Oceania. Historia zaginionego kontynentu - Mór Jókai - ebook

Oceania. Historia zaginionego kontynentu ebook

Mór Jókai

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wielki filozof klasycznej Grecji, Platon, wspomina w swoich pismach o osobnej części świata, której historycy i geografowie szukali gdzieś na morzu między Wyspą Świętej Heleny a brzegami Afryki. Poeci i filozofowie nazywali ją w starożytności Atlantydą, Oceanią, Szczęśliwymi Wyspami, Ziemią Hiperborejską. Do dziś owa mityczna kraina, która miała być miejscem istnienia rozwiniętej cywilizacji zniszczonej przez serię trzęsień ziemi i zatopionej przez wody morskie, rozpala emocje wielu. O zagładzie tego mitycznego lądu opowiada właśnie znakomita powieść popularnego węgierskiego pisarza Móra Jókaiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 87

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mór Jókai
Oceania
Historia zaginionego kontynentu
Tłumaczenie: Antoni Lange
Warszawa 2016
Rozdział I

Wielki filozof klasycznej Grecji, Platon, wspomina w swoich pismach o osobnej części świata, której historycy i geografowie szukali gdzieś na morzu między Wyspą Świętej Heleny a brzegami Afryki.

Poeci i filozofowie nazywali ją w starożytności Atlantydą, Oceanią, Szczęśliwymi Wyspami, Ziemią Hiperborejską.

Jeszcze wówczas ziemia była bóstwem i budowano dla niej ołtarze; jeszcze wówczas nie doszli ludzie do tej wiedzy, że ziemia jest tylko drobnym atomem wobec wielkiej kuli słońca, które ją w przestrzeniach niebieskich w równowadze utrzymuje i naprzód popycha. Nie wiedzieli, że ziemię można wymierzyć, granice jej oznaczyć, odgadnąć, skąd powstała, gdzie stoi, dokąd biegnie. Jeszcze wówczas ziemia była bóstwem: tak była nieskończona, tak bezgraniczna, tak niezmierna, a słońce i gwiazdy były jej sługami.

Nad ziemią było niebo, pod ziemią był Styks, a na ziemi samej ludzie przerażeni ogromem obydwu. Nikt nie wiedział, jakim sposobem z tych błękitów wysokich, przez atmosferę powietrzną, przepływa do nas promień słońca i że tam na wysokościach tak jest zimno, jakby tam bogów wcale nie było, i że ziemia jest tylko cienką skorupą kuli, w której wnętrzu szatani palą wieczny ogień, burząc spokój jej powierzchni.

Ziemia była wówczas wolną równiną; poeta mógł wyobrażać sobie poza znanymi krajami nowe części świata, gdzie żyli ludzie inni, skąd pochodziły cuda, a wyobrażenia te zmieniały się stosownie do fantazji ludu.

Jakże wspaniały widok przedstawiał się duszy poety! Na trzy tysiące lat przedtem żyły duchy poetyczne u dwojga wrót znanego świata starożytności. Pierwszy, na wysokim północnym wschodzie, żył na śnieżnych wierzchołkach Atlasu i granicą oddzielał ludy ówczesne od nieznanych przestrzeni. Za tym łańcuchem gór huczały walki synów Goga i Magoga, których zaborca Aleksander Wielki odciął od świata żelaznymi wroty, a którzy później wciąż kruszyli góry, podrywali wyspy, kopali drogi podziemne, aby się od kajdan uwolnić. Biada światu, biada tym, którzy żyli wtedy, gdy odkryli drogę przez lesisty Imaus i gdy stanęli wobec twarzy kosmatych, wobec czaszek kwadratowych, wobec nieznanej mowy, oręża i ubiorów; gdy otoczyli ziemię z końca w koniec, jak olbrzymia ręka potężnego ducha który napełnił te puste przestrzenie groźnymi ludy, wspaniałymi miastami, bohaterami i królami, i nagle zburzył to wszystko, aby inne malować obrazy.

Na drugim końcu ziemi, na ciepłym południowym zachodzie, gdzie fantastyczne widziadła kąpią się w błękitnych lustrach wód morskich, tam marzył poeta szczęśliwszy świat, gdzie niebo i ziemia w słodkim spoczywają uścisku, gdzie powietrze wolniejsze, miłość słodsza, mąż odważniejszy, kobieta wierniejsza; gdzie blaski są bez cieniów, gdzie radości bez smutków, gdzie kwiaty nie więdną, gdzie wszystko wiecznie młode: trawa i drzewo, i serce ludzkie.

Zadziwiająco piękne były te ułudne obrazy narodów starożytnych, które ze wstrętem i strachem ciemnymi, ponurymi barwy malowały północ, a na nieznanym południu oczekiwały ziszczenia niedościgłych nadziei, tam wysyłając swe mary i westchnienia.

*     *
*

W owym czasie – kiedy powstający Rzym zaczynał być panem tej części świata, którą ówcześni geografowie zwali Ziemią Znaną – drugie młode miasto rodziło się nad brzegami morza; a powstało ono prawie naprzeciw tego wielkiego buta, który się zowie Italią, co tak wielką rolę miał w świecie odegrać i to nowe miasto miał zdeptać.

Nowe miasto świata wyrosło z ziemi równie szybko jak Roma. Jeszcze żyła legenda o pięknej założycielce miasta Dydonie, która kupiła od obcego króla taką miarę tej ziemi, jaką skóra wołu obejmie, i pokrajawszy ją w cienkie rzemienie, otoczyła nią nabyty grunt i wnet stała się panią krajów i mórz okolicznych i stworzyłaby pewnie miasto największe na świecie, gdyby na nim Romy nie było. Dwa główne punkty nie mogą być na świecie, około dwóch osi nie może się obracać ziemia.

Imię młodego miasta było Kartagina.

Trzysta trzydzieści lat liczyła Kartagina od swego założenia – które, podług rachuby naszej, wyjdzie na lat pięćset pięćdziesiąt przed narodzeniem Chrystusa – gdy zdarzył się w niej wypadek następujący:

Pewien wódz okrętu handlowego – który często opływał brzegi Afryki i długie lata już od ojczyzny był oddalony, tak że za umarłego był uważany i żona jego za mąż wyszła, a miejsce jego inni zajęli – zjawił się nagle, gdy go nikt nie oczekiwał, w porcie rodzinnego miasta, w porcie najbogatszym w świecie, jakim nie był nawet Tyr, najstarożytniejsze miasto handlowe.

Żeglarza tego zwano Hannonem, a imię jego wnet rozbrzmiało po całym mieście i każdy z drżeniem dowiadywał się, że powrócił Hannon, którego tak długo mieli za umarłego.

A przywoził ze sobą skarby i drogie kamienie, o jakich nikt nawet we śnie nie marzył.

Był zwyczaj u ludu kartagińskiego, że kupcy, którzy w dalekich ziemiach bywali, zaznaczali na marmurowych tablicach czas i przygody swej podróży i tablice owe pomieszczali w świątyni Chronosa, świątyni boga czasu, w bliskości Byrsy, gdyż wówczas już Kartagińczycy wiedzieli, że czas – to największy skarb, że czas – to pieniądz...

Tablice Hannona stały już na ołtarzu Kronosa. Ale nie wolno było tłumowi tych tablic oglądać, tylko starym doradcom, siwym senatorom, którzy mądrze i uczenie obliczali, jaką korzyść państwo na tym odnieść może.

Gdy już tablice Hannona stały przed ołtarzem, nazajutrz wezwał go starosta do swego domu, który zbudował na małej wysepce między dwoma portami miasta, naprzeciw wrót słoniowych.

Kartago miała wówczas sześćdziesiąt dwie bramy i pięćdziesiąt tysięcy sześciuset mieszkańców; trzydzieści murów ochronnych otaczało półkolem miasto nad brzegiem morza, kopuły pałaców lśniły od złota, a nad dworcami unosiły się szczyty świątyń, których ściany były z czystego marmuru, kolumny z alabastru, kapitele słupów ze srebra, a na dachu złoty bocian o czworgu srebrnych skrzydłach.

Kiedy Hannona archont jeden prowadził przez krwawy most, lśniący od żywicy, którą był wysmarowany, stanęli pośrodku – pod kolumną Baaltis – i spojrzeli przed siebie na imponujące ulice miasta, na place obszerne, którymi przebiegały tłumy pracowitego ludu. Całe stado słoni prowadzono w drogę, a na potężnych ich grzbietach leżały wory olbrzymie i stały śmiałe wieżyce.

– Spojrzyj, Hannonie! Czyś widział w twych dalekich podróżach miasto lepiej zabudowane, więcej zaludnione?

– Widziałem większe – odrzekł marynarz.

– Czy nie czułbyś boleści, gdyby się te pałace rozpadły w ruinę i gdyby, zamiast tłumu ludu, zamieszkały tu węże i nietoperze, i gdyby przyszedł tu jaki obcy człowiek nieznający imienia Kartaginy, i zapytał: – Cóż to jest? Któż co wie o tym?

– Pewnie, byłaby to szkoda.

– A gdyby tak powiedział: – Oto było tu niegdyś miasto, władające połową świata, miasto, którego upadek zaczyna się od chwili, gdy powrócił doń z dalekiej podróży żeglarz, zwany Hannonem. – Czy i wtedy byś go żałował?

– Niechaj bogowie mnie bronią.

– Zatem zważaj na usta swoje, abyś wiedział, co przed radą masz mówić.

Wkrótce byli w senacie. Starsi miasta siedzieli pod ścianami, a najstarszy senator Hiercos, z siwą, po pas długą brodą, trzymał w ramionach wielkie marmurowe tablice, na których Kannon czyny swoje opisał.

– Hannonie! – rzekł najstarszy do marynarza. – Długo byłeś w dali od ojczyzny, czekaliśmy cię i nie wracałeś. Tutaj jest twój pałac, tu skarby twoje, twój bogaty ogród, twoja ojcowizna, tu twoja piękna żona, twoje miłe niewolnice, a jednak tyś umiał być tak długi czas w oddali. Czy prawdą jest to, coś na tych marmurowych tablicach napisał?

– Prawdą jest; nie wymyśliłem.

– Czy prawdą jest, że pchnięty burzą ku południowi, odkryłeś część świata większą niż wszystkie znane dotąd części świata razem?

– Takem napisał, tak jest.

– Czy prawdą jest, że tam zima ciepła jak u nas wiosna, trawa tak wysoka jak u nas drzewo, zwierzę tak rozumne jak u nas człowiek?

– Zaprawdę, tak.

– Czy prawdą jest, że tam kobieta piękniejsza, mąż odważniejszy niż u nas, że tam powietrze samo uzdrawia, suchotnikom daje siłę, bojaźliwym męstwo, brzydkim piękność?

– Tak powiedziałem.

– Czy prawdą jest, że ziemia tam złotym piaskiem pokryta, że góry tam są z drogich kamieni, a na brzegu morza perły i purpura?

– Tak rzekłem, tak jest.

– Czy prawdą jest, żeś widział tam trzcinę, z której miód wypływa; żeś widział tam krzaki, które dają nici bielsze od śniegu; żeś widział tam drzewa, z których owoców słodkie wino wypływa, a spod ich kory mleko się sączy?

– Widziałem wszystko i przywiozłem ze sobą okazy.

– A czyś przywiózł ze sobą tego ptaka, który jest rozumny jak człowiek, który ludzkim mówi językiem i cuda czyni?

– Jest na okręcie moim.

– A czyś mówił już o tym innym?

– Tylko na tych marmurach spisane są moje tajemnice.

– Czy twoi żeglarze nie byli w mieście?

– Żaden z nich portu nie opuścił.

– Wróć do swego okrętu, Hannonie!

Poszli więc razem z nim do przystani.

Późnym wieczorem wywiedli okręt na pełne morze, otaczając go czterema wojennymi nawami, rozdarli jego żagle, zniszczyli jego ster, złamali jego maszty i podłożyli z czterech stron grecki ogień, który w wodzie płonął. Ogniste iskry podpaliły okręt, a niezgaszony płomień ognia greckiego przeniknął żelazne pokrycia i pośrodku morza pochłonął okręt Hannona wraz z jego właścicielem i załogą, i przywiezionym z nowych światów złotym piaskiem, i z owocem chlebowym, i z rośliną miodonośną, i z mlekodajnym drzewem, i z ptakiem gadającym; wszystko to razem do szczętu w wodzie spłonęło.

A w Kartaginie postanowiono, że kto by o szczęśliwej ziemi Hannona ośmielił się jednym wspomnieć słowem, ten straci głowę na rynku Astarty, a gdyby którykolwiek senator powtórzył choć jedno słowo z tego, co Hannon na tej tablicy napisał, ten w porcie związany zostanie i z kamieniem u szyi w morze rzucony.

Gdyby bowiem lud kartagiński mógł się dowiedzieć, że istnieje kraj tak szczęśliwy pod niebem, tłumnie porzuciłby ojczyznę i te pałace rozpadłyby się w ruiny, a węże i nietoperze zamieszkałyby na gruzach i cudzoziemiec tak by się pytał o Kartaginę: – Cóż to jest? Któż wie co o tym?

Rozdział II

Kiedy Tyr był jeszcze w stanie kwitnącym i kiedy nawy jego aż do Indii dopływały, żył wówczas w tym mieście bogaty żeglarz, który nazywał się Bar Noemi. Jak widać z nazwiska, był on pochodzenia palestyńskiego; jeden z tych potomków Beniamina, którzy w czternastu mężów wypędzeni zostali z miasta i zabici za obrazę jednej kobiety.

Kara była rzeczywiście zasłużona. Dzicy ci ludzie zhańbili kobietę, która jako gość do miasta przybyła; dlatego też godziło się znieść ich z oblicza ziemi.

Bar Noemi jednak był wówczas jeszcze dzieckiem, wskutek czego uwolniony został od kary, jako nie mający udziału w winie ojców. Wiedział on dobrze, że kara ta nastąpiła na rozkaz Pana, na rozkaz wszechmocnego, mściwego Jehowy, który wśród błyskawic i gromów własną ręką napisał na marmurowych, kowanych tablicach: Niechaj świętą będzie obcemu człowiekowi twarz kobiety obcej, a kto jako wróg przychodzi, niech śmiercią umrze.

Bar Noemi wiedział dobrze, że wyrok wypełniono w sposób bezwzględny i bezlitosny, ale nie porzucał wiary swych ojców, gdy pomyślał o krajach szczęścia, o Ziemi Obiecanej, o wspaniałych podaniach Syjonu, o błogosławieństwie potężnego a mściwego Boga, który grzechy ojców karze do czwartego pokolenia, cnoty ich zaś nagradza do tysiącznego.

Ale bogowie Tyru i Sydonu, bogowie greccy byli milsi; uznawali miłość na swych ołtarzach i przyjmowali ofiarę gołębia czy kozy, według tego, czy miłość była czysta, czy nieczysta; nie rachowali zresztą nikomu grzechów wesołych, misteriami uczyli śmiertelnika jak po niepojętych stopniach rozkoszy zbliżyć się do zbawienia lub potępienia.

Bar Noemi nie odwiedzał świątyń Astarty; zamiast tego spędzał święta ojców na postach i modlitwie, oblewał próg swego domu krwią paschalnego baranka i co rok stawiał na dworze swoim namiot pokryty zielenią. Lud tyryjski pozwalał mu czynić, co mu się podobało, gdyż zawsze ludność handlowa w rzeczach wiary jest bardzo tolerancyjna; nie mówiono też wobec niego nigdy o wierze Izraela; dość się kłócili ze sobą, jeżeli nie o żelazo, to o srebro i złoto.

Bar Noemi, kiedy dorósł, był najbogatszym prawie z kupców tyryjskich; pięćdziesiąt okrętów wiozło mu srebro, złoto, purpurę, perły i zamorskie zioła – i niosło je z jednej części świata do drugiej. Sam on był najśmielszym żeglarzem. Często całe lata nieobecny w domu, był na swoim okręcie, którego załogę stanowiła wyborowa młodzież hebrajska.

Bar Noemi był pierwszy, który wpłynął na Morze Czerwone, który na swym statku do Kartaginy umiał dopłynąć nie używając do przenoszenia ciężarów z jednego brzegu morza na drugi karków wielbłądzich, co pod Ptolemeuszami było ogromnie płacone i bardzo utrudniało handel. Nikt nie wiedział, nawet spośród najstarszych kupców, jakim sposobem można by było drogę tę skrócić. Przylądek Dobrej Nadziei był wówczas jeszcze dla kupieckiego świata nieznanym punktem, od którego odpychały go nieprzyjazne huragany i burze morskie.

W Kartaginie poznał Bar Noemi córkę pewnego kupca, jedną z punickich piękności, których czaru nie dosięgały nigdy damy rzymskie. Miała ona cerę twarzy jak najbielszą; jasny, prawie w szafran wpadający, bujny włos; błękitne oko z czarną rzęsą, wąskie, ciemne, łukowate brwi; usta ciemnoczerwone jak purpura, a skórę gładką jak aksamit.

Piękne Rzymianki, po ukończeniu pierwszej wojny punickiej, widząc, jak ich mężowie stają się niewolnikami pięknych cudzoziemek, wszelkiej sztuki używać zaczęły, aby walczyć z pięknościami kartagińskimi. Malowały więc włosy swoje szafranem, twarz na noc świeżym pokrywały mięsem, usta czerwoną maścią różowały.

Ale Kartaginkom wszystko to dała natura: dała im ona złociste warkocze, bujne i długie, z których w ostatnich klęskach wojennych swej ojczyzny, wyplatały cięciwy do łuków – łuków, które miały w rozpaczliwych dniach Kartaginy łamać szeregi wrogów i bronić twierdz od naporu oręża rzymskiego.

Jedną z takich piękności była Byssenia.

Ojciec był zadowolony z losu, jaki Bar Noemi córce jego miał stworzyć. Kupcy zazwyczaj w czasie ważnych i dobrych interesów zakładają sobie kółko rodzinne. Bar Noemi był to nie tylko bogaty, ale też i piękny mężczyzna. Był odważny, rozumny i głowę nosił wysoko, gdyż wiedział, że to nadaje twarzy wyraz imponujący, a uważałby za hańbę spuścić przed kimkolwiek oczy. Zwykł był mawiać:

– Nie masz straszliwszego spojrzenia nad błyskawicę i straszliwszej mowy nad ryk morza, ale ja już i do nich przywykłem.

Znajomi, pierwsi znaczeniem w mieście ludzie, przyjaciele, zeszli się w dzień wesela Byssenii u jej ojca. Ją zaś kartagińskie dziewice powiodły do gaju Astarty, aby tam po raz ostatni w świętym ruczaju się wykąpała, i zaprowadziły ją do ołtarza bogini, gdzie miała być narzeczonemu oddana.

Kiedy grono tych dziewic żądać poczęło odeń, aby według fenickiego zwyczaju wyrzeźbionym bogom się pokłonił i aby prosił ich o błogosławieństwo, Bar Noemi na podziw wszystkich zawołał:

– Jehowa jest Bogiem! – i bogom się nie pokłonił.

Starcy i kapłani, przerażeni tym bluźnierczym okrzykiem, szeptać zaczęli między sobą, co mają począć z tym zuchwałym cudzoziemcem.

Zaprowadzili go do amfiteatru Astarty, którą lud czcił w postaci białej, wyrzeźbionej z marmuru niewiasty, i pokazali mu misteria, czci jej oddawane, słodkie tajniki miłości, wobec których rozum ludzki blednieje, podniecające obrazy zmysłowe, które pod różną nazwą, w każdym wieku, aż do naszych czasów, znajdowały bałwochwalców!

Bar Noemi odwrócił twarz od tej oślepiającej ułudy i zawołał:

– Jehowa Bóg!

Starcy i kapłani, opuściwszy głowy, wyszli i zaprowadzili Bar Noemiego do świątyni wielkiego, wspaniałego boga Dagona, który błyszczał od srebra i złota, który stał na okręcie perłowym pokrytym drogimi kamieniami i szlachetnym metalem i zamiast fal morskich płynął w olbrzymiej cysternie rtęcią napełnionej.

Tu rzekli Bar Noemiemu, jeżeli przed czarem miłości głowy nie schylił, aby schylił ją przed obrazem bogactwa, gdyż to Dagon daje pieniądz i władzę tym, którzy weń wierzą.

Ale Bar Noemi pogardliwie spojrzał na olbrzymie bogactwa, jakie widział wokół, i śmiało powtórzył:

– Jehowa Bóg!

Starcy i kapłani, gniewnie nań spoglądając, zaprowadzili go do świątyni Renafana, boga wojny, który stał na słupie miedzianym, a sam był wykuty z żelaza; pod nogami gromadą leżały miecze, tarcze i tryumfalne bitew łupy, które wojownicy kartagińscy na wrogach swych zdobyli i rostry okrętów, które na morzu nieprzyjaciołom zabrali – i które u nóg Renafana składano.

– Spójrz! Jeśliś nie kląkł przed miłością, przed bogactwem, klęknij przed tym bogiem, który daje sławę – największe szczęście prawdziwego męża.

Ale Bar Noemi, śmiało spojrzawszy w puste oczy bożka, zuchwale odparł:

– Jeden jest Bóg! Wszechmogący Jehowa!

Zaprowadzili go więc do podziemnej świątyni potężnego boga piekieł, Baala, który w wieczystym ogniu panuje i rozdaje kary i cierpienia na tym oraz na tamtym świecie. Tu pokazano cudzoziemcowi nieforemnego bałwana o czerwonej niesytej piersi, która codziennie krwawą ludzką ofiarą karmić się musiała. W końcu pokazali mu i ofiarę samą. Silnego i rosłego mężczyznę wtrącono w paszczę bezlitosnego boga i z nozdrzy wybiegł dym ciemny, a ginąca ofiara w jego pustym wnętrzu tak wyła, jakby szatan wrzaski swe czynił, a tak powoli cichła, jak dziki zwierz, gdy głód zaspokaja i wreszcie się nasyca.

– Bar Noemi! – mówili starcy. – Przed tobą wrota śmierci, mów!

Młody cudzoziemiec, pełen odrazy, podniósł oczy ku niebu, które było tak czyste, jak wieczne Boga siedlisko i nieporuszony mówił:

– Jeden jest Bóg, wszechmocny Bóg! Pan ziemi, Pan gwiazd niebieskich, Pan mórz, Pan życia i śmierci, Pan nad pany – nieśmiertelny Jehowa! A prochem i cieniem jest wszystko wobec niego!

Tymczasem bożek porwał drugą ofiarę, którą służbę czyniący kapłani rozćwiartowali i potworowi ją dali. Wycie umierającego złączyło do modlitwy ręce Noemiego. Sądził, że ostatnia jego nadchodzi godzina, że i jemu przyjdzie zginąć w paszczy Baala.

Starcy i kapłani znowu coś szeptali i z uśmiechniętym obliczem rzekli do Bar Noemiego:

– Oto zachowałeś do końca wiarę swoją, pozostań więc przy niej i nie bądź wobec niej przeklęty. Przysięgnij małżonce twej, według zwyczajów twoich, i weź ją ze sobą do twej dalekiej ziemi i żyj z nią, dopóki się twemu Bogu spodoba.

Uspokoił się na te słowa Bar Noemi i w ciszy serca swego błogosławił Jehowę, który daje zwycięstwo tym, co weń wierzą, i silne serce tym, co go sławią.

Przysiągł więc Noemi Byssenii miłość i wiarę według zwyczajów swej ziemi. Ojcu narzeczonej dał mały gościniec, ten zaś mu ofiarował znowu jakieś ozdoby kobiece; zamiany tej dokonawszy, ruszyli ku okrętom, a tłum ludu zebranego w porcie, wśród radosnych okrzyków i wesołej muzyki odprowadził ich nad brzeg morza.

Cztery okręty gotowe do podróży czekały na nowo zaślubionych. Były tam trzy wspaniałe okręty kartagińskie, ozdobione pysznym haftem po bokach, na zewnątrz miały wyrzeźbione ze złota różne dziwy, z tyłu był most zwodzony na wypadek bitwy z wrogami, a w pośrodku wysokie wzniesienie, skąd zazwyczaj rzucano kamienie i strzały.

Kiedy już wypłynęli żeglarze na pełne morze, kiedy już portu widać nie było, wtedy nagle okręty kartagińskie rzuciły mosty na okręt tyryjski i wszyscy stanęli.

Starcy jeszcze raz do Noemiego przemówili:

– Bar Noemi! Synu obcej ziemi! Pod tobą bezbrzeżne morze, nad tobą bezbrzeżne niebo. Powiedz teraz, jakiż Bóg w tej pustyni ci pomoże?

– Jehowa! – odrzekł Bar Noemi.

– Niechaj więc ci Jehowa pomoże! – rzekli starcy... i zerwali z okrętu Bar Noemiego żagle, połamali wiosła, zniszczyli ster i wszystko to, co do żeglugi jest konieczne.

Kadzili narzeczonej, aby powróciła do ojca, do Kartaginy. Ale Byssenia, przytuliwszy się do piersi Bara, odrzekła, że lepiej zostanie tu, na morzu, wśród burz i wichrów z tym, któremu wierność przysięgła i że nie opuści go w niebezpieczeństwie.

– Niech ci Jehowa pomoże! – mówili starcy i oddalili się od okrętu Bar Noemiego, spuściwszy mosty, i pozostawili go wśród burzliwego morza, bez żagli, bez wiosła, bez steru, na pastwę huraganom i na łaskę ślepego żywiołu.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.