Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszyscy czasem zastanawiamy się nad sobą. Co jednak, gdy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „Kim jestem?” zderzamy się z trudną do zaakceptowania diagnozą?
Zaburzenia i choroby psychiczne zniekształcają nie tylko nasz obraz rzeczywistości, lecz także to, jak myślimy o sobie. Mamy nadzieję, że terapia i leki przywrócą nasze dawne, prawdziwe „ja”, ukryte za zmianami chemicznymi w mózgu lub traumą. Ale gdzie przebiega granica między rzeczywistością a opowieścią, którą snujemy na jej temat? Obcy dla samych siebie to pełna fascynujących historii próba odpowiedzenia na nurtujące wielu z nas pytania:
• Czy moje doświadczenia i emocje to wyłącznie efekt zaburzenia, a jeśli tak, to czy mogę w ogóle ufać swoim zmysłom?
• Czy przyjmowanie leków, po których czuję się szczęśliwszy, jest tylko sposobem oszukiwania samego siebie?
• Czy gdybym należał do innej kultury lub wyznawał inną religię, moja choroba byłaby przez otoczenie traktowana inaczej? Czy sam myślałbym o sobie lepiej?
• Czy mam prawo czuć żal do bliskich, gdy przestają próbować mnie zrozumieć?
Obcy dla samych siebie to książka, która zainteresuje nie tylko osoby dotknięte zaburzeniami psychicznymi, lecz także ich najbliższych lub tych, których fascynują nieoczywiste przypadki w historii psychologii i psychiatrii. To introspektywna opowieść o niezwykłych ludziach, którzy wymknęli się poza ramy psychiatrycznego opisu, a także o tym, jak budujemy obraz samych siebie w obliczu kryzysu psychicznego, zaburzenia i diagnozy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 325
PROLOG
RACHEL
Ktoś lepszy ode mnie
Na początku pierwszej klasy zaprzyjaźniłam się z dziewczynką o imieniu Elizabeth. Była najstarsza w naszej klasie, ale bardzo drobna, kończyny miała chude i kościste. Połączyła nas mankala – gra polegająca na wrzucaniu kamyków do czternastu płytkich zagłębień w drewnianej planszy. Unikałam pozostałych kolegów i koleżanek, żeby być gotową, kiedy Elizabeth zaprosi mnie do gry. Jakimś cudem zawsze to robiła. Wydawało mi się, że ściągnęłam tę przyjaźń siłą woli.
Zapytałam mamę, czemu dom Elizabeth w Bloomfield Hills, na bogatych przedmieściach Detroit, pachnie zupełnie inaczej niż nasz. Jej odpowiedź – zawdzięczał swoją woń proszkowi do prania – była rozczarowująco prozaiczna. Dom Elizabeth był tak wielki, że byłam pewna, że się w nim gubi. Miała do dyspozycji łóżko z żółtym baldachimem, garderobę i basen. Pokazała mi, że kiedy czesze swoje blond włosy, stają się jeszcze jaśniejsze. Jej rodzina miała w piwnicy lodówkę, w której chłodziły się wyłącznie napoje gazowane. Pewnego dnia Elizabeth zaproponowała, żebyśmy napoiły colą nasze kolana. Eksperyment przeprowadziłyśmy w samochodzie jej niani i śmiałyśmy się, kiedy lepki napój spływał na fotele. Wydawało nam się nieprawdopodobne, by istniał tylko jeden sposób picia.
W domu udawałam czasem, że jestem Elizabeth. Wchodziłam do różnych pokojów i wyobrażałam sobie, że nie wiem, jakie pomieszczenie jest następne. Zdawało mi się, że to po prostu pech, że urodziłam się jako ja, nie jako Elizabeth. Pamiętam, jak obudziłam się niepocieszona: we śnie miałam szansę stać się nią, gdybym wybrała właściwe miejsce w autobusie szkolnym. Przytłoczona nadmiarem możliwości minęłam trzynaście rzędów i wybrałam zły fotel.
Właśnie skończyłam sześć lat i granice między ludźmi wydawały mi się płynne. Podczas lekcji muzyki posadzono mnie między dwoma chłopcami: z jednej strony był Sloan, najwyższy dzieciak w pierwszej klasie. Miał chroniczny katar, a jego gluty były zielonkawe. Z drugiej strony siedział Brent, który był pulchny i oddychał tak ciężko, że czasem sprawdzałam, czy nie śpi. Miałam wrażenie, że ich cechy fizyczne są zaraźliwe. Chcąc się przed nimi ochronić, próbowałam siedzieć na samym środku krzesła, tak daleko od obu chłopców, jak to tylko możliwe. Kiedy przesuwałam się w stronę Sloana, zdawało mi się, że jestem za wysoka. Kiedy zbliżałam się do Brenta, robiłam się gruba. Z moją starszą siostrą Sari oglądałyśmy w wiadomościach materiał o otyłym mężczyźnie, który miał w łóżku zawał i trzeba go było wynosić z mieszkania za pomocą dźwigu. Próbowałyśmy wyobrazić sobie logistykę: czy musieli zburzyć ściany? W jaki sposób przymocowali mężczyznę do maszyny? Odtąd na wszelki wypadek wybierałam Sloana.
Podczas lunchu wszyscy uczniowie mieli obowiązek wziąć przynajmniej „mysi kęs” każdego dania – jedną kluskę, jedną kuleczkę groszku. Wiele lat później moja nauczycielka z pierwszej klasy pani Calfin powiedziała mi: „Siedziałaś i patrzyłaś zamyślona na swoje kęsy, a ja zachęcałam cię: «No, dalej! Mamy tylko dwadzieścia minut! Jedz!». Szło nam bardzo opornie”. Dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego, po lunchu, poprosiłam o zgodę na wizytę w toalecie. „Musisz zrobić kupkę?” – spytała pani Calfin. Podobno stwierdziłam, że chcę tylko popatrzeć w lustro.
Kilka dni później nie chciałam tknąć mysich kęsów, które pani Calfin położyła mi na talerzu. Spytała, czy w takim razie nie poszłabym do baru sałatkowego, skąd czasem brałam grzanki. Kiedy kręciłam głową, starałam się ukryć uśmiech. Spojrzała na mnie uważnie, z miną, której nie potrafiłam zaklasyfikować – jakby marszczyła brwi i uśmiechała się jednocześnie. Czułam, że zastanawia się, kim jestem, a jej skupienie było rozkoszne. Uwielbiałam ją, ale bałam się, że moje uczucie jest nieodwzajemnione. Zdawało mi się, że woli posłuszne dzieci, których mamy zgłaszały się do wolontariatu w szkole.
Przez dwa kolejne dni w zasadzie nie jadłam ani nie piłam. Nie pamiętam powodów, tylko reakcje dorosłych i jakieś nieokreślone poczucie dumy. Pomysł wpadł mi do głowy w Jom Kippur, dzień pokuty, który obchodziliśmy tydzień wcześniej. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że można odmówić jedzenia. Decyzja niosła ze sobą religijną, świąteczną energię i aurę męczeństwa.
Trzy razy w tygodniu chodziłam do hebrajskiej szkoły i lubiłam myśleć, że potrafię komunikować się z Bogiem za pomocą jakichś niewidzialnych kanałów. Kilka razy dziennie modliłam się o zdrowie dla mojej rodziny „co najmniej do osiemdziesiątego siódmego roku życia”, wielokrotnie powtarzając „dla mnie i mamy”, bo nasze przetrwanie wydawało mi się najistotniejsze. Pamiętam, jak szłam po kamykach na podwórku domu partnerki mojego ojca i zdałam sobie sprawę, że każdy mój krok został wyznaczony przez Boga. Epifanię przesłaniała mi jednak samoświadomość; pomyślałam, że jestem jak Mojżesz przed gorejącym krzewem. Treść objawienia była mniej istotna niż moja zdolność do tego, by je mieć.
Trzydziestego września 1988 roku powiedziałam mamie, że kręci mi się w głowie tak bardzo, że boję się, że wpadnę na ścianę. Prawie nic nie jadłam od trzech dni. Mama zabrała mnie do pediatry. „Myślałam, że podadzą ci płyny i wrócimy do domu” – powiedziała mi później. Opisała mnie jako żywiołową i dowcipną sześciolatkę. Jednak Linda, partnerka mojego ojca, która została moją macochą, wspominała, że przy niej byłam najsmutniejszym dzieckiem, jakie w życiu widziała. Kiedy proponowała mi zajęcia, które jej zdaniem mogły mnie zainteresować, często odpowiadałam tym samym zdaniem: „Co w tym ciekawego?”. Linda zauważyła też, że miałam niezwykłą umiejętność: potrafiłam siedzieć całkowicie nieruchomo przy kuchennym stole, cicho płacząc. Tata kazał mi jeść, a ja odmawiałam, nierzadko nawet przez godzinę, aż wreszcie poddawał się i zabierał mnie do szkoły.
Mój lekarz zauważył, że w ciągu miesiąca schudłam dwa kilogramy. Wcześniej, jak napisał, moja dieta była normalna, „składała się głównie z pizzy, kurczaka, płatków”. W rubryce „obecne umiejętności” wpisał: „bieganie, skakanie, jazda na rowerze dwukołowym”. W okienku „rozwój psychospołeczny” zauważył, że jestem znudzona. Poradził mojej mamie, żeby zabrała mnie do Children’s Hospital of Michigan w Detroit, gdzie przyjęto mnie z powodu „problemów z jedzeniem”. Tamtejszy psychiatra opisał mnie jako „właściwie rozwiniętą, ale bardzo szczupłą dziewczynkę nieznajdującą się w stanie zagrożenia życia”.
Po rozmowie z moimi rodzicami, którzy rozwiedli się rok wcześniej i wciąż walczyli o opiekę nade mną, szpitalny lekarz napisał: „Jej matka twierdzi, że ojciec drwi z osób otyłych, a ojciec nie zaprzeczył temu stwierdzeniu”. Ojciec zaś zasugerował, że źródłem problemu jest moja matka, która „za bardzo przejmuje się jedzeniem”. Faktycznie gromadziła tyle pełnoziarnistych chlebów, że kiedy otwieraliśmy drzwi zamrażarki, czasem wypadały z niej bochenki kupione na targach wokół Detroit. Mimo to miała z jedzeniem raczej normalną, choć namiętną relację. Jak wiele kobiet w jej wieku czasem próbowała się odchudzać, szybko jednak traciła zapał.
Tydzień przed hospitalizacją mama założyła dla mnie dziennik – nie umiałam jeszcze pisać, więc robiła transkrypcję moich słów. Nie zwierzałam się ze swojego stanu ducha, jedynie zdawałam chronologiczne relacje z moich dni, przeplatane pytaniami takimi jak: „Którędy wychodzi rozwolnienie węża?” i „Czemu ludzie nie mają ogonów?”. Moja mama, która akurat zerwała z chłopakiem, sama również prowadziła dziennik. W tamtym tygodniu opisała swój sen – często je notowała – w którym prosiła ogrodnika, żeby rozebrał nasz dom, cegła po cegle. „Pozostaje tylko błoto i kształt domu w cemencie” – zapisała.
Pierwszego wieczora w szpitalu pielęgniarka podała mi tacę z jedzeniem. Odmówiłam. Mama była głodna, więc zjadła kolację za mnie. „Bardzo się na mnie zezłościli – powiedziała mi. – Miałam nie mieszać tego, co jadłam ja, z tym, co jadłaś ty”. Następnego dnia pielęgniarki podały mi kroplówkę, bo byłam odwodniona.
Z mojej dokumentacji medycznej nie wyłaniały się spójne powody mojej odmowy jedzenia i picia. Jeden z psychologów zapisał: „Jej symptomy są oczywiście odzwierciedleniem patologicznej relacji między matką a ojcem”. Inny zauważył: „Rachel próbuje wejrzeć w siebie, by zrozumieć i rozsupłać plątaninę uczuć wobec świata zewnętrznego”, ale jej problemem jest „zbyt skomplikowany proces myślowy”, który prowadzi do „obwiniania samej siebie (np. przekonania, że to ona jest problemem)”. Chociaż opis ten dałoby się zastosować w wielu innych przypadkach, lekarze doszli do wniosku, że cierpię na „nietypową formę anorexia nervosa”.
Anoreksję często opisuje się jako „zaburzenie czytania”, spowodowane bezkrytyczną konsumpcją tekstów prezentujących chudość jako ideał kobiecości1. Dopiero uczyłam się czytać. Nigdy nie słyszałam o anoreksji. Kiedy mama przedstawiła mi diagnozę, jej nazwa skojarzyła mi się z dinozaurem. Była anorektyczka, japońska naukowczyni Takayo Mukai, opisuje podobne do mojego poczucie dezorientacji. Doznała go, gdy usłyszała to słowo w latach osiemdziesiątych XX wieku, zanim jeszcze anoreksja stała się w Japonii znana: „To dziewięcioliterowe słowo było dla mnie pustą kopertą bez pieczątki i bez znaczka”2.
Mój ojciec i Linda poszli do lokalnej biblioteki i przeczytali jedyną dostępną książkę na ten temat – opublikowaną w 1978 roku The Golden Cage Hilde Bruch3. Bruch, psychoanalityczka znana jako „Lady Anorexia”4, zaczęła pisać o tej chorobie w latach sześćdziesiątych, kiedy niewielu jeszcze o niej słyszało. Autorka twierdziła, że właśnie nowość jest fundamentalną cechą choroby, którą opisywała jako „ślepe poszukiwanie poczucia tożsamości i osobowości”. Przewidywała (niesłusznie), że kiedy krytyczna liczba dziewcząt stanie się anorektyczkami, liczba chorych zacznie maleć, ponieważ pacjentki nie będą się już czuły wyjątkowe. „Choroba była osiągnięciem dla samotnej dziewczyny, której wydawało się, że znalazła drogę do zbawienia – pisała. – Każda z nich była w pewnym sensie wynalazczynią tej błędnej drogi do niezależności”5.
Mama również zaczęła czytać teksty o tej chorobie, pisane głównie z dominującej w tamtym czasie perspektywy psychoanalitycznej, i przyjęła za słuszne powszechnie panujące wtedy przekonanie, że winna jest matka. „To ja spowodowałam ból – i pierwotną krzywdę” – napisała w swoim skoroszycie, który często nosiła w torebce. „Muszę przyjąć do wiadomości, że mam skłonność do bycia niemiłą i do krzywdzenia innych – napisała. – Czasem zachowuję się wobec moich dzieci nieprzyjemnie – chociaż wydaje mi się, że bardzo się staram je chronić”. Ani ja, ani moja siostra nie pamiętamy, by robiła cokolwiek choćby odrobinę niemiłego, ale ona uwierzyła w to, co przeczytała o sobie w książkach. Przygotowując się do rozmowy z moimi lekarzami, notowała sobie upomnienia, by zachowywać się „skromnie” i nie twierdzić, że „rozumie, co się dzieje”.
Słowo „anoreksja” wydawało mi się tak potężne, że bałam się je wypowiedzieć. Uczyłam się artykułować głoski, a słowa były jak namacalne istoty, które w jakiś sposób ucieleśniały ich znaczenie. Nie wypowiadałam nazw żadnych pokarmów, bo byłoby to jednoznaczne z jedzeniem. „Kiedy takich pojęć używano w jej obecności – zanotował psycholog – zatykała uszy”. Nie wypowiadałam słowa eight (ang. osiem), bo brzmiało zbyt podobnie do ate (ang. zjadłam). Zezłościłam się, kiedy jedna z pielęgniarek, zniecierpliwiona moim uporem, powiedziała, że jestem „twardym orzechem do zgryzienia”. Mama była bardziej wrażliwa na moje trudności, więc kiedy spytałam, na co choruje moja koleżanka ze szpitala, diabetyczka, udzieliła mi wyjaśnień, unikając słowa „cukier”. „Na odwrotność twojej choroby” – wyjaśniła.
Przydzielono mi młodego psychologa Thomasa Koepkego, który był opiekuńczy i miał łagodny głos. Odpowiadałam na jego pytania tak lakonicznie, jak to tylko możliwe. Obawiałam się, że nawet kiedy milczałam, moje myśli były zapisywane i wyłaniały się z tyłu mojej głowy, jak kartki z drukarki. Ocena innego psychologa, która każe mi dziś poważnie zastanawiać się nad zawodem, który wybrałam, brzmiała: „Rachel zachowywała się w sposób sugerujący, że jest bardzo świadoma swojej zdolności do kontrolowania rozmowy”.
Koepke powiedział moim rodzicom, że lekarze z jego zespołu nigdy dotąd nie spotkali się z diagnozą anoreksji u sześcioletniego dziecka. Mimo to z pokoju, który dzieliłam z diabetyczką, przeniesiono mnie na piąte piętro, które wydawało mi się podzielone rasowo. Na końcu korytarza mieszkały czarnoskóre dzieci chorujące na anemię sierpowatą. Pośrodku, gdzie umieszczono mnie, przebywała mała grupka starszych ode mnie białych dziewcząt. Twarze i ramiona niektórych z nich były z powodu niedożywienia pokryte lanugo – miękkim meszkiem, który pokrywa skórę noworodków. Każdego poranka byłyśmy ważone w naszych szpitalnych koszulach, tyłem do wagi.
Dziewczyny mówiły często o swoich „przywilejach”. Jeśli udało nam się zjeść cały posiłek, przynoszony do łóżek na tacach, a pielęgniarki nie znalazły dużych okruchów na naszych kolanach, wolno nam było zadzwonić do rodziców. Jeśli zjadłyśmy dwa posiłki dziennie, rodzicom wolno było przyjść na godzinną wizytę. Za to konsekwencje powstrzymywania się od jedzenia były surowe: opuszczenie dwóch posiłków skutkowało przymusem leżenia w łóżku. Kiedy chciałyśmy pójść do łazienki, musiałyśmy wezwać pielęgniarkę, która odnotowywała nasze „wyjście”. Traciłyśmy możliwość oglądania telewizji czy wizyt w bawialni, gdzie chodziły dzieci z innymi chorobami. Nad każdym posiłkiem unosiła się groźba sondy pokarmowej – kary za nadmierną utratę wagi. Nie wiedziałam, że umieszcza się ją w nosie. Wyobrażałam sobie wielką rurę, krytą zjeżdżalnię, w której będę musiała żyć.
NA ODDZIALE DLA ANOREKTYCZEK przydzielono mi nową współlokatorkę, dwunastoletnią Carrie o włosach barwy słomy. Tyle razy pytałam ją, czy uważa, że jestem dziwna, że odpowiedziała: „Jeśli zapytasz mnie o to jeszcze raz, powiem, że tak”. Znała wszystkie pielęgniarki na naszym piętrze i przyjaźniła się z innymi pacjentkami. Uznałam ją i jej przyjaciółkę Havę z pokoju obok za mentorki. Hava też miała dwanaście lat i była piękna, miała ostre rysy twarzy i długie, brązowe włosy, których nie czesała. Było w niej coś dzikiego i surowego, przez co przypominała mi bohaterkę książki o osadnikach na Dzikim Zachodzie. Prowadziła szczegółowy dziennik swojego pobytu w szpitalu, pisany pod mocnym wpływem terapeutycznego języka, który pomagał jej zrozumieć samą siebie. Jako przedwcześnie dojrzała obserwatorka swojego otoczenia po spotkaniu ze mną weszła w tryb ekstatyczny: „Na boga, ta dziewczynka ma ledwie sześć lat – zapisała. – Spójrzcie na nią tylko!”6. Ciągnęła: „Niechże zaufa dorosłemu i uwolni dziecięce zachowania ukryte gdzieś w tym sztywnym, spiętym ciele. Założę się, że tylko czeka, aż ktoś wyciągnie ku niej rękę, której będzie mogła się chwycić!”.
Możliwe, że Hava również znalazła się pod nadmiernym wpływem Jom Kippur. Chodziła do szkoły żydowskiej i, jak napisała w swoim dzienniku, bała się, że nie zostanie „wpisana do księgi życia”, czyli na listę, na której Bóg notował imiona tych, którzy zasługiwali, by żyć kolejny rok. Obwiniała się, że „nie umiała osiągnąć boskiej doskonałości”.
Było między nami więcej podobieństw: rodzice Havy również byli w trakcie długiego, paskudnego rozwodu i oni również żartowali z otyłych znajomych. Zawsze „śmiali się z Ornsteinów i nazywali ich Oinksteinami” (ang. oink – dźwięk chrumkania) – napisała. Miała też przyjaciółkę podobną do Elizabeth: dziewczynę, którą nie tylko podziwiała, ale którą chciała się stać. Kiedy bawiła się u niej w domu – pisała w dzienniku – lubiła sobie wyobrażać, że tam mieszka i nigdy nie wróci do siebie. Jej charakter pisma był tak podobny do mojego, że kiedy niedawno czytałam fragmenty jej dziennika, przez chwilę wydawało mi się, że przed oczami mam własne słowa.
Kiedy poznałam Havę, była w szpitalu już od prawie pięciu miesięcy. Jej matka Gail poszła do jej szkoły i próbowała wytłumaczyć szóstoklasistom przedłużającą się nieobecność córki. „Chociaż Hava jest bardzo chuda – powiedziała klasie – myśli, że jest bardzo gruba”.
Hava, która ważyła niewiele ponad trzydzieści kilogramów, nie była pewna, czy wyjaśnienie matki właściwie wpłynęło na jej status społeczny. W swoim dzienniku zrobiła listę „rzeczy, które chciałaby w sobie lubić”; znalazły się na niej jej „osobowość”, „inteligencja – stopnie” i „uczucia”. W snach „błagała kolegów o absolutną akceptację oraz zrozumienie i nagle je dostawała”.
W bawialni, gdzie wszyscy walczyli o możliwość gry w PacMana, Hava zaprzyjaźniła się z trzynastolatką w bliźniaczej ciąży. Kiedy poskarżyła się jej na surowe zasady związane z jedzeniem na oddziale anorektyczek, matka ciężarnej mimochodem zauważyła, że kalorie można spalić, ćwicząc. „To dzięki niej podjęłam decyzję, że będę dziś wieczorem robić pajacyki” – zanotowała Hava.
Podziwiałam przyjaźń Havy i Carrie, która krzepła wokół wspólnych celów. „Porównywałyśmy z Carrie nasze kości, skórę, kolor i szczupłość – napisała Hava. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby jej tu nie było!”. Zdawały się wspólnie podlegać cyklom chudnięcia i tycia. Kiedy ważyły więcej, pielęgniarki pozwalały im odwiedzać oddział położniczy, gdzie oglądały noworodki. Niektóre dzieci „miały wbite w siebie igły i inne rzeczy, więc czułam głęboką wdzięczność – pisała Hava. – Szkoda tylko, że z takim trudem przychodzi mi zjedzenie czegoś bez poczucia winy”. Kiedy pielęgniarki nie patrzyły, Hava i Carrie biegały po korytarzach, aż Hava zaczynała mieć trudności z oddychaniem; zgłosiły się też do roznoszenia posiłków pozostałym pacjentkom. „To były moje ćwiczenia”, zanotowała Hava.
Dotąd nie wiedziałam, że ćwiczenia mają cokolwiek wspólnego z wagą ciała, ale wieczorami zaczęłam robić pajacyki z Carrie i Havą. Nie pozwalałam już sobie na siedzenie, żeby nie zmienić się w, jak mawiały, „leniwca”. Pielęgniarki chodziły po pokojach na oddziale z wózkiem pełnym powieści dla młodzieży. Kiedy pojawiłam się ja, znalazły się na nim też książki dla młodszych czytelników, jak Misiowanki, seria o Cliffordzie, a także książeczki z cyklu Mr. Men i mała Miss, w tym Pan Siłaczek o mężczyźnie, który na śniadanie zjadał osiem jajek, co wydało mi się potworne. Nauczyłam się czytać w moim szpitalnym pokoju, na stojąco. Kiedy przychodziły pielęgniarki, wypróbowywałam swoją nową umiejętność, łącząc ze sobą pięć czy sześć liter na ich plakietkach z imieniem.
Starsze dziewczyny uważały mnie za coś w rodzaju maskotki, anorektyczkę w trakcie szkolenia. Moje wyobrażenia dotyczące jedzenia i ciała były jeszcze bardziej magiczne niż ich. Jadałam bajgle, ale odmawiałam małej miseczki Cheerios – jedno duże „O” wydawało mi się lepsze niż trzysta maleńkich. Kiedy Hava i Carrie pozwalały mi patrzeć, jak grają w karcianą gierkę o nazwie Go Fish, byłam ciekawa, o jakiej rybie mowa (choć wstydziłam się zapytać): czy to taka ryba z oceanu? Czy do jedzenia? Nie rozumiałam, że to ryby z oceanu trafiają na talerz, a jeśli faktycznie chodziło o posiłek, nie chciałam mieć z tą zabawą nic wspólnego.
Nie nadążałam za Havą i Carrie, które omawiały swoją wagę nie tylko w funtach, ale i w uncjach. Chociaż anoreksja jest znana jako choroba związana z czytaniem, być może ma też dużo wspólnego z matematyką. Japońska badaczka Mukai wspominała, że kiedy była anorektyczką, wkroczyła do „cyfrowego świata, w którym wszystko należało rozumieć w kategoriach metrów, centymetrów, kilogramów, kalorii, minut i tak dalej”. Napisała: „Nie dzieliłam już z nikim kultury, rzeczywistości społecznej, nawet języka. Żyłam w zamkniętej rzeczywistości, która miała sens dla mnie i tylko dla mnie”7.
Nie byłam na tyle wyedukowana, by wykonywać wymagane przez chorobę obliczenia, ale pociągał mnie nowy system wartości przyjęty przez Havę i Carrie, ich inny sposób interpretacji cielesnych wrażeń i dokonywania samooceny. Kiedy na nasz oddział przybywała nowa pacjentka, Hava zapisywała w notatniku jej wagę i wzrost. „Muszę przeczekać moje pragnienie jedzenia, by doświadczyć szczytu spełnienia – pisała. – Ten haj jest niesamowity”. Zdawało się, że dyscyplinowała swoje ciało w jakimś wyższym celu, którego nigdy nie nazwała.
W opublikowanym w 1995 roku eseju The Ascetic Anorexic (Ascetyczna anorektyczka) antropolożka Nonja Peters, która sama chorowała na anoreksję, podzieliła tę chorobę na wyraźne etapy: na początku anorektyczkę napędzają te same kulturowe siły, które wiele kobiet nakłaniają do odchudzania8. Wystarczy trywialna uwaga, żeby rozpocząć ten proces. Mukai postanowiła przejść na dietę po tym, gdy spytała matkę, czy kiedy dorośnie, będzie gruba jak babcia. „Być może” – odparła jej mama9. Mukai zafiksowała się na tym komentarzu, chociaż zdawała sobie sprawę, że jej matka „się śmiała. Wiedziałam, że żartuje”. W dzienniku Hava odnotowała przełomowy moment, w którym koleżanka opisała jej rozmiar jako „M”. Rodzice tłumaczyli jej, żeby nie słuchała kolegów, ale i tak napisała: „Skoro mówią, że jestem gruba, to jestem gruba”.
Podjęta impulsywnie decyzja nabiera rozpędu i coraz trudniej się z niej wycofać. „Kiedy wkroczyło się już na drogę ascezy, ascetyczne zachowanie wytwarza ascetyczne motywacje – nie na odwrót” – pisze Peters10.
Kilku naukowców badało relacje między anorexia nervosa a anorexia mirabilis – średniowiecznym zaburzeniem, które polegało na tym, że młode, religijne kobiety głodziły się, by uwolnić swoje dusze z ciał i stać się jednością z cierpieniem Chrystusa. Mówiono, że ich utrata apetytu była cudem. Ich ciała stały się tak silnymi symbolami czystości i wiary, że trudno im było wrócić do jedzenia, nawet kiedy ich życie było zagrożone.
Historyk Rudolph Bell zdiagnozował ten stan jako „świętą anoreksję”11. A jednak argument przeciwny również wydaje się prawdziwy: anoreksja może sprawiać wrażenie praktyki duchowej, zniekształconego sposobu na odnalezienie szlachetniejszej wersji siebie. Francuski filozof René Girard opisuje korzenie anoreksji jako „pragnienie nie tyle stania się świętą, co bycia tak postrzeganą”12. Pisze: „Jak na ironię nowoczesny proces tłumienia religii tworzy jej niezliczone karykatury”13. Kiedy już obierze się kurs, trudno jest zmienić zasady gry. W dzienniku, który prowadziłam w drugiej klasie, napisałam: „Miałam takom horobe co nazywa się aneksoreja. Miałam aneksoreję, bo chcę być kimś lepszym niż jestem”.
NIE WIDZIAŁAM SIĘ Z RODZICAMI przez dwanaście dni. Mama przyszła do szpitala raz, żeby przynieść mi piżamę, ponieważ poprzednią poplamiłam krwią, gdy igła od kroplówki wypadła mi z ramienia. Usłyszałam jej głos i chociaż kazano mi leżeć w łóżku, wybiegłam z pokoju i popędziłam do niej. Obie płakałyśmy, ale kiedy znalazłam się kilka metrów od niej, pielęgniarki mnie zatrzymały.
Trzy razy dziennie przez pół godziny siedziała ze mną pielęgniarka, a ja patrzyłam na jedzenie, biorąc co najwyżej kilka kęsów. Na każdej tacy znajdowało się trzysta kalorii. Po jej wyniesieniu pielęgniarka przez czterdzieści pięć minut miała mnie na oku, by mieć pewność, że nie zwrócę jedzenia. Wtedy nie zdawałam sobie nawet sprawy, że dobrowolne wywołanie wymiotów jest fizycznie możliwe.
Po niecałych dwóch tygodniach zjadłam całe śniadanie, a potem obiad. Smakował mi podany wtedy makaron z serem i nawet nie zorientowałam się, że go skończyłam. „W sumie to czekam na posiłki, bo czasem się zapominam i zaczynają mi smakować” – napisała w dzienniku Hava. Być może mnie też zaskoczyła niespodziewana przyjemność. Pielęgniarka monitorująca mój posiłek pogratulowała mi i powiedziała, że zasłużyłam na „przywilej”: mogłam zadzwonić do rodziców. Pamiętam, jak podeszłam do telefonu stojącego przy łóżku i wybrałam numer mamy. Kiedy usłyszałam jej głos, poczułam taką ulgę, że nic nie byłam w stanie powiedzieć. Tylko się śmiałam.
KIEDY RODZICE MNIE ODWIEDZILI, z przerażeniem zaobserwowali, że nauczyłam się całego repertuaru anorektycznych zachowań. Nie tylko robiłam pajacyki, ale też odmawiałam siedzenia i leżenia aż do dwudziestej pierwszej, kiedy miałam położyć się spać. Moja siostra, której wreszcie także pozwolono mnie odwiedzić, dostrzegła urok moich nowych przyjaciółek. „Zabujałam się trochę w Carrie – powiedziała mi wiele lat później. – Była ładna i fajna i pamiętam, że miała takie gładkie, miękkie włosy”. Dodała: „Te dziewczynki się tobą opiekowały”.
Moi rodzice zezłościli się, że zdominowały mnie starsze, obyte z chorobą dziewczęta. „Do tamtej pory to był u ciebie proces czysto mentalny, wewnętrzny – powiedziała moja macocha. – Nie czytałaś czasopism i nie wiedziałaś, jak powinna wyglądać idealna, szczupła osoba”. Dodała: „Nie wydaje mi się, żebyś w ogóle rozumiała, czym jest «chudość». Wydaje mi się, że po prostu nie chciałaś, żeby brzuch ci wystawał – tak jak wystają brzuchy wszystkich dzieci”.
Ojciec jako jedyny odrzucał diagnozę. „Od bardzo młodego wieku powtarzałaś: «Nie będziesz mną rządzić» – powiedział. – Takie podejście miałaś też przy stole”. W kwestionariuszu pod tytułem „Postawa wobec jedzenia”, które kazano wypełnić mojemu ojcu, jedno z pytań brzmiało: „Czy nastolatka myśli o spalaniu kalorii podczas ćwiczeń?”. Ojciec wykreślił słowo „nastolatka”, a na marginesie zanotował: „Teraz już tak”.
KIEDY RODZICE ZACZĘLI MNIE ODWIEDZAĆ, poczułam się, jakby zdjęto ze mnie zaklęcie. Moje priorytety wróciły na swoje miejsce. Chciałam dalej się z nimi widywać, więc zjadałam wszystko, co mi podawano. Dzięki temu mama i tata mogli mnie odwiedzać osobno, po pół godziny dziennie każdego dnia.
Na parapecie w moim pokoju zaroiło się od figurek z programu Pee-wee’s Playhouse, który oglądałyśmy z siostrą co weekend. Tata niemal za każdym razem przynosił nową postać: fotel Chairry, listonoszkę Rebę, Miss Yvonne, którą Pee-wee nazywał „najpiękniejszą kobietą w krainie kukiełek”. Dzięki Carrie i Havie rozumiałam już, że telewizja jest dla leniwców i nie pozwalałam sobie na tę słabość. Jednak podczas wizyt taty przyglądałam się, jak siada na moim szpitalnym łóżku i trzymając po jednej figurce w każdej dłoni, wysokim, nosowym głosem odgrywa sceny z programu.
Musiałam osiągnąć wagę dwudziestu dwóch kilogramów, żeby wyjść ze szpitala – cztery kilo więcej, niż kiedy mnie tam przyjęto. Nocami chodziłam do pokoju pielęgniarek i prosiłam o pudełeczka płatków śniadaniowych z cukrem. Kiedy dłubałam w nosie, wkładałam gluty z powrotem do środka, żeby nie stracić na wadze. „Rachel zaczęła jeść 900 kalorii dziennie dwunastego dnia hospitalizacji i stopniowo zwiększała spożycie aż do momentu, gdy osiągnęło ponad 1800 kalorii dziennie” – napisał Koepke.
Siostra powiedziała mi, że kiedy ostatni raz odwiedziła mnie w szpitalu, wydało jej się, że „utuczyli cię tak, że wyglądałaś, jakbyś miała bluzę wciśniętą w spodnie – to było tylko twoje ciało, ale wyglądało jak dodatkowy materiał”. Carrie również przybrała na wadze na tyle, by wrócić do domu. Rekonwalescencja Havy była wolniejsza. „Po jedzeniu czuję się tak głupio i dziwnie – ale nawet gdybym umiała to wytłumaczyć, nikt by nie zrozumiał – napisała. Chciałabym, żeby ktoś mi pomógł i zmienił moją opinię o tym wszystkim”.
Wypisano mnie ze szpitala dziewiątego listopada 1988 roku, sześć tygodni po przyjęciu. Koepke był pesymistą, jeśli chodzi o mój powrót do zdrowia: „Ze względu na wyraźną wrogość” – między moimi rodzicami – „i powagę choroby, nasza prognoza musi być bardzo ostrożna” – napisał. On i jego zespół zarekomendowali umieszczenie mnie w szpitalu psychiatrycznym. Napisał jednak, że moi rodzice postanowili „tymczasowo nie korzystać z tej rekomendacji”. Moja mama była zszokowana jego sugestią. „Bałam się, że kiedy już znajdziesz się w systemie instytucji psychiatrycznych, bardzo trudno będzie cię stamtąd wyciągnąć” – powiedziała.
Wróciłam do szkoły dzień po wyjściu ze szpitala. Zapytałam mamę, czy mogę powiedzieć kolegom, że byłam chora na zapalenie płuc, ale nie pozwoliła mi skłamać. Poszła ze mną do sali i razem wyjaśniłyśmy siedzącym w kółeczku na dywanie dzieciom, że byłam w szpitalu. „To nie była długa rozmowa – powiedziała mama. – Nikt nie zasugerował, że jesteś inna czy chora psychicznie. Wydaje mi się, że dzieci uznały, że to po prostu choroba ciała. I rzeczywiście potrzebowałaś pokarmu”.
Nie chcąc zostać leniwcem, nie zgadzałam się, by siedzieć przy biurku ani na dywanie. Pani Calfin pozwoliła mi stać. „Stałaś z jedną ręką opuszczoną, drugą przytrzymując łokieć” – powiedziała mi Elizabeth, która jest teraz terapeutką małżeńską. Czasem uczniowie prosili mnie, żebym się odsunęła, kiedy zasłaniałam im tablicę. Pamiętam, że myślałam wtedy, że wcale nie stoję na linii ich wzroku, tylko chcą zwrócić uwagę na moje nietypowe zachowanie. Nie przypominam sobie jednak, żeby ktokolwiek się ze mnie nabijał, a po miesiącu zaczęłam siadać jak pozostałe dzieci. „Właściwie wtopiłaś się z powrotem w tłum – powiedziała pani Calfin, po czym dodała: – Chciałam, żebyś znów poczuła się częścią wspólnoty”. Tamtej wiosny psycholog napisał, że moje objawy ustały. Anoreksja, stwierdził, była „sposobem radzenia sobie z odczuwaną presją”.
Zaczęłam znów grać w mankalę z Elizabeth. Na nowo zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Zapraszała mnie do siebie i założyłyśmy w jej garderobie klub fanek New Kids on the Block. W mojej pamięci Hava stapia się z Elizabeth: obie nosiły jedwabne koszule nocne, były chude i kruche, a moja matka nazywała je „eterycznymi”. „Chcę byci Elizabith – zapisałam w dzienniku. – Chcę mieci durzy dom. Chcę, żeby wszyscy mnie lóbili”.
Kiedy byłam w piątej klasie, mama powiedziała, że widziała dziewczynę przypominającą Carrie w spodniach moro, grzebiącą w śmietnikach w centrum Birmingham, gdzie mieszkałyśmy. Nie mogę odnaleźć nazwiska Carrie – nasi lekarze też go nie pamiętają – więc nigdy nie udało mi się potwierdzić, czy to naprawdę ona. O Havie nic nie słyszałam przez kilka kolejnych lat, do czasu, kiedy opisano ją w artykule na temat rozpoznawania wczesnych objawów choroby psychicznej u nastolatków, opublikowanym w „The Detroit News”. Na zdjęciu stała nad jeziorem, z włosami długimi do pasa. Wciąż była piękna, ale wydawała się nieco wyniszczona. W artykule można było przeczytać, że spędziła okres dojrzewania i młodość w kolejnych szpitalach psychiatrycznych. Nie skończyła liceum. Zaburzenia odżywiania uważała za definiujący element swojego życia.
Kilka lat temu pojechałam do Szwecji, żeby opisać historię zaburzenia określanego jako „syndrom rezygnacji”14. Setki dzieci z byłych republik radzieckich i byłej Jugosławii, którym odmówiono azylu w Szwecji, przestały wstawać z łóżek. Odmawiały jedzenia. Zamilkły. Z biegiem czasu zdawały się tracić zdolność poruszania się. Wiele z nich trzeba było karmić za pomocą sondy. Niektóre stopniowo pogrążyły się w stanie podobnym do śpiączki. Jedno z dzieci powiedziało mi, że w czasie miesięcy spędzonych w łóżku czuło się, jakby znajdowało się w szklanym pudełku o kruchych ścianach umieszczonym głęboko w oceanie. Gdyby chłopiec się odezwał lub poruszył, powstałaby wibracja, przez którą szkło by pękło. „Woda wpłynęłaby do środka i mnie zabiła” – powiedział.
Psychiatrzy twierdzili, że stan ten jest reakcją zarówno na stres spowodowany procesem migracji, jak i na traumatyczne doświadczenia z krajów pochodzenia. Nie byli jednak w stanie ustalić, dlaczego choroba występuje jedynie w Szwecji, a w sąsiednich państwach nordyckich, gdzie zamieszkali uchodźcy z tych samych krajów, już nie. Kiedy rozmawiałam z rodzinami, dowiedziałam się, że wiele dzieci, u których zdiagnozowano syndrom rezygnacji, znało kogoś, kto również na niego cierpiał. Szwedzka prasa zaczęła wysuwać zarzuty, jakoby dzieci symulowały, zwłaszcza kiedy Szwecja uznała syndrom rezygnacji za podstawę udzielenia zezwolenia na pobyt. Kiedy jednak poznałam te dzieci, byłam pewna, że nie oszukują. Tygodniami, nawet miesiącami wychodziły ze stanu bliskiego katatonii, i to kiedy ich rodzinom powiedziano już, że mogą zostać w Szwecji. Coś, co rozpoczynało się jako protest, zdawało się potem żyć własnym życiem. Dzieci stawały się męczennikami, a rola, która z początku zdawała się wyzwoleniem, zaczynała je niszczyć.
Moje rozmowy z rodzinami i lekarzami w Szwecji sprawiły, że wróciłam myślami do mojego wczesnego doświadczenia z anoreksją. W tych niemych, poszczących dzieciach było coś znajomego. Dziecko, z natury solipsystyczne, ma ograniczone możliwości wyrażania rozpaczy. Wzorce, według których wyrażany jest smutek, są kształtowane kulturowo. Zarówno w przypadku anoreksji, jak i syndromu rezygnacji dzieci okazują wściekłość i poczucie bezradności, odmawiając jedzenia; jest to jedna z niewielu dostępnych im metod. Eksperci mówią im, że ich zachowanie da się nazwać. Dzieci mogą dokonywać świadomych i nieświadomych poprawek tej klasyfikacji. Z czasem wybrany wzorzec zachowania staje się coraz silniej zakorzeniony i bardziej mimowolny.
Filozof Ian Hacking używa terminu „efekt pętli” (looping effect) dla opisania sposobu, w jaki ludzie dają się zaplątać w samospełniające się opowieści o chorobie15. Nowa diagnoza może odmienić „przestrzeń możliwości konstruowania osobowości – pisze16. – Tworzymy siebie w naszym własnym naukowym obrazie rodzajów ludzi, którymi można zostać”17. W eseju o dzieciach, u których zdiagnozowano w Szwecji syndrom rezygnacji, Hacking przywołuje zakład Pascala: chcąc uniknąć możliwości, jaką jest wieczność w piekle, powinniśmy zachowywać się, jakby Bóg był prawdziwy, chociaż brakuje nam dowodów na jego istnienie. Z biegiem czasu możemy zinternalizować wiarę, którą symulowaliśmy; nasze przekonania staną się szczere. Hacking twierdzi, że w przypadku niektórych chorób zachodzi ten sam proces. Znajdujemy sposób, by wyrazić naszą rozpacz poprzez imitację, aż wreszcie „«opanowaliśmy» nowy stan psychiczny, czy może go «nabyliśmy»”18.
W WIEKU SZEŚCIU LAT wciąż wydawało mi się, że wystarczy siła woli, by stać się kimś innym. Gdybym została w szpitalu dłużej albo wróciła do mniej życzliwej szkoły, być może podążyłabym tą samą drogą co Hava. „Etykietki nie są takie złe – napisała w swoim dzienniku. – Przynajmniej dają ci tytuł, do którego możesz aspirować… i tożsamość!!!!”
Moja macocha, najbardziej praktyczna osoba w rodzinie, powiedziała mi kiedyś, że nie była pewna, czy dożyję dorosłości. Mam w sobie pewne cechy, które czynią mnie podatną na posty bez powodu, jak amorficzne poczucie, że samoograniczenie jest moralnie słuszne. Zastanawiam się jednak, czy kiedykolwiek naprawdę chorowałam na anoreksję. Być może moja niewielka styczność z ideałem chudości sprawiła, że nie pragnęłam go aż tak bardzo. By użyć terminologii historyczki Joan Jacobs Brumberg, która błyskotliwie pisała o genezie zaburzeń odżywiania, zostałam „zrekrutowana” do anoreksji, ale choroba nigdy nie stała się moją „karierą”19. Nie zapewniła mi języka, który pozwoliłby mi zrozumieć siebie.
To poczucie, że „cudem mi się udało”, sprawiło, że stałam się uważna na te etapy we wczesnych fazach choroby, kiedy jest ona już pochłaniająca i niszcząca, ale nie zmieniła jeszcze naszej tożsamości i świata społecznego. Choroby psychiczne często postrzega się jako chroniczne, krnąbrne siły, które potrafią zawładnąć naszym życiem, ale zastanawiam się, na ile ich bieg mogą kształtować historie, które o nich opowiadamy, zwłaszcza na początku. Mogą one pomóc ludziom się uwolnić, ale można w nich także utknąć.
Psychiatrzy używają słowa „wgląd” – kluczowego, niemal magicznego dla nich terminu – żeby dokonać oceny prawdziwości historii pacjentów o tym, co dzieje się w ich umysłach. W przełomowym artykule w „The British Journal of Medical Psychology” z 1934 roku psychiatra Aubrey Lewis zdefiniował wgląd jako: „właściwe podejście do chorobowej zmiany w sobie samym”20. Pacjentka mająca „właściwe podejście” rozpoznaje na przykład, że duchy zmarłych ludzi nie zaczęły nagle do niej mówić, a głosy są objawami, które lekarstwa mogą wyciszyć. Wgląd ocenia się podczas każdej hospitalizacji pacjentów psychiatrycznych i odgrywa on istotną rolę w podejmowaniu decyzji o tym, czy leczyć ich wbrew ich woli. Koncepcja ta w dużej mierze ignoruje jednak fakt, że to „właściwe podejście” jest zależne od kultury, rasy, pochodzenia etnicznego i wiary. Badania wykazują, że osoby niebiałe częściej ocenia się jako „pozbawione wglądu” od białych, być może dlatego, że ich sposób wyrażania rozpaczy jest lekarzom obcy albo dlatego, że pacjenci ci mają mniej zaufania do tego, co mówią lekarze21. Mówiąc ostrzej, wgląd mierzy, na ile pacjent zgadza się z interpretacją lekarza na swój temat.
Pięćdziesiąt lat temu, u szczytu epoki psychoanalizy, wgląd oznaczał rodzaj epifanii: nieświadome pragnienia i konflikty stawały się świadome. Pacjentkę uznawano za posiadającą wgląd, kiedy potrafiła na przykład rozpoznać swój stłumiony gniew na ojca i sposób, w jaki to zakazane uczucie ukształtowało jej osobowość. Koniec końców okazało się jednak, że chociaż wgląd w konflikty interpersonalne daje intelektualną satysfakcję, nie stanowi leku.
Biomedyczne powody występowania choroby, na których skupiono się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zlikwidowały potrzebę wglądu tego rodzaju. „Właściwe podejście” zostało zastąpione przez nowe zasoby wiedzy: pacjenci byli uznawani za wnikliwych, gdy rozumieli, że ich zaburzenia są wynikiem chorób mózgu. Podejście biomedyczne rozwiązywało problem moralny – związany z obwinianiem pacjentów i ich rodzin – i doceniano je za potencjał zmniejszenia stygmatyzacji. W pierwszym raporcie naczelnego lekarza Stanów Zjednoczonych dotyczącym zdrowia psychicznego z 1999 roku czytamy, że stygmatyzacja bierze się z „błędnego podziału na ciało i umysł, zaproponowanego po raz pierwszy przez Kartezjusza”22. Podczas konferencji prasowej naczelny lekarz ogłosił, że „nie ma naukowego uzasadnienia, by wprowadzać rozróżnienie między chorobami psychicznymi a innymi rodzajami chorób”23.
Być może. Rama biomedyczna nie doprowadziła jednak do ograniczenia stygmatyzacji. Badania wykazują, że ludzie, którzy rozumieją choroby psychiczne jako zaburzenia biologiczne czy genetyczne, rzadziej obwiniają o nie słaby charakter czy reagują na nie karząco, częściej jednak widzą chorobę jako coś niekontrolowanego, alienującego i niebezpiecznego24. Postrzegana jest ona jako nieustępliwa błyskawica, której kierunku nie sposób zmienić. We wspomnieniach pod tytułem The Center Cannot Hold profesorka prawa, psychologii i psychiatrii na University of Southern California Elyn Saks pisze, że kiedy zdiagnozowano u niej schizofrenię, poczuła, że „cokolwiek było z moją głową nie tak, było niezmienne i wedle wszelkich dostępnych danych nienaprawialne. Wielokrotnie stykałam się ze słowami takimi jak «wyniszczające», «niezrozumiałe», «przewlekłe», «katastrofalne», «niszczycielskie» i «strata». I tak miało być do końca życia. Do końca życia”25.
Hava miała doskonały wgląd – w dzienniku często opisuje „zaburzenie chemicznej równowagi”, podczas gdy ja, w wieku lat sześciu, nie miałam w zasadzie żadnego. Mój powrót do jedzenia można by uznać za przypadek. Być może jednak decyzja ta była możliwa, bo wyjaśnienia lekarzy niewiele dla mnie znaczyły. Nie byłam przywiązana do żadnej konkretnej historii o tym, jaką rolę odgrywa choroba w moim życiu. Niektóre opowieści są dla nas ocaleniem, inne – pułapką, a osobie chorej bardzo trudno jest ustalić, która jest która26.
Psychiatrzy zaskakująco niewiele wiedzą o tym, dlaczego niektórzy chorzy psychicznie zdrowieją, podczas gdy inni pacjenci o tej samej diagnozie rozwijają w chorobie swoją „karierę”. Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie wymaga zwracania większej uwagi na dystans między modelami psychiatrycznymi wyjaśniającymi chorobę a historiami, dzięki którym ludzie sami odnajdują sens. Nawet jeśli pytanie o interpretację jest drugorzędne wobec odnalezienia skutecznej kuracji, historie te zmieniają ludzkie życie, czasem w sposób niespodziewany, i mają duże znaczenie dla odczuwania siebie oraz dla pragnienia, by w ogóle poddać się leczeniu.
Zawsze pociągały mnie studia przypadków, choć jednocześnie drażnił mnie przedstawiony w nich obraz zamkniętego świata, ograniczonego do jednej osoby i jednego objaśnienia. Zastanawiam się, czy my, którzy piszemy o chorobach psychicznych, nie nazbyt często sugerujemy się psychiatrią. Opowieści o chorobach psychicznych są często bardzo indywidualne; patologia rodzi się w naszym wnętrzu i tam jest przeżywana. W tych opowieściach pomija się jednak to, gdzie i jak żyją ci ludzie, a także sposób, w jaki ich tożsamość staje się odzwierciedleniem postrzegania ich przez innych. Nasze choroby nie są ograniczone do naszej czaszki, ale powstają i są podtrzymywane przez nasze relacje i społeczności, w których funkcjonujemy. Chociaż czysto psychiatryczny model umysłu może być kluczowy dla przetrwania ludzi cierpiących na choroby psychiczne, tytuł tej książki, który pochodzi z dziennika Havy – Obcy dla samych siebie – przypomina nam, że rama ta może nas również oddalać od różnych poziomów zrozumienia koniecznych do zachowania poczucia siebie, zwłaszcza w okresach choroby i kryzysu.
W eseju pod tytułem The Hidden Self (Ukryte ja) William James pisze, że „ideałem każdej nauki jest zamknięty i kompletny system prawdy”27. Badacze, jak twierdzi, osiągają ten cel, w dużej mierze lekceważąc to, co nazywa „niesklasyfikowanymi pozostałościami” (unclassified residuum), czyli objawy i doświadczenia, które „nie pasują do tego idealnego kształtu”. Książka ta opowiada o ludziach, których zmagania z chorobą psychiczną nie mieszczą się w tym „zamkniętym i kompletnym systemie prawdy”. Ich życia toczą się w różnych epokach i kulturach, ale mają też wspólne tło: psychiczne rubieże, zewnętrzne granice ludzkiego doświadczenia, gdzie język często ponosi klęskę. Wybrałam bohaterów, którzy próbowali przekroczyć poczucie niekomunikowalności doświadczenia za pomocą pisania; moja książka opiera się nie tylko na rozmowach z nimi, ale też na ich dziennikach, listach, niepublikowanych wspomnieniach, wierszach i modlitwach. Doszli do granic psychiatrycznych ram pojmowania siebie i szukają odpowiednich sposobów wyrazu – chemicznych, egzystencjalnych, kulturowych, ekonomicznych, politycznych – by zrozumieć siebie w świecie. Te różne wyjaśnienia nie wykluczają się jednak nawzajem; niekiedy wszystkie mogą być prawdziwe jednocześnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. A. Bray, The Anorexic Body: Reading Disorders, „Cultural Studies” 996, nr 3(10), s. 413. [wróć]
2. T. Mukai, A Call for Our Language: Anorexia from Within, „Women’s Studies International Forum” 1989, nr 6(12), s. 613. [wróć]
3. H. Bruch, The Golden Cage: The Enigma of Anorexia Nervosa, Cambridge, MA: Harvard University Press 1972, s. XXII. [wróć]
4. E. Showalter, Hystories: Hysterical Epidemics and Modern Media, New York: Columbia University Press 1997, s. 20. [wróć]
5.Ibidem, s. XXIV. [wróć]
6. Matka Havy podzieliła się ze mną ponad tuzinem zapisanych ręcznie notesów Havy, pisanych od 1988 roku, a także listami i mailami, z których setki Hava wydrukowała i uporządkowała w teczkach. Jej mama trzyma stare zapiski Havy w pudełkach w piwnicy. [wróć]
7. T. Mukai, op. cit., s. 634. [wróć]
8. N. Peters, The Ascetic Anorexic, „Social Analysis: The International Journal of Social and Cultural Practice” 1995, nr 37, s. 44–66. [wróć]
9. T. Mukai, op. cit., s. 620. [wróć]
10. N. Peters, op. cit., s. 51–52. [wróć]
11. R.M. Bell, Holy Anorexia, Chicago: University of Chicago Press 1985, s. XII. [wróć]
12. R. Girard, Eating Disorders and Mimetic Desire, „Contagion” 1996, nr 3, s. 16. [wróć]
13.Ibidem, s. 9. O postrzeganiu anoreksji jako świętości: Artykuł opublikowany w 2014 roku w „Case Reports in Psychiatry” opisuje przypadek młodej dziewczyny wychowanej na przedmieściach Chicago, która chciała być świętą i głodziła się podczas studiów w katolickim klasztorze. „Chociaż działo się to współcześnie, jej powody, by dobrowolnie się głodzić, i kontekst kulturowy, w którym była wychowywana, są bardziej podobne do tego, co spotkało historyczne postaci przeżywające anorexia mirabilis” – napisali autorzy. Dziewczyna nie miała dostępu do dużego lustra pokazującego całość jej sylwetki, tylko do malutkiego, którego używała, by poprawić habit. Nigdy też nie wchodziła na wagę. Kiedy przełożeni w klasztorze zasugerowali, by udała się do psychiatry, „nie rozumiała, czemu miałaby to zrobić, jakby uważała, że ograniczając pożywienie, zachowuje się pobożnie”. Vide: A.A. Davis, M. Nguyen, A Case Study of Anorexia Nervosa Driven by Religious Sacrifice, „Case Reports in Psychiatry” 2014, s. 512–764. [wróć]
14. R. Aviv, The Trauma of Facing Deportation, „The New Yorker”, 17 marca 2017. [wróć]
15. I. Hacking, The Social Construction of What?, Cambridge MA: Harvard University Press 1990, s. 34. [wróć]
16.Idem, Making Up People, w: Reconstructing Individualism: Autonomy, Individuality and the Self in Western Thought, red. T.C. Heller, M. Sosna, Stanford, CA: Stanford University Press 1987, s. 229. [wróć]
17. Ian Hacking, Kinds of People: Moving Targets, w: Proceedings of the British Academy 151, 2007, s. 305. [wróć]
18.Idem, Pathological Withdrawal of Refugee Children Seeking Asylum in Sweden, „Studies in History and Philosophy of Biological and Biomedical Sciences” 2010, nr 41, s. 317. [wróć]
19. J.J. Brumberg, Fasting Girls: The History of Anorexia Nervosa, New York: Vintage Books 2000, s. 40–41. [wróć]
20. A. Lewis, The Psychopathology of Insight, „The British Journal of Medical Psychology” 1934, nr 14, s. 332–348. [wróć]
21. L.J. Kirmayer, E. Corin, G.E. Jarvis, Inside Knowledge: Cultural Constructions of Insight in Psychosis, w: Insight and Psychosis: Awareness of Illness in Schizophrenia and Related Disorders, red. X.F. Amador, A.S. David, New York: Oxford University Press 2004, s. 197–232. [wróć]
22. Department of Health and Human Services, Mental Health: A Report of the Surgeon General, National Institute of Mental Health, 1999, s. 6. [wróć]
23. D. Satcher, Statement at Release of the Mental Health Report, 13 grudnia 1999. Vide: Grand Rounds: Economics and the Surgeon General’s Report on Mental Health, „Psychiatric Services” 2002, nr 4(53), ps.psychiatryonline.org/doi/full/10.1176/appi.ps.53.4.409, dostęp z dn. 13 marca 2024 r. [wróć]
24. A. Loughman, N. Haslam, Neuroscientific Explanations and the Stigma of Mental Disorder: A Meta-analytic Study, „Cognitive Research: Principles and Implications” 2018, nr 1(3), s. 43. [wróć]
25. E. Saks, The Center Cannot Hold: My Journey Through Madness, New York: Hyperion 2007, s. 168. [wróć]
26. Sformułowanie tej idei zawdzięczam Tanyi Luhrmann, która przeczytała szkic tego prologu. Dziękuję Rachael Bedard, Annie Goldman i Alice Gregory, które również pomogły mi wyraźniej zobaczyć to, co starałam się w tych akapitach powiedzieć. [wróć]
27. W. James, Essays in Psychology, Cambridge, MA: Harvard University Press 1984, s. 247. W eseju tym James pisze również: „W każdej nauce wokół uznanych i uporządkowanych faktów krąży chmura kurzu złożona z wyjątkowych obserwacji, zdarzeń drobnych, nieregularnych i rzadko spotykanych, które zawsze łatwiej jest zignorować, niż się na nich skupić”. [wróć]