Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opcje, franki i banki. Spotkamy się w sądzie' To najobszerniejsze dostępne kompendium wiedzy o tzw. kredytach we frankach wraz z tematami pokrewnymi. Napisane rzeczowo, przystępnie – niezbędna lektura dla każdego poszkodowanego, dla każdej walczącej z bankiem firmy. Otwiera oczy tym, którzy nie mogą, albo nie chcą zrozumieć istoty największego przekrętu finansowego w Polsce po 1987 roku: zamknąłbym z nią decydentów w jednym pokoju aż do zakończenia lektury, wtedy może coś by do nich dotarło z dramatu setek tysięcy polskich rodzin. Absolutny must dla sędziów, polityków i dziennikarzy zajmujących się tematyką finansową.
Tomasz Sadlik
Twórca i założyciel Pro Futuris pierwszego stowarzyszenia walczącego o prawa frankowiczów w Polsce
Dedykujemy tę książkę tym wszystkim, którzy pomimo wszystko zdecydowali się zmierzyć w tej nierównej walce Dawida z Goliatem, ponieważ w rezultacie proces jest ostatnią deską ratunku dla wszystkich, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W sądach na rozpatrzenie czeka, ostrożnie licząc ponad 30 tysięcy spraw frankowych. Samych umów kredytowych jest w obrocie około 450 tysięcy. Na szczęście po, wyrokach Trybunału Konstytucyjnego i TSUE widać już światełko w tunelu w postaci wyroków, które uznają te umowy za nieważne i przywracają wiarę w elementarną sprawiedliwość. W 2020 roku, w końcu, ponad 90 procent spraw sądowych zostało wygranych przez Frankowiczów.
Autorzy
Współczesna wolność, w tym wolność finansowa - wolność od długów nie do spłacenia, to luksus w dzisiejszym świecie, a współczesne niewolnictwo kredytowe, a zwłaszcza walutowe w kontekście tzw. kredytów frankowych, to ciągle jeszcze w Polsce nierozwiązany problem. I tej właśnie formie mało- postępowego, nowoczesnego niewolnictwa próbują się przeciwstawić autorzy.
Janusz Szewczak
Analityk gospodarczy, publicysta, pisarz, wykładowca akademicki, były wiceprzewodniczący Sejmowej
Komisji Finansów Publicznych i przewodniczący Podkomisji ds. Instytucji Finansowych
Z tej książki przebija się jednak nadzieja. Era neokolonialna dzięki oddolnemu wysiłkowi powoli się kończy. Ufając i ucząc się na własnych błędach, staliśmy się bardziej świadomi. A prawnicy tacy jak nasi autorzy pokazali nam, że nie jesteśmy bezradni i bezbronni w starciu z silniejszymi, którzy manifestują swoje racje ustami krzyczących z telewizora ekspertów.Polecam tę książkę. Powinien przeczytać ją każdy świadomy obywatel. Nie tylko ku przestrodze. Dzięki niej zyska też pewność, że nie walczy sam.
Zapraszam do lektury.
Tomasz Pietryga
Zastępca redaktora naczelnego Rzeczpospolitej
Beata Komarnicka-Nowak i dr Mariusz Korpalski to radcy prawni z ponad dwudziestoletnim stażem. Wspólnicy w Komarnicka Korpalski Kancelaria Prawna. Jako pierwsi złożyli przeciwko bankom dwa pozwy zbiorowe dotyczące dowolnego ustalania kursu indeksacji rat kredytowych.
Beata Komarnicka-Nowak reprezentuje m.in. w procesach sądowych obligatariuszy poszkodowanych w aferze GetBack. Dr Mariusz Korpalski od ponad 10 lat zajmuje się problemami klientów banków wywoływanymi przez terminowe umowy walutowe, w tym umowy kredytowe. Wielokrotnie miał okazję reprezentować klientów przed Sądem Najwyższym. Współpracuje z krajowymi i międzynarodowymi organizacjami konsumentów usług finansowych. Ich artykuły ukazują się na łamach „Rzeczpospolitej”, „Dziennika Gazety Prawnej” „Gazety Bankowej”, „Monitora Prawa Bankowego” czy „Glosu”
Jak mówi stara, łacińska paremia „Unus - sed Leo” - Jeden, ale Lew, to już jest coś niezwykle ważnego i w przypadku tej właśnie książki mamy nie tylko wytrawnego, prawniczego lwa, ale i jurystyczną lwicę, którzy wspólnie, latami, nie tylko komentowali jakże trafnie i wręcz proroczo, ale też i proponowali sprawiedliwe, praktyczne, prawne rozwiązania w kwestii problemu tzw. kredytów walutowych, w tym tzw. frankowych jak i naprawy polskiego systemu bankowego.
Janusz Szewczak
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 237
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim, którzy odważyli się stanąć naprzeciw bankom.
Jedną z cech neokolonialnego państwa jest brak dbałości o interes obywateli. Dla władzy, jej urzędników, ważniejsze są instytucje finansowe i tępe przekonanie, że ich interes jest tożsamy z interesem pomyślności państwa i jego społeczeństwa. Neokolonialne państwo tworzy więc reguły inne dla dużych korporacji, a inne, gorsze, dla obywateli, w imię pomyślności wszystkich. Bardzo trafnie pojęcie neokolonializmu zdefiniowała kiedyś amerykańska uczona prof. Ewa Thompson.
Książka złożona z felietonów Beaty Komarnickiej-Nowak i dr. Mariusza Korpalskiego „Opcje, franki, banki. Spotkamy się w sądzie” jest w istocie zapisem wychodzenia z mentalnego neokolonializmu. Smutna refleksja, jaka przebija z jej kart, jest taka, że nie wynika to z mądrości, którą wraz z rozwojem nabyło państwo, ale często z oddolnych działań obywatelskich. Przecież jeżeli popatrzymy na większość uchylonych przepisów regulujących relacje z instytucjami finansowymi na różnych płaszczyznach, łatwo zobaczymy, że nie stało się to z inicjatywy rządów, prezydentów czy posłów, ale prawników, którzy reprezentowali pokrzywdzonych obywateli. To oni pisali skargi, inicjowali sprawy przed sądami, trybunałami w kraju i za granicą. Stawiali państwo pod ścianą i wymuszali zmiany. Tak było ze skrajnie niekorzystnym dla konsumentów Bankowym Tytułem Egzekucyjnym, regulacjami opcyjnymi, brakiem zabezpieczeń przed parabankami czy wreszcie z kredytami frankowymi, gdy to właśnie wskutek skargi prawników Trybunał Sprawiedliwości UE wydał przełomowe orzeczenie w sprawie rodziny Dziubaków.
Siłą tej książki jest to, że nie piszą jej teoretycy, zewnętrzni obserwatorzy, ale zaprawieni w bojach prawnicy, bezkompromisowi od wielu lat. Bo ta książka to nie tylko zbiór refleksji autorów, w których punktują systemowe i prawne błędy państwa wiodące do wielu ludzkich nieszczęść, ale też żywy zapis długich, wieloletnich batalii Komarnickiej-Nowak i Korpalskiego z instytucjami finansowymi.
Jak swojsko dla ucha każdego frankowicza zabrzmi relacja z rozmowy na temat kredytu frankowego jednego z pokrzywdzonych, którą autorzy przytaczają na początku. Doradcy mówili: „tylko i wyłącznie kredyt walutowy, chyba nie będzie pan głupcem, żeby brać kredyt złotówkowy, skoro WIBOR jest zawyżony, zresztą i tak nie ma pan zdolności kredytowej w złotówkach, bo taki kredyt jest za drogi”. Doradcy wciąż dzwonili i pytali: „jak tam Chatka Puchatka, już wybrana? Niech pan nie zwleka. Kredyt już gotowy. Tylko podpisać i już można się cieszyć”.
Ofiar było ponad 700 tysięcy. Brak stabilizacji, życie w rytmie kursu franka, wreszcie bankructwa, rozbite rodziny i ludzkie nieszczęścia. To był właśnie efekt takich rozmów.
Przeszliśmy szybką, gorzką lekcję tego, czym jest ładnie opakowany neokolonializm. Okazało się, że banki bynajmniej nie są instytucjami zaufania publicznego działającymi w interesie społecznym. Frankowy prysznic był lodowaty, podobnie jak ten związany z opcjami walutowymi czy innymi produktami finansowymi, na których obywatele i przedsiębiorcy tracili majątki swojego życia. Bo również o tym opowiada książka. „Lektura niektórych dzisiejszych reklam banków musi być szczególnie gorzka dla przedsiębiorców, którzy wciąż zmagają się z problemem wielomilionowych strat z tytułu zawarcia opcji: „W naszym banku od lat wspomagamy polskie przedsiębiorstwa, dlatego wiemy, jak bardzo partnerstwo liczy się w biznesie. Stawiamy na profesjonalne relacje z klientem i kompetentne doradztwo, bo to jest naszym zdaniem klucz do sukcesu we wspólnym dążeniu do celu” – przypomina w jednym z felietonów dr Korpalski.
Autorzy rozprawiają się nie tylko z przywilejami instytucji finansowych i złym prawem, ale także ze sposobem myślenia rynkowych nadzorców i tzw. ekspertów, którzy zawsze będą szukać uzasadniania dla ich poczynań. „Prawnicy banków, poza argumentami prawnymi, konstruują i taki koncept, że jeśli frankowicze zaczną masowo wygrywać sprawy, to w efekcie zagraniczni inwestorzy mogą być sceptycznie nastawieni do inwestowania kapitału w polską gospodarkę” – pisze Komarnicka-Nowak. Prawniczka stawia twarde pytanie, czy polscy frankowicze padli ofiarą postsowieckiej mentalności, która nakazywała bez walki poddać się silniejszemu, czy też uznali bezwzględny dyktat i prymat pieniądza nad wiedzą oraz racją rozumu.
Częściowo odpowiada jej w innym felietonie Mariusz Korpalski, przywołując Friedricha Augusta von Hayeka. Uczony wielokrotnie podkreślał, że rozwój kapitalizmu powinien następować w jasno określonych ramach prawnych, takich samych dla wszystkich – z wyjątkiem osób dotkniętych przez los, ale w granicach możliwości finansowych społeczeństwa. Czy banki są dotknięte przez los? Takie określenie pasuje raczej do ich klientów, i to nawet bez uwzględniania przywilejów bankowych – puentuje dr Korpalski.
Z tej książki przebija się jednak nadzieja. Dzięki oddolnemu wysiłkowi era neokolonialna powoli się kończy. Ufając i ucząc się na własnych błędach, staliśmy się bardziej świadomi. A prawnicy tacy jak nasi autorzy pokazali nam, że nie jesteśmy bezradni i bezbronni w starciu z silniejszymi, którzy manifestują swoje racje ustami ekspertów krzyczących z telewizora.
Polecam tę książkę. Powinien przeczytać ją każdy świadomy obywatel. Nie tylko ku przestrodze. Dzięki niej zyska też pewność, że nie walczy sam.
Zapraszam do lektury.
Tomasz Pietryga
zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”
W 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej. Chcieliśmy, jak Niemcy, mknąć szybkimi samochodami po bezpiecznych autostradach, jeść w dobrych restauracjach jak Francuzi i cieszyć się życiem jak Włosi w pięknych kurortach z nowoczesną infrastrukturą. A przede wszystkim chcieliśmy po latach tułania się, wynajmowania i gnieżdżenia się w ciasnych klitkach z PRL-u mieć coś na własność: mieszkanie lub dom. Wymęczeni komunizmem i terapiami Leszka Balcerowicza mieliśmy nadzieję, że w końcu dopływamy do bezpiecznego portu. Tymczasem okazało się, że jest jak w starym dowcipie, w którym w czasie drugiej wojny światowej Hitler, Stalin i Roosevelt spierali się o to, kto zwycięży. Rasa – mówi Hitler. Klasa – odpowiada Stalin. Na to Roosevelt: kasa. Czy byliśmy głupi, ślepi i głusi? Nie wiedzieliśmy, że kapitalizm nie wytworzył skutecznej szczepionki na afery finansowe, które jak rak toczą stare demokracje? W 2008 roku Komisja Nadzoru Finansowego oszacowała straty polskich przedsiębiorstw zaangażowanych w opcje walutowe na około 5,5 miliarda złotych, a rok później straty wynosiły co najmniej 9 miliardów. Wciąż mamy w pamięci przedsiębiorcę budowlanego, który świetnie sobie radził na rynku nawet z zagraniczną konkurencją aż do czasu opcji, które doprowadziły go do bankructwa. O walce przedsiębiorcy transportowego z opcjami napisaliśmy nawet tekst, który otwiera ten zbiór, ponieważ to wtedy dostrzegliśmy, że sprawy opcji walutowych łączą się, za sprawą rzekomych doradców klienta, z kredytami frankowymi. Od ponad dziesięciu lat przemierzamy Polskę od Bałtyku aż po Tatry, walcząc w sądach dużych i małych tak naprawdę o ocalenie nie marzeń o wygodnym życiu, ale o podstawowe prawa ludzi do godziwego kredytu na zaspokojenie najbardziej elementarnej ludzkiej potrzeby, czyli miejsca do życia, domu. O możliwość prowadzenia działalności gospodarczej na uczciwych kupieckich zasadach, gdzie kredyt to kapitał, marża i odsetki, bez żadnych ukrytych instrumentów finansowych, które w jednej chwili rujnują dorobek całego życia. Wreszcie o prawa oszczędzających do zachowania oszczędności życia, a nie całkowitej ich utraty, jak w przypadku starszej nauczycielki, która została bez grosza, w aferze GetBack. Za opisanymi w naszych tekstach mechanizmami prawnymi stoją tragedie tysięcy ludzi i ich rodzin. Państwo skupione na projektach infrastrukturalnych zapomniało o obronie obywateli przed nadużyciami w gospodarce rynkowej. Te afery obciążają całą klasę polityczną. W 2017 roku jedynym politykiem, który odważył się powiedzieć ludziom prawdę: ,,Frankowicze powinni wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć walczyć w sądach”, był Jarosław Kaczyński. Dziś, po latach bezowocnej walki o zmianę prawa i protestach ulicznych, pozostała tylko walka przed sądami. Sądami, które są zalane setkami tysięcy spraw, sądami, w których na rozprawę trzeba czekać latami. W sprawach procesów grupowych mija już nawet siedem lat od złożenia pozwów. Obraz wymiaru sprawiedliwości, zajętego w dużej mierze sobą, a nie sprawami obywateli, jest przygnębiający. Dlatego tym wszystkim, którzy pomimo wszystko zdecydowali się zmierzyć w tej nierównej walce Dawida z Goliatem, dedykujemy tę książkę, ponieważ w rezultacie to długi i mozolny proces jest ostatnią deską ratunku dla wszystkich, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W sądach na rozpatrzenie czeka, ostrożnie licząc, ponad 30 tysięcy spraw frankowych. Samych umów kredytowych jest w obrocie około 450 tysięcy. Na szczęście, po obniżce opłat sądowych, wyrokach Trybunału Konstytucyjnego i TSUE widać już światełko w tunelu w postaci wyroków, które uznają te umowy za nieważne i przywracają wiarę w elementarną sprawiedliwość. W 2020 roku w końcu ponad 90 procent spraw sądowych zostało wygranych przez frankowiczów.
Autorzy
Beata Komarnicka-Nowak, Mariusz Korpalski
Od kilku lat przemierzamy Polskę wszerz i wzdłuż, prowadząc procesy w sprawach opcji walutowych oferowanych przez banki w roku 2008. Obecnie zajmujemy się również sprawami klientów, którzy wzięli kredyt indeksowany do franka. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że sprawy te mają wiele wspólnego.
Do zawierania umów odnoszących się do rynku walutowego, czy to opcyjnych, czy to kredytowych, nie dochodziłoby na tak masową skalę, gdyby nie aktywna rola doradców bankowych w namawianiu do zawierania tych umów.
Jakże często słyszeliśmy w sprawach opcyjnych nagrania rozmów klienta z bankiem, prowadzone według jednego scenariusza: „Pan się nie zabezpiecza? To lekkomyślne. To spekulacja. Nie wiadomo, co będzie z Pańskim kredytem inwestycyjnym, jeśli nie zmieni Pan podejścia do ryzyka walutowego i nie zacznie korzystać z nowoczesnych instrumentów finansowych. To wspaniałe i bezpieczne produkty. Cały świat je stosuje. Nikt się już nie martwi ryzykiem walutowym. Nie, to ubezpieczenie nic nie kosztuje”. Często prezentacje tych wspaniałych i egzotycznych instrumentów przedstawiano na nieformalnych spotkaniach w atmosferze biesiady, zdarzało się to nawet podczas uroczystości rodzinnych.
Tak samo było z umowami kredytowymi we frankach. Doradcy mówili: „tylko i wyłącznie kredyt walutowy, chyba nie będzie pan głupcem, żeby brać kredyt złotówkowy, skoro WIBOR jest zawyżony, zresztą i tak nie ma pan zdolności kredytowej w złotówkach, bo taki kredyt jest za drogi”. Doradcy wciąż dzwonili i pytali: „Jak tam, Chatka Puchatka już wybrana? Niech Pan nie zwleka. Kredyt już gotowy. Tylko podpisać i już można się cieszyć”.
Każdy wie, że kurs jest zmienny. Natomiast nie każdy wie, że prognozy walutowe banków mogą być sporządzane nierzetelnie. Nie każdy wie, że transakcja oferowana przez bank jako „zabezpieczająca” może doprowadzić klienta do ruiny w razie dużej zmiany notowań walutowych.
Nikt nie przedstawiał realnie, co będzie się działo, jeśli trend się odwróci; prezentacje ryzyka były zwykle ustne. Jeżeli nawet były pisemne, to operowały truizmami typu: kurs waluty jest zmienny. Każdy wie, że kurs jest zmienny. Natomiast nie każdy wie, że prognozy walutowe banków mogą być sporządzane nierzetelnie. Nie każdy wie, że transakcja oferowana przez bank jako „zabezpieczająca” może doprowadzić klienta do ruiny w razie dużej zmiany notowań walutowych. Nie każdy wie, że przyznanie zdolności kredytowej i udzielenie kredytu może doprowadzić klienta do ruiny w razie niesprawdzenia się prognoz walutowych banku. W roku 2008 nikt nie mówił, że gwałtowne osłabienie złotego doprowadzi do katastrofy wiele rodzinnych firm w Polsce; nikt nie mówił, że drastyczna zmiana kursu doprowadzi wiele rodzin do utraty oszczędności całego życia i dachu nad głową.
W przypadku opcji walutowych Komisja Nadzoru Finansowego zdecydowała się na wprowadzenie bardziej restrykcyjnych dla banków i ochronnych dla klienta standardów rynku dopiero w roku 2010, w przypadku kredytów z elementem walutowym doszło do tego „już” w połowie roku 2009. Czy nadzorca rynku w roku 2008 nie wiedział, że kurs walut jest zmienny?
„Stawił się powód Tomasz P. wraz z pełnomocnikiem. Za pozwany bank nikt się nie stawił. Staje Tomasz P., lat 41, wykształcenie średnie techniczne, właściciel firmy transportowej. Zeznaje:
„Działalność gospodarczą prowadzę od 1990 roku. Klientem pozwanego banku jestem od ponad 20 lat. Umowy o opcje walutowe zawarliśmy po raz pierwszy w maju 2008 roku. Wziąłem również kredyt w celu zakupu i modernizacji bazy transportowej w R. P. Wtedy do firmy zaczął przyjeżdżać doradca bankowy pan C. z mojego banku, który powiedział, że bank wprowadził nowoczesne formy zabezpieczeń kursów walutowych i roztoczył przede mną taką wizję, że większość dużych firm, które odnoszą sukcesy gospodarcze i mają kontakty z walutami, korzysta z takich form zabezpieczenia. Moja firma należy do sektora firm średnich. W 2008 wyglądało to tak, iż od kilkunastu miesięcy kursy walut spadały. Oznaczało to straty. Doradcy: pan C. i pan K. tak mi przedstawili produkt, że kursy walut będą zabezpieczone, a produkt jest nowy i nowoczesny. Pan K. pokazał mi w folderze z którego produktu powinienem skorzystać, żeby się zabezpieczyć. Pan C. i pan K. mówili, że wartość euro może osiągnąć nawet 2 złote. To tłumaczono mi tym, że Polska ma w niedługim czasie wejść do strefy euro i dla Polski ekonomicznie uzasadnione jest to, by kurs waluty był jak najniższy. Uwierzyłem im i zawarłem umowę. Później nie roztrząsałem już tego. Widziałem, że kursy cały czas spadają, a rentowność mojej firmy zbliża się do zera. Bałem się tej sytuacji i chciałem się zabezpieczyć. Przez te wszystkie lata od momentu założenia działalności gospodarczej zajmowałem się, można powiedzieć, w stu procentach pracą w mojej firmie. Wszystkie środki inwestowałem w rozwój firmy. Do chwili obecnej nie posiadam domu ani mieszkania. Mieszkam w mieszkaniu moich rodziców. Byłem skupiony i zaangażowany w działalność mojej firmy. Byłem przeświadczony, że bank nie jest firmą, która jak inne firmy ma zadanie tylko zarabiać i osiągać efekt finansowy. Miałem do tego banku stuprocentowe zaufanie. Nawet przez myśl nie przeszło mi, że komuś z banku może zależeć na tym, żeby wprowadzić mnie w błąd lub że bank może być nieuczciwy. Byłem przekonany, że bank nie może działać nieuczciwie, ponieważ byłoby o tym powszechnie wiadomo. W tamtym czasie moje zaufanie do banku było bardzo duże. Teraz widzę, że zostałem oszukany przez bank. Pracownicy banku mówili mi, że te opcje, które podpisuję, zabezpieczone są barierą wyłączającą i że w związku z tym są bezpieczne. Bank doprowadził mnie niemalże do ruiny, a w przypadku przegrania tego procesu będę zrujnowany”.
To zapis z rozprawy z 2011 roku. Pan Tomasz nadal toczy swój bój z bankiem. Obecnie sprawa ponownie jest w Sądzie Najwyższym. Sądy co rusz zawieszają lub odwieszają egzekucję. Komornik stał się częstym gościem pana Tomasza. Na szczęście sądy przyznają panu Tomaszowi „prawo ubogich” i zwalniają z kosztów kolejnych środków odwoławczych. Procesy z bankiem pochłonęły już majątek. Od złożenia pozwu minęło 1348 dni. Doradcy tego banku namówili jeszcze pana Tomasza na przewalutowanie dwóch kredytów złotowych na franki.
Do dziś Sąd Najwyższy nie rozstrzygnął definitywnie, czym właściwie jest umowa opcji: czy mieści się w ramach umowy sprzedaży prawa, czy też jest umową dotąd nieuregulowaną, czy strony mogły opcję ukształtować jako sprzedaż prawa, a jeżeli tak, to gdzie jest cena za to prawo? Na rynku regulowanym – giełdowym problemu by nie było: handluje się tam opcjami, w których parametry są standardowe. Tutaj mieliśmy do czynienia z rynkiem nieregulowanym – pozagiełdowym, czyli takim, w którym każdy może przyjść do każdego i zaoferować opcję. Nadal czekamy na przesądzenie przez Sąd Najwyższy, jakie znaczenie miał fakt, że doradca bankowy oferował klientowi opcję zabezpieczającą „szytą na miarę” jego potrzeb. Nadal czekamy na wyjaśnienie, kto odpowiada za to, że tak uszyte buty uwierają.
Niektórzy prawnicy banków twierdzą, że do rozstrzygnięcia sporu wystarczy znajomość prawa rzymskiego, a właściwie jednej zasady – pacta sunt servanda. Argumentacja oparta na tej zasadzie sprawia pozór liberalnej, ale to liberalni myśliciele piętnowali literalne odczytywanie tekstów prawnych jako przejaw totalitaryzmu. Po kilku latach batalii sądowych wiemy, że ta zasada to stanowczo za mało. Sędziowie nie kryją, że na derywatach się nie znają. Biegli sądowi dochodzą często do sprzecznych wniosków, a treść opinii nierzadko sprawia wrażenie pisanej z tezą.
W przypadku umów kredytowych odnoszących się do franków sądy również będą musiały odpowiedzieć na wiele skomplikowanych zagadnień prawnych, wykraczających daleko poza instytucje prawa rzymskiego. Czy dowolność ustalania kursu indeksacji raty kredytu wywołuje nieważność całej umowy kredytu, czy tylko klauzuli przeliczeniowej? Podobnie jak w przypadku opcji sądy będą musiały pochylić się nad zarzutami wyzyskiwania niedoświadczenia i zaufania klientów, którzy mieli prawo spodziewać się, że bank jako instytucja zaufania publicznego powołana do redukowania ryzyka finansowego na rynku w ramach działalności depozytowo-kredytowej (art. 2 prawa bankowego), nie wywołuje przez umowne odesłania do rynku walutowego rujnującego ryzyka dla klientów banku (art. 388 §1 k.c.).
Powszechnie wiadomo, że w jedności siła, ale czy to wystarczy?
Mieliśmy okazję obserwować losy Stowarzyszenia na Rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorstw pana Zbigniewa Przybysza, które kilka lat temu koordynowało działania przedsiębiorców z garbem opcji. Mieliśmy okazję opiniować projekty ustaw w sprawie pomocy dla firm pokrzywdzonych przez opcje. Słuchaliśmy gładkich słów polityków, że sprawy nie można tak zostawić. I co? I nic. Kiedy wyłączono kamery i telewizje przestały mówić o sprawie, problem umarł. Trzeba przypomnieć, że projekty ustaw w tej sprawie opracowały zarówno PSL, PiS, jak i SLD. Klienci podkreślali konieczność ograniczenia bankowych przywilejów egzekucyjnych urągających zasadom państwa prawa.
Na dziesiątki skarg na – mówiąc łagodnie – nadużycie zaufania klientów przez banki, KNF odpowiadała szablonowo, że podejmuje wszelkie niezbędne przewidziane prawem działania i że nie może ingerować w umowy zawarte przez banki z ich klientami. Za zawieranie bankowych opcji walutowych KNF ukarał kilka firm giełdowych. Nie ma wśród nich żadnego banku. Można odnieść wrażenie, że firmy te zawierały opcje walutowe między sobą…
W przypadku Stowarzyszenia Pro Futuris pana Tomasza Sadlika trudno oprzeć się wrażeniu déjà vu. Telewizje podążają w ślad za panem Sadlikiem, relacjonują jego proces na żywo. Pokrzywdzeni zapraszani są do programów śniadaniowych w telewizji. Prasa opisuje dramatyczne historie ludzi z kredytem walutowym. Prawnicy to komentują. A rzeczywistość skrzeczy. Ustawa antyspreadowa z 2011 roku nie rozwiązała problemu. Sąd Najwyższy już dwukrotnie stwierdził, że kwestia skutków prawnych tej ustawy „wymaga dokładnego zbadania”. Najlepiej świadczą o tym znów pojawiające się ze strony polityków inicjatywy ustawodawcze. Klienci z kolei podkreślają konieczność pożegnania się z bankowym „wymiarem sprawiedliwości”.
W debacie senackiej przewodniczący KNF równał z ziemią ludzi, którzy wzięli kredyt walutowy, nazywając ich spekulantami, nie kryjąc niechęci wobec jakiejkolwiek formy pomocy dla nich. Rzeczowe pytania senatorów, w tym prawników z tytułem profesorskim, traktowane były lekceważąco i pogardliwie, z rękami w kieszeniach. Korzystne dla klientów fakty, takie jak wyroki w krajach Unii piętnujące nadużycia banków w oferowaniu kredytów walutowych oraz stanowisko Rzecznika Generalnego Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie C-26/13, pomijano milczeniem. Podkreślano jedynie, że jakakolwiek pomoc doprowadzi do załamania się sytemu bankowego w Polsce (tenor ten sam co przed uchwaleniem ustawy antyspreadowej w roku 2011).
Może tym razem będzie inaczej? Przed nami wybory parlamentarne i politykom bardziej będzie się opłacało zaangażować w sprawę. Nadzieję dało wystąpienie szefa NBP Marka Belki, w którym stwierdził, że system bankowy w Polsce preferuje niezrozumiałe i ryzykowne instrumenty finansowe. Prezes NBP stwierdził również, że kilka lat temu banki wciskały opcje walutowe i gospodarka ledwo się z tego wygrzebała. Natomiast o kredytach hipotecznych we frankach powiedział, że jest to tykająca bomba. O wciskanie ich klientom oskarżył banki i polityków.
Kilka dni temu węgierski Trybunał Konstytucyjny dopuścił możliwość ustawowego korygowania umowy kredytowej wstecz pomiędzy bankiem a klientem, z zachowaniem praw słusznie nabytych. Jeśli Europejski Trybunał Sprawiedliwości w sprawie C-26/13 również stanie po stronie klientów, może tym razem uda się wypracować całościowe rozwiązanie problemu społecznego kredytów frankowych. Jeśli nie, to sądy zostaną zalane pozwami zdesperowanych klientów banków. A młyny sprawiedliwości mielą powoli, bardzo powoli.
wSieci 31.03.2014
Beata Komarnicka-Nowak
Rozumiemy stanowisko Rzecznika Finansowego, który uznał, że żądanie wynagrodzenia za korzystanie z kapitału jest bezprawne, ale jednocześnie uważamy, że wynagrodzenie za korzystanie z kapitału jest z naszego punktu widzenia możliwe do dochodzenia przez bank. To zdanie to sedno stanowiska niektórych banków po wyroku TSUE w sprawie państwa Dziubaków. Po tym wyroku znacznie przybyło krajowych wyroków unieważniających umowy dotyczące kredytów frankowych. Banki zdają się lekceważyć stanowisko Rzecznika Finansowego, który uważa, że żądania banków są nieuzasadnione i zarzuca im w związku z formułowaniem tych żądań nieuczciwe praktyki rynkowe.
Zadziwiająca lekkość traktowania stanowisk instytucji państwowych oraz orzeczeń sądowych niekorzystnych dla banków wciąż musi budzić zdziwienie.
Banki już w maju 2008 r. zaczęły nagminnie łamać tę zasadę i na rynku można było dostać kredyt we frankach prawie o 30% wyższy niż w złotych. Już wtedy Komisja Nadzoru Finansowego informowała, że banki nie przykładają się do przeprowadzania symulacji zachowania portfela kredytowego przy ewentualnym pogorszeniu się warunków ekonomicznych czy osłabieniu złotego.
Banki manipulują kredytami – to tytuł publikacji z czerwca 2008 roku w „The Wall Street Journal Polska”. W artykule autor ostrzega, że w walutach obcych banki pożyczają więcej niż powinny i że to może okazać się niebezpieczne. W dodatku w tamtym czasie banki nie przejmowały się wytycznymi nadzoru finansowego i omijały zalecenia Rekomendacji S wprowadzonej w 2006 roku przez nadzór bankowy. Według tej Rekomendacji kredytobiorca musiał wykazać, że byłby w stanie obsłużyć ratę kredytu złotowego dla pożyczki o 20% wyższej niż ta, którą chciał otrzymać, zaś wartość kredytu, jaki klient mógłby dostać we frankach, powinna była stanowić najwyżej około 80% maksymalnego kredytu złotowego. Banki już w maju 2008 r. zaczęły nagminnie łamać tę zasadę i na rynku można było dostać kredyt we frankach prawie o 30% wyższy niż w złotych. Już wtedy Komisja Nadzoru Finansowego informowała, że banki nie przykładają się do przeprowadzania symulacji zachowania portfela kredytowego przy ewentualnym pogorszeniu się warunków ekonomicznych czy osłabieniu złotego, co narzucała im Rekomendacja S. Niestety pomimo jej nieprzestrzegania KNF nie mogła wprost nałożyć sankcji, bo było to zalecenie, a nie nakaz. Dziś banki tłumaczą się, że nie chciały udzielać takich kredytów, ale zostały zmuszone przez opinię publiczną oraz nieformalne naciski polityków.
Dziś już wiemy, jak dla tysięcy polskich kredytobiorców skończyło się to nazbyt lekkie traktowanie zaleceń nadzoru finansowego. Sprawy skończyły się, a właściwie od lat nie mogą się zakończyć w sądach. Banki zaś nadal publicznie oraz poprzez swoich pełnomocników w sądach starają się pomniejszać znaczenie istotnego poglądu w sprawie, składanego przez Rzecznika Finansowego w procesach poszczególnych frankowiczów. Również stanowisko UOKiK traktowane jest jak niezobowiązująca opinia. Profesor Ewa Łętowska w ostatnim opracowaniu na temat kredytów frankowych pisze wręcz o zjawisku bankowego lobby, które działa w sposób brutalny i nieprzejrzysty. Te wszystkie działania wcześniejsze oraz najnowsze w sprawie zapowiedzi pozwów o korzystanie z kapitału pokazują jedynie słabość państwa w sprawie tak newralgicznej jak od lat nierozwiązana sprawa umów setek tysięcy obywateli.
Profesor Marcin Król w swojej książce „Byliśmy głupi”, opisując problemy Polski po 1989 roku, uważa, że większość współczesnych problemów bierze się z tych nierozwiązanych w przeszłości. Jako główną bolączkę wskazuje biurokrację oraz skandaliczną opieszałość sądów. Od lat piszemy o tym, że polski wymiar sprawiedliwości nie jest przygotowany do przyjęcia chociażby kolejnych tysięcy pozwów. Pisaliśmy o tym również na łamach „Rzeczpospolitej”, że bardziej niż paraliż sądów grozi nam katastrofa sektora bankowego. Tym bardziej teraz, w dobie pandemii, gdzie sądy zostały zamknięte i nie wiemy, jak długo będzie trwał proces. W przypadku frankowych pozwów grupowych złożonych w 2014 roku wciąż nie zapadły orzeczenia, nawet w pierwszej instancji. Już kilka lat temu pisaliśmy, że trzeba usprawnić organizację sądów, podając rozwiązania takie jak np. osobne wydziały zajmujące się rozpoznawaniem spraw dotyczących kredytów frankowych czy umów finansowych. Innym rozwiązaniem jest specjalizacja sędziów w ramach istniejących już wydziałów lub osobne oznaczanie spraw dotyczących kredytów frankowych. Przykład elastyczności i szybkości zmian organizacyjnych możemy znaleźć chociażby w Hiszpanii, gdzie po wyroku TSUE wprowadzono specjalne środki dla rozstrzygania sporów na tle nieuczciwych klauzul w umowach kredytowych. W Polsce, po przełomowym wyroku TSUE w sprawie państwa Dziubaków, sądy zaś ochoczo zaczęły zadawać TSUE kolejne pytania prejudycjalne, choć orzeczenie wydaje się być jednoznaczne, a sprawa tych umów wielokrotnie była rozstrzygana przez Trybunał.
Rzeczpospolita 18.05.2020
Beata Komarnicka-Nowak
Niebezpieczna dla zrównoważonego rozwoju gospodarczego byłaby sytuacja, w której w wyniku nadmiernej troski o prawa konsumenta ukształtowałaby się w polskich sądach linia orzecznicza stymulująca hazard moralny.
Ta myśl znalazła się w raporcie opracowanym przez Klub Odpowiedzialnych Finansów działający przy Europejskim Kongresie Finansowym, do którego dotarła „Rzeczpospolita”. Eksperci KOF dostrzegają ryzyka związane z rosnącą liczbą spraw sądowych zarówno dla banków, jak i dla całej gospodarki. Eksperci stawiają nawet tezę, że wyroki korzystne dla frankowiczów to jedna z najgroźniejszych dewiacji mechanizmu rynkowego. Dochodzi do niej wówczas, gdy ludzie angażują się w ryzykowne działania, wiedząc że są chronieni przed ryzykiem, ponieważ ewentualne koszty tych działań poniesie ktoś inny. Trudno o bardziej błędną tezę w sprawach dotyczących konsumentów, którzy zaciągnęli kredyt indeksowany do waluty szwajcarskiej.
Ekspertom tak bardzo troszczącym się tylko o zrównoważony rozwój gospodarczy należy przypomnieć, że to wyroki sądów powszechnych przywracają elementarną sprawiedliwość w tych umowach, a liczne wyroki Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej idą znacznie dalej niż polskie orzecznictwo. Przede wszystkim Trybunał Sprawiedliwości konsekwentnie stwierdza, że brak przejrzystości warunków umowy co do konsekwencji finansowych dla konsumenta stanowi o jej nieuczciwości. Wymóg przejrzystości warunków umownych wynika wprost z art. 4 ust. 2 dyrektywy 93/13.Trybunał podkreślał wielokrotnie, że wymogu tego nie można zawężać do zrozumienia tych warunków pod względem formalnym i gramatycznym. Wręcz przeciwnie: system ochrony zawarty w dyrektywie uznaje, że konsument jest stroną słabszą niż przedsiębiorca i dlatego warunki umowy mają być wyrażone językiem prostym i zrozumiałym. Mamy tutaj do czynienia z wykładnią rozszerzającą (wyroki C-26/13 oraz C-348/14). Idąc dalej tokiem rozumowania Trybunału, konsument ma być w stanie oszacować konsekwencje ekonomiczne w oparciu o jednoznaczne i zrozumiałe kryteria wypływające dla niego z tej umowy. Kredytobiorca musi być zawsze jasno poinformowany o tym, że podpisując umowę kredytu w obcej walucie, ponosi ryzyko kursowe, które może okazać się ekonomicznie nie do udźwignięcia. I to do banku należy przedstawienie klientowi wszystkich ryzyk związanych z wahaniami kursów oraz z kredytem zaciągniętym w walucie obcej, jeśli konsument nie zarabia w tej walucie. Do sądów zaś ma należeć ustalenie, czy bank sprostał tym wymaganiom. Dziś, patrząc na powoli kształtujące się polskie orzecznictwo, widać, że banki nie sprostały nie tylko swoim bezwzględnym obowiązkom informacyjnym.
Trybunał Sprawiedliwości konsekwentnie stwierdza, że brak przejrzystości warunków umowy co do konsekwencji finansowych dla konsumenta stanowi o jej nieuczciwości.
Ekspertom, i nie tylko im, warto przypomnieć, że ekonomiczna i polityczna władza finansjery nie zawsze była tak dominująca. Doświadczenie pokazuje nawet, że gospodarkę można finansować bez niej. Krach giełdowy z 1929 roku oraz jego konsekwencje w postaci kryzysów bankowych w latach trzydziestych XX w. spowodowały, że finansjera wycofała się z centrum życia gospodarczego. W ciągu trzydziestu lat od upadku reżimu nazistowskiego w Niemczech do kryzysu gospodarczego z lat 1974–1975 gospodarki państw kapitalistycznych funkcjonowały bez funduszy hedgingowych i bez finansjery spekulacyjnej. We Francji do 1961 roku znacjonalizowane banki przyznawały kredyty przedsiębiorcom publicznym i prywatnym według priorytetów wyznaczonych przez ministra finansów. Wtedy Francja cieszyła się najwyższą stopą wzrostu w historii gospodarczej. Nawet w Stanach Zjednoczonych banki były zmuszone do szanowania New Deal, a szczególnie radykalnej ustawy Glass-Steagall Act z 1933 roku, która nakazywała ścisłe oddzielenie banków depozytowych od banków inwestycyjnych. Dopiero lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX w. przyniosły zmianę i ponownie zwiększyły zakres władzy finansjery, który trwał nieprzerwanie do 2008 roku, czyli do czasu bankructwa Lehman Brothers. Wystarczy przypomnieć tylko nagłówki gazet z tamtego okresu: „Przepadło 25 000 mld (25 bln) dolarów” – pisał “Le Monde” w tamtym czasie. W „The Economist” można było obejrzeć mężczyznę patrzącego w dziurę, a tytuł na pierwszej stronie pytał: „Gdzie się podziały wasze oszczędności?”. Wartość światowych rynków akcji zmniejszyła się o ok. 30 000 mld dolarów w ciągu roku. Wydaje się więc, że pouczanie dziś sądów przez ekspertów ekonomicznych w sprawie frankowiczów jest dość dwuznaczne, chociażby w kontekście problemów, jakie finansjera wygenerowała dla poszczególnych gospodarek, a tym samym dla wszystkich klientów banków.
Propozycja mediacji i ugód pozasądowych, która padła ze strony twórców raportu jako rozwiązanie problemu, to przejaw daleko idącej nonszalancji wobec frankowiczów umęczonych walką z bankowymi tytułami egzekucyjnymi, w końcu po latach uznanymi za nieuzasadnione przywileje, długoletnimi sporami i zawieszeniami postępowań na czas pytań prejudycjalnych zadawanych Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To ślepa uliczka, w której na długi czas utknęli również skierowani na mediację członkowie pozwów grupowych przeciwko bankom. Na zmianę podejścia był czas. Dziś to sądy muszą przywracać elementarną sprawiedliwość. I jedyne co państwo winno zapewnić teraz swoim obywatelom, to skrócenie czasu oczekiwania na wyrok. Banki zaś w każdej chwili mogą przedstawić w procesie propozycję ugody.
Szkopuł tylko w tym, że pytane o to przez sąd, przeważnie nie chcą.
Rzeczpospolita 21.04.2020
Mariusz Korpalski
Jeszcze przed epidemią COVID-19 było wiadomo, że składanie przez klientów banków pozwów dotyczących rozliczeń kredytów denominowanych lub indeksowanych do walut obcych (tzw. kredytów frankowych) zablokuje sądy. Ogłoszenie stanu epidemii i drastyczne ograniczenia w funkcjonowaniu sądów dodatkowo tę sytuację pogorszyło. Pojawiają się już pisma sądowe informujące powodów, że przewidywany czas oczekiwania na rozprawę wynosi 4–5 lat i poddające pod rozwagę wybór innego sądu w granicach dopuszczonych przez procedurę.
Zarówno instrumenty mediacji sądowej, jak i pozasądowej, prowadzonej np. przez Rzecznika Finansowego, zostały wprowadzone kilka lat temu i nie przyniosły żadnych rezultatów w postaci zawieranych ugód.
W takiej sytuacji naturalną alternatywą dla sądu powinna być mediacja. Problem w tym, że zarówno instrumenty mediacji sądowej, jak i pozasądowej, prowadzonej np. przez Rzecznika Finansowego, zostały wprowadzone kilka lat temu i nie przyniosły żadnych rezultatów w postaci zawieranych ugód w sporach, o których tu mowa. W zdecydowanej większości przypadków elementem przetargowym mogłyby być i czas postępowań, i konieczność wyłożenia kosztów postępowania, i w końcu niepewność co do przyszłości niektórych banków. Okoliczności te mają swoją wartość, która mogłaby być zdyskontowana nawet jeżeli po wyroku TSUE w sprawie państwa Dziubaków sąd stoi zasadniczo przed alternatywą: albo umowa jest nieważna w całości, albo jest bezskuteczna w zakresie klauzul walutowych.
Niestety informacje o zawieranych ugodach się nie pojawiają. W dyskusji publicznej banki zrzucają winę za ten stan rzeczy na reprezentujących klientów prawników, którzy mają z żądzy zysku wyolbrzymiać szanse na wygranie sprawy. Argument ten nie tłumaczy, dlaczego ponad 90% kredytobiorców „frankowych”, którzy nie mieli dotąd kontaktu z prawnikiem, takich ugód nie zawarło. Najprawdopodobniej decyduje inny czynnik, tj. brak propozycji rozsądnych ugód ze strony banków. Wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest proste. Zakładając określoną przepustowość sądów, można założyć roczną utratę wartości portfela tych kredytów raczej w promilach niż w procentach. Tym można też tłumaczyć rozmiar rezerw bilansowych tworzonych przez banki na poziomie 13% wartości posiadanego portfela „kredytów frankowych”.
Jeszcze przed epidemią na nieformalnym spotkaniu przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości i przedstawicieli banków przedstawiono pomysł wprowadzenia mediacji przymusowej dla rozwiązywania sporów toczących się na tle „kredytów frankowych”. Opisana wyżej sytuacja, w której w interesie banku jest jak najdłuższe prowadzenie procesów, pozwala założyć, że intencją pomysłodawców jest utrudnienie konsumentom dostępu do sądu, a nie jego odciążenie.
Blaski i cienie przymusowej mediacji były już przedmiotem rozważań Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. W wyroku C-317/08-C-320/08 Alassini (pkt 45, 64) stwierdzono, że odciążenie sądów nie jest wartością samą w sobie i powinno być rozważane w kontekście dostępu do sądu, gwarantowanego przez art. 47 Karty Praw Podstawowych UE. W wyroku tym konkretnie wskazano, że dopuszczalnym, wywołanym obowiązkiem przeprowadzenia postępowania pojednawczego, opóźnieniem w dochodzeniu praw przez konsumenta jest miesiąc liczony od dnia złożenia wniosku (pkt 55). Wprawdzie wyrok ten dotyczył przymusowego postępowania pojednawczego (z udziałem sądu), a nie mediacji (czyli postępowania pojednawczego z udziałem mediatora), to jednak stanowił on punkt wyjścia dla rozważań w wyroku C-75/16 Menini, zapadłym już na kanwie przepisów dyrektywy 2013/11/UE w sprawie alternatywnych metod rozstrzygania sporów konsumenckich.
W tym ostatnim wyroku Trybunał przypomniał, że idea przymusowej mediacji daje się pogodzić z gwarancją dostępu do sądu tylko wtedy, gdy nie prowadzi do istotnego opóźnienia procesu sądowego (pkt 61). Trybunał dodał, że konsument powinien mieć prawo do wycofania się z mediacji bez przeszkód formalnych i finansowych natychmiast po pierwszym posiedzeniu mediacyjnym (pkt 70).
W krajowych realiach wyżej wskazane ograniczenia czasowe mediacji przymusowej, czyli miesiąc od złożenia wniosku, nie później niż do pierwszego posiedzenia mediacyjnego, w praktyce niweczą sens jej wprowadzania. Sądy po otrzymaniu wniosku o mediację w terminie miesięcznym najczęściej nie są w stanie nawet skontaktować się z mediatorem. Z kolei w zakresie mediacji pozasądowej, prowadzonej w ramach alternatywnych metod rozstrzygania sporów konsumenckich (m.in. przez Rzecznika Finansowego), instytucje powołane do mediacji nie są w stanie doprowadzić do pierwszego spotkania w ciągu miesiąca od dnia złożenia wniosku.
W efekcie wniosek o mediację przymusową byłby kolejnym formalnym etapem postępowania, którego wykazanie byłoby koniecznym wymogiem skutecznego złożenia pozwu. Co więcej, mediatorzy nie byliby nawet w stanie uzasadnić pobierania opłat za przeprowadzenie mediacji, skoro w terminie rozsądnym według Trybunału nie mogliby nadać właściwego biegu wnioskowi mediacyjnemu.
Mediacja oczywiście pozostaje alternatywą dla procesu cywilnego. Jednak w opisywanej tu sytuacji makroekonomicznej, w której kilkunastu przedsiębiorców ma interes w jak najdłuższym wykonywaniu umów zawierających nieuczciwe warunki, mediacja musiałaby być wsparta przez działania skierowane przeciwko temu interesowi. Należą do nich:
– kary administracyjne za podtrzymywanie praktyki wykonywania umów zawierających nieuczciwe warunki,
– skrócenie postępowań sądowych przez pisemne odbieranie zeznań świadków i stron (art. 2711 k.p.c., art. 304 k.p.c.) oraz wydawanie wyroków bez przeprowadzenia rozprawy (art. 1481 § 1 k.p.c.),
– zalecenie tworzenia rezerw o skali adekwatnej do całego portfela „kredytów frankowych” banku.
W obecnym stanie rzeczy wprowadzanie przymusowej mediacji nie dałoby się wytłumaczyć inaczej jak tylko próbą wprowadzenia do systemu wymiaru sprawiedliwości konia trojańskiego, który zamiast pomóc, pogorszy i tak już dramatyczną sytuację w sądach.
Rzeczpospolita 16.03.2020
Beata Komarnicka-Nowak
Decyzja prezesa UOKiK przedstawia dokładnie proces sprzedaży obligacji, a w szczególności to, przez kogo był inicjowany.
Śledząc medialne doniesienia, wydaje się, że sprawa firmy GetBack coraz bardziej przypomina scenariusz filmu sensacyjnego z elementami science fiction. To tylko jednak pierwsze wrażenie, bo rozwój akcji może się kojarzyć raczej z wieloletnim tasiemcem filmowym, w którym od początku wiadomo, jaki będzie finał.
Politycy i dziennikarze prześcigają się w komentowaniu raportu NIK w sprawie nadzoru państwa nad sprzedażą feralnych obligacji, która doprowadziła do ruiny tysiące osób.
Telewizje pokazują kolejne zatrzymania prezesów zarządów różnych spółek i towarzystw funduszy inwestycyjnych. Tymczasem lektura decyzji NR RBG-1/2020 Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów rzuca nowy snop światła na rolę Idea Banku w oferowaniu obligacji GetBack. Decyzja nie jest prawomocna, ale warto jej się przyjrzeć, ponieważ odsłania po kolei praktyki naruszające zbiorowe interesy konsumentów. Jeśli zaś stanie się prawomocna, to będzie stanowiła prejudykat w postępowaniu sądowym, a to oznacza, że sąd zwiążą ustalenia UOKiK i nie będzie musiał prowadzić własnego postępowania dowodowego.
Decyzja prezesa UOKiK przedstawia dokładnie proces sprzedaży obligacji w banku, a w szczególności to, przez kogo był inicjowany. Ustalono, że często, gdy zbliżał się termin zakończenia lokaty, konsument otrzymywał wiadomość (w formie SMSa, e-maila, rozmowy telefonicznej) od pracownika banku z propozycją spotkania, na którym miało dojść do ustalenia warunków jej przedłużenia, a w rzeczywistości dochodziło jedynie do oferowania obligacji GetBack. Oferty te były składane również w trakcie trwania lokaty, z propozycją zerwania bez utraty odsetek (co stanowiło dodatkowy impuls dla klientów) i zakupu produktu z oferty banku. Pracownik banku często przedstawiał się jako doradca klienta lub opiekun, co miało powodować, że klient myślał, że rekomendowane obligacje są dla niego najlepsze. Tymczasem podczas rozmów prezentowany był wyłącznie jeden produkt inwestycyjny o bardzo wysokim ryzyku. Nikt jednak o tym nie informował, a wręcz wprowadzano klientów w błąd, nie informując, jaki jest charakter produktu. Nie analizowano potrzeb konsumentów, nie przedstawiono cech produktu i jego specyfiki ani ryzyk. Takie działania to oczywista praktyka naruszająca zbiorowe interesy konsumentów. Z przeanalizowanej przez UOKiK korespondencji pomiędzy bankiem a klientami wynika, że pracownicy banku zapewniali, iż produkt jest bezpieczny i gwarantowany. Prezes UOKiK stwierdził, że obligacje GetBack były prezentowane również konsumentom, którzy w specjalnych ankietach wskazali, że nie akceptują ryzyka utraty całości lub części inwestowanych pieniędzy. W ocenie prezesa Urzędu, jeśli bank znał preferencje inwestycyjne swoich klientów, bo sam pomagał im w określeniu ich profilu inwestycyjnego, to powinien adekwatnie dopasować produkt do ich potrzeb.
Ustawa o ochronie konkurencji i konsumentów formułuje definicję negatywną pojęcia zbiorowego interesu konsumentów, ustalając w art. 24 ust. 3, że nie jest nim suma indywidualnych interesów konsumentów. Tak więc zgodnie z tą ustawą należy przyjąć, że ze zbiorowymi interesami konsumentów mamy do czynienia wówczas, gdy działania przedsiębiorcy są powszechne i mogą dotknąć każdego potencjalnego konsumenta będącego kontrahentem przedsiębiorcy. W ocenie prezesa UOKiK zachowania spółki godziły w zbiorowe interesy konsumentów, bo prezentowała ona konsumentom obligacje GetBack w całym kraju w oddziałach swojego banku oraz telefonicznie bez żadnych ograniczeń wiekowych i bez względu na doświadczenie inwestycyjne. Obligacje korporacyjne mógł nabyć każdy, nawet osoba z ulicy, jeśli przyszła do oddziału, by np. założyć lokatę.
Bank w trakcie postępowania zaproponował przyjęcie zobowiązania do zawierania ugód z klientami, którzy w chwili obejmowania obligacji mieli ukończone 80 lat albo znajdowali się w ciężkiej sytuacji życiowej. Zdaniem prezesa UOKiK rekompensata powinna jednak dotyczyć jak najszerszej grupy osób poszkodowanych, a ostateczne rozstrzygnięcie powinno być zgodne nie z interesem przedsiębiorcy, ale przede wszystkim z interesem konsumenta. Finalnie w decyzji, w związku z proponowaniem konsumentom przez Idea Bank nabycia usług finansowych nieadekwatnych do ich potrzeb, orzeczono zwrot częściowy: 20% minimalnej wartości obligacji wymaganych dla jednej emisji obligacji, przyjmując uśredniony próg minimalny jako kwotę 50 tys. zł. W rezultacie realny zwrot to 10 tys. zł. Po resztę niestety należy udać się do sądu. Wydanie decyzji stwierdzającej naruszenie zbiorowych interesów konsumenta, a następnie jej uprawomocnienie w takim kształcie, ma znaczenie z punktu widzenia możliwości dochodzenia indywidualnych roszczeń na drodze cywilnej, o ile roszczenie konsumenta nie ulegnie przedawnieniu.
Rzeczpospolita 11.02.2020
Mariusz Korpalski
Wydanie przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej 3 października 2019 r. wyroku w sprawie państwa Dziubaków (C-260/18) otwiera nowy etap w sprawach sądowych dotyczących oceny i rozliczenia umów kredytowych denominowanych lub indeksowanych do waluty obcej.
Pełna gama rozstrzygnięć sądów powszechnych i wprawdzie bardziej powściągliwe, ale wzbudzające uczucie niedosytu orzecznictwo Sądu Najwyższego zostały sprowadzone do alternatywy: albo umowa jest nieważna w całości, albo umowa jest bezskuteczna w części przewidującej rozliczenia walutowe. Tu trzeba zaznaczyć, że w sprawie państwa Dziubaków TSUE rozważał tylko jedną z trzech przyczyn wadliwości badanych umów, tj. odesłanie do dowolnie tworzonych tabel kursowych, i pominął dwie pozostałe przyczyny: brak informacji o ryzyku walutowym oraz nieekwiwalentną dystrybucję ryzyka walutowego między stronami. Wynika to ze związania Trybunału zakresem pytania prejudycjalnego przedstawionego przez Sąd Okręgowy w Warszawie. Tym niemniej wspomniany wyrok Trybunału zainspirował sądy powszechne, przede wszystkim Sąd Apelacyjny w Warszawie i Sąd Okręgowy w Warszawie, do uwzględniania w ocenach badanych umów również dwóch pozostałych przyczyn ich wadliwości.
W orzecznictwie polskich sądów jako sądów Unii stosujących wytyczne Trybunału co do wykładni przepisów dyrektywy 93/13/EWG, implementowanych do Kodeksu cywilnego w 2000 r., pojawiły się – po kilku miesiącach od wspomnianego wyroku – pewne tendencje. Pozwalają one na dokonanie pierwszych uogólnień.
Paleta rozwiązań w przypadku nieważności umowy przerasta najśmielsze wyobrażenia sędziów trybunalskich.
Sąd Najwyższy wyraźnie odstąpił od prób poszukiwania sposobów uzupełniania umowy za pomocą innych norm niż te wynikające z przepisów dyspozytywnych, np. klauzul generalnych, zwyczajów, analogicznego zastosowania przepisów. Jednocześnie Sąd Najwyższy wyraźnie wskazuje na bezskuteczność częściową jako na skutek naznaczonego dowolnością odwołania w umowie do tabel kursowych banku kredytodawcy. Tendencja ta pojawiła się jeszcze przed 3 października, nie tylko w orzeczeniach, lecz także w opracowaniu Biura Studiów i Analiz SN, i wyraźnie utrwaliła się w ostatnich czterech miesiącach. Linii tej trudno odmówić konsekwencji, utrzymywanej nawet za cenę dogmatycznych uproszczeń, wśród których na pierwsze miejsce wysuwa się przyjmowanie jako umówionej kwoty kredytu w kredycie denominowanym kwoty udostępnionej i wypłaconej w złotówkach, co jak wiadomo dokonuje się już po zawarciu umowy. Uczynienie faktu prawotwórczego z wypłaty określonej kwoty w polskiej walucie, czyli wskazania na dorozumiane złożenie oświadczenia woli o takim ukształtowaniu kwoty kredytu jako elementu koniecznego umowy, wymaga ustalenia w ramach postępowania dowodowego, że kredytobiorca znał kwotę wypłacaną beneficjentowi przelewu oraz że nie jest to sprzeczne z formą umowy przyjętą przez strony. Stanowisko SN w zakresie bezskuteczności częściowej umów kredytu indeksowanego nie wywołuje aż takich wątpliwości, choć leżące u jego podstaw przekonanie, że klauzule indeksacyjne, nawet jeśli określają główne świadczenia stron, nie są niezbędne do zapewnienia wykonywania umowy, nie wyjaśnia, jak można określić konsens w ramach umowy, której postanowienia określające główne świadczenia stron są wadliwe.
Orzecznictwo Sądu Apelacyjnego w Warszawie, ale w dużej mierze również Sądu Okręgowego w Warszawie i Sądu Okręgowego w Łodzi, jako sądów odwoławczych, cechuje dużo większa różnorodność. Od razu trzeba zaznaczyć, że wszystkie wyroki wskazanych sądów mieszczą się, przynajmniej werbalnie, w wyżej wymienionej alternatywie zarysowanej przez TSUE: albo umowa jest nieważna, albo bezskuteczna częściowo. Częściej niż bezskuteczność częściowa umowy w zakresie klauzul walutowych pojawia się tu sankcja nieważności bezwzględnej całej umowy.
Wydaje się, że paleta rozwiązań w przypadku nieważności umowy przerasta najśmielsze wyobrażenia sędziów trybunalskich. W przypadku najprostszym, czyli żądania przez klienta zwrotu kwot rat zapłaconych w wykonaniu nieważnej umowy, można spotkać się z uwzględnieniem powództwa o zapłatę lub z oddaleniem powództwa. W obu przypadkach może do tego dojść przy sędziowskiej akceptacji tezy o nieważności umowy.
Wersja z zasądzeniem żądanych kwot nie wykazuje wartych odnotowania mutacji. Wersja z oddaleniem powództwa o zapłatę opiera się albo na przekonaniu, że otrzymaną kwotę kredytu należy zwrócić ze względów słusznościowych, albo na mutacji tego poglądu wskazującej, że zapłaty dokonywane przez klienta można zaliczyć na poczet niewymagalnych jeszcze roszczeń banku z tytułu zwrotu udostępnionego kapitału.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w stanie faktycznym sprawy doszło do spłat kredytu w walucie obcej, w której kredyt nie był udostępniony i wypłacony. Problem ten pojawia się w zasadzie niezależnie od tego, czy sąd przyjmuje nieważność całej umowy, czy jej bezskuteczność częściową. W niektórych wyrokach przyjmuje się, że strona może żądać zwrotu wszystkich kwot świadczonych w walucie obcej, gdyż nie mogą być one w żaden sposób rozliczone z kwotą kredytu udostępnioną i wypłaconą w złotówkach. W innych przyjmuje się, że wszelkie kwoty, również zapłacone w walucie obcej, zostały zapłacone przez klienta tytułem zwrotu nienależnego świadczenia w postaci kwoty kredytu wypłaconej przez bank, a wyrażonej w złotówkach.
Według jeszcze innego poglądu zwrot kwot rat zapłaconych w walucie obcej może być dochodzony w złotówkach; pogląd ten przyjmowany jest jak dotąd bez bliższego wytłumaczenia. Jednak łatwość słusznościowej obrony tego ostatniego poglądu pozwala oczekiwać albo rozwinięcia teorii umów kantorowych (klient przychodzi z walutą obcą do banku, który przelicza ją na walutę krajową), albo zastosowania art. 358 par. 3 k.c. (klient ma roszczenie o zwrot świadczenia w walucie obcej, więc może żądać zapłaty w walucie krajowej). W tym ostatnim przypadku problemem jest verba legis konieczność zastosowania kursów (średnich NBP) z dnia rzeczywistej zapłaty. Wydaje się, że rozwiązaniem może być wskazywanie w sentencji wyroku zasądzonej kwoty w równowartości w walucie obcej z klauzulą przeliczenia przez średni kurs NBP z dnia przymusowego wykonania obowiązku zapłaty przez komornika.
W zakresie wyroków przewidujących sankcję bezskuteczności częściowej warto jeszcze wskazać pogląd, zgodnie z którym umowa kredytowa obowiązująca w pozostałym zakresie nie jest oparta na stawce procentowej wyliczanej według formuły LIBOR plus marża odsetkowa, ale według formuły zredukowanej do samej marży, a nawet według formuły kredytu darmowego. Ten pogląd wynika z przekonania, że stawka LIBOR jest sprzeczna z naturą kredytu złotówkowego, ale darmowy charakter kredytu już z naturą kredytu jako takiego sprzeczny nie jest (pogląd ten wydaje się łatwiejszy do obrony w przypadku umowy pożyczki bankowej niż umowy kredytu, której cechy typologiczne obejmują jednak odpłatność udostępnienia i wypłaty kwoty kredytu).
Tak zarysowany obraz orzecznictwa w zakresie kredytów denominowanych i indeksowanych nie byłby pełen bez wskazania na pułapki subsumpcyjne zastosowane przez autorów wzorców umownych niektórych umów kredytu denominowanego (chodzi o umowy Deutsche Banku Polska, Fortis Banku oraz niektóre umowy BZ WBK oraz PKO Banku Polskiego). Prawidłowa ocena tych umów wywołuje duże problemy w sądach powszechnych z uwagi na, używając języka zastosowanego ostatnio przez SN do opisania klauzul zwyczajnie pozornych, kamuflaż umów kredytu denominowanego. W niektórych przypadkach sądy poczytują za dobrą monetę wskazanie, że klient może wypłacić kwotę kredytu w walucie obcej. Taka sytuacja jest możliwa tylko przy zbagatelizowaniu innych fragmentów umowy, z których wynika na przykład, że kwota kredytu może być wypłacona wyłącznie na zindywidualizowany, przez podanie numeru, rachunek bankowy prowadzony w złotówkach albo na rachunek wskazany przez sprzedającego w akcie notarialnym sprzedaży nieruchomości. Nie uwzględnia się tego, że wypłata w walucie obcej wymaga zgody banku, jest przewidziana wyłącznie na spełnienie zobowiązań poza granicami kraju czy w końcu – że klient może wypłacić kwotę kredytu w wysokości (nie równowartości, ale właśnie wysokości) kwoty w złotówkach.
Jednak i tu należy odnotować pozytywną tendencję, przynajmniej w zakresie orzecznictwa sądów warszawskich, które gordyjski węzeł oceny walutowego charakteru świadczeń stron przecinają konstatacją o braku wykonania obowiązków informacyjnych w zakresie informacji o ryzyku oraz niedopuszczalności przerzucania całości ryzyka walutowego na konsumenta. I w ten sposób dochodzą do wniosku o nieważności całej umowy kredytowej.