuUvD, dostęp: 10.12.2023.
2 E. Corbett, Inside the Alt- Right’s Violent Obsession with „White Sharia War Brides”, „Vice”, 2.04.2018, vice.com, bit.ly/3SGZcR0, dostęp: 10.12.2023.
3Teenage Neo-Nazis Jailed over Terror Offences, BBC News, 18.06.2019, bbc.com, bbc.in/48jg6Li, dostęp: 10.12.2023.
[1] 2010–2020 (przyp. red.).
[2] Od black pill, czyli czarnej pigułki (przyp. tłum.).
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2024
Wydanie I