Oczami psa. Co psy wiedzą, myślą i czują - Alexandra Horowitz - ebook

Oczami psa. Co psy wiedzą, myślą i czują ebook

Alexandra Horowitz

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

O czym myślą psy? Jak postrzegają świat i to dziwne zwierzę - człowieka? Jak to jest czuć zapach ludzkiego smutku i mijającego czasu? Dlaczego nie da się nie pobiec za rowerzystą? Na te i wiele innych pytań odpowiada w swej książce dr Alexandra Horowitz.

Autorka nie próbuje uczłowieczać psa na siłę, bada umysł zwierzęcia, które samo nie może o sobie niczego powiedzieć. Książka zawiera opisy najnowszych badań wskazujących na niezwykłe umiejętności czworonogów m.in. wyczuwania ludzkich nastrojów i wykrywania chorób.

Nie jest to podręcznik tresury, jednak wielbiciele psów znajdą w nim wiele wskazówek pozwalających na lepsze zrozumienie swych czworonożnych przyjaciół. Relacja z psem jest prawdopodobnie najbardziej fascynującą więzią, jaką człowiek może wytworzyć z przedstawicielem świata zwierząt. Psy kiedyś były dzikimi stworzeniami, z czasem stały się naszymi najwierniejszymi towarzyszami. Adaptacja do nowej sytuacji przekształciła ich ciała, mózgi i sposób zachowania. Nie należy jednak zapominać o tym, że psy na zawsze pozostaną obywatelami królestwa zwierząt, kochanymi, ale tajemniczymi przyjaciółmi.

„Dowiedz się, dlaczego twój pies jest tak wrażliwy na twoje emocje, spojrzenie i język ciała. Psy żyją w świecie bezustannie zmieniających się złożonych zapachów. Przeczytaj tę porywającą książkę i wejdź do świata zmysłów swojego psa”.

Tempie Grandin, autorka Animals in Translation i Animals Human

Oczami psa to przyjęta z radością, godna zaufania, osobista i błyskotliwa książka o tym, jak to jest być psem. Ta publikacja rzuca nowe światło na wiele mitów, które krążą o naszych czworonożnych pupilach. Mam nadzieję, że książka zdobędzie popularność, na jaką zasługuje”.

Marc Bekoff, autor "O zakochanych psach i zazdrosnych małpach: emocjonalne życie zwierząt"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 385

Oceny
4,1 (114 oceny)
51
36
20
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annmkb8

Dobrze spędzony czas

Książka zawiera dużo ciekawych informacji i wstawek z różnymi badaniami i eksperymentami, które jeszcze lepiej pozwalają zrozumieć świat oczami psa. Troche rozciągnięta, dużo subiektywnych przemyśleń i momentami nieco filozoficzna (czego w sumie można się spodziewać, ponieważ autorka studiowała filozofię). Na pewno pomoże wzbudzić większą empatię i zrozumienie w stosunku do psów i tego, co czują i jak funkcjonują. Polecam osobom, które za wiele nie wiedzą o psach i chcą trochę lepiej ich poznać. Ale myślę, że nie każdemu może odpowiadać styl pisania autorki.
10
zynzyl1

Dobrze spędzony czas

O co chodzi z tymi rodzynkami skoro pies nie może jeść winogrona i rodzynek.
10
EwelinaSJ

Dobrze spędzony czas

Książka jest dobra jednak mam trochę „ALE”. Momentami bywa też nudna. Nie dowiedziałam się z niej niczego nowego ale myślę, że dla początkującego „psiarza” może być bardzo wciągająca.
00
Tomasz1920
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe napisana momentami z humorem. Polecam wszystkim którzy odpowiedzialnie chcą mieć psa.Lub w myślą nad adopcją w przyszłości. Gorąco polecam.
00
Naz95

Dobrze spędzony czas

ciekawa i wnosząca nową wiedze
00

Popularność




Wstęp

Naj­pierw poja­wia się łeb. Zza kra­wę­dzi wzgó­rza wyła­nia się zaśli­niony pysk. Nie widać jesz­cze, do czego jest przy­mo­co­wany. Następ­nie bez pośpie­chu poja­wia się jedna łapa, potem druga, trze­cia i czwarta – dźwi­gają ponad sześć­dzie­się­cio­ki­lowe ciało. Wil­czarz irlandzki, metr wyso­ko­ści i pół­tora metra dłu­go­ści, obser­wuje dłu­go­włosą chi­hu­ahua, wysoką na pół psa, ukrytą w tra­wie mię­dzy nogami swo­jej wła­ści­cielki. Chi­hu­ahua waży trzy kilo­gramy i każdy z tych kilo­gra­mów trzę­sie się ze stra­chu. Wystar­czy jeden ocię­żały skok i wil­czarz ląduje przed chi­hu­ahua z posta­wio­nymi uszami. Onie­śmie­lona chi­hu­ahua patrzy w drugą stronę. Wil­czarz schyla się do poziomu chi­hu­ahua i szczy­pie ją w bok. Mały pie­sek spo­gląda na wil­czarza, który unosi zad, pro­stuje ogon i szy­kuje się do ataku. Zamiast ucie­kać przed oczy­wi­stym nie­bez­pie­czeń­stwem, chi­hu­ahua przyj­muje iden­tyczną pozę i rzuca się na pysk wil­czarza, obej­mu­jąc jego nos swo­imi małymi łap­kami. Zaczy­nają zabawę.

Przez pięć minut psy tur­lają się, chwy­tają, gryzą i rzu­cają na sie­bie. Wil­czarz prze­wraca się na bok, a jego mała towa­rzyszka odpo­wiada ata­kiem na jego pysk, brzuch i łapy. Jedno mach­nię­cie łapą olbrzyma i chi­hu­ahua leci do tyłu. Grzecz­nie usuwa się z zasięgu wil­cza­rza. Wielki pies szczeka, zrywa się i z łomo­tem ląduje na czte­rech łapach. Widząc to, chi­hu­ahua rzuca się na jedną z tych łap i gry­zie mocno. Złą­czeni są w uści­sku: myśliw­ski pies obej­muje pyskiem małą suczkę, ta z kolei kopie wil­cza­rza po pysku. Ale wtedy wła­ści­ciel przy­cze­pia do obroży olbrzyma smycz i odciąga go na bok. Chi­hu­ahua pod­nosi się, patrzy za nimi, szczeka raz i truch­tem rusza w stronę swo­jej pani.

Te dwa psy są tak odmienne, że mogłyby nale­żeć do róż­nych gatun­ków. Zawsze zaska­kuje mnie łatwość, z jaką potra­fią się ze sobą bawić. Wil­czarz łapał swoją małą kole­żankę zębami, brał ją do pyska i rzu­cał się na nią, ona zaś nie reago­wała stra­chem, lecz weso­ło­ścią. Jak wyja­śnić ich umie­jęt­ność wspól­nej zabawy? Dla­czego wil­cza­rzowi chi­hu­ahua nie jawi się jako ofiara? Dla­czego chi­hu­ahua nie widzi w wil­cza­rzu dra­pieżcy? Nie cho­dzi by­naj­mniej o to, że chi­hu­ahua żywi złu­dze­nie wła­snej potęgi, ani o to, że wil­czarz jest pozba­wiony agre­syw­no­ści. Nie wcho­dzą też w grę żadne głę­boko zako­rze­nione instynkty.

Są dwa spo­soby dowie­dze­nia się, na czym polega psia zabawa i co bawiące się psy myślą, postrze­gają i prze­ka­zują: trzeba uro­dzić się psem albo spę­dzić wiele czasu, uważ­nie się psom przy­glą­da­jąc. To pierw­sze było dla mnie nie­osią­galne. Oto więc czego dowie­dzia­łam się dzięki wni­kli­wym obser­wa­cjom.

Jestem wiel­bi­cielką psów. W moim domu zawsze był jakiś pies. Zaczęło się od naszego rodzin­nego pupila. Astra. Miał nie­bie­skie oczy, obcięty ogon i czę­sto wypusz­czał się na wie­czorne prze­chadzki po sąsiedz­twie, przez które nie­raz, już w piża­mie, zamar­twia­łam się do późna w nocy, ocze­ku­jąc jego powrotu. Długo opła­ki­wa­łam też śmierć Heidi, suczki Sprin­ger spa­niela, która pod­eks­cy­to­wana wbie­gła – oczami dzie­cię­cej wyobraźni widzia­łam ją z wywie­szo­nym ozo­rem i dłu­gimi uszami cią­gną­cymi się za nią w rado­snym galo­pie – pro­sto pod koła samo­chodu na sta­no­wej auto­stra­dzie nie­da­leko naszego domu. Będąc stu­dentką col­lege’u, z miło­ścią i podzi­wem patrzy­łam na przy­gar­nię­tego mie­szańca chow-chow, suczkę Bec­kett, która ze sto­ic­kim spo­ko­jem przy­glą­dała mi się, gdy wycho­dzi­łam każ­dego dnia na zaję­cia.

Teraz u mych stóp leży cie­płe, zwi­nięte w kłę­bek, dyszące ciało Pum­per­nic­kel – potocz­nie Pump – kun­delki, która mieszka ze mną przez całe swoje szes­na­ście lat i całe moje doro­słe życie. Każdy mój dzień, w pię­ciu kolej­nych sta­nach, przez pięć lat stu­diów i cztery miej­sca pracy, zaczyna się od jej mer­da­nia ogo­nem, gdy sły­szy, jak zaczy­nam się prze­wra­cać w łóżku. Każdy wiel­bi­ciel psów zro­zu­mie, że nie wyobra­żam sobie bez niej życia.

Jestem wiel­bi­cielką psów. Jestem też naukow­cem. Badam zacho­wa­nia zwie­rząt. Ze wzglę­dów zawo­do­wych nie lubię antro­po­mor­fi­za­cji, przy­pi­sy­wa­nia im uczuć, myśli i pra­gnień wła­ści­wych czło­wie­kowi. Pod­czas stu­diów wpo­jono mi naukowy kodeks: bądź obiek­tywny; nie tłu­macz zacho­wań żywych istot, odwo­łu­jąc się do pro­ce­sów umy­sło­wych, jeśli są prost­sze wyja­śnie­nia; zja­wi­sko, któ­rego nie da się jaw­nie zaob­ser­wo­wać i potwier­dzić, nie należy do sfery nauki. Dziś, jako wykła­dowca eto­lo­gii i psy­cho­lo­gii porów­naw­czej, posłu­guję się auto­ry­ta­tyw­nymi publi­ka­cjami, które zaj­mują się zja­wi­skami mie­rzal­nymi. Opi­sano w nich wszystko, od hor­mo­nal­nych i gene­tycz­nych źró­deł spo­łecz­nych zacho­wań zwie­rząt po odru­chy warun­kowe, stałe wzorce zacho­wań i opty­malne pro­por­cje karmy, zawsze w tym samym solid­nym, obiek­tywnym tonie.

A jed­nak.

Więk­szość pytań, jakie zadają mi stu­denci, książki te pozo­sta­wiają bez odpo­wie­dzi. Pod­czas kon­fe­ren­cji, na któ­rych pre­zen­tuję wyniki swo­ich badań, inni uczeni nie­uchron­nie kie­rują roz­mowy w kulu­arach na doświad­cze­nia z wła­snymi czwo­ro­noż­nymi pupi­lami. A ja wciąż mam te same wąt­pli­wo­ści doty­czące mojego psa i nie wygląda na to, by zostały szybko wyja­śnione. Wyniki naukowe pre­zen­to­wane w publi­ka­cjach rzadko odno­szą się do doświad­czeń życia ze zwie­rzę­tami i prób zro­zu­mie­nia ich umy­słów.

Pod­czas pierw­szych lat stu­diów, gdy zain­te­re­so­wa­łam się bada­niami nad umy­słem, zwłasz­cza zwie­rząt innych niż czło­wiek, ni­gdy nie przy­cho­dziło mi do głowy, by zająć się psami. Psy wyda­wały się takie zna­jome i zro­zu­miałe. Kole­dzy twier­dzili, że na psach nie ma się czego uczyć: to nie­skom­pli­ko­wane, zado­wo­lone z życia istoty, które trzeba tre­so­wać, kar­mić, kochać i to wszystko. Nie ma w nich żad­nych danych. Tak oto brzmiały kon­wen­cjo­nalne mądro­ści uczo­nych. Mój pro­mo­tor jest auto­rem świet­nych prac o pawia­nach: ssaki naczelne są fawo­ry­zo­wane w dzie­dzi­nie badań nad umy­sło­wo­ścią zwie­rząt. Zakłada się, że cechy i umie­jęt­no­ści naj­bliż­sze ludz­kim z naj­więk­szym praw­do­po­do­bień­stwem znaj­dziemy u naj­bliż­szych krew­nia­ków. Taka była i jest prze­wa­ża­jąca opi­nia eto­lo­gów. Co gor­sza, wyda­wało się, że wła­ści­ciele psów już dawno wypeł­nili obszar teo­rii psiego umy­słu wnio­skami wysnu­wa­nymi z aneg­dot i błęd­nych antro­po­mor­fi­za­cji. Samo poję­cie psiego umy­słu było skom­pro­mi­to­wane.

A jed­nak.

W trak­cie stu­diów w Kali­for­nii spę­dzi­łam z Pum­per­nic­kel wiele przy­jem­nych godzin w par­kach i na plaży. W tam­tym cza­sie szko­li­łam się na eto­loga, czyli naukowca zaj­mu­ją­cego się zacho­wa­niem zwie­rząt. Wcho­dzi­łam w skład dwóch grup badaw­czych, obser­wu­ją­cych bar­dzo towa­rzy­skie stwo­rze­nia: noso­rożce białe w Parku Dzi­kich Zwie­rząt w Escon­dido i kar­ło­wate szym­pansy bonobo w tymże parku oraz w zoo w San Diego. Nauczy­łam się wni­kli­wej obser­wa­cji, zbie­ra­nia danych i ana­lizy sta­ty­stycz­nej. Z cza­sem taki spo­sób postrze­ga­nia świata wkradł się w moje wycieczki do parku. Nagle psy, płyn­nie prze­miesz­cza­jące się pomię­dzy ludz­kim i wła­snym świa­tem, stały się dla mnie zupeł­nie nie­zro­zu­miałe: prze­sta­łam odczy­ty­wać ich zacho­wa­nie jako jasne i pro­ste.

Kie­dyś patrzy­łam z uśmie­chem na zabawę Pum­per­nic­kel ze zna­jo­mym bul­l­te­rie­rem, teraz widzia­łam skom­pli­ko­wany taniec wyma­ga­jący współ­pracy, szyb­kiej komu­ni­ka­cji i oceny wza­jem­nych umie­jęt­no­ści i pra­gnień. Naj­mniej­szy ruch głową albo nosem wyda­wał mi się teraz zamie­rzony i pełen zna­czeń. Widzia­łam wła­ści­cieli, któ­rzy nie rozu­mieli nawet naj­drob­niej­szej rze­czy, którą robiły ich psy; dostrze­ga­łam psy za sprytne dla swo­ich towa­rzy­szy zabawy; ludzi, któ­rzy odczy­ty­wali psie prośby jako zmie­sza­nie, a zachwyt jako agre­sję. Zaczę­łam brać ze sobą kamerę, aby nagry­wać nasze wycieczki do parku. W domu oglą­da­łam taśmy poka­zu­jące psy bawiące się z psami, ludzi rzu­ca­ją­cych psom piłki i fris­bee, filmy z pości­gów, walk, piesz­czot i szcze­ka­nia. Dzięki nowo zdo­by­tej wraż­li­wo­ści na bogac­two spo­łecz­nych inte­rak­cji w świe­cie poza­ję­zy­ko­wym wszyst­kie te nie­gdyś zwy­czajne czyn­no­ści wyda­wały mi się nie­zba­daną skarb­nicą infor­ma­cji. Gdy zaczę­łam oglą­dać wideo w zwol­nio­nym tem­pie, dostrze­głam zacho­wa­nia, jakich nie zauwa­ży­łam przez lata miesz­ka­nia z psami. Bliż­sza obser­wa­cja spra­wiała, że nie­win­nie wyglą­da­jąca zabawa mię­dzy dwoma psami sta­wała się przy­pra­wia­jącą o zawrót głowy serią syn­chro­nicz­nych zacho­wań, dyna­micz­nej zmia­ny­ról, róż­no­rod­nej komu­ni­ka­cji, ela­stycz­nego dopa­so­wy­wa­nia się do reak­cji dru­giego osob­nika i gwał­tow­nego prze­cho­dze­nia od jed­nej zabawy do innej.

Patrzy­łam na prze­jawy aktyw­no­ści psiego umy­słu ujaw­nia­jące się w spo­so­bach, jakimi psy komu­ni­ko­wały się mię­dzy sobą i pró­bo­wały komu­ni­ko­wać się z ludźmi, a także inter­pre­to­wały zacho­wa­nie innych psów i ludzi.

Ni­gdy już nie patrzy­łam na Pum­per­nic­kel – ani żad­nego innego psa – tak jak daw­niej. Nie psu­jąc mi by­naj­mniej rado­ści, jaką daje obco­wa­nie ze zwie­rzę­ciem, naukowe podej­ście pozwo­liło mi w nowy spo­sób spoj­rzeć na jej zacho­wa­nia, w nowy spo­sób zro­zu­mieć życie psa.

Od czasu tych pierw­szych prób obser­wo­wa­łam psy pod­czas zabawy – mię­dzy sobą i z ludźmi. Nie zda­jąc sobie z tego sprawy, przy­czy­ni­łam się do rady­kal­nej prze­miany w podej­ściu nauki do badań nad psami. Pro­ces ten nie dobiegł jesz­cze końca, ale ogólny obraz tych badań jest dziś zupeł­nie inny niż dwa­dzie­ścia lat temu. Wtedy nie pro­wa­dzono nie­mal żad­nych prac doty­czą­cych psiego zacho­wa­nia i świa­do­mo­ści, obec­nie odby­wają się kon­fe­ren­cje w cało­ści poświę­cone tym czwo­ro­no­gom, ist­nieją grupy badaw­cze, w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i za gra­nicą pro­wa­dzi się nad psami prace eks­pe­ry­men­talne, a ich wyniki można zna­leźć w facho­wych cza­so­pi­smach. Uczeni zaan­ga­żo­wani w te bada­nia zauwa­żyli to samo co ja: pies jest ide­al­nym obiek­tem badań nad zwie­rzę­tami. Psy współ­żyją z ludźmi od tysięcy, a może nawet setek tysięcy lat. Dzięki sztucz­nej selek­cji uwraż­li­wiły się na te same czyn­niki, które skła­dają się na nasze ludz­kie zdol­no­ści poznaw­cze, w szcze­gól­no­ści nauczyły się poświę­cać uwagę innym.

W tej książce wpro­wa­dzę czy­tel­nika w naukę o psach. Uczeni pra­cu­jący w labo­ra­to­riach i w tere­nie, zaj­mu­jący się psami użyt­ko­wymi i psami do towa­rzy­stwa, zgro­ma­dzili impo­nu­jącą wie­dzę bio­lo­gii psów – zdol­no­ściach sen­so­rycz­nych i zacho­wa­niach – i o ich psy­cho­lo­gii, czyli umie­jęt­no­ściach poznaw­czych. Dzięki danym uzy­ska­nym w toku setek prac badaw­czych możemy zacząć two­rzyć obraz psa widzia­nego „od środka” – co potrafi wywę­szyć, co sły­szy, jak na nas patrzy, jaki mózg za tym wszyst­kim stoi. Prze­gląd psy­cho­lo­gii psów zawarty w tej książce opiera się na moich wła­snych pra­cach, ale wykra­cza także daleko poza ich zakres, by objąć całość wyni­ków naj­now­szych badań. W nie­któ­rych dzie­dzi­nach brak jest jesz­cze wia­ry­god­nych danych doty­czą­cych psów, dla­tego wyko­rzy­stuję także bada­nia nad innymi zwie­rzę­tami, które mogą oka­zać się pomocne. (Jeśli lek­tura zachęci kogoś do zapo­zna­nia się z ory­gi­na­łami przy­wo­ły­wa­nych prac, ich wykaz znaj­duje się na końcu książki).

Nie zaszko­dzi psom, jeśli porzu­cimy smycz i zaczniemy przy­glą­dać się im z nauko­wego punktu widze­nia. Ich umie­jęt­no­ści i świa­do­mość zasłu­gują na szcze­gólną uwagę. Rezul­taty są wspa­niałe: nauka nie oddala nas od psów, lecz do nich zbliża i pozwala podzi­wiać praw­dziwą psią naturę. Wyko­rzy­stane z umia­rem, ale kre­atyw­nie, wyniki prac nauko­wych mogą rzu­cić nowe świa­tło na nasze codzienne dys­ku­sje o psach, o tym, co psy wie­dzą, co rozu­mieją, w co wie­rzą. Dzięki dro­dze, którą sama prze­by­łam, ucząc się patrzeć sys­te­ma­tycz­nie i naukowo na zacho­wa­nie mojego psa, zaczę­łam go lepiej rozu­mieć i bar­dziej doce­niać, a nasze rela­cje wzmoc­niły się.

Dosta­łam się do środka psa i udało mi się rzu­cić okiem na świat z jego punktu widze­nia. Ty też możesz to zro­bić. Jeśli masz przy sobie psa – to, co widzisz w tej uro­czej, kudła­tej isto­cie, wkrótce się zmieni.

Kilka wstęp­nych uwag o psie, tre­su­rze i wła­ści­cie­lach

Czy pies jest „psem”?

W dzie­dzi­nie badań nad zwie­rzę­tami innymi niż czło­wiek przy­jęło się, że kilka osob­ni­ków, które dokład­nie opu­kano, obej­rzano, wytre­so­wano i roz­ło­żono na czyn­niki pierw­sze, repre­zen­tuje cały gatu­nek. Nato­miast w przy­padku ludzi nie godzimy się na to, by zacho­wa­nie jed­nej osoby mówiło coś o nas wszyst­kich. Jeśli ktoś nie ułoży kostki Rubika w godzinę, to nie zakła­damy, że nie uda­łoby się to nikomu (chyba że ten ktoś aku­rat jest mistrzem w tej grze). Nasze poczu­cie indy­wi­du­al­no­ści prze­waża nad świa­do­mo­ścią wspól­nej bio­lo­gii. Opi­su­jąc nasze zdol­no­ści fizyczne i umy­słowe, widzimy sie­bie przede wszyst­kim jako jed­nostkę, a dopiero potem jako przed­sta­wi­ciela gatunku.

W przy­padku zwie­rząt kolej­ność jest odwrotna. Nauka postrzega zwie­rzę przede wszyst­kim jako przed­sta­wi­ciela okre­ślo­nego gatunku, a dopiero na dru­gim miej­scu sta­wia jego cechy indy­wi­du­alne. Przy­wy­kli­śmy oglą­dać w ogro­dzie zoo­lo­gicz­nym jed­nego czy dwa osob­niki, które decy­zją kie­row­nic­twa zoo są nie­świa­do­mymi „amba­sa­do­rami” swo­jego gatunku. Nasze wyobra­że­nia o jed­no­li­to­ści gatun­ko­wej zwie­rząt ujaw­niają się, gdy pró­bu­jemy porów­ny­wać ich inte­li­gen­cję. Dla spraw­dze­nia sta­rej i nie­gdyś popu­lar­nej hipo­tezy, że więk­szy mózg ozna­cza więk­szą inte­li­gen­cję, ludzki mózg porów­ny­wano z mózgami szym­pan­sów, małp zwie­rzo­kształt­nych i szczu­rów. Oczy­wi­ście mózg szym­pansa jest mniej­szy niż czło­wieka, małpy zwie­rzo­kształt­nej mniej­szy niż szym­pansa, a mózg szczura jest zale­d­wie wiel­ko­ści móżdżka ssa­ków naczel­nych. O tym wszy­scy wie­dzą. Zaska­ku­jący jest nato­miast fakt, że do tych porów­nań wyko­rzy­stano mózgi zale­d­wie dwóch czy trzech szym­pan­sów i innych małp. Te kilka zwie­rza­ków, które pechowo dla sie­bie stra­ciły głowy dla dobra nauki, uznano więc za opty­mal­nych przed­sta­wi­cieli swo­ich gatun­ków. A może to były przy­pad­kiem szym­pansy o wyjąt­kowo dużych mózgach lub małpy o wyjąt­kowo małych?1

Podob­nie, jeśli jeden osob­nik lub mała ich grupa nie podoła psy­cho­lo­gicz­nemu eks­pe­ry­men­towi, to na cały gatu­nek spada odium tej porażki. Cho­ciaż gru­po­wa­nie zwie­rząt według bio­lo­gicz­nych podo­bieństw jest bar­dzo uży­tecz­nym uprosz­cze­niem, wywo­łuje to dziwny efekt: mówimy o gatunku tak, jakby wszy­scy jego przed­sta­wi­ciele byli iden­tyczni. Ni­gdy nie zda­rza się to w przy­padku ludzi. Jeśli pies, który ma do wyboru kupkę dwu­dzie­stu cia­ste­czek i drugą, zawie­ra­jącą dzie­sięć cia­ste­czek, wybie­rze tę ostat­nią, wyciąga się wnio­ski doty­czące całego gatunku. Mówimy, że „pies” nie potrafi roz­róż­nić małego i dużego stosu, a nie – że „ten pies” nie potrafi ich roz­róż­nić.

Kiedy więc piszę o psie, w domy­śle cho­dzi mi o te psy, które do tej pory zostały prze­ba­dane. Być może kie­dyś, po prze­pro­wa­dze­niu wielu dobrze pomy­śla­nych eks­pe­ry­men­tów, będziemy w pra­wie mówić o wszyst­kich psach. Nawet jed­nak jeśli to nastąpi, róż­nice mię­dzy poszcze­gól­nymi osob­ni­kami na­dal będą ogromne: wasz pies może mieć wyjąt­kowo dobry węch, może uni­kać ludz­kiego wzroku, uwiel­biać swoje lego­wi­sko i nie zno­sić, by go doty­kano. Nie każde zacho­wa­nie psa należy inter­pre­to­wać jako zna­czące, jako coś wro­dzo­nego bądź nie­zwy­kłego; cza­sem psy po pro­stu takie są, tak jak i my. Pod­kre­ślam więc, że tre­ścią tej książki są roz­po­znane dotąd zdol­no­ści tych psów; wasze doświad­cze­nia mogą być inne.

Tre­so­wa­nie psów

Ta książka nie jest pod­ręcz­ni­kiem tre­sury. Nie­które jej tre­ści mogą ci jed­nak pomóc w naucze­niu swo­jego psa kilku rze­czy. Dorów­nasz w ten spo­sób psom, które już dawno, bez pomocy ksią­żek o ludziach, nauczyły się nas tre­so­wać bez naszej wie­dzy.

Publi­ka­cje na temat wycho­wa­nia psów oraz te, które zaj­mują się ich zacho­wa­niem i świa­do­mo­ścią, nie mają ze sobą wiele wspól­nego. Tre­se­rzy wyko­rzy­stują tylko kilka pod­sta­wo­wych zasad psy­cho­lo­gii i eto­lo­gii – cza­sem z powo­dze­niem, cza­sem dopro­wa­dza­jąc do kata­strofy. Tre­sura opiera się prze­waż­nie na nauce przez sko­ja­rze­nia. Łatwo je wpoić wszyst­kim zwie­rzę­tom, a także ludziom. Nauka przez sko­ja­rze­nia to pod­łoże prak­tycz­nych zasad warun­ko­wa­nia, które każą nagra­dzać zwie­rzę (sma­ko­ły­kiem, oka­za­niem uwagi, zabawką, piesz­czotą), jeśli wyka­zało się pożą­da­nym zacho­wa­niem (pies siadł). Poprzez sys­te­ma­tyczne powtó­rze­nia można u psa wytwo­rzyć nowe zacho­wa­nia, takie jak leże­nie, prze­wra­ca­nie się na grzbiet, a dla bar­dziej ambit­nych jazda na nar­tach wod­nych za moto­rówką.

Czę­sto jed­nak zasady tre­sury są sprzeczne z wyni­kami badań nauko­wych. Wielu tre­se­rów zakłada na przy­kład, że ist­nieje ana­lo­gia pomię­dzy psem i oswo­jo­nym wil­kiem, co okre­śla ich spo­sób patrze­nia na psy. Ana­lo­gia warta jest tyle, co jej źró­dło. A w tym przy­padku, jak się prze­ko­namy, naukowcy nie­wiele wie­dzą o zacho­wa­niu wil­ków w ich śro­do­wi­sku natu­ral­nym, to zaś, co wie­dzą, prze­czy ste­reo­ty­pom wyko­rzy­sty­wa­nym przy porów­na­niach.

Co wię­cej, metody tre­sury nie są wery­fi­ko­wane meto­dami nauko­wymi, choć wielu tre­se­rów twier­dzi co innego. Żaden pro­gram szko­le­nia psów nie został oce­niony przez porów­na­nie zacho­wań grupy eks­pe­ry­men­tal­nej, która pod­da­wana jest tre­su­rze, i grupy kon­tro­l­nej, któ­rej życie wygląda tak samo, lecz która nie odbywa szko­le­nia. Ludzie, któ­rzy korzy­stają z usług tre­se­rów, czę­sto wyróż­niają się dwiema nie­ty­po­wymi cechami: ich psy są mniej „grzeczne” niż prze­ciętni przed­sta­wi­ciele tego gatunku, a oni sami mają ponad­prze­ciętną moty­wa­cję, by ukształ­to­wać swo­jego psa w okre­ślony spo­sób. Przy takiej kom­bi­na­cji cech jest bar­dzo praw­do­po­dobne, że po kilku mie­sią­cach szko­le­nia zacho­wa­nie psa ule­gnie zmia­nie, nie­mal bez względu na zasto­so­wane metody.

Udana tre­sura daje poczu­cie suk­cesu, ale nie zna­czy to, że suk­ces ten zawdzię­czamy wła­ści­wej meto­dzie. Być może tak jest, ale mógł to być tylko szczę­śliwy przy­pa­dek. Może temu psu poświę­cano pod­czas szko­le­nia wię­cej uwagi niż innym. Może po pro­stu doj­rzał w trak­cie szko­le­nia. A może jego zacho­wa­nie popra­wiło się, bo wypro­wa­dziła się z sąsiedz­twa rodzina z wred­nym kun­dlem. Innymi słowy, na suk­ces tre­sury mogły się zło­żyć dzie­siątki zacho­dzą­cych jed­no­cze­śnie zmian w życiu psa. Nie możemy odrzu­cić tych ewen­tu­al­no­ści bez rze­tel­nych badań nauko­wych.

Co jed­nak naj­istot­niej­sze, szko­le­nie jest zwy­kle dosto­so­wane do czło­wieka – ma zmie­nić psa tak, aby zaczął odpo­wia­dać wyobra­że­niom wła­ści­ciela i zacho­wy­wać się tak, jak on sobie życzy. My mamy tutaj zupeł­nie inne cele: chcemy przyj­rzeć się temu, co pies robi, czego od nas chce i jak nas rozu­mie.

Pies i jego wła­ści­ciel

Coraz mod­niej­sze staje się mówie­nie, że jest się opie­ku­nem lub towa­rzy­szem psa, a nie jego wła­ści­cie­lem. Bły­sko­tliwi pisa­rze wspo­mi­nają o „psie, który ma czło­wieka”, odwra­ca­jąc kie­ru­nek rela­cji. W tej książce okre­ślam rodziny, w któ­rych żyją psy, jako „wła­ści­cieli” po pro­stu dla­tego, że ter­min ten defi­niuje nasze prawne rela­cje ze zwie­rzę­tami: na­dal są one uwa­żane za wła­sność (przy czym wła­sność o niskiej war­to­ści odszko­do­wa­nia, o ile nie cho­dzi o raso­wego repro­duk­tora, o czym – mam nadzieję – czy­tel­nik nie będzie musiał prze­ko­nać się oso­bi­ście). Świę­tem będzie dla mnie dzień, w któ­rym psy prze­staną być wła­sno­ścią. Dopóki to jed­nak nie nastą­piło, uży­wam ter­minu „wła­ści­ciel” bez żad­nych szcze­gól­nych inten­cji, jedy­nie dla wygody. Tak samo należy rozu­mieć sto­so­wane zaimki: jeśli nie piszę kon­kret­nie o suce, uży­wam słowa „on”, trak­tu­jąc je jako neu­tralne ze względu na płeć.

Umwelt: z punktu widze­nia psiego nosa

Dziś rano obu­dziła mnie Pump. Pode­szła do mojego łóżka i zaczęła mnie dokład­nie obwą­chi­wać, trzy­ma­jąc nos o mili­metr od mojej twa­rzy, aby spraw­dzić, czy śpię, czy żyję, czyja to ja. Jej wąsy łasko­tały mnie w usta. Budze­nie koń­czy się kich­nię­ciem pro­sto w moją twarz. Otwie­ram oczy, a ona wpa­truje się we mnie, uśmie­cha, sapa­niem mówi mi: „cześć”.

Spójrz na psa. No dalej, popatrz – choćby na tego, który wła­śnie leży obok cie­bie, zwi­nięty w kłę­bek na swoim lego­wi­sku albo roz­cią­gnięty na boku na pod­ło­dze i łapami prze­mie­rza­jący łąki ze snu. Przyj­rzyj mu się uważ­nie i zapo­mnij o wszyst­kim, co wiesz o tym i jakim­kol­wiek innym psie.

To oczy­wi­ście nie­do­rzeczne wezwa­nie. Tak naprawdę nie spo­dzie­wam się, że zapo­mnisz nazwę ulu­bio­nego przy­smaku two­jego psa albo jego jedyną w swoim rodzaju syl­wetkę, nie wspo­mi­na­jąc o wszyst­kim innym, co go doty­czy. Trak­tuję to raczej tak, jak posta­wione nowi­cju­szowi na pierw­szych zaję­ciach z medy­ta­cji wyma­ga­nie, aby osią­gnął stan oświe­ce­nia, naj­wyż­szy z moż­li­wych: postaw sobie to za cel i zobacz, jak daleko zaj­dziesz. Nauka, która zmie­rza do obiek­ty­wi­zmu, wymaga, aby­śmy byli świa­domi wła­snych uprze­dzeń i wyobra­żeń. Patrząc na psa z nauko­wego punktu widze­nia, prze­ko­namy się, że nie­które rze­czy, które o nim wiemy, są w pełni spraw­dzone, inne nato­miast przy bliż­szej ana­li­zie oka­zują się bar­dzo wąt­pliwe. A patrząc na nasze psy z jesz­cze innej per­spek­tywy – per­spek­tywy psa – dostrze­żemy to, co w innych oko­licz­no­ściach nie przy­szłoby nam do głowy. Tak więc naj­lep­szym spo­so­bem na zro­zu­mie­nie psa jest wyma­za­nie z pamięci naszej rze­ko­mej wie­dzy o nim.

Pierw­sze, o czym powin­ni­śmy zapo­mnieć, to antro­po­mor­fi­zmy. Patrzymy na zacho­wa­nie psów, mówimy o nim i wyobra­żamy je sobie z ludz­kiej per­spek­tywy, rzu­tu­jąc na te kudłate stwo­rze­nia nasze wła­sne emo­cje i myśli. Oczy­wi­ście, powiemy, psy mogą kochać i pożą­dać; oczy­wi­ście że śnią i myślą, znają nas i rozu­mieją, nudzą się, bywają zazdro­sne i cier­pią na depre­sję. Jak ina­czej wytłu­ma­czyć smutne spoj­rze­nie psa, gdy wycho­dzimy z domu i zosta­wiamy go samego na cały dzień, niż tym, że wpadł z tego powodu w przy­gnę­bie­nie?

Odpo­wiedź powinna opie­rać się na wie­dzy o tym, co pies w isto­cie może czuć, wie­dzieć i rozu­mieć. Uży­wamy antro­po­mor­fi­zmów, aby uła­twić sobie inter­pre­ta­cję zacho­wa­nia psa. Co zro­zu­miałe, żyjemy naszymi ludz­kimi doświad­cze­niami, więc dozna­nia zwie­rząt rozu­miemy tylko o tyle, o ile pasują do naszych wła­snych. Pamię­tamy zda­rze­nia, które potwier­dzały nasze wyobra­że­nia o zwie­rzę­tach, a zapo­mi­namy o tych, które były z nimi sprzeczne. Nie wahamy się roz­po­wszech­niać „fak­tów” doty­czą­cych małp, psów, słoni czy innych zwie­rząt mimo braku odpo­wied­nich dowo­dów. Dla wielu z nas obco­wa­nie ze zwie­rzę­tami innymi niż domowe ogra­ni­cza się do wycieczki do zoo i oglą­da­nia pro­gra­mów przy­rod­ni­czych. Ilość przy­dat­nych infor­ma­cji, które możemy w ten spo­sób uzy­skać, jest bar­dzo ogra­ni­czona. Taki bierny kon­takt da nam jesz­cze mniej niż zaglą­da­nie mimo­cho­dem w okna sąsia­dów2. Sąsiad przy­naj­mniej należy do tego samego gatunku co my.

Antro­po­mor­fi­za­cja nie jest zasad­ni­czo szko­dliwa. Wynika z próby zro­zu­mie­nia świata, a nie wywró­ce­nia go do góry nogami. Nasi przod­ko­wie posłu­gi­wali się nią regu­lar­nie, by wyja­śniać i prze­wi­dy­wać zacho­wa­nie zwie­rząt – tych, które chcieli zjeść, lub tych, które mogły zjeść ich samych. Wyobraźmy sobie, że o zmierz­chu w lesie sta­jemy wobec jasno­okiego jagu­ara i patrzymy z nim sobie wza­jem­nie w oczy. W takiej chwili na miej­scu byłoby szyb­kie zasta­no­wie­nie się, „co bym myślał, gdy­bym był jagu­arem”, które skło­ni­łoby nas zapewne do ostroż­nego odwrotu. Ludzie prze­trwali, więc taki domysł musiał być jeśli nie trafny, to przy­naj­mniej uży­teczny.

Raczej nie zda­rzają nam się już jed­nak spo­tka­nia oko w oko z dra­pież­ni­kiem i nie musimy zasta­na­wiać się nad inten­cjami jagu­ara wystar­cza­jąco szybko, by nie wpaść w jego pazury. Dzi­siaj wpro­wa­dzamy zwie­rzęta do swo­ich domów i chcemy, by stały się człon­kami naszych rodzin. W tym wypadku antro­po­mor­fi­za­cja utrud­nia nam współ­ży­cie ze zwie­rzę­ciem i nawią­za­nie z nim naj­peł­niej­szej rela­cji. Nie zna­czy to, że ni­gdy nie mamy racji, oce­nia­jąc, że nasz pies jest smutny, zazdro­sny, docie­kliwy, przy­gnę­biony albo po pro­stu chciałby zjeść kanapkę z masłem orze­cho­wym. Nato­miast pra­wie na pewno bez­pod­stawne jest orze­ka­nie o depre­sji, kiedy widzimy jego smutne oczy lub sły­szymy gło­śne wes­tchnie­nie. Nasze pro­jek­cje są czę­sto uprasz­cza­jące albo zupeł­nie nie­trafne. Możemy stwier­dzić, że zwie­rzę jest zado­wo­lone, gdy ma unie­sione kąciki pyska. Taki „uśmiech” bywa jed­nak zwod­ni­czy. U del­fi­nów jest po pro­stu nie­zmienną cechą fizyczną, jak wyma­lo­wany gry­mas klauna. U szym­pansa wyszcze­rzone „w uśmie­chu” zęby są oznaką stra­chu lub ule­gło­ści – emo­cji bar­dzo dale­kich od zado­wo­le­nia. Ludzie uno­szą brwi, gdy są zasko­czeni, ale małpa kapu­cynka, uno­sząc brwi, nie wyraża zdzi­wie­nia, scep­ty­cy­zmu ani zanie­po­ko­je­nia, lecz sygna­li­zuje innym mał­pom, że ma przy­ja­zne zamiary. Dla odmiany u pawia­nów unie­siona brew może ozna­czać groźbę (wnio­sek: uwa­żaj, przy jakiej mał­pie uno­sisz brwi). Musimy więc zna­leźć spo­sób na potwier­dze­nie lub odrzu­ce­nie naszych zało­żeń doty­czą­cych zwie­rząt.

Uzna­nie smut­nych oczu za objaw depre­sji wydaje się nie­szko­dliwe, ale nawet nie­winna antro­po­mor­fi­za­cja może wyrzą­dzić szkodę. Nie­kiedy zagraża nawet zdro­wiu zwie­rzę­cia. Jeśli decy­du­jemy się na poda­wa­nie psu anty­de­pre­san­tów, ponie­waż ma smutne spoj­rze­nie, to lepiej żeby­śmy byli pewni traf­no­ści naszej inter­pre­ta­cji. Zało­że­nie, że to, co jest dobre dla nas lub innych ludzi, jest rów­nież dobre dla zwie­rzę­cia, może przy­nieść sku­tek prze­ciwny do naszych inten­cji. Na przy­kład w ostat­nich latach dużo mówi się o popra­wie warun­ków życia zwie­rząt hodo­wa­nych na ubój, takich jak kur­czaki broj­lery, które powinny mieć dostęp do wybiegu pod gołym nie­bem. Mimo że koń­cowy efekt jest dla kur­czaka zawsze taki sam – ląduj e na tale­rzu – poja­wiła się tro­ska o jego samo­po­czu­cie, zanim zosta­nie uśmier­cony.

Ale czy one rze­czy­wi­ście chcą swo­bod­nie spa­ce­ro­wać? Powszech­nie sądzi się, że nikt, czło­wiek czy zwie­rzę, nie lubi tłoku. Potoczne doświad­cze­nie wydaje się to potwier­dzać: jeśli mamy do wyboru duszny wagon metra pełen zestre­so­wa­nych ludzi spie­szą­cych się do pracy i inny wagon, w któ­rym sie­dzi tylko kilka osób, bez zasta­no­wie­nia wybie­rzemy ten drugi (oczy­wi­ście ist­nieje moż­li­wość, że brak tłoku wynika z awa­rii kli­ma­ty­za­cji lub obec­no­ści nie­przy­jem­nie pach­ną­cego współ­pa­sa­żera). Natu­ralne zacho­wa­nie kur­cza­ków może jed­nak wska­zy­wać na coś prze­ciw­nego: ptaki te chęt­nie się tło­czą. Nie odda­lają się same od stada.

Bio­lo­dzy zapla­no­wali pro­sty eks­pe­ry­ment, aby spraw­dzić pre­fe­ren­cje kur­cza­ków. Wybrali kilka sztuk, umie­ścili je w przy­pad­ko­wych miej­scach na tere­nie wybiegu i obser­wo­wali ich zacho­wa­nie. Oka­zało się, że więk­szość z nich zbli­żała się do innych kur­cza­ków, a nie odda­lała się od nich, cho­ciaż miały do dys­po­zy­cji dużo wol­nej prze­strzeni. Mogąc roz­wi­nąć skrzy­dła… wybrały zatło­czony wagon metra.

Nie chcę przez to powie­dzieć, że kur­czaki lubią sie­dzieć stło­czone w klat­kach ani że takie życie jest dla nich w pełni do przy­ję­cia. Trzy­ma­nie zwie­rząt w takim ści­sku, że nie mogą się ruszać, jest nie­ludz­kie. Chcę powie­dzieć, że zakła­da­nie ana­lo­gii mię­dzy naszymi pre­fe­ren­cjami i pre­fe­ren­cjami kur­cza­ków nie jest dobrym spo­so­bem stwier­dze­nia, co kur­czaki naprawdę lubią. Nie­przy­pad­kowo zabija się je, zanim ukoń­czą sześć tygo­dni. Nor­mal­nie kur­czaki w tym wieku pozo­stają pod opieką matek. Gdy nie mogą cho­wać się pod jej skrzy­dłami, trzy­mają się bli­sko sie­bie.

Weź moją pele­rynę, pro­szę

Czy nasza skłon­ność do antro­po­mor­fi­za­cji zwo­dzi nas rów­nie mocno w przy­padku psów? Bez wąt­pie­nia. Weźmy choćby psie płasz­cze nie­prze­ma­kalne. Pro­jek­tanci i nabywcy tych małych, sty­lo­wych pele­ry­nek z czte­rema rękaw­kami kie­rują się inte­re­su­ją­cymi zało­że­niami. Odłóżmy na bok pyta­nie, czy psy wolą płaszcz jasno­żółty, w szkocką kratę czy z rysun­kami kotów i psów (oczy­wi­ście, że ten ostatni). Wła­ści­ciele ubie­ra­jący swo­ich pupili w płasz­czyki mają dobre inten­cje. Zauwa­żyli na przy­kład, że ich psy nie lubią wycho­dzić na dwór, gdy pada. Roz­sądny wydaje się wobec tego wnio­sek, że nie lubią desz­czu.

Nasz pies nie lubi desz­czu. Co to zna­czy? Zapewne nie lubi, gdy deszcz moczy mu ciało, tak jak więk­szość z nas. Ale czy to trafny wnio­sek? W tym przy­padku sam pies wydaje się dostar­czać licz­nych dowo­dów. Prze­cież jest pod­eks­cy­to­wany i merda ogo­nem, gdy wyj­mu­jemy z szafy jego pele­rynę. Czyż swoim zacho­wa­niem nie potwier­dza naszej opi­nii? Ale może po pro­stu wie, że pele­ryna ozna­cza długo wycze­ki­wany spa­cer? Czy broni się przed płasz­czem? Pod­wija ogon i opusz­cza głowę? Nasza teza się chwieje, ale jesz­cze nie zasłu­guje na odrzu­ce­nie. Czy pies wygląda nie­szczę­śli­wie, gdy jest mokry? Czy z wigo­rem otrze­puje się z wody? Ani potwier­dze­nia, ani zaprze­cze­nia. Co za nie­zro­zu­miała istota.

Naj­lep­szej wie­dzy o tym, co pies może sądzić o płasz­czu prze­ciw­desz­czo­wym, dostar­cza natu­ralne zacho­wa­nie spo­krew­nio­nych z nim dzi­kich zwie­rząt z rodziny pso­wa­tych. Oczy­wi­ście i psy, i wilki noszą swoje wła­sne „płasz­cze” na stałe. To im wystar­cza. Gdy pada deszcz, wilk może szu­kać schro­nie­nia, ale nie okrywa się żad­nymi dodat­ko­wymi mate­ria­łami. Fakt ten nie prze­ma­wia na rzecz potrzeby sztucz­nej pele­ryny. Ponadto pele­ryna ma pewną szcze­gólną cechę: cia­sno okrywa grzbiet, klatkę pier­siową, a cza­sem także głowę. W natu­rze zda­rza się, że wilk doznaje podob­nych odczuć: kiedy otrzy­muje repry­mendę od osob­nika o wyż­szej ran­dze lub inny wilk chce mu oka­zać swoją wyż­szość. Osob­nik domi­nu­jący czę­sto przy­ci­ska słab­szego do ziemi, łapiąc go za pysk. Okre­śla się to jako „chwyt kagań­cowy” i być może tłu­ma­czy to, dla­czego psy z zało­żo­nym kagań­cem oka­zują nie­kiedy nie­na­tu­ralną ule­głość. Pies, który stoi nad dru­gim psem, zaj­muje pozy­cję domi­nu­jącą. Słab­szy osob­nik czuje na sobie jego cię­żar. Płaszcz nie­prze­ma­kalny może wywo­ły­wać podobne odczu­cie. Tak więc pies noszący płaszcz nie ma poczu­cia, że jest chro­niony przed wodą, lecz ma przede wszyst­kim poczu­cie obec­no­ści kogoś wyż­szego rangą.

Inter­pre­ta­cję tę potwier­dza zacho­wa­nie więk­szo­ści psów w chwili, gdy są ubie­rane w pele­rynę: zasty­gają bez ruchu tak, jakby były „zdo­mi­no­wane”. Podobne zacho­wa­nie obser­wu­jemy u psa, który broni się przed kąpielą, ale nagle rezy­gnuje z walki, gdy jest już zupeł­nie mokry albo przy­kryty cięż­kim ręcz­ni­kiem. Ubrany pies idzie posłusz­nie na spa­cer, ale nie dla­tego, że tak mu się podoba jego płaszcz, ale dla­tego, że został ujarz­miony3. Pies będzie więc mniej prze­mo­czony, ale to nam na tym zależy, nie jemu. Aby unik­nąć tego błędu, musimy zastą­pić nasze instynk­towne antro­po­mor­fi­za­cje traf­nym odczy­ty­wa­niem psiego zacho­wa­nia. W więk­szo­ści przy­pad­ków to bar­dzo pro­ste: trzeba zapy­tać psa, czego chce. Musisz tylko umieć prze­tłu­ma­czyć jego odpo­wiedź.

Świat oczami klesz­cza

Oto pierw­sze narzę­dzie, które nam w tym pomoże: wyobra­że­nie sobie świata z punktu widze­nia psa. Prze­łomu w bada­niach nad zwie­rzę­tami doko­nał na początku dwu­dzie­stego wieku nie­miecki bio­log Jakob von Uexkull. To, co zapro­po­no­wał, było rewo­lu­cyjne: kto chce zro­zu­mieć życie zwie­rząt, musi zacząć od roz­wa­że­nia cze­goś, co nazwa umwel­tem – ich subiek­tyw­nego obrazu świata. Umwelt ozna­cza to, jak się odbiera rze­czy­wi­stość, gdy j e s t się zwie­rzę­ciem. Przyj­rzyjmy się na przy­kład skrom­nemu klesz­czowi. Ci, któ­rzy spę­dzili wiele minut, nie­spo­koj­nie głasz­cząc swo­jego psa w poszu­ki­wa­niu cha­rak­te­ry­stycz­nej czar­nej główki napęcz­nia­łego klesz­cza, wie­dzą o czym mowa. Praw­do­po­dob­nie kleszcz jest dla cie­bie tylko nie­bez­piecz­nym szkod­ni­kiem. Pra­wie że nie zwie­rzę­ciem. Von Uexkiill nato­miast badał, jak przed­sta­wiać się może sytu­acja z punktu widze­nia klesz­cza.

Dla infor­ma­cji: klesz­cze to paso­żyty. Należą do klasy paję­cza­ków, razem z pają­kami, mają cztery pary odnóży, ciało o pro­stej budo­wie i silne szczęki. Na prze­strzeni tysięcy poko­leń ewo­lu­cja zre­du­ko­wała ich czyn­no­ści życiowe do mini­mum: naro­dzin, roz­mna­ża­nia, jedze­nia i umie­ra­nia. Rodzą się bez odnóży i narzą­dów płcio­wych, szybko jed­nak doj­rze­wają, łączą w pary i wspi­nają gdzieś wysoko, na przy­kład na źdźbło trawy. Tu zaczyna się ich odmien­ność. Spo­śród wszyst­kich wido­ków, dźwię­ków i zapa­chów doro­sły kleszcz czeka tylko na jeden. Nie roz­gląda się – jest ślepy. Dźwięki też nie mają dla niego zna­cze­nia. Czeka na poja­wie­nie się okre­ślo­nego zapa­chu: kwasu masło­wego wydzie­la­nego przez stwo­rze­nia cie­pło­krwi­ste (możemy wyczuć ten zapach w naszym pocie). Kleszcz może tak cze­kać dzień, mie­siąc albo dwa­na­ście lat. Gdy poczuje woń kwasu, porzuca swoje miej­sce pobytu. Wtedy uru­cha­mia swój drugi zmysł. Skóra klesz­cza jest świa­tło­czuła i wraż­liwa na cie­pło. Kleszcz kie­ruje się w stronę cie­pła. Jeśli ma szczę­ście, cie­pło i zapach pocho­dzą od zwie­rzę­cia. Kleszcz przy­cze­pia się do niego i zaczyna ssać krew. Po jed­no­ra­zo­wym posiłku odcze­pia się, składa jaja i umiera.

Opi­suję to, by poka­zać, że świat klesz­cza – jego odczu­cia, dąże­nia, cele – jest nie­wy­obra­żal­nie odle­gły od naszego. Dla niego cała róż­no­rod­ność żywych stwo­rzeń spro­wa­dza się do dwóch bodź­ców: zapa­chu i cie­pła, na które jest bar­dzo czuły. Jeśli chcemy zro­zu­mieć życie jakie­go­kol­wiek zwie­rzę­cia, musimy zda­wać sobie sprawę, co jest dla niego ważne. W pierw­szym kroku należy dowie­dzieć się, co zwie­rzę postrzega: co widzi, co sły­szy, co wyczuwa węchem albo w jaki­kol­wiek inny spo­sób. Zna­cze­nie mają dla niego tylko te obiekty, które potrafi postrze­gać. Cała reszta ucho­dzi jego uwa­dze lub niczym się nie wyróż­nia. Wiatr, który szumi w tra­wie? Bez zna­cze­nia dla klesz­cza. Odgłosy dzie­cię­cego przy­ję­cia uro­dzi­no­wego? Jego radar nawet ich nie odbiera. Sma­ko­wity kawa­łek tortu spada na zie­mię? Kleszcz ani drgnie.

Po dru­gie, jak zwie­rzę funk­cjo­nuje w świe­cie? Klesz­cze łączą się w pary, kleszcz czeka, spada i odży­wia się. Wszyst­kie byty dzielą się dla niego na klesz­cze i nieklesz­cze, rze­czy, na które należy i nie należy cze­kać, powierzch­nie, na które można i nie można spaść, oraz sub­stan­cje będące poży­wie­niem i nie­na­da­jące się do jedze­nia.

Tak więc dwa ele­menty – per­cep­cja i dzia­ła­nie – defi­niują i ogra­ni­czają świat każ­dej żywej istoty. Wszyst­kie zwie­rzęta mają swoje wła­sne umwel­ten, subiek­tywne rze­czy­wi­sto­ści, „bańki mydlane” – jak­na­zy­wał je Uexkull – wewnątrz któ­rych są na zawsze uwię­zione. My, ludzie, też tkwimy w takich bań­kach mydla­nych. W naszym subiek­tyw­nym świe­cie jeste­śmy wyczu­leni na to, gdzie są inni ludzie, co robią i co mówią (dla porów­na­nia wyobraźmy sobie obo­jęt­ność klesz­cza wobec naszych naj­bar­dziej nawet poru­sza­ją­cych wypo­wie­dzi). Widzimy świa­tło o róż­nym natę­że­niu, sły­szymy różne dźwięki i czu­jemy zapa­chy wydzie­lane przez przed­mioty znaj­du­jące się przed naszym nosem. Oprócz tego każdy osob­nik two­rzy wła­sny umwelt, pełen przed­mio­tów, które mają dla niego istotne zna­cze­nie. Naj­le­piej zaob­ser­wu­jemy to, gdy popro­simy, by ktoś miej­scowy poka­zał nam mia­sto, któ­rego nie znamy. Popro­wa­dzi nas dro­gami, które dla niego są oczy­wi­ste, ale nie­czy­telne dla nas. Będzie­cie jed­nak mieli ze sobą coś wspól­nego: praw­do­po­dob­nie żaden z was nie zatrzyma się na ultra­dź­wię­kowy krzyk nie­to­pe­rza ani nie wywę­szy, co wczo­raj jadł na kola­cję mija­jący was męż­czy­zna (chyba, że była to potrawa z dużą ilo­ścią czosnku). My, kleszcz i każde inne zwie­rzę dopa­so­wu­jemy się do swo­jego śro­do­wi­ska. Jeste­śmy bom­bar­do­wani bodź­cami, ale tylko nie­wiele z nich ma dla nas jakie­kol­wiek zna­cze­nie.

Zna­czy to więc, że ten sam obiekt będzie widziany (albo lepiej – postrze­gany, bo nie­które zwie­rzęta mają słaby wzrok albo są zupeł­nie ślepe) przez poszcze­gólne istoty w roz­ma­ity spo­sób. Róża jest różą, jest różą. Ale czy naprawdę? Dla czło­wieka róża jest gatun­kiem kwiatu, pre­zen­tem dla uko­cha­nej i ucie­le­śnie­niem piękna. Dla żuka róża jest wiel­kim tery­to­rium, na któ­rym można się ukryć (pod liściem, z dala od oczu lata­ją­cych dra­pież­ni­ków), polo­wać (mię­dzy płat­kami dora­stają poczwarki mró­wek) i skła­dać jaja (w miej­scu, w któ­rym liść łączy się z łodygą). Dla sło­nia kwiat ten jest kol­cem, któ­rego nawet pew­nie nie poczuje, gdy na niego nadep­nie.

A dla psa? Czym jest róża dla psa? Jak się prze­ko­namy, wynika to z kon­struk­cji zarówno jego ciała, jak i mózgu. Oka­zuje się, że dla psa róża nie jest ucie­le­śnie­niem piękna ani tery­to­rium, w obrę­bie któ­rego można dzia­łać. Jest nie­odróż­nialna od reszty roślin, które ją ota­czają. Chyba, że nasi­kał na nią inny pies, przy­dep­nęło inne zwie­rzę albo doty­kał jej wła­ści­ciel psa. Wtedy oka­zuje się nie­zwy­kle inte­re­su­jąca i staje się dla psa bar­dziej zna­cząca niż naj­pięk­niej­sza róża nawet dla nas.

Zacznijmy myśleć o umwel­cie

Gdy roz­po­znamy istotne ele­menty świata zwie­rzę­cia – jego umweltu – sta­niemy się w pew­nym sen­sie eks­per­tem w jego dzie­dzi­nie. Nie­ważne, czy będzie to kleszcz, pies czy czło­wiek. Zyskamy też narzę­dzie, dzięki któ­remu usu­niemy napię­cie mię­dzy naszą rze­komą wie­dzą o psach a ich rze­czy­wi­stym zacho­wa­niem. Jed­nakże bez antro­po­mor­fi­zmów nie mie­li­by­śmy ter­mi­no­lo­gii nada­ją­cej się do opi­sa­nia ich doświad­cze­nia.

Zro­zu­mie­nie per­spek­tywy psa – poprzez zro­zu­mie­nie jego umie­jęt­no­ści, doznań i spo­sobu komu­ni­ko­wa­nia się – dostar­czy nam takiego słow­nic­twa. Nie możemy jed­nak prze­ło­żyć jej po pro­stu na poję­cia nale­żące do naszego umweltu. Więk­szość z nas nie ma dosko­na­łego węchu. Aby wyobra­zić sobie, jak to jest, gdy się go ma, nie wystar­czy tylko o tym pomy­śleć. Taka intro­spek­cja jest przy­datna tylko wtedy, gdy połą­czymy ją ze zro­zu­mie­niem głę­bo­kich róż­nic dzie­lą­cych nasz umwelt od psiego.

Możemy doko­nać wglądu w umwelt innego stwo­rze­nia, pró­bu­jąc wczuć się w jego sytu­ację i pamię­ta­jąc przy tym o ogra­ni­cze­niach naszego sys­temu sen­so­rycz­nego. Spę­dze­nie popo­łu­dnia z głową na wyso­ko­ści głowy psa to zaska­ku­jące doświad­cze­nie. Dokładne obwą­cha­nie (nawet naszym sła­bym nosem) każ­dego obiektu, na który się natkniemy, nadaje nowy wymiar zna­jo­mym rze­czom. Gdy czy­tasz to zda­nie, spró­buj wsłu­chać się we wszyst­kie dźwięki w oto­cze­niu, na które przy­wy­kłeś nie zwra­cać uwagi. Sku­pia­jąc uwagę, sły­szę zasobą wen­ty­la­tor, sygnał cofa­ją­cej się cię­ża­rówki, stłu­mione głosy ludzi wcho­dzą­cych na dole do budynku. Ktoś popra­wia się na drew­nia­nym krze­śle, bije moje serce, prze­ły­kam ślinę, strona książki została prze­wró­cona. Gdyby mój słuch był lep­szy, być może usły­sza­ła­bym dźwięki dłu­go­pisu skro­bią­cego po kartce w dru­gim końcu pokoju i rosną­cej rośliny, ultra­dź­więki wszę­do­byl­skich owa­dów. Czy dla innych zwie­rząt odgłosy te mogą mieć pierw­szo­pla­nowe zna­cze­nie?

Zna­cze­nie rze­czy

Przed­mioty znaj­du­jące się w pomiesz­cze­niu dla innego zwie­rzę­cia są w pew­nym sen­sie czymś innym. Pies, który roz­gląda się po pokoju, nie myśli, że jest oto­czony przez ludz­kie rze­czy; on widzi psie rze­czy. Nasza wie­dza o prze­zna­cze­niu danego przed­miotu albo zwią­zane z nim sko­ja­rze­nia nie zawsze pasują do wyobra­żeń psa. Obiekty defi­niu­jemy przez to, co z nimi możemy począć. Uexkull nazywa to tonem funk­cjo­nal­nym, jakby zasto­so­wa­nie przed­miotu wyda­wało dźwięki, gdy na niego spoj­rzymy. Krze­sło może być psu obo­jętne, ale jeśli nauczony jest na nie wska­ki­wać, zaczyna mieć ton sie­dze­nia: można na nim usiąść. Póź­niej pies może sam zde­cy­do­wać, że inne obiekty wydają taki sam ton: sofa, sterta podu­szek, kolana osoby sie­dzą­cej na pod­ło­dze. Inne obiekty, które my postrze­gamy jako podobne w funk­cji do krze­sła, nie są takie dla psów: tabo­rety, stoły, opar­cia kanapy. Stołki i stoły należą do innej kate­go­rii. Są na przy­kład prze­szko­dami na dro­dze do tonu jedze­nia, jaki docho­dzi z kuchni.

Zaczy­namy więc dostrze­gać, gdzie światy psa i czło­wieka się zazę­biają, a w czym się róż­nią. Spora liczba obiek­tów ma dla psa ton jedze­nia, praw­do­po­dob­nie o wiele wię­cej niż dla nas. Wyda­lin nie zali­czamy do naszego menu, ale pies się z tą opi­nią nie zgo­dzi. Psy mogą sły­szeć tony, które do nas w ogóle nie docie­rają. Na przy­kład ton tar­za­nia się wyda­wany przez miej­sca, w któ­rych można się rado­śnie pota­rzać. Jeśli nie jeste­śmy ludźmi bar­dzo mło­dymi albo figlar­nymi, lista takich obiek­tów jest dla nas pusta. Nato­miast mnó­stwo przed­mio­tów codzien­nego użytku, które dla nas mają szcze­gólne zna­cze­nie – widelce, noże, młotki, pinezki, wen­ty­la­tory, zegary i tak dalej – dla psa nie zna­czy nic. Dla niego mło­tek nie ist­nieje. Pies nie posłu­guje się młot­kiem, więc rzecz ta nie ma żad­nego zna­cze­nia. Przy­naj­mniej tak długo, dopóki nie zazę­bia się z jakimś innym istot­nym obiek­tem: na przy­kład trzyma go w dłoni uko­chana osoba, nasiu­siał na niego uro­czy pie­sek z sąsiedz­twa, jego twardy drew­niany trzo­nek można gryźć jak patyk.

Do zde­rze­nia róż­nych umwel­tów docho­dzi, gdy pies styka się z czło­wie­kiem, i wów­czas czło­wiek zwy­kle nie rozu­mie zacho­wa­nia psa. Nie potrafi spoj­rzeć na świat z jego per­spek­tywy, tak jak on go widzi. Na przy­kład wła­ści­ciel psa czę­sto groź­nym tonem zaka­zuje psu wcho­dzić na łóżko. Aby pod­kre­ślić wagę tego zakazu, kupuje poduszkę, do któ­rej pro­du­cent przy­cze­pił ety­kietkę „psie lego­wi­sko”, i kła­dzie ją na pod­ło­dze. Potem zachęca psa, żeby poło­żył się wła­śnie tutaj, a nie na zaka­za­nym łóżku. Pies w końcu bez entu­zja­zmu korzy­sta z zapro­sze­nia, a wła­ści­ciel czuje się usa­tys­fak­cjo­no­wany: kolejna inte­rak­cja psa z czło­wie­kiem zakoń­czyła się suk­ce­sem!

Ale czy naprawdę? Wiele razy, wra­ca­jąc do domu, znaj­do­wa­łam pościel na łóżku cie­płą i pomiętą. Jesz­cze przed chwilą musiał w niej spać albo pies mer­da­jący teraz ogo­nem na powi­ta­nie, albo jakiś intruz, któ­remu udało się uciec. Nie mamy pro­ble­mów ze zro­zu­mie­niem zna­cze­nia łóżka dla czło­wieka. Same nazwy przed­mio­tów wszystko wyja­śniają. Duże łóżko jest dla ludzi, lego­wi­sko jest dla psów. Ludz­kie łóżka repre­zen­tują relaks, mogą być ubrane w kosz­towną, sta­ran­nie dobraną pościel i przy­stro­jone wszel­kiego rodzaju mięk­kimi podusz­kami. Psie lego­wi­sko jest miej­scem, w któ­rym nie przy­szłoby nam do głowy usiąść. Jest (względ­nie) tanie i prę­dzej niż poduszki znaj­dziemy w nim psie zabawki. A co z psem? Dla niego począt­kowo mię­dzy łóż­kami nie ma wiel­kiej róż­nicy poza tym, że nasze jest praw­do­po­dob­nie o wiele bar­dziej pożą­dane. Nasze łóżka pachną jak my, pod­czas gdy lego­wi­sko pach­nie mate­ria­łem, który pro­du­cent aku­rat miał pod ręką (albo co gor­sza cedro­wymi wió­rami, któ­rych zapach jest dla nas przy­jemny, lecz dla psa osza­ła­mia­jący). Nasze łóżka są miej­scem, w któ­rym prze­by­wamy my. Spę­dzamy w nim leniwe chwile, zosta­wiamy okru­chy jedze­nia i frag­menty gar­de­roby. Co woli pies? Bez wąt­pie­nia nasze łóżko. Pies nie wie o nim tego wszyst­kiego, co spra­wia, że dla nas jest czymś szcze­gól­nym. Jeśli stale go łajamy za wcho­dze­nie na łóżko, doj­dzie do wnio­sku, że jest z nim coś nie tak. Nawet wtedy jed­nak nie roz­róż­nia mię­dzy „ludz­kim łóż­kiem” i „psim łóż­kiem”, lecz mię­dzy „miej­scem, w któ­rym lepiej się nie kłaść, bo będą kło­poty” i „miej­scem, w któ­rym można leżeć bez pro­blemu”.

W umwel­cie psa łóżka nie mają spe­cjal­nego tonu funk­cjo­nal­nego. Psy śpią i odpo­czy­wają tam, gdzie mogą, a nie w miej­scach wyzna­czo­nych przez ludzi do tych celów. Miej­sca do spa­nia cza­sem mie­wają ton funk­cjo­nalny. Psy lubią miej­sca, w któ­rych mogą się wygod­nie wycią­gnąć, w któ­rych jest odpo­wied­nia tem­pe­ra­tura, w któ­rych czują się bez­piecz­nie i są w pobliżu człon­ków rodziny. Każda w miarę pła­ska powierzch­nia w twoim domu speł­nia te warunki. Spraw, żeby któ­reś miej­sce speł­niało wymie­nione kry­te­ria, a twój pies praw­do­po­dob­nie uzna je za rów­nie pożą­dane, jak twoje duże, wygodne, „ludz­kie” łóżko.

Zapy­taj psa

Aby potwier­dzić nasze hipo­tezy na temat doznań lub umy­sło­wo­ści psa, nauczmy się pytać psa, czy mamy rację. Gdy pytamy go, czy jest zado­wo­lony lub przy­gnę­biony, pro­blem nie polega na tym, że pyta­nie nie ma sensu. Cho­dzi o to, że nie bar­dzo potra­fimy zro­zu­mieć odpo­wiedź. Wła­da­nie mową roz­le­ni­wiło nas. Mogła­bym tygo­dniami zasta­na­wiać się nad powo­dami nie­mi­łego zacho­wa­nia mojej przy­ja­ciółki, for­mu­ło­wać skom­pli­ko­wane psy­cho­lo­giczne teo­rie wyja­śnia­jące, co mówią jej reak­cje o jej przy­pusz­cze­niach doty­czą­cych moich myśli w jakiejś iry­tu­ją­cej spra­wie. Naj­lep­sza stra­te­gia polega jed­nak bez wąt­pie­nia na zapy­ta­niu jej o to. Powie mi. Psy nato­miast ni­gdy nie odpo­wia­dają tak, jak byśmy chcieli: peł­nymi zda­niami, z wła­ściwą inter­punk­cją i pod­kre­śle­niem tego, co naj­waż­niej­sze. Ale jeśli mamy oczy, odczy­tamy odpo­wiedź.

Czy na przy­kład pies, który patrzy na cie­bie i wzdy­cha, gdy wycho­dzisz rano do pracy, jest przy­gnę­biony? Czy nudzi się lub smuci, sie­dząc cały dzień w pustym miesz­ka­niu? A może tylko leni­wie wciąga powie­trze, szy­ku­jąc się do drzemki?

Roz­po­zna­wa­nie sta­nów umy­sło­wych zwie­rzę­cia poprzez obser­wa­cję jego zacho­wa­nia to kon­cep­cja, którą wyko­rzy­stano ostat­nio w kilku spryt­nie pomy­śla­nych eks­pe­ry­men­tach. Bada­cze nie zaj­mo­wali się jed­nak psami, lecz okle­pa­nym obiek­tem doświad­czeń labo­ra­to­ryj­nych – szczu­rem. Zacho­wa­nie szczu­rów w klat­kach to praw­do­po­dob­nie naj­bo­gat­sze źró­dło wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej. W więk­szo­ści przy­pad­ków nie cho­dzi o szczura jako takiego i nie on jest przed­mio­tem badań. Choć to zaska­ku­jące, doty­czą one ludzi. Szczury uczą się i zapa­mię­tują za pomocą tych samych mecha­ni­zmów co ludzie – a można je trzy­mać w małych klat­kach, pod­da­wać ści­śle okre­ślo­nym bodź­com i obser­wo­wać reak­cje. Miliony takich reak­cji milio­nów szczu­rów labo­ra­to­ryj­nych, rat­tus norve­gi­cus, w ogrom­nym stop­niu wzbo­ga­ciły nasze rozu­mie­nie ludz­kiej psy­chiki.

Ale same szczury są rów­nie inte­re­su­jące. Ludzie, któ­rzy pra­cują z nimi w labo­ra­to­riach, cza­sem mówią o „depre­sji” u swo­ich pod­opiecz­nych albo o ich peł­nej entu­zja­zmu natu­rze. Nie­które szczury wydają się leniwe, inne rado­sne, nie­które pesy­mi­styczne, inne opty­mi­styczne. Bada­cze zajęli się dwiema z tych cech – pesy­mi­zmem i opty­mi­zmem – i sfor­mu­ło­wali ich prak­tyczne defi­ni­cje, odwo­łu­jące się do zacho­wań pozwa­la­ją­cych wyod­ręb­nić róż­nice mię­dzy poszcze­gól­nymi szczu­rami. Zamiast eks­tra­po­lo­wać na szczury zacho­wa­nia nasta­wio­nych pesy­mi­stycz­nie ludzi, pytamy, czym róż­nią się zacho­wa­nia szczura pesy­mi­stycznego i opty­mi­stycznego.

Zatem zacho­wa­nie szczu­rów badano nie jako odzwier­cie­dle­nie naszych wła­snych zacho­wań, ale jako zja­wi­sko mówiące coś o… szczu­rach, ich dąże­niach i emo­cjach. Zwie­rzęta umiesz­czano w okre­ślo­nym śro­do­wi­sku. Cza­sem było ono „nie­prze­wi­dy­walne” – cią­gle zmie­niała się ściółka, towa­rzy­stwo, oświe­tle­nie. Kiedy indziej było sta­bilne i nie­zmienne. W eks­pe­ry­men­cie wyko­rzy­stano fakt, że sie­dząc bez­czyn­nie w klat­kach, szczury szybko uczą się koja­rzyć nowe wyda­rze­nia z rów­no­cze­śnie wystę­pu­ją­cymi zja­wi­skami. W tym przy­padku z gło­śni­ków wydo­by­wał się dźwięk o kon­kret­nej wyso­ko­ści. Miał on skła­niać do naci­śnię­cia dźwi­gni, po któ­rym poja­wiały się gra­nulki pokarmu. Gdy odtwa­rzano inny dźwięk i szczur naci­skał dźwi­gnię, roz­le­gał się nie­przy­jemny hałas i oczy­wi­ście zwie­rzę nie dosta­wało poży­wie­nia. Szczury te, podob­nie jak wszyst­kie inne szczury labo­ra­to­ryjne przed nimi, szybko nauczyły się tej zależ­no­ści. Bie­gły do dźwi­gni, gdy tylko poja­wiał się „dobry” dźwięk, nie­mal jak dzie­ciaki, gdy usły­szą melo­dyjny sygnał fur­go­netki z lodami. Wszyst­kie zwie­rzęta łatwo nauczyły się odpo­wied­nich reak­cji. Kiedy jed­nak odtwo­rzono nowy dźwięk, o tonie pośred­nim pomię­dzy tymi, które już znały, oka­zało się, że istotne jest oto­cze­nie, w któ­rym prze­by­wały szczury. Te, które miesz­kały w sta­bil­nym śro­do­wi­sku, zin­ter­pre­to­wały dźwięk jako sygnał „jedze­nie”, w prze­ci­wień­stwie do szczu­rów ze śro­do­wi­ska „nie­prze­wi­dy­walnego”.

Szczury nauczyły się więc opty­mi­stycz­nego i pesy­mi­stycz­nego nasta­wie­nia wobec świata. Szczury ze sta­bil­nego oto­cze­nia, które z entu­zja­zmem pod­ska­ki­wały, sły­sząc nowy dźwięk, demon­stro­wały opty­mizm. Wystar­czały jed­nak małe zmiany w śro­do­wi­sku, by nastą­piły dia­me­tralne zmiany w zacho­wa­niu. Hipo­teza bada­czy doty­cząca nastroju ich pod­opiecz­nych może więc być trafna.

Nasze intu­icje na temat psów możemy pod­dać podob­nej ana­li­zie. Zawsze, gdy posłu­gu­jemy się antro­po­mor­fi­za­cją przy opi­sie naszego psa, możemy zadać sobie dwa pyta­nia. Po pierw­sze, czy to, co pies robi, ma źró­dło w jego natu­ral­nych zacho­wa­niach? Po dru­gie, co zosta­nie z naszej antro­po­mor­fi­za­cji, jeśli roz­ło­żymy ją na czyn­niki pierw­sze?

Psie poca­łunki

Liza­nie jest spo­so­bem Pump na nawią­zy­wa­nie kon­taktu, niczym dłoń wycią­gnięta do uści­sku. Wita mnie w domu, liżąc mnie po twa­rzy, gdy schy­lam się, by ją pogła­skać. Budzi mnie liza­niem po ręce, gdy przy­sy­piam w fotelu. Zli­zuje dokład­nie słony pot z moich nóg, gdy wra­cam po jog­gingu. Gdy sie­dzi koło mnie, przy­ci­ska moją dłoń przed­nią łapą i liże jej cie­płe, mięk­kie wnę­trze. Uwiel­biam te jej poca­łunki.

Czę­sto sły­szę, jak wła­ści­ciele oce­niają miłość, jaką żywią do nich psy, po poca­łun­kach, któ­rymi są obda­rzani po powro­cie do domu. Te „poca­łunki” to liza­nie twa­rzy, pełne sku­pie­nia obli­zy­wa­nie dłoni, poważne pole­ro­wa­nie nogi jęzo­rem. Muszę się przy­znać, że sama trak­tuję poca­łunki Pump jako oznakę miło­ści. „Uczu­cie” i „miłość” u psów to nie jest świeży wymysł spo­łecz­no­ści trak­tu­ją­cej zwie­rzaki jak małych ludzi, któ­rzy powinni nosić buty w złą pogodę, prze­bie­rać się na Hal­lo­ween i spę­dzać czas w spa. Zanim poja­wiło się coś takiego, jak salon pięk­no­ści dla psów, Karol Dar­win (który – jestem pewna – ni­gdy nie prze­bie­rał swo­jego pupila za cza­row­nicę albo goblina) pisał o otrzy­my­wa­niu psich poca­łun­ków. Był pewien ich zna­cze­nia. Pisał, że psy „mają zaska­ku­jący spo­sób oka­zy­wa­nia miło­ści, a mia­no­wi­cie liżą dło­nie i twarz swo­jego pana”. Czy Dar­win miał rację? Nam poca­łunki wydają się oznaką miło­ści, ale czy są tym samym dla psa?

Naj­pierw zła wia­do­mość: bada­cze dzi­kich ssa­ków z rodziny pso­wa­tych – wil­ków, kojo­tów, lisów i innych – dono­szą, że szcze­niak liże pysk swo­jej matki, gdy ta wraca z polo­wa­nia, aby zwró­ciła to, co zja­dła. Liza­nie oko­lic otworu gębo­wego powo­duje zwy­mio­to­wa­nie czę­ściowo prze­tra­wio­nego mięsa. Jakże roz­cza­ro­wana musi być Pump, że ani razu nie zwró­ciłam na wpół zje­dzo­nego kró­lika!

Co wię­cej, nasze usta bar­dzo psom sma­kują. Podob­nie jak wilki i ludzie, psy mają kubki sma­kowe wraż­liwe na smak słony, słodki, gorzki, kwa­śny, a nawet smak urnami – zie­mi­sty, przy­po­mi­na­jący grzyby lub wodo­ro­sty, który można uchwy­cić w glu­ta­mi­nia­nie sodu. Ich odczu­wa­nie sło­dy­czy jest nieco inne niż nasze, ponie­waż u psów sól wzmac­nia doświad­cze­nie słod­kiego smaku. Pies ma szcze­gól­nie dużo kub­ków sma­ko­wych odpo­wia­da­ją­cych za dozna­nie słod­ko­ści, cho­ciaż nie­które sub­stan­cje słod­kie – sacha­roza i fruk­toza – akty­wują te kubki sil­niej niż na przy­kład glu­koza. Być może jest to u wszyst­ko­żer­ców, do któ­rych należy pies, wynik adap­ta­cji, gdyż ważna jest dla nich moż­li­wość odróż­nia­nia doj­rza­łych i niedoj­rza­łych owo­ców. Co cie­kawe, nawet czy­sta sól nie pobu­dza u psa recep­to­rów sło­nego smaku na języku i pod­nie­bie­niu, jak to się dzieje u ludzi (jest sprawą dys­ku­syjną, czy psy w ogóle mają takie recep­tory). Nie musia­łam długo obser­wo­wać zacho­wa­nia Pump, by zauwa­żyć, że jej „poca­łunki” czę­sto zbie­gają się w cza­sie ze spo­ży­ciem przeze mnie jakie­goś pokarmu.

A teraz wia­do­mość dobra: owo funk­cjo­nalne liza­nie oko­lic ust stało się z cza­sem rytu­al­nym powi­ta­niem. Innymi słowy, psie poca­łunki nie peł­nią już jedy­nie funk­cji prośby o jedze­nie, obec­nie służą też do mówie­nia „cześć”. Psy i wilki robią to po pro­stu po to, aby powi­tać innego psa i uzy­skać zapa­chowe infor­ma­cje o tym, gdzie był i co robił. Suka nie tylko myje języ­kiem swoje szcze­niaki, ale czę­sto kil­koma liź­nię­ciami wita się z nimi nawet po krót­kiej roz­łące. Młod­szy lub lękliwy pies może obli­zy­wać pysk więk­szego, groź­nego psa, aby go udo­bru­chać. Zna­jome psy mogą witać się liź­nię­ciem, gdy spo­ty­kają się na ulicy pod­czas spa­ce­rów. Być może jest to swo­iste potwier­dze­nie przez zapach, że inny pies cią­gnący w ich stronę jest wła­śnie tym, któ­rego mają na myśli. Ponie­waż tym powi­tal­nym liź­nię­ciom czę­sto towa­rzy­szy mer­da­nie ogo­nem, figlar­nie roz­chy­lony pysk i ogólne pod­eks­cy­to­wa­nie, nie będzie nad­uży­ciem stwier­dze­nie, że psie poca­łunki są obja­wem rado­ści z two­jego powrotu do domu.

Pso­lo­gia

Zwy­kłam mówić, że Pump patrzy poro­zu­mie­waw­czo, jest zado­wo­lona bądź zacho­wuje się kapry­śnie. Słowa te coś dla mnie ozna­czają. Nie łudzę się jed­nak, że traf­nie opi­sują jej doświad­cze­nie. I na­dal uwiel­biam jej poca­łunki, ale zara­zem cie­szę się, że wiem, co zna­czą dla niej, a nie tylko dla mnie.

Wyobra­ża­jąc sobie psi umwelt, będziemy mogli zde­ma­sko­wać inne antro­po­mor­fi­za­cje – takie jak poczu­cie winy psa, który pogryzł ci buty, czy zemsta szcze­niaka na two­jej nowej apaszce – i zin­ter­pre­to­wać te zacho­wa­nia na nowo, bio­rąc pod uwagę funk­cjo­no­wa­nie psiego umy­słu. Wczu­wa­nie się w per­spek­tywę psa jest jak sytu­acja antro­po­loga na nie­zna­nym lądzie, zamiesz­ka­łym wyłącz­nie przez psy. Dosłowne tłu­ma­cze­nie każ­dego szczek­nię­cia i mach­nię­cia ogo­nem może nam się nie udać, ale uważna obser­wa­cja dostar­czy zadzi­wia­ją­cej ilość infor­ma­cji. Przyj­rzyjmy się więc temu, co robią tubylcy.

W kilku kolej­nych roz­dzia­łach roz­wa­żymy umwelt psa w róż­nych wymia­rach. Pierw­szy jest histo­ryczny – zoba­czymy, w jaki spo­sób psy wyewo­lu­owały z wil­ków, w czym są jak wilki, a w czym są od nich odmienne. Wybory, jakich doko­ny­wa­li­śmy, hodu­jąc psy, zmie­rzały do osią­gnię­cia okre­ślo­nych efek­tów, ale miały także nie­za­mie­rzone kon­se­kwen­cje. Drugi wymiar to ana­to­mia – zmy­słowe zdol­no­ści psa. Musimy uwzględ­nić to, co psy potra­fią wywę­szyć, co widzą i sły­szą… i czy jesz­cze w jakiś inny spo­sób postrze­gają świat. Musimy wyobra­zić sobie widok z wyso­ko­ści sie­dem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów nad zie­mią i zza psiego pyska. Na koniec poprzez ciało psa doj­dziemy do jego mózgu. Przyj­rzymy się poznaw­czym zdol­no­ściom psa, któ­rych zna­jo­mość pomoże nam w zro­zu­mie­niu jego zacho­wa­nia. Łącz­nie te trzy wymiary dadzą nam odpo­wiedź na pyta­nia o to, co psy myślą, wie­dzą i rozu­mieją. Będą stop­niami, dzięki któ­rym znaj­dziemy się nie­jako w środku zwie­rzę­cia i zaczniemy sami zasłu­gi­wać na tytuł hono­ro­wego psa.

Przy­na­leż­ność do domu

Czeka na progu. Jakimś spo­so­bem Pump dokład­nie wie, gdzie ma stać, gdy nie pozwa­lam jej być w kuchni. Leży roz­cią­gnięta, ale kiedy sta­wiam posi­łek na stole, ska­cze na równe nogi, aby dopaść tego, co spa­dło na pod­łogę. Przy stole dostaje wszyst­kiego po tro­chu i wszyst­kiego chęt­nie pró­buje, nawet jeśli tylko pożuje przez chwilę i bez­ce­re­mo­nial­nie wypluje. Rodzynki jej nie sma­kują. Pomi­dory też nie. Znie­sie wino­grono, jeśli uda jej się prze­gryźć je na pół bocz­nymi zębami. Potem obraca je języ­kiem, jakby miała do czy­nie­nia z czymś dużym albo twar­dym, wresz­cie zaczyna prze­żu­wać. Wszyst­kie koń­cówki mar­che­wek są dla niej. Bie­rze łodygi bro­ku­łów i szpa­ra­gów, deli­kat­nie trzyma je w pysku i wpa­truje się we mnie, jakby chciała prze­ko­nać się, czy dosta­nie coś jesz­cze, a potem udaje się na dywan, by zacząć obgry­za­nie.

Książki o tre­su­rze czę­sto pod­kre­ślają, że „pies jest zwie­rzę­ciem”. To prawda, ale nie jest to pełna prawda. Pies jest zwie­rzę­ciem udo­mo­wio­nym, a słowo to ozna­cza „nale­żący do domu”. Psy przy­na­leżą do domów i ich oko­lic. Udo­mo­wie­nie jest warian­tem pro­cesu ewo­lu­cji, na który wpływ miała nie tylko natura, ale także ludzie chcący prze­cież wpro­wa­dzić psy do swo­ich domów.

Aby zro­zu­mieć, o co cho­dzi psom, musimy zro­zu­mieć, skąd się wywo­dzą. Jako czło­nek rodziny pso­wa­tych (cani­dae) pies domowy jest spo­krew­niony z kojo­tem, sza­ka­lem, dingo i cyjo­nem, lisem i psem leśnym4. Wywo­dzi się jed­nak z jed­nej tylko linii cani­dae, któ­rej dawni przed­sta­wi­ciele naj­bar­dziej przy­po­mi­nali współ­cze­snego sza­rego wilka. Kiedy widzę, jak Pum­per­nic­kel ostroż­nie wypluwa rodzynki, raczej nie przy­cho­dzą mi do głowy obrazy wil­ków ze stanu Wyoming, napa­da­ją­cych na łosia i roz­ry­wa­ją­cych go na strzępy5. Obraz zwie­rzę­cia, które cier­pli­wie czeka na progu kuchni, a potem duma nad tym, czy zjeść mar­chewkę, na pierw­szy rzut oka wydaje się nie do pogo­dze­nia z naturą dra­pież­nika, któ­rego związki są pełne napię­cia i opie­rają się na prze­mocy.

Wiel­bi­ciele mar­chewki wykształ­cili się z zabój­ców łosi za sprawą zewnętrz­nego czyn­nika: nas – ludzi. Natura ślepo i obo­jęt­nie „wybiera” cechy, dzięki któ­rym zwie­rzę­tom łatwiej jest prze­żyć. Nasi przod­ko­wie rów­nież selek­cjo­no­wali cechy – fizyczne i psy­chiczne – które dopro­wa­dziły nie tylko do prze­trwa­nia, ale i wszech obec­no­ści współ­cze­snego psa domo­wego, canis­fa­mi­lia­ris. Wygląd, zacho­wa­nie, upodo­ba­nia tego zwie­rzę­cia, oka­zy­wane nam zain­te­re­so­wa­nie są w dużym stop­niu efek­tem udo­mo­wie­nia. Dzi­siej­szy pies jest dobrze „zapro­jek­to­wa­nym” stwo­rze­niem. Tyle że doszło do tego w dużym stop­niu przy­pad­kowo.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Oczy­wi­ście naukowcy szybko odkryli mózgi więk­sze niż ludz­kie: więk­szy jest mózg del­fina, podob­nie jak innych zwie­rząt góru­ją­cych nad nami roz­mia­rami ciała – wie­lo­ry­bów lub słoni. Mit „wiel­kiego mózgu” dawno upadł. Bada­cze szu­ka­jący związku mię­dzy budową mózgu a inte­li­gen­cją biorą dziś pod uwagę inne czyn­niki: liczbę zwo­jów mózgo­wych, współ­czyn­nik ence­fa­li­za­cji, czyli sto­su­nek masy mózgu do masy ciała, ilość kory nowej lub cał­ko­witą liczbę neu­ro­nów i synaps mię­dzy neu­ro­nami. [wróć]

Stało się to dla mnie jasne pew­nego dnia, gdy zbie­ra­łam dane o noso­roż­cach bia­łych. W Parku Dzi­kich Zwie­rząt zwie­rzęta prze­miesz­czają się (w miarę swo­bod­nie) po całym tere­nie, a zwie­dza­jący sie­dzą w spe­cjal­nych wago­ni­kach poru­sza­ją­cych się po okre­ślo­nych tra­sach. Sie­dzia­łam na wąskim pasku trawy pomię­dzy torem a ogro­dze­niem i obser­wo­wa­łam codzienne rela­cje spo­łeczne wśród noso­roż­ców. Gdy nad­jeż­dżał pociąg, noso­rożce prze­ry­wały swoje czyn­no­ści i szybko zbie­rały się w zbitą grupę. Usta­wiały się na kształt rozety, sty­ka­jąc się zadami, z gło­wami skie­ro­wa­nymi na zewnątrz. Zwie­rzęta te są nasta­wione poko­jowo, ale z powodu kiep­skiego wzroku łatwo wpa­dają w panikę, jeśli nie czują zapa­chu tego, co się zbliża. Pod wzglę­dem obser­wa­cji liczą więc na sie­bie nawza­jem. Pociąg się zatrzy­my­wał i wszy­scy gapili się na noso­rożce, które, jak infor­mo­wał prze­wod­nik, „nie robią nic”. W końcu wago­niki ruszały dalej, a noso­rożce znów zaczy­nały zacho­wy­wać się swo­bod­nie. [wróć]

Przy­po­mina to odkry­cia beha­wio­ry­stów z połowy ubie­głego wieku. Pod­da­wali oni psy labo­ra­to­ryjne wstrzą­som elek­trycz­nym, któ­rych zwie­rzęta nie mogły unik­nąć. Pozo­sta­wione póź­niej w pomiesz­cze­niu z widoczną drogą ucieczki i ponow­nie rażone prą­dem, oka­zy­wały wyuczoną bez­rad­ność: nie ucie­kały, by unik­nąć wstrzą­sów, lecz zamie­rały w bez­ru­chu, zre­zy­gno­wane i pogo­dzone z losem. Bada­cze nauczyli zatem psy ule­gło­ści i akcep­to­wa­nia braku kon­troli nad wła­snym poło­że­niem (póź­niej zmu­szali psy, by oduczyły sif tej reak­cji i uni­kały elektrowstrzą­sów). Szczę­śli­wie dni eks­pe­ry­men­tów, pod­czas któ­rych razi się psy prą­dem, by zba­dać ich zacho­wa­nie, są dawno za nami. [wróć]

Poza tą listą pozo­stają hieny. Mimo że mają roz­miary i kształt ciała zbli­żone do psa, uszy ster­czące jak u owczarka nie­miec­kiego i lubią wyć, jak inne pso­wate, nie należą jed­nak do tej rodziny. Są mię­so­żer­cami bli­żej spo­krew­nio­nymi z man­gu­stami i kotami, niż z psami. [wróć]

Obec­nie uważa się, że rodzynki są dla nie­któ­rych psów tok­syczne nawet w bar­dzo małych ilo­ściach (cho­ciaż mecha­nizm nie jest znany), co spra­wia, że zasta­na­wiam się, czy nie dla­tego Pump czuje do nich instynk­towną awer­sję. [wróć]