Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co mogła czuć biblijna Ewa, gdy obserwowała narastający konflikt między jej synami, Kainem i Ablem? Czy przypuszczała, jak skończy się zatarg między braćmi? Czy próbowała zapobiec katastrofie? Jakie emocje mogły jej towarzyszyć w tamtej chwili?
„Opowieści biblijne oczami kobiet” to książka o kobietach i o tym, co jest dla nich ważne: o dojrzewaniu i mierzeniu się z życiem, o zaufaniu Bogu i mężowi, o stracie oraz o trudach i dylematach macierzyństwa: tego długo wyczekiwanego i tego zupełnie niespodziewanego.
Autorka udziela głosu matkom, żonom, siostrom i córkom bohaterów znanych historii biblijnych, ukazując świat kobiecych emocji wobec osobistych dramatów i trudnych sytuacji życiowych, w jakich często stawiani jesteśmy także i my.
Dlaczego warto kupić tę książkę?
* Większość historii w Starym Testamencie jest pisana z pozycji patriarchalnej. Główną rolę grają mężczyźni, a ich matki, żony, siostry i córki stanowią ledwo zauważalne tło. W książce ujęte jest całkiem nowe spojrzenie na wydarzenia właśnie z ich perspektywy.
* Książka opowiada o prawdach uniwersalnych, więc może spodobać się każdej kobiecie. Singielka, żona, matka, wierząca lub niewierząca, każda czytelniczka przeżyje szereg emocji i rozterek. Na pewno w którymś z opowiadań odnajdzie swoją własną historię i skonfrontuje swoje emocje i wybory z tymi przeżywanymi i dokonywanymi przez bohaterki. Problemy i dylematy Ewy, Noemi, Sary, Adiny i Tamar okazują się bowiem bardzo podobne do tych przeżywanych przez współczesne kobiety.
Fragment z książki
Obietnica
Rdz 15-18, 1-12; 21, 1-14; 22, 1-3
„Patrzcie na niewiastę jak młoda gołębica i jej oblubieńca jak dąb postawnego” – tak w dniu zaślubin śpiewali o nas liczni goście i właśnie tak jawiliśmy się sobie nawzajem: niewiasta o pięknym, jasnym obliczu oraz pełen powagi młodzieniec o szlachetnych rysach. Kiedy czekałam na niego z rodzicami i krewnymi w progu domu z zapaloną lampką w dłoni i kiedy szłam w uroczystym orszaku do jego domu, cała drżałam. Zakryta gęstym welonem tańczyłam, śpiewałam i nie odmawiałam sobie miodu z orzechami i chłodzącego szerbetu, świętując w izbie dla niewiast. Każdą częścią swego ciała czułam, że mój ukochany da mi szczęście i niczego nie pragnęłam bardziej, niż być lojalną żoną i obdarować go tym samym. To marzenie okazało się jednak większym wyzwaniem, niż jako młoda mężatka mogłam sobie wyobrazić.”
Opowiadania
1. Matka zabójcy
2. Arka Noemi
3. Obietnica
4. Ważniejsze niż szczęście
5. Przebaczenie
Nota o autorce
Joanna Osesik - pisarka, tłumaczka, a przez wiele lat także wykładowczyni pisania akademickiego i tłumaczeń literackich na Uniwersytecie Warszawskim. Absolwentka Kursu Kreatywnego Pisania na Polskiej Akademii Nauk. Laureatka młodzieżowych konkursów literackich i założycielka Studenckiego Koła Pisarskiego. Prywatnie – tak jak jej bohaterki – stawiająca czoła różnym dylematom żona i matka. W wolnym czasie pisze opowiadania na zamówienie, firmując je własną marką mypresents.eu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 98
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Na początku myślałam, że ugryzł mnie jakiś dziki zwierz, bo bardzo spuchłam. Nie bolało mnie wcale, ale niepokoiłam się, że opuchlizna robi się coraz większa, ja coraz szybciej się męczę, a zamiast poznawać nowe terytoria, muszę poświęcać czas na przerabianie swoich okryć. Potem zaczęłam czuć dziwne poruszenie w brzuchu i uznałam, że czymś się zatrułam.
W Ogrodzie nie mieliśmy takich problemów. Tam przechadzałam się równie swobodnie wśród delikatnych ważek i motyli co wśród szablozębnych tygrysów. Tu muszę wciąż upominać się przed wyciągnięciem ręki w stronę rozchichotanej hieny lub grzejącego się w słońcu skorpiona. Oprócz jednego nieszczęsnego owocu nic nie mogło nam tam zaszkodzić. Tu musimy ostrożnie kosztować wszystkich nowych roślin.
Wreszcie, po kilku miesiącach zadziwienia, przeszył mnie ból, jakiego nie zaznałam nigdy dotąd. Moje podbrzusze płonęło ogniem, a ja byłam przekonana, że zaraz mnie rozerwie. Kiedy poczułam, że nie zniosę tego ani chwili dłużej, z moich trzewi wydobył się człowiek. Zaskoczenie jego widokiem sprawiło, że od razu zapomniałam o cierpieniu. Choć był maleńki jak małpka i nie miał prawie owłosienia, instynktownie poznałam, że jest tego samego rodzaju co Adam.
– Nazwijmy go Kain – zaproponowałam.
Adam zmarszczył czoło.
– Czy myślisz, że wszystko z nim w porządku? – zapytał, przyglądając się nowemu człowiekowi. – Ma dwie nogi, a nie potrafi chodzić. Ma usta, a nie potrafi mówić.
Zatroskana spojrzałam na Kaina. Choć różnił się od nas nie tylko wielkością, od razu poczułam z nim mocną więź i gwałtowne pragnienie zaspokajania wszystkich jego potrzeb. Nie miał ich zresztą wiele. Z jego ust nie tylko nie wydobywały się żadne słowa, ale w ogóle rzadko wydawał z siebie dźwięki. Jeśli już zdarzyło mu się zapłakać, co tchu biegłam z nim pod kołysane wiatrem gałęzie drzew, żeby uspokoił się, zaciekawiony. Poza tym, chcąc mieć go blisko przy sobie, prawie nie wyjmowałam go z chusty, a on obserwował mnie wiecznie skupionym spojrzeniem spod bujnej czarnej grzywki.
Wreszcie zaczął stawiać pierwsze kroki na swoich smukłych, opalonych nóżkach.
– Najwyższa pora – skomentował ów wyczyn Adam, a ja odetchnęłam z ulgą, gdyż znowu spuchłam i z wielkim trudem podnosiłam nawet niewielkie ciężary.
Tym razem z moich trzewi wyskoczył pulchny blondynek, któremu Adam nadał imię Abel. Nie mogłam uwierzyć, że moje ciało zrodziło dwie tak różne od siebie istoty. Kain mógł godzinami bawić się, siedząc spokojnie w jednym kąciku izby. Abel, wręcz przeciwnie, zawsze był w ruchu i to ja musiałam nadążać wzrokiem za jego podskakującymi złotymi loczkami. Wszędzie go było pełno: na grzbiecie kozy, przy przewróconym dzbanku z mlekiem. Odkąd go urodziłam, nie zaznaliśmy ciszy, gdyż nieustannie zaskakiwał nas swoim to dojmującym płaczem, to perlistym śmiechem. Adam uważał to za zabawne, a mnie pękała od tego głowa.
Nigdy nie zapomnę, kiedy niemal w tym samym czasie chłopcy zaczęli skandować „ma-ma”. Kain powtarzał te sylaby cicho i delikatnie, jakby tylko do siebie, lepiąc w skupieniu wałeczki z gliny i rozgniatając w palcach rosnące wokół naszej chatki zioła. Abel wymawiał je głośno i zdecydowanie, czekając, aż zareaguję i dam mu to, na co miał ochotę. Adam tak się z tego śmiał, że sam zaczął mnie tak nazywać. Tak zyskałam swoje nowe piękne imię. Mama.
Po chłopcach zaczęły wychodzić ze mnie dziewczynki. Od razu poznałam, że są mojego rodzaju. Po pierwszym szoku nawet odtańczyłam taniec radości na myśl, że nie jestem już jedyną kobietą na świecie. Wciąż jednak byłam jedyną rodzicielką i czułam wielką odpowiedzialność za swoje dzieci. A rodziło się ich coraz więcej. Moczyły powicie, przewracały się w błoto, chorowały, darły ubranka, piszczały, płakały i zaśmiewały się wniebogłosy. A przede wszystkim ciągle czegoś ode mnie chciały. „Mamo, jeść!”, „mamo, patrz na to!”, „mamo, on mnie popchnął!”, „mamo, mogę wyjść?”, „mamo, nudzi mi się!”, „mamo, zrób z nim coś!”.
Nie raz myślałam, że dłużej już nie dam rady. Że przez te ciągłe nawoływania w końcu zapomnę, jak się naprawdę nazywam i jak wyglądało moje życie przed wygnaniem z Ogrodu. Że wstając przed brzaskiem, kładąc się po zmroku i budząc się po kilka razy w świetle gwiazd, nie tylko zaniedbam siebie, ale też nie będę miała siły, żeby troszczyć się o swoje maleństwa.
Ale nabierałam wprawy. Dzień w dzień zadziwiałam samą siebie, kładąc wszystkie dzieci spać czyste, najedzone i chyba nawet szczęśliwe. Wbrew swoim obawom i zmuszona sytuacją, nauczyłam się jedną ręką przewijać, drugą przygotowywać strawę, a jednocześnie od czasu do czasu kołysać najmłodsze dziecię do snu. Pielęgnacja, karmienie czy uspokajanie niemowlęcia przestały stanowić dla mnie wyzwanie. Wciąż jednak stąpałam po niepewnym gruncie, zajmując się najstarszymi synami – ich poczynania zawsze były dla mnie nowością.
Kiedy chłopcy podrośli, Adam – aby mnie trochę odciążyć – zaproponował im wspólną wyprawę. W Ogrodzie to ja zwykle mu towarzyszyłam, kiedy przemierzał górskie przełęcze, płynął z nurtem rzeki lub pokonywał wpław jeziora. Teraz jednak – wiecznie spuchnięta – nie miałam na to siły.
– Hurra! – szybko odpowiedział ojcu Abel. – Nowe szczyty do zdobycia i krainy do odkrycia – wykrzykiwał śpiewnie, przeskakując z nogi na nogę, aż potknął się o wystający kamień i upadł na trawę. – Naprawdę nas weźmiesz, ojcze? – zapytał, rozmasowując kostkę. Kain zaś zastanawiał się nad czymś ze wzrokiem utkwionym w horyzont.
– Sam nie wiem. Nie poznałem jeszcze dokładnie wszystkiego, co mnie otacza. A czy tam daleko może być coś ciekawszego? Poza tym, chyba zanosi się na deszcz.
Miałam nadzieję, że pójdą razem, a ja będę mogła skupić się na młodszych dzieciach, jednak szybko doszłam do wniosku, że Kain nie będzie mi przeszkadzał. Machnęłam więc tylko ręką, dając znać Adamowi, żeby go nie zmuszał, i z lekką obawą odprowadziłam Kaina wzrokiem na wierzchołek jego ulubionej gruszy, z której z nieprzeniknioną twarzą obserwował odejście ojca i brata.
Jeszcze kilka razy Adam ponawiał swoją propozycję – za każdym razem z tym samym skutkiem. Od czasu do czasu próbował zainteresować się tym, co tak zajmowało Kaina – zioła czy cykl życia drzew – ale widać było, że wyprawy z młodszym synem sprawiają mu większą przyjemność. Czasem zastanawiałam się, czy mina Kaina podczas jego wnikliwych, samotnych obserwacji lub snucia planów wyraża jedynie powagę i skupienie, czy jednak też żal i smutek. Raz czy dwa wspomniałam nawet o swoich wątpliwościach Adamowi, ale tylko obejmował mnie czule w miejscu, gdzie kiedyś rysowała się wyraźnie moja talia, i bagatelizował je wszystkie. Pomimo urodzenia kilkanaściorga dzieci, byłam jeszcze wciąż bardzo niedoświadczoną matką.
Nasze pociechy rosły. Wkrótce nadszedł czas, kiedy Kain i Abel uznali, że jest im już z nami za ciasno i wybudowali sobie własne szałasy. Kain zaczął uprawiać rolę, a Abel zajął się hodowlą trzody. Rozpierała mnie duma. W wolnym czasie, kiedy starsze dzieci zastępowały mnie w gospodarstwie, a Adam polował, uwielbiałam przechadzać się wśród łanów jęczmienia, przemykać między jabłonkami w sadzie, głaskać wełniane główki owiec albo czuć na swojej skórze ciepły oddech z nozdrzy nowonarodzonych cieląt.
Chłopcy na szczęście nie wyprowadzili się bardzo daleko i często spotykaliśmy się razem na wspólnym ucztowaniu. Mój pierworodny przynosił wtedy świeże warzywa, najprzedniejsze zmielone zboża, z których wypiekałam chleby, i dojrzałe owoce, które można było jeść na surowo lub przerobić na słodkie napoje. Adam jednak preferował mięsiwo od Abla, które ja jadłam tylko z grzeczności i którego nie dało się podać najmłodszym dzieciom.
Pewnego dnia po wspólnym posiłku Kain zwlekał z powrotem do siebie. Szybko odgadłam, że czeka na okazję, by pomówić ze mną na osobności.
– Nie rozumiem, jak on może to robić – zaczął.
– Co takiego, kochanie? – zapytałam, kładąc mu rękę na ramieniu i zachęcając gestem, żeby usiadł ze mną na ławie. Kiedyś spróbowałabym rozgonić jego ciemne myśli, wichrząc mu czuprynę gęstych, czarnych włosów, ale teraz musiałabym wspiąć się w tym celu na palce.
– Zabijać.
Ciszę, która zapadła po jego słowach, mąciło jedynie brzęczenie tłustej muchy, która uparcie polowała na resztki z naszej wieczerzy.
Wcześniej Kain dał się namówić ojcu i bratu na pójście do rzeźni. Tak nazwaliśmy miejsce, w którym Abel kończył życie zwierząt. Kain opierał się przed wejściem, ale w końcu jego ciekawość zwyciężyła. Widziałam jednak, jak po wyjściu długo szorował dłonie nad strumieniem z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
– W Ogrodzie do życia wystarczały nam rośliny. Tu jednak klimat jest bardziej surowy i wolno nam zabijać zwierzęta, żeby się nimi pożywić – usprawiedliwiałam młodszego z synów, uśmiechając się mimowolnie na myśl o satysfakcji, z jaką dzielił się z nami owocami swojej pracy. – Wasz ojciec też poluje.
– Na stworzenia, z którymi żyliście kiedyś w zgodzie – dodał z zaciśniętymi szczękami Kain, po czym odgonił muchę sprzed oczu. – Wiem, że to nie te same zwierzęta. Upolowane przez ojca sarny, króliki i kuropatwy są dzikie. Ale nigdy nie pojmę, jak można zabić stworzenie, któremu towarzyszyło się od urodzenia.
Przyparta do muru rozchyliłam usta, szykując się do odpowiedzi, ale żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Ja też nie rozumiałam, jak Adam i Abel mogliw ten sposób zdobywać pożywienie. Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Opuściłam więc bezradnie ręce i uśmiechnęłam się blado do syna. Kain pokręcił tylko głową i wzruszył ramionami. Następnie jednym szybkim ruchem zamknął brzęczącą muchę w garści, odwzajemnił mój wymuszony uśmiech i odszedł z wciąż żywym insektem w ciemną noc.
Jeszcze przez chwilę zostałam sama, rozkoszując się ciszą, aż wpadające z jasnym światłem księżyca nocne powietrze przeszyło mnie chłodem. Naprędce owinęłam się wełnianym kocem, który sprezentował mi Abel. Uspokojona, w ciepłym okryciu, udałam się na spoczynek i ani przez chwilę nie pomyślałam, że kiedyś mój pierworodny sam odpowie sobie na swoje pytanie, a ja nie zrobię niczego, żeby zmienić bieg wydarzeń i uniknąć nadchodzącej tragedii.
●Tego roku panował nieurodzaj. Odkąd nie mieszkamy w Ogrodzie, musimy się z takimi latami liczyć. Kain był przygotowany. Już dawno wykopał sieć rowów nawadniających na swoich polach. Część upraw osłonił od wiatru, część zabezpieczył przed chłodem. W tym czasie Abel z ojcem polowali, żeby zwiększyć liczebność jego stada. Gdy jednak przyszła pora sucha, zwierzęta zaczęły ginąć z głodu. Czułam się wtedy wyjątkowo zmęczona po urodzeniu moich pierwszych bliźniąt, więc chłopcy nie chcieli mnie martwić. Nie przestaję jednak winić siebie za tę słabość, kiedy nie podjęłam wysiłku, by dowiedzieć się o ich problemach.
– Wpuść moje zwierzęta na swoje uprawy – usłyszałam któregoś ranka, robiąc pranie w korycie rzeki. Od razu poznałam głosy synów, dochodzące zza wzniesienia.
– Jakim prawem się tego domagasz? – odparł starszy z braci.
– Wszystkie pola i łąki wyschły na pieprz. Tylko twoje uprawy przynoszą plony.
– Może więc tak jak ja powinieneś był zawczasu pomyśleć o tym, żeby zapewnić zwierzętom żywność?
– Jeśli mi nie pomożesz, zginą! – podniósł głos Abel.
– Grozisz mi?
Nie mogłam uwierzyć, że słucham własnych synów. Chłopców, którzy dorastali przecież razem, choć każdy chadzał własnymi drogami. Może i nie bawili się zbyt często ze sobą, ale też nigdy nie wdawali się w bójki, nie obrzucali wyzwiskami i nie musiałam wysłuchiwać ich kłótni. Do tej pory, jeśli się w czymś nie zgadzali, po prostu schodzili sobie z drogi. Kain zaciskał w złości szczękę i udawał się nad strumień nieopodal, a Abel kopał jakiś kamyk i biegł przed siebie. Czy to dlatego, że pozwalaliśmy im na takie rozwiązywanie konfliktów, nigdy nie nauczyli się współpracować?
Zaniepokojona, chciałam słuchać ich dalej, ale moją uwagę odwrócił płacz najmłodszego z dzieci, a kiedy je uciszyłam, bracia zdążyli się rozejść. Skończyłam więc płukać pranie, a zanim wróciłam do domu i zobaczyłam któregoś z nich ponownie, całe to zajście wyleciało mi z głowy, zwłaszcza że na nasze wieczerze wróciło soczyste mięso. Zupełnym przypadkiem dowiedziałam się z beztroskiej paplaniny młodszych pociech, że Kain udostępnił zwierzętom część swoich pól. Abel jednak ani słowem nie wspomniał nam o pomocy brata, a i Kainowi duma nie pozwalała o tym mówić. Kryzys wydawał się zażegnany, ale ani mnie, ani Adamowi nie przyszło na myśl, że wytrzymałość Kaina była już na granicy.
Tymczasem słońce wschodziło na wschodzie i zachodziło na zachodzie jak zawsze. Nie lśniło tak złociście, nieskazitelnie i niezmiennie jak w Ogrodzie, ale oglądanie jego świeżych narodzin o brzasku oraz soczystych, dojrzałych barw, kiedy żegnało się ze światem o zmierzchu, wciąż napawało mnie zachwytem. Nawet gdy wielokrotnie reperowany szałas groził zawaleniem pod naporem wichury albo w pokrycie bębniły krople deszczu, czułam, że słońce musi skrywać się za chmurami także wtedy, kiedy go nie widać, i jeśli nie tego dnia, to następnego jego ciepłe promienie osuszą ścieżki i ogrzeją nasze poszarzałe twarze, a nam nic złego się nie przydarzy.
Czy tak samo myślał Abel, kiedy mimo napomnień Kaina nie zrobił zapasów? Rozmyślałam wielokrotnie nad tym, co wydarzyło się przy kolejnym nieurodzaju i domyśliłam się, jak do tego doszło. Abel musiał znowu poprosić brata o pomoc, ale tym razem uzyskał odpowiedź odmowną. Zaskoczony spędził kilka dni w oborze, przekazawszy przez jedną z sióstr wiadomość, że jest chory. Skulony w kącie, obejmując ramionami kolana, siedział nieruchomo, jak nie on, pogrążając się w rozpaczy. W końcu, którejś nocy, kiedy widział już, że nie zdoła uratować swoich zwierząt, puścił je wolno, a te pobiegły prosto w uprawy Kaina.
Rano mój pierworodny musiał zobaczyć staranowane ogrodzenie, połamane podpórki do warzyw, zdeptane zboża i wyjedzone sadzonki. Na widok tego spustoszenia zapewne pomyślał, że brat złamał jego zakaz i sam zaprowadził tam zwierzęta na popas. Zaślepiony żądzą zemsty wpadł do jego obory i...