54,90 zł
Bp Robert Barron lokuje katolicyzm na mapie współczesnej kultury intelektualnej Zachodu. Konfrontuje myśli wielkich współczesnych teologów (m.in. Hansa Ursa von Balthasara, Guardiniego, Ratzingera) z najważniejszymi postaciami nowożytności (m.in. Foucaultem, Habermasem). Wychodzi poza ramy suchego dyskursu akademickiego i dzieli się osobistym doświadczeniem wiary. Wnikliwie komentuje zmagania współczesnego Kościoła, w tym skandale seksualne, problemy liberalizmu i relatywizmu. Przygląda się obecności chrześcijaństwa w kulturze masowej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 500
Odnowiona nadzieja
Robert Barron
Odnowiona nadzieja
Eseje o misji Kościoła
Przełożyła Dominika Krupińska
Wydawnictwo W Drodze, Poznań 2023
Tytuł oryginału
Renewing ou Hope. Essays for the New Evangelization
Copyright © 2020
The Catholic University of America Press
All rights reserved
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2023
Redakcja naukowa – prof. UAM dr hab. Cezary Kościelniak
Redaktor prowadząca – Ewa Kubiak
Redakcja – Paulina Jeske-Choińska
Korekta – Lidia Kozłowska, Paulina Jeske-Choińska
Konsultacja tłumaczenia rozdziału ósmego – dr Natasza Lisowska
Skład i łamanie – Aleksandra Wawrzyniak
Redakcja techniczna – Józefa Kurpisz
Projekt okładki i layoutu– Krzysztof Lorczyk OP
Fotografia na okładce – DAVIDRODRIGO | unsplash.com
Fotografia (s. 2) – ADAMKRING | unsplash.com
ISBN 978-83-7906-519-6 (wersja drukowana)
ISBN 978-83-7906-520-2 (wersja elektroniczna)
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I
ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań
tel. 61 850 47 52
sprzedaz@wdrodze.pl
www.wdrodze.pl
Słowo wstępne
Nie ma co do tego wątpliwości: ks. bp Robert Barron, biskup pomocniczy Los Angeles1, jest utalentowanym popularyzatorem Dobrej Nowiny. Apostolat Word on Fire, jak również cykle programów Katolicyzmi Pivotal Players rozsławiły jego nazwisko w Stanach Zjednoczonych. Przyciągając na równi wierzących i niewierzących, ludzi młodych, pracowników Google, ustawodawców w Kongresie i wszystkich, którzy natrafiają na jego filmiki wideo na YouTube, bp Barron doskonali sztukę przekazywania tego, co w katolicyzmie najlepsze.
Biskup Barron posiada talent sięgania po skomplikowane idee i upraszczania ich. Podaje przykłady ze współczesnej kultury, sztuki czy żywotów świętych, by odpowiedzieć na to, czym żyją mężczyźni i kobiety naszych czasów. Podjąwszy apel trzech ostatnich papieży, by zaangażować się w nową ewangelizację, głosi naukę o Jezusie w nowych mediach.
Te umiejętności wyrastają z głębokiej formacji intelektualnej. Przez dwadzieścia lat, jako wykładowca seminaryjny i rektor Uniwersytetu St. Mary of the Lake (Seminarium Mundelein), bp Barron kształtował i formował umysły oraz życie duchowe licznych kapłanów, posługujących dziś w parafiach Stanów Zjednoczonych i całego świata. Będąc niezmiennie krytykiem „uproszczonego katolicyzmu”, odsłania on swoje zdolności intelektualne w książce Odnowiona nadzieja. Eseje o misji Kościoła.
W lipcu 2017 roku bp Barron podzielił doświadczenie wielu z nas: opóźniony lot i spóźnienie na przesiadkę. Z tego powodu nie mógł być obecny na zjeździe liderów katolickich, który odbywał się w Orlando na Florydzie. Musiał wygłosić swoje przemówienie inauguracyjne ze studia za pośrednictwem satelity. Słuchając, jak bp Barron zajmuje się zjawiskiem „nieprzynależących” – ludzi, którzy nie wyznają żadnej religii – w kontekście nowej ewangelizacji, zapoznałem się ze sformułowanym przez niego rozpoznaniem i krytyką trzech przeszkód, stanowiących jednocześnie punkt wyjścia do ewangelizacji: scjentyzmu, kultury „e tam” (tzn. relatywizmu) oraz kultury autokreacji.
W niniejszym zbiorze esejów odkrywamy, że bp Barron nie tylko reaguje na potrzebę ewangelizowania „nieprzynależących”, lecz także angażuje się w debatę teologiczną w sprawie skomplikowanych zagadnień, takich jak prostota Boga. Jego celem jest zawsze ewangelizacja. Barron odsłania przed czytelnikiem bogactwo i rolę Tradycji, szczególnie św. Tomasza z Akwinu. Święty Tomasz nie jest dla niego człowiekiem przeszłości, lecz teologiem, filozofem i świętym, który może wejść w spór z dzisiejszą kulturą, podsuwając odpowiedź intelektualną na ideologie takie jak scjentyzm i relatywizm, proponując obiektywność jako antidotum na kulturę autokreacji i otwierając drogę do dialogu z filozofami okresu nowoczesności, takimi jak Jacques Derrida, w kwestii problemu daru. Biskup Barron ukazuje, jak istotne znaczenie ma dzisiaj tradycja teologiczna.
Ale Barron nie ogranicza się do św. Tomasza. W niniejszej książce widzimy, że podejmuje refleksję również nad wpływem wywieranym przez Hansa Ursa von Balthasara. Barron często odwołuje się do estetyki szwajcarskiego teologa w swoich popularnych pracach, ale tutaj, w piątym rozdziale, Jak von Balthasar zmienił moje myślenie, napotykamy opis jego przejścia od Rahnera do Balthasara. Odwołania Barrona do Balthasara w tej książce, jak też innych pracach stanowią przypomnienie, że jeżeli Kościół ma dzisiaj prowadzić ewangelizację, to będzie się ona odbywać dzięki sile przyciągania, atrakcyjności Chrystusa oraz pięknu wiary. Ludzi w naturalny sposób przyciąga piękno, dobro i prawda. Odsłaniając przed czytelnikiem zdrową teologię, Barron prowadzi go na spotkanie Tego, który jest Dobrem i Pięknem, i który jest Drogą, Prawdą i Życiem.
Ta autentyczna praktyka duszpasterska wypływa właśnie ze zdrowych zasad teologicznych, a czasem z kolei doświadczenie duszpasterskie objaśnia i dopracowuje nasz sposób formułowania zasad. Z tego powodu papież Franciszek kładzie nacisk na rzeczywistość konkretnych ludzkich uwarunkowań; to tutaj Słowo Boże i dobra teologia muszą się przenikać. Teologia nie może pozostawać abstrakcyjna; musi ona prowadzić innych do spotkania z tajemnicą Boga, który może zmieniać nasze życie, otwierać nowe horyzonty i wskazywać nam kierunek. Przykładami tego rodzaju teologii praktycznej, do której wzywa papież Franciszek, są dwa eseje: W poszukiwaniu „nieprzynależących”i Ewangelizacja „nieprzynależących”.
Barron nie boi się sięgać w tych tekstach po teologię papieża Franciszka, proponując czytelnikowi obcowanie z rozważaniami Ojca Świętego na temat cnót żywionych i pielęgnowanych w rodzinie. Sposób podejścia św. Tomasza do cnót często jest ignorowany w teologii moralnej, a tymczasem ma on zasadnicze znaczenie dla życia chrześcijańskiego. Ojciec Święty przyznaje również, że to w rodzinie człowiek dojrzewa w cnotach, rozwijając habitus. I właśnie przez ten pryzmat – uważa Barron – powinniśmy starać się zrozumieć Amoris laetitia. Barron nie obawia się też korzystać z myśli jezuickiego myśliciela Gastona Fessarda, który obok Guardiniego wywarł wpływ na papieża Franciszka, prowadzący do sformułowania przez niego czterech zasad zawartych w Evangelii gaudium.
W świecie naznaczonym postępującym sekularyzmem część katolików sądzi, że lepiej będzie wycofać się z kultury niż się w nią angażować. W zawartych w niniejszej książce esejach bp Barron podaje inną odpowiedź: zamiast się wycofywać, musimy zaufać w zdolność Ewangelii do reagowania na kulturę i oczyszczania jej za pomocą tego wszystkiego, co najlepszego katolicyzm ma do zaoferowania. Dialektyka między objawieniem a kulturą uzewnętrznia się w tym tomie w wygłoszonym w 2019 roku przez Barrona w amerykańskim Kongresie przemówieniu pt. Liberalizm i katolicyzm – dlaczego rozziew? oraz w wygłoszonym w 2018 roku w Denver wykładzie zatytułowanym Relatywizm i jego niezadowolenie.
Przyjąłem tę publikację z radością. Stanowi ona przykład nauczania głoszonego przez biskupa, który jest jednocześnie znakomitym teologiem. Wydaje mi się, że Kościół w Stanach Zjednoczonych i jego zaangażowanie w prowadzenie nowej ewangelizacji mogą odnieść wielką korzyść z posiadania zajmujących się teologią biskupów. W książce Odnowiona nadzieja. Eseje o misji Kościoła bp Barron ofiarowuje nam spostrzeżenia nie tylko na temat przeszkód w wierze, lecz także istniejących możliwości głoszenia Ewangelii. Przecież przedmiotem tego głoszenia nie są jedynie słowa, ale Słowo, Osoba Jezusa Chrystusa, który daje nam zbawienie.
abp Christophe Pierre, nuncjusz apostolski
1W 2022 roku został biskupem diecezji Winona-Rochester.
Wstęp autora
Wszystkie teksty i przemówienia zawarte w tym tomie zostały napisane w ciągu ostatnich pięciu lat, to znaczy w czasie, gdy poświęcałem się przede wszystkim zarządzaniu w Kościele jako rektor Seminarium Mundelein (2012–2015), a później jako biskup pomocniczy archidiecezji Los Angeles (od 2015 roku). Wcześniej przez dwadzieścia lat pracowałem na cały etat na uczelni, wykładając przede wszystkim w Mundelein, lecz także w kilku innych instytucjach jako profesor wizytujący. W ciągu tych dwóch dziesięcioleci napisałem niemal tuzin książek oraz wiele artykułów poświęconych rozmaitym aspektom teologii i duchowości. Jakkolwiek w ostatnim okresie pochłaniała mnie posługa pasterska i nie byłem w stanie poświęcić się długotrwałym badaniom naukowym, jakimi mogłem się zajmować wcześniej, starałem się trzymać rękę na pulsie, przyjmując zaproszenia do przemawiania na konferencjach czy pisania tekstów do prac zbiorowych i czasopism. Muszę stwierdzić, że w tym okresie pełnienia obowiązków rektora i biskupa każda sposobność powrotu do moich książek i na arenę intelektualną zawsze dostarczała mi wielkiej radości.
Każdy, kto śledził moją pracę przez te lata, rozpozna w tym zbiorze kilka znajomych tematów i zainteresowań, takich jak teologia Boga, szanse i zagrożenie w dziedzinie ewangelizacji oraz przejście od bardziej rahnerowskiego do bardziej balthasarowskiego podejścia do teologii. Zauważy jednak również nowe akcenty: wkład papieża Franciszka w dyskurs teologiczny, potrzebę odnowy w życiu seminaryjnym, zagrożenia płynące z nietzscheańskiego programu autokreacji oraz zapożyczenia chrystologiczne w niektórych najnowszych filmach. Przez całą karierę autora prac teologicznych staram się podążać za moim mentorem, kardynałem Francisem George’em, który był oczywiście surowym krytykiem tego, co uważał za elementy dysfunkcyjne we współczesnym społeczeństwie, lecz sądził także, że nie da się w żadnym razie skutecznie ewangelizować kultury, której się nie kocha1.
Pierwsza część tego zbioru zawiera kilka przemówień, wygłoszonych przeze mnie na temat „nieprzynależących”, czyli osób bez przynależności religijnej, których liczba w ciągu ostatniej dekady wzrasta w postępie geometrycznym. Nie będę tu wymieniać szczegółowych danych zawartych w tych tekstach, lecz wystarczy powiedzieć, że jestem przekonany, iż dramatyczny wzrost liczby „nieprzynależących” jest przynajmniej po części gorzkim owocem podjętej przez przywódców Kościoła natychmiast po zakończeniu Soboru Watykańskiego II decyzji o uproszczeniu sposobu prezentowania wiary. Wszystkie sondaże pokazują, że ci, którzy odłączyli się od religii, uczynili to dlatego, iż nie wierzą w nauczanie przedstawiane przez klasyczne chrześcijaństwo. Całe ich masy do przyjęcia stanowiska niewiary czy agnostycyzmu przekonał agresywny zapał głosicielski nowych ateistów. Żeby odpowiedzieć na ten ściśle intelektualny kryzys, biskupi, kapłani, katecheci, apologeci i ewangelizatorzy muszą zająć się swoim teologicznym zadaniem na poważnie.
Eseje przedstawione w drugiej części książki stanowią próbę dotknięcia tego właśnie rodzaju odnowy. Rozdział szósty, poświęcony prostocie Boga, był pierwotnie zaprezentowany na sympozjum akademickim, w którym uczestniczyłem razem z protestanckim filozofem i apologetą Williamem Lane’em Craigiem. Chociaż głęboko podziwiam wprawny sposób, w jaki Craig ścierał się z nowymi ateistami (w rzeczy samej był on jednym ze stanowczo zbyt niewielu chrześcijańskich myślicieli, którzy byli w stanie zdobyć przewagę nad Christopherem Hitchensem i Samem Harrisem), zdecydowanie sprzeciwiam się odrzuceniu przez niego doktryny o prostocie Boga. W moim wystąpieniu twierdzę, że prostota Boga jest podstawową nauką chrześcijańską, spojrzeniem, ku któremu kieruje się bardzo wiele innych doktryn – wcielenia, stworzenia, sakramentalności. W istocie rzeczy przekonanie to stanowi matrycę teoretyczną do artykułu o aporii daru, który przedstawiłem na Uniwersytecie św. Tomasza z Akwinu w Rzymie. Twierdzę, że w razie pominięcia prostoty Boga staje się naprawdę niemożliwe uniknięcie dylematów związanych ze zdolnością Boga do ofiarowania autentycznych darów. Z tego powodu, jeśli wyeliminujemy klasyczne rozumienie natury Boga jako całkowicie samowystarczalnej, upadnie teologia łaski. Treść rozdziału dziewiątego, poświęconego papieżowi Franciszkowi i Gastonowi Fessardowi, zaprezentowałem pierwotnie na konferencji zajmującej się często pomijanymi aspektami formacji intelektualnej tego papieża. Podczas gdy wielu może zauważyć wpływ Guardiniego na młodego Jorge Marię Bergogliego, to prawie nikt, nawet w środowisku akademickim, nie dostrzega, jak głęboko jest on naznaczony heglowsko-ignacjańską interpretacją historii Fessarda.
Jako człowiek, który dorastał, studiował w seminarium i spełniał funkcje kapłańskie po Soborze Watykańskim II, jestem – co dość naturalne – zaabsorbowany kwestiami eklezjologicznymi, i im poświęcona jest trzecia część książki. Bezsprzecznie największym zagrożeniem dla Kościoła w ostatnim ćwierćwieczu jest skandal wywołany nadużyciami seksualnymi kleru, które opisuję jako mistrzowskie dzieło diabła. Od dawna mnie niepokoi, że choć analizujemy ten kryzys z prawnego, instytucjonalnego i psychologicznego punktu widzenia, to zaniedbujemy korzystanie z klucza interpretacyjnego, który powinien okazać się najbardziej pouczający – mianowicie słowa Bożego. Próbuję to nadrobić w rozdziale dziesiątym, proponującym spojrzenie na skandal nadużyć seksualnych z punktu widzenia Biblii. Esej ten wygłosiłem po raz pierwszy pięć lat temu na sympozjum na temat skandali, które odbyło się w Rzymie.
Rozdział dwunasty, poświęcony imago Deii wygłoszony jako wykład na Światowym Spotkaniu Rodzin w Filadelfii w 2015 roku, jest moją próbą rozszyfrowania konsekwencji kapłańsko-prorocko-królewskiej antropologii chrzcielnej, sformułowanej na Soborze Watykańskim IIi wciąż, w mojej opinii, w dużej mierze niedocenianej i nierealizowanej w praktyce. Kościół jest w końcu wspólnotą ochrzczonych, posłanych, aby uświęcać i nauczać świat oraz rządzić nim zgodnie z zamysłem Chrystusa.
Przechodząc do tekstów z czwartej i ostatniej części, zatoczymy koło, gdyż poruszane w niej tematy mają istotne znaczenie dla reewangelizacji ludzi, którzy odłączyli się od Kościoła. Pierwszy z tych rozdziałów omawia posynodalną adhortację apostolską papieża Franciszka Amoris laetitia. W tekście tym, stanowiącym pierwotnie wykład zaprezentowany na Światowym Spotkaniu Rodzin w Dublinie w 2018 roku, stwierdzam, że rozważania papieża poświęcone kształceniu w cnotach, odbywającemu się w rodzinie, stanowią najwłaściwszy pryzmat hermeneutyczny do lektury całej adhortacji, a zwłaszcza kwestionowanego rozdziału ósmego. Rozdział piętnasty, prezentujący krótką analizę liberalizmu i katolicyzmu (wygłoszoną pierwotnie przed członkami Kongresu w Waszyngtonie w 2019 roku), usiłuje pokazać zarówno punkty styczne, jak i konflikty między klasycznym katolicyzmem a Weltanschauung (światoobrazem) dominującym w kulturze świeckiej. Dopóki nie pojmiemy, co jest pozytywne, a co negatywne w liberalizmie, dopóty nie zdołamy nawiązać kontaktu z umysłami ludzi, którzy go całkowicie przyjęli. Jedną z negatywnych konsekwencji światopoglądu liberalnego – powiedziałbym, że wręcz zasadniczą dla niego – jest etyczny i intelektualny relatywizm, który naprawdę głęboko podważył misję Kościoła. Kwestią tą zajmuję się w rozdziale szesnastym, Relatywizm i jego niezadowolenie; został on pierwotnie wygłoszony jako wykład arcybiskupi w Denver w 2018 roku. Na końcu analizuję kilka figur Chrystusa, które zostały ukazane w najnowszych filmach. Elementem mojej strategii ewangelicznej w ostatnich dwudziestu latach było wyszukiwanie semina verbi (ziaren Słowa) zarówno w kulturze wysokiej, jak i popularnej, i zaskakująca ilość tych ziaren znajduje się w filmach. Odkryłem, że przy wychodzeniu do „nieprzynależących” obiecującą metodą jest zastosowanie pociągającego, a mniej groźnego transcendentale, jakim jest piękno.
Niech mi będzie wolno na zakończenie wyrazić szczególną wdzięczność za fakt, iż zbiór ten publikuje wydawnictwo Catholic University of America Press, ponieważ lata spędzone na Katolickim Uniwersytecie Ameryki pod opieką naukową tak wspaniałych wykładowców jak Thomas Prufer, John Wippel czy Robert Sokolowski głęboko ukształtowały treść i styl mojego myślenia. Byłbym zachwycony, gdyby czytelnicy przyjęli tę książkę jako pokorny hołd dla tych, którzy dawno temu ukształtowali zarówno mój umysł, jak i serce.
1F. George, The Difference God Makes: A Catholic Vision of Faith, Communion, and Culture, The Crossroad Publishing Company, New York 2009, s. 27–28.
Podziękowania
Autor chciałby wyrazić wdzięczność za pozwolenie udzielone przez wcześniejszych wydawców jego prac, które zostały tu zamieszczone za ich zgodą i z wszystkimi prawami zastrzeżonymi.
Rozdział 5: Jak von Balthasar zmienił moje myślenie został wcześniej opublikowany jako A Reflection on Christ, Theological Method, and Freedom, w: How Balthasar Changed My Mind, red. R.A. Howsare, L.S. Chapp, The Crossroad Publishing Company, New York 2008, s. 9–25. Copyright © Rodney A. Howsare and Larry S. Chapp. Przedruk na mocy umowy z The Crossroad Publishing Company, www.crossroadpublishing.com.
Rozdział 9: Gaston Fessard a formacja intelektualna papieża Franciszka został wcześniej opublikowany jako Gaston Fessard and Pope Francis, w: Discovering Pope Francis: The Roots of Jorge Mario Bergoglio Thinking, red. B.Y. Lee, T.L. Knoebel, Liturgical Press Academic, Collegeville (MN) 2019, s. 114–129.
Rozdział 11: Optatam totiusa odnowa kapłaństwa został wcześniej opublikowany w The Reception of Vatican II, red. M. Lamb, M. Levering, Oxford University Press, New York 2017, s. 191–207. © Oxford University Press. Przedruk za pozwoleniem licencjodawcy za pośrednictwem PLSclear.
Rozdział 17: Chrystus w kinie: ewangeliczna moc piękna został wcześniej opublikowany pod tytułem Christ in Cinema: The Evangelical Power of the Beautiful, w: The Oxford Handbook of Christology, red. F.A. Murphy, Oxford University Press, Oxford 2015, s. 475–487. © Oxford University Press. Przedruk za pozwoleniem licencjodawcy za pośrednictwem PLSclear.
Część pierwsza
Odnawianie naszej misji
Rozdział pierwszy
W poszukiwaniu „nieprzynależących”
Każdy, kto od wielu lat śledzi moją działalność, wie, że głęboko interesuję się kwestią ewangelizacji, zwłaszcza ludzi młodych. Wszystkich nas rozczarowuje niepokojąca statystyka dotycząca „nieprzynależących” – to znaczy ludzi uważających, że nie mają żadnej przynależności religijnej. Żeby podać tylko jedną liczbę, dobre pięćdziesiąt procent osób wychowanych w Kościele katolickim, a mających trzydzieści lat lub mniej, opuściło Kościół, a wielu z nich faktycznie wyrzekło się jakiejkolwiek religii1. Franciszek w przemówieniu na zgromadzeniu ogólnym, które w opinii większości obserwatorów dało mu wybór na papieża, wypowiedział słynne słowa, że Kościół wychodzi na zewnątrz, na obrzeża2, ale za mało osób zauważyło, iż chodziło mu nie tylko o peryferie ekonomiczne, lecz także egzystencjalne. Papież pragnął, aby dotrzeć do tych, którzy z rozmaitych przyczyn zostali oddzieleni od Boga i w konsekwencji utracili poczucie sensu oraz transcendentny cel.
Wkrótce po wyborze Franciszek udzielił swemu współbratu jezuicie wywiadu, w którym przedstawił Kościół jako szpital polowy3. Niemal wszyscy komentatorzy skupili się na miłosiernej postawie Kościoła, kryjącej się w tym obrazie, ale niemal wszyscy przeoczyli tragiczną ocenę papieża co do kondycji duchowej wielu osób żyjących w naszej kulturze, która również kryje się w tym obrazie. Franciszek mówił nie o przychodni, zajmującej się łagodnymi infekcjami, lecz o szpitalu usytuowanym w pobliżu pola bitwy, dokąd przybywają, aby otrzymać pomoc, ludzie mający rozległe i zagrażające życiu rany – słaniający się lub niesieni przez innych. Połączmy te dwa spostrzeżenia Franciszka, a uzyskamy jasny, a równocześnie trzeźwiący opis obecnej sytuacji wielu ludzi na Zachodzie, zwłaszcza młodych. Zastępy dwudziesto- i trzydziestolatków znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie i wymagają natychmiastowej i całościowej kuracji właśnie dlatego, że utraciły duchową orientację.
Jednocześnie każdy, kto działa na tym polu, zauważa, że za pytaniami, które stawiają nawet najbardziej agresywnie i antyreligijnie nastawieni młodzi ludzie, kryje się duchowy głód i fascynacja. Czasami dokuczam moim zajadle ateistycznym czy agnostycznym rozmówcom w internecie, że są „potajemnymi Herodami”. Podobnie jak starożytny tetrarcha Galilei z upodobaniem słuchał proroka, którego zamknął w więzieniu (Mk 6,20), tak wielu samozwańczych wrogów religii z zapałem obserwuje wypowiedzi osoby związanej z religią, bez przerwy wchodząc na moją stronę internetową, aby komentować, krytykować i wyśmiewać. W tej upartej odmowie dania sobie spokoju nie mogę nie wiedzieć objawu przyciągania duszy do Boga.
Moim zdaniem wszystkie powyższe spostrzeżenia potwierdza najnowsza książka Christiana Smitha i jego kolegów z Uniwersytetu Notre Dame. W pracy pt. Understanding Former Young Catholics: Findings from a National Study of American Emerging Adults autorzy ci nie ograniczają się do policzenia „nieprzynależących”, lecz wypowiadają się o nich dość wyczerpująco, starając się zrozumieć ich postawy, pytania, przekonania i punkty widzenia. Ich publikacja stanowi fascynującą, choć nieco przygnębiającą lekturę4. W niniejszym eseju pragnę wyraźnie pokazać, że sytuacja młodych byłych katolików jest swego rodzaju oskarżeniem strategii edukacyjnych i katechetycznych, wykorzystywanych przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Jednocześnie stanowi rodzaj kairos – uprzywilejowany moment na nawiązanie kontaktu z młodymi ludźmi oraz wezwanie do działania dla tych, którzy pragną do nich dotrzeć z Ewangelią.
Smith przedstawia swoje odkrycia w siedmiu głównych częściach. Odniosę się tylko do tych, które pociągają za sobą bardziej bezpośrednie teologiczne czy katechetyczne konsekwencje, ale oprę porządek tego eseju na zasadniczej konstrukcji jego pracy.
Byli katolicy wciąż (przeważnie) wierzą w (pewną wersję) Boga i wchodzą z Nim w kontakt
Pod kilkoma względami najbardziej niepokoi mnie pierwsze odkrycie Smitha – mianowicie, że wielu byłych katolików wierzy w jakąś wersję Boga – nie dlatego, jakobym się z nim nie zgadzał, lecz ponieważ może ono być używane jako pretekst do konkluzji, że tak naprawdę nie jest wcale tak źle. Słyszę wiele osób mówiących: „Cóż, jeśli ci młodzi ludzie nadal wierzą w Boga, to nie zostali tak całkiem utraceni”. Myślę, że uważne posłuchanie tego, co ci młodzi wierzący ludzie naprawdę mówią, odrobinę pohamuje nasz optymizm. Smith utrzymuje, że „zajadły ateizm jest nadal dość wyjątkowy wśród Amerykanów, i jest tak również w przypadku dwudziestolatków będących uprzednio katolikami”5. Jednak kiedy posłuchamy dość powierzchownych i intelektualnie mdłych opisów Boga, podawanych przez młodych byłych katolików, to przypuszczam, że niemal będziemy woleli solidny ateizm! Przynajmniej dawałby nam on więcej punktów zaczepienia do konstruktywnej rozmowy.
Pewna młoda kobieta, Sara, na pytanie, czy ma jakieś wierzenia religijne, odpowiada: „Nie sądzę, ale czasem, gdy patrzę na pewne sprawy, myślę, że Bóg to rozwiąże. – Śmieje się. – Czasem czuję, że pewne rzeczy dzieją się z jakiegoś powodu, wiesz, jakiegoś wyższego bytu. Znasz te kartki z firmy Hallmark: Kiedy jedne drzwi się zamykają, inne się otwierają, czy też Bóg zostawia to dla większych rzeczy – i myślę: słusznie!”. W czasie służby w marynarce zaczęła podziwiać kapelanów i to doprowadziło ją do przekonania, że „Bóg się tym zajmie. I pomyślałam, że chcę oprzeć się na Bogu”6. I znowu: nie powinniśmy przeoczać autentycznego duchowego sensu i postrzegania, jakie inspirują te sformułowania, ale nie możemy też nie zauważyć dziecinnego sposobu wyrażania się oraz z gruntu egocentrycznej cechy duchowości: Bóg służy przede wszystkim do rozwiązywania osobistych problemów. Myślę, że trafne będzie stwierdzenie, że nawet najbardziej pobieżna lektura Biblii pokazuje, iż Bóg nigdy po prostu nie „rozwiązuje problemów” Izraela ani nie daje gwarancji, że ci, którzy za Nim idą, unikną cierpienia; wręcz przeciwnie. Inny młody człowiek, Joe, który określa się jako agnostyk, przyznał, że modli się od czasu do czasu, ale nie jest całkiem pewien, do kogo ta modlitwa jest kierowana: „Może do Wszechświata, a może do wielkiego białego człowieka z krzaczastą brodą”7. Innymi słowy, przyjmuje on albo najbardziej prymitywną formę panteizmu, albo najbardziej naiwny typ antropomorfizmu. Nie wydaje się, aby przyszło mu do głowy, że istnieje atrakcyjna rozumowo alternatywa biblijna dla tych możliwości.
Smith mówi ponadto, że większość byłych katolików, jeśli nawet wierzy w Boga, to nie postrzega Go jako „bytu osobowego” i nie chce „zobowiązywać się do żadnego określonego sposobu widzenia Boga w tym momencie ich życia”8. Czy widać, dlaczego mówię, że ta „wiara” w Boga pośród „nieprzynależących”, będących byłymi katolikami, nie jest raczej podstawą do optymizmu? Powinno być jasne, że znajdujemy się z dala od czegoś, co by choć mgliście przypominało biblijny obraz Boga Stworzyciela czy też Boga i Ojca naszego Pana Jezusa Chrystusa. Jeśli celem ewangelizacji jest rozwijanie w ludziach rzeczywistej przyjaźni z Synem Bożym, to ten rodzaj mglistej duchowości trudno uznać za obiecujący punkt wyjścia.
Niewątpliwie nawet te głęboko nieadekwatne sformułowania ukazują co najmniej – jak wskazałem powyżej – głód Boga, fascynację Nim, istniejącą nawet w obliczu nieodpowiedniej katechezy i głębokiego zamętu. W mojej pracy ewangelizacyjnej z młodymi ludźmi odkryłem, że antropologia augustyńska – „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”9 – wciąż ma niemałą siłę przyciągania. Ludzie instynktownie wiedzą, iż żadne dobra tego świata nie zaspokoją w ostateczny sposób tęsknoty za radością, która jest w nich zakodowana. Nawiązanie do tego wspaniałego niezadowolenia, jeśli wolno mi odwołać się do motywu z dzieł C.S. Lewisa, zajmuje centralne miejsce w każdym programie ewangelizacji ludzi młodych. Ale jeszcze raz – ta niejasna tęsknota czy duchowa wrażliwość nigdy nie powinna być uważana za coś w jakiś sposób „wystarczającego”. Ten sam Augustyn, który mówił o powszechnym głodzie Boga, stwierdził także, że religia w sensie ogólnym powinna być wyraźnie odróżniana od prawdziwej religii.
Skrępowanie wywoływane stwierdzeniami na temat, kim lub czym jest Bóg
Kwestia ta prowadzi płynnie do następnej kategorii Smitha. Młodsi byli katolicy, tak jak większość ludzi w ich przedziale wiekowym, wydają się czuć nieswojo w odpowiedzi na wszelkie mocne stwierdzenia z zakresu teologii. W dużym stopniu jest to pochodna relatywizmu, który panuje dziś praktycznie wszędzie. Wielu chętnie mówiłoby o „mojej prawdzie i twojej prawdzie”, ale czułoby w istocie skrępowanie w związku z każdą rozmową o prawdzie j a k ot a k i e j. Nazwałem to kulturą „e tam”, kulturą „wszystko jedno”. Zgodnie ze sformułowaniem Smitha w jego raporcie podsumowującym: „To, co działa w przypadku jednej osoby, może nie zadziałać w przypadku kogoś innego”, a w konsekwencji „można lub powinno się formułować bardzo niewiele – jeśli w ogóle – jakichkolwiek ogólnych stwierdzeń na temat Boga, wiary czy moralności”10.
Jak sugeruje prof. Smith, ten relatywizm przejawia się szczególnie w kwestiach religijnych. Pewien były katolik skomentował: „Czuję się bardzo dobrze z niepewnością. Myślę, że niepewność jest piękna. Myślę, że najpiękniejsze dzieła sztuki to te, które skłaniają cię do zadawania pytań, w przeciwieństwie do tych, które próbują dostarczać odpowiedzi na temat, czym coś jest”11. Ponadto „istotą duchowości jest odczuwanie swobody w obliczu pytań”12. Odważę się powiedzieć, że sądzę, iż młodzi ludzie przeczuwają de facto rzecz istotną dla katolickiej tradycji intelektualnej, a mianowicie przekonanie, że żadne stwierdzenie o Bogu nie jest nigdy w pełni adekwatne. Zgodnie ze słynnym powiedzeniem św. Augustyna: Si comprehendis, non est Deus („Jeśli go pojmujesz, to nie jest on Bogiem” lub „Jeśli możesz to pojąć, to nie jest to Bóg”)13. Nawet w najlepszych naszych sformułowaniach teologicznych zawsze kryje się, i jest to zupełnie właściwe, element nieokreśloności. Jednak zacząłem dostrzegać, że ta niemal całkowita idealizacja poszukiwania, zwłaszcza wśród ludzi młodych, idzie ręka w rękę z właśnie wspomnianym relatywizmem, ponieważ podjęcie decyzji, czy to w kwestii moralnej, czy to intelektualnej, oznacza sformułowanie definitywnego stwierdzenia, które wyklucza wszystkie inne.
Żeby użyć terminologii zaproponowanej przez Bernarda Lonergana, idealizacja poszukiwania zamyka nas na drugim etapie procesu epistemicznego – mianowicie inteligentnego badania hipotez i prawdopodobnych scenariuszy, które następuje po sumiennej obserwacji istotnych danych14. Jednak idealizacja ta uniemożliwia uczynienie następnego i decydującego kroku w racjonalnym postępowaniu, to znaczy wyboru spośród różnych hipotez tej, która jest faktycznie poprawna, która pośród wielu świetnych pomysłów jest w istocie pomysłem właściwym. A niepowodzenie zachodzące w trzecim kroku oznacza, że nigdy nie dotrzemy na poziom czwarty, którym jest odpowiedzialne działanie na podstawie konsekwencji podjętego osądu. Lonergan pomaga nam dostrzec, dlaczego zawieszenie tego procesu na drugim etapie jest tak atrakcyjne dla bardzo wielu osób: wyklucza ono realną odpowiedzialność. W stopniu, w jakim nie jestem w stanie lub nie będę podejmować decyzji, mogę pozostawać niezdeklarowany. Kiedy spojrzymy na to w kontekście religijnym, zauważymy od razu, do jak destrukcyjnych skutków to prowadzi, ponieważ oznacza brak odpowiedzialności w odniesieniu do najwyższych i najważniejszych rzeczy.
I chociaż postawa ta wydaje się naśladować ciekawość i otwartość nauk ścisłych, to w rzeczywistości jest sprzeczna z prawdziwą metodą nauk fizycznych. Formułowanie hipotez prowadzi do przeprowadzania eksperymentów wiodących ostatecznie do formułowania sądów, z których wiele staje się tym, co nazywamy „konsensusem naukowym”. Naprawdę nie jest tak, że biologia, chemia, fizyka i psychologia pozostają stale w otwarciu, zawsze uprzywilejowując pytanie nad odpowiedzią. Żaden odpowiedzialny kosmolog nie myśli, że powinniśmy być otwarci na sugestię, iż Słońce obraca się wokół Ziemi, ani żaden inteligentny biolog nie utrzymuje, że kreacjoniści wierzący w stworzenie świata w siedem dni powinni być zapraszani do stołu dyskusyjnego. Niepewność może rzeczywiście być piękna, ale tylko jako wprowadzenie do głębszego rozumienia. Jak powiedział G.K. Chesterton, otwarty umysł przypomina otwarte usta, otwierające się po to, by napełnić go czymś konkretnym15. Zastanawiam się, czy sposobem dotarcia do młodych ludzi, wysoko ceniących nauki ścisłe, mogłoby być ukazanie, jak mocno totalna idealizacja poszukiwania i niepewności jest sprzeczna z prawdziwymi osiągnięciami naukowymi.
Byli katolicy żyją w zróżnicowanych religijnie rodzinach i sieciach przyjaciół
Nawet najbardziej wyrywkowy przegląd kultury zachodniej ukazałby w niej radykalne dowartościowanie różnorodności. Postrzegam to na tle najstarszego zagadnienia filozoficznego, mianowicie problemu jedności i wielości. Z rozmaitych powodów, których nie będę teraz analizować, przeskoczyliśmy drastycznie do strony „wiele” tego słynnego podziału. Jakkolwiek kultura konsekwentnie kładzie nacisk na pozytywne elementy różnorodności, rzadko kiedy – jeśli w ogóle – dostrzega jej ciemną stronę. W przypadku jedności zaś jest odwrotnie. Jeśli użyć terminologii Paula Tillicha, konsekwentnie podkreślamy indywidualizację, a nie partycypację, dynamikę, a nie formę, wolność, a nie przeznaczenie16. Jeśli jednak Tillich ma rację, to każde jednostronne akcentowanie w kontekście tych biegunowości prowadzi niemal nieuchronnie do kryzysu i upadku. W istocie rzeczy wiele cech naszej dzisiejszej kultury politycznej wykazuje kształtowanie przesadnych reakcji w stosunku do partycypacji, formy i przeznaczenia.
W kontekście religijnym bezkrytyczne dowartościowanie różnorodności przybiera wygląd alergicznej reakcji na wszystko, co ma posmak ortodoksji lub ustalonej wiary. Smith podsumowuje tę postawę następująco: „Wiara w tylko jedną religię lub wyznawanie tylko jednej wersji Boga prowadzi – według sposobu myślenia wielu dwudziestolatków – do tego, że pozostali ludzie są w błędzie lub zostaną osądzeni przez Boga”17. Praktyczną konsekwencją tego stanu jest to, iż „w domu o wiele mniej mówi się o religii, ponieważ może ona się stać potencjalnym źródłem konfliktu”18. Jednakże ewangelizacja, w odróżnieniu od, powiedzmy, bardziej abstrakcyjnych form wypowiedzi czy poszukiwań religijnych, jest nakierowana na nawrócenie. Ewangelizator jest siłą rzeczy zdeklarowanym wyznawcą i pragnie on, aby także jego słuchacze tacy się stali. Ewangelizacja żyje zatem w co najmniej skomplikowanej relacji z etykietą różnorodności i akceptacji. Zarówno w kulturze wysokiej, jak i popularnej stajemy raz za razem w obliczu stereotypu zwolennika religii jako osoby agresywnej, nietolerancyjnej i balansującej na granicy przemocy. Pamiętam spotkanie, jakie odbyło się kilka lat temu w Chicago, wkrótce po tym, jak kardynał Francis George mianował mnie swoim wikariuszem ds. ewangelizacji. W dialogu żydowsko-katolickim jeden z uczestników ze strony żydowskiej wypowiedział się, że kiedy słyszy słowo „ewangelizacja”, to natychmiast myśli o ludobójstwie. Oczywiście zrozumiałem (i rozumiem) w pełni uprawnione oburzenie moralne, które było źródłem tego skojarzenia w jego umyśle, ale pojąłem także (i pojmuję), że mówił on bez ogródek każdemu potencjalnemu ewangelizatorowi, by zaprzestał i zaniechał swojej działalności.
Ten punkt widzenia ulega wzmocnieniu w rezultacie redukowania religii do moralności – tendencji silnej na dzisiejszym Zachodzie. Nawiasem mówiąc, mogę ją zinterpretować jako niemal całkowite zwycięstwo pojmowania religii jako etyki, cechującego Immanuela Kanta. Dla wielkiego osiemnastowiecznego filozofa każdy aspekt wiary i praktyki religijnej – liturgia, modlitwa, dogmaty, sakramenty, kult świętych itd. – można zredukować do doprowadzenia osoby wierzącej do zgody z wymogami imperatywu kategorycznego19. By przełożyć perspektywę kantowską na bardziej współczesny język: dopóki „bycie dobrym człowiekiem” jest jedynym, co się liczy w ostatecznym rachunku, po co się troszczyć o różnice doktrynalne? Lub, jak ujął to jeden z młodych rozmówców Smitha: „Pan ma swoje wierzenia, a ja mam swoje, i czy na dłuższą metę to naprawdę jest ważne?”20.
Zastanawiam się, czy moglibyśmy tutaj osiągnąć pewien postęp, proponując analogię z innymi dziedzinami zainteresowania. Rozważmy najpierw scenę polityczną. Wątpię, czy znaleźlibyśmy wielu ludzi, którzy by beztrosko zauważali, że „naprawdę nie ma znaczenia, jakie masz poglądy polityczne, dopóki w głębi serca jesteś miłą osobą”. Ile osób twierdziłoby spokojnie: „Wiesz, jestem demokratą, a ty republikaninem, ale dopóki jesteśmy przyzwoitymi ludźmi, to kimże jestem, by ci mówić, co masz myśleć?”. Większość znanych mi ludzi czuje, że istnieje przynajmniej względnie poprawny politycznie punkt widzenia, i są oni gotowi, skłonni i chętni bronić go przy użyciu argumentów oraz przerabiać swoich rozmówców. W odniesieniu do tego wymiaru życia wydają się oni niewiele troszczyć, że ich przeciwnicy mogliby się poczuć potępieni lub wykluczeni, jeśli oni będą się starali korygować ich założenia. Jeśli tak się dzieje w przypadku polityki, to dlaczego ów nijaki indyferentyzm miałby czy powinien obowiązywać w odniesieniu do religii? Albo rozważmy arenę sportową. Szczerze wątpię, czy namiętny golfista, spragniony wciągnięcia znajomego w przygodę z tą najtrudniejszą z gier, powie beztrosko: „Cóż, zamachnij się kijem, jak tylko chcesz. Tak naprawdę to nie ma znaczenia, dopóki będziesz mieć pozytywne nastawienie”. W pełni uznając, że każdy gracz rozwinie charakterystyczny dla siebie zamach, doświadczony golfista upierałby się jednak przy pewnych obiektywnych cechach, charakteryzujących udane uderzenie piłki. A jednak odnośnie do religii istnieje przyzwolenie na panowanie niemal całkowitej subiektywizacji.
Wydaje się, że występuje tu ukryte, choć rzadko uznawane założenie, że w odniesieniu do twierdzeń o charakterze religijnym istnieją tylko dwie możliwości: nijaka tolerancja lub przemoc. Chciałbym zasugerować, że istnieje jeszcze trzecia, żywiołowa możliwość – mianowicie prawdziwy spór religijny. Nie trzeba stosować przemocy wobec oponenta ani zmuszać go do zmiany poglądów, ani nie trzeba chować się jedynie za tolerancją lub indyferentyzmem intelektualnym. Można zestawiać dowody, formułować hipotezy, cytować autorytety, podawać pouczające analogie i wyciągać wnioski. Jednym słowem, przy omawianiu religii można stosować argumentację. A wbrew temu, co sądził Kant, to, co myślimy na temat doktryny, ma ogromne znaczenie, ponieważ imperatywy etyczne opierają się w ostatecznym rachunku na pewnych przekonaniach metafizycznych i antropologicznych. Podobnie jak kwiaty w końcu uschną, jeśli zostaną odjęte od rośliny, z której wyrosły, tak zasady etyczne w istocie ulotnią się, kiedy zostaną oddzielone od ram doktrynalnych.
Nie znam lepszego wzoru prowadzenia sporów religijnych w kontekście pluralistycznym niż św. Tomasz z Akwinu. Nawet najbardziej pobieżna znajomość pism Akwinaty ukazuje, że zachowuje się on nadzwyczaj inkluzywnie, odwołując się do szerokiego wachlarza religijnych punktów widzenia. W rzeczy samej duch panujący na uniwersytecie paryskim w XIII wieku nie różnił się znacznie od pluralistycznej atmosfery naszych czasów. Istniała na nim szeroka gama punktów widzenia, filozofii i postaw religijnych. W trakcie publicznych dysput oraz w swoich pismach Akwinata toczył dialog z wieloma chrześcijańskimi myślicielami, z którymi dzieliły go różnice poglądów, niekiedy bardzo poważne – Orygenesem, pseudo-Dionizym i Tertulianem, by wymienić tylko kilku – oraz wielką liczbą postaci świata niechrześcijańskiego – Platonem, Arystotelesem, Cyceronem, Mojżeszem Majmonidesem, Awerroesem, Awicenną i innymi. W jego pismach odnajdujemy istne seminarium, na którym dyskutowane są rozmaite punkty widzenia, ale zawsze w pełen szacunku sposób. Jedną z charakterystycznych oznak stylu Akwinaty było formułowanie argumentów jego przeciwników trafniej i bardziej przekonująco, niż oni sami potrafili to czynić.
Niemniej celem podejmowanego przez Akwinatę dyskursu jest dotarcie do prawdy religijnej. Nie wystarcza mu, że odbyła się żywa i pełna szacunku wymiana poglądów. Pragnie, żeby dialog wnosił jasność do omawianego zagadnienia. W podobnym sensie kardynał Francis George często mawiał, że Kościół nie jest klubem dyskusyjnym, lecz motorem ewangelizacji21. Ostatnia uwaga na temat Akwinaty: jednym z decydujących warunków umożliwiających jego osiągnięcia intelektualne była społeczność znajomych, którzy uznawali, że rozmowa na tematy religijne ma najwyższą wartość. W odróżnieniu od tego Smith relacjonuje, że „byli katolicy wyróżniają się także pod tym względem, iż większość z nich podaje, że żaden z ich przyjaciół nie jest osobą religijną”22. Brak zainteresowania oraz zdeklarowanych partnerów do rozmowy oznacza koniec owocnego religijnego dialogu i sporu.
Byli katolicy mają skłonność do opisywania wiary religijnej jako nielogicznej lub nienaukowej
W Pew Forum Studium z 2016 roku jednym z podanych przez młodych ludzi powodów, dla których porzucili oni religię i wiarę, było to, że jedna i druga nie zgadza się z nauką23. Staję wobec tego problemu na co dzień w mojej działalności ewangelizacyjnej. Odkryłem u Smitha szczególnie uderzającą statystykę, która wskazuje, że spośród byłych katolików bite trzy czwarte zgadza się lub zdecydowanie zgadza się ze stwierdzeniem, iż w końcowym rachunku ustalenia nauki i religii stoją ze sobą w konflikcie24.
Z mojego doświadczenia wynika jasno, że zastępy młodych ludzi przyswoiły głoszoną przez nowych ateistów charakterystykę twierdzeń religijnych jako wysoce przednaukowego nonsensu, „mitologii epoki brązu”, rozmyślań ignorantów, którzy ledwie pojmują fizyczną dynamikę wszechświata, i tak dalej. Christopher Hitchens, Richard Dawkins, Sam Harris, Daniel Dennett, a na bardziej popularnym poziomie Bill Maher regularnie naśmiewają się z wiary religijnej w taki właśnie sposób. Wywiady przeprowadzone przez Smitha potwierdzają moją intuicję: „Jordan jest przekonany do swego ateizmu, gdyż nie widzi żadnego solidnego dowodu naukowego na istnienie chrześcijańskiego Boga – nie bardziej niż, powiedzmy, na istnienie bohatera komiksów Thora czy hinduskiego bóstwa Wisznu”25. Jordan dzieli się również czymś, co uważa za niezbity zarzut intelektualny w stosunku do wiary teistycznej: „Jeśli Bóg jest wszechmocny, to czy może stworzyć coś, czego nie będzie mógł podnieść?”26. A jeżeli obowiązuje zasada, że każda rzecz pochodzi od jakiejś innej, to co spowodowało zaistnienie Boga? Smith wskazuje, że nawet ci młodzi ludzie, którzy kultywują jakąś wiarę w Boga, z zakłopotaniem się z tego tłumaczą, jakby była ona czymś, z czego powinni do tej pory wyrosnąć: „Wiem, że to nienaukowe, ale…” – mówi jeden z jego rozmówców. Inny, kiedy go zapytano, czy „Bóg jest wyjaśnieniem tego, czego nie daje się wyjaśnić”, odpowiedział ze śmiechem: „Tak, ale to bardzo nienaukowe”. Kolejna rozmówczyni, której opinia uradowałaby serce Ludwiga Feuerbacha, zapytana, czy jej przekonania dotyczące religii są nieracjonalne, skomentowała: „Tak. Po prostu dlatego, że są jak coś, na czym można się oprzeć, rozumiesz”27.
Być może pierwsza obserwacja, jaka się nasuwa, jest taka, że w naszej kulturze faktycznie panuje scjentyzm, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Przez określenie to rozumiem redukowanie całego poznania do jego formy naukowej. To, co można poznać dzięki metodzie naukowej – to znaczy za pomocą badania empirycznego, formułowania i sprawdzania hipotez, prowadzenia eksperymentów i wyciągania wniosków – zostaje po prostu utożsamione z rzeczywistością. Oczywisty sukces nauk fizycznych w zdobywaniu panowania nad naturą oraz ogromna użyteczność towarzyszących im technologii sprawiły, że w oczach wielu ludzi zajmują one tę wiarygodną pozycję. Podczas gdy filozofie i religie wydają się uwikłane w niekończące się i niemożliwe do rozwiązania spory, nauki rzeczywiście posiadają moc przewidywania. A zatem ze scjentystycznego punktu widzenia każde inne twierdzenie o posiadaniu racjonalnego wglądu jest bezpodstawne; alternatywą dla nauk fizycznych jest po prostu nonsens.
Można by wiele powiedzieć przeciwko temu punktowi widzenia28. Wskażę tylko, że po pierwsze, scjentyzm jest samoobalający się pod tym względem, że metoda naukowa jako taka nie jest zdolna dostarczyć wniosku, iż nienaukowe formy rozumowania są nieuzasadnione. Gdzie dokładnie zostało to empirycznie zweryfikowane? Jak dokładnie przeprowadzono eksperyment w celu sprawdzenia jego zasadności? Po drugie, w fundamentalnym znaczeniu religia i nauka nie mogą być ze sobą sprzeczne, nawet co do zasady, ponieważ Bóg nie jest rzeczą we wszechświecie, ale podstawą istnienia wszechświata, powodem, dla którego istnieje raczej coś niż nic. Bóg nie jest jedną spośród wielu konkurencyjnych przyczyn ani nie jest jeszcze jedną rzeczą w splocie uwarunkowanych rzeczy. A zatem metody właściwe naukom ścisłym nigdy nie będą odpowiednie do rozstrzygania kwestii dotyczących w ten czy inny sposób Boga.
Nie znaczy to oczywiście, że racjonalnych dróg prowadzących do Boga w ogóle nie ma. Jestem przekonany, że każdy katecheta, ewangelizator i apologeta powinien mieć w małym palcu niemożliwe do odparcia argumenty przemawiające za istnieniem Boga. Jakkolwiek młodzi ludzie są dzisiaj słabo obznajomieni z filozofią – lub przynajmniej z jej niektórymi nierelatywistycznymi i nienihilistycznymi wersjami – być może dobrze byłoby ich zapoznać z nienaukowym, ale głęboko racjonalnym podejściem do Boga. Odnoszę niezłe sukcesy ze zmienioną wersją argumentu z przygodności, klasycznego argumentu za istnieniem Boga. Punkt wyjścia jest niezbity: rzeczy przygodne, czy też niekonieczne, istnieją. Jeśli ktoś się wzdraga nawet przed tym, można go zapytać, czy miał rodziców, czy je i pije, i czy oddycha tlenem. Rzecz przygodna wymaga przyczyn zewnętrznych. Dalej, czy te przyczyny same są przygodne, czy raczej samowyjaśniające się? Jeśli są przygodne, to musimy szukać ich przyczyn zewnętrznych. Ten proces nie może trwać bez końca; w przeciwnym razie nie spełnimy wymagań zasady racji dostatecznej. Musimy w końcu dojść do jakiejś rzeczywistości, w której istnienie stanowi samą naturę, w której istota i istnienie się pokrywają29. Szczególną korzyścią tego wywodu jest to, że wyraźnie prowadzi on do wniosku o istnieniu rzeczywistości, która nie jest jeszcze jedną rzeczą w materialnym wszechświecie, ale stwórcą i podstawą skończonego świata.
Podobnie musimy podejść do przekazywania właściwego rozumienia słowa „wiara”. Jednego wieczoru w programie Billa Mahera Real Time widziałem, jak pewien wybitny działacz ewangelikalny, człowiek inteligentny, sprzeczał się z prowadzącym. Maher powiedział: „No więc jest pan człowiekiem wiary, co oznacza, że jest pan kimś, kto przyjmuje nieprawdopodobne rzeczy na podstawie braku dowodów”. Ku mojemu nieskończonemu zaskoczeniu i rozczarowaniu człowiek ten po prostu kiwnął głową, że się zgadza! Tymczasem autentycznie pojmowana wiara nigdy nie jest podracjonalna, ale ponadracjonalna. Czyli nie ma nic wspólnego z przesądem, łatwowiernością lub naiwnością. Stanowczo nie jest akceptacją twierdzeń na podstawie braku dowodów. Zdecydowanie wolę charakterystykę wiary autorstwa Johna Henry’ego Newmana, jako „rozumowanie umysłu religijnego”30. Umysły religijne prowadzą empiryczną obserwację, formułują hipotezy, sprawdzają je różnymi sposobami i porządkują dowody. Rozumują po prostu na temat innych rzeczy, lub lepiej, na temat innego wymiaru rzeczywistości.
Proces, w wyniku którego ktoś poznaje dobrze, a nawet intymnie, drugą osobę, dostarcza nadzwyczaj trafnej analogii dla relacji między rozumem a wiarą w odniesieniu do poznania Boga. Kiedy ktoś pragnie się czegoś dowiedzieć o drugiej osobie, zaczyna najpierw od sporej ilości badań rozumowych. Dokonuje własnych spostrzeżeń, rozmawia z innymi ludźmi, którzy znają daną osobę, wyszukuje informacje w Google, a być może nawet sprawdza jej przeszłość. W końcu spotyka potencjalnego znajomego i przeprowadza własną, bezpośrednią ocenę: obserwuje, słucha, rozważa. Ale jeśli znajomość pogłębi się wystarczająco, to w decydującym momencie rozmówca objawi o sobie coś, czego nigdy byśmy się nie dowiedzieli za pomocą metod rozumowych. Otworzy przed nami swoje serce. W tym miejscu trzeba podjąć decyzję, czy wierzymy w to, co zostało nam objawione. Jeśli zrodziło się wystarczające zaufanie, przyjmujemy, zgadzamy się, postanawiamy uwierzyć. Coś bardzo podobnego dzieje się w kontekście poznawania Stwórcy. Badamy racjonalnie to zagadnienie, analizujemy argumenty za istnieniem Boga, zadajemy pytania i odpowiadamy na nie po kolei oraz wypytujemy tych, którzy już wierzą. Ale w sprzyjającym momencie rozważamy, co Bóg objawił o sobie w świadectwie biblijnym. To wtedy wybieramy, czy uwierzyć, podejmujemy decyzję o wierze. Powinno jednak być jasne, że nie ma to nic wspólnego z naiwną łatwowiernością ani przyjmowaniem niedorzecznych propozycji na podstawie braku dowodów. Akt wiary opiera się na rozumie i jest nim uwarunkowany. Oliver Wendell Holmes Jr. napisał pewnego razu: „Jedyną prostotą, za którą dałbym szeląga, jest ta, która znajduje się po drugiej stronie złożoności”31.
Znaczna część domniemanego konfliktu między religią a nauką wiąże się oczywiście z naiwnym podejściem do Biblii. Dopóki ktoś będzie utrzymywał, że Biblia, zwłaszcza pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju, zajmuje się fizyką i kosmologią we współczesnym znaczeniu tych terminów, dopóty opis biblijny będzie mu się wydawał zwyczajnie prymitywny. Dlatego kluczem do rozwiązania tego problemu jest zapoznanie się z nieliteralnymi strategiami interpretacji Biblii, które są znane w życiu Kościoła już od epoki patrystycznej. Możemy także mieć w pamięci proste spostrzeżenie o. George’a Coyne’a, że skoro ostatnia księga Biblii została napisana około roku 100, a nowoczesna metoda naukowa rozwinęła się dopiero w XVI wieku, to jest po prostu niemożliwe, aby Biblia mogła zawierać „naukę” w nowoczesnym tego słowa znaczeniu32.
Innym krokiem, tym razem bardziej pozytywnym, jest pokazanie, że nowoczesne nauki fizyczne zrodziły się właśnie w teologicznej matrycy myślowej, czemu trudno się dziwić, skoro powstały na finansowanych przez Kościół uniwersytetach i przez nie zostały zapoczątkowane. Pierwsze założenie stanowiące podstawę nauk mówi, że świat natury jest odrębny od Boga. Dopóki natura jest ubóstwiana czy sakralizowana, dopóty nie może być obiektem badań i eksperymentów; jest raczej uwielbiana czy też czczona. Drugie konieczne założenie mówi, że świat natury jest, jako całość, poznawalny. Każdy naukowiec z dowolnej dziedziny musi przystępować do pracy z założeniem, że rzeczywistość, z którą zamierza się zetknąć, cechuje się poznawalnym wzorcem. Jest tak w przypadku fizyka, chemika, biologa, psychologa – każdego naukowca. Jednakże oba te założenia opierają się na bardziej podstawowym wkładzie teologicznym – mianowicie na doktrynie stworzenia. Jeśli świat jest Bożym stworzeniem, to nie jest Bogiem i dzięki temu może być analizowany. A jeśli świat jest stworzony przez Boga, który z konieczności działa w inteligentny sposób, to musi się cechować – we wszystkich swoich zakamarkach – pojmowalnością. Jak argumentował młody Joseph Ratzinger w swoim Wprowadzeniu w chrześcijaństwo, powszechna pojmowalność wskazuje na istnienie podstawowej i stwórczej Inteligencji. Dlatego religia i nauka, jeśli je odpowiednio pojmujemy, są nie tylko zgodne, ale w pewien sposób wzajemnie implikatywne33.
Po tych wyjaśnieniach pragnę zakończyć tę część ogólniejszą obserwacją. Te komentarze o irracjonalności wiary katolickiej łamią mi serce i wywołują cri de coeur. Jedną z charakterystycznych cech katolicyzmu w ciągu wieków było zaangażowanie w wyrażanie wiary na sposób intelektualny. Główny nurt tradycji nie sprzymierzał się ze spostrzeżeniem Tertuliana o Atenach niemających nic wspólnego z Jeruzalem34; nie przejęliśmy od Lutra miażdżącej nagany rozumu jako „nierządnicy diabła”35. John Henry Newman powiedział, że jedną z najpewniejszych oznak wskazujących, iż wiara rozwija się odpowiednio, jest to, że katolicy uparcie myślą o danych objawienia36. Maryja, która pieczołowicie przechowuje w sercu wydarzenia historii zbawienia, rozważając je w duchu medytacji, jest dla Newmana wzorem myślenia teologicznego37.
Jednakże w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci, przynajmniej na Zachodzie, następowało wyjątkowe upraszczanie wiary, wybieranie raz za razem tego, co wypływa z doświadczenia i emocji, kosztem tego, co intelektualne. Częściowo stało się tak wskutek zwycięstwa, w latach następujących po soborze, schleiermacherowskiego „ekspresywizmu empirycznego” (by użyć zwrotu George’a Lindbecka), propagowanego przez herosów teologii liberalnej38. Jednak w dużym stopniu było to konsekwencją klęski na poziomie katechetycznym, upartego utrzymywania, że religia nie jest czymś, o czym młodzi ludzie powinni poważnie myśleć. Inne priorytety – wspólnota, dzielenie się uczuciami, zaangażowanie na rzecz sprawiedliwości społecznej – wszystko to przeważyło nad istotnym znaczeniem teologii. Dlaczego nasi uczniowie szkół średnich w szkołach katolickich czytają Szekspira na lekcjach angielskiego, Einsteina na lekcjach fizyki, Wergiliusza na lekcjach łaciny – a na religii książeczki o poziomie elementarnym? Jeśli młodzi ludzie mogą sobie radzić z Szekspirem, Einsteinem i Wergiliuszem, to dlaczego do licha mieliby sobie nie dać rady z Augustynem, Akwinatą i Chestertonem? Dlaczego w tak wielu naszych programach edukacji religijnej czy przygotowaniach do bierzmowania poświęca się niewiele miejsca studiowaniu Wyznania wiary oraz brak jest apologetycznych odpowiedzi na zastrzeżenia w stosunku do wiary, który są tak szeroko obecne w naszej kulturze? Upraszczanie katolicyzmu jest – nie waham się użyć tego wyrażenia – katastrofą duszpasterską pierwszej rangi. I wyraźnie dostrzegamy jej skutki w kolejnych badaniach.
Rozeznawanie powołania
Wszystko to, co powiedziałem powyżej, stanowi trzeźwiące, ale rozjaśniające tło dla rozważań nad głównym tematem niedawnego synodu – mianowicie rozeznawaniem powołania u młodzieży. Powołanie przez Boga jest jedną z najbardziej podstawowych kategorii biblijnych. Wielka operacja ratunkowa Boga zaczyna się od powołania Abrama. Po fatalnym okresie, kiedy ludzie wsłuchiwali się we własny głos i wywoływali katastrofę za katastrofą, jak widzimy w rozdziałach od czwartego do jedenastego Księgi Rodzaju, słyszymy w końcu o kimś, kto posłuchał głosu Bożego. Abram został wywołany ze swego rodzinnego kraju, z dawnego sposobu życia i dawnego kultu, i przywołany na pustynię, by podążyć do nowego kraju i przyjąć nową postać kultu. To powołanie Abrama nadaje ton reszcie biblijnego objawienia. Izrael został wezwany od czegoś starego i do czegoś nowego.
Taki jest sens słowa qahalpo hebrajsku: zwołanie lub zgromadzenie. (Greckie tłumaczenie tego terminu to zazwyczaj synagoga). W Nowym Testamencie termin ekklesia ma w dużej mierze to samo znaczenie, pochodzi bowiem od słów eki kalein (wywołać z). Izrael jest ludem wezwanym ze świata i do właściwej relacji z Bogiem. Kościół, będący nowym Izraelem, jest podobnie wezwany z kosmos (świata) i do Ciała Chrystusa, do całkowicie nowego sposobu myślenia, postępowania i postrzegania. „To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie” (Flp 2,5)39 – zachęca apostoł Kościół w Filippi. Ten, kto słyszał wezwanie Boga, wchodzi w pojemną przestrzeń „teodramatu” (jeśli wolno mi zapożyczyć ten termin od Hansa Ursa von Balthasara) i opuszcza wąskie ograniczenia „egodramatu”40. Paweł wyraża tę myśl z charakterystycznym wigorem: „Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co my prosimy czy rozumiemy” (Ef 3,20). W mowie inauguracyjnej w Ewangelii Markowej Jezus mówi o metanoi, która kryje w sobie bardzo podobny sens: wyjście poza posiadane myślenie (meta nous, Mk 1,15).
Przeanalizowaliśmy wspólnie kilka spośród wielu czynników sprawiających, że wielu dzisiejszym młodym ludziom tak trudno jest dziś usłyszeć głos powołania. Jak mogę wiedzieć, czy głos Boga nie jest tylko fantazją wyrastającą z pragnienia spełnienia się życzeń? Jak mogę uwierzyć w coś, co wydaje się sprzeczne z rozumowaniem naukowym? Jak mogę podążyć za jedną prawdą, wykluczając wszystkie inne? Czy zaakceptowanie wymagań Boga nie doprowadzi do przemocy? Pod pewnymi względami żyjemy w sytuacji kulturowej analogicznej do tej z czasów Helego i Samuela: Słowo Boże jest wyjątkowo trudne do usłyszenia, a jeśli nawet zdołamy je usłyszeć, to nie rozpoznajemy w nim głosu Bożego (1 Sm 3). Czego potrzebuje dzisiaj nasza młodzież? Potrzebuje starszych, którzy przyjmą rolę Helego, tych, którzy potrafią usłyszeć głos Boga w wołaniu o sprawiedliwość i równość, w radykalnej przygodności świata, w opowieściach biblijnych, w autorytatywnym nauczaniu Kościoła oraz w pięknie świętych.
Czy mogę na koniec zgłosić pewną sugestię? Jak przed chwilą wskazałem, wielu młodych ludzi ożywia głębokie pragnienie działania na rzecz sprawiedliwości społecznej oraz promowania inkluzywności i równości. Skąd pochodzi to pragnienie? I dokąd ostatecznie prowadzi? Czemu pojedynczy człowiek miałby mieć tak ważne znaczenie? Dlaczego powinniśmy troszczyć się o ludzi, od których dzieli nas pół świata i których cierpienia nigdy nas bezpośrednio nie dotkną? Posiadamy pewne poczucie nienaruszalnej godności indywidualnej ludzkiej istoty. Jednak skąd ono pochodzi? Z pewnością nie było ono szeroko rozpowszechnione w świecie klasycznym – i z pewnością nie jest powszechnie wyznawane w nowoczesnym społeczeństwie. Nie czerpie ono absolutnie żadnych podstaw z założenia, że ludzie są jedynie przypadkowym wytworem ślepego procesu ewolucyjnego. Odpowiedź pomaga nam dostrzec Thomas Jefferson: istoty ludzkie „Stwórca obdarzył (…) pewnymi nienaruszalnymi prawami, (…) w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia”41. Właściwe słowo tutaj to „Stwórca”. Ostatecznie tylko wiara w Boga zadowalająco wyjaśnia namiętne pragnienie sprawiedliwości, inkluzywności i równości.
Czy my, starsi, możemy dzisiaj odegrać rolę Helego w stosunku do Samuela i pomóc młodym ludziom w zrozumieniu, że głos, którego wołanie słyszą, jest w istocie głosem Boga?
1Pew Research Center, America’s Changing Religious Landscape: Chapter 2, 12 maja 2015, https://www.pewforum.org/2015/05/12/chapter-2-religious-switching-and-intermarriage.
2N. Winfield, Pope’s 2013 Stump Speech to Cardinals a Blueprint for Papacy, APNews.com, 17 marca 2017, https://apnews.com/0d2ce8c37582475bb5065b16caca6c3b.
3A. Spadaro, Serce wielkie i otwarte na Boga. Rozmowa z Papieżem Franciszkiem, przeł. Z. Kasprzyk, Wydawnictwo WAM, Kraków 2013.
4N. Manglos-Weber, Ch. Smith, Understanding Former Young Catholics: Findings from a National Study of American Emerging Adults, University of Notre Dame Press, Notre Dame (IN)2014.
5Tamże, s. 6.
6Tamże.
7Tamże.
8Tamże, s. 8.
9Św. Augustyn, Wyznania, przeł. Z. Kubiak, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1978, ks. I, pkt 1, s. 5.
10N. Manglos-Weber, Ch. Smith, Understanding Former Young Catholics, s. 8.
11Tamże.
12Tamże, s. 9.
13St. Augustine, Essential Sermons, przeł. E. Hill, The Works of Saint Augustine: A Translation for the 21st Century, Part III Homilies, New City Press, Hyde Park (NY)2007, Sermon117.5, s. 197(PL38, 673).
14Krótkie streszczenie można znaleźć w: B.J.F. Lonergan, Metoda w teologii, przeł. A. Bronk, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1976, s. 14–16.
15G.K. Chesterton, „Illustrated London News”, 10 października 1908, w: Collected Works, t. XXVIII, Ignatius Press, San Francisco 1987, s. 196; G.K. Chesterton, Autobiografia, przeł. M. Reda, Apostolicum–Fronda, Ząbki–Warszawa 2010, s. 270.
16P. Tillich, Teologia systematyczna, t. 1, przeł. J. Marzęcki, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2004, s. 163–166, 166–170, 170–173.
17N. Manglos-Weber, Ch. Smith, Understanding Former Young Catholics, s. 10.
18Tamże.
19Zob. I. Kant, Religia w obrębie samego rozumu, przeł. A. Bobko, wyd. 2, Wydawnictwo Homini, Kraków 2007.
20N. Manglos-Weber, Ch. Smith, Understanding Former Young Catholics, s. 11.
21F. George, The Difference God Makes: A Catholic Vision of Faith, Communion, and Culture, The Crossroad Publishing Company, New York 2009, s. 164–165.
22N. Manglos-Weber, Ch. Smith, Understanding Former Young Catholics, s. 11.
23Pew Research Center, M. Lipka, Why America’s ‘Nones’ Left Religion Behind, 24 sierpnia 2016, https://www.pewresearch.org/fact-tank/2016/08/24/why-americas-nones-left-religion-behind.
24N. Manglos-Weber, Ch. Smith, Understanding Former Young Catholics, s. 15.
25Tamże, s. 14.
26Tamże.
27Tamże, s. 17.
28Więcej na ten temat można znaleźć w rozdz. 2, Ewangelizacja „nieprzynależących”, s. 60–61.
29Klasyczną wersję tego dowodu można znaleźć w: św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiaeI, q. 2, a. 3, wyd. pol. Traktat o Bogu. Summa teologii, kwestie 1–26, przeł. G. Kurylewicz, Z. Nerczuk, M. Olszewski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001.
30J.H. Newman, Kazanie jedenaste: natura wiary w relacji do rozumu, w: Kazania uniwersyteckie. Piętnaście kazań wygłoszonych przed Uniwersytetem Oksfordzkim między 1826a 1843 rokiem, przeł. P. Kostyło, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000, nr 1, s. 195.
31O.W. Holmes Jr., Holmes-Pollock Letters: The Correspondence of Mr. Justice Holmes and Sir Frederick Pollock 1874–1932, t. 1, red. M. DeWolfe Howe, Harvard University Press, Cambridge (MA)1942, s. 109.
32Zob. wywiad o. Coyne’a z Billem Maherem na temat filmu Religulous(2008), dostępny online pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=xRnA4S8xrlY(polski tytuł filmu: Wiara czyni czuba).
33J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, przeł. Z. Włodkowa, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 153–156.
34Tertulian, Preskrypcja przeciw heretykom, przeł. M. Michalski i in., Ultra Montes (www.ultramontes.pl), Kraków 2012, s. 16.
35M. Luther, Tischreden, red. K. Aland, P. Reclam, Stuttgart 1981, s. 43.
36J.H. Newman, Kazanie piętnaste: Teoria rozwojów w doktrynie religijnej, w: Kazania uniwersyteckie, nr 18–19, s. 298–299.
37Tamże, nr 1–4, s. 285–286.
38F. Schleiermacher, The Christian Faith, red. H.R. MacKintosh, J.S. Stewart, T&T Clark, Edinburgh 1986, nr 15, s. 76; G. Lindbeck, The Nature of Doctrine, The Westminster Press, Philadelphia (PA)1984, s. 31.
39Cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. piąte, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2005.
40Zob. H. Urs von Balthasar, Teodramatyka, 5 tomów, z czego po polsku: I, II/1, II/2, przeł. W. Szymona, Wydawnictwo M, Kraków 2005–2008.
41T. Jefferson, Deklaracja niepodległości Stanów Zjednoczonych, https://pl.wikisource.org/wiki/Deklaracja_niepodległości_Stanów_Zjednoczonych.
Rozdział drugi
Ewangelizacja „nieprzynależących”
Kardynał Francis George konsekwentnie utrzymywał, że Sobór Watykański II najlepiej można zrozumieć jako sobór misyjny, którego celem było nie tyle objaśnianie spornych kwestii doktrynalnych, ile ułatwienie niesienia lumen Chrystusa do gentes nowoczesnego świata1. Hans Urs von Balthasar w programowym tekście napisanym w latach 50. XX wieku mówił o „burzeniu bastionów” – to znaczy obalaniu wysokich średniowiecznych murów, za którymi odizolowane były bogactwa Kościoła2. Paweł VI nie tylko doprowadził ten ewangelizacyjny sobór do pomyślnego zakończenia, lecz także napisał tekst, który miał dać rozkaz wymarszu na następne pięćdziesiąt lat życia Kościoła – mianowicie encyklikę Evangelii nuntiandi, której głównym argumentem jest to, że Kościół z samej swej natury jest misyjny.
W obrady synodu biskupów poświęconego ewangelizacji, który poprzedził publikację Evangelii nuntiandi, czynnie angażował się arcybiskup krakowski Karol Wojtyła. Nic więc dziwnego, że kiedy trzy lata później został papieżem jako Jan Paweł II, uczynił nową ewangelizację centralnym punktem swojego nauczania oraz praktyki duszpasterskiej. Benedykt XVI, który jako młody człowiek był poważnym uczestnikiem soboru Jana XXIII, a potem przez dwadzieścia lat pełnił posługę głównego urzędnika odpowiedzialnego za doktrynę przy papieżu Janie Pawle II, z entuzjazmem kontynuował program swojego poprzednika. A papież Franciszek, który jako kardynał Bergoglio przewodniczył opracowywaniu wybitnie ewangelizacyjnego Dokumentu z Aparecidy z 2007 roku, kontynuuje drogę swoich poprzedników, wydając adhortację apostolską Evangelii gaudium, której tytuł wyraźnie nawiązuje do Evangelii nuntiandi, tekstu, który papież ten nazwał „największym dokumentem duszpasterskim, jaki został napisany kiedykolwiek do dziś dnia”3. Wszystko to pokazuje, że „nowa pod względem gorliwości, metod i środków wyrazu”4 ewangelizacja była i nadal jest podstawową troską Kościoła katolickiego.
To, że jest ona w naszym kraju konieczna zwłaszcza teraz, potwierdziły niektóre świeże i bardzo niepokojące statystyki. Jak dotąd najszybciej rosnącą grupą „religijną” w Stanach Zjednoczonych są „nieprzynależący” – to znaczy osoby utrzymujące, że nie mają żadnej przynależności religijnej. W najnowszym badaniu Pew Forum dwadzieścia sześć procent ludności kraju – czyli około 60 milionów ludzi – stwierdziło, że nie wyznaje żadnej formalnej religii, i wzrost ten jest po prostu oszałamiający5. W 1972 roku tylko siedem procent ludności określało siebie jako „nieprzynależących”6, a w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba ta wzrosła z siedemnastu procent do obecnych dwudziestu sześciu. Jeśli skupimy się na ludziach młodych, obraz stanie się jeszcze bardziej przygnębiający. Czterdzieści procent osób określanych jako milenialsi (to znaczy urodzonych między 1981 a 1996 rokiem) to „nieprzynależący”7, a spośród katolików w tej grupie wiekowej całe pięćdziesiąt procent opuściło Kościół. Oznacza to, że co drugie katolickie dziecko, ochrzczone lub bierzmowane w ciągu ostatnich trzydziestu lat, nie uczestniczy już dzisiaj w życiu Kościoła. Zdaję sobie sprawę, że te statystyki stanowią pod wieloma względami wytrącający z równowagi komentarz na temat nieskuteczności naszych strategii ewangelizacyjnych, mimo wszelkich zachęt papieży, soborów i encyklik. Ale koncentrując się na obecnej sytuacji, są one z pewnością sygnałem do pobudki dla nauczycieli, katechetów, ewangelizatorów, apologetów, kapłanów i biskupów. W tym wystąpieniu chciałbym zaproponować kilka dróg, jakimi powinna podążać skuteczna ewangelizacja. Moje propozycje są rezultatem nie samych teoretycznych rozważań, lecz także niemal piętnastu lat praktycznego doświadczenia w zakresie ewangelizacji „nieprzynależących”, ateistów, agnostyków i poszukujących, którzy zamieszkują mętną, ale fascynującą przestrzeń wirtualnego świata, naszą wersję Pawłowego Areopagu (Dz 17,16–34).
Zaczynając od piękna
W swoim wielkim teologicznym tryptyku Hans Urs von Balthasar umyślnie odwrócił kantowski układ transcendentaliów. Podczas gdy Kant przeszedł od prawdy (Krytyka czystego rozumu) do dobra (Krytyka praktycznego rozumu), a następnie piękna (Krytyka władzy sądzenia), Balthasar odwrócił ten porządek, zaczynając od piękna (Chwała), przechodząc do dobra (Teodramatyka)i kończąc na prawdzie (Teologika). Jak zręcznie pokazał szwajcarski teolog, piękno jest tematem klasycznej teologii chrześcijańskiej co najmniej od czasów pseudo-Dionizego, ale zazwyczaj zajmowało podrzędną pozycję w stosunku do dobra, a zwłaszcza prawdy. Balthasar przeczuł coś w połowie XX wieku, właśnie wtedy, kiedy powstawała krytyka ponowoczesna – mianowicie, że inicjowanie projektu teologicznego od prawdy lub dobra zmierza ku niepowodzeniu, ponieważ relatywizm i sceptycyzm w odniesieniu do tych transcendentaliów jest naprawdę potężny. Jeśli ów subiektywizm i relatywizm był silny w latach 50. ostatniego stulecia, to stał się przemożny na początku XXI wieku; ratzingerowska „dyktatura relatywizmu” jest teraz postrzegana jako rzecz oczywista8. Każde twierdzenie o znajomości prawdy obiektywnej czy też każda próba zaproponowania obiektywnego dobra spotyka się obecnie zazwyczaj z niedowierzaniem w najlepszym wypadku, a gwałtowną postawą obronną w najgorszym: „Kimże jesteś, by mi mówić, co mam myśleć lub jak postępować?”. Natomiast coś mniej groźnego, a bardziej pociągającego dzieje się w przypadku piękna.
Głęboki wpływ na Balthasara wywarł Paul Claudel, który, jak powszechnie wiadomo, przeżył powrót do katolicyzmu w dniu Bożego Narodzenia 1886 roku, kiedy stał w katedrze Notre Dame, wpatrując się w północną rozetę i słuchając śpiewu nieszporów9. To nie argumentacja doprowadziła go do odnowienia wiary, lecz instynktowne doświadczenie piękna. Bardzo podobną dynamikę odnajdujemy w książce, którą uważam za najlepszą katolicką powieść XX wieku, Powrót do Brideshead Evelyna Waugha. Charles Ryder, narrator opowieści, jest sceptykiem, zdeklarowanym agnostykiem przekonanym, że religia jest mniej lub bardziej niemodną mitologią oraz funkcją „dziedziny »kompleksów« i »zahamowań«”10. Odkrywa jednak, że pociąga go cielesne piękno kolegi z Oksfordu, Sebastiana, który z kolei zabiera go do swego rodzinnego domu, majątku ziemskiego o nazwie Brideshead. Święty Paweł nazwał Chrystusa Głową Jego Oblubienicy, Kościoła, zatem okazała rezydencja przywodzi na myśl Kościół w jego różnych wymiarach11. Wspominając pierwszy letni pobyt w Brideshead, Charles zauważa: „Mieszkanie w tych murach było edukacją estetyczną”12. Tak więc wielu ludzi w ciągu stuleci do Ewangelii przyciągnęła początkowo estetyka. W dalszej części powieści widzimy, że Charles zostaje przyciągnięty do świata zasad moralnych tego domu, a w końcu, po długiej walce, do akceptacji reprezentowanej przez niego prawdy. Balthasarowski rytm, od piękna przez dobro ku prawdzie, ukazuje się tu wyraźnie.
Ale czemu dokładnie to ma działać? W jaki sposób ewangelizuje piękno? Idąc za Dietrichem von Hildebrandem, powinniśmy powiedzieć, że prawdziwe piękno jest wartością obiektywną, którą należy jednoznacznie odróżniać od tego, co jedynie subiektywnie zadowalające13. Oznacza to, że piękno nie jest tylko czymś dającym rozrywkę; ono ogarnia, wybiera i przemienia tego, komu raczyło się ukazać. Nie ulega pochłonięciu przez subiektywność, ale zmienia jej uporządkowanie i ukierunkowanie, wysyłając ją na szlak prowadzący ku szerokiemu oceanowi Piękna jako takiego. Biorę ten obraz oczywiście z mowy Diotymy w Uczcie Platona, według której konkretna piękna rzecz otwiera umysł na rozważanie coraz wyższych form piękna, prowadząc w końcu do źródła i podstawy wszelkiego Piękna, formy tego, co piękne14. Jest to ta sama trajektoria, którą James Joyce ilustruje w słynnej scenie na plaży w Portrecie artysty z czasów młodości. Zauważywszy piękno dziewczyny stojącej po kolana w morzu niedaleko brzegu, joyce’owski Stefan Dedalus podąża wzrokiem za jej spojrzeniem ku otwartemu oceanowi, po czym wzdycha: „Ojcze Niebieski!”15.
Dlatego w naszych radykalnie relatywistycznych czasach wydaje się wskazane, by inicjować proces ewangelizacji od pociągającej atrakcyjności piękna, a dzięki Bogu katolicyzm ma pod tym względem bardzo dużo do zaoferowania. Jak wskazał Ewert Cousins, częścią geniuszu katolickiego jest to, że nigdy „niczego nie wyrzucał”16. A zatem Kościół posiada cechę „babcinego strychu”. W swoim najlepszym wydaniu od czasów Jana Damasceńskiego tradycja katolicka sprzeciwia się pokusie ikonoklazmu i dlatego posiadamy katedrę w Chartres, Sainte Chapelle, sklepienie kaplicy Sykstyńskiej, pozostające w pamięci ikony Wschodu, Dantego, Mozarta oraz cudowny obraz Matki Bożej z Guadelupe. Ta ostatnia uwaga ma przypomnieć, że przyciągające pod względem ewangelizacyjnym piękno istnieje nie tylko na poziomie wyrafinowanym, lecz także popularnym. Jan Paweł II żywił naturalnie głębokie upodobanie do najbardziej wyrafinowanych sztuk pięknych, ale posiadał też niezawodne wyczucie form pobożności i religijności ludowej. To samo można powiedzieć o papieżu Franciszku, który bardzo lubi niemiecką operę, ale cechuje się też rozwiniętą duchowością czerpiącą z praktyk nabożnych i pobożności zwykłych wiernych, takich jak procesje, relikwie, figury i obrazy świętych. Oczywiście, jak dostrzegł w szczególności Jan Paweł II, Kościół jest najpiękniejszy w swoich świętych. Podobnie jak możemy uczyć młodego człowieka jakiegoś sportu, ukazując mu przykłady najlepszych zawodników z