Operacja „Weserübung” - Krzysztof Kulicz, Adam Wysocki - ebook + książka

Operacja „Weserübung” ebook

Krzysztof Kulicz, Adam Wysocki

0,0
10,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W nazewnictwie niemieckim kryptonim „operacja Weserübung” obejmował zarówno atak na Danię, jak i kampanię w Norwegii. Inwazja rozpoczęła się 9 kwietnia 1940 roku i oznaczała faktyczny koniec dziwnej wojny na Zachodzie. W książce znajduje się opis działań militarnych w Norwegii, zakończonych kapitulacją wojsk alianckich 10 czerwca 1940 roku. Swe zwycięstwo Niemcy okupili jednak wysokimi stratami, z których szczególnie dotkliwe, okazały się te, poniesione przez Kriegsmarine.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 123

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pokaz w poselstwie

Drzwi gabi­netu otwo­rzyły się cicho. Sekre­tarz nor­we­skiego mini­stra spraw zagra­nicz­nych, pro­fe­sora Hal­dvana Kohta, poło­żył przed swym sze­fem poranną pocztę. Na samym wierz­chu pokaź­nego stosu listów i doku­men­tów leżał pro­sto­kątny kar­ton ozdo­biony czar­nym orłem trzy­ma­ją­cym w szpo­nach swa­stykę – sta­ro­skan­dy­naw­ski, jak na złość, znak runiczny. Na kar­tonie ozdobną czcionką wydru­ko­wane zapro­sze­nie:

Poseł peł­no­mocny Rze­szy Nie­miec­kiej w Oslo, dr Kurt Braüer, ma zaszczyt zapro­sić na pokaz filmu doku­men­tal­nego pt.: „Fel­dzug in Polen”

Pokaz odbę­dzie się w sie­dzi­bie Posel­stwa, w dniu 5 kwiet­nia 1940 roku.

Pro­fe­sor Koht wie­dział już, że tego rodzaju zapro­sze­nie znaj­dzie dziś na swoim biurku. Wła­śnie przed chwilą dzwo­nił do niego oso­bi­ście pre­mier Rządu Jego Kró­lew­skiej Mości Haakona VII, Nyga­ard­svold, który otrzy­mał takie samo Ein­la­dung.

– Drogi pro­fe­so­rze – w gło­sie pre­miera można było wyczuć nutkę zanie­po­ko­je­nia – pro­szę nie zapo­mi­nać, że nie wolno nam, pod żad­nym pozo­rem, dawać Niem­com powodu do urazy. Szcze­gól­nie teraz, gdy jesz­cze nie zapo­mnieli tego nie­szczę­snego incy­dentu z „Alt­mar­kiem”…

Pre­mier Nyga­ard­svold nie musiał zbyt długo prze­ko­ny­wać mini­stra Kohta o racjach prze­ma­wia­ją­cych za przy­ję­ciem tego nie­ocze­ki­wa­nego zapro­sze­nia. Kto jak kto, ale mini­ster spraw zagra­nicz­nych wie­dział dosko­nale, jakie względy odgry­wały tu szcze­gólną rolę.

Wio­sna 1940 roku nie zapo­wia­dała się spo­koj­niej niż jesień, o któ­rej miała być wła­śnie mowa w fil­mie „Kam­pa­nia w Pol­sce”. Mimo iż w zachod­niej Euro­pie toczyła się bez­kr­wawa nie­mal „dziwna wojna” i alianccy zwo­len­nicy nie­sław­nej poli­tyki mona­chij­skiej łudzili się, że rychło może uda się skie­ro­wać ją w dogod­nym dla sie­bie kie­runku – wszy­scy trzeź­wiej myślący ludzie zda­wali sobie sprawę z grozy sytu­acji. Hitler – domy­ślano się nie bez słusz­no­ści – na pewno nie poprze­sta­nie na swych dotych­cza­so­wych zdo­by­czach i uzu­peł­niw­szy straty, jakie zadali mu boha­ter­sko, choć bez szans bro­niący się Polacy, się­gnie po nowe kąski. I nikt, żadne z państw Europy, a już naj­mniej Nor­we­gia, nie kwa­piło się, by posłu­żyć jako następne danie dla krwio­żer­czego Wehr­machtu.

Stąd też naczel­nym przy­ka­za­niem nor­we­skiej poli­tyki – tak zagra­nicz­nej jak i wewnętrz­nej – stała się zasada: „Nie draż­nić dra­pieżcy”.

W myśl tej zasady cała prasa nor­we­ska uni­kała jak ognia tema­tów, które mogłyby spo­wo­do­wać pro­test Ber­lina. Wła­dzom cel­nym i por­to­wym wydano surowy nakaz, by nie­miec­kie statki korzy­sta­jące z wód tery­to­rial­nych i por­tów Nor­we­gii nie były pod żad­nym pozo­rem i w żad­nym wypadku nie­po­ko­jone jaki­mi­kol­wiek kon­tro­lami poza nie­zbędną, czy­sto for­malną odprawą celną.

Przy­znano także, na zapas nawet, wszel­kie moż­liwe prawa i cał­ko­wity samo­rząd nie­wiel­kiej w Nor­we­gii nie­miec­kiej mniej­szo­ści naro­do­wej, a jej przy­wód­ców pole­cono trak­to­wać w urzę­dach z wyszu­kaną wprost grzecz­no­ścią i uprzej­mo­ścią.

Pre­mier Nyga­ard­svold oso­bi­ście czu­wał nad ści­słym prze­strze­ga­niem tych pole­ceń. Zda­wał sobie sprawę, jak wiele od tego zależy… Dla­tego też wiele krwi napsuła mu histo­ria z „Alt­mar­kiem”.

Ten ponury sta­tek-wię­zie­nie towa­rzy­szył jako jed­nostka zaopa­trze­niowa nie­miec­kiemu pan­cer­ni­kowi „kie­szon­ko­wemu” „Admi­ral Graf Spee” w jego pirac­kich raj­dach. Gdy „Spee”, osa­czony przez bry­tyj­skie krą­żow­niki w neu­tral­nym Mon­te­vi­deo, został zato­piony na redzie tego portu przez wła­sną załogę, „Alt­mark”, wio­zący pod pokła­dem 299 więź­niów – roz­bit­ków z 16 zato­pionych przez raidera stat­ków alianc­kich, wymknął się szu­ka­ją­cym go po całym Atlan­tyku okrę­tom i samo­lo­tom bry­tyj­skim, i okrężną drogą, naokoło Islan­dii, wra­cał do Nie­miec. Bry­tyj­ski samo­lot wypa­trzył go w końcu u wybrzeży Nor­we­gii. Zaalar­mo­wany zespół bry­tyj­skich nisz­czy­cieli ruszył w pościg. Sta­tek-wię­zie­nie usi­ło­wał schro­nić się na wodach tery­to­rial­nych Nor­we­gii, jed­nakże angiel­ski nisz­czy­ciel „Cos­sack” wpły­nął za nim w głąb fiordu Joes­sing j nie zwa­ża­jąc na pro­te­sty nor­we­skiego patro­lowca odbił więź­niów.

Incy­dent ten miał miej­sce 16 lutego 1940 roku, jed­nakże nawet teraz, po upły­wie nie­mal dwóch mie­sięcy, mini­ster Koht nie może wspo­mi­nać go spo­koj­nie. Ni­gdy, to oczy­wi­ste, nie żywił sym­pa­tii do Niem­ców, obu­rzały go i obu­rzają na­dal ich bru­talne, nie­zgodne z pra­wem mię­dzy­na­ro­do­wym metody pro­wa­dze­nia wojny mor­skiej, ale Anglicy powinni byli usza­no­wać neu­tral­ność Nor­we­gii i suwe­ren­ność jej wód tery­to­rial­nych. Mogli prze­cież odbić swo­ich uwię­zio­nych mary­na­rzy na peł­nym morzu, nie powo­du­jąc tak nie­bez­piecz­nych kom­pli­ka­cji w poli­tyce jego kraju i nie nara­ża­jąc narodu nor­we­skiego na kon­flikt z potężną Rze­szą… No, Bogu chwała, że ta cała awan­tura zakoń­czyła się jedy­nie burzą nie­miec­kich pro­te­stów i wielce dla rządu nor­we­skiego nie­przy­jemną kore­spon­den­cją dyplo­ma­tyczną z Ber­li­nem i Lon­dy­nem… Kry­zys został zaże­gnany i nic obec­nie nie wska­zuje, aby w naj­bliż­szym cza­sie coś mogło ze strony Nie­miec gro­zić Kró­le­stwu Nor­we­gii. Ostat­nio nawet – mini­ster Koht myślał o tym z pew­nym zaże­no­wa­niem, ale i z zado­wo­le­niem – zarówno ofi­cjalne wypo­wie­dzi, jak i głosy nie­miec­kiej prasy są dla nas dość przy­chylne… Sam Hitler oświad­czył prze­cież, że Niemcy nie miały ni­gdy sprzecz­nych inte­re­sów lub spor­nych pro­ble­mów z pań­stwami pół­noc­nymi i nie mają ich dzi­siaj… Tak, nie można Niem­ców niczym ura­zić… Trzeba pójść na ten pokaz…

Cichutki brzę­czyk tele­fonu prze­rwał mini­strowi jego roz­wa­ża­nia.

– Panie mini­strze – mel­do­wał sekre­tarz – radca Peter­sen prosi o przy­ję­cie. Otrzy­mał jakieś bar­dzo ważne infor­ma­cje.

Pro­fe­sor Koht skrzy­wił się. Znowu ten Peter­sen…

– Nie­stety, w tej chwili to nie­moż­liwe. Pro­szę powie­dzieć radcy Peter­se­nowi, żeby mi, jeśli to rze­czy­wi­ście takie ważne, przy­go­to­wał notatkę. Przej­rzę ją wie­czo­rem, jak wrócę z posel­stwa…

O ozna­czo­nej godzi­nie przed rzę­si­ście oświe­tlony gmach posel­stwa Rze­szy zajeż­dżać począł długi sznur samo­cho­dów, z któ­rych wysia­dali kolejno naj­wyżsi dostoj­nicy pań­stwowi Nor­we­gii. Zja­wił się także kom­plet przed­sta­wi­cieli dyplo­ma­tycz­nych, z wyjąt­kiem – oczy­wi­ście – posłów i amba­sa­do­rów tych państw, które były w sta­nie wojny z Rze­szą.

Na sto­ją­cej w hallu wej­ścio­wym srebr­nej tacy pię­trzył się stos kar­to­nów z czar­nym orłem. Tych, któ­rzy mimo wysła­nia zapro­sze­nia nie sko­rzy­stali z niego i nie przy­byli, można było doprawdy poli­czyć na pal­cach jed­nej ręki. Dok­tor Braüer miał więc powody do zado­wo­le­nia.

Po oko­licz­no­ścio­wym cock­ta­ilu goście tłum­nie prze­szli do nie­wiel­kiej salki pro­jek­cyj­nej. Świa­tło zga­sło i roz­po­czął się film nakrę­cony przez fron­to­wych ope­ra­to­rów nie­miec­kiej Wochen­schau.

Przez pra­wie godzinę wyły z ekranu nur­ku­jące nad War­szawą i Modli­nem Stu­kasy. Dymiły działa ostrze­li­wu­jące Wester­platte. Następ­nie poka­zano tra­giczne ruiny pol­skiej sto­licy i dłu­gie, nie­koń­czące się kolumny jeń­ców – obdar­tych, ran­nych, pogrą­żo­nych w bez­sil­nej roz­pa­czy.

Na zakoń­cze­nie, zanim znów roz­bły­sło świa­tło, na ekra­nie uka­zał się wyko­pio­wany na całą jego sze­ro­kość napis:

To wszystko zawdzię­czają Polacy swoim angiel­skim i fran­cu­skim przy­ja­cio­łom…

Na sali zapa­no­wała przej­mu­jąca cisza. Jakiś połu­dnio­wo­ame­ry­kań­ski dyplo­mata chrząk­nął, rzu­cił uwagę o przy­krej kwiet­nio­wej pogo­dzie. Zebrani wsta­wali z miejsc i powoli, bar­dzo powoli kie­ro­wali się ku wyj­ściu.

– I jakże się panu podo­bał nasz film, panie mini­strze? – zagad­nął z uśmie­chem poseł Braüer.

– Bar­dzo inte­re­su­jący – pro­fe­sor Koht sta­ran­nie dobie­rał słowa. – Ope­ra­to­rzy musieli przy robie­niu tych zdjęć wyka­zać nie lada odwagę.

– Nie tylko ope­ra­to­rzy – krzywy uśmie­szek nie scho­dził z ust dr Braüera. – Teraz wszy­scy Niemcy muszą być odważni.

Po powro­cie do domu mini­ster spraw zagra­nicz­nych Nor­we­gii długo krą­żył po swoim gabi­ne­cie. To, co zoba­czył na ekra­nie, wstrzą­snęło nim.

W końcu usiadł przy biurku i się­gnął po gruby zeszyt w skór­ko­wej opra­wie. Noto­wał w nim waż­niej­sze fakty, pro­blemy, reflek­sje. Jako nauko­wiec miał swój wła­sny, od lat wypra­co­wany sys­tem robie­nia nota­tek. Zresztą, w jego wieku nie nale­żało zbyt­nio dowie­rzać pamięci.

Nie­wąt­pli­wie – zapi­sał – inten­cją dyplo­maty nie­miec­kiego było zade­mon­stro­wa­nie Nor­we­gom, jaki los czeka ich w wypadku pój­ścia śla­dami Pol­ski.

Po odno­to­wa­niu tej uwagi pro­fe­sor Koht uspo­koił się. Niczego chyba w życiu nie był pewien tak jak tego, że Nor­we­gia nie zechce pójść śla­dami nie­szczę­snego, nie­spo­koj­nego sło­wiań­skiego narodu…

Przed uda­niem się na spo­czy­nek musiał jesz­cze przej­rzeć kilka doku­men­tów. Się­gnął po przy­go­to­waną przez sekre­ta­rza kopertę, zerwał pie­częć. Rzu­cił okiem na pierw­szą kartkę i zmarsz­czył brwi. Radca Peter­sen dono­sił w lako­nicz­nej notatce, że otrzy­mał poufne infor­ma­cje z Nie­miec, iż w Ber­li­nie zapa­dła decy­zja doko­na­nia inwa­zji na Nor­we­gię. W Bre­mie i Szcze­ci­nie oddziały inwa­zyjne są już łado­wane na statki…

– Cóż za bzdura! – ziry­to­wał się pro­fe­sor Koht. – Tam jakie­muś głup­ta­sowi wszystko musiało się pokrę­cić. Niemcy ładują woj­ska inter­wen­cyjne do Fin­lan­dii, wiem o tym od dawna. Nor­we­gia nie ma z tym nic wspól­nego. Pani­karz z tego Peter­sena… I to już drugi taki raport…

Ćwiczenia nad Wezerą

Na jede­na­ście lat przed wybu­chem dru­giej wojny świa­to­wej i na pięć przed doj­ściem Hitlera do wła­dzy, dokład­nie w roku 1928, uka­zała się w Niem­czech „teo­re­tyczna” roz­prawa pod tytu­łem „Die See-Stra­te­gie des Welt­krie­ges”. Autor owej roz­prawy, admi­rał Wege­ner, wycho­dząc z ana­lizy prze­biegu pierw­szej wojny wywo­dził, że w razie przy­szłego – nie­unik­nio­nego prze­cież – star­cia z Wielką Bry­ta­nią flota nie­miecka musi w pierw­szym rzę­dzie śmia­łym ude­rze­niem opa­no­wać wybrzeża Danii i Nor­we­gii oraz bazy na nich poło­żone, co pozwo­li­łoby nie tylko na prze­rwa­nie blo­kady bry­tyj­skiej i – w kon­se­kwen­cji – poważne zagro­że­nie liniom angiel­skim na Atlan­tyku, ale też stwo­rzy­łoby dogodną pozy­cję do zaata­ko­wa­nia Mur­mań­ska, Archan­giel­ska i w ogóle radziec­kich linii na Morzu Ark­tycz­nym…

Tezy gło­szone przez Wege­nera zna­la­zły posłuch i zro­zu­mie­nie wśród tych, któ­rym w Repu­blice Weimar­skiej spę­dzała sen z oczu „hańba Wer­salu”. Nic więc dziw­nego, że zna­la­zły swoje odbi­cie także w książce zaty­tu­ło­wa­nej Mein Kampf, a napi­sa­nej przez nie­ja­kiego Adolfa Hitlera – zna­nego już wów­czas, choć jesz­cze lek­ce­wa­żo­nego poli­tyka. Każdy, kto chciał, a po roku 1933 także i ten, kto nie chciał, mógł tam prze­czy­tać schwarz auf weiss1, że aby unik­nąć okrą­że­nia w przy­szłej woj­nie Niemcy powinny zająć – mię­dzy innymi kra­jami – całe wybrzeże atlan­tyc­kie na Pół­wy­spie Skan­dy­naw­skim…

Wszystko zdaje się świad­czyć, że ani poli­tycy, ani woj­skowi, ani nawet kie­row­nicy wywia­dów Anglii, Danii i Nor­we­gii nie trak­to­wali poważ­nie kon­cep­cji stra­te­gicz­nych admi­rała Wege­nera i poli­tycz­nych enun­cja­cji kanc­le­rza Rze­szy. Nie należy więc się dzi­wić, że uszły ich uwagi rów­nież pewne rzu­ca­jące się w oczy fakty eko­no­miczne.

Potężny prze­mysł zbro­je­niowy Nie­miec potrze­bo­wał stali. Dużo stali, znacz­nie wię­cej niż huty West­fa­lii i Ślą­ska mogły wyto­pić z rodzi­mych, nisko­pro­cen­to­wych rud. A naj­bo­gat­sze w Euro­pie złoża dosko­na­łej rudy żela­znej znaj­dują się… na Pół­wy­spie Skan­dy­naw­skim. W Szwe­cji. Kto­kol­wiek w Niem­czech chciał pro­wa­dzić jaką­kol­wiek wojnę, musiał to wziąć pod uwagę.

Impor­to­wana ze Szwe­cji ruda (w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym bli­sko połowa jej szła do Nie­miec; np. w r. 1939 – 11 mln ton) wędro­wała oczy­wi­ście drogą mor­ską. Latem ze szwedz­kiego portu Lulea poło­żo­nego na Bał­tyku, w Zatoce Bot­nic­kiej, a zimą, gdy lody unie­moż­li­wiały tam żeglugę, przez nor­we­ski Narwik…

Było rze­czą pewną, że w cza­sie wojny ta druga, zachod­nia droga dowozu pod­sta­wo­wego surowca stra­te­gicz­nego będzie stale nara­żana na ataki Royal Navy. Zabez­pie­cze­nie się przed tymi ata­kami – dla nie­miec­kiej gospo­darki wojen­nej sprawa życia i śmierci – mogło być reali­zo­wane jedy­nie pod warun­kiem… opa­no­wa­nia wybrzeży i por­tów Nor­we­gii, a przede wszyst­kim Narwiku.

Nie­mieccy szta­bowcy nie zlek­ce­wa­żyli kon­cep­cji Wege­nera, nie prze­szli do porządku dzien­nego nad zapo­wie­dzią Hitlera i nie zapo­mnieli o pra­wach rzą­dzą­cych eko­no­mią wojny.

Dążąc do „ode­gra­nia się” za ponie­sione na polach bitew pierw­szej wojny świa­to­wej klę­ski, przez wiele lat z iście pru­ską pedan­te­rią stu­diu­jąc moż­li­wo­ści pod­bo­jów, umie­ścili w swo­ich pla­nach i mały, bez­bronny nie­mal kraj fior­dów.

Trudno dokład­nie okre­ślić, kiedy agre­sja na Nor­we­gię z „teo­re­tycz­nych” stu­diów weszła w sta­dium bar­dziej szcze­gó­ło­wych opra­co­wań ope­ra­cyj­nych. Infor­ma­cje na ten temat są sprzeczne. W każ­dym razie publi­cy­sta szwedzki, Per Nyström, twier­dzi, że już w roku 1936 ist­niał doty­czący tego zagad­nie­nia, dro­bia­zgowo opra­co­wany plan, ozna­czony w aktach nie­miec­kich kryp­to­ni­mem Fall Ska­ger­rak. W latach póź­niej­szych plan ten był – jak podaje Nyström – stale udo­sko­na­lany i popra­wiany, mię­dzy innymi w opar­ciu o doświad­cze­nia wojen w Hisz­pa­nii i Abi­sy­nii.

W tydzień po zakoń­cze­niu kam­pa­nii w Pol­sce, 10 paź­dzier­nika 1939 roku, dowódca Krieg­sma­rine, admi­rał Erich Raeder, zło­żył Hitle­rowi spe­cjalny memo­riał w spra­wie „oku­pa­cji wybrzeża nor­we­skiego”.

Führer – czy­tamy w rela­cji Raedera zło­żo­nej pięć lat póź­niej ofi­cjal­nemu histo­ry­kowi Krieg­sma­rine – natych­miast pojął wagę pro­blemu nor­we­skiego, pro­sząc mnie o pozo­sta­wie­nie mu tych nota­tek, i oświad­czył, że sam pra­gnie roz­pa­trzyć tę sprawę…

Spe­cy­fika przy­szłego teatru dzia­łań, jego poło­że­nie i warunki tere­nowe zade­cy­do­wały o tym, że obok ope­ra­cji floty i oddzia­łów desan­to­wych – tak mor­skich jak i lot­ni­czych – szcze­gólny nacisk w pla­nach napa­ści na Nor­we­gię poło­żono także na dzia­ła­nia jesz­cze jed­nego „rodzaju wojsk”, okre­śla­nego „hisz­pań­skim” ter­mi­nem „Piąta Kolumna”.

Podob­nie jak i w innych pań­stwach, które padły ofiarą nie­miec­kiej agre­sji, trzo­nem owej dywer­syj­nej pią­tej kolumny miała być nie­miecka mniej­szość naro­dowa w kraju fior­dów. Warto przy­po­mnieć, że mniej­szość ta była nie­liczna i powstała w szcze­gól­nych warun­kach.

Oto w cza­sie pierw­szej wojny świa­to­wej i tuż po jej zakoń­cze­niu neu­tralna wów­czas Nor­we­gia uli­to­wała się nad cięż­kim losem dzieci w gło­du­ją­cych, znę­ka­nych prze­graną wojną Niem­czech. Na zapro­sze­nie rządu nor­we­skiego, a także na zapro­sze­nie poszcze­gól­nych rodzin powę­dro­wały do kraju fior­dów tysiące mło­dych chłop­ców i dziew­cząt ze wszyst­kich zakąt­ków Nie­miec. Wiele z tych dzieci po kilku latach powró­ciło do ojczy­zny, wyno­sząc z Nor­we­gii dosko­nałą zna­jo­mość języka i sto­sun­ków, część jed­nak pozo­stała, zacho­wu­jąc zresztą związki z rodzi­nami w Niem­czech.

Tuż po doj­ściu Hitlera do wła­dzy Niem­cami pozo­sta­łymi w Nor­we­gii zain­te­re­so­wał się nazi­stow­ski Bund der Deut­schen im Ausland – zwią­zek zrze­sza­jący mniej­szość nie­miecką we wszyst­kich kra­jach Europy i za oce­anem. Emi­sa­riu­sze tej orga­ni­za­cji zaczęli docie­rać do naj­bar­dziej odle­głych mia­ste­czek nor­we­skich, odświe­żać stare rodzinne sen­ty­menty, nawią­zy­wać kon­takty, pod­sy­cać szo­wi­nizm… Były jed­nostki, które oparły się tej nacjo­na­li­stycz­nej pro­pa­gan­dzie, więk­szość jed­nak nor­we­skich Niem­ców zade­kla­ro­wała pomoc i współ­pracę przy two­rze­niu „Wiel­kiej Rze­szy”.

Po paru latach nie­mal każdy z zamiesz­ka­łych w Nor­we­gii Niem­ców miał już nie tylko wła­sną kartę ewi­den­cyjną w odpo­wied­nim refe­ra­cie Abwehry, ale i dokładny przy­dział woj­skowy ze szcze­gó­ło­wymi instruk­cjami, co należy robić, gdy wybije „godzina X”. Na razie wszy­scy otrzy­mali jedno wspólne zada­nie: opa­no­wać moż­li­wie naj­wię­cej klu­czo­wych sta­no­wisk – wszę­dzie tam, gdzie to się może oka­zać cenne ze wzglę­dów woj­skowych. Zdolni na ogół i pra­co­wici Niemcy chęt­nie byli anga­żo­wani na wszel­kie moż­liwe sta­no­wiska zarówno w admi­ni­stra­cji pań­stwo­wej, han­dlu i mary­narce, jak i w armii, gdzie zwa­żyw­szy na fakt, iż więk­szość z nich posia­dała już od dawna oby­wa­tel­stwo nor­we­skie, otwie­rały się przed nimi naj­bar­dziej tajne kan­ce­la­rie…

Poza owymi nor­we­skimi Niem­cami w skład pią­tej kolumny miały także wejść grupy rodo­wi­tych Nor­we­gów, na ogół człon­ków nie­wiel­kiej (ok. 5 tys. osób), ale ruchli­wej par­tii o nie­win­nej nazwie Nasjo­nal Sam­ling („Jed­ność Naro­dowa”). Na czele tej par­tii stał czło­wiek, któ­rego nazwi­sko już wkrótce miało przejść do histo­rii jako sym­bol zdrady naro­do­wej.

Major Vid­kun Quisling mimo spo­rych dota­cji otrzy­my­wa­nych z Ber­lina od szefa wydziału zagra­nicz­nego NSDAP, reich­sle­itera Alfreda Rosen­berga, by­naj­mniej nie sta­rał się o wydatne zwięk­sze­nie liczby człon­ków swo­jej małej par­tii. Sta­wiał przede wszyst­kim na współ­pracę z Rze­szą, przy pomocy któ­rej miało się ziścić jego marze­nie o dyk­ta­tor­skiej wła­dzy w Nor­we­gii.

Jesz­cze w 1931 roku, gdy Quisling był mini­strem wojny w nor­we­skim rzą­dzie Far­mera, nawią­zał pierw­sze kon­takty z Niem­cami. NSDAP jed­nak, sama wal­cząca o wła­dzę, nie­wiele mogła wów­czas pomóc pół­noc­nemu kan­dy­da­towi na Führera.

Trzy lata póź­niej kon­takt został odno­wiony. Rosen­berg po oso­bi­stej roz­mo­wie z Quislin­giem prze­ka­zał Hitle­rowi spe­cjalny memo­riał oma­wia­jący sytu­ację w Nor­we­gii, wska­zu­jący na stra­te­giczne zna­cze­nie tego kraju oraz postu­lu­jący popie­ra­nie przez Rze­szę Nasjo­nal Sam­ling,

W czerwcu 1939 roku Quisling przy­bywa do Nie­miec na obra­du­jący w Lubece kon­gres Towa­rzy­stwa Pół­noc­nego i „przy oka­zji” odwie­dza Ber­lin kon­fe­ru­jąc tu z Rosen­ber­giem, sze­fem Abwehry – admi­ra­łem Cana­ri­sem, a także z oso­bi­stym przed­sta­wi­cie­lem Goeringa – dr Körnerem. Oso­bi­sto­ściom tym przy­wódca Nasjo­nal Sam­ling przed­sta­wia swoje plany cał­ko­wi­tego pod­po­rząd­ko­wa­nia Nor­we­gii Niem­com, w zamian za „dro­biazg” – uła­twie­nie mu… doj­ścia do wła­dzy. Rów­no­cze­śnie ofe­ruje swoje usługi w obez­wład­nie­niu obrony swego kraju w momen­cie lądo­wa­nia tam wojsk nie­miec­kich. Powo­łuje się przy tym na swoje pozo­stałe z daw­nych lat wpływy w armii i admi­ni­stra­cji Nor­we­gii.

Począt­kowo plany Quislinga wydały się Niem­com zbyt fan­ta­styczne. Oferta jed­nak nie została kate­go­rycz­nie odrzu­cona, Nasjo­nal Sam­ling otrzy­mała 6 milio­nów marek i moż­li­wość prze­szko­le­nia 25 ludzi w ber­liń­skim ośrodku dywer­sji wydziału zagra­nicz­nego NSDAP. Za to już w cza­sie następ­nej wizyty Quislinga w Ber­li­nie, w grud­niu 1939 roku, Rosen­berg skon­tak­to­wał go z osobą naj­bar­dziej kom­pe­tentną w spra­wie inwa­zji kraju fior­dów – z dowódcą Krieg­sma­rine, admi­ra­łem Raede­rem.

Teraz sprawy poto­czyły się szybko. 12 grud­nia nor­we­ski Führer kon­fe­ro­wał w Obe­rkom­mando der Wehr­macht z Keitlem i Jodlem, a następ­nego dnia przy­jęty został przez samego Hitlera.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Czarno na bia­łym. [wróć]