Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Komunistyczna Polska była niezwykłym krajem. Rządziła w nim partia, która nie miała szans na wygranie wyborów. Jego granice gwarantowała Moskwa, powszechnie znienawidzona przez obywateli. Choć był to kraj robotników, to właśnie do nich najczęściej strzelano na ulicach. Te absurdy starała się ukryć wszechobecna propaganda.
Propaganda była dobra na wszystko. Atakowała wrogów systemu, tłumaczyła „przejściowe trudności” albo mobilizowała do działania. Wytrwale opisywała teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Tak w latach stalinowskich, jak i w epoce Jaruzelskiego była powszechna. Nigdy wcześniej i nigdy później nie miała takiego znaczenia w dziejach Polski.
Uśmiechamy się widząc kroniki filmowe z tego okresu albo toporne hasła na transparentach. Ale przez kilka dekad były to symbole brutalnej indoktrynacji. W świecie publicznym nie było prawdy innej niż komunistyczna. Właśnie dlatego warto poznać oblicza propagandy PRL. Dowiedzmy się o tym kto, w jaki sposób i z jakim skutkiem próbował wychowywać miliony Polaków.
Tomasz Leszkowicz zabiera nas w podróż po barwnej krainie kłamstwa. Łzy nigdy nie są w niej szczere, zbrodniarze są bohaterami, a zbrodnie wymazuje się z kart historii. Błahe potyczki stają się epickimi bitwami, a niepokorni dziennikarze stają się wirtuozami kłamstwa. Czasem jest strasznie, czasem jest śmiesznie – ale zawsze jest ciekawie.
Tomasz Leszkowicz (ur. 1988) – redaktor naczelny portalu „Histmag.org”, doktorant Instytut Historii PAN. Absolwent historii i dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Publikował m.in. w „Mówią Wieki”, „Uważam Rze Historia”, „Pamięci.pl” oraz „Dziejach Najnowszych”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 123
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Totalitaryzm zwykle kojarzymy z kilkoma stałymi elementami: aparatem terroru, ogromną władzą państwa i rządzącej monopartii, gospodarką centralnie sterowaną, chęcią kształtowania „nowego człowieka” czy wreszcie wszechogarniającą propagandą. Dyskusja o tym, czy Polska pod rządami komunistów była państwem totalitarnym, a jeśli tak to kiedy i w jakim stopniu, trwa od wielu lat. Nie ulega jednak wątpliwości, że ostatni ze wspomnianych elementów, czyli propaganda, była stale obecna przez cały czas funkcjonowania nad Wisłą systemu komunistycznego – od tzw. Polski lubelskiej stworzonej w 1944 roku, aż do rozmontowania PRL w 1989 roku.
Przez te 45 lat propaganda wykorzystywała różne narzędzia i podejmowała różne tematy. W zależności od okazji atakowała wrogów systemu, chwaliła jego dokonania, komentowała „przejściowe trudności”, mobilizowała do działania czy opisywała teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Jednak zarówno w latach 40., jak i w 80. była ona powszechna, stanowiąc główne narzędzie komunikowania się rządzących i rządzonych, a właściwie sposób mówienia pierwszych do drugich. Dziś nieraz uśmiechamy się widząc kroniki filmowe z tego okresu lub toporne hasła wypisywane na transparentach. Pamiętajmy jednak, że przez kilka dekad miliony mieszkańców Polski poddawano mniej lub bardziej wysublimowanej indoktrynacji, która w przestrzeni oficjalnej nie znajdowała żadnej przeciwwagi. Dlatego warto poznać zabiegi, którym poddawano ludzi żyjących w PRL – po to, by lepiej zrozumieć tamte czasy.
Zapraszam na krótką wycieczkę po galerii peerelowskiej propagandy. Miała ona wiele oblicz. Przyglądając im się spróbujmy zadać sobie pytanie nie tylko o to, co propagandyści przekazywali odbiorcom swoich komunikatów oraz co było przemilczane. Oglądając różne „okazy” zastanówmy się też nad tym, dlaczego mówiono tak a nie inaczej i co chciano tym mówieniem osiągnąć. Zwróćmy też uwagę na to, w jakim czasie i kontekście powstawały pewne formy i treści propagandy – choć system komunistyczny za Bieruta i za Gierka różnił się od siebie, to paradoksalnie pozostawał jednak wciąż ten sam. Na koniec zaś postawmy ostatnie pytanie: ile z tych treści, odmienionych często na bardzo różny sposób, wciąż żyje w naszej świadomości czy dyskursie publicznym? Mówiąc inaczej – czy dzisiejszy „public relations” (współczesna nazwa propagandy) nie przypomina często właśnie tego, z czym mieliśmy do czynienia w PRL?
Teksty składające się na tę publikację w zdecydowanej większości powstały na potrzeby portalu „Histmag.org” i były publikowane na jego łamach w ciągu ostatnich pięciu lat. Z bogatego zestawu różnych treści propagandowych wybrałem kilka wątków. Zacznę „od początku”, czyli tego, w jaki sposób komuniści, prowadząc swoją politykę historyczną, odwoływali się do dalekiej, bo średniowiecznej przeszłości Polski. Następnie pokażę komunistyczne celebry i rytuały – „kolory oficjalne, nikczemny rytuał pogrzebów”, jak pisał Zbigniew Herbert. Trzecim wątkiem jest pokazanie tego, że propaganda mogła służyć do siania nienawiści wobec wroga i wspomagać terror, ale była także wykorzystana do pokazania siebie w dobrym świetle: czy to jako dobrego gospodarza, czy jako bohatera walczącego z wrogiem – i to wrogiem Narodu. Propaganda wzbudza też reakcję – dlatego w czwartej części chciałbym pokazać to, jak w PRL przeciwstawiano się oficjalnemu przekazowi: czy to w środowisku opozycji demokratycznej, czy wewnątrz „machiny propagandowej”, w której środku znalazł się pewien zdolny dziennikarz, który potem sam stał się piewcą systemu i symbolem kłamstwa i agresji. Zwracanie uwagi na paradoksy w opisie historii PRL jest ważne, należy jednak także przypomnieć o pewnych fundamentach zła, na których zasadzono system komunistyczny w Polsce. Dlatego też niniejszą publikację wieńczy tekst o kłamstwie katyńskim, jednym z najważniejszych gwałtów na prawdzie dokonywanym przez propagandę.
Książek o propagandzie PRL jest wiele, wciąż jednak nie powstała synteza, która skupiałaby naszą wiedzę o całości tego zjawiska. Moja skromna publikacja nie rości sobie praw do wyczerpania tematu – mam jednak nadzieję, że uda mi się odsłonić choć trochę z kulis tej skomplikowanej problematyki, a jednocześnie zaciekawić tą trudną, lecz fascynującą epoką, jaką był PRL.
Tomasz Leszkowicz
Dnia 24 czerwca 972 r. wojska Mieszka I pokonały pod Cedynią oddziały niemieckiego margrabiego Hodona. Chociaż ta pierwsza bitwa polskiego żołnierza nadal częściowo skrywa się w mrokach dziejów, to w Polsce Ludowej uznano ją za ważny element prowadzonej przez komunistów polityki historycznej.
O samej bitwie wiadomo niewiele. Jedyną szerszą relacją źródłową jest wzmianka o niej w kronice Thietmara z Merseburga. Według niego, margrabia Hodon wyruszył na czele swoich oddziałów przeciwko Mieszkowi I wbrew woli cesarza Ottona I, utrzymującego dobre stosunki z księciem Polan. W rejonie grodu Cidini doszło do starcia obydwu armii. Po początkowym zwycięstwie oddziałów niemieckich na rycerzy prowadzących pościg uderzył odwód, którym dowodził brat Mieszka Czcibor. Okrążone oddziały margrabiego zostały wybite, a za Odrę powróciło niewielu najeźdźców.
Mieszko I (mal. Jan Matejko)
Historycy przez wiele dziesięcioleci prowadzili dyskusję na temat miejsca tego starcia. W 1946 r. Gerard Labuda przedstawił swoją rekonstrukcję owego wydarzenia, umiejscawiając je w rejonie miasteczka Cedynia (niem. Zehden) nad Odrą, na południe od Gryfina i Szczecina. W późniejszych latach kolejni badacze (Benon Miśkiewicz, Władysław Filipowiak, Andrzej Nadolski, Karol Olejnik) zajmowali się bitwą z 972 r., potwierdzając lokalizację cedyńską. Z drugiej strony istnieje też nurt badań (językoznawca Aleksander Brückner, historycy Stanisław Kętrzyński, Jerzy Strzelczyk, Kazimierz Myśliński, Jan M. Piskorski), który kwestionuje tę wersję wydarzeń i lokalizuje Cidini bądź to w innej części Nadodrza, bądź też na Połabiu.
Obok sporów naukowych istniała jednak potrzeba polityczna, wspierająca utożsamianie Cidini z Cedynią. Wraz z zakończeniem wojny polscy komuniści zaczęli budować ideologię Ziem Odzyskanych, przyznanych Polsce na konferencji poczdamskiej, które po wielu wiekach powróciły do macierzy. Na Śląsku, Nadodrzu, Pomorzu oraz na Warmii i Mazurach zaczęto wyszukiwać śladów udowadniających związki tych ziem z Polską. Chętnie odwoływano się także do dorobku pierwszych Piastów. Bitwa pod Cedynią miała być kolejnym dowodem potwierdzającym tę wizję. Co ważne, istniał jeszcze jeden aspekt tego mitu. Starcie z 972 r. było bitwą graniczną z Niemcami, opowiadano więc o niej jako o pierwszej z serii długich wojen Polaków z germańskim Drang nach Osten. Walka ta dodatkowo legitymizowała nową zachodnią granicę PRL – do 1970 r. nie uznawaną przez Niemcy Zachodnie, a w latach późniejszych wciąż podważaną przez środowiska rewizjonistyczne.
Dodatkowym atutem wzmacniającym wartość Cedyni było jej sąsiedztwo z Siekierkami i Gozdowicami – miejscami, w których w kwietniu 1945 r. 1 Armia Wojska Polskiego forsowała Odrę, rozpoczynając operację berlińską. W rejonie tym znajdowało się wiele cmentarzy wojennych oraz pomników upamiętniających wydarzenia z 1945 r., regularnie też organizowano uroczystości rocznicowe ku czci żołnierzy walczących nad Odrą. W oficjalnej opowieści PRL o historii, bitwy z 972 i 1945 r. łączono ze sobą jako dwa starcia z Niemcami, które potwierdziły Polską granicę zachodnią.
W 1956 r. na miejscu dawnego grodziska w Cedyni rozpoczęły się wykopaliska archeologiczne pod kierunkiem Władysława Filipowiaka. Wzmacniały one stanowisko zwolenników tezy o umiejscowieniu bitwy właśnie na tym obszarze. W lipcu 1959 r. odbyły się tam uroczystości z okazji piętnastolecia Polski Ludowej, w ramach których organizowano zawody sportowe, występy artystyczne, zlot młodzieżowy i zabawę ludową. Na tzw. Górze Czcibora ustawiono głaz upamiętniający bitwę. W następnym roku miejscowej szkole nadano imię Bohaterów 1 Armii Wojska Polskiego. Jeszcze wcześniej, w 1957 r. na rynku w niedalekich Mieszkowicach ustawiono pomnik przedstawiający Mieszka I. Natomiast w 1966 r., w ramach dużych obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, w prawdopodobnym miejscu bitwy odbyła się wielka manifestacja, w czasie której zorganizowano apel poległych zwycięzców spod Cedyni, Psiego Pola, Grunwaldu, Wału Pomorskiego, Siekierek i Berlina. Otwarte wówczas zostało również Muzeum Regionalne, w którym prezentowano między innymi zabytki odnalezione w ramach wykopalisk archeologicznych. Cedynię odwiedzali też chętnie uczestnicy różnego rodzaju imprez masowych (np. sztafet) odbywających się w ramach Tysiąclecia bądź też kolejnych „okrągłych” obchodów Zwycięstwa.
Pomnik Mieszka I na rynku w Mieszkowicach (fot. Bartek Wawraszko; GNU Free Documentation License, Version 1.2).
W czerwcu 1972 r. zaplanowano uroczystości tysiąclecia zwycięstwa pod Cedynią. Podczas przygotowań prowadzonych od początku dekady, zorganizowano wiele wystaw, konferencji, akcji odczytowych i wydarzeń kulturalnych. Ponadto zaprojektowano specjalny medal pamiątkowy oraz znaczki pocztowe, a na Górze Czcibora ustawiono wysoki na piętnaście metrów i ważący trzysta ton pomnik Polskiego Zwycięstwa nad Odrą autorstwa Czesława Wronki i Stanisława Biżka. Przedstawia on białego orła z szeroko rozpostartymi skrzydłami. U podnóża rzeźby oraz na budynku poczty umieszczono mozaiki ukazujące bitwę. W kilku innych miejscach również ustawiono kamienne rzeźby (obelisk, figurę konnego rycerza). Przygotowania te kosztowały około dwudziestu milionów złotych. W czasie obchodów zorganizowano zlot młodzieżowy, apel poległych na cmentarzu wojennym w Siekierkach, zawody sportowe oraz wielką manifestację patriotyczną u stóp nowego pomnika, w której udział wzięli przedstawiciele PZPR (z bliskim współpracownikiem Edwarda Gierka, sekretarzem Komitetu Centralnego do spraw propagandy Jerzym Łukaszewiczem), ministrowie, generalicja oraz przedstawiciele lokalnych władz, organizacji społecznych i młodzieżowych.
Na fali fascynacji bitwą pod Cedynią w 1974 r. powstał też film historyczny Jana Rybkowskiego pt. Gniazdo, opowiadający o panowaniu Mieszka I. Scenariusz do filmu napisał Aleksander Ścibor-Rylski, a rolę księcia Polan zagrał Wojciech Pszoniak.
I choć dziś wielu historyków nie jest pewnych co do tego, jak wyglądało starcie z 24 czerwca 972 r., to w polskiej pamięci zbiorowej wydarzenie to na trwale zachowało się jako zwycięstwo Piastów nad germańskim marszem na wschód i jako dowód na polskość granicy na Odrze.
Dla polskich komunistów ideologia marksistowska nie była wystarczającą legitymizacją ich władzy. Aby uzasadnić swoje rządy, włodarze Polski Ludowej ukazywali siebie jako spadkobierców polskiej tradycji i reprezentantów interesu narodowego. Stąd też specyficzna polityka historyczna, której jednym z elementów była pamięć bitwy pod Grunwaldem.
Tradycja grunwaldzka towarzyszyła przyszłym rządzącym powojenną Polską niemalże od początku ich działalności. Jako pierwsi wykorzystali to komuniści przebywający w ZSRR, członkowie Związku Patriotów Polskich. Okazją do tego było powstanie 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki dowodzonej przez gen. Zygmunta Berlinga. Przysięga tej formacji wojskowej, zorganizowana w obozie w Sielcach nad Oką (miejsce to wybrano nieprzypadkowo, nazwa brzmiała bowiem o wiele bardziej polsko niż Buzułuk, gdzie formowano oddziały gen. Władysława Andersa), miała miejsce właśnie 15 lipca 1943 r.
Order Krzyża Grunwaldu na banknocie 50 zł z 1975 roku
Niedługo potem dowództwo Gwardii Ludowej, czyli partyzantki związanej z Polską Partią Robotniczą, ustanowiło Order Krzyża Grunwaldu. Wyróżnienie to, zatwierdzone w następnym roku przez Krajową Radę Narodową, stało się głównym odznaczeniem wojskowym PRL, chociaż w hierarchii orderów był on mniej więcej równorzędny Orderowi Virtuti Militari. Krzyż Grunwaldu do końca PRL otrzymali m.in. gen. Dwight Eisenhower i Jean de Lattre de Tassigny, liczni marszałkowie ZSRR (Gieorgij Żukow, Iwan Koniew, Aleksandr Wasilewski, Iwan Jakubowski), generałowie polscy (Michał Rola-Żymierski, Karol Świerczewski, Zygmunt Berling, Stanisław Popławski oraz pośmiertnie Władysław Sikorski), politycy międzywojenni (Wincenty Witos, Mieczysław Niedziałkowski, Norbert Barlicki), bohaterowie polskiego ruchu komunistycznego, astronauci (Jurij Gagarin, Mirosław Hermaszewski), a także jednostki wojskowe (1 Armia Wojska Polskiego, Brygada Międzynarodowa im. Jarosława Dąbrowskiego) oraz miasta czy obszary (Warszawa, Lublin, Kielecczyzna).
Koniec wojny przyniósł nową erupcję nawiązań do Grunwaldu. Znany jest plakat propagandowy z 1945 r. przedstawiający wrony, dwa hełmy (rycerski i hitlerowski) oraz hasła – Grunwald 1410 i Berlin 1945. Władze bardzo chętnie wykorzystywały takie analogie. Dnia 15 lipca 1945 r., w trakcie obchodów pięćset trzydziestej piątej rocznicy bitwy, planowano zorganizować oryginalny spektakl – zdobyte w czasie ostatnich walk z Niemcami sztandary oddziałów hitlerowskich miały zostać złożone u stóp Bolesława Bieruta pełniącego obowiązki głowy państwa. Rytuał ten miał nawiązywać do złożenia przed Jagiełłą zdobytych w 1410 r. chorągwi krzyżackich. Należy tutaj zauważyć, że połączono w tym przypadku polską tradycję ze współczesnym rytuałem – 24 czerwca tego samego roku w czasie defilady zwycięstwa w Moskwie sztandary hitlerowskie złożono bowiem przed Mauzoleum Lenina. W Polsce miały one jednak trafić w miejsce bardziej związane z tradycją, mianowicie do katedry na Wawelu (warto przypomnieć, że okres zaraz po wojnie to czas, gdy komuniści raczej nie toczyli otwartej wojny z Kościołem). Ostatecznie z całej koncepcji zrezygnowano.
Mauzoleum Hindenburga widziane z lotu ptaka
Wspomnieć też należy, że kilka lat po wojnie ostatecznie rozebrano mauzoleum marszałka Paula von Hindenburga, upamiętniające zwycięstwo niemieckie w bitwie pod Tannebergiem (polski Stębark, wieś sąsiadująca z Grunwaldem), które leżało między Sudwą a Olsztynkiem i zostało wysadzone przez wycofujących się Niemców. Uzyskane w ten sposób płyty granitowe wykorzystano m.in. do budowy gmachu KC PZPR w Warszawie i znajdującego się naprzeciwko tego budynku Pomnika Bojowników o Polskę Ludową oraz Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej w Olsztynie. Monumenty upadają, ale cokoły nadal można jakoś wykorzystać…
Szczyt popularności mitu grunwaldzkiego przypadł na rok 1960, kiedy to obchodzono pięćset pięćdziesiątą rocznicę bitwy. Okres ten to czas rządów ekipy Władysława Gomułki, dryfującej powoli w kierunku komunizmu narodowego, czego kulminacją były wydarzenia Marca 1968 r. W lipcu 1960 r. ostrze ataku skierowane jednak zostało przeciw Niemcom Zachodnim, które nie chciały uznać polskiej granicy na Odrze oraz Nysie Łużyckiej i dążyły do wzmocnienia swojego potencjału militarnego (m.in. zabiegając o uzyskanie broni jądrowej).
W dokumencie przygotowanym przez Sekretariat KC PZPR w 1957 r., który zawierał wytyczne w sprawie organizacji obchodów, sugerowano oparcie się na kilku filarach, m.in. na podkreślaniu odwiecznej polskości Ziem Zachodnich i Północnych oraz pokazaniu, że Polska Ludowa wraz z innymi krajami obozu socjalistycznego jest zdolna do pokonania tradycyjnego niemieckiego Drang nach Osten. Dokument zawierał także inną wskazówkę:
Umocnić i pogłębić tradycyjną, trwającą od wieków przyjaźń narodu polskiego z narodami Rosji i Litwy, Ukrainy, Białorusi i Czechosłowacji. Bitwa pod Grunwaldem stanowi przykład i symbol możliwości i znaczenia, jakie daje tym krajom braterska jedność działania.
W całej Polsce organizowano mniejsze uroczystości związane z rocznicą zwycięstwa nad Zakonem Krzyżackim. Pobrano m.in. grudki ziemi ze stu trzydziestu dwóch miejsc walki z naporem germańskim z lat 963–1945, w tym nawet spod pomnika Mikołaja Kopernika w Olsztynie, który jako obrońca tamtejszego zamku w czasie ostatniej wojny z Zakonem (1519–1521) również stał się weteranem walk z Krzyżakami.
Główne uroczystości zorganizowano jednak na polach grunwaldzkich. Obchody stały się kolejną okazją do przygotowania wielkiego zlotu organizacji młodzieżowych (Związek Młodzieży Socjalistycznej, Związek Młodzieży Wiejskiej, Związek Harcerstwa Polskiego, Zrzeszenie Studentów Polskich), w którym brało udział kilkanaście tysięcy młodych ludzi. Przedstawiciele młodzieży złożyli także uroczystą przysięgę:
Ślubujemy Ci Polsko: jedność młodzieży miasta i wsi w służbie narodu, socjalizmu i pokoju. [...] zespalać wszystkie siły naszego pokolenia pod ideowym przewodnictwem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. [...] Zespalać wszystkie siły naszego pokolenia do walki z wszetecznictwem, ciemnotą i zacofaniem [...] w braterstwie i jedności z krajami socjalizmu, w solidarności z ludźmi całego świata.
Maszty symbolizujące chorągwie, fragment Pomnika Zwycięstwa Grunwaldzkiego na polu bitwy (fot. Andrzej Barabasz; CC BY-SA 3.0)
Rocznica bitwy pod Grunwaldem była typowym wielkim świętem państwowym tej epoki. Uroczystość oglądało (według oficjalnych danych) ok. dwustu tysięcy widzów. Obowiązkowy punkt stanowiło przemówienie Władysława Gomułki oraz wystąpienia gości z „bratnich krajów”. Nie brakło rozmachu: oddano salut armatni, wypuszczono w niebo ogromną ilość gołębi, urządzono występy artystyczne, a główną atrakcją były pokazy lotnicze. Wówczas też odsłonięto monumentalny pomnik stojący do dziś na polach grunwaldzkich. Pod nim właśnie złożono urny z ziemią z miejsc walk z Niemcami.
To, że na polach Grunwaldu odbywały się co roku imprezy masowe, stało się wręcz trwałym elementem lokalnego życia. Co ciekawe, fakt ten nie musiał być akceptowany przez mieszkańców wsi. W 1970 r. z okazji obchodów Święta Zwycięstwa (9 maja) w całym kraju zorganizowano spotkania ludności wiejskiej z oficerami Wojska Polskiego, którzy pełnili z tej okazji funkcję agitatorów. W archiwum KC PZPR zachował się raport z tych spotkań w województwie olsztyńskim. Propagandyści donosili, że zdecydowana większość spotkań odbyła się, nie udało się ich zorganizować tylko w kilku miejscach, m.in. w gromadzie Grunwald. Jak podkreślano, były to środowiska trudne, gdzie zawsze istniały problemy z organizacją imprez i zebrań. Czyżby więc to mieszkańcy Grunwaldu jako pierwsi uodpornili się na propagandę?
Z okazji pięćset pięćdziesiątej rocznicy zwycięstwa grunwaldzkiego na ekranach polskich kin pojawił się film w reżyserii Aleksandra Forda pt. Krzyżacy, z Emilem Karewiczem w roli Władysława Jagiełły i Stanisławem Jasiukiewiczem jako Ulrichem von Jungingenem. Według wyliczeń produkcję do 1987 roku obejrzały trzydzieści dwa miliony widzów. Do tej pory stanowi to rekord oglądalności w historii polskiego filmu (prawdopodobnie nie do pobicia w obecnych czasach). Obraz Forda zostało również zgłoszone jako kandydat do Oskara w kategorii filmów nieanglojęzycznych.
Heroiczna opowieść o Zbyszku z Bogdańca, Danusi Jurandównie i Jagience zawiera także sporo niewidocznych na pierwszy rzut oka wątków propagandowych. W scenie narady dowódców polskich przed bitwą pojawia się (nie występujący w powieści Henryka Sienkiewicza) brat Jagiełły Semen Lingwen, dowodzący słynnymi pułkami smoleńskimi (ich udział w bitwie stanowić miał zapowiedź polsko-radzieckiego braterstwa broni). Chwilę potem, kończąc naradę krzyżacką, von Jungingen oświadcza: Do dzieła bracia! Będzie ono krwawe, ale na tysiąclecia zapewnimy panowanie chrześcijaństwa na Wschodzie! Jego doradcy odpowiadają kilkukrotnym okrzykiem: Heil! (Krzyżacy „heilują” też w momencie gdy w czasie bitwy zdobywają polską chorągiew). Kiedy zaś w ostatniej scenie filmu polscy rycerze rzucają pod nogi Jagiełły zdobyte chorągwie krzyżackie (motyw jak widać chętnie wykorzystywany przez propagandzistów) i kładą na nich ciało wielkiego mistrza, król Polski mówi: Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mienił się być większym niż wszyscy mocarze. Analogie miały być (i są) widoczne po chwili zastanowienia.
Władysław Jagiełło (Emil Karewicz) nad ciałem Urlicha vov Jungingena – kadr z filmu „Krzyżacy” Aleksandra Forda (ze zbiorów Muzeum Kinematografii w Łodzi)
Profesor Marcin Kula, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego zajmujący się dziejami PRL, wspomina, że jako młody człowiek uczestniczył w pokazie filmu Forda, w który wpleciono archiwalne zdjęcia z czasów drugiej wojny światowej dokumentujące zbrodnie hitlerowskie. Jak widać, czasem rezygnowano z aluzji, przekazując treść propagandową „otwartym tekstem”.
Polityka historyczna pełni zwykle funkcję wewnętrzną i zewnętrzną. Z punktu widzenia pierwszej z nich, nawiązania do tradycji grunwaldzkiej miały pokazywać polskich komunistów jako stojących na straży narodowej historii, dziedzictwa i racji stanu. Niech nas atakują jako polskich komunistów – te słowa Władysława Gomułki wypowiedziane tuż po zakończeniu wojny doskonale pokazują ten sposób myślenia.
Dochodziło czasem do sytuacji absurdalnych z punktu widzenia logiki ideologii. Piotr Osęka następująco opisuje akademie w czasie obchodów rocznicy bitwy w 1960 r.:
Na wzgórzu, z którego przed pięcioma wiekami Jagiełło dowodził wojskami polsko-litewskimi, ustawiono trybunę dla Gomułki, Cyrankiewicza i pozostałych członków kierownictwa. Podwyższenie obwieszono replikami dawnych sztandarów wojskowych: w ten sposób wodzowie proletariatu wystąpili wśród koron, postaci świętych i szlacheckich insygniów.
Czyżby komuniści chcieli sprawiać wrażenie, że są kontynuatorami polityki Jagiełły?
Plakat „Z mroków średniowiecza krucjata przeciwko Polsce”
W wymiarze zewnętrznym obchody grunwaldzkie tradycyjnie skierowane były przeciwko Niemcom, głównie tym z Zachodu. Propaganda tworzyła ciągi wydarzeń w odwiecznym sporze polsko-niemieckim: Cedynia–Grunwald–Berlin, a Ulrich von Jungingen miał być przodkiem Ottona von Bismarcka, Adolfa Hitlera, Herberta Hupki i Herberta Czai (dwaj ostatni jako przywódcy niemieckich wypędzonych byli głównymi szwarccharakterami peerelowskiej propagandy). Wykorzystywano również fotografię kanclerza RFN Konrada Adenauera, honorowego członka istniejącego wszak do dzisiaj Zakonu Krzyżackiego, ubranego w biały płaszcz z czarnym krzyżem – zdjęcie to, wielokrotnie powielane przez propagandystów, najbardziej znane jest z plakatu z okresu stanu wojennego o haśle: Z mroków średniowiecza krucjata przeciwko Polsce.
Granie na nutach antyniemieckich było właściwie jednym z niewielu pól, na których komuniści mogli rzeczywiście wystąpić w roli obrońców polskiej racji stanu. Polacy, pamiętający drugą wojnę światową lub żyjący w jej cieniu, byli wrogo nastawieni do Niemców, a twarda polityka zachodnioniemieckiej prawicy w kwestii granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej tylko tę niechęć podsycała. Nic dziwnego, że wykorzystywano triumf nad Krzyżakami do podgrzewania antyniemieckich nastrojów.
Rozkwit tradycji grunwaldzkich to właściwie pierwsze dwadzieścia pięć lat istnienia Polski Ludowej. Gdy w 1970 r. podpisana została umowa z RFN o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych, ostrze antyniemieckie w polskiej polityce zagranicznej stępiło się, zwłaszcza że niedługo potem z Bonn popłynęły do Polski kredyty inwestycyjne. Warto pamiętać też, że właśnie około 1970 r. nastąpiła w Polsce zmiana pokoleniowa, która utrudniła tradycyjną propagandę. Niełatwo było już wygrywać cokolwiek na heroicznych początkach okresu odbudowy państwa i budowania socjalizmu czy też na pamięci trudnych doświadczeń wojny. Z tego też wynika prawdopodobnie pojawienie się gierkowskiej propagandy sukcesu nastawionej na nowoczesność. Grunwald był dla młodych ludzi już raczej cząstką historii, o której cały czas – w sposób nudny i sztampowy – mówiło się w szkole.
W latach 80. z tradycji grunwaldzkiej pozostały już tylko dwa elementy. Pierwszy z nich to powstanie i funkcjonowanie Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”, skupiającego partyjną ekstremę konserwatywno-antysemicką. Drugi to postać towarzysza Jana Winnickiego z serialu Alternatywy 4, który w swoim bogato wyposażonym mieszkaniu trzymał (trudno powiedzieć – kopie czy oryginały?) Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki i Grunwaldu Wojciecha Kossaka. Był to już chyba wyłącznie przykład snobizmu wysoko postawionego aparatczyka i aluzja do nacjonalistycznej przybudówki PZPR, a nie przejaw żywej pamięci o zwycięstwie z 1410 r.
Gdy nad ranem 6 marca 1953 r. polskie media poinformowały o śmierci Stalina, z inicjatywy władzy komunistycznej rozpoczął się wielki spektakl propagandowy, będący kulminacją kultu „chorążego pokoju” w Polsce. Stan zbiorowej hipnozy utrzymywał się do 9 marca, gdy cały kraj uczcił pogrzeb radzieckiego dyktatora.
O chorobie Józefa Stalina Polacy dowiedzieli się 4 marca z radia i radiowęzłów, następnego dnia zaś o wszystkim poinformowała ich prasa. Już wtedy było wiadomo, że coś się niedługo wydarzy. Ruszyła wielka machina mobilizacyjna, na której opierał się cały stalinizm (czy szerzej – komunizm). System trwał, dopóki udawało mu się pchać masy do wskazanego przez siebie celu.
Józef Stalin
Dnia 6 marca po północy informację o śmierci Józefa Wissarionowicza podało radio moskiewskie. Zebrane na szybko kierownictwo PZPR w środku nocy przygotowało specjalną odezwę, w której uczczono pamięć zmarłego oraz opisano jego zasługi dla Polski. Tekst ten już rano znalazł się w „Trybunie Ludu”, którą (podobnie jak część innych tytułów) przeredagowywano w samym środku nocy po to, by przetworzona informacja o śmierci „papieża komunizmu” dotarła do społeczeństwa już rano.
Formę organizowania „spontanicznej” żałoby regulowały instrukcje przygotowane w KC. Nakazywano w nich między innymi opuszczenie flag narodowych do połowy masztu oraz wywieszenie w widocznych miejscach napisu: Nieśmiertelne imię Stalina zawsze będzie żyć w sercach narodu polskiego i całej postępowej ludzkości. Podobnie regulowano przebieg zgromadzeń żałobnych w zakładach pracy: na początek minuta ciszy, potem odczytanie oficjalnych odezw (najpierw radzieckich, następnie polskich), wysłanie krótkiej depeszy kondolencyjnej do ambasadora ZSRR w Polsce, wreszcie – odśpiewanie Międzynarodówki (na wsiach zastąpione pieśnią Gdy naród do boju). Bardzo szybko przestrzeń publiczna przybrała żałobny wygląd. Wszędzie pojawiały się popiersia i portrety generalissimusa, udekorowane czerwienią i czarną krepą, zastępowaną w wypadku jej braku czarnymi pończochami. Na gmachu KC powieszono podświetlany reflektorami, ogromny portret „dumy proletariatu”.