O życiu, powołaniu, wierze i kościele. Rozmowa z arcybiskupem Stanisławem Gądeckim e-book - abp Stanisław Gądecki - ebook

O życiu, powołaniu, wierze i kościele. Rozmowa z arcybiskupem Stanisławem Gądeckim e-book ebook

abp Stanisław Gądecki

0,0
92,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Obszerny i zajmujący wywiad z arcybiskupem Stanisławem Gądeckim. Rozmowa o czasach dzieciństwa, o pracy i pasji, o poznanych ludziach. O zaufaniu. I przede wszystkim – o miłości do Boga.

*

Książka, którą trzymają Państwo w rękach, jest pozycją szczególną. Nie jest to publikacja naukowa, choć jej bohater jest erudytą i intelektualistą. Nie pretenduje do roli podręcznika historii ani socjologii, choć opowiada o meandrach współczesnych dziejów Kościoła i Polski. Nie jest także typową opowieścią biograficzną, mimo że historia konkretnego człowieka stanowi jej oś. To długa rozmowa z kimś, kogo bardzo bogate i ciekawe życie wpisało się już teraz na trwałe w dzieje Kościoła w Polsce. (fragment wstępu)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
PDF

Liczba stron: 308

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Ksi­ążka, któ­rą trzy­ma­ją Pa­ństwo w rękach, jest po­zy­cją szcze­gól­ną. Nie jest to pu­bli­ka­cja na­uko­wa, choć jej bo­ha­ter to eru­dy­ta i in­te­lek­tu­ali­sta. Nie pre­ten­du­je do roli pod­ręcz­ni­ka hi­sto­rii i so­cjo­lo­gii, choć opo­wia­da o me­an­drach wspó­łcze­snych dzie­jów Ko­ścio­ła i Pol­ski. Nie jest ta­kże ty­po­wą opo­wie­ścią bio­gra­ficz­ną, mimo że ży­cie kon­kret­ne­go czło­wie­ka sta­no­wi jej oś. To dłu­ga roz­mo­wa z kimś, kogo bar­dzo bo­ga­te i cie­ka­we ży­cie wpi­sa­ło się już te­raz na trwa­łe w dzie­je Ko­ścio­ła w Pol­sce.

Ar­cy­bi­sku­pa Sta­ni­sła­wa Gądec­kie­go po­zna­łem je­sie­nią 2012 roku. Przy­je­chał do Rzy­mu jako de­le­gat Kon­fe­ren­cji Epi­sko­pa­tu Pol­ski na Sy­nod o No­wej Ewan­ge­li­za­cji. By­łem wów­czas, od kil­ku mie­si­ęcy, kie­row­ni­kiem Sek­cji Pol­skiej Ra­dia Wa­ty­ka­ńskie­go. W roz­gło­śni re­la­cjo­no­wa­li­śmy prze­bieg ob­rad sy­no­dal­nych, a pol­sko­języcz­ni de­le­ga­ci dzie­li­li się z nami owo­ca­mi prac tego gre­mium. Któ­re­goś dnia, w prze­rwie ob­rad, pod­sze­dłem do Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa i po­pro­si­łem o udzie­le­nie wy­wia­du dla na­szej roz­gło­śni. Zgo­dził się bez wa­ha­nia. Gdy przy­sze­dł do sie­dzi­by Ra­dia przy Piaz­za Pia 3 na umó­wio­ną go­dzi­nę, spo­tkał się naj­pierw nie­for­mal­nie z pra­cow­ni­ka­mi Sekcji Pol­skiej, a pó­źniej prze­szli­śmy na na­gra­nie do stu­dia. Me­tro­po­li­ta pozna­ński, a za­ra­zem za­stęp­ca prze­wod­ni­czące­go Epi­sko­pa­tu Pol­ski, był świet­nie przy­go­to­wa­ny. Od­po­wia­da­jąc na za­da­wa­ne py­ta­nia, z du­żym prze­ko­na­niem i ogrom­ną eru­dy­cją tłu­ma­czył za­wi­ło­ści sy­no­dal­nych pro­ble­mów. By­łem pod ogrom­nym wra­że­niem tej roz­mo­wy. 24 pa­ździer­ni­ka 2012 roku o godz. 20 wy­wiad pod ty­tu­łem Głos pol­skie­go Ko­ścio­ła na Sy­no­dzie o No­wej Ewan­ge­li­za­cji zo­stał wy­emi­to­wa­ny na fa­lach roz­gło­śni wa­ty­ka­ńskiej.

Ten ry­tu­ał spo­tkań ra­dio­wych po­wta­rzał się re­gu­lar­nie przez kil­ka lat mo­jej pra­cy w Wa­ty­ka­nie. Gdy tyl­ko abp Gądec­ki był w Wiecz­nym Mie­ście, chęt­nie przy­cho­dził do biur Sek­cji Pol­skiej. Poza sa­mym na­gra­niem za­wsze znaj­do­wał czas na roz­mo­wę z ze­spo­łem o tym, co dzie­je się w Ko­ście­le i w Pol­sce. Mój ostat­ni wy­wiad z Ksi­ędzem Arcybi­sku­pem, wów­czas już prze­wod­ni­czącym Kon­fe­ren­cji Episko­pa­tu Pol­ski, o przy­go­to­wa­niach do Świa­to­wych Dni Mło­dzie­ży w Kra­ko­wie, zo­stał wy­emi­to­wa­ny w Ra­diu Wa­ty­ka­ńskim 1 mar­ca 2016 roku. Wów­czas nie przy­pusz­cza­łem, że kil­ka lat pó­źniej zo­sta­nę jed­nym z bli­skich wspó­łpra­cow­ni­ków Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa w Kon­fe­ren­cji Epi­sko­pa­tu Pol­ski. To on za­dzwo­nił do mnie na po­cząt­ku sierp­nia 2020 roku i po­pro­sił, bym zgo­dził się kan­dy­do­wać w wy­bo­rach na rzecz­ni­ka KEP.

Ten te­le­fon był dla mnie du­żym za­sko­cze­niem. Zda­wa­łem też so­bie spra­wę, że ewen­tu­al­na zgo­da będzie ozna­czać za­rów­no zbu­rze­nie mo­ich pla­nów na­uko­wych, jak i mi­ster­nie tka­nych dys­po­zy­cji Ojca Pro­win­cja­ła. Po mo­dli­twie i ro­ze­zna­niu woli Bo­żej wraz z mo­imi prze­ło­żo­ny­mi, kil­ka­na­ście dni pó­źniej w isto­cie zo­sta­łem rzecz­ni­kiem KEP. Roz­ma­wia­li­śmy od­tąd z Ksi­ędzem Ar­cy­bi­sku­pem bar­dzo często, za­sta­na­wia­jąc się, w jaki spo­sób od­po­wia­dać na me­dial­ne wy­zwa­nia Ko­ścio­ła w Pol­sce. Trzy i pół roku pra­cy u boku Prze­wod­ni­czące­go KEP abp. Sta­ni­sła­wa Gądec­kie­go było dla mnie ogrom­nym za­szczy­tem i ubo­ga­ca­jącym do­świad­cze­niem. Dało mi też wy­jąt­ko­wą szan­sę, za­rów­no w sfe­rze ofi­cjal­nej, jak i pry­wat­nej, do głęb­sze­go po­zna­nia czło­wie­ka, któ­ry po­śród wie­lu burz po­li­tycz­nych, spo­łecz­nych, re­li­gij­nych czy we­wnątrz­ko­ściel­nych moc­no trzy­mał ste­ry Ko­ścio­ła w Pol­sce, wska­zu­jąc za­wsze na Tego, któ­ry w ogrom­nym i często nie­okre­ślo­nym zgie­łku świa­ta był, jest i będzie naj­wa­żniej­szy.

Ini­cja­to­ra­mi przy­go­to­wa­nia ksi­ążki byli bi­sku­pi po­moc­ni­czy ar­chi­die­ce­zji po­zna­ńskiej. Jed­nak prze­ko­na­nie przez nich abp. Gądec­kie­go, by zgo­dził się na taki wy­wiad rze­kę, oka­za­ło się ogrom­nie trud­ne, a wła­ści­wie wy­da­wa­ło się nie­mo­żli­we. Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup, wie­lo­krot­nie o to pro­szo­ny, za­wsze od­ma­wiał. Po dłu­gim okre­sie po­na­wia­nych przez bi­sku­pów pró­śb, i osta­tecz­nie po uży­ciu pew­ne­go for­te­lu, któ­ry niech po­zo­sta­nie ta­jem­ni­cą, Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup dał na tę roz­mo­wę zie­lo­ne świa­tło.

Pra­ca nad ksi­ążką, któ­ra osta­tecz­nie sta­ła się wy­wia­dem rze­ką, była dla mnie du­żym wy­zwa­niem. Po wstęp­nych przy­go­to­wa­niach, sta­ra­jąc się po­znać jak naj­le­piej naj­wa­żniej­sze ob­sza­ry ży­cia Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa, prze­pro­wa­dzi­łem w Po­zna­niu, Gnie­źnie i War­sza­wie kil­ka­na­ście roz­mów z oso­ba­mi, któ­re zna­ły abp. Gądec­kie­go bar­dzo do­brze i po­mo­gły mi wska­zać naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne ce­chy, za­in­te­re­so­wa­nia, te­ma­ty i miej­sca wa­żne dla głów­ne­go Bo­ha­te­ra. Po przy­go­to­wa­niu sce­na­riu­sza roz­mo­wy spo­ty­ka­li­śmy się z Ksi­ędzem Arcybi­sku­pem kil­ka razy w Po­zna­niu i War­sza­wie, na­gry­wa­jąc łącz­nie bli­sko 30 go­dzin roz­mów. Po­tem przy­sze­dł czas na re­da­go­wa­nie i po­rząd­ko­wa­nie tek­stu wy­wia­du, a w ko­ńcu na wzbo­ga­ce­nie go o wy­bra­ne cy­ta­ty i fo­to­gra­fie. Dziś, po dwóch la­tach pra­cy wie­lu lu­dzi, prze­ka­zu­je­my tę pu­bli­ka­cję do rąk Czy­tel­ni­ków.

Roz­mo­wa z abp. Gądec­kim skła­da się z kil­ku części. Naj­pierw po­zna­je­my jego dzie­ci­ństwo, ro­dzi­nę, dom, szko­łę i pa­ra­fię. Ksi­ądz Arcybi­skup opo­wia­da o naj­bli­ższych mu oso­bach, a ta­kże o ro­dzącym się po­wo­ła­niu ka­pła­ńskim, któ­re będzie da­lej kszta­łto­wa­ne w se­mi­na­rium du­chow­nym w Gnie­źnie. Po nim roz­po­czy­na się okres stu­diów spe­cja­li­stycz­nych i kil­ku­let­ni po­byt poza Pol­ską, któ­ry po­zna­je­my przez pry­zmat fa­scy­na­cji Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa Pi­smem Świ­ętym i wspa­nia­ły­mi wspo­mnie­nia­mi z ró­żnych za­kąt­ków świa­ta. Przy oka­zji wi­dzi­my trud­ną sy­tu­ację po­li­tycz­ną w kra­ju w do­bie pa­nu­jące­go w nim so­cja­li­zmu. Obro­nio­ny w Rzy­mie dok­to­rat otwo­rzył przed abp. Gądec­kim dro­gę na­uko­wą i dy­dak­tycz­ną, któ­ra po dzie­si­ęciu la­tach, wraz z no­mi­na­cją bi­sku­pią, zo­sta­nie moc­no prze­pro­fi­lo­wa­na. Po ko­lej­nych dzie­si­ęciu la­tach przyj­dzie czas na ob­jęcie ste­rów ar­chi­die­ce­zji po­zna­ńskiej. Na tę po­słu­gę na­ło­ży się z cza­sem pra­ca w Pre­zy­dium KEP, a pó­źniej ta­kże funk­cja prze­wod­ni­czące­go KEP i za­stęp­cy prze­wod­ni­czące­go Rady Kon­fe­ren­cji Epi­sko­pa­tów Eu­ro­py (CCEE).

Prze­cho­dząc przez ró­żne eta­py ży­cia abp. Gądec­kie­go, po­zna­je­my nie tyl­ko jego bo­ga­tą bio­gra­fię, ale ta­kże kon­tekst spo­łecz­ny i kul­tu­ro­wy Ko­ścio­ła w Pol­sce. Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup opo­wia­da o wiel­kich po­sta­ciach Ko­ścio­ła, jak św. Jan Pa­weł II, Be­ne­dykt XVI, Fran­ci­szek, bł. kard. Ste­fan Wy­szy­ński czy kard. Jó­zef Glemp. Kon­fron­tu­je się ta­kże z ró­żny­mi pro­ble­ma­mi Ko­ścio­ła po­wszech­ne­go, a zwłasz­cza Ko­ścio­ła nad Wi­słą. Po­zna­je­my jego sta­no­wi­sko wo­bec ta­kich kwe­stii jak kry­zys wia­ry, po­stępu­jąca se­ku­la­ry­za­cja, ewan­ge­li­za­cja, dia­log eku­me­nicz­ny i mi­ędzy­re­li­gij­ny, pro­ces sy­no­dal­ny w Ko­ście­le, Nie­miec­ka Dro­ga Sy­no­dal­na, ce­li­bat ksi­ęży, pro­blem nad­użyć sek­su­al­nych wśród du­chow­nych, spa­dek licz­by po­wo­łań ka­pła­ńskich, nie­ro­ze­rwal­no­ść ma­łże­ństwa, abor­cja, re­la­cje mi­ędzy pa­ństwem a Ko­ścio­łem w Pol­sce, fi­nan­so­wa­nie Ko­ścio­ła, pan­de­mia, woj­na w Ukra­inie i wie­le in­nych. Po­zna­je­my za­tem kom­plek­so­wą wi­zję Ko­ścio­ła, po­par­tą wie­lo­let­nią po­słu­gą bi­sku­pią oraz pra­cą w Kon­fe­ren­cji Epi­sko­pa­tu Pol­ski i mi­ędzy­na­ro­do­wych gre­miach Ko­ścio­ła.

Chcia­łbym po­dzi­ęko­wać wszyst­kim, któ­rzy przy­czy­ni­li się do po­wsta­nia tej ksi­ążki. Wpierw bi­sku­pom po­moc­ni­czym ar­chi­die­ce­zji po­zna­ńskiej: bp. Grze­go­rzo­wi Bal­cer­ko­wi, bp. Szy­mo­no­wi Stu­łkow­skie­mu (dziś bi­sku­po­wi płoc­kie­mu), bp. Ja­no­wi Gla­pia­ko­wi i bp. se­nio­ro­wi Zdzi­sła­wo­wi For­tu­nia­ko­wi – za ini­cja­ty­wę po­wsta­nia tej ksi­ążki oraz wie­le wa­żnych i cen­nych wska­zó­wek, bez któ­rych nie by­łbym w sta­nie pod­jąć się tej pra­cy. Dzi­ęku­ję rów­nież abp. Woj­cie­cho­wi Po­la­ko­wi, me­tro­po­li­cie gnie­źnie­ńskie­mu, Pry­ma­so­wi Pol­ski, abp. Hen­ry­ko­wi Mu­szy­ńskie­mu, ar­cy­bi­sku­po­wi se­nio­ro­wi ar­chi­die­ce­zji gnie­źnie­ńskiej, oraz ks. Ka­zi­mie­rzo­wi Ko­ci­ńskie­mu za bar­dzo życz­li­we przy­jęcie w Gnie­źnie i klu­czo­we in­for­ma­cje do­ty­czące zwłasz­cza tego, co do­ty­czy­ło zwi­ąz­ków abp. Gądec­kie­go z pierw­szą sto­li­cą Pol­ski. Dzi­ęku­ję za po­moc i roz­mo­wy ksi­ężom zwi­ąza­nym z ku­rią me­tro­po­li­tal­ną w Po­zna­niu, a zwłasz­cza ks. kan. dr. Waldema­ro­wi Ha­na­so­wi, eko­no­mo­wi ar­chi­die­ce­zji po­zna­ńskiej, by­łe­mu re­dak­to­ro­wi na­czel­ne­mu „Prze­wod­ni­ka Ka­to­lic­kie­go” i by­łe­mu dy­rek­to­ro­wi Ca­ri­tas Ar­chi­die­ce­zji Po­zna­ńskiej, ks. kan. dr. Ja­no­wi Frąc­ko­wia­ko­wi, rek­to­ro­wi Ar­cy­bi­sku­pie­go Se­mi­na­rium Du­chow­ne­go w Po­zna­niu i wie­lo­let­nie­mu oso­bi­ste­mu se­kre­ta­rzo­wi Ksi­ędza Arcybi­sku­pa, oraz ks. Pio­tro­wi Szku­dlar­ko­wi, obec­ne­mu se­kre­ta­rzo­wi me­tro­po­li­ty po­zna­ńskie­go. Szcze­gól­ne po­dzi­ęko­wa­nia kie­ru­ję do ks. kan. mgr. lic. To­ma­sza Śle­si­ka, se­kre­ta­rza prze­wod­ni­czące­go Kon­fe­ren­cji Epi­sko­pa­tu Pol­ski, za me­ry­to­rycz­ne i bra­ter­skie wspar­cie w ci­ągu ca­łe­go okre­su two­rze­nia tej ksi­ążki, a zwłasz­cza za po­moc w do­bo­rze wy­ko­rzy­sta­nych w ksi­ążce tek­stów prze­mó­wień i ho­mi­lii Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa. Za po­dzie­le­nie się ze mną ogrom­ną wie­dzą o licz­nych ak­tyw­no­ściach i po­lach za­an­ga­żo­wa­nia abp. Gądec­kie­go dzi­ęku­ję panu Prze­my­sła­wo­wi Ter­lec­kie­mu, dy­rek­to­ro­wi Wiel­ko­pol­skie­go Mu­zeum Nie­pod­le­gło­ści, ks. kan. dr. Jerzemu Stran­zo­wi, dy­rek­to­ro­wi Mu­zeum Ar­chi­die­ce­zjal­ne­go w Po­zna­niu, pre­ze­so­wi Zarządu Fun­da­cji Aka­de­mia Jana Lu­bra­ńskie­go w Po­zna­niu, by­łe­mu dy­rek­to­ro­wi Wy­daw­nic­twa Świ­ęte­go Woj­cie­cha, ks. prał. dr. Pa­wło­wi De­sku­ro­wi, pro­bosz­czo­wi pa­ra­fii pw. św. Jana Je­ro­zo­lim­skie­go za Mu­ra­mi w Po­zna­niu, se­kre­ta­rzo­wi Rady Spo­łecz­nej przy Ar­cy­bi­sku­pie Po­zna­ńskim, dr. hab. n. med. Szcze­pa­no­wi Cof­cie, prof. UMP, na­czel­ne­mu le­ka­rzo­wi Uni­wer­sy­tec­kie­go Szpi­ta­la Kli­nicz­ne­go w Po­zna­niu, człon­ko­wi Rady Spo­łecz­nej przy Ar­cy­bi­sku­pie Po­zna­ńskim, oraz ks. dr. To­ma­szo­wi Siu­dzie, pre­ze­so­wi Za­rządu Spó­łki Świ­ęty Woj­ciech Dom Me­dial­ny. Szcze­gól­ne po­dzi­ęko­wa­nia kie­ru­ję do pani Ma­łgo­rza­ty Szew­czyk z Ku­rii Me­tro­po­li­tal­nej w Po­zna­niu, za ogrom­ną pra­cę wło­żo­ną w spi­sa­nie na­grań i przy­go­to­wa­nie re­dak­cji tek­stu. Dzi­ęku­ję rów­nież pa­niom dr An­nie Me­et­schen i Jo­an­nie Lip­ce z Biu­ra Pra­so­we­go KEP za me­ry­to­rycz­ne kon­sul­ta­cje, re­wi­zję tek­stu i po­moc re­dak­cyj­ną. Dzi­ęku­ję ta­kże in­nym, nie­wy­mie­nio­nym tu z imie­nia i na­zwi­ska oso­bom, któ­re w ja­ki­kol­wiek spo­sób przy­czy­ni­ły się do po­wsta­nia i wy­da­nia ni­niej­szej pu­bli­ka­cji.

Na ko­ńcu chcia­łbym po­dzi­ęko­wać oso­bie naj­wa­żniej­szej, abp. Sta­ni­sła­wo­wi Gądec­kie­mu, za zgo­dę na prze­pro­wa­dze­nie tego bar­dzo dłu­gie­go wy­wia­du, za licz­ne go­dzi­ny spędzo­ne ze mną przy mi­kro­fo­nie. Dzi­ęku­ję rów­nież za osta­tecz­ną re­wi­zję przy­go­to­wa­ne­go i zre­da­go­wa­ne­go tek­stu. Dzi­ęku­ję za życz­li­wo­ść i do­bre ser­ce, któ­rych przez ostat­nie czte­ry lata tak często do­świad­cza­łem. Dzi­ęku­ję za od­wa­żną i jed­no­znacz­ną, a za­ra­zem pe­łną mi­ło­ści i mi­ło­sier­dzia po­sta­wę wo­bec tak wie­lu lu­dzi i trud­nych spraw, cze­go wie­lo­krot­nie sam by­łem świad­kiem. Może być ona pi­ęk­nym wzo­rem po­stępo­wa­nia dla tak często za­gu­bio­ne­go wspó­łcze­sne­go czło­wie­ka.

Le­szek Gęsiak SJ

War­sza­wa, 1 wrze­śnia 2024 roku

Pro­log

Na­szą roz­mo­wę prze­czy­ta­ją nie tyl­ko licz­ni świec­cy i du­chowni bar­dzo życz­li­wi Ksi­ędzu Ar­cy­bi­sku­po­wi, ale też oso­by mniej przychyl­ne za­rów­no Ksi­ędzu Ar­cy­bi­sku­po­wi, jak i Ko­ścio­ło­wi. Jak to często bywa, praw­do­po­dob­nie znaj­dą się i tacy, któ­rzy wy­ko­rzy­sta­ją wy­po­wie­dzia­ne tu sło­wa nie­zgod­nie z ich in­ten­cją, in­stru­men­tal­nie, dla po­par­cia wła­snych tez. Czy nie oba­wia się Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup ma­ni­pu­la­cji, któ­ra prze­cież tak po­wszech­nie obec­na jest we wspó­łcze­snym świe­cie?

Ma­ni­pu­la­cja jest nie­ste­ty zja­wi­skiem dość po­wszech­nym i je­śli się jej oba­wia­my, po­win­ni­śmy za­prze­stać w ogó­le mó­wić. Gdy­by nasz Zba­wi­ciel oba­wiał się ma­ni­pu­la­cji, mu­sia­łby ca­łko­wi­cie zre­zy­gno­wać z gło­sze­nia Do­brej No­wi­ny. Przy złych in­ten­cjach ka­żde sło­wo może zo­stać zin­ter­pre­to­wa­ne źle, nie­zgod­nie z du­chem wy­po­wie­dzi. Kto de­cy­du­je się na wy­wiad rze­kę, ten musi być przy­go­to­wa­ny rów­nież na ewen­tu­al­ne ma­ni­pu­la­cje. Od­biór tego wy­wia­du, po­dob­nie jak ka­żde­go in­ne­go, będzie za­le­żał od sa­me­go czy­tel­ni­ka, od tego, ja­kim du­chem on się kie­ru­je.

1. Syl­wet­ka

Nie­za­le­żnie od na­pi­sa­nych ży­cio­ry­sów i bio­gra­fii, kim jest, a może le­piej – kim czu­je się dziś abp Sta­ni­sław Gądec­ki?

Nie czu­ję się ni­kim szcze­gól­nym. Sło­wa „z lu­dzi wzi­ęty, dla lu­dzi po­sta­wio­ny” wy­da­ją się naj­le­piej od­po­wia­dać temu, kim wi­nien być ka­żdy ka­płan i bi­skup. Nie wi­dzę nic nad­zwy­czaj­ne­go w mo­jej po­słu­dze, po pro­stu ufam Du­cho­wi Świ­ęte­mu. Je­że­li coś uda­ło się zro­bić – to nie jest za­słu­ga moja, ale ła­ski Bo­żej, a je­śli cze­goś nie uda­ło się zro­bić – to moja wina. Wa­żne jest to, co po­wi­nie­nem zro­bić dla Ko­ścio­ła i ra­zem z Ko­ścio­łem. Do­pie­ro po śmier­ci oka­że się w pe­łni, czy spro­sta­łem za­da­niu.

Wie­lu lu­dzi jest za­fa­scy­no­wa­nych oso­bą Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa, spo­so­bem i sku­tecz­no­ścią dzia­ła­nia. Gdzie leży tego ta­jem­ni­ca?

W mo­jej po­słu­dze naj­bar­dziej za­le­ża­ło mi na tym, by za­fa­scy­no­wać dru­gie­go czło­wie­ka Chry­stu­sem. Kto bie­rze na po­wa­żnie na sie­bie za­da­nia apo­stol­skie, ten sta­je się tyl­ko cie­niem sło­wa Bo­że­go, któ­re wi­nien sta­rać się prze­ka­zy­wać wier­nie.

Jest Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup oso­bą bar­dzo upo­rząd­ko­wa­ną. Pa­trząc z ze­wnątrz, mo­żna po­wie­dzieć, że ka­żda ak­tyw­no­ść mia­ła swo­je miej­sce, wie­le ro­dza­jów spo­tkań od­by­wa­ło się re­gu­lar­nie, na wszyst­ko był czas. Skąd to za­mi­ło­wa­nie do po­rząd­ku i ta ze­wnętrz­na prze­wi­dy­wal­no­ść?

Moje upo­rząd­ko­wa­nie nie jest ce­chą wro­dzo­ną, to ra­czej kwe­stia wy­ro­bie­nia w so­bie pew­nej dys­cy­pli­ny. Kie­ru­ję się po­wie­dze­niem asce­tów chrze­ści­ja­ńskich: Se­rva or­di­nem et ordo te se­rva­bit (Za­cho­waj po­rządek, a po­rządek cie­bie za­cho­wa). Tej za­sa­dy na­uczy­łem się jesz­cze w se­mi­na­rium gnie­źnie­ńskim. Ży­cie se­mi­na­ryj­ne wpro­wa­dzi­ło w na­szą kle­ryc­ką co­dzien­no­ść pe­wien po­rządek i to sta­ło się bar­dzo po­ży­tecz­ne dla przy­szło­ści. Był okre­ślo­ny czas na mo­dli­twę, pra­cę, na stu­dium i kon­tak­ty z lu­dźmi. Ta sama sen­ten­cja przy­świe­ca­ła mi pó­źniej, na stu­diach bi­blij­nych w Rzy­mie i w Je­ro­zo­li­mie. Po­dob­ną myśl za­no­to­wał w swo­ich Za­pi­skach wi­ęzien­nych kard. Ste­fan Wy­szy­ński. Je­stem prze­ko­na­ny, że za­cho­wu­jąc hie­rar­chię spraw i prze­strze­ga­jąc we­wnętrz­nej dys­cy­pli­ny, mo­że­my owoc­niej słu­żyć lu­dziom.

Pra­cu­jąc bli­sko, ob­ser­wo­wa­łem ogrom­ny spo­kój we­wnętrz­ny Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa. Trud­no było wy­pro­wa­dzić Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa z rów­no­wa­gi, co przy ogrom­nej licz­bie za­ła­twia­nych spraw, nie­któ­rych bar­dzo trud­nych i stre­su­jących, jest szcze­gól­nie god­ne pod­kre­śle­nia. Czy to ce­cha na­tu­ral­na, czy też owoc wiel­kiej pra­cy nad kszta­łto­wa­niem swo­je­go cha­rak­te­ru?

Spo­kój we­wnętrz­ny odzie­dzi­czy­łem po mo­ich ro­dzi­cach. Uwa­żam też, że le­piej jest za­cho­wać opa­no­wa­nie, aby nie wpro­wa­dzać nie­po­ko­ju w ży­cie in­nych lu­dzi, któ­rzy mają do­sta­tecz­nie dużo wła­snych pro­ble­mów. Trze­ba sta­rać się sza­no­wać god­no­ść dru­gie­go czło­wie­ka i oka­zy­wać mu za­in­te­re­so­wa­nie. Sta­je się to trud­ne, a na­wet wręcz nie­mo­żli­we, gdy wno­si­my w na­sze spo­tka­nia cha­os.

Wie­lu mo­ich roz­mów­ców po­twier­dza­ło, że w cza­sie spo­tkań z nimi po­tra­fił Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup wy­do­być z nich po­kła­dy do­bra, po­ka­zać po­zy­ty­wy i opty­mizm. To rzad­ka ce­cha, zwy­kle ła­twiej do­strzec w kimś dru­gim jego sła­bo­ści i wady.

Naj­prost­szą dro­gą do­tar­cia do dru­gie­go czło­wie­ka jest za­uwa­że­nie jego do­brych cech. Kry­ty­ku­jąc ko­goś od sa­me­go po­cząt­ku, ni­g­dy nie zdo­będzie­my jego za­ufa­nia. Mo­żna ko­muś dać do­brą radę tyl­ko wte­dy, kie­dy on sam nas o to pro­si. Trze­ba przede wszyst­kim do­strzec w roz­mów­cy do­bro, na­wet je­śli to do­bro wy­da­je się w nim głębo­ko ukry­te. A do­bro – jak uczy nas przy­po­wie­ść Je­zu­sa o ta­len­tach (Mt 25,14-30; por. ta­kże Łk 19,11-27) – kry­je się w ka­żdym czło­wie­ku. Otrzy­ma­li­śmy je od Zba­wi­cie­la od­cho­dzące­go z tego świa­ta, „uda­jące­go się w dłu­gą pod­róż”. Na­sze zdol­no­ści są nie tyl­ko owo­cem na­szej za­po­bie­gli­wo­ści, ale przede wszyst­kim da­rem Boga. Nikt też na świe­cie nie jest to­tal­nym bez­ta­len­ciem; ka­żdy po­sia­da przy­naj­mniej je­den ta­lent i tyl­ko nie­umie­jęt­no­ść ro­dzi­ców, na­uczy­cie­li, ka­te­che­tów albo le­ni­stwo sa­me­go ucznia może spra­wić, że ta­lent ten zo­sta­nie za­ko­pa­ny. Ob­da­rza­jąc lu­dzi ró­żną licz­bą ta­len­tów, Pan Bóg na pierw­szy rzut oka wy­da­je się nie­spra­wie­dli­wy, bo spra­wia, że już na star­cie lu­dzie znaj­du­ją się w nie­rów­nej sy­tu­acji. Osta­tecz­nie jed­nak oka­zu­je się On bar­dzo spra­wie­dli­wy dzi­ęki temu, że od ka­żde­go z ob­da­ro­wa­nych ocze­ku­je sto pro­cent wi­ęcej. Ta­lent otrzy­ma­ny przez nas od Boga jest pro­por­cjo­nal­ny do oso­bi­stych mo­żli­wo­ści ka­żde­go z nas. Bóg daje czło­wie­ko­wi tyl­ko tyle ta­len­tów, ile ten jest w sta­nie roz­wi­nąć swo­imi si­ła­mi, we­dług wła­snej dy­na­mi­ki i mo­żli­wo­ści. Otrzy­ma­li­śmy za­tem tyle ta­len­tów, ile zdo­ła­my w sta­nie roz­wi­nąć, a na­szym obo­wi­ąz­kiem jest ich stu­krot­ne po­mno­że­nie. Uwa­żam, że trze­ba bu­dzić w lu­dziach trze­źwy opty­mizm.

Gdy prze­gląda­łem ka­len­darz Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa, ró­żno­rod­no­ść spo­tkań, licz­bę pod­ró­ży, rze­sze in­ter­lo­ku­to­rów, a przy tym bar­dzo licz­ne, wy­cho­dzące spod pió­ra tek­sty ho­mi­lii, prze­mó­wień czy de­kla­ra­cji, abp Sta­ni­sław Gądec­ki ja­wił się jako oso­ba ty­ta­nicz­nej pra­cy. Ta pra­co­wi­to­ść jest często po­dzi­wia­na, może rza­dziej na­śla­do­wa­na. Czy to sta­no­wi re­cep­tę na ży­cio­wy suk­ces?

To prze­sa­da. Raz jesz­cze na­wi­ążę do Je­zu­so­wej przy­po­wie­ści o ta­len­tach. Będąc wy­po­sa­żo­nym w ro­zum i wol­no­ść, ka­żdy z nas bie­rze oso­bi­stą od­po­wie­dzial­no­ść za wła­sny roz­wój i wła­sne zba­wie­nie. Je­dy­nym spo­so­bem za­cho­wa­nia ta­len­tu jest jego sta­łe roz­wi­ja­nie.

Na­to­miast wszyst­kie ta­len­ty, ja­kie otrzy­ma­li­śmy od Stwór­cy, mają osta­tecz­nie słu­żyć wi­ęk­szej chwa­le Bo­żej. Jako ka­pła­ni nie pra­cu­je­my dla osi­ągni­ęcia suk­ce­su i re­ali­za­cji wła­snych am­bi­cji, ale wła­śnie dla wi­ęk­szej chwa­ły Bo­żej. Po­mna­żać ta­len­ty to słu­żyć tym, co się otrzy­ma­ło, dla do­bra in­nych. Nie ma ta­kie­go ta­len­tu, któ­re­go nie da­ło­by się roz­wi­nąć przy odro­bi­nie pra­co­wi­to­ści. Wy­star­czy si­ęgnąć po bio­gra­fie mi­strzów pió­ra, pędz­la czy wiel­kich mu­zy­ków, aby prze­ko­nać się, że osi­ągnęli oni roz­wój tyl­ko dzi­ęki ogrom­nej pra­cy. Przede wszyst­kim jed­nak roz­wi­ja­my się dzi­ęki otrzy­ma­nym da­rom Du­cha Świ­ęte­go, dzi­ęki temu, że ra­zem trwa­my we wspól­no­cie Ko­ścio­ła.

W co­dzien­nym ryt­mie ży­cia Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa ele­ment klu­czo­wy sta­no­wi­ła że­la­zna dys­cy­pli­na. Wszyst­ko było za­pla­no­wa­ne, po­ukła­da­ne, a rytm dnia po­wta­rzał się z nie­zwy­kłą kon­se­kwen­cją nie­za­le­żnie od po­go­dy czy miej­sca po­by­tu. Jak wy­glądał ty­po­wy dzień Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa?

Nie je­stem sto­ikiem. Wsta­ję o go­dzi­nie szó­stej, po po­ran­nej to­a­le­cie od­ma­wiam w ka­pli­cy Li­tur­gię go­dzin, po­tem prze­zna­czam czas na me­dy­ta­cję. Od kil­ku już lat me­dy­tu­ję nad tek­sta­mi kard. Jo­se­pha Rat­zin­ge­ra i je­stem za­fa­scy­no­wa­ny jego warsz­ta­tem, eru­dy­cją, głębią my­śle­nia, a przede wszyst­kim wia­rą. To bar­dzo in­spi­ru­jąca lek­tu­ra. Be­ne­dykt XVI, si­ęga­jąc do licz­nych źró­deł, pro­wa­dzi wła­sną re­flek­sję, wspar­tą ge­nial­ną in­tu­icją. Chęt­nie si­ęgam też do do­ku­men­tów św. Jana Pa­wła II.

O go­dzi­nie siód­mej trzy­dzie­ści spra­wo­wa­łem mszę świ­ętą, a pół go­dzi­ny pó­źniej ja­dłem śnia­da­nie z ksi­ędzem kanc­le­rzem i ksi­ędzem se­kre­ta­rzem. Od dzie­wi­ątej prze­gląda­li­śmy wspól­nie bie­żącą ko­re­spon­den­cję. Nie­któ­re z przed­sta­wio­nych tam spraw roz­wi­ązy­wa­li­śmy na miej­scu, inne kie­ro­wa­li­śmy na Radę Bi­sku­pią, aby mo­żna było się nad nimi za­sta­no­wić wni­kli­wiej, w szer­szym gro­nie. Bar­dzo ce­ni­łem so­bie to wspól­no­to­we – ra­zem z ksi­ężmi bi­sku­pa­mi – po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji jako coś nie­zbęd­ne­go w spo­so­bie dzia­ła­nia. W tej spra­wie wzo­rem był dla mnie kard. Au­gust Hlond, któ­ry nie pod­jął żad­nej po­wa­żnej de­cy­zji bez uprzed­niej roz­mo­wy ze swo­imi do­rad­ca­mi. Cho­ciaż pry­ma­sa Hlon­da uwa­ża­no za in­te­lek­tu­ali­stę, któ­ry umiał szyb­ko for­mu­ło­wać my­śli, to jed­nak on za­wsze w trud­niej­szych spra­wach py­tał in­nych o radę. Poza tym za­le­ża­ło mi, aby ka­żdy, kto przy­cho­dził do mnie na umó­wio­ne spo­tka­nie, miał przy­naj­mniej pół go­dzi­ny na spo­koj­ne wy­po­wie­dze­nie się.

O go­dzi­nie trzy­na­stej je­dli­śmy obiad, cza­sa­mi spo­ży­wa­ny w to­wa­rzy­stwie za­pro­szo­nych go­ści. Po­tem był krót­ki od­po­czy­nek, a na­stęp­nie po­świ­ęca­łem czas na pra­cę nad tek­sta­mi albo na wy­jazd do pa­ra­fii zwi­ąza­ny z udzie­la­niem sa­kra­men­tów bądź z uro­czy­sto­ścia­mi pa­ra­fial­ny­mi. Wi­zy­ta­cje ka­no­nicz­ne pa­ra­fii zaj­mo­wa­ły zwy­kle cały dzień. Czas do ko­la­cji, czy­li do oko­ło go­dzi­ny osiem­na­stej trzy­dzie­ści, i po ko­la­cji był wy­pe­łnio­ny pra­cą, któ­rą za­zwy­czaj ko­ńczy­łem oko­ło dwu­dzie­stej trze­ciej.

Co­dzien­ne spra­wy Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup za­ła­twiał od razu, nie od­kła­dał ich na pó­źniej. Tym sa­mym nie ro­sły za­le­gło­ści. Ale czy to do­bra me­to­da? Czy w nie­któ­rych kwe­stiach nie po­trze­ba dłu­ższej re­flek­sji, za­sta­no­wie­nia? A może po pro­stu nie było na to cza­su?

Co czwar­tek od­by­wa­ła się trzy­go­dzin­na Rada Bi­sku­pia, pod­czas któ­rej dzie­li­li­śmy się z bi­sku­pa­mi re­flek­sja­mi i spo­strze­że­nia­mi po­wi­zy­ta­cyj­ny­mi pa­ra­fii, po­dej­mo­wa­li­śmy kwe­stie per­so­nal­ne i oma­wia­li­śmy spra­wy bie­żące. Wte­dy też roz­ma­wia­li­śmy na te­ma­ty wy­ma­ga­jące głęb­szej ana­li­zy i za­sta­no­wie­nia. Były ta­kże za­gad­nie­nia, któ­re ze swej na­tu­ry po­trze­bo­wa­ły dal­szych kon­sul­ta­cji i gło­su eks­per­tów. Wte­dy oczy­wi­ście na ich za­ła­twie­nie po­trzeb­ny był znacz­nie dłu­ższy czas.

Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup dużo pi­sze, ale też dużo czy­ta. Ktoś po­wie­dział mi, że Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup naj­le­piej od­po­czy­wa, czy­ta­jąc. Aby orien­to­wać się w me­an­drach wspó­łcze­sne­go świa­ta i Ko­ścio­ła, po­trze­ba ogrom­nej wie­dzy. Czy ma Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup ja­kiś klucz do tego, co czy­tać i jak czy­tać?

Ksi­ążki to­wa­rzy­szy­ły mi od naj­młod­szych lat. W dzie­ci­ństwie czy­ta­łem wszyst­ko, co dzie­ci w moim wie­ku zwy­kły czy­tać, a co znaj­do­wa­ło się w miej­skiej bi­blio­te­ce. Naj­pierw były to ksi­ążki przy­go­do­we Ka­ro­la Maya, któ­re­go naj­bar­dziej zna­ny­mi bo­ha­te­ra­mi byli Win­ne­tou, wódz Apa­czów, i jego przy­ja­ciel Old Shat­ter­hand. Po­tem przy­szła ko­lej na ksi­ążki hi­sto­rycz­ne Ka­ro­la Bun­scha (Rok Ty­si­ęcz­ny, Dzi­ko­wy skarb, Od­no­wi­ciel, Psie pole, Oj­ciec i syn…).

Z cza­sem bar­dziej in­te­re­so­wa­ły mnie źró­dła hi­sto­rycz­ne. W Pry­ma­sow­skim Wy­ższym Se­mi­na­rium Du­chow­nym w Gnie­źnie – poza fi­lo­zo­fią i teo­lo­gią – uzu­pe­łnia­łem li­te­ra­tu­rę ka­to­lic­ką i chrze­ści­ja­ńską. W okre­sie stu­diów w Bi­bli­cum i w Je­ro­zo­li­mie czy­ta­łem wiel­kie se­rie źró­deł z okre­su hel­le­ni­stycz­ne­go. Dzi­siaj in­te­re­su­ją mnie też pra­ce o zmia­nach cy­wi­li­za­cyj­nych i wspó­łcze­snych ten­den­cjach w kul­tu­rze oraz ich wpły­wie na rze­czy­wi­sto­ść. Od­no­śnie do me­to­dy, to w trak­cie lek­tu­ry pod­kre­śla­łem in­te­re­su­jące mnie frag­men­ty w ksi­ążce, co pó­źniej uła­twia­ło mi po­wtór­ne, szyb­kie z nich ko­rzy­sta­nie. Z tru­dem przy­cho­dzi mi czy­ta­nie dłu­gich tek­stów w in­ter­ne­cie. Po kom­ple­cie ko­ńczę dzień lek­tu­rą.

Sko­ro ka­żde­go dnia było tak wie­le ró­żnych wy­da­rzeń, spo­tkań, tek­stów do na­pi­sa­nia, to jak Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup re­ge­ne­ro­wał siły? Czy był czas na wy­po­czy­nek?

Let­ni urlop był dla mnie cza­sem, któ­ry po­świ­ęca­łem na lek­tu­rę, cza­sem na po­rząd­ko­wa­nie tek­stów do wy­da­nia. Naj­chęt­niej wy­po­czy­wa­łem nad je­zio­ra­mi, być może jest to po­chod­ną miej­sca za­miesz­ka­nia mo­je­go ojca we wsi Ka­mie­niec w po­bli­żu Trze­mesz­na. W daw­nych cza­sach w Ka­na­dzie ło­wi­łem ryby, co wy­da­wa­ło mi się po­ży­tecz­ne z tego względu, że uczy­ło mnie cier­pli­wo­ści apo­sto­łów w ocze­ki­wa­niu na po­łów ryb. Ich ry­bac­ka pro­fe­sja, za­nim zo­sta­li po­wo­ła­ni przez Je­zu­sa, ukszta­łto­wa­ła ich cha­rak­te­ry, a zdo­by­te do­świad­cze­nie trud­nej pra­cy i wal­ki z ży­wio­łem wy­ko­rzy­sta­li po­tem dla nie­stru­dzo­ne­go gło­sze­nia Do­brej No­wi­ny.

O Pi­śmie Świ­ętym będzie­my jesz­cze za­pew­ne nie­jed­no­krot­nie mó­wić. Bi­blia w ży­ciu Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa ode­gra­ła bo­wiem, i na­dal od­gry­wa, szcze­gól­ną rolę. Czy­ta ją Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup od dziec­ka. Nie ma ka­za­nia czy prze­mó­wie­nia bez od­nie­sie­nia do sło­wa Bo­że­go. Czy to pa­sja na­uko­wa, czy sku­tek ja­kie­goś ży­cio­we­go do­świad­cze­nia?

Moje pierw­sze spo­tka­nie z Bi­blią było zwi­ąza­ne z tek­stem No­we­go Te­sta­men­tu w prze­kła­dzie ks. Se­we­ry­na Ko­wal­skie­go, któ­ry otrzy­ma­łem z oka­zji Pierw­szej Ko­mu­nii Świ­ętej. Bi­blię czy­ta­łem często, a Nowy Te­sta­ment ta­kże w języ­ku an­giel­skim. W cza­sie stu­diów w se­mi­na­rium du­chow­nym na­bra­łem już pew­no­ści, że pierw­szą rze­czą, jaka mnie in­te­re­su­je, jest przede wszyst­kim Pi­smo Świ­ęte. Kie­dy nad­sze­dł czas pi­sa­nia pra­cy ma­gi­ster­skiej, by­łem prze­ko­na­ny, że chcę za­jąć się zgłębia­niem Bi­blii. Nie mia­łem żad­nych wąt­pli­wo­ści, któ­ry dział teo­lo­gii jest naj­wa­żniej­szy. Na­bra­łem prze­ko­na­nia, że Bi­blia to źró­dło i fun­da­ment, a wszyst­ko inne to kwe­stie po­chod­ne. Po­twier­dzi­ło to moje pó­źniej­sze do­świad­cze­nie ży­cio­we. Przy­zna­ję jed­nak, że Bi­blia nie jest ła­twą lek­tu­rą. Ona jest hi­sto­rią nie­ustan­nej wal­ki mi­ędzy Bogiem, któ­ry wzy­wa swo­je stwo­rze­nie, i czło­wie­kiem, któ­ry opie­ra się temu we­zwa­niu. Bi­blia jest roz­dro­żem, gdzie Bóg nas spo­ty­ka i sta­wia przed nami ko­niecz­no­ść pod­jęcia osta­tecz­nej de­cy­zji: z Nim czy też prze­ciw Nie­mu! Dla­te­go też moją dru­gą oj­czy­zną jest Pi­smo Świ­ęte. „Skąd je­steś? Z Zie­mi Świ­ętej, gdzie ja­go­dy win­ne, / psal­my, ja­dło, na­po­je… i mil­cze­nie inne” – pi­sał ks. Jan Twar­dow­ski w zbio­rze wier­szy Mi­ło­ść mi­ło­ści szu­ka (Po­znań 2001).

Pro­blem po­le­ga jed­nak na tym, że przy Pi­śmie Świ­ętym spo­ty­ka­my wie­lu eg­ze­ge­tów, teo­lo­gów, eks­per­tów, któ­rzy wie­dzą wszyst­ko o świ­ętych ksi­ęgach, zna­ją wszyst­kie mo­żli­we in­ter­pre­ta­cje, po­tra­fią za­cy­to­wać z pa­mi­ęci ka­żdy ich frag­ment, a za­tem są cen­ną po­mo­cą dla osób pra­gnących podążać dro­gą Bożą, jed­nak – jak mó­wił św. Au­gu­styn – chcą oni być prze­wod­ni­ka­mi dla in­nych, wska­zu­ją dro­gę, ale sami tą dro­gą nie idą.

Wie­le osób, z któ­ry­mi Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup pra­co­wał, mówi o wiel­kim za­ufa­niu ich prze­ło­żo­ne­go do Pana Boga. Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup sam cza­sem wspo­mi­na, że jego po­słu­ga mia­ła sens tyl­ko w per­spek­ty­wie wia­ry. Jaka jest za­tem wia­ra w Boga by­łe­go prze­wod­ni­czące­go pol­skie­go Epi­sko­pa­tu? Czy jest to wia­ra ra­cjo­nal­na, pod­bu­do­wa­na in­te­lek­tu­al­nie, czy też pro­sta, pe­łna uczuć? A może jed­no i dru­gie?

Z dzie­ci­ństwa wy­nio­słem wia­rę pro­stą i emo­cjo­nal­ną. Po­tem, w mia­rę doj­rze­wa­nia, sta­wa­ła się ona co­raz bar­dziej fi­des qu­aerens in­tel­lec­tum, czy­li wia­rą, któ­ra szu­ka zro­zu­mie­nia. Ze szcze­gól­ną in­ten­syw­no­ścią to prze­jście do wia­ry szu­ka­jącej uza­sad­nień ro­zu­mo­wych do­ko­ny­wa­ło się w cza­sie mo­ich stu­diów se­mi­na­ryj­nych. Z tego po­wo­du uzna­łem ten okres za naj­szczęśliw­szy w moim ży­ciu, bo w tym cza­sie bez prze­rwy otrzy­my­wa­łem nowe ar­gu­men­ty prze­ma­wia­jące za wia­rą. Stu­dia rzym­skie tyl­ko to zin­ten­sy­fi­ko­wa­ły. Wia­ra jest jak czło­wiek, w któ­rym obec­ne są uczu­cie i in­te­lekt, i trze­ba te dwie sfe­ry w so­bie łączyć. W wie­rze szu­kam naj­pierw tego, co by mnie sa­me­go prze­ko­ny­wa­ło i co, uwa­żam, jest zdol­ne prze­ko­nać dru­gie­go czło­wie­ka. Stąd dla mnie tak wa­żne jest Cre­do pa­pie­ża Pa­wła VI.

Z jed­nej stro­ny moja wia­ra sta­wa­ła się więc oso­bi­stym kon­tak­tem z Bo­giem, któ­ry do­ty­kał mo­je­go wnętrza, i sta­wia­ła mnie w ob­li­czu Boga ży­we­go, do któ­re­go mogę mó­wić i któ­re­go mogę ko­chać. Z dru­giej stro­ny ta rze­czy­wi­sto­ść – w jak naj­wy­ższym stop­niu oso­bi­sta – jest jed­no­cze­śnie nie­odłącz­na od wspól­no­ty. Do isto­ty wia­ry na­le­ży bo­wiem fakt wcho­dze­nia we wspól­no­tę dzie­ci Bo­żych, w piel­grzy­mu­jącą wspól­no­tę bra­ci i sióstr.

Ta wia­ra ro­dzi­ła się ze słu­cha­nia – fi­des ex au­di­tu, jak uczył św. Paweł. Słu­cha­nie za­wsze za­kła­da obec­no­ść Tego dru­gie­go; obec­no­ść Boga. Wia­ra nie jest więc tyl­ko owo­cem prze­my­śleń ani na­wet pró­bą wnik­ni­ęcia w głąb wła­sne­go wnętrza. Oba te skład­ni­ki mogą być obec­ne, ale są nie­wy­star­cza­jące bez słu­cha­nia, przez któ­re Bóg wzy­wa nas z wnętrza stwo­rzo­nej przez sie­bie hi­sto­rii. Jest to więc wia­ra ra­czej pro­sta, ale bez prze­rwy kon­fron­to­wa­na z sy­tu­acja­mi ży­cia co­dzien­ne­go.

Wy­da­je mi się, że uczu­cia od­gry­wa­ją wi­ęk­szą rolę w kul­cie Mat­ki Bo­żej. Gdy cho­dzi o uczu­cia, to w la­tach se­mi­na­ryj­nych wzru­szy­łem się głębo­ko tyl­ko raz – pod­czas mo­ich świ­ęceń ka­pła­ńskich 9 czerw­ca 1973 roku. Wte­dy zda­łem so­bie spra­wę, że coś się sko­ńczy­ło, a coś de­fi­ni­tyw­nie roz­po­częło. Tak moc­ne wzru­sze­nia to­wa­rzy­szy­ły mi po­tem po raz dru­gi na pla­cu św. Pio­tra 16 pa­ździer­ni­ka 1978 roku, pod­czas ogło­sze­nia kard. Ka­ro­la Woj­ty­ły pa­pie­żem.

2. Dzie­ci­ństwo i mło­do­ść

Jaki ob­raz domu ro­dzin­ne­go nosi Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup w pa­mi­ęci? Ja­kie pa­no­wa­ły tam zwy­cza­je?

Prze­cho­wu­ję w pa­mi­ęci urze­ka­jący ob­raz pro­ste­go domu ro­dzin­ne­go. Oj­ciec pra­co­wał w ku­źni, a mama w domu, stąd we mnie i w ro­dze­ństwie – bra­cie Ja­nie i sio­strze Ma­rii – po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa było ca­łkiem na­tu­ral­ne. Wszyst­ko za­wdzi­ęczam ro­dzi­com, stwo­rzo­no nam wów­czas kli­mat bez­pie­cze­ństwa, któ­ry mu­siał się prze­cież ście­rać z przy­kry­mi wa­run­ka­mi ko­mu­ni­stycz­ny­mi. Obo­je ro­dzi­ce ci­ężko pra­co­wa­li, by utrzy­mać tro­je dzie­ci. Ale za­rów­no oj­ciec, jak i mama mie­li na­tu­rę z grun­tu re­li­gij­ną i dla­te­go ła­twiej nam było prze­ży­wać to, co na­zy­wa­my Ko­ścio­łem do­mo­wym, a po­tem msze świ­ęte we wspa­nia­łym, pier­wot­nie ro­ma­ńskim ko­ście­le pw. Świ­ętej Trój­cy w Strzel­nie.

Oj­ciec więc pra­co­wał w ku­źni i utrzy­my­wał ro­dzi­nę. A jaki miał cha­rak­ter? Czy Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup od­kry­wa w so­bie po­do­bie­ństwo do ojca?

Oj­ciec wy­ra­stał z tra­dy­cji ko­wal­skiej. Uro­dził się 21 li­sto­pa­da 1913 roku w Płacz­ko­wie w po­wie­cie mo­gi­le­ńskim, w Wiel­kim Ksi­ęstwie Po­zna­ńskim. Jego ro­dzi­ca­mi byli Wa­len­ty i Fran­cisz­ka z Ro­żnow­skich. Ochrzczo­ny zo­stał w ko­ście­le pw. św. Ja­ku­ba Wi­ęk­sze­go w pa­ra­fial­nym Ka­mie­ńcu. Nasi dziad­ko­wie miesz­ka­li i pra­co­wa­li w Płacz­ko­wie po­ło­żo­nym nad roz­le­głym Je­zio­rem Szy­dłow­skim. Był to na­le­żący do Niem­ca Kar­la Vog­ta ma­jątek ziem­ski o po­wierzch­ni 311 ha, w któ­rym dzia­dek pra­co­wał jako ko­wal. Pó­źniej prze­nie­śli się do sąsied­nie­go Ka­mie­ńca, miej­sco­wo­ści skła­da­jącej się z 527 ha ma­jąt­ku ko­ściel­ne­go i wsi le­żących nad Je­zio­rem Ka­mie­niec­kim. Kar­dy­nał Au­gust Hlond przed dru­gą woj­ną świa­to­wą urządzał w tym miej­scu swo­ją let­nią re­zy­den­cję, ale – jak po­wia­da­ją – do­świad­czyw­szy agre­syw­ne­go dzia­ła­nia ko­ma­rów, zre­zy­gno­wał z tego po­my­słu. Po od­by­ciu na­uki i uko­ńcze­niu szes­na­ste­go roku ży­cia nasz oj­ciec roz­po­czął prak­ty­kę w Ka­mie­ńcu u ojca Wa­len­te­go wraz ze star­szy­mi bra­ćmi: Fran­cisz­kiem i Sta­ni­sła­wem. W cza­sie woj­ny na­sze­go ojca za­trzy­ma­li Niem­cy; był prze­słu­chi­wa­ny i zo­stał do­tkli­wie po­bi­ty. Już po woj­nie, w 1946 roku, sta­nął przed Ko­mi­sją Eg­za­mi­na­cyj­ną Ce­chu Ko­wal­skie­go w Gnie­źnie i zdał eg­za­min cze­lad­ni­czy, a je­sie­nią tego roku zło­żył eg­za­min mi­strzow­ski.

Po prze­pro­wadz­ce do Strzel­na roz­po­czął pra­cę w pry­wat­nym za­kła­dzie ko­wal­skim swo­je­go te­ścia Flo­ria­na Siup­ki. Dzia­dek Flo­rian, po­cho­dzący ze Śląska, pra­co­wał w tym sa­mym fa­chu naj­pierw w sław­nym Ber­li­nie-Köpe­nick. W 1906 roku Köpe­nick prze­szło do hi­sto­rii za spra­wą Wil­hel­ma Vo­ig­ta. Był on ubo­gim szew­cem i drob­nym zło­dzie­jasz­kiem, któ­ry wy­sze­dłszy z wi­ęzie­nia, nie wie­dział, co po­cząć ze swo­im ży­ciem. 16 pa­ździer­ni­ka 1906 roku, za ostat­nie skra­dzio­ne pie­ni­ądze, ku­pił sta­ry mun­dur ka­pi­ta­na ar­mii pru­skiej, pod­po­rząd­ko­wał so­bie grup­kę żo­łnie­rzy i udał się do ra­tu­sza w Köpe­nick. Aresz­to­wał bur­mi­strza i do czy­sta ogra­bił tam­tej­szy sejf. Jego wy­czyn, zwa­ny „köpe­nic­kia­de”, prze­sze­dł do nie­miec­kiej hi­sto­rii jako aneg­do­ta o ów­cze­snych Pru­sach i śle­pym po­słu­sze­ństwie ar­mii pru­skiej. Hi­sto­ria spryt­ne­go rze­zi­miesz­ka sta­ła się też te­ma­tem słyn­nej sztu­ki Car­la Zuck­may­era Ka­pi­tan z Köpe­nick. Flo­rian swój warsz­tat za­czął pro­wa­dzić w Strzel­nie od wio­sny 1909 roku, kie­dy to przy­był do tego, wów­czas po­wia­to­we­go, mia­sta z wie­lo­let­nie­go po­by­tu w Köpe­nick. Osia­da­jąc tu­taj, na­był od za­mo­żne­go Niem­ca, rad­ne­go miej­skie­go i mi­strza ka­mie­niar­skie­go Otto Lo­ru­scha, dużą nie­ru­cho­mo­ść przy uli­cy Ce­stry­jew­skiej 23, obec­na Ścian­ki 3. Tu­taj też urządził warsz­tat, któ­ry zy­skał w oko­li­cy dużą re­no­mę. Za­trud­niał sta­le dwóch-trzech cze­lad­ni­ków oraz trzech-czte­rech uczniów. W la­tach dru­giej woj­ny świa­to­wej zmu­szo­ny był pra­co­wać w go­spo­dar­stwie rol­nym na tzw. Tri pod Strzel­nem (Tri – To­wa­rzy­stwo Re­mon­to­wo-In­ży­nie­ryj­ne), bo jego za­kład przy­własz­czył so­bie nie­miec­ki kon­ku­rent Lu­dwig Hu­bert.

W kwiet­niu 1948 roku nasz oj­ciec przy­był do Strzel­na, w ów­cze­snym wo­je­wódz­twie po­zna­ńskim, i tam po­ślu­bił Zo­fię z Siup­ków, cór­kę Flo­ria­na i Jó­ze­fy z Bur­chard­tów. Gdy w roku 1945 roku warsz­tat po­wró­cił do ro­dzi­ny, Flo­rian pro­wa­dził go jesz­cze kil­ka lat z sy­nem Al­ber­tem, a od 1948 roku z zi­ęciem Le­onem Gądec­kim. Wkrót­ce jed­nak idee ko­mu­ni­stycz­ne za­częły wy­pie­rać wszel­ką wła­sno­ść pry­wat­ną, po­wo­du­jąc upa­dek wie­lu firm. Wpro­wa­dzo­ne wy­so­kie po­dat­ki spra­wi­ły, że i ro­dzin­na fir­ma dziad­ka zo­sta­ła za­mkni­ęta. Leon, ma­jąc na utrzy­ma­niu żonę Zo­fię i uro­dzo­ne­go w 1949 roku syn­ka Sta­ni­sła­wa, czy­li mnie, pod­jął w 1950 roku pra­cę w ów­cze­snym Pa­ństwo­wym Go­spo­dar­stwie Rol­nym w Strzel­nie, gdzie pra­co­wał do 1952 roku, na­stęp­nie w la­tach 1953–1956 w Pa­ństwo­wym Ośrod­ku Ma­szy­no­wym, rów­nież w Strzel­nie. W ko­ńcu – po od­wi­lży – po­wró­cił do warsz­ta­tu. W 1957 roku otwo­rzył, już pod swo­im szyl­dem, ku­źnię. Świad­czył usłu­gi w sze­ro­kim za­kre­sie na­pra­wy i re­ge­ne­ra­cji sprzętu rol­ni­cze­go. Z jego ofer­ty ko­rzy­sta­ło wie­lu oko­licz­nych rol­ni­ków, któ­rzy opar­li się pró­bom ko­lek­ty­wi­za­cji wsi. W swo­im warsz­ta­cie kszta­łcił wie­lu uczniów. W 1988 roku za­ko­ńczył swo­ją dzia­łal­no­ść, prze­cho­dząc w wie­ku sie­dem­dzie­si­ęciu pi­ęciu lat w stan spo­czyn­ku. Oj­ciec nie stro­nił od kon­tak­tu z lu­dźmi po­trze­bu­jący­mi po­mo­cy. Sam do­dat­ko­wo go­spo­da­ro­wał na czte­rech hek­ta­rach zie­mi, aby za­pew­nić byt ro­dzi­nie, a ja dzi­ęki temu zdo­by­łem pew­ne po­jęcie o pra­cy na roli.

Oj­ciec pra­co­wał ci­ężko i po­nad mia­rę, ale lu­bił swo­ją pra­cę i trud­no było go od niej ode­rwać. Mama wie­lo­krot­nie usi­ło­wa­ła przy­wo­ły­wać go na obiad, ale bez­sku­tecz­nie. On miał sta­le ocze­ku­jących na nie­go rol­ni­ków. Czło­wiek pra­cu­jący w ku­źni był w tam­tych cza­sach przy­zwy­cza­jo­ny do ci­ężkiej pra­cy i wie­dział, co to jest fi­zycz­ne zmęcze­nie. By­łem dla nie­go pe­łen po­dzi­wu. Za­pa­mi­ęta­łem ob­raz ojca, gdy oko­ło go­dzi­ny dwu­dzie­stej, po ko­la­cji, mimo wiel­kie­go zmęcze­nia, klękał do pa­cie­rza. Poza pra­cą za­wo­do­wą oj­ciec był przez wie­le lat człon­kiem Rady Pa­ra­fial­nej w Strzel­nie, wcze­śniej w Ka­mie­ńcu na­le­żał do chó­ru ko­ściel­ne­go, gdzie po­ma­gał pod­czas uro­czy­sto­ści i świ­ąt ko­ściel­nych. Do ko­ńca ży­cia miesz­kał z na­szą sio­strą Ma­rią, któ­ra w pe­łni po­świ­ęci­ła się opie­ce nad ro­dzi­ca­mi. Oj­ciec zma­rł w wie­ku dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu pi­ęciu lat 21 maja 2009 roku, jako naj­star­szy ów­cze­sny miesz­ka­niec Strzel­na. Je­śli coś po nim odzie­dzi­czy­łem, to za­mi­ło­wa­nie do pra­cy.

Mama po­ma­ga­ła ta­cie pro­wa­dzić ad­mi­ni­stra­cję, dba­ła ta­kże o dom. Jaka była, co z jej cech Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup prze­jął?

Na­sza mama Zo­fia od mło­dzie­ńczych lat była ak­tyw­ną dzia­łacz­ką w Kole Sto­wa­rzy­sze­nia Mło­dych Po­lek w Strzel­nie, tam na­uczy­ła się pra­cy or­ga­ni­za­cyj­nej. Opie­ku­nem koła był ów­cze­sny wi­ka­ry i pó­źniej­szy bi­skup gnie­źnie­ński Jan Czer­niak. Mimo za­ka­zu dziew­częta spo­ty­ka­ły się z bi­sku­pem Czer­nia­kiem re­gu­lar­nie aż do jego śmier­ci. Do­kład­ne spra­woz­da­nia z przed­wo­jen­nej dzia­łal­no­ści koła za­cho­wa­ły się w Ar­chi­wum Die­ce­zji Po­zna­ńskiej i Ar­chi­die­ce­zji Gnie­źnie­ńskiej. Mama była oso­bą nie­zwy­kle pra­co­wi­tą. Twar­do stąpa­ła po zie­mi, zaj­mo­wa­ła się do­mem i pro­wa­dzi­ła mężo­wi ra­chun­ko­wo­ść. Gdy­by nie ona, praw­do­po­dob­nie by­śmy zban­kru­to­wa­li, bo oj­ciec nie przy­wi­ązy­wał wiel­kiej wagi do pie­ni­ądza. Wy­da­je mi się, że po ma­mie odzie­dzi­czy­łem zmy­sł trze­źwe­go my­śle­nia. Na­sza mama zma­rła 20 stycz­nia 2007 roku, prze­żyw­szy pra­wie dzie­wi­ęćdzie­si­ąt je­den lat.

Ma Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup ta­kże sio­strę Ma­rię, któ­ra dba o Wasz ro­dzin­ny dom w Strzel­nie, a ta­kże bra­ta Jana.

Moja sio­stra Ma­ria jest przede wszyst­kim oso­bą wiel­kiej wia­ry. Ma nie­oce­nio­ne za­słu­gi w pie­lęgna­cji na­szych ro­dzi­ców w cza­sie ich sta­ro­ści. Nie mam wy­star­cza­jących słów wdzi­ęcz­no­ści dla niej za to, co przez te lata dla nich uczy­ni­ła. Wy­da­je mi się, że więź mo­jej sio­stry z bra­tem Ja­nem jest sil­niej­sza niż moja z ro­dze­ństwem. Są ze sobą bar­dzo zży­ci. Moje kon­tak­ty z ro­dze­ństwem nie były tak częste ze względu na wy­bór sta­nu ka­pła­ńskie­go, a po­tem na wie­le lat spędzo­nych poza gra­ni­ca­mi oj­czy­zny, a w ko­ńcu z uwa­gi na po­słu­gę ka­pła­ńską i bi­sku­pią. Sio­stra do dziś trosz­czy się o do­mo­stwo po ro­dzi­cach. Jest nie­wia­stą sta­now­cze­go cha­rak­te­ru. Poza tym jest też bar­dzo zwi­ąza­na z tym miej­scem. Wszel­kie pró­by prze­ko­na­nia jej, że le­piej by­ło­by sprze­dać duży dom z oto­cze­niem i ku­pić miesz­ka­nie w blo­ku wy­star­cza­jące dla oso­by sa­mot­nej, nie zna­la­zły w jej oczach uzna­nia. Chce, aby­śmy się do­brze czu­li, gdy wra­ca­my do miej­sca na­szych uro­dzin.

Mówi się często, że ku­źnią wia­ry czło­wie­ka jest jego dom ro­dzin­ny. Jak za­tem to do­świad­cze­nie wia­ry doj­rze­wa­ło w przy­pad­ku Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa? Czy to, co naj­głęb­sze, do­ko­na­ło się w ro­dzin­nym domu, czy też może w pa­ra­fii w Strzel­nie, gdzie prze­cież był Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup mi­ni­stran­tem?

Dom ro­dzin­ny for­mo­wał moją wia­rę przez przy­kład po­bo­żnych ro­dzi­ców. Nie opu­ści­li oni żad­nej mszy świ­ętej nie­dziel­nej. Wi­dok dziad­ków, a ta­kże ro­dzi­ców sie­dzących w okre­ślo­nych ław­kach w ko­ście­le był ca­łkiem zwy­czaj­ny. Dzia­dek na­le­żał do To­wa­rzy­stwa św. Anny. Ro­dzi­ce uczy­li nas pa­cie­rza, a po­tem ró­ża­ńca i nie było w tym nic nad­zwy­czaj­ne­go.

Od cza­su Pierw­szej Ko­mu­nii Świ­ętej by­łem mi­ni­stran­tem, pra­wie aż do ma­tu­ry. Spo­łecz­no­ść mi­ni­stran­tów była bar­dzo zży­ta, do dzi­siaj roz­po­zna­je­my się pod­czas spo­tkań w ró­żnych miej­scach i przy ró­żnych oko­licz­no­ściach. Była to wspól­no­ta zhie­rar­chi­zo­wa­na i za­zwy­czaj do­brze zor­ga­ni­zo­wa­na. Słu­żba mi­ni­stranc­ka uczy­ła or­ga­ni­za­cji cza­su oraz ży­cia bez eg­zal­ta­cji. Na­sze dzie­dzic­two wia­ry da­le­kie było od „cu­kier­ko­watości”. Z uwa­gą przy roz­pa­lo­nym pie­cy­ku w za­kry­stii przy­słu­chi­wa­li­śmy się opo­wia­da­niom pana ko­ściel­ne­go o woj­nie 1920 roku, w któ­rej brał udział, i jego prze­pi­sach o tym, jak uchro­nić się w woj­sku od za­ra­zy w cza­sie gło­du i woj­ny. Pa­mi­ętam, że pan ko­ściel­ny pew­ne­go razu w za­kry­stii, gdy nie mógł nas w ża­den spo­sób uci­szyć, rzu­cił w na­szą stro­nę pękiem ci­ężkich klu­czy. Na­szym ulu­bio­nym za­jęciem było też za­stępo­wa­nie pana ko­ściel­ne­go w czyn­no­ści bi­cia w dzwo­ny ko­ścio­ła pw. św. Pro­ko­pa w Strzel­nie, naj­wi­ęk­szej ro­ma­ńskiej świ­ąty­ni w Pol­sce, zbu­do­wa­nej na pla­nie koła. Wi­ąza­ło się to naj­pierw z oswo­je­niem się z obec­no­ścią trum­ny ze zma­rłym, spo­czy­wa­jącym często w ro­tun­dzie świ­ąty­ni, a po­tem z kon­kur­sem, kto, dzwo­ni­ąc, po­zwo­li się wy­nie­ść na li­nie naj­wy­żej, aż do stro­pu dzwon­ni­cy. By­wa­ło, że ktoś z nas, nio­sąc mszał, prze­wró­cił się, za co do­sta­wał od ksi­ędza kuk­sa­ńca, co dzi­siaj jest nie do po­my­śle­nia. Pa­mi­ętam, że spo­ro mi­ni­stran­tów było za­in­te­re­so­wa­nych pod­czas na­bo­że­ństwa roz­pa­la­niem ognia w ka­dziel­ni­cy, co od­by­wa­ło się poza ko­ścio­łem. Do­brze wspo­mi­nam ta­kże ko­lędę, gdy cho­dzi­li­śmy z ksi­ężmi po do­mach i w ten spo­sób po­zna­wa­li­śmy na­szą „małą oj­czy­znę”. Na­to­miast nie­chęt­nie wspo­mi­nam po­grze­by, przede wszyst­kim ze względu na ko­niecz­no­ść ogląda­nia wy­pa­sto­wa­nych bu­tów zma­rłe­go wy­sta­jących z trum­ny, ale też z uwa­gi na to­czo­ną nie­raz wal­kę z wia­trem pod­czas no­sze­nia cho­rągwi po­grze­bo­wych.

Moją mło­do­ść do­syć moc­no wy­pe­łni­ła słu­żba har­cer­ska. Ta­kże Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup miał epi­zod har­cer­ski, ale ro­ze­znał, że to nie jest jego dro­ga, że lep­si byli mi­ni­stran­ci. Dla­cze­go?

Za­pa­lo­nym har­ce­rzem był mój ku­zyn Woj­ciech Wie­czo­rek. Miesz­ka­li­śmy bli­sko sie­bie, a na­sze mamy były sio­stra­mi. Zimą je­ździ­li­śmy na ły­żwach na sta­wie w Klasz­tor­nem, a la­tem bi­wa­ko­wa­li­śmy w Przy­je­zie­rzu, co nie trwa­ło dłu­go, bo pla­no­wa­li­śmy ży­wić się zło­wio­ny­mi ry­ba­mi, któ­re aku­rat nie mia­ły za­mia­ru dać się zło­wić.

W szko­le pod­sta­wo­wej na­uczy­cie­le za­chęca­li nas do wstąpie­nia w sze­re­gi har­cer­stwa. Moja mama zgo­dzi­ła się na­wet na za­kup mun­du­ru, pi­ęk­ne­go skó­rza­ne­go pasa i fin­ki. Nie­ste­ty, w zbiór­kach har­cer­skich uczest­ni­czy­łem tyl­ko do uro­czy­sto­ści Wszyst­kich Świ­ętych. Har­cer­stwo sko­ńczy­ło się pod­czas nie­ru­cho­mej war­ty na cmen­ta­rzu przy gro­bie po­wsta­ńców wiel­ko­pol­skich. W tym sa­mym cza­sie przez sta­ry cmen­tarz prze­cho­dzi­ła pro­ce­sja: ksi­ądz pro­boszcz, mi­ni­stran­ci i tłu­my lu­dzi. Wte­dy do­sze­dłem do wnio­sku, że słu­żba mi­ni­stranc­ka, zwi­ąza­na z wi­ęk­szą ak­tyw­no­ścią, po­ci­ąga mnie bar­dziej.

Pa­ra­fia w Strzel­nie ta­kże ode­gra­ła wa­żną rolę w kszta­łto­wa­niu cha­rak­te­ru mło­de­go Sta­ni­sła­wa. Samo mia­sto, pi­ęk­ne i hi­sto­rycz­ne, ma swój nie­po­wta­rzal­ny kli­mat. Co szcze­gól­nie wy­wie­ra­ło w nim wra­że­nie i po­zwa­la dzi­siaj na no­stal­gicz­ne po­wro­ty do cza­su mło­do­ści?

Bar­dzo wa­żnym punk­tem na ma­pie Strzel­na jest ro­ma­ńska ba­zy­li­ka pw. Świ­ętej Trój­cy, któ­rą kon­se­kro­wał wło­cław­ski bi­skup Bar­ton w 1216 roku, za pon­ty­fi­ka­tu pa­pie­ża In­no­cen­te­go III (1198-1216). Strzel­no na­le­ża­ło wów­czas do die­ce­zji wło­cław­skiej. Ba­zy­li­ka ta jest jed­nym z naj­cen­niej­szych, śre­dnio­wiecz­nych obiek­tów ar­chi­tek­to­nicz­nych w ca­łym kra­ju. Jej fun­da­to­rem był Piotr Wsze­bo­ro­wic Sta­ry, wo­je­wo­da ino­wro­cław­ski i kasz­te­lan krusz­wic­ki. Akt fun­da­cji na­le­ży wi­ązać ze spro­wa­dze­niem do Strzel­na sióstr nor­ber­ta­nek, co łączy­ło się z bu­do­wą tam­tej­sze­go klasz­to­ru, będące­go jed­no­cze­śnie szko­łą dla oko­licz­nych szlach­cia­nek.

Poza do­mem ro­dzin­nym naj­wa­żniej­szym punk­tem od­nie­sie­nia były więc dla mnie ko­ściół pw. Świ­ętej Trój­cy oraz ko­ściół pw. św. Pro­ko­pa, gdzie kszta­łto­wa­ła się moja du­cho­wo­ść. Za­uro­cze­nie Ko­ścio­łem wzra­sta­ło u mnie po­wo­li przez dzie­dzic­two chrztu świ­ęte­go, mo­dli­twę, słu­cha­nie sło­wa Bo­że­go, sa­kra­men­ty. Ta­kże przez lek­cje re­li­gii, któ­re od­by­wa­ły się naj­pierw w szko­le, na­stęp­nie – po wy­rzu­ce­niu re­li­gii ze szko­ły – w bar­dzo skrom­nej sal­ce pa­ra­fial­nej, ale za to wy­po­sa­żo­nej w zaj­mu­jący jed­ną ścia­nę duży fresk Jana Ma­tej­ki Za­pro­wa­dze­nie chrze­ści­ja­ństwa. Ob­raz ten wy­ko­nał je­den ze star­szych uczniów, wy­ró­żnia­jący się ta­len­tem ma­lar­skim.

Na­sza ba­zy­li­ka jest w Pol­sce i na świe­cie szcze­gól­nie zna­na i roz­po­zna­wal­na z po­wo­du dwóch rze­źbio­nych ka­mien­nych ko­lumn ro­ma­ńskich z per­so­ni­fi­ka­cją ludz­kich cnót i przy­war. Ko­lum­ny te, przy­ozdo­bio­ne pła­sko­rze­źba­mi, na­le­żą do uni­ka­to­wych za­byt­ków ro­ma­ńskich w Eu­ro­pie. Są one wy­ko­na­ne z pia­skow­ca przy­wie­zio­ne­go naj­praw­do­po­dob­niej z Brze­źna, z oko­lic Ko­ni­na i da­to­wa­ne na dru­gą po­ło­wę XII i po­czątek XIII wie­ku. Na obu ko­lum­nach przed­sta­wio­no po osiem­na­ście po­sta­ci. Ka­żda z tych rze­źb jest inna, po­sia­da wła­sny atry­but, za po­mo­cą któ­re­go mo­żna roz­po­znać, co ona sym­bo­li­zu­je. Wy­rze­źbio­no na nich trzy­dzie­ści sze­ść per­so­ni­fi­ka­cji: osiem­na­ście cnót i ty­leż przy­war. Po­śród cnót przed­sta­wio­ne są mi­ędzy in­ny­mi wia­ra, mądro­ść, cier­pli­wo­ść, po­ko­ra, po­słu­sze­ństwo, wstrze­mi­ęźli­wo­ść, czy­sto­ść, spra­wie­dli­wo­ść i po­kój Chry­stu­so­wy. O wa­dach nie ma co mó­wić.Po­przez sztu­kę i ar­chi­tek­tu­rę ba­zy­li­ki pw. Świ­ętej Trój­cy i naj­wi­ęk­szej ro­ma­ńskiej ro­tun­dy w Pol­sce, ko­ścio­ła pw. św. Pro­ko­pa, do­ko­ny­wa­ło się moje dzie­ci­ęce i mło­dzie­ńcze wra­sta­nie w Ko­ściół ro­zu­mia­ny jako wspól­no­ta.

Z po­wo­dów ro­dzin­nych i ko­le­że­ńskich na­dal żywo in­te­re­su­je mnie Strzel­no i zmia­ny, ja­kie za­cho­dzą w tym mie­ście. Kie­dy tam by­wam, od­wie­dzam grób ro­dzi­ców i dziad­ków na miej­sco­wym cmen­ta­rzu. Wspo­mi­nam spo­czy­wa­jących tam na­uczy­cie­li ze szko­ły pod­sta­wo­wej i li­ceum. Byli to lu­dzie szla­chet­ni i pra­co­wi­ci, któ­rzy mie­li oka­zję ćwi­czyć się z nami w cno­cie cier­pli­wo­ści.

Szko­ła śred­nia z pew­no­ścią za­pi­sa­ła się w pa­mi­ęci Ksi­ędza Ar­cy­bi­sku­pa zło­ty­mi zgło­ska­mi, Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup pa­mi­ęta bo­wiem o swo­ich ko­le­gach i ko­le­żan­kach z li­ceum, bie­rze udział w re­gu­lar­nych spo­tka­niach kla­sy ma­tu­ral­nej w Po­zna­niu i poza Po­zna­niem. Chy­ba czu­je­cie się w tym gro­nie do­brze?

Na­sza kla­sa li­ce­al­na była duża, li­czy­ła czter­dzie­ści sze­ść osób. Od cza­su ma­tu­ry zmie­ni­li­śmy się, ży­cie nas oszli­fo­wa­ło, nie­któ­rzy pomarli, ale sta­ra­my się na­dal spo­ty­kać re­gu­lar­nie dwa razy w roku. Jed­no spo­tka­nie od­by­wa się w po­bli­żu Ka­mie­ńca nie­opo­dal Trze­mesz­na, a dru­gie or­ga­ni­zo­wa­łem w domu bi­sku­pim w Po­zna­niu przy oka­zji mo­ich imie­nin. W tych spo­tka­niach uczest­ni­czy wie­le ko­le­ża­nek i wie­lu ko­le­gów. Te chwi­le umo­żli­wia­ją nam wy­mia­nę wspo­mnień, roz­mo­wy o na­uczy­cie­lach. Jak to zwy­kle bywa w tego ro­dza­ju spo­tka­niach, naj­pierw była mowa o wy­ko­ny­wa­nym za­wo­dzie, po­tem o dzie­ciach, na­stęp­nie o wnu­kach, aż wresz­cie przy­cho­dzi czas na roz­mo­wy o miej­scu na­sze­go po­chów­ku.

Gdy Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup pa­trzy na swo­je dzie­ci­ństwo i mło­do­ść: ja­kie były naj­ra­do­śniej­sze i naj­smut­niej­sze mo­men­ty tego okre­su?

Dzie­ci­ństwo było dla mnie jak jed­na wiel­ka baśń: szko­ła, nie­co pra­cy w polu, po­zna­wa­nie świa­ta. Pierw­sze sa­mo­dziel­ne wy­jaz­dy z domu, wy­jaz­dy do ro­dzi­ny. Naj­cie­kaw­sze były dla mnie pod­ró­że i zwi­ąza­ne z nimi po­zna­wa­nie na­sze­go ma­łe­go świa­ta. Nie­co ra­do­ści przy­no­si­ła mi pod­sta­wo­wa for­ma­cja mu­zycz­na. Gdy po­ja­wił się w pa­ra­fii am­bit­niej­szy wi­ka­riusz, jako mi­ni­stran­ci śpie­wa­li­śmy przez pe­wien czas gre­go­rian­kę; mu­sie­li­śmy po­znać na­wet Li­ber usu­alis. Po­zwo­li­ło mi to pó­źniej ła­twiej roz­po­zna­wać tony mu­zycz­ne i śpie­wać w se­mi­na­ryj­nej scho­li. Z ko­lei mój tata od swo­jej mło­do­ści miał za­mi­ło­wa­nie do akor­de­onu, któ­rą to pa­sją usi­ło­wał mnie za­ra­zić. Ku­pił akor­de­on, za­mó­wił pry­wat­ne lek­cje, ale pro­blem tkwił w tym, że dla ma­łe­go dziec­ka był to zbyt ci­ężki in­stru­ment. Opie­ra­łem akor­de­on o ro­wer i zda­rza­ło się, że po dro­dze na lek­cje prze­wra­ca­łem się ra­zem z ro­we­rem i akor­de­onem. Szyb­ko zro­zu­mia­łem, że nie je­stem stwo­rzo­ny do ak­tyw­ne­go wy­ko­ny­wa­nia mu­zy­ki.

Z cza­sów li­ceum po­dob­nie wspo­mi­nam ćwi­cze­nia spor­to­we. Nowy na­uczy­ciel WF-u, pan Zbyt­niew­ski, wpro­wa­dził bar­dzo wy­ma­ga­jące tre­nin­gi, bie­gi i skok o tycz­ce. Mój za­pał był wiel­ki, ale tycz­ka szyb­ko się zła­ma­ła. Zro­zu­mia­łem wte­dy, że rów­nież do upra­wia­nia ak­tyw­ne­go spor­tu trze­ba mieć pew­ne pre­dys­po­zy­cje. W ten spo­sób Pan Bóg – dro­gą eli­mi­na­cji – po­ka­zy­wał mi, do cze­go się w ży­ciu nie na­da­ję. W su­mie jed­nak dzi­ęki to­wa­rzy­stwu po­god­nych ko­le­gów był to dla nas czas ra­do­sny.

Naj­smut­niej­sze do­świad­cze­nie prze­ży­łem u pro­gu se­mi­na­rium du­chow­ne­go. Gdy po­je­cha­li­śmy nad je­zio­ro z gru­pą kle­ry­ków, je­den z nich wsze­dł do wody, do­stał za­wa­łu i uto­nął. Po­cho­dził z pa­ra­fii Wi­ta­szy­ce, zna­nej z bun­tu – pod­sy­ca­ne­go po­tem przez słu­żby bez­pie­cze­ństwa – prze­ciw­ko no­mi­na­cji no­we­go pro­bosz­cza. Jak to zwy­kle bywa, pa­ra­fia­nie usi­ło­wa­li prze­jąć wła­dzę w pa­ra­fii i usta­no­wić ów­cze­sne­go wi­ka­riu­sza pro­bosz­czem, po­nie­waż ina­czej niż oschły, zma­rły pro­boszcz – wi­ka­riusz oka­zy­wał im wie­le życz­li­wo­ści.