Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
W swoją historię dyplomacji i sukcesów militarnych III Rzeszy odnoszonych pod koniec lat trzydziestych i na początku czterdziestych XX wieku autor wplótł zarówno prawdziwe postacie marszałków i generałów, polityków i dyplomatów, jak i fikcyjne, prostych żołnierzy frontowych: Hansa Schmidta, Kurta Seidela, Johanna Jeskego i Walthera Kolmana. Bowiem miliony podobnych Hansów, Kurtów, Johannów i Waltherów, zwykłych niemieckich śmiertelników, z woli Hitlera zostało obleczonych w wojskowe mundury i rzuconych na pewną śmierć. Hans Schmidt, urojona, a może i nieurojona postać tragicznej odysei, jest przykładem typowym losu niemieckiego żołnierza.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 84
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 2 godz. 36 min
Lektor: Adam Bauman
Hans Schmidt usadowił się wygodniej na krześle, oparł łokcie o stół i niżej pochylił się nad niewielką książeczką, oprawną w wytarte już płótno. Hans był szczupłym, wysokim mężczyzną dwudziestokilkuletnim, o jasnych, gładko zaczesanych włosach i niebieskich oczach. Na wargach jego zwykle widniał uśmiech, a cała postać tryskała energią i radością życia. Teraz jednak, zgięty nad czarną książeczką, zapomniał o żartach, o kolegach, a nawet o dziewczętach, które po godzinach służby tak mile urozmaicić potrafiły monotonne żołnierskie życie.
– Wehrmacht jest siłą zbrojną narodu niemieckiego – czytał. – Ochrania on niemiecką Rzeszę i ojczyznę, lud zjednoczony w narodowym socjalizmie i jego przestrzeń życiową. Korzenie Wehrmachtu tkwią we wspaniałej przeszłości, w niemieckim narodzie, w niemieckiej ziemi i niemieckiej pracy. Służba w Wehrmachcie jest służbą honorową dla narodu niemieckiego…
Zatrzymał się na chwilę, by przeczytana treść głębiej zapadła w pamięć, przewrócił kartkę i czytał dalej:
– Honor żołnierza polega na jego całkowitym oddaniu się narodowi i ojczyźnie, którym gotów jest poświęcić własne życie. Najwyższą cnotą żołnierską jest odwaga. Wymaga ona twardości i determinacji. Tchórzostwo jest haniebne, wahanie nieżołnierskie…
– Patrzcie, Hans znowu wkuwa! – doleciał uszu Schmidta nieco ironiczny głos.
Podniósł głowę i obejrzał się. Za jego plecami stał gefreiter Kurt Seidel. Starszy o dobre dziesięć lat od Hansa, niższy, ciemniejszy. Seidel był dobrze zbudowany, ale powłoka tłuszczu zdołała już pokryć jego mięśnie; mundur opinał się na nim i marszczył w poprzeczne fałdy.
Kurt wziął książeczkę do ręki i popatrzył na tytuł. – „Obowiązki niemieckiego żołnierza” – przesylabizował powoli. – Wydanie drugie, rok 1940. Hm, tak. Pamiętam, że po raz pierwszy wydano tę historyjkę w roku 1934. Zdaje się, że z polecenia marszałka Hindenburga.
Hans patrzył na przyjaciela bez uśmiechu.
Byli przyjaciółmi, ale Kurt wiedział, że młody i niedoświadczony Hans był zaciekłym entuzjastą Hitlera, wierzył ślepo w jego nauki, a wszelka krytyka narodowego socjalizmu denerwowała go i gniewała. W zasadzie Kurt nie wypowiadał głośno swych poglądów – było to niebezpieczne, a nawet z Hansem, z którym w przeciągu ostatnich kilku miesięcy zżył się serdecznie, musiał być ostrożny.
– Pomyśl tylko o naszych wspaniałych sukcesach! – zawołał nagle Hans. – Pomyśl o zawrotnych osiągnięciach Führera! Pomyśl o druzgocących zwycięstwach Wehrmachtu! Czy nie świadczą one najdobitniej o prawdzie zawartej w tej książce? – wyrwał „Obowiązki niemieckiego żołnierza” z rąk i rzucił na stół. – Fakty mówią same za siebie!
– Taak – mruknął Kurt. – Fakty mówią za siebie.
Zamyślił się. Dobrze znał przebieg wydarzeń ostatnich lat, troskał się i kłopotał, widząc drogę, którą szła jego ojczyzna, martwił się rolą, jaką Hitler wyznaczył niemieckiej armii. Wiedział dobrze, że z chwilą rozwiązania Reichstagu, rozgromienia partii politycznych, w momencie gdy komuniści zapełnili więzienia i obozy koncentracyjne, gdy nazistowska dyktatura stała się faktem dokonanym, jedyną organizacją zdolną przeciwstawić się reżimowi był korpus oficerski. Kurt wierzył swego czasu w wartość niemieckiej armii, w jej wysoki poziom moralny i etyczny. Stopniowo jednak doznawał coraz większego rozczarowania, bo wypadki szybko toczyły się w Trzeciej Rzeszy.
Hitler, doskonale wyczuwający wewnętrzną sytuację kraju, postanowił „nawrócić” oficerski korpus. Nawrócenie udało się w zupełności. Gdy zaś podporządkowano generalny sztab dyktatorowi, los Trzeciej Rzeszy został przypieczętowany. Tak przynajmniej rozumował Kurt.
Adolf Hitler doszedł do wniosku, iż był jedynym, nieomylnym i genialnym dowódcą. Nie w smak to było przywódcom Wehrmachtu, ale góra arystokratycznej pruskiej armii na równi z Hitlerem pragnęła rewanżu, parła do wojny i nie gardziła najokrutniejszymi, nieludzkimi metodami postępowania,
„W tym całe nieszczęście” – myślał Kurt.
W roku 1938, po dymisji ministra wojny marszałka von Blomberga i naczelnego wodza generała von Fritscha, niemiecka armia stała się posłusznym narzędziem w rękach Hitlera. W tym samym roku dyktator zmuszony był powziąć doniosłe decyzje polityczne, które zawierały równie doniosłe problemy militarne. Pierwszą z nich była sprawa Sudetów. Szef sztabu, generał Ludwik Beck, wraz z grupą współpracowników przygotował raport, o którym oczywiście nie wiedział gefreiter Kurt Seidel. Beck sugerował zmianę stanowiska Hitlera wobec Czechosłowacji, obawiając się, że agresja tego kraju doprowadzić musi do wojny z Francją, i twierdząc, iż siły niemieckie nie wystarczały do pobicia rzekomo wielkich i potężnych armii francuskich. W lecie 1938 roku generał Beck został zdymisjonowany, a konferencja w Monachium, którą Kurt doskonale pamiętał, potwierdziła tezę Hitlera, że zajęcie Sudetów nie doprowadzi do ogólnej wojny. „Genialny kapral” przekonał się po raz pierwszy, iż czołowi przedstawiciele oficerskiego korpusu byli znacznie mniej odważni i znacznie mniej zdolni niż on sam.
Późniejsze wydarzenia potwierdziły tę opinię. Podczas wrześniowej kampanii w Polsce Hitler oczywiście pomylił się, zakładając, iż Francja i Wielka Brytania nie przystąpią do wojny. Była to jednak pomyłka polityczna. W dziedzinie militarnej dyktator odniósł błyskawiczne zwycięstwo w Polsce bez sprowokowania jakiejkolwiek francuskiej akcji na Zachodzie, gdzie przecież na linii Zygfryda pozostawiono śmieszne wprost niemieckie siły.
Potem przyszedł atak na Norwegię, Holandię i Belgię, wreszcie odniesiono wspaniałe zwycięstwo nad Francją. Teraz najbardziej opozycyjni generałowie doszli do wniosku, iż ich Führer jest prawdziwym geniuszem, obdarzonym jakąś niezwykłą cechą, jakąś nadprzyrodzoną intuicją, która pozwala mu trafnie zgadywać w wypadkach, gdy zimna logika poddaje w wątpliwość jego posunięcia. Hitler zaś bez reszty uwierzył w swą „prywatną” opatrzność.
– To doprowadzić może do katastrofy – powiedział głośno Kurt.
Hans Schmidt roześmiał się na całe gardło.
– Gadasz, jak moja stara ciotka! Niedługo powiesz mi, że nasza wspaniała i zwycięska armia jest nic niewarta! A cóż, według ciebie, brakuje Wehrmachtowi? Sił? Wyposażenia? Woli zwycięstwa? Nie ma na całym świecie równego nam wojska! Wszystko zaś jest dziełem Führera!
Gefreiter Seidel kiwał głową. Odpowiedź Hansa była typowa. W geniusz Führera ślepo wierzyły miliony Niemców, młodzież, upojona wojennymi sukcesami, nastrojona była fanatycznie, starsi albo obawiali się wyrazić swe zdanie, albo również zarazili się faszystowskim obłędem.
W drzwiach izdebki, stanowiącej kwaterę Hansa i Kurta, pojawiła się nowa postać. Johann Jeske był również młody, jak Hans, równie wysoki i równie jasny. Rysy twarzy miał jednak ostrzejsze, a koło ust tworzyły mu się dwie ukośne kreski, które wraz z wąskimi wargami i przenikliwym spojrzeniem bladych, jakby wypłowiałych oczu, świadczyły o bezwzględności.
– Zabierajcie się stąd! Pakujcie graty! Za parę godzin ruszamy! – zawołał.
– Gdzie znowu? – spytał Kurt bez cienia zainteresowania.
Oczy Jeskego zabłysły.
– Gdzie? Na północ! Nad morze! Kurt, bracie, zabawimy się w topienie Anglików!
Był to czas, gdy dawno już przebrzmiały echa wrześniowej kampanii, Polska znalazła się pod okupacją niemiecką, a potężne armie, wykonując plan von Mansteina, uderzyły na Francję. Plan był dobry i przyniósł spodziewane rezultaty. Niemcy postanowili zaskoczyć Francuzów w najsłabszym punkcie ich obrony, to znaczy na odcinku w lasach Ardennów wzdłuż rzeki Mozeli, gdzie kończyły się główne fortyfikacje potężnej linii Maginota, a rozpoczynał się pas luźnych i słabszych umocnień. Von Manstein wiedział dobrze, że jeżeli uda się dokonać przełomu w tym właśnie punkcie, to czołgi, po przedostaniu się przez stosunkowo trudny teren, wyjdą w okolice idealne dla siebie i będą mogły ruszyć w kierunku kanału La Manche, przecinając na dwoje armie alianckie, separując siły brytyjskie ku Belgii od głównych wojsk francuskich.
Hitler nie tylko zaakceptował plan von Mansteina, ale przypisał sobie jego autorstwo. Publikacja amerykańska USA Information Service „The World at War” podaje, iż w lipcu 1940 roku, już po zakończeniu francuskiej kampanii, Hitler powiedział:
„Skierowałem pozorowany atak na północ, a główne moje siły skoncentrowałem na lewym skrzydle, w przeciwieństwie do planu Schlieffena. Zasadzka udała się”.
W istocie sukces niemiecki był całkowity. W pierwszym tygodniu kampanii poddali się Holendrzy, a Belgowie zostali odepchnięci do umocnionej linii Alberta. Oddziały spadochronowe zajęły holenderskie lotniska, mosty i ważne arterie drogowe. Dalsze desanty powietrzne zapewniły utrzymanie mostów i szos, którymi zmotoryzowane oddziały przeszły do Rotterdamu. W Belgii, po zajęciu przez Niemców kluczowego fortu Eben Emael i po uchwyceniu przyczółka na Kanale Alberta, wojska obrońców wycofały się i dołączyły do jednostek brytyjskich i francuskich, idących naprzód ku rzece Dyle, wzdłuż której pośpiesznie utworzono linię defensywną. Niedługo zdołała się utrzymać.
Do boju ruszyły niezliczone kolumny czołgów von Rundstedta, starego dowódcy osławionego sukcesami w Polsce, osobistym rozkazem Hitlera wyznaczonego do zadania decydującego ciosu we Francji. Słaba i niejednolita armia generała Corapa niewiele miała do powiedzenia wobec lawiny stali i żelaza, poruszanej motorami tysięcy mechanicznych koni. Niemieckie czołgi przewaliły się przez Luksemburg i południową Belgię, uporały się z gęstymi lasami Ardenów, sforsowały rzekę.
„Po tej stronie Mozeli żołnierzowi nie wolno spocząć ani zatrzymać się!” – brzmiał rozkaz.
Dnia 15 maja 1940 roku pancerna dywizja generała Rommla, późniejszego dowódcy Afrika Korps, po przekroczeniu Mozeli wbiła się klinem pomiędzy 5 i 8 Armię francuską. Tego samego dnia na południe od Sedanu chmary nurkujących bombowców Junkers Ju-87 oczyściły drogę przed czołgami generała Guderiana, te zaś błyskawicznie runęły w przód pomiędzy francuskimi armiami 2 i 9 i dnia 14 maja przekroczyły Kanał Alberta, zanim przeciwnik zdołał wysadzić mosty. Jeszcze inna kolumna czołgów, dowodzona przez generała Reinhardta, odcięła cały sektor obronny nieszczęsnej armii Corapa.
W liniach francuskich powstał wyłom rozciągający się na przestrzeni około 80 kilometrów. Próżne były wszelkie wysiłki, próżne usiłowania kontrataku. Wyłom wypełniony został piechotą generała Lista, posuwającą się do przodu z szybkością 45 kilometrów dziennie i rozporządzającą 45 000 pojazdów mechanicznych. A jednocześnie jednostki zmotoryzowane pędziły naprzód, dwie ich kolumny szły w górę doliną Sommy i wzdłuż pasma wzgórz na północy. Szły ku kanałowi La Manche, a po przebyciu w ciągu 11 dni przestrzeni ponad 300 kilometrów na tyłach przeciwnika, dnia 21 maja doszły do wybrzeża.
Zanim alianci zdołali otrząsnąć się z szoku, zanim przezwyciężyli oszołomienie i pomyśleli o ratunku, zresztą bardzo problematycznym, już von Rundstedt pchnął główne siły w pancerny korytarz, umocnił się i trzymał tak silnie, iż słabe ataki generała Weyganda, który 19 maja przejął naczelne dowództwo od niedołężnego generała Gamelina, spełzły na niczym. Francuzi cofali się coraz dalej na zachód, usiłowali utworzyć zaimprowizowaną obronę na tak zwanej linii Weyganda, mając jeszcze nadzieję zatrzymać czołgi przy pomocy swych słynnych dział 75-milimetrowych, natomiast cały brytyjski korpus ekspedycyjny i oddziały belgijskie zostały osadzone i skazane na zagładę.
Dalsze rezultaty kampanii francuskiej to nieustające zwycięstwa Hitlera. Linia Weyganda okazała się fikcją. W dniu 5 czerwca poszła ofensywa generała Bocka, rozsypywały się francuskie dywizje, żołnierze porzucali broń i ekwipunek. Oddziały, które nawet nie powąchały prochu, rozchodziły się do domów. Rozprzężenie stało się zupełne. Paryż, ogłoszony miastem otwartym, wpadł w ręce niemieckie (12–14 czerwca); słynna linia Maginota, oczko w głowie francuskiego sztabu, straciła jakiekolwiek znaczenie. Ta właśnie linia, którą zbudowano kosztem dwóch milionów dolarów za każdy półkilometrowy odcinek fortyfikacji, której ogromne działa skierowane były na wschód, zdobyta została od zachodu przez armie generała Loeba. Na zachodzie Francji, w okolicach Cherbourga i Brestu, resztki jednostek francuskich dostały się do niewoli. Znikła jakakolwiek organizacja, ustała łączność. Wreszcie z ust marszałka Pétaina padły słowa oddające Francję na łup Hitlera:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki