Oczekując na Królestwo. Apokalipsa Marachiasza - Meiri Herner - ebook

Oczekując na Królestwo. Apokalipsa Marachiasza ebook

Meiri Herner

0,0

Opis

Odkryj drugie dno biblijnych opowieści

„Oczekując na królestwo” jest odważną podróżą w głąb mistycznego świata Marachiasza – Judejczyka porwanego do niewoli w mroczne serce Babilonu. Więzień, zmagający się z siłami mroku, staje się prorokiem wybranym przez Wiekuistego. Nawiedzające go wizje objawiają prawdę o przyczynach klęski Izraela i jego ocaleniu.

W tej niezwykłej opowieści pełnej aniołów, mistycznych obrazów i proroczych migawek, Marachiasz konfrontuje się z sensem życia, cierpieniem oraz nadchodzącą katastrofą. Odpowiada też na krępujące od pokoleń teologiczne pytania: Dlaczego Bóg zatopił ludzi, którym dał wolną wolę? I czemu nazywa się go Miłością, gdy na świecie jest tyle cierpienia?

Ta beletrystyczna wersja apokalipsy – łącząca fragmenty apokryficzne, kanoniczne oraz legendy gotyckie – stanowi ponadczasową alegorię walki dobra ze złem. Przygotuj się na podróż w czasie, w trakcie której odkryjesz głębokie więzi między judaizmem a wczesnym chrześcijaństwem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 588

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Meiri Herner

Oczekując na Królestwo

Apokalipsa Marachiasza

Oblicze odbija się w wodzie, a w sercu odbija się człowiek

Prz 27, 19

Niniejszą książkę dedykuję kochanej żonie Irywce

i wszystkim ludziom dobrej woli

ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ

Apokalipsa Marachiasza (cz. 1) opisuje historię Judejczyka uprowadzonego do niewoli chaldejskiej. Jego zmagania z tellurycznymi siłami babilońskiego mroku doprowadzają do spotkania z Wiekuistym, który za pośrednictwem aniołów (jak to najczęściej ma miejsce w literaturze apokaliptycznej) powołuje go na jednego z proroków ludu Izraela na wygnaniu. Marachiasz w epistemologicznych wizjach ma okazję zobaczyć oczami futurologa przyczynę zła i klęski swojego narodu, mroczny szeol, ognistą gehennę i świetliste Niebiosa, wiek czasów ostatecznych. W interludiach przemawia do wygnańców, daje świadectwo przed pogańskim światem; nieżydowskiemu przyjacielowi odkrywa historię i Tradycję Izraela. W tej jego amplitudzie losów zastanawia się i spiera z Bogiem nad sensem życia i związanego z nim niekończącego się cierpienia. W momentach kryzysowych, gdy ogarnia go porażająca realnością dystopia, traci nadzieję na naprawę boskiego świata, przesiąkniętego metafizycznymi złymi mocami i zmierzającego do ostatecznej katastrofy. Tej katastrofy on sam już doświadcza, poszukując uwięzionych w Babilonie najbliższych. Czy ich odnajdzie i stanie się dla nich goelem (wybawcą)?

Marachiasz jest również świadkiem konfuzji i udręczenia swojego narodu. W ten zagęszczony scenariusz wplatają się prorocze migawki Dnia Pańskiego. Rzeczywistość, jaka wówczas otoczy mistyka, pozwoli mu namacalnie doświadczyć spełnienia proroctw[1].

Druga część dylogii przeniesie czytelnika w czasie o jakieś siedemset lat, do okresu Cesarstwa Rzymskiego, za dyktatu imperatora Hadriana, w którym zaczyna raczkować judeochrześcijaństwo, wcale nie inspirujące, w żydowskim aspekcie, do rozwodu z judaizmem. Również i tu głównym bohaterem, w sztafecie pokoleń, jest Marachiasz (Mariusz – potomek Marachiasza z epoki babilońskiej), odkrywający, że świat jest korporacją dystopii, jęczący i wzdychający w bólach rodzenia (Rz 8,22), w której ludzkość walczy o godność, wolność i oczekuje objawienia synów Bożych (Rz 8,19). Trajektoria jego życia poprowadzi go, w sposób futurystyczny, do ostatecznej formy demonstracji Królestwa Bożego, w którym zapanuje Mesjasz.

Apokalipsa Marachiasza w pierwszych rozdziałach wykorzystuje fragmenty ksiąg apokryficznych (Henocha, Barucha, Ezdrasza i innych, które należy traktować jako ważny rozdział Deutero-Tradycji), kanonicznych (Apokalipsa św. Jana i Daniela) i zawiera, w nieco zmienionej i kompensacyjnej treści, najpiękniejsze albo najważniejsze ich fragmenty. Posiłkuje się również, w ograniczonym stopniu, klasycznymi elementami gotyckich podań i mrocznych legend. Stąd należy zaliczyć wizje Marachiasza do beletrystyki apokaliptycznej.

Ten udający apokryf „wolumin” celowo nie przejmuje się nieścisłościami historycznymi, ale jest idealistyczną, ponadczasową i opalizującą znaczeniami alegorią wojny dobra ze złem, sam zaś bohater skupia w sobie obraz dziejów Izraela. Za króla Baltazara możemy spokojnie podstawić Hamana, Tytusa, Wespazjana, papieża Pawła IV, Chmielnickiego czy Hitlera. Nie należy się więc dziwić występującym w tekście anachronizmom, które tworzą swoisty amalgamat, mieszankę epok – od metafizycznej prehistorii po okresy międzytestamentowe i talmudyczne, a nawet średniowieczne (kabała) lub całkiem współczesne. Nie brakuje nawiązań do Holokaustu, mającego miejsce jeszcze tak niedawno. Dlatego język biblijny, talmudyczny, midraszowy (zaznaczony często kursywą), liturgiczny (również współczesna apokaliptyczna, wręcz surrealistyczno-orwellowska proza), okazał się najlepszym narzędziem, by ten eklektyczny pseudoepigraf przedstawić.

Apokalipsa Marachiasza postrzega teologię na płaszczyźnie judaizmu (mesjanistycznego czy konserwatywnego) i nie dba o poprawność polityczną. Zachodzi w niej koherencja z etyką i moralnością biblijną, stojącą czasami w sprzeczności ze współczesnymi prądami i modami, ale próbującą zrozumieć (w ramach dopuszczonych przez Nowy Testament) mentalność narodów, które Bóg, pomimo bezprawia (bez-Tory), pragnie zbawić.

Cały zanurzony w prozie tekst można porównać do pajęczej sieci, gdzie wielorakie wątki posiadają paralele czy nawet symetrie korelujące się ze sobą na najodleglejszych stronicach.

Obszerne przypisy pragną pomóc wniknąć – przynajmniej w podstawowym zakresie – w pojęcia, kontekst, uwarunkowania historyczne i teologiczne związane z teurgią oraz Tradycją judaizmu i wczesnego judeochrześcijaństwa (dotyczy to również wyjaśnień w nawiasach). Podstawowym zadaniem tego dyskursu jest ukazanie głębokiej – często pomijanej lub lekceważonej – więzi, jaka łączy chrześcijan z religią Jeszui (Jezusa) z Nazaretu, która była wszak religią apostołów, a nawet otwartego na pogan Szaula (św. Pawła). Niemożliwością byłoby jednak komentowanie wszystkich religijnych pryncypiów. W niektórych obszarach czytelnik musi radzić sobie sam, korzystając z literatury lub internetu. Nie ulega wątpliwości, że minimalna znajomość Biblii ułatwi podróż w czasie, do której zaprasza nas Marachiasz, oczekując (-y) na Królestwo!

NAD RZEKAMI BABILONU

W 3196 roku[2], dziewiątego dnia miesiąca aw, w piętnastym roku naszego pobytu w Babilonie, w szóstym roku panowania króla babilońskiego Baltazara[3], odnaleziono ciało Szmuela, syna Pinchasa, oddanego sługi Wiekuistego – pochwalone Imię Jego. Leżał przecięty piłą nad Eufratem, i nie było to pierwsze morderstwo. Jego truchło pocięto, a następnie przewleczono przez żelazne pręty i uczyniono z niego tron. Nigdy głowy nie odnaleziono, w jej miejsce wbito łeb świni.

Tego dnia, po pogrzebie, leżałem nad rzeką przykryty płaszczem przygnębienia i gorzko łkałem, wspominając mojego towarzysza, z którym porządkowałem i uzupełniałem zwoje w królewskim księgozbiorze. Przed wysiedleniem przesiadywaliśmy całymi wieczorami przy lampie wypełnionej oliwą chochmy (mądrości) w jesziwie rabbiego Josego. Mądrość tego proroka i mędrca nieustannie rozświetlała i wciąż rozjaśnia kręte drogi naszego życia.

Pamiętam tę ostatnią i spokojną jesień w Jeruzalem. Noc Hoszana Raba (ostatni dzień święta Sukkot) była wyjątkowo długa, ciepła… i srebrzyście gwieździsta – choć na konstelacjach zapewne zaczęła wschodzić mroczna gwiazda. Święte miasto, opromienione światłem beitha-szo’ewy (uroczystości) z czterech wzbijających się do nieba świeczników, zalewał tłum radosnych i niczego nieprzewidujących pielgrzymów. Młodzi koheni (kapłani) nieustannie wspinali się do nich po drabinach i dolewali do złotych mis oliwę. Pobożni mężowie, z płonącymi pochodniami w rękach, śpiewali pieśni i pochwały. Lewici zaś grali na harfach, lirach i cymbałach. Podczas obrzędu czerpania wody[4] przy sadzawce Siloe ich modły unosiły nasze kruche dusze ku niebieskim światłom i światom. Ech! Kto nie widział tego świątecznego zgiełku, nie wie, co to radość! Ósmego dnia, stojąc przy Bramie Wodnej, poprzysięgliśmy razem ze Szmuelem dozgonną przyjaźń – przyjaźń Tory! To braterstwo nigdy nie przestało kwitnąć, zwłaszcza na wygnaniu, i nigdy nie zwiędło. Niech Święty Błogosławiony – pochwalone Imię Jego – ma go na wieki w swojej opiece. Wszak ukształtował go w łonie matki, żywił i karmił. Sprawiedliwie też przywróci do życia w Królestwie. Każdy, kto to czyta, niech powie: amen.

Gdy tak zanurzam się myślami w głąb tych wydarzeń, zawsze otwieram wieko wspomnień mojego niezmąconego mrokiem dzieciństwa. Wracam do niewiernego, a zarazem świętego miasta Boga, rosnącego na pustyni niczym kwitnący tamaryszek. Widzę, jakby to było wczoraj, mój dom otoczony oliwkami, a wśród nich trzy najukochańsze osoby rozświetlające moje życie: mamę, tatę i starszego brata – niech Święty Jedyny, pochwalone Imię Jego, zachowa ich w Woreczku Życia; niech odnajdą Miasto, za którym tęsknili i pozdrawiali z daleka, a które HaSzem im przysposobił! Każdy, kto to czyta, niech powie: amen.

Wciąż otacza mnie nawodniony ogród śpiewających róż, a zapach wznoszących się ku niebu pinii[5] nadal roznosi się po ulicach i ogrodach świętego miasta, kołysząc w mej głowie wspomnienia.

A w wąskich i krętych alejkach Jerozolimy spostrzegam chłopca, niemającego więcej niż dziesięć wiosen, biegającego w szalonej radości w niebieskiej kippie (jarmułce), spod której frunęły dwa długie kędziory. Usłyszałem swój głos i kolegi z podwórza:

– Teraz ty łapiesz, Detinie! – Rozszerzałem usta i śmiałem się do rozpuku.

– Nie, to ty ścigasz, smarku Marachiaszu! – odpowiadał groźnie. I nie brzmiało to jak żart.

– Przestańcie się przedrzeźniać, chłopcy! – wołała z otwartych okiennic, z wypiekami na licach, moja kochana mama. Częstując orzeszkami z terebintu, dodawała: – Miłuj bliźniego jak siebie samego: to cała Tora! – Zawsze tak czyniła, by ostudzić rozpalone głowy i chłopięce figle.

Czy synowie ludzcy cieszyliby się radością życia, wiedząc, że za progiem czai się tragedia ubrana w szatę utkaną z nici bólu? Czasami lepiej nie widzieć, czasami lepiej nie słyszeć.

I właśnie jak taran uderza w ścianę, tak szybko wbiły się do moich wspomnień szumne i duszące pogłosy. Znów usłyszałem w głowie łomot machin walących w bramy i mury Jerozolimy.

Tak zaczął się ten dzień, dzień grozy i bólu!

Stanęły przed moimi oczami palące się domy, płonące na wzgórzu pałace bogaczy i furgoczące ze świstem, wystrzeliwane z proc i katapult ogniste kule. Nadal rozdziera mój umysł krzyk wychudzonych z głodu kobiet i mężczyzn, lament osieroconych dzieci płaczących nad ciałami rodziców. Miasto wypełniało się zwłokami, które skrzętnie omijał w obdartych szatach płaczący mąż Boży, Jeremiasz. Mimo usłanych śmiercią ulic nikt mu nie wierzył, gdy wołał:

– Ludzie! Miasto zostanie wydane w ręce Chaldejczyków! Upamiętajcie się!

Jego pełne tajemnicy słowa, wymawiane półgłosem i w rozpaczy, wciąż brzmią w moim sercu:

– To mówi Bóg Izraela: Zgromadzę ich ze wszystkich krajów, do których ich za niedługo wypędzę, w przystępie gniewu i wielkiego oburzenia. – Szedł koło mnie i łkał. Ja wylewałem łzy z matką i ojcem razem z nim z powodu śmierci starszego brata. – Ale sprowadzę ich na to miejsce i pozwolę mieszkać bezpiecznie na nowo. Będę ich Bogiem i będą jeszcze w tym kraju sadzić pola i winnice!

Nawet dzisiaj, choć minęło już tyle lat, a krajobrazy Babilonu nałożyły się na dawne wspomnienia, żałosne treny Jeremiasza i płacz sierot rozbrzmiewają niespodziewanie silnym echem. Jękliwy dźwięk wciąż rozdziera moją duszę, a żałoba serce!

Proroctwo?

Na kilka dni przed wtargnięciem do miasta Chaldejczyków i Nebuzaradana – dowódcy wojsk babilońskich – miałem sen, którego upiorność do dzisiaj mnie prześladuje. W blasku księżyca i załamujących się cieni ujrzałem otulone gęstą mgłą cztery wieże. Nie było to srebrzyste światło Jerozolimy. Król nocy musiał rozjaśniać nieludzkie krainy, bo zdawał się splamiony krwią. Ciemność przykrywała zamek, do którego wszedłem duchem, niczym widmowy i drżący cień. Od razu poczułem, że to miejsce zionie strachem i bólem. Muskający wiatr zapalił – nie ludzką ręką – kinkiety i nagle w ich świetle zobaczyłem klatkę, a w jej wnętrzu związanego nagiego człowieka. Spod kaptura, którym przykryta była jego głowa, sączyła się czarna strużka i rozlewała w koszmarny korzeń wokół szyi. Jego napięte mięśnie dygotały, lecz więzy nie pozwalały skulić się z bólu. Obok klatki stała wysoka, odziana w czerwień postać. Długa, karmazynowa peleryna lekko powiewała na jej plecach jak skrzydła nietoperza. Spod ciemnoczerwonego kaptura nie ujawniała się twarz, promieniowało natomiast czarne światło.

Za klatką stali chórzyści, ubrani podobnie, lecz na czarno. Ich oczy zasłaniały białe maski z długimi i zakrzywionymi na końcu nosami. Śpiewając pieśni bez słów, trzymali w rękach zapalone pochodnie.

W tym momencie do nietoperzowej i karmazynowej postaci podszedł jakiś władca, którego głowę zdobił lśniący złotem diadem. Za królem – a po barwach poznałem, że był to król Edomu – postępowali odziani w czarne, jedwabne szaty kapłani z wytatuowanymi twarzami. Poczułem pod oczami ból mogący rozsadzić mi głowę, gdy zobaczyłem, jak na rękach monarchy spoczywało blade ciało martwego niemowlęcia. Kapłani szli nieśpiesznie, trzymając czasze wypełnione krwią, zapewne zamordowanego dzieciątka. Inni nieśli w naczyniach zapaloną mirrę. Za orszakiem wyłaniał się niezliczony lud, z pochylonymi głowami i złożonymi poddańczo dłońmi – wznosił półgłosem martwe modły stapiające się z chórem. Trzech kapłanów podeszło do złotego ołtarza i podało krew płomiennemu księciu. Pił ją powoli, aż na mrocznym i niewidocznym obliczu zaświeciły dwa światełka – to były jego czerwone oczy, których żar przebijał się przez ogniste obłoki kadzidła. Nie zauważyłem, by ktoś się śmiał, ale usłyszałem krótki, obłąkańczy chichot przyprawiający o dreszcze. Za księciem ciemności ukazał się olbrzymich rozmiarów rozrastający się i wyginający cień mający kształt głowy capa. Zawodzący wiatr otworzył okiennice i omal nie zgasił świeczników i pochodni – doszedł do mnie skowyt wilków. Do nich dołączyły rozrywające niebo zygzaki błyskawic – krwawy księżyc znikł w strugach deszczu. Król podniósł dłoń i cały zgromadzony tłum wtopił się w skowyt watahy, wyrzucając ze swoich piersi okrzyki chwalby dla osłoniętego mrokiem demona – wtórował im jazgot piorunów.

– Boga tutaj nie ma! Twój jest czas, Azazelu! Zdobądź Tron i zasiądź na Tronie. Rozciągnij twój cień nad światem! – powtarzali wyuczone na pamięć frazy.

Powiało grozą i… śmiercią! Nad moją głową zakrakał kruk. Sfrunął z gałęzi i wzbił się w górę, w błyszczące ogniem obłoki. Trzepot jego skrzydeł i zgryźliwy skrzek wyrwały mnie ze snu. Usiadłem ze ściśniętym gardłem i drżący w strachu. Coś mi podpowiadało, że tam, w Górze, w niebieskich salach, dokonał się sąd nad królem Sedecjaszem[6] i Jerozolimą. Kończy się dynastia Dawidowa! Pot ściekał z mojego czoła, a serce biło chaotycznym rytmem. Cienki strumień szarego światła wpadł do sypialni i oślepił moje otwarte ze strachu oczy. Kim był ten uwiązany w klatce skazaniec? Jaką karę ponosił i za jakie grzechy? – zastanawiałem się po przebudzeniu.

Zdobycie miasta

Ponieważ był to dzień upamiętnienia zburzenia Świątyni[7], wspomniałem te wydarzenia, kiedy to siepacze Nebukadnezara z dzikimi wrzaskami i w hełmach z trupich czaszek – pamiętam, jakby to było wczoraj – wdarli się nocą przez wyłom do miasta. Wciąż słyszę rozdzierający płacz gwałconych kobiet. Widzę przerażone oczy matek krzyczących na widok wojowników z Edomu[8], chwytających ich pociechy za nóżki i roztrzaskujących główki o pnie drzew lub węgły domów. Wrzeszczeli z wściekłości:

– Kto chwyci i rozbije dzieci Jakuba o skałę?! Zniszczmy potomstwo Izraela, brata naszego ojca, Ezawa!

Rabowano, a następnie podpalano wszystko, co ogień mógł objąć i strawić. Miał rację prorok Jeremiasz – nikt nie chciał go wtedy słuchać.

Idąc dalej, łącząc strzępy wspomnień, nie mogę pominąć ostatniego spotkania z moją żoną Irywką i dziećmi. Zawsze czuję wilgoć pod powiekami, gdy dochodzą do mnie jej ostatnie słowa:

– Marachiaszu, zrób coś, ratuj! – wołała, mając już od ściśniętych rzemieni krwawiące nadgarstki, oczy szeroko otwarte: wypełnione bólem i łzami, spoglądające na niedawno urodzonego Jehudę w kołysce, której krawędź ściskała nasza trzyletnia córka, Anna.

Wszystko się ułoży, znów będziemy razem – chciałem jej to powiedzieć, ale wstrzymałem się od kłamstwa. Wyrwałem się jednemu z żołnierzy i podbiegłem do ich dowódcy, gotowy na śmierć, gotowy na wszystko.

– Puśćcie ją, ona jest moją mało znaczącą z Idumei niewolnicą, a jej dzieci to bękarty! Zostawcie ich wszystkich! – Mój krzyk, niczym skowyt wilka uwięzionego we wnykach, wydobył się z rozedrganych trzewi. Przez chwilę wydawało mi się, że uwierzą – w końcu Edomici to ich sojusznicy – ale gdy zobaczyli filigranową broszkę z gwiazdą Dawida na jej piersiach, zmitygowali się.

– Może jest ona twoją służącą z Idumei, jak mówisz, a może nie. – Uśmiechnął się chytrze. – Nie nam to teraz rozsądzać. Zabieramy ci tę szmacianą lalkę, bo przyda się do ścierania podłogi w pałacu Nebukadnezara! Bękartów nie pogruchotamy, są zbyt ładne i wyglądają na inteligentne, szybko się da je urobić – usłyszałem za plecami słowa zmieszane z brudnym śmiechem.

Widząc, że nie skutkuje żaden wykręt, przytuliłem Irywkę i otarłem jej łzy. W tym momencie poczułem przeszywający, tępy ból z tyłu głowy, jakby uderzenie młota. Straciłem przytomność. I od tej chwili ani Irywki, ani naszych latorośli, Jehudy i Anny, nie widziałem.

Zgubiłem trzy serca, a moje życie zamieniło się w ich wieczne poszukiwanie.

Odzyskałem w pełni świadomość, wychodząc z Jerozolimy. Moje ręce i nogi „zdobiły” spiżowe i nabrzmiałe bólem łańcuchy. Obejrzałem się za siebie i ujrzałem kłębiący się nad miastem czarny dym, a pod nim ogień na zgliszczach naszej stolicy. Nie wiem, który płomień był mocniejszy: zachodzącego słońca szykującego się do zejścia z nieboskłonu czy płonącego miasta. Jednego mogłem być pewny – nadchodziła noc, czarna noc. I tak trwa ona do dzisiaj, i będzie wędrowała z nami aż do przyjścia Mesjasza. Zawołałem z drżącym sercem:

– Boże, Ojcze świętych Świateł i Liter, u którego nie ma cienia zmienności, to dla Ciebie ta ofiara, za nasze grzechy, za porzucenie Tory i ból wyrządzony maluczkim!

Najpierw udaliśmy się w kierunku Moabu, a następnie skierowano nas na północ. W Damaszku ledwo żywych, idących pieszo i zakutych w kajdany więźniów pozwolono zapakować na wozy i wywieźć do Babilonu. Jeszcze w Tadmor, w Syrii, dołączyła do nas kolejna grupa i wtedy usłyszeliśmy, że zanim Nebuzaradan spalił Sanktuarium, to najpierw wszedł do Miejsca Najświętszego z córką kohena hagadola (arcykapłana), Serajasza. Rozwinął zwój Tory i, położywszy się na nim, dokonał gwałtu. Mataniasz, wuj Detina, tak żywo i barwnie prawił, że przez wiele miesięcy śniła mi się drapiąca paznokciami posadzkę, szamocząca się bezradnie dziewczynka, niemająca dziesięciu lat. Budziłem się, słysząc jej rozpaczliwy krzyk: „Nie, błagam, nie! Proszę, zostaw mnie!”.

Czasami w nocy, w majakach, wyłania mi się postać wściekłego Nebuzaradana, dowódcy wojsk, bezlitosnej armii, której głowy zdobiły czaszki śmierci. Postrzegam go podnieconego z nienawiści, bo nie znalazł arki ani pozłacanych posągów; widzę, jak przecina zasłonę Przybytku, spod której wypływa krew, a następnie zabawia się w kucharza gotującego świnię na ołtarzu, oblewającego rosołem Zwoje. Obok niego dostrzegam rechoczących oprawców, wrzucających żywcem lewitów do płonącej Świątyni.

Mam zbolałe serce i zawsze robi mi się słabo, gdy przywołuję te koszmary opowiedziane przez Mataniasza. Chyba dlatego Bóg pozwolił mu przeżyć!

Nad Eufratem

Właśnie owego dnia, gdy przysłuchiwałem się uderzającym o brzeg falom Eufratu, ujrzałem z prawej strony wychodzącą z rzeki Niewiastę. Smukłe wierzby rzucały na nią subtelny cień, kaskada czarnych włosów zasłaniała jej plecy i pośladki. I nagle odwróciła się – bicie mego serca przyspieszyło. Wyczuła, że jest obserwowana, i natychmiast zakryła dłońmi łono, odsłaniając nieznacznie krągłe piersi. Zdumiało mnie jej pełne powagi, piękne oblicze, gładka, przeszywana dreszczem skóra, smutne oczy, pod którymi zsuwał się cienki nosek, a pod nim spoczywały ciemnoróżowe usta. Moje ciało nie chciało słuchać duszy, dlatego poczułem żar w pulsującym sercu, w którym zagnieździło się pożądanie – niestety! Zobaczyła mnie – poczułem się przyłapany i wreszcie pochyliłem głowę, bojąc się brukających polucji. A jednak podniosłem ją jeszcze raz, ale ona znikła w szarej mgle[9].

Kim była ta piękna Pani? Dlaczego ukazała się właśnie mnie? Co oznaczają strzępiące się nad moją głową obłoki, układające się w jakieś niepojęte dla mnie znaki? – pytałem samego siebie, wciąż słysząc bicie rozżarzonego serca. Gdy oprzytomniałem, płonąłem ze wstydu!

Mając zbrukane sumienie, w godzinie składania minchy (popołudniowej ofiary), gdy ściany w synagogach zaczynają rzucać cień po tym, jak słońce przekroczyło środkowy punkt nieba[10], podniosłem oczy i ręce do świętego Tronu w Niebiosach i, wylewając łzy, zawołałem:

– O, pełen majestatu na wysokościach, Skało wszystkich światów i dusz, Boże ojców naszych! Wspomnij w swoim miłosierdziu i niech ukaże się przed Twoim Obliczem sługa Twój, ojciec Abraham! Jemu to, obumarłemu i bezpłodnemu starcowi, złożyłeś obietnicę, że jego nasienie stanie się liczne jak gwiazdy na niebie[11]. Proroctwo to zaczęło się spełniać w licznym potomstwie jego wnuka, Jakuba. Jego zaś wiara nie zachwiała się w Twoją rękojmię, gdy on sam i jego synowie zeszli do kraju nad Nilem. I tak Twoje Słowo, obietnica, przechodziło w Egipcie z ust do ust, z pokolenia na pokolenie, nawet wówczas, gdy faraon zaprzągł do swojej służby potomków Izraela. Ty jednak, Święty i Miłosierny, zobaczyłeś nasze poniżenie, zobaczyłeś w ścianach piramid odebrane nam nasze niemowlęta oblane zaprawą zamiast cegieł, usłyszałeś płacz, którego nikt nie słyszy, i pochyliłeś się jak ojciec nad dzieckiem, wykupując nas drogocenną krwią baranka! Gdy rozłupałeś przed nami morze, wówczas otworzyliśmy szeroko oczy i zawołaliśmy: Oto nasz Bóg, nasz Król i Wybawca! Któż by się nie bał, o HaSzem, i nie uczcił Twojego Imienia? Bo ty sam jesteś Święty! Kiedyś przyjdą wszystkie narody i padną na twarz przed Tobą, o Wiekuisty! Został tylko faraon, tak byśmy pamiętali, że w każdym pokoleniu, gdy zapragniemy odwiązać się od Twoich przykazań, on gotów jest na nowo, choć w innej postaci, pojawić się. Potem, za pośrednictwem sługi Twego, Mojżesza, naszego nauczyciela, zawarłeś z nami przymierze. Przez niego nakarmiłeś nas Chlebem życia, Twoją Torą, byśmy, przestrzegając jej nakazów i zakazów, mieli życie w ziemi, jaką obiecałeś ojcu Abrahamowi i jego potomstwu. Jednakowoż dałeś, Ojcze w Niebiesiech, obietnicę, że Twoje Imię zamieszka wśród nas, w miejscu, które sobie obierzesz na mieszkanie. Od samego początku jednak okazaliśmy się ludem opornym, zwracającym swoje dwojakie serca ku bóstwom kananejskim. Nie zważając jednak na naszą krnąbrność, wyprowadziłeś z zagród Betlejem swego pomazańca, pastuszka i poetę, Dawida. Jemu złożyłeś przyrzeczenia, że z jego lędźwi wyjdzie Potomek, który zasiądzie na jego tronie, a Jego panowaniu nie będzie końca. Następnie ręką jego syna, mędrca Salomona, zbudowałeś Świątynię, Tron swojej chwały. Pomimo wybrania i tak cudownych obietnic dalej wypaczaliśmy wszystkie czyny przed Tobą i nie słuchaliśmy słów świętych proroków. We wszelkim postępowaniu upodobniliśmy się do ludów pogańskich, jakie nas otaczały. Staliśmy się nieczyści, niczym skrwawiona szata kobiety miesiączkującej, choć Twoje spojrzenie zawsze było dla nas miłosierne i współczujące.

Zrobiło się ciemno, a księżyc rozsiadł się po królewsku na nieboskłonie, rozlewając senny i srebrzysty blask. Wciąż czułem słone łzy w ustach i modliłem się dalej:

– Zobacz, Panie, bo choć straciliśmy wszystko: berło, ziemię i miejsce Twojej Obecności, to jednak dalej wzywamy Twojego Imienia. Tu, w galucie (na wygnaniu), spodziewamy się wciąż, że dogoni nas spełnienie Twoich obietnic – jak przepowiedział prorok Jeremiasz. Bo jak ze wszystkich kwiatów wybrałeś sobie lilię, a ze wszystkich zwierząt baranka, a z ptaków gołąbka, tak przecież wybrałeś nas, Twój lud Izraela[12]! Proszę Cię, nie zrywaj Twego przymierza z nami, bo czy sprawiedliwi, czy wiarołomni, zawsze jesteśmy Twoimi dziećmi!

Merkaba

W końcu usiadłem i wtuliłem głowę między kolana, a gdy powieki stały się ociężałe – zasnąłem. Obudziłem się, widząc nad sobą nie srebrzystą latarnię, ale zagęszczone, granatowoczarne niebo. Chmury, zasłaniające gwiazdy, wypełnione były światłem błyskawic i rozświetlały cały okrąg ziemi. Zagrzmiało, wzmógł się wiatr i spadł deszcz, lecz nie miałem gdzie się przed nim schronić. Bramy Babilonu o tej porze już dawno chroniło kilka zamaszystych rygli i kilku strażników. Było już bardzo późno, po drugiej straży nocnej, podczas której o strach i spotkanie z duchami nie trudno.

Coś zaczęło się dziać, coś, co przekraczało moje rozumowanie, gdy ujrzałem rozpaloną ogniem chmurę, a w niej cztery istoty – święte Chajot (Serafiny, zwierzęta Bożego Rydwanu). Spłynął rozłożysty snop światła, mogący zaćmić środkową godzinę dnia. Uderzyłem dłonią o kolano, zastanawiając się, czy to nie jakieś złudzenie wzrokowe lub sen. Nie wypiłem jednej kropli wina, a czułem się upojony widokiem istot, z których każda posiadała z prawej strony oblicze człowieka i lwa, z lewej zaś twarze wołu i orła. Do każdej ze świętych postaci przylegały dwa koła z topazu – jedno w drugim. Były żywe, pełne oczu – święte Ofanim (Żywe Koła) – z których wystrzeliwały błyskawice i grzmoty. Spod złotych obręczy wyskakiwały iskry w kształcie hebrajskich liter[13]. Nad nimi, na przeźroczystym i szafirowym ogniu, zasiadał KTOŚ przypominający połysk złota w odmianie blasku diamentowej tęczy. Z jego środka, spośród płomienia, lśniło coś jakby błysk chaszmal (prąd). Gdy Archonici (Cherubiny) spojrzeli na Postać, zasłaniali twarze sześcioma skrzydłami i koronowali Boga słowami:

– Święty, Święty, Święty jest JHWH ( יהוהָ ) zastępów, pełna jest cała ziemia Jego majestatu!

Grunt zadrżał pod moimi stopami, oślepiło mnie światło, więc upadłem! Zemdlałem.

Podobną wizję, i to w Babilonie, miał prorok znad rzeki Kebar, Ezechiel – błogosławiona jego pamięć – po pierwszej deportacji, gdy stał w Jerozolimie jeszcze święty Dom. Nie sądziłem, że otrzymam ją również ja – a kimże ja jestem?

Myślałem, że Szechina (Obecność Boża), po zburzeniu Świątyni, uniosła się do Niebios najwyższych, a tymczasem jest ona wciąż z nami, w Babilonie! Czyżby nastał czas naszej wolności? Nie wiem, czy się ocknąłem, ale ktoś chwycił mnie za ramię i przemówił.

SKARB IZRAELA

Jeruzalem, nie zapomnę ciebie

Był to głos czuły, jak pieszczotliwy jest powiew wiatru wieczornego na pustyni Negew w Beer Szewie. Obróciłem się i zastygłem w bezruchu! Omalże nie umarłem, gdy zobaczyłem nimb srebrzystego błysku wokół męża w lśniących szatach, o barwie skręconego bisioru, niczym słońce w środku dnia. Trzymając srebrne berło, przemówił bardzo łagodnie:

– Szalom aleichem (pokój z tobą), Marachiaszu! – Wziąłem głęboki oddech i wbiłem wzrok w jego mglistą postać, a on mówił, jakby mnie znał od zawsze: – Ja jestem Michał, orędownik twojego narodu! Nie drżyj i nie płosz się, pozostaw obawy szedim (demonom). Powstań z kolan, bo oto HaSzem spojrzał z wysoka i usłyszał wasze udręczenie – szloch opłakujących ruiny Syjonu!

Pomyślałem w sercu: piętnaście lat, skąpani w ogniu galutu (wygnania), czekaliśmy na Głos[14]! Ale dlaczego tak długo? Nie zdążyłem odpowiedzieć: aleichem szalom (i z tobą pokój), gdyż słowa utknęły mi ze zdziwienia w gardle. On chwycił mnie za żółtą opaskę „zdobiącą” rękaw prawej ręki i wysunąłem się z namiotu mojego bytowania, zawisając na chwilę nad nim. I uniósł mnie w zachwycie do miejsca, którego nie potrafiłem z marszu rozpoznać. Otworzyłem szeroko oczy i mój wzrok powędrował po niekończących się ruinach wielkiego miasta przykrytego szarą mgłą. Przeląkłem się ciszy przesiąkniętej smutkiem oraz szczurów biegających wokół mnie, niczego się nieobawiających. Pochmurne niebo zawisło nisko i odbijało szarość rumowiska. Począł siąpić gorzki jak piołun, stalowy deszcz[15]. Wszedłem przez nachyloną do ziemi łukową bramę, zanurzając łydki w gęstym, błotnym szlamie i potykając się o ostre kamienie. Łagodny powiew marszczył powierzchnie brązowych kałuż. Próbując je omijać, co było prawie niemożliwe, lawirowałem wśród ruin i zaułków. Wapno na ścianach popękanych domów było wciąż bladoczarne, cienie wygasłych płomieni ukazywały drogi ich wyjścia z otwartych wnęk. Zwęglone i szczerbate kamienice przypominały pozostałości starych i umarłych miast. Niegdyś tętniący życiem gród, teraz usłany gruzami i grobami, objawiał, że rządzą tutaj śmiertelna pustka, strach i śmierć.

Nie mogłem pojąć, dlaczego wysłannik Nieba przyprowadził moją duszę do miejsca wyglądającego jak cmentarz. Małoż to frasunków na tym łez padole, mało to rzek wypełnionych żydowską krwią i ubogich tego świata?

W tym jakby zatrzymanym czasie zachwiałem się na nogach; zupełnie zapomniałem, jak się mruga, gdy ujrzałem strumienie światła kreślące rysy duchów, spowite mglistym całunem. No tak, pomyślałem, w końcu to miasto umarłych, rumowiska zjaw! A czyż nie nakazano nam raczej omijać grobowe miejsca?

Ich przeźroczyste twarze miały otwarte usta wypełnione bólem i bezgłośnym krzykiem. Widziałem je tak, jak się widzi ruchome obrazy w zwierciadle wody. Podeszły do mnie i otoczyły – podobnie Mściciel Krwi wraz z uzbrojonymi okrąża niechcącego winowajcę opuszczającego miasto ucieczki. Inne błąkały się wokół ruin, szukając dawno zagubionego miejsca i czasu. Czułem delikatny wiatr, a może był to właśnie ich mglisty dotyk. Zakrakał czarny ptak. Mój wzrok zatrzymał się na mężu w lśniących szatach.

– Panie, czy są może bardziej przerażające sadyby na świecie, przypominające zwaliska Sodomy i Gomory, które Bóg obrzucił cheremem (klątwą), przewracając w swoim gniewie i zapalczywości? Dlaczego mnie przywiodłeś do siedzib szakali i jaszczurek?

Odpowiedział pytaniem, cały czas nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia.

– Czy twoja pamięć, Marachiaszu, spłowiała? Nie rozeznajesz?

Zaniepokojony, jeszcze raz rozglądnąłem się wokół siebie. Oniemiałem i zamrugałem raptownie, usiłując rozpoznać nierozpoznawalne.

– Czy to Jerozolima? – rzekłem cicho do samego siebie, nie dowierzając otwierającym się ze zdziwienia własnym oczom. Tak, słusznie przepowiedział Mojżesz, nasz nauczyciel, w naszej Torze: Zamienię w ruiny wasze miasta, spustoszę wasze Miejsce Święte. Was samych rozproszę między narodami (Kpł 26,31,33).

Uderzył moje uszy nagle dobiegający z wysoka donośny krzyk. Podniosłem głowę i ujrzałem krążące sępy wypatrujące zapewne mojej śmierci… Wiatr popychał gęste i szare obłoki.

Korona Dawida

Udaliśmy się pod Ścianę ocalonego muru Świątyni[16]. Chciałem do niej podejść i złożyć ofiarę warg swoich, ale posłaniec, przypominający już ludzką postać, pozwolił tylko przyjrzeć się rozsypanym krużgankom i pozostałościom domu, w którym kiedyś przebywała Szechina (Obecność Boża). Posłał w moim kierunku pytające spojrzenie.

Co o tym myślę? Mój wzrok, przesuwający się powoli po zgliszczach, zasnuł się mgłą wspomnień i znów uroniłem łzę. Drżąc, wyszeptałem:

– To już koniec! – odpowiedziałem na zadane przez siebie pytanie. Anioł, wiążąc mi oczy opaską koloru atramentu, mówił:

– Nie lękaj się, zaraz ujrzysz światło, ale najpierw zaprowadzę cię do ukrytej groty, do której nikt nie zna drogi. I ty też nie możesz poznać meandrów tajemnego przejścia.

Jeszcze nie skończył mówić, gdy ściągnął mi opaskę i zobaczyłem, że znaleźliśmy się w mrocznym i kamiennym tunelu. Podał zapaloną pochodnię i ruszyłem korytarzem za wydłużającym się cieniem anioła. Moje kroki wyzwalały echa między ociekającymi wodą ścianami. Sklepiony łukowato sufit był dość nisko i musiałem uważać, schodząc po skalistych i wilgotnych schodach, zwłaszcza że pod nogami plątały się leżące kości i czaszki, zapewne zachłannych poszukiwaczy przygód i skarbów. Światło ognia drżało na murach, wywołując we mnie – mimo obecności anioła – niepokój.

– Wszystkie korytarze układają się w splątane ze sobą dwie litery: alef (א) i chet (ח), z tym że w środku jest ukryty tunel w kształcie dalet (ד). Tę drogę trzeba odkryć, by przeżyć, i bez przewodnika niemożliwością jest dojść do celu – tłumaczył po drodze posłaniec. Dowodem jego słów były ścielące się pod moimi stopami kolejne kościotrupy.

Stanęliśmy właśnie przed kamiennymi wrotami, nad którymi widniał napis: „Acher אַחרֵ” – „Inny”.

– Zmień jedną literę, byś mógł przejść dalej – rozkazał spokojnym i głębokim głosem anioł.

Zanurzyłem się w myślach (śledząc system korytarzy) i z litery resz (ר) uczyniłem kąt prosty, tworząc literę dalet (ד); wyszło: „Echad” – „Jedyny”[17]. Strach prysnął, gdy drzwi (hebr. deletדֶּלתֶ) ze skrzypnięciem otworzyły się same. Znaleźliśmy się w pierwszej (jak się później okazało – górnej) komnacie. Oczy mi zaiskrzyły, gdy zobaczyłem kilkadziesiąt pergaminowych rulonów, leżących na półkach lub ukrytych w glinianych dzbanach. Uścisnąłem pierwszy przepisany zwój Tory, Księgę Mów proroka Izajasza wraz z komentarzami. Ujrzałem zaginione już pergaminy: Księgę Wojen Pana, Księgę Jaszera, Księgę Dziejów Salomona, Kroniki Królów Judy i Chozaja. Przejąłem się, gdy rozwinąłem rękopis Księgi Jecirah[18], dzięki której sam ojciec Abraham ożywiał dusze w Charanie (Rdz 12,5). Wpadłem w zachwyt, widząc ogromną bibliotekę, i zapragnąłem tu zostać na zawsze albo zabrać ze sobą choć kilka zwojów.

Mój Boże! Gdyby to zobaczył Szmuel! Poczułem bolesną wilgoć pod powiekami. Michał jednak przynaglał i kazał opuścić genizę. Z walącym sercem zeszliśmy jeszcze niżej, aż przybliżyliśmy się do dolnej komnaty. Z niepewnością zacząłem przyglądać się coraz bardziej jaśniejącemu w dali światłu. Niepokój wrócił. Anioł z rozpromienionymi oczami zaprosił do środka – drzwi były otwarte. Na początku mnie wszystko oślepiło! Gdy jednak mój wzrok przywykł, zrobiłem wielkie oczy, mrugnąłem dwa razy i zawołałem:

– Skarb, skarb Izraela!

Posłaniec szedł za mną i wszystko z nauczycielską manierą wyjaśniał. Ręce zatrzęsły mi się, gdy chwyciłem inkrustowany brylantami diadem królów judzkich albo laskę Aarona, służącą jako berło. Przyjrzałem się wyrytemu na niej Imieniu Boga (יהֹוהָ) – kwiaty migdałowe wciąż kwitły! Nadal lśniły polichromie na naczyniach królewskich, złotolitych cytrach i harfach. Zdążyłem naliczyć około dwudziestu puklerzy, a na jeden z nich przypadało chyba sześćset syklów kutego złota. Dotykałem stroju arcykapłana, efodu i napierśnika z dwunastoma kamieniami, lnianej tuniki i pasa, złotych dzwonków i pierścieni – czas ich nie ruszył. Wyżej, na miedzianej półce, stał złoty pojemnik z olejem do świętego namaszczenia. Po przeciwległej stronie lśnił uczyniony z jednej bryły kikaru czystego złota siedmioramienny świecznik – menora. Wciąż płonął tanecznym światłem i wszystko oświecał: ołtarz kadzielny, stół na chleby pokładne oraz naczynia przeznaczone do służby w Przybytku: łopatki, kubki, łyżki, drążki do dźwigania Arki, ale jej samej nie zobaczyłem. Zapisując wszystkie szczegóły w pamięci, skierowałem wzrok na anioła.

– Powiedz mi, panie, a gdzie są Tron Dawidowy i Arka? W jaki sposób to wszystko, co widzę, ocalało?

– Na dzień przed wtargnięciem Chaldejczyków do Świątyni – zaczął ponurym głosem Michał – Jeremiasz z więzienia wydał polecenie swojemu sekretarzowi, Baruchowi, by ten zorganizował wraz z zaufanymi i sprzyjającymi prorokowi kohenami (kapłanami) potajemne ukrycie dziedzictwa Izraela. Arkę przeniósł do Nieba sam Przedwieczny[19]. Strój kohena ha-gadola (arcykapłana), korona Dawidowa i laska Aarona czekają na przyjście Mesjasza – On przywróci świetność Królestwa potomka Jessego, a Arka Świadectwa stanie jeszcze raz w jego centrum. Jak widzisz, pali się tu Ner Tamid – Wieczne Światło, które płonęło, gdy stał Przybytek, pomimo mroków grzechu synów Izraela. Do Dnia Chwały będzie to miejsce chroniła ręka Boga – pochwalone Imię Jego.

– Ależ, panie! – zawołałem, wciąż nie dowierzając własnym oczom i myślom. – Czyż Nebukadnezar nie zrabował naczyń liturgicznych do Babilonu?

– Tak, owszem, ale nie te służące bezpośrednio w Sanktuarium. Nie wszystko zdążył ukryć Baruch, gdyż Chaldejczycy wtargnęli z morderczym zapałem już na dziedziniec świątynny. Niestety, Tron Dawidowy został przechwycony i oddany w ręce króla Chaldei. – Anioł podniósł uroczyście dłoń, jak do przysięgi, i dokończył: – Znajdziecie go, gdy nadejdzie Dzień!

A gdy skończył wyjaśniać i opisywać, opuściliśmy królewski skarbiec i ponownie zasłonił moje oczy granatową opaską. Wyszliśmy z poplątanych tuneli i znalazłem się wśród ruin. Anioł zostawił mnie samego, dlatego wykorzystując sposobną okazję, udałem się zaciekawiony do rodzinnego domu. Minąłem Bramę Złotą i opustoszały Stary Rynek. Gdy przeszedłem ulicę, zwaną za moich czasów Drogą Chawerów, zatrzymałem się za Bramą Wodną. Tak, jak podejrzewałem, nie było już drzewek oliwkowych ani daktylowców. W ogrodzie, miast szkarłatnych róż, rosły hardo ostre chwasty, a z domu pozostały dwie czarne ściany. Obok niego chwaliła się swą wysokością nienaruszona wieżyczka tłoczni oraz złamana belka do wyciskania w prasie oliwy, na której rosła zrudziała trawa. Na początku nie rozpoznałem niczego, a przecież tutaj się wychowałem, w tym miejscu przyszły na świat moje dzieci i spędziłem z rodziną najpiękniejsze lata!

„Teraz ty łapiesz, Detinie! – Nie, to ty ścigasz, smarku Marachiaszu!”.

„Przestańcie się przezywać, chłopcy!”.

„Szalom, kochanie, ale jeszcze nie tęsknię! Każda zdrowa nauka prowadzi do dobrego i dostatniego życia” – mawiała z uśmiechem Irywka, gdy wychodziłem po południu ze Szmuelem do jesziwy rabbiego Josego. Jej pełne żaru oczy, które pierwszy raz zobaczyłem osiem dni przed zaślubinami, wyrażały jednak coś zupełnie innego: niemy żal.

Wciąż ciążą nade mną własna przeszłość i sumienie, dlatego nie opuszczają mej głowy głosy dorastających dzieci, przyjaciół z podwórka, matki i… żony. Na szczęście kwiaty wspomnień nie zwiędły. Ocalała geniza Izraela! Z pewnością i Arka wróci na swoje miejsce, a Tron do Właściciela. Gdy przyjdzie Dzień!

WDOWA

Matka

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Apokalipsy apokryficzne zawierają pseudoprzepowiednie: autor, podszywający się pod znaną postać biblijną, przyjmuje punkt widzenia w przeszłości i „przepowiada” wydarzenia, które de facto za jego życia należały już do przeszłości. Ten rodzaj „przepowiedni” zawiera Apokalipsa Marachiasza.

[2] W kalendarzu żydowskim rachuba lat zaczyna się od dnia stworzenia świata. Według ustaleń autorytetów rabinicznych miało to miejsce w 3761 r. p.n.e.

[3] Zob. Dn 5,1. Rządził Chaldeją jako drugi, wespół ze swoim ojcem w latach 553–539 r. p.n.e. Dlatego chcąc wynagrodzić Daniela za wyjaśnienie słynnego epigrafu: Mene, mene, tekel, ufarsin, w czasie uczty zaproponował mu stanowisko trzeciego w królestwie (Dn 5,16). Na kilka miesięcy przed zdobyciem Babilonu był jego jedynym władcą i królem.

[4] Zob. Miszna Sukka 5,2–4. W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta Sukkot (Hoszana Raba), Jezus wstał i zawołał donośnym głosem: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie, niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Rzeki wody żywej popłyną z Jego wnętrza (J 7,37–36).

[5] Pinia – Sosna. Drzewo wykorzystywane przez Rzymian między innymi do ciosania krzyży.

[6] Ostatni (oficjalny) król judzki z rodu Dawida (618 – po 587 r. p.n.e.). Jako wasal Nebukadnezara zbuntował się przeciwko jego dominacji.

[7] (9 dzień miesiąca aw – lipiec/sierpień) jest najsmutniejszym świętem w kalendarzu żydowskim. Tradycja ustaliła, że w tym dniu została zniszczona zarówno pierwsza, jak i druga Świątynia Jerozolimska. W 1492 r. 9 dzień aw został obrany przez króla Hiszpanii, Fryderyka, jako ostateczny dzień, w którym Hiszpania miała zostać całkowicie oczyszczona z żydów.

[8] Królestwo Edomu (potomkowie Ezawa, brata Jakuba) złączyło się przymierzem z Nebukadnezarem, by zniszczyć Judeę.

[9] Opisane wydarzenie jest zainspirowane apokryficzną księgą z II w. ze znamionami apokalipsy: Pasterz Hermasa. Zagadkę tajemniczej i pojawiającej się znikąd Pani wyjaśnią dalsze rozdziały Apokalipsy Marachiasza.

[10] Na podstawie wypowiedzi rabina Safry w Talmudzie: Modlitwa Abrahama rozpoczyna się, gdy ściany rosną ciemnością. Zob. B. Pash, Szepty krakowskich rabinów. Komentarze do Tory, Austeria 2009, s. 275.

[11] Por. Rdz 22,17; Pwt 28,64–65; Dn 9,11–15. Cytaty z Pisma św., poza nielicznymi wyjątkami, pochodzą z wydań Biblii Tysiąclecia.

[12] Por. 4Ezd. R. Rubinkiewicz, Apokryfy Starego Testamentu, Warszawa 2000, s. 380.

[13] Aszurit – hebrajskie pismo kwadratowe. Przenikające się nawzajem koła i wychodzące z nich Litery są eksplikacją kształtowanej przez Boga każdej rzeczywistości.

[14] Hebr. Bat Kol (dosłownie: córka głosu) oznacza Głos Boga, często brzemienny w proroczą wizję. Głos Boga usłyszano nad Jordanem podczas chrztu Jezusa, również na górze Tabor podczas Jego przemienienia.

[15] Główne opady w Izraelu mają miejsce wiosną – malkosz, i jesienią – jore. Duchowy malkosz ożywił pierwszą jerozolimską wspólnotę podczas święta Szawuot (Dzień Pięćdziesiątnicy), natomiast jore ma nadejść w dniu powtórnego przyjścia Mesjasza. Deszcz jest więc utożsamiany z błogosławieństwem Bożym. W Apokalipsie Marachiasza staje się często gorzką metaforą, rodzajem tęsknoty za Słońcem Boga.

[16] Ściana Płaczu (Ha-Kotel ha-Ma’arawi – zachodni mur) pozostała po drugiej świątyni Heroda, a nie Salomona. Apokalipsa Marachiasza będzie obfitowała w tego rodzaju anachronizmy.

[17] Zaimek nieokreślony acher (א ח ר), co oznacza „inny”, posiada prawie te same spółgłoski co echad (א ח ר) – „jeden”; prawie, bo dalet (ד) różni się od resz (ר) tylko kątem prostym. Wystarczy, że skryba pomyli się i wychodzi inne słowo. Mędrcy konkludują: jak niewiele trzeba, by przejść od wiary w jedynego Boga (echad) do bałwochwalstwa (acher – inny… bóg).

[18] Księga Jecirah (hebr. Sefer Jecira) – najstarsze dzieło starożytnej tradycji mistycznej, zwanej Kabałą. Księga ta powstała prawdopodobnie na przełomie II i III w. i wpisuje się w tradycję Maase Bereszit – mistyki skupionej na spekulacji nad stworzeniem świata. Tradycja żydowska przypisuje jej autorstwo Abrahamowi. Inna odnoga tego samego etosu uczy, że tę księgę otrzymał Abraham od Boga.

[19] Zob. Ap 11,19; Jr 38,1–5. Przed samym zburzeniem Świątyni naczynia zostały ukryte w podziemnych komnatach (Pesikta Zutra). S. Pecaric, Tora Pardes Lauder, Szemot (Księga Wyjścia), Stowarzyszenie Pardes, Kraków 2001, s. 439.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ
NAD RZEKAMI BABILONU
Proroctwo?
Zdobycie miasta
Nad Eufratem
Merkaba
SKARB IZRAELA
Jeruzalem, nie zapomnę ciebie
Korona Dawida
WDOWA
Matka
Nowe Jeruzalem
BUNT PODNIEŚLI PRZECIW NAJWYŻSZEMU
Umarłe dusze
Zastępy piekieł – nefilim
Potop i… nadzieja
UJRZAŁEM SYNA CZŁOWIECZEGO
W chederze
Kim On jest?
Podchodzi do Przedwiecznego
Przyjdzie czas!
BIADA TOBIE, BABILONIE
Widziałem w majakach sennych
Biada!
Rozraduj się, Jerozolimo
Zostałeś wybrany
Mesjasz ubogich
GDZIE ROBAK NIE UMIERA I OGIEŃ NIE GAŚNIE
W domu garncarza
Dolina Hinnoma
Brama śmierci – purgatorium
Jezioro pokuty
Wrota ciemności
Zatraceni i upadli
Na dnie inferno
Oni już nie powrócą
DUCH HA’SZEM SPOCZYWA NADE MNĄ
Tora ponad wszystko
To mówi Pan
Zatwardziało serce tego ludu
Skała Jakuba
Apokalipsa!
Panie, co myśmy uczynili?
Krwiopijcy
SEN BALTAZARA
W królestwie syna nocy
Jest jeden Naród
Zwycięży Baranek
PIĘTNASTY NISAN W BABILONIE
Ostatnia pesachowa wieczerza?
TAM, GDZIE TRON BESTII
Wielka nierządnica
Nie, Baltazarze!
Zbuntowane drzewo
Nie pokłonił się bestii
Nastał czas mroku
WIDZĘ NIEBA OTWARTE
Na ruinach Syjonu
Posyłasz swoje wichry jako posłów (1 Niebo)
Gdy patrzę na Twe niebo (2 Niebo)
Gan Eden (3 Niebo)
Niebiański Sąd (Bejt Din – 4 Niebo)
Miejsce Święte – Menora (5 Niebo)
Miejsce Święte – Parochet (6 Niebo)
Święte Świętych – 7 Niebo
CZASY PANOWANIA POGAN – CZAS UCISKU JAKUBA
Marduka bestie
Chaldeja – matka upadłych
W imię Kupidyna
Węża jad
Tryumf Edomu
Bluźnierstwo i zdrada
Fałszywy prorok
Godzina wybiła – antymesjasz
Zbutwiała i zestarzała się ziemia
Dziecko Azazela
SŁUCHAJ, IZRAELU – PAN JEST JEDYNY
Ofiara dla Marduka
Krew męczenników
Sz’ma Israel, Adonai Elohenu, Adonai Ehad
Panie, dlaczego?!
DRZEWO HA’SZEM I STUDNIA WODY ŻYWEJ
Nekropolis
Jarzmo HaSzem
Aby pełnić wolę Bożą
Szamani
Drzewo Pana
Prawda was wyzwoli
TEN DZIEŃ NADEJDZIE!
Panie, ja się boję
Drabina do piekła
Czas nadszedł
Oczom nie wierzę
Koniec?
Do dwunastu pokoleń Izraela
MAASE BERESZIT
Ujrzałem Światłość
Sklepienie pośród wód
Wszystko, co żyje, niech chwali Boga
Niech Go chwalą gwiazdy najwyższe
Niech śpiewa Mu ptactwo niebieskie
Stworzyłeś go niewiele mniejszym od aniołów
Siódmy dzień

Oczekując na Królestwo. Apokalipsa Marachiasza

ISBN: 978-83-8373-081-3

© Meiri Herner i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Aleksandra Płotka

KOREKTA: Paulina Górska

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek