Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pochodzące z przełomu XVIII i XIX w. połączenie autobiografii, historii miłosnej i pamiętników – jeden z najbardziej osobistych i przejmujących opisów miłości małżeńskiej, opartej na głębokim szacunku i zrozumieniu. Każdy z rozdziałów przedstawia inną warstwę tych samych wydarzeń składając się na pochwałę rodzinnego szczęścia, którego nie są w stanie zniszczyć problemy codzienności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 184
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
夫天地者,万物之逆旅;
光阴者,百代之过客。
而浮生若梦,为欢几何?
Świat, wszelkich istot postój krótki,
Czas, stu pokoleń przechodzący przybysz.
Jak wiele czeka nas szczęścia w upływającym jak sen życiu?
Li Bai, Przedmowa do wiersza Nocny bankiet w Ogrodzie Brzoskwiń i Śliw
Wiersz Li Baia, ulubionego poety żony, posłużył Shen Fu za inspirację i właśnie z tej słynnej frazy jednego z najznakomitszych poetów dawnych Chin autor zaczerpnął tytuł dzieła swego życia, płynącego jak woda i mijającego jak ulotny sen. O upływającym życiu. Opowieść w sześciu rozdziałach to wehikuł czasu, który przenosi czytelnika do osiemnastowiecznych cesarskich Chin. Wyznania Shen Fu to nie tylko utwór bogato czerpiący z chińskiej tradycji prozatorskiej. Zauważyć w nim można również niemały wpływ poezji, polegający w dużej mierze na sposobie budowania nastroju, obrazu czy przekazywania emocji za pomocą subtelnych aluzji i niedopowiedzeń. Główną treścią O upływającym życiu… są prywatne doświadczenia i uczucia wrażliwej jednostki, które zwyczajowo raczej zapełniają strofy wierszy niż rozdziały powieści ‒ pełne akcji i wypełnione tumultem licznych bohaterów. O upływającym życiu… oferuje coś zupełnie innego. Autor i zarazem główny bohater z rzadko spotykaną w literaturze chińskiej szczerością opisał dzieje swego małżeństwa, problemy zawodowe, a także przyjemności życia towarzyskiego, ogrodnictwa i podróżowania. Shen Fu stworzył dzieło, które wymyka się ówczesnym normom i łamie konwenanse. Niech czytelnik nie da się zwieść egzotycznej scenerii i trącącym myszką detalom ‒ dzięki sięgnięciu po nietypową konstrukcję i zabawy z chronologią autor sprawił, że ta licząca przecież ponad dwieście lat chińska powieść to wciąż zaskakująco nowoczesny utwór.
O Shen Fu wiemy jedynie tyle, ile sam zechciał o sobie napisać. Urodził się w 1763 roku w Suzhou, mieście słynącym z ogrodów i kanałów, nazywanym chińską Wenecją, w dość zamożnej, choć nie bogatej rodzinie. Przez dużą część życia pracował jako sekretarz w urzędach lub prywatny asystent bogatych znajomych. Namiętnie korzystał z każdej okazji, aby odwiedzić ciekawe miejsce, piękną świątynię czy słynną górę, potrafił cieszyć się drobiazgami – delikatnym kwiatem, niezwykłym kamieniem, urzekającym zapachem. Jest niezwykle autentyczny i szczery. Nie oszczędza się – opisuje swoje porażki i błędy, wyznaje winy i ubolewa, że tak często zawodził swoich bliskich. Poznajemy dzieje jego małżeństwa z Yun, trudne relacje z ojcem i bratem, perypetie zawodowe i życie w nieustannych podróżach i rozjazdach. Opowieść urywa się wraz z czwartym rozdziałem na 1809 roku, kiedy Shen Fu ma czterdzieści sześć lat i jedzie do stolicy w roli prywatnego sekretarza bogatego przyjaciela. Z ostatnich dwóch rozdziałów – nie wiadomo, czy zaginęły, czy też nigdy nie powstały – zachowały się jedynie tytuły. Nie są znane dalsze losy autora, a jego nazwisko nie pojawia się w żadnych dokumentach ani źródłach pisanych. Shen Fu znika. Jednak zostaje po nim opowieść o miłości i przemijaniu.
Manuskrypt O upływającym życiu… odkryto przypadkiem w 1874 roku w antykwariacie w Suzhou. Szczęśliwym zrządzeniem losu wpadł w ręce Wang Tao (1828–1897), słynnego tłumacza, pisarza i wydawcy, który zachwycił się dziejami życia Shen Fu i ocalił dzieło od zapomnienia. Utwór, wydany po raz pierwszy w Szanghaju w 1878 roku, natychmiast podbił serca ówczesnych czytelników – świeżość narracji, szczerość, elegancki język i bogactwo tematów zafascynowały Chińczyków, nieprzyzwyczajonych do takich treści spisanych w takiej formie. W 1935 roku na rynku pojawiło się – i wzbudziło wiele emocji – pełne wydanie z wszystkimi sześcioma rozdziałami; niestety, szybko okazało się, że to plagiat wzorowany na innej powieści z czasów dynastii Qing. Do dziś O upływającym życiu… jest jednym z popularniejszych i powszechnie czytanych dawnych dzieł literatury chińskiej. Miłośnicy Shen Fu wciąż nie tracą nadziei, że pewnego dnia na zakurzonej półce jakiegoś chińskiego antykwariatu ktoś odnajdzie zagubione rozdziały, z których dowiedzą się o dalszych losach bohatera.
Słynna czeska sinolożka Milena Doleželová-Velingerová w artykule poświęconym O upływającym życiu… zachwyciła się oryginalnością utworu i jego nowoczesnością, w niektórych aspektach bardzo bliską współczesnym stylom pisania1. Dzieło Shen Fu z jednej strony jest emanacją pisarstwa literati – wykształconej klasy społecznej, która z pokolenia na pokolenie kultywowała i przekazywała uświęcone tradycją zwyczaje i zasady; z drugiej zaś łamie je i wyprzedza epokę, na przykład zrywając z narracją liniową czy manipulując chronologią. Badaczka zwróciła uwagę na niespotykaną do tej pory w literaturze chińskiej budowę utworu z nietypowo ułożoną zawartością rozdziałów i ich konstrukcją. Zawartość każdego rozdziału podporządkowana jest konkretnym emocjom: pierwszy – szczęściu, drugi – radości czerpanej z drobnych przyjemności życia, trzeci – rozpaczy, czwarty – melancholii płynącej z akceptacji zrządzeń losu. W książce jako całości nie ma klasycznego następstwa zdarzeń, a wątki w kolejnych rozdziałach nie są rozwijane chronologicznie; wątek kluczowy w jednym może być zaledwie wspomniany lub nie pojawić się wcale w innym. Jednak w mikroskali autor relacjonuje wydarzenia zgodnie z ich kolejnością, choć wprowadza gradację ważności – niektóre wydarzenia, zaledwie wspomniane w jednym rozdziale, w innym stają się pełnoprawną, rozbudowaną historią.
W opracowaniach czy hasłach encyklopedycznych dzieło Shen Fu często zaliczane jest do kategorii dzieł autobiograficznych. Decyduje o tym pierwszoosobowa narracja, bezpośrednie zwroty autora do czytelnika, częste wzmianki o życiu zawodowym Shen Fu. Jednak główna bohaterka to Yun – ukochana żona i najbliższa przyjaciółka. Utwór rozgrywa się na dwóch planach: pierwszym jest romantyczna love story o szczerej i silnej miłości małżeńskiej, drugim są różne wydarzenia rodzinno-zawodowe, które jednak, w mniejszym lub większym stopniu, związane są z miłosną relacją bohaterów. Autor w całym utworze nawet raz nie wspomina o swoim wyglądzie, nie dowiadujemy się, jak przebiegała jego edukacja, na czym dokładnie polegała jego praca w rozlicznych urzędach – wszystkie informacje o nim pochodzą od żony albo pojawiają się w związku z jej osobą. O tym na przykład, że nasz bohater potrafił malować, dowiadujemy się, gdy – chcąc zarobić na leki dla chorej żony – zakłada sklepik z własnymi obrazami i kaligrafiami. W całym utworze wyłącznie Yun została scharakteryzowana zarówno pod względem cech fizycznych, jak i charakteru – wiemy, że była szczupła i wiotka, spokojna, inteligentna i troskliwa. Nawet własnej matki autor nie odmalował z równą uwagą i czułością. Co więcej, członkowie rodziny – rodzice, rodzeństwo, dzieci pojawiają się na kartach utworu zawsze w związku z Yun – matka przy zaręczynach, ojciec – rozkazując synowi wyjechać i pozostawić młodą żonę, brat – wykorzystując ją do podżyrowania pożyczki. Nawet dzieci – już nastoletnie! – pojawiają się dopiero wtedy, gdy Yun razem z Shen Fu musi opuścić rodzinny dom i pozostawić je pod opieką krewnych.
Relacja pomiędzy Shen Fu i Yun to wyjątkowy w literaturze chińskiej przykład partnerskiej i harmonijnej miłości małżeńskiej. Małżonkowie wzajemnie darzą się szacunkiem, podejmują wspólnie ważne decyzje, są gotowi na poświęcenia i wspierają się w najtrudniejszych chwilach. Yun nie jest tylko bierną i cnotliwą żoną, która nie pozwala sobie na luksus posiadania własnego zdania i żyje wyłącznie życiem męża. Ma swoje zainteresowania, kocha literaturę, chciałaby podróżować, zwiedzać, poznawać. Niestety, ograniczenia, jakie społeczeństwo narzuca kobietom, nie pozwalają jej na realizację planów i marzeń, co przyjmuje ze smutnym zrozumieniem. Shen Fu zdaje sobie z tego sprawę i kilkukrotnie w swoim dziele ubolewa, że jego ukochana nie mogła nigdy w pełni rozwinąć swoich talentów. Pisze nawet, że powinna była urodzić się mężczyzną. Yun stanowi centrum świata bohatera, wszystko dzieje się w związku z nią, dla niej lub przez nią. Nawet po jej śmierci, kiedy owdowiały Shen Fu rozkoszuje się pięknym widokiem w czasie podróży, wzdycha, żałując, że ukochana nie stoi u jego boku, a on nie ma przy sobie bratniej duszy, z którą mógłby się dzielić przeżyciami. Z tych właśnie powodów zamiast zaliczać O upływającym życiu… do utworów autobiograficznych czy pamiętników, należałaby raczej uznać ją za przykład literatury konfesyjnej, wyznań czy intymistyki.
Dość zaskakująca dla polskiego czytelnika może być postawa Yun względem innych kobiet w życiu męża. Wie o nich i nie tylko nie okazuje żadnej zazdrości ani goryczy, ale dyskretnie umożliwia mu intymne przygody (finał sceny z córką sternika nie powinien budzić wątpliwości nawet u najniewinniejszego czytelnika). W dawnych Chinach mężczyźni, zwłaszcza bogaci, zazwyczaj poślubiali wiele żon i utrzymywali jeszcze więcej konkubin, jednak te mieszkające pod jednym dachem i zawzięcie rywalizujące o względy małżonka kobiety nie lubiły się, często wręcz nienawidziły i dużą część życia spędzały, snując intrygi i usiłując zaszkodzić rywalkom. Zachowanie Yun, która nie okazywała żadnej zazdrości, a wręcz zachęcała męża do przygód i za punkt honoru stawiała sobie znalezienie mu odpowiedniej konkubiny, zdecydowanie nie wpisuje się w standardowe zachowanie ówczesnych żon. Być może rozwiązanie zagadki znajduje się w pewnej scence, kiedy Shen Fu żartobliwie pyta: „Czy ty czasem nie masz zamiaru odgrywać w naszym domu sztuki Miłość wonnych przyjaciółek Liwenga? – roześmiałem się. – Dokładnie tak – odpowiedziała Yun”. Przywołany dramat opowiada o młodej mężatce, która zakochuje się w dziewczynie i kupuje ją jako konkubinę dla swojego męża. Czy Shen Fu napomyka, że jego żona zakochała się w Hanyuan? Co prawda nigdzie w tekście nie znajdziemy jednoznacznego potwierdzenia, ale autor, być może nie do końca świadomie, wiele razy opisuje sytuacje i przytacza wypowiedzi, które sugerują, że Yun do kandydatki na konkubinę męża czuła coś więcej niż sympatię.
O upływającym życiu… to jednak nie tylko historia miłosna. Utwór ten opowiada również o pewnej grupie społecznej – mężczyzn aspirujących do klasy urzędniczej, którym jednak nigdy nie udało się do niej dostać. Nie byli w stanie zdać oficjalnych egzaminów, a bez nich nie mogli aplikować na lukratywne posady w administracji. Mimo stosunkowo dobrego wykształcenia nie mieli dostępu do warstwy urzędniczej, a nie chcieli należeć do klasy niższej, utrzymującej się z uwłaczającej ich godności pracy rąk. Najczęściej zatrudniali się więc w urzędach na stanowiskach pomocniczych, jako sekretarze czy pisarze, zostawali też prywatnymi nauczycielami lub sekretarzami w bogatych domach. Mówiąc wprost – Shen Fu, podobnie jak jego ojciec, nie odniósł sukcesu zawodowego i nigdy nie zdołał dołączyć do warstwy urzędniczej. Nie chodziło wyłącznie o ambicje i chęć awansu społecznego; zdobycie posady w strukturach państwa wiązało się ze stabilizacją finansową, pewnymi dochodami i gwarancją wręcz dożywotniego zatrudnienia. Wybór takiej kariery zawodowej, choć ciężko w wypadku Shen Fu tak nazwać pasmo porażek i błędnych decyzji, sprawił, że nasz bohater permanentnie borykał się z problemami finansowymi i nie potrafił utrzymać siebie i rodziny. Mimo to nawet w chwilach największej biedy, kiedy dosłownie nie miał co jeść i trząsł się z zimna, nigdy nie przyszło mu do głowy, aby spróbować podjąć się pracy fizycznej. W jego oczach mniejszym upokorzeniem było proszenie o wsparcie u dalekich krewnych czy znajomych.
Jako tłumaczka chciałabym wytłumaczyć się z pewnych decyzji, których skutki odczują czytelnicy w trakcie lektury. Po pierwsze przypisy. Istnieją dwa podejścia do umieszczania odnośników w literaturze pięknej: unikanie ich za wszelką cenę, jako rozbijaczy uwagi i spowalniaczy lektury, lub umieszczanie ich tylu, ile trzeba, bez protekcjonalnego pochylania się nad niewiedzą czytelnika, ale ze świadomością, że niektóre dzieła, zwłaszcza te z odmiennego kręgu kulturowego i z odległych epok, bez przypisów będą po prostu niezrozumiałe i trudne w lekturze. Nie będę ukrywać, że jestem zwolenniczką podejścia numer dwa, zresztą widać to doskonale po prawie setce wyjaśnień, które znalazły się w tym skromnym objętościowo utworze. Mam nadzieję, że będą one pomocą, a nie zawalidrogą. Po drugie – tłumaczenia toponimów. Obecnie dominuje zasada nietłumaczenia nazw własnych, czy to nazwisk i imion, czy nazw miejscowych. W wypadku nazw osobowych konsekwentnie zostawiałam je w wersji oryginalnej, zapisanej w transkrypcji pinyin, choć w kilku miejscach żarty bądź gry słów nie byłyby zrozumiałe bez dodatkowych wyjaśnień. Jednak przy toponimach niknie moja zgoda na obowiązujący trend. W zdecydowanej większości przypadków tłumaczę nazwy budynków, mostów, wzgórz czy jaskiń, bowiem nazwy te są tak piękne i pełne uroku, że nie chcę pozbawiać polskiego czytelnika przyjemności czytania o Pawilonie Wzbierających Fal czy o Moście Dziesięciu Tysięcy Lat. Pozostawienie tych nazw w transkrypcji: odpowiednio Canglangting i Wannianqiao byłoby moim zdaniem odzieraniem tekstu z uroku i tylko przeszkadzałoby w lekturze. Muszę się jednak przyznać do grzechu niekonsekwencji, nie tłumaczę bowiem wszystkich nazw i część z nich zostawiam w transkrypcji pinyin. Zrobiłam tak z dwóch powodów. Po pierwsze – części nazw, zwłaszcza nazw miast i miejscowości, zwyczajowo się nie tłumaczy, np. Suzhou czy Wujiang; po drugie – niektóre toponimy nie mają ustalonych tłumaczeń na języki europejskie, a nazwy te, najczęściej składające się z jednego czy dwóch znaków, są tak wieloznaczne, że nie czułam się uprawniona do podjęcia arbitralnej decyzji, która interpretacja będzie najtrafniejsza. Czy Góra Ping powinna być Górą Równą, Sprawiedliwą, Płaską, a może Spokojną?
O upływającym życiu. Opowieść w sześciu rozdziałach od ponad dwustu lat uwodzi chińskich czytelników. Odczytują oni wyznania Shen Fu jako pochwałę prostoty, życia bez pośpiechu i umiejętności cieszenia się pięknem drobiazgów czy ulotnej chwili niezależnie od trudów i wyzwań, jakich nie szczędzi człowiekowi życie. Mam nadzieję, że polscy czytelnicy również odnajdą w niej podobne zalety i pozwolą się ponieść nurtowi opowieści o losach Shen Fu w ten sam sposób, w jaki on pozwalał się nieść życiu.
Urodziłem się w czasach pokoju i pomyślności za panowania cesarza Qianlonga dwudziestego drugiego dnia jedenastego miesiąca 1763 roku w rodzinie urzędniczej mieszkającej w pobliżu Pawilonu Wzbierających Fal w Suzhou – mogę zatem powiedzieć, że niebiosa były dla mnie łaskawe. Poeta Su Dongpo napisał: „Życie przemija bez śladu jak wiosenny sen”, dlatego gdybym nie prowadził zapisków, popełniłbym wobec niebios grzech zaniedbania. Ponieważ Księga pieśni rozpoczyna się wierszem o miłości małżeńskiej, postanowiłem zacząć od dziejów mojego małżeństwa, a potem opisać resztę mojego życia. Żałuję jedynie, że w młodości porzuciłem naukę i tak niewiele umiem, postaram się jednak szczerze i prawdziwie odmalować moje uczucia i czyny. Ocenianie moich słów pod kątem gramatyki będzie równe zasadne, jak winienie lustra za plamę znajdującą się na jego powierzchni.
W dzieciństwie zaręczono mnie z dziewczynką mieszkającą w Jinsha, ale zmarła w wieku ośmiu lat. Poślubiłem więc moją kuzynkę, dziewczynę z rodu Chen, córkę wuja Xinyu ze strony matki. Nosiła imię osobiste Yun i publiczne Shuzhen. Od urodzenia bardzo bystra dziewczynka raz kiedyś usłyszała wiersz Bai Juyi Ballada o lutni2 i mimo że wciąż jeszcze nie umiała dobrze mówić, zdołała zapamiętać go w całości. Gdy miała cztery lata, zmarł jej ojciec i w domu, w którym mieszkała z matką z rodu Jin i z młodszym bratem Kechengiem, zostały jedynie gołe ściany. Gdy podrosła i nauczyła się haftować, wszyscy troje żyli z pracy jej rąk i nigdy nie zalegali z czesnym za naukę brata. Pewnego dnia ze skrzyni na książki wyjęła tomik poety Bai Juyi i, odwołując się do zapamiętanej ballady, zaczęła się uczyć czytać, znak po znaku. W przerwach od wyszywania nauczyła się pisać wiersze, w jednym z nich zapisała takie wersy:
Cienie nikną z nastaniem jesieni,
Pęcznieją pokryte szronem chryzantemy.
W wieku trzynastu lat towarzyszyłem matce w podróży do jej rodzinnego domu i poznałem Yun. Oboje byliśmy młodzi i niewinni. Dała mi do przeczytania swoje wiersze i choć byłem pod wrażeniem jej talentu, w duszy bałem się, że nie czeka ją szczęśliwe życie. Nie mogłem przestać o niej myśleć i powiedziałem matce:
– Jeśli zamierzasz szukać mi żony, wiedz, że ożenię się tylko z kuzynką Shuzhen.
Matce również spodobała się jej delikatność, od razu zdjęła z palca złoty pierścionek i wręczyła jej jako podarunek zaręczynowy. Wydarzyło się to szesnastego dnia siódmego miesiąca 1775 roku, za panowania cesarza Qianlonga.
Zimą tego roku za mąż wychodziła inna kuzynka po kądzieli i ponownie pojechaliśmy w rodzinne strony matki. Yun była moją rówieśniczką, ale starszą ode mnie o dziesięć miesięcy, dlatego od małego mówiliśmy sobie „starsza siostro” i „młodszy bracie” i wciąż jeszcze tak się do siebie zwracaliśmy.
W domu wszyscy nosili piękne ubrania, jedynie Yun wyglądała skromnie i prosto, miała tylko nowe buty. Gdy dowiedziałem się, że kunsztownie wyhaftowane pantofelki to dzieło jej rąk, zrozumiałem, że poza umiejętnością władania pędzelkiem posiada również inne talenty. Była szczupła, ale nie wychudzona, miała lekko opadające ramiona i długą szyję. Pod pięknie sklepionymi łukami brwi błyszczały pełne inteligencji, czarujące oczy, a jedynym mankamentem jej urody były dwa nieco wystające przednie zęby, niepomyślna wróżba na przyszłość. Zauroczyła mnie swoim wdziękiem.
Poprosiłem, żeby pokazała mi swoje wiersze, większości nie ukończyła, niektóre liczyły zaledwie dwa wersy, część – trzy lub cztery. Zapytałem, dlaczego, a ona ze śmiechem odpowiedziała:
– Nikt mnie nie uczył tworzenia poezji, bardzo bym chciała, aby serdeczny przyjaciel lub nauczyciel pomógł mi je dokończyć.
Dla żartu zatytułowałem jej zbiorek Piękne słowa haftowanej torebki. Nie przypuszczałem, że w tej nazwie skrywa się przyczyna przedwczesnego odejścia Yun.
Tamtej nocy odwoziliśmy pannę młodą poza miasto i gdy wróciliśmy, minęła już północ. Zgłodniały poprosiłem o coś do jedzenia, służąca podała mi suszone jujuby, ale ponieważ były bardzo słodkie, niezbyt mi smakowały. Yun dyskretnie pociągnęła mnie za rękaw i zaprowadziła do siebie, gdzie miała schowane czarki z jeszcze ciepłym kleikiem ryżowym i kilkoma przystawkami. Uszczęśliwiony, natychmiast chwyciłem pałeczki do ręki. Nagle pod drzwi pokoju przybiegł Yuheng, kuzyn Yun, i zawołał:
– Siostrzyczko, chodź szybko!
Yun szybko zamknęła mu drzwi przed nosem i powiedziała:
– Jestem zmęczona i zaraz kładę się spać.
Yuheng jednak zdołał się wcisnąć do środka i gdy zobaczył mnie z pałeczkami w ręku, spojrzał krzywo na Yun i powiedział:
– Dopiero co prosiłem o miskę kleiku i powiedziałaś mi, że już się skończył! Schowałaś go dla narzeczonego!
Zawstydzona Yun wybiegła z pokoju, później wszyscy domownicy śmiali się z niej, łącznie ze służbą. Rozzłościłem się i wyjechałem w towarzystwie starego sługi.
Po tym wydarzeniu Yun przy kolejnych wizytach unikała mojej osoby – wiedziałem, że robi to ze strachu przed kolejnymi drwinami.
Pobraliśmy się dwudziestego drugiego dnia pierwszego miesiąca 1780 roku. Gdy ją ujrzałem, była tak samo szczupła jak dawniej. Podniosłem welon zakrywający jej twarz i spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem. Po ceremonii picia z małżeńskich czarek usiedliśmy razem do weselnej uczty i gdy ukradkiem pod stołem chwyciłem ją za ciepłą i gładką rękę, serce zaczęło mi mocniej bić. Gdy namawiałem ją do jedzenia, dowiedziałem się, że kilka lat wcześniej przestała jeść mięso. Kiedy okazało się, że czas, kiedy zrezygnowała z mięsa, zbiegł się z moim zachorowaniem na ospę, zapytałem ze śmiechem:
– Czy teraz, widząc mnie gładkiego i bez blizn na twarzy, droga siostra przerwie swoją dietę?
Yun spojrzała na mnie z uśmiechem i skinęła głową.
Ponieważ dwa dni później, dwudziestego czwartego, za mąż wychodziła moja starsza siostra, a dwudziestego trzeciego wypadała żałoba narodowa i nie można było zaprosić muzyków, razem z naszym weselem odbył się pożegnalny bankiet. Yun siedziała razem ze wszystkimi, ja zaś w naszej ślubnej sypialni piłem z gośćmi żony – graliśmy w morę3, a ponieważ ciągle przegrywałem, szybko zasnąłem, pijany jak bela. Kiedy się obudziłem o poranku następnego dnia, Yun kończyła poranną toaletę.
Cały dzień dotrzymywaliśmy towarzystwa rodzinie i przyjaciołom, a wieczorem, po zapaleniu lamp, zaczął się koncert. Po północy, gdy zaczął się dwudziesty czwarty, jako brat panny młodej odwiozłem ją do męża i wróciłem około trzeciej nad ranem. Przyjęcie już się skończyło, świece dogasały, dom pogrążony był w ciszy. Na palcach wszedłem do sypialni, służąca drzemała na podłodze przy łóżku, a Yun, ze zmytym makijażem, jeszcze nie spała. Pochylała swoją piękną białą szyję i przy blasku świecy czytała książkę – była całkowicie zatopiona w lekturze. Położyłem rękę na jej ramieniu i powiedziałem:
– Siostro, czemu nie odpoczywasz? Po tych kilku dniach musisz być zmęczona.
Yun szybko odwróciła głowę, wstała i odpowiedziała:
– Już się miałam kłaść, ale otworzyłam skrzynię na książki i trafiłam na tę właśnie. Nie wiem, kiedy zapomniałam o zmęczeniu. Słyszałam już dawno temu o Zachodnim pawilonie, ale dopiero dziś po raz pierwszy wzięłam go do rąk – to dzieło geniusza, ale opisy są nieco zbyt frywolne.
– Tylko geniusze mogą pisać frywolnie – roześmiałem się.
Służąca ponaglała nas, abyśmy kładli się spać, kazałem jej wyjść i zamknąć za sobą drzwi. Następnie usiadłem przy Yun i rozmawialiśmy radośni, jak przyjaciele po długiej rozłące. W żartach dotknąłem jej piersi i poczułem mocne bicie serca, pochyliłem się i szepnąłem:
– Siostrzyczko, czemu tak serce ci kołacze?
Yun spojrzała na mnie z leciutkim uśmiechem i namiętność połączyła nasze dusze. Objąłem ją i zaniosłem do łóżka. Zbyt szybko nadszedł świt.
Yun jako młoda mężatka początkowo była niezwykle milcząca, nigdy nie okazywała złości, a gdy do niej mówiono, odpowiadała uśmiechem. Starszym i wyżej od niej stojącym okazywała szacunek, serdecznie odnosiła się do niższych od siebie, wszystko robiła niezwykle starannie i nie można jej było niczego zarzucić. Codziennie, gdy tylko pierwsze promienie słońca zaglądały w okno, wstawała i od razu się ubierała, jakby ktoś ją poganiał.
– Boisz się, że będą się z ciebie wyśmiewać, jak wtedy przy aferze z jedzeniem kleiku? – zapytałem ze śmiechem.
– Przez tę jedną miskę stałam się pośmiewiskiem, ale teraz nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą, boję się jedynie zarzutu rodziców, że mają leniwą synową.
Wolałbym, żeby spała dłużej, ale doceniałem jej zasady i za jej przykładem również zrywałem się skoro świt. I tak każdego poranka robiliśmy wszystko razem i trzymaliśmy się blisko siebie, tak jak przedmiot i jego cień. Nie istniały słowa, którymi dałoby się wyrazić naszą miłość.
Szczęśliwi czasu nie liczą – nasz miesiąc miodowy minął w okamgnieniu. Pewnego dnia zjawił się posłaniec od mojego ojca Jiafu, który wtedy pracował w urzędzie w Kuaiji4 i wybrał mi jako tutora pana Zhao Shengzhai z Wulin5, cierpliwego i serdecznego nauczyciela. Wszystko, co umiem, to w całości jego zasługa. Postanowiono, że po zakończeniu ceremonii małżeńskich wrócę do ojca i wznowię naukę. Po otrzymaniu wiadomości z żądaniem powrotu bardzo się zmartwiłem – bałem się, że Yun zaleje się łzami, nic takiego się jednak nie wydarzyło. Yun dzielnie zachowała uśmiech na twarzy i zajęła się pakowaniem moich rzeczy, ponaglając mnie do wyjazdu. Dopiero wieczorem zauważyłem, że wyglądała inaczej niż zwykle. W chwili rozstania wyszeptała mi do ucha:
– Uważaj na siebie, panie, nikt się tam o ciebie nie zatroszczy.
Wsiadłem na łódź i odwiązano cumy. Choć był to czas kwitnienia brzoskwiń i śliw, czułem się jak samotny ptak oddzielony od stada, piękno nieba i ziemi przestało dla mnie istnieć. Niedługo po moim przyjeździe ojciec musiał wyjechać – przekroczył rzekę i udał się na wschód.
Minęły trzy miesiące, które dla mnie ciągnęły się jak dziesięć lat. Wysłałem dwa listy do Yun, dostałem tylko jedną odpowiedź, w większości składającą się ze słów otuchy i kilku grzecznościowych formułek. Byłem nieszczęśliwy. Za każdym razem, kiedy wiatr szeleścił w bambusach na dziedzińcu, a księżyc za oknem wdrapywał się nad bananowce, myślałem o niej i pogrążałem się w melancholii. Mój nauczyciel, widząc, co się ze mną dzieje, napisał list do ojca, w którym informował go, że daje mi dziesięć tematów do opracowania i odsyła na jakiś czas do domu. Byłem szczęśliwy jak żołnierz zwolniony ze służby w odległym garnizonie.
Na łodzi każdy kwadrans dłużył mi się jak rok. W domu najpierw poszedłem przywitać się z matką, a potem do swoich pokoi. Yun wstała na mój widok i w milczeniu wzięliśmy się za ręce – nasze dusze rozpłynęły się i uleciały jak mgła, w uszach słyszałem szum i nie wiedziałem, gdzie jestem.
W szóstym miesiącu pokoje były duszne i parne, na szczęście mieszkaliśmy zaraz przy zachodnim murze Komnaty Lotosowych Kochanków przy Pawilonie Wzbierających Fal. Na moście znajdowała się otwarta Altana wedle Woli, której nazwa nawiązywała do cytatu:
Kiedy woda jest czysta, płuczę w niej frędzle czapki,
Kiedy woda jest mętna, obmywam w niej stopy6.