Opowieści celtyckie. Przymierze - Karolina Janowska - ebook

Opowieści celtyckie. Przymierze ebook

Karolina Janowska

4,6

Opis

Gdy twój przeciwnik jest naprawdę potężny, bądź gotowy poświęcić coś więcej niż własne dobre imię

W kraju Celtów toczy się wojna. Cezar na czele legionów podbija kolejne plemiona, dzieli i rządzi, mianując się władcą Galii. Tymczasem Galvan podejmuje decyzję o zaciągnięciu się do armii rzymskiej, chcąc pod przykrywką złożenia hołdu Cezarowi poznać jego plany i taktykę. W Gergowii jednak zostaje przyjęty nie jako bohater, lecz jako zdrajca. Galvan ucieka więc do doliny Scatah, gdzie pojmuje, że zgodnie z przepowiednią jego przeznaczeniem jest wyzwolenie Galii spod jarzma Cezara. Ale cena, jaką przyjdzie mu za to zapłacić, będzie najwyższa z możliwych. Oto nadchodzi czas, gdy młody wódz będzie musiał stawić czoło armii, której jeszcze nikomu nie udało się pokonać, i położyć na szali los swój i swoich najbliższych...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 549

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
4
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




I

Po odejściu Lorelei i Adair w domu Galvana zapanował szczególny nastrój, chociaż zdawałoby się, że życie wróciło na dawne tory. Przyczynił się do tego brak zgody między Galvanem a Gobannicjonem, którzy do tej pory stali za sobą murem. Teraz rozdźwięk był wyczuwalny, jakkolwiek jeden i drugi odnosili się do siebie poprawnie, a wręcz grzecznie i przyjacielsko. Galvan miał wyrzuty sumienia, że nie pojechał na pomoc swemu teściowi, Gobannicjon wręcz przeciwnie – uważał, że wstrzymanie się od działań wojennych było świetną decyzją. Zwłaszcza kiedy pod koniec lata dowiedzieli się o porażce Ariowista.

Były żniwa i każdy dorosły mężczyzna, bez względu na to, czy naczelnik, kowal czy niewolnik, uwijał się w polu, by zdążyć przed złą pogodą ze zbieraniem zboża z pól. Zanosiło się na piękny plon tego roku. Galvan z zadowoleniem spoglądał na snopki pszenicy i żyta, na bujny owies, na jabłka dojrzewające w sadach, na cały swój dobytek i majątek. Nadwyżkę będzie można sprzedać po dobrych cenach. Wiedział, że Gobannicjon już szacuje zyski z tegorocznych plonów.

W zasadzie Galvan nie miał powodów do narzekań. Zbiory zapowiadały się dobrze, niebezpieczeństwo wojny z Rzymianami zostało chwilowo zażegnane, dzieci rosły, Drust zapowiadał się wspaniale i w przyszłym roku trzeba będzie go oddać do adopcji, bliźnięta rosły zdrowe i silne, Gwynn po odejściu Lorelei piękniała i kwitła, doprawdy nie wiedział, czego więcej pragnąć. W każdym razie nie wojny z Cezarem, który pokonał Helwetów, dosłownie zmiażdżył ich jak muchy. Ale w głębi serca Galvan wiedział, że postąpił niewłaściwie, czas bowiem był odpowiedni, by zaatakować Rzymian z obu stron i zamknąć ich w kleszczach. Dopóki jednak nie zagrażali bezpośrednio Arwernom, ale wyrównywali rachunki z wrogami własnych sojuszników, starszyzna i rada nie widziały powodu, aby wtrącać się w te sprawy.

Galvan czuł jednak żal do swego wuja, bo oto po raz pierwszy Gobannicjon publicznie zakwestionował jego zdanie, a co za tym idzie, podważył jego autorytet jako naczelnika. Co prawda Galvan zapowiedział mu, by takich rzeczy na przyszłość nie robił, ale wiedział, że jego wuj zbyt pewnie i mocno się czuje, aby przestraszyć się pogróżek ze strony siostrzeńca. Nie było już żadnej Scatah, która stanęłaby po stronie Galvana. Uatah zaś udała się na Sein, by tam w spokoju przygotować się do porodu swego drugiego dziecka, o czym Galvan wiedział, ale niekoniecznie miał ochotę rozmyślać. Kiedy czasami dawał się ponieść wyobraźni, widział rozpaloną pożądaniem twarz pierwszej żony i nie mógł znieść myśli, że to nie on owo pożądanie zaspokaja.

Któregoś gorącego dnia pod koniec sierpnia dotarła do Gergowii wieść o pogromie Ariowista. Tak się składało, że mężczyźni mieli akurat przerwę w pracy i większość domowników Galvana, z nim samym na czele, znajdowała się na podwórzu jego domu, gdzie kobiety rozdzielały posiłek. Galvan z dumą wodził oczami za Gwynn, która pełniła z godnością obowiązki pani domu. Doprawdy po wydaniu na świat dzieci ta dziewczyna nabrała powagi i dostojności odpowiedniej do jej pozycji. Miała teraz niewiele ponad dwadzieścia lat, ale sprawiała wrażenie o wiele dojrzalszej niż w chwili, kiedy ją po raz pierwszy ujrzał na łące. Nie straciła nic na urodzie, wręcz przeciwnie – kwitła jak dzika róża na łagodnych zboczach i miała w sobie coś takiego, co przyciągało wzrok każdego mężczyzny. Jej dźwięczny śmiech niósł się często po podwórzu. Była pogodna i wesoła, zwłaszcza kiedy z jej oczu zniknęła Lorelei ze swą melancholią i smutkiem.

Jeździec, informator Galvana, wjechał niespiesznie na dziedziniec, chociaż powinien pewnie był się spieszyć. Jednak w tym skwarze nikomu nie przyszłoby do głowy niepotrzebnie poganiać konia, a wieści, które miał do przekazania, nie były przecież najświeższe.

– Cezar pokonał Ariowista w bitwie w pobliżu Renu – wysapał posłaniec. – Ariowist umknął za Ren, ale stracił córkę i dwie żony. To druzgocąca klęska. Reszta Germanów wyniosła się z ziem Eduów i Sekwanów, a te dwa plemiona zawarły ze sobą rozejm.

Galvan omal nie upuścił udka kurczaka, które właśnie spożywał. Gobannicjon poderwał się gwałtownie.

– Co ty mówisz! – zawołał Galvan. – Jak to: stracił córkę?

– Rzuciła się ponoć do rzeki – ciągnął informator. – A jego żony popełniły samobójstwo.

I nieproszony przez nikogo zaczął streszczać wielką bitwę, w której zwycięstwo powoli, ale systematycznie przesuwało się w stronę Rzymian, aż Germanie w popłochu zerwali się do ucieczki. Uciekali wszyscy bez względu na przynależność do danego plemienia, a najszybciej sam Ariowist, dając popis tchórzostwa i hańby. Skrył się za Renem, niepomny śmierci żon i córki, i od tamtej pory nosa nie wyściubił ze swej kryjówki, a wszelki słuch jak na razie o nim zaginął.

Wszyscy zebrani na podwórzu słuchali tych rewelacji z otwartymi ustami. Galvan czuł ogarniający go żal. Nie kochał Lorelei, ale była jego żoną i zobowiązał się ją chronić, tymczasem dowiedział się o jej śmierci – i to o jak okrutnej śmierci! Przypomniał sobie ten dzień, kiedy uśmierciła swoje dziecko. Już wtedy dała przykład uporu i zaciętości. Samobójstwo zamiast hańby było tym, na co mogła się zdecydować w ostatniej chwili. Zerknął na Gwynn, ale ona siedziała spokojnie, tylko oczy lśniły jej z podniecenia na te nowiny.

– Musimy złożyć mu gratulacje jak inne plemiona – zdecydował Gobannicjon ze swego miejsca.

Galvan zwrócił się ku niemu gwałtownie.

– Chyba żartujesz! – parsknął jak rozjuszony byk. – Nie myślisz chyba, wuju, że pojadę składać gratulacje Cezarowi z okazji pokonania mojego teścia i zabicia mojej żony!

– Byłej żony – wtrąciła Gwynn niemal niedosłyszalnie.

Galvan zignorował jej uwagę.

– Ja bym na twoim miejscu na razie położył uszy po sobie, mój chłopcze – zaczął ostrożnie Gobannicjon.

– Powiedz lepiej, że pasuje ci bardzo podlizywanie się Cezarowi ze względu na możliwości handlu z legionistami i wolną drogę handlową do Rzymu – warknął ze złością Galvan, wstając z miejsca. – Pięknie to będzie doprawdy wyglądało!

– Twoja żona, o ile się nie mylę, porzuciła cię – odezwał się Ruten, który również siedział na dziedzińcu. – Nie powinieneś poczuwać się do jej śmierci.

– Być może nie – mruknął Galvan. – Ale mimo wszystko nie jestem w stanie jechać do Cezara i gratulować mu takiej wygranej.

Geillis, która dotąd siedziała cicho, teraz zdecydowała się zabrać głos w sprawie:

– Galvanie, Eduowie i Sekwanowie zawarli rozejm. To oznacza, że nasza sytuacja jest niepewna. Do tej pory wszystkie wschodnie plemiona podążyły do Cezara z zapewnieniem o swojej lojalności. Uważam, że dopóki nie będziemy pewni jego dalszych kroków, powinieneś złożyć mu te gratulacje i dać do zrozumienia, że nie jesteś jego nieprzyjacielem. A to, co sobie myślisz, zachować możesz na razie dla siebie.

Galvan patrzył na matkę zdumiony. Geillis rzadko zabierała głos w sprawach polityki, ale kiedy się odzywała, jej instynkt okazywał się zazwyczaj nieomylny.

– Tak uważasz, matko? – zapytał stropiony. – A ty co o tym sądzisz, Brennusie?

– Ja uważam, że na razie więcej zyskasz na milczeniu niż na wyciąganiu oręża – odparł jego brat. – Cezar pokonał Helwetów, którzy mu się sprzeciwili, i Ariowista, który stanowił zagrożenie dla jego popleczników, ale nie podjął marszu na nasze ziemie i nie groził naszym sojusznikom.

Galvan zagryzł usta. Doskonale wiedział, co by mu doradziła Uatah, a ona z pewnością nie byłaby po stronie bratania się z Rzymianami. Z drugiej jednak strony Galvan instynktownie czuł, że występowanie zbrojne przeciwko Rzymianom w chwili, kiedy byli oni silni, zakrawałoby na szaleństwo. Pamiętał doskonale sytuację, kiedy mieszkał pod jednym dachem z zabójcą swego ojca, własnym stryjem, ale nie mógł przeciw niemu powstać ani podjąć żadnych kroków, dopóki nie nadarzyła się okazja.

Geillis bez wątpienia była mądrą kobietą. Żyła przez szereg lat u boku Cynnusa po tym, jak straciła pozycję pierwszej kobiety w Gergowii – żony głównego naczelnika. Ona też czekała długich piętnaście lat, żeby pomścić śmierć męża. Jeżeli Geillis uważała, że należy czekać, to Galvan gotów był jej posłuchać, chociaż nie w smak mu było dostosowanie się do zdania wuja i kładzenie uszu po sobie jak szczeniak.

– Dobrze więc, przypuśćmy, że to zrobię – zaczął powoli. – A co potem?

– Będziesz go obserwował – powiedziała cicho Geillis. – Daj mu w darze swoje oczy i uszy.

Galvan spojrzał na matkę pytająco, ale ona tylko się uśmiechnęła. Syn spuścił głowę pod jej spojrzeniem. Doskonale wiedział, co oznacza pojęcie „oczy i uszy” w tym przypadku, i nie był pewien, czy ma na to ochotę.

Okazja do porozmawiania z Geillis na ten temat nadarzyła się jednak dopiero pod wieczór, kiedy mężczyźni rozeszli się już do swoich domów po całodziennej pracy. Galvan był zadowolony, że coraz więcej snopków znajduje się bezpiecznie pod dachem stodoły, toteż ze spokojnym sercem wracał do domu.

Zastał Geillis przed paleniskiem, czeszącą swoje złociste włosy. Najwyraźniej dopiero co je umyła, bo opadały jej ciężkimi wilgotnymi kosmykami na ramiona. Przypomniał sobie ten wieczór, kiedy w podobnej sytuacji ujrzał Gwynn i kiedy wbrew jego woli serce zabiło mu wtedy mocniej. Ale kobieta siedząca przed ogniem nie była jego żoną, lecz matką.

– Gdzie Gwynn? – zapytał.

– Usypia bliźnięta – odparła Geillis spokojnie. – Prosiła, byś na nią zaczekał.

Galvan usiadł na niskim zydlu obok matki.

– Chyba nie myślisz o tym co ja, matko? – zapytał ostrożnie.

– Zależy, jakie są twoje myśli, synu. – Geillis się uśmiechnęła.

– Dobrze wiesz. Nie zaczynaj ze mną jak Uatah albo Scatah. Nie jesteś nimi.

– To prawda, nie jestem, ale w ciągu życia nauczyłam się, że pewne sprawy wymagają pewnych ofiar. Ariowist dał ci Lorelei i wraz z nią wysłał swą drugą córkę, by cię obserwowała.

– Wiem o tym – mruknął Galvan. – Zresztą Lorelei też to robiła, chociaż niechętnie.

– Nie sądziłam, że to zauważyłeś.

– Sądziłaś pewnie, że jestem na to za głupi – sarknął Galvan. – I co, zmieniłaś o mnie zdanie?

– Synu, chyba nie chcesz się ze mną kłócić? – Geillis się zaśmiała. – Nigdy tak o tobie nie myślałam, ale zaślepiony byłeś pożądaniem do tej dziewczyny. Nie sądziłam, że stać cię na trzeźwy osąd.

– Wracajmy do rzeczy – przerwał jej Galvan. – Dlaczego chcesz zostać nałożnicą Cezara?

A zatem te słowa padły. Galvan poczuł się dziwnie, wymawiając je. Wiedział, rzecz jasna, że jego matka jest piękną kobietą i że dzieliła łoże z dwoma mężczyznami. Nie interesowało go, kto obecnie jest jej kochankiem i nie chciał wiedzieć, z kim się spotyka w wolnym czasie, dość, że dawało jej to większą lub mniejszą satysfakcję. Ale kupczenie własnym ciałem na politycznym targu było czymś zgoła odmiennym.

– Nie chcę być jego nałożnicą – odparła Geillis znużonym tonem. – Ale twoimi oczami w jego obozie. Nie myśl sobie, że jestem taką idiotką, by nie zwrócić na siebie jego uwagi i nie przykuć go do siebie kobiecym powabem. A mężczyzna jest jak dziecko, na widok ładnych piersi topnieje jak wosk i jeśli nim odpowiednio pokierujesz, prędzej czy później zwierzy ci się ze swych myśli.

– Naprawdę jesteśmy tacy przewidywalni? – żachnął się Galvan.

– O, nawet nie wiesz, jak bardzo. – Geillis zachichotała. – Chcę wiedzieć, co on dalej knuje, tak samo jak i ty. Ale jeśli ty pojedziesz i zapytasz go o to, prędzej twoja głowa potoczy się po trawie, niż Cezar zdradzi ci swoje tajemnice. Jeśli zaś ja zapytam go o to po miłosnej nocy, to upojony rozkoszą odpowie mi.

– Matko, nie jesteś młodą, powabną dziewicą – zauważył Galvan raczej przytomnie niż taktownie.

– Wiem o tym, synu, i właśnie dlatego ja pojadę zamiast Gwynn lub jednej z jej sióstr – powiedziała Geillis spokojnie. – Mężczyzna w jego wieku nie chce nastoletniej dziewicy do rozmów łóżkowych. On chce dorosłej, poważnej kobiety, dość jeszcze pięknej i świeżej, by go skusić ciałem, ale odpowiednio dojrzałej, by z nim rozmawiać jak z równym sobie. Młodą dziewczynę to on ma zapewne w domu.

Galvan szukał i szukał, ale nie mógł stwierdzić, że w słowach jego matki nie kryje się nieubłagana logika. Doskonale wiedział, jak skończy się ich wyjazd do obozu Cezara, zanim ten przeniesie się na leże zimowe. Nie chciał tego i w głębi ducha nie wyrażał na to zgody, ale Geillis była równie uparta jak on.

– Zyskasz na tym, synu. Po pierwsze dlatego, że nie mam żadnego interesu w oszukaniu ciebie, a po drugie moje słowa trafią do ciebie bezpośrednio. Wreszcie nie jestem żadną młodą gęsią, by nie zrozumieć tego, co on mi powie.

A przy okazji – pomyślała – przekonam się, jacy faktycznie są ci Rzymianie, choć podejrzewam, że żadnej rewelacji nie mogę oczekiwać.

– Dobrze więc. – Galvan skinął głową. – Pod warunkiem, że twój brat o niczym się nie dowie.

– Masz moje słowo – przyrzekła Geillis.

Gobannicjon nigdy się nie dowiedział, jakim sposobem Galvan poznał plany Cezara na najbliższy rok, chociaż do końca życia zachodził w głowę, jak to możliwe. Geillis zaś, patrząc na brata, zachowywała kamienny wyraz twarzy. Galvan zmagał się z wyrzutami sumienia, ale ustąpił i zaraz po żniwach wielka kawalkada ruszyła na północny wschód, aby złożyć gratulacje i zapewnienie lojalności rzymskiemu prokonsulowi, chociaż była to ostatnia rzecz, na którą Galvan miał ochotę.

 

Jedynie Gobannicjon był prawdziwie rad z faktu, że Galvan zdecydował się w końcu na złożenie hołdu Cezarowi. Co prawda on sam używał wzniosłego słowa „gratulacje”, ale obaj wiedzieli, o co tak naprawdę chodzi. Galvan po raz pierwszy w życiu zaczął bacznie przyglądać się swemu wujowi i dostrzegać w jego charakterze rysy, których wcześniej nie widział. Zastanawiał się, czy Gobannicjon nie chce przypadkiem pokusić się o otwarte sprawowanie rządów, skoro już teraz usiłuje rządzić zza pleców siostrzeńca. Swoje młodzieńcze wyprawy do Rzymu ujrzał nagle w innym świetle. Kiedy pakowano juki, a Gobannicjon ożywiony jak nigdy rozmawiał z Geillis na dziedzińcu, Galvan zrozumiał, że jego wuj zawsze sprzyjał Rzymianom i zawsze będzie im sprzyjał, widział w nich bowiem niewyczerpalne źródło pieniędzy i nieograniczone rynki zbytu. Mało go obchodzili Celtowie, jeszcze mniej kwestia tak zwanej wolności, za to bardzo się troszczył o własne interesy.

Galvan zamyślony marszczył czoło. To Gobannicjon doradził mu małżeństwo z córką Rutena, jednego z najzamożniejszych przedstawicieli szlachty. To on swego czasu wydał Geillis za mąż za Celtyllusa, a potem sam ożenił się z Aman, wdową po swoim szwagrze. Rozwijał sieć swoich klientów, miał agentów w Rzymie, orientował się w polityce i doskonale wiedział, że nadszedł czas lizania Cezarowi stóp, a nawet czegoś więcej, ale co się za tym kryło i na ile Gobannicjon wietrzył interes, tego Galvan nie wiedział. To Gobannicjon oponował przeciwko wspomożeniu zbrojnemu Ariowista, który, bądź co bądź, związany był z Galvanem poprzez małżeństwo córki. Ale wuj stwierdził, że skoro żona opuściła męża, ten nie jest już zobowiązany do pomocy jej ojcu. Galvan musiał się ugiąć przed większością starszyzny, ale teraz zastanawiał się, czy ich przypadkiem sprytny kowal nie przekupił.

Patrzył na swoją matkę i nie podobał mu się jej chmurny wzrok, kiedy rozmawiała z bratem. Geillis szalenie poważnie traktowała więzi rodzinne i za nic w świecie nie sprzeciwiłaby się bratu. Galvan bardzo chciałby usłyszeć, w jaki sposób Gobannicjon nakłonił ją do oddania się Cezarowi. Tak, bo teraz był już pewien, że inicjatywa wyszła od niego, a Geillis bynajmniej sama na taki pomysł nie wpadła. Galvan był zdania, że kogo jak kogo, ale Cezar na pewno nie wybrałby podstarzałej matrony w miejsce młódki, a jakkolwiek Geillis wciąż była piękna, to jednak miała swoje lata i na pewno nie była w stanie skusić Rzymianina świeżością i młodością.

Patrząc na matkę, musiał jednak przyznać, że jest ona wciąż powabna i piękna dojrzałą urodą. Lata nie dodały jej krągłości, pozostała szczupła i gibka, a włosy nadal miała złote bez jednego siwego pasma. Owal twarzy nadal jeszcze był czysty, miała wszystkie zęby, cerę dość świeżą, by podobać się mężczyznom, a zmarszczek na twarzy stosunkowo niewiele. Mogła się podobać i zapewne podobała się niejednemu mężczyźnie, ale jakoś nie starała się ponownie wyjść za mąż, co też jednak Galvana niespecjalnie dziwiło.

Uatah – myślał. – Jak bardzo brakuje mi twojej matki i ciebie! Gwynn jest dobrą, piękną kobietą, kocham ją, ale umysłem i intuicją nie dorównuje Scatah ani tobie.

A może jednak? Może powinien spróbować porozmawiać z żoną i zapytać ją o zdanie? Ostatecznie Gwynn była kobietą i znała się na kobiecych uczuciach.

A może one oddają się mężczyznom tylko po to, by na tym zyskać? – zastanawiał się Galvan zbity z tropu. – Scatah bynajmniej mnie nie kochała, a jednak poszła ze mną do łóżka i nawet jej to sprawiało przyjemność, a przecież Lorelei była pode mną nieprzystępna i zimna, miałem jej ciało, ale umysłu i serca nie, poza tym jednym razem, o którym wolę nie myśleć. W imię czego moja matka godzi się zlegnąć z Cezarem? Czy on jest tego wart, czy plany mojego wuja, czy wreszcie ogólnie rozumiane dobro Gergowii?

Miał paskudne wrażenie, że raczej to drugie, czyli dobro własne Gobannicjona, jakkolwiek Geillis upierała się, że jest inaczej.

Miał ogromną ochotę pojechać do doliny Scatah i porozmawiać z jej córką. Ale wiedział, że teraz Uatah ma co innego na głowie, zapewne niebawem będzie przygotowywać się do porodu, a nie jest to najlepszy moment na odwiedziny. W głowie jednak kołatała mu się myśl, że może jednak Geillis nie jest taka głupia i doskonale wie, co robi. Może on też mógłby pójść za jej przykładem i zawrzeć z rzymskim prokonsulem bliższą znajomość. Poznałby od środka rzymską armię, dowiedziałby się co nieco o samym Cezarze, poznałby jego słabe punkty, zrozumiałby, jaki z niego jest naprawdę wódz i jakim on sam jest człowiekiem.

Może to uczynię – myślał. – Ariowist nie był głupcem, posyłając do mnie swoje córki, a moja matka robi sprytną rzecz, wkradając się w łaski tego Rzymianina. Gdybym to zrobił, oszukałbym wszystkich, włącznie z Cezarem i Gobannicjonem. Nikt nie znałby moich prawdziwych intencji, a najmniej ten ostatni. Dzięki temu przejrzałbym jednego i drugiego. I dowiedziałbym się, czy wojna z Ariowistem i bitwa u stóp Wogezów to była jednorazowa akcja, czy też Cezar planuje zdobyć sobie władzę nad wszystkimi Celtami.

Bo jeśli tak, to stanę na głowie, żeby pokrzyżować mu plany. Wiem już, do czego powołała mnie Scatah, i wypełnię swoje zadanie nawet za cenę śmierci.

Kiedy sformułował te myśli, na jego duszę spłynął dziwny spokój. Galvan pojął, że Scatah w jakiejkolwiek postaci znajdowała się we wszechświecie, czuwała nad nim i pilnowała, by nie zboczył z raz obranej, a wytyczonej przez nią samą drogi.

 

Gwynn popatrywała spod oka na Geillis, która pakowała wiklinowy kosz z odzieżą, balsamami i biżuterią. Rzecz jasna Galvan zdradził żonie, co też jego matka zamierza uczynić, ale zdaniem Gwynn zakrawało to na szaleństwo.

– Matko, dlaczego kobiety muszą stale oddawać się mężczyznom, aby coś osiągnąć? – zapytała rzeczowo. – Nie można tego dostać w inny sposób?

Geillis odrzuciła na plecy warkocz, który jej nieustannie przeszkadzał, i spojrzała rozbawiona na synową.

– Kochana, na mężczyznę jest tylko jeden skuteczny sposób – odparła z przekonaniem. – Nazywaj mnie wyrachowaną, zimną suką, ale żyłam z jednym i drugim mężem przez szereg lat i wiem, że inaczej nie postawisz na swoim, jak tylko przez łóżko.

– Ale dlaczego?

– Bo taka już ich natura. Pierwszy raz oddałam się mojemu mężowi, kiedy byłam młodsza od ciebie, i nie powiem, by to dla mnie była wielka radość. Sama widziałaś, że Lorelei miała wyraz twarzy męczennicy, kiedy udawała się z Galvanem do łoża. Nie zawsze jest to dla nas przyjemne, ale godzimy się na to, by mężczyźni dali nam to, czego potrzebujemy lub chcemy.

– Okropne – mruknęła Gwynn. – Dobrze, że ja nie jestem do tego zmuszana.

Nigdy nic nie wiadomo – pomyślała Geillis posępnie, ale pozostawiła sobie te myśli. Gwynn była jeszcze młoda i niedoświadczona, ale czas zmieni tę niedogodność i kiedyś dziewczyna zrozumie, że nie ma skuteczniejszej metody na mężczyzn niż ta jedna.

– Oni są tak głupio uzależnieni od tego, co może im dać kobieta – stwierdziła. – Nawet jeśli będą przez długi czas sami się zaspokajać, to w końcu nie wytrzymają i poszukają kobiety. Uwierz mi. Jeżeli będę czegoś chciała od Cezara, to prędzej uzyskam to osobiście niż prosząc przez kogoś innego.

Gwynn nie mieściło się w głowie, że jej teściowa tak otwarcie o tym mówi. Ona sama była jeszcze w takim wieku, kiedy ze zgrozą myśli się o samej możliwości przespania się z innym mężczyzną, a co dopiero z obcym człowiekiem.

– Zastanów się jeszcze, matko. Może to nie będzie konieczne.

– Może nie, a może właśnie tak – odparła sucho Geillis. – Nie jest powiedziane, że w ogóle to zrobię. Natomiast mój brat ma rację, że powinniśmy złożyć gratulacje Cezarowi i znaleźć się jak najbliżej niego. To daje nam możliwość poznania go i dowiedzenia się, co ten człowiek planuje. Ostatecznie wdarł się do Celtyki, rozgromił Helwetów, a potem pokonał Ariowista, z którym nie mogli sobie poradzić Sekwanowie i Eduowie razem wzięci. Galvan boi się, że Cezar zechce do nas również wkroczyć prędzej czy później. Nie możemy na to pozwolić, rozumiesz chyba.

Tak, Gwynn rozumiała. Nie miała ochoty zostać pozbawiona swego domu i męża, a następnie sprzedana do niewoli rzymskiej i zamiast żyć jako żona naczelnika, egzystować jako niewolnica dbająca o rzymski dom. Wolność była jej droga, myśląc w ten sposób, gotowa była przyznać Geillis rację, że czasem trzeba uciec się do poświęceń. Cieszyła się jednak, że sama do obozu rzymskiego nie jedzie i że nie będzie tam zmuszona do podobnych rzeczy.

Patrzyła dalej na Geillis i w duszy czuła całkowitą pustkę. Niedawno na jej oczach Lorelei dokonywała podobnych rzeczy z Galvanem, teraz Geillis jechała się sprzedać za nieokreślone jeszcze korzyści. Gwynn zastanawiała się, czy nadejdzie jej czas, a jeśli tak, czy będzie na to gotowa i czy Galvan zrozumie tę konieczność. Mogła się tylko modlić do bogów, aby było jej to oszczędzone, ale młoda Gwynn nie wiedziała, jaki los szykują jej bogowie i jak przewrotne będzie jeszcze jej życie.

 

Cezar przygotowywał się już do zakończenia sezonu i odesłania żołnierzy na leże zimowe do kraju Sekwanów. O ile w Italii o tej porze roku, czyli krótko po żniwach, nadal świeciło słońce i lato jeszcze nie żegnało się z mieszkańcami półwyspu, o tyle tutaj, na północy, jesień nadciągała wielkimi krokami zaraz po żniwach. Dni stawały się krótsze, nocami nadchodził przejmujący chłód, a lasy w najwyższych partiach Wogezów powoli pokrywały się szkarłatem i złotem.

Nie miał ochoty na kolejne delegacje galijskich plemion, ale wiedział, że w tej chwili nie może sobie pozwolić na całkowite lekceważenie naczelników, jego pozycja w Galii bowiem nie należała jeszcze do najsilniejszych. Co prawda zadowolony był z faktu pokonania Ariowista i poradzenia sobie z Helwetami, ale wiedział, że to nie koniec jego zmagań i już planował, że powoła do życia dwa kolejne legiony, gdy tylko w pełni jesieni znajdzie się w granicach Prowincji. Miał przeczucie, że to nie koniec, lecz dopiero początek zmagań, wobec czego uważał, że należy się przygotować. Dopiero by wyglądał, gdyby po tak spektakularnym zwycięstwie okrył się hańbą przegranej z jakimś nic nieznaczącym plemieniem!

Tym razem jednak, gdy usłyszał, kto to niego zmierza, nie mógł powstrzymać ciekawości i zaskoczenia.

– Arwernowie – szepnął mu do ucha Balbus w stosownym momencie. – Wercyngetoryks, jego matka i wuj, a także podlegli mu naczelnicy, dwunastu najważniejszych z dwunastu okręgów.

Czarne oczy Cezara rozbłysły z wielu powodów. Po pierwsze ciekaw był owego Wercyngetoryksa, zięcia Ariowista, który nie pospieszył teściowi na pomoc. Na razie Cezar daleki był od wydawania sądów i opinii, a od Adair wiedział wystarczająco dużo, by się zbytnio nie dziwić, ale z drugiej strony chciał zobaczyć tego mężczyznę, który mógł, a nie wykorzystał szansy całkowitego pogrążenia Cezara. Rzymski wódz bowiem był nie w ciemię bity – doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby Arwernowie zdecydowali się pospieszyć na odsiecz Ariowistowi, on sam znalazłby się w kleszczach i nigdy w życiu nie pokonałby tak silnego wojska, skoro sam posiadał tylko sześć legionów. Byłby bez szans. Miał więc co zawdzięczać Wercyngetoryksowi, chociaż, rzecz jasna, nie zamierzał tego głośno obwieszczać wszem i wobec. Tego rodzaju myśli Cezar miał zamiar zachować wyłącznie dla siebie.

Postanowił też, że o niczym nie wspomni Adair, był bowiem wielce ciekaw jej reakcji. Z jej słów wynikało, że dziewczyna durzyła się w Wercyngetoryksie, nawet jeśli sama tego nie pragnęła. Uczucia nie idą w parze z rozsądkiem, Cezar sam dobrze o tym wiedział, więc młodszej córki Ariowista również nie zamierzał oceniać. Mimo wszystko jednak odczuwał najzwyklejszą ludzką ciekawość odnośnie do wzajemnych stosunków tych dwojga.

Delegacja Arwernów przybyła niemal w ostatniej chwili, wedle rzymskiego kalendarza bowiem rozpoczynał się miesiąc september, kiedy to należało rozlokowywać żołnierzy na zimowych pozycjach, wznosić obozy i organizować kondukt niewolników i transport łupów wojennych. Ostatni miesiąc lata był też okresem, w którym Cezar musiał wyruszyć do Prowincji, jeśli chciał zdążyć przed jesiennymi słotami i opadami śniegu w Alpach. W górach zaś nie mógł mieć pewności, że letnia pogoda utrzyma się jeszcze długo. W każdej chwili mógł tam spaść śnieg i odciąć mu drogę na południe, zmuszając do pozostania na szlaku lub do zajęcia złych pozycji. Cezar, widząc nadjeżdżających, wzniósł oczy do nieba z nadzieją, że nie zabawią dłużej niż trzy dni i wyniosą się czym prędzej do swoich zapyziałych wiosek.

Kazał jednak przygotować wystawną ucztę dla nowo pozyskanych sojuszników. Tak czy inaczej Galowie byli jego gośćmi i należało zadośćuczynić prawu gościnności, żeby nie narazić się na brak szacunku. Ta zasada obowiązywała wszędzie, a Cezar nie miał ochoty w imię własnej wygody gwałcić zwyczajowych praw.

Powitaniem delegacji zajęli się legaci, toteż Cezar miał czas na przygotowanie się do uczty. Słyszał, że goście chcą skorzystać z proponowanej kąpieli i w duszy pochwalił ich za to, nie znosił bowiem, kiedy Galowie przyjeżdżali cuchnący niewietrzonymi ubraniami, końmi i własnym potem. Ci tutaj sprawiali wrażenie kulturalnych. Słyszał, że jeden z nich, najwyraźniej młody, sądząc po głosie, posługiwał się biegle greką, i zastanawiał się, gdzie mógł się jej nauczyć. Głos zabrała również kobieta; ona także posługiwała się mową Homera. Co za poziom – pomyślał Cezar zdumiony. Zawsze uważał resztę Galów za barbarzyńców, wyłączając z tego Eduów i Sekwanów, a tymczasem był przyjemnie rozczarowany. Jego zadowolenie powiększał fakt, że nie był w ten sposób zmuszany do korzystania z usług tłumacza, rozmowa przy stole będzie się gładko toczyć.

Kolacja rozpoczęła się wraz z pierwszą wigilią, kiedy na dworze ściemniło się na tyle, że goście musieli być prowadzeni przez niewolników niosących pochodnie. Cezar jako gospodarz oczekiwał ich przy zastawionym na rzymską modłę stole. Wokół długiej ławy, rozłożone w kształcie litery U, stały zasłane poduszkami kanapy. Potrawy były proste, nic więcej niż chleb, ser, oliwki, nieco dziczyzny i warzywa, ale wspaniale podane. W naczyniach znajdowały się rozmaite sosy, w tym słynny rzymski garum, którego zapach przyprawiał o mdłości, a smak nie miał sobie równych. W amforach lśniło najprzedniejsze falernum, a w srebrnych kraterach połyskiwała źródlana woda do zmieszania z winem. Cezar słynął ze skromności, toteż jego żołnierze dawno już przywykli do prostych potraw, mało zaś go obchodziło, co na ten temat powiedzą Galowie, którzy zapewne ucztowali znacznie bardziej wystawnie.

– Witajcie w moim obozie – powitał ich Cezar. – Jesteście gośćmi i przyjaciółmi Cezara i jako takich moje legiony darzyć was będą szacunkiem oraz gościnnością. Siadajcie i ucztujcie!

Balbus, który pełnił zaszczytną funkcję majordomusa, usadzał gości według ich rangi. U boku Cezara spoczął więc Wercyngetoryks, z drugiej strony – jego wuj. Dalej siedzieli rzymscy oficerowie, potem znowu Galowie. Matka Wercyngetoryksa zajęła miejsce na najniższej sofie, ale Cezar wcale nie zamierzał tym samym jej upokorzyć ani wskazać należnego miejsca, tylko chciał ją sobie obejrzeć. Na razie jednak wcale na nią nie patrzył, by zachować pozory dobrego wychowania.

Zdumiał go młody wiek Wercyngetoryksa. Zdawało mu się, że już gdzieś widział tego chłopaka, tylko nie mógł sobie tego przypomnieć. Naczelnik Arwernów nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Długie złocistoblond włosy spływały mu w lokach na szerokie ramiona, twarz miał wbrew galijskiej modzie gładko ogoloną, z przejrzyście błękitnymi oczami i szlachetnymi rysami, dłonie zaś przywykłe do miecza. Na szyi nosił złoty torkwes, na przegubach bransolety i w ogóle sprawiał wrażenie nawykłego do rządzenia i dumnego z urodzenia. Cezar słyszał o jego ojcu, który został zamordowany, kiedy na jaw wyszły jego królewskie aspiracje.

W którymś momencie Wercyngetoryks uśmiechnął się i wtedy Cezar doznał olśnienia.

– To ty przyszedłeś ongiś do mnie do Kurii i wywołałeś mnie na polecenie mojej córki! – wykrzyknął. – Pamiętam ten dzień! Zaproponowałem ci gościnę, ale ty i twój towarzysz odmówiliście!

Młody Celt spojrzał uważnie na Cezara i również przypomniał sobie tamto wydarzenie. Nie mógł mieć wówczas więcej niż czternaście lat, może piętnaście, zatem wydarzyło się to dekadę temu. W rzeczy samej widział wówczas właśnie Cezara, tyle że młodszego. Człowiek, który teraz przy nim siedział, miał więcej zmarszczek na twarzy, ogolone włosy i zupełnie inny wyraz oczu, a jednak był to ten sam rzymski senator, który wówczas do niego przemówił, i to całkiem życzliwie.

– Cieszy mnie nasze ponowne spotkanie – odezwał się, wiedziony grzecznością. – Nigdy bym się nie spodziewał, że łączy nas wspólne wspomnienie.

– Ja bym zaś nigdy nie przypuszczał, że spotkam w Rzymie zupełnie przypadkiem mego przyszłego sojusznika. – Cezar się zaśmiał.

Galvan patrzył na niego uważnie, wydawało mu się, że czarne oczy Rzymianina pozostają czujne i bez uśmiechu. Spoglądały na niego przenikliwie i badawczo, nieufne, zimne i niezgłębione. Twarz Cezara wydawała się surowa i chłodna, gdyby nie oliwkowa cera, zapewne byłaby bardziej nieprzystępna, a tak ciemna karnacja nieco łagodziła ostre rysy. Pomimo iż słowa płynące z ust prokonsula brzmiały życzliwie i zapewne takie były, oczy jego ciągle pozostawały oczami wroga badającego obce terytorium.

Galvan czuł, że Cezarowi nie można ufać. Być może gdyby był Rzymianinem lub gdyby naprawdę z całego serca popierał rzymską obecność w Celtyce, mógłby go obdarzyć bezgranicznym zaufaniem, ale Galvanowi nie w smak było to, że obcy żołnierze panoszą się w pobliżu jego ziem i nie wiadomo do końca, co im się w głowach roi. Cezar zaś, jak się wydawało, wyczuwał jego nieufność i odpowiadał tym samym, nawet jeśli pozostawał miły i życzliwy.

Rozmowa toczyła się gładko i niezobowiązująco do czasu, gdy zeszła na handel i głos zabrał Gobannicjon. Falernum rozwiązało mu język, wuj Galvana jął z rozrzewnieniem wspominać swoje wyprawy do Rzymu.

– Geillis, pamiętasz, jak kiedyś pojechałaś ze mną? – zapytał siostrę w którymś momencie. – Powiedz sama, czyż Rzym nie jest najwspanialszym rynkiem zbytu, o jakim można sobie zamarzyć?

– Z pewnością jest imponującym miastem, bracie – odezwała się Geillis, która do tej pory milczała. – Ale co do rynku, to ty się na tym lepiej znasz niż ja.

Cezar, który do tej pory omijał spojrzeniem matkę Galvana, teraz wreszcie podniósł na nią wzrok i zamarł.

Kornelia! – przebiegło mu przez myśl, a serce skurczyło się boleśnie. Czuł, że krew uderza mu do twarzy jak młodzikowi, i cieszył się, że panuje zbyt duży półmrok, by ona to zauważyła. Krew dudniła mu w żyłach, jakby chciała je rozerwać.

Kornelia. Na Fortunę! Bogowie, jeśli istnieją, postanowili ze mnie okrutnie zażartować. Ona wygląda dokładnie tak samo. Nawet tak samo się śmieje. I gdyby żyła, pewnie miałaby tyle samo lat i właśnie tak wyglądała.

Geillis leżała w swobodnej pozie z włosami spływającymi na ramiona złotymi pasmami. Jej błękitne oczy lśniły w blasku pochodni, a półmrok ukrywał wiek i zmarszczki. W tej chwili była piękna jak młoda dziewczyna, zachowała bowiem figurę i zwinność młodej kobiety. Cezar pożerał ją wzrokiem, niezdolny wykrztusić z siebie bodaj słowa. Ogarnęły go niewymowne wzruszenie i nostalgia, a także dziwne uczucie pustki, jakiego nie doświadczył już od wielu lat. Z drugiej strony ulegał złudzeniu, jego serce biło jak oszalałe, a ciało zaczęło wbrew jego woli reagować na bliskość oszałamiającej kobiety. Gdyby posłuchał się rozsądku, dałby się przekonać, że to przecież nie Kornelia, tylko obca osoba siedzi naprzeciwko. Jednak Geillis była wręcz do złudzenia podobna do Kornelii.

Nagły ból przeszył serce Cezara, bo jak żywe w pamięci pojawiły mu się obrazy sprzed lat, kiedy ostatni raz trzymał Kornelię za rękę w jej cubiculum po tym, jak medyk podał jej puchar z trucizną. Podstępna choroba wyniszczyła jej ciało doszczętnie, pod koniec nie został z niej nawet cień kobiety, a jednak on kochał ją do samej śmierci i nawet po wielu latach nie potrafił o niej zapomnieć. Mimo iż ożenił się ponownie, mimo iż zadurzony był w Serwilii, mimo iż naprawdę z całego serca lubił swoją trzecią żonę, ba, na swój sposób nawet ją kochał, to jednak Kornelia wyryta była w jego sercu na wieki. Gdy teraz patrzył na tę obcą Galijkę, miał okrutne złudzenie, że spogląda na zmarłą małżonkę. To uczucie było bolesne i ekscytujące zarazem. Cezar pałał niezmierzoną ochotą, by dotknąć tej kobiety, by ją całować, poczuć zapach jej skóry i przekonać się, czy pachnie tak samo jak ciało Kornelii.

Geillis doskonale wyczuwała zainteresowanie Cezara, ale w jego wzroku było coś nieoczekiwanego. Patrzył na nią z dozą cierpienia, Geillis wreszcie pojęła, że musi mu ona przypominać kogoś, kogo dawno stracił. Zrobiło jej się przykro na tę myśl i chyba po raz pierwszy ujrzała w rzymskim prokonsulu człowieka z krwi i kości, który być może po stracie bliskiej osoby szukał ukojenia i spełnienia w wojnie. Gdyby nie fakt, że przy stole siedziało czy raczej półleżało tyle osób, posłuchałaby instynktu, który kazał jej ująć go za rękę w pełnym współczucia geście.

Cisza się przedłużała. Gobannicjon chrząknął wymownie, po czym Cezar i Geillis odwrócili od siebie wzrok.

– Znakomite wino – zauważył taktownie Galvan, który również widział owe spojrzenia i zastanawiał się nad nimi.

– Spodziewam się, że moi goście zechcą zatrzymać dla siebie co najmniej jedną amforę. – Cezar uśmiechnął się czarująco.

Galvan patrzył na niego swymi błękitnymi jak niebo oczami i w jednej chwili stracił ochotę na konwenanse, chociaż może powinien był je zachowywać.

– Zapytaj mnie – odezwał się poważnie. – Wiem, co chcesz wiedzieć. Zapytaj mnie.

Cezar zmienił wyraz twarzy. Skinął głową na jednego z niewolników, który natychmiast wyszedł z namiotu.

– To ty mi powiedz, dlaczego – odparł, a z jego głosu znikł jowialny ton. – Ariowist był twoim teściem, ojcem twojej żony. Dlaczego nie pospieszyłeś mu z pomocą? Mogłeś razem z nim wziąć mnie w kleszcze i pokonać, ale nie zrobiłeś tego. A teraz siedzisz przy jednym stole z człowiekiem, który mimowolnie przyczynił się do jej śmierci.

– Honor kazał mi stanąć przeciwko tobie – przyznał Galvan uczciwie. – Ariowist związał się ze mną sojuszem między innymi właśnie po to. Ja chciałem pomocy przeciwko Eduom na niebezpieczeństwo wojny. Ale kiedy dowiedziałem się o wojnie między tobą a Swebami, Lorelei uciekła ode mnie. Poddałem plan wojny na zgromadzeniu i przegrałem. Tak więc widzisz, że nie przyłączyłem się do mego teścia i nie zabiłem cię, Cezarze.

– Kochałeś swą żonę? – zapytał Cezar dziwnym tonem.

– To był sojusz polityczny – odparł Galvan sucho. – Nic osobistego, prokonsulu.

Cezar patrzył mu poważnie w oczy.

– W polityce nigdy nie ma miejsca na nic osobistego – stwierdził. – Chcesz wiedzieć, czemu twoja żona zginęła?

Zanim Galvan zdążył odpowiedzieć, w wejściu do namiotu ukazała się Adair ubrana na rzymski sposób. Nie okazała zdumienia, wprost przeciwnie – na jej nieładnej twarzy pojawił się drwiący uśmieszek, jakby oczekiwała tego spotkania. Galvan za to był całkowicie zdumiony, podobnie Geillis, która nie spodziewałaby się Adair w takim miejscu.

Galvan przypomniał sobie, że kiedyś Uatah mówiła mu o dwóch siostrach i ostrzegała przed młodszą, która miała być oczami i uszami Ariowista.

– Zdradziłaś własnego ojca, Adair – szepnął Galvan strwożony, bo fragmenty układanki właśnie wskoczyły na swoje miejsce w jego głowie.

– On zdradził mnie wcześniej – odparła Adair spokojnie. – Nic osobistego, tak to ująłeś, prawda?

Galvan zacisnął szczęki, aż uwydatniły się chrząstki żuchwy.

– Lorelei sama skoczyła – ciągnęła Adair. – Kochała tego beznadziejnego Jorga i dla niego opuściła Gergowię i dobre miejsce żony naczelnika, nawet jeśli tylko drugiej żony. Wolała umrzeć z wojownikiem swego ojca niż żyć przy tobie. Romantyczne, doprawdy.

Cezar obserwował młodego człowieka w skupieniu. Chciał poznać jego reakcję, jednak Galvan najwyraźniej był już w niejednej nieprzyjemnej sytuacji, o jego wzburzeniu bowiem świadczyły jedynie zaciśnięte zęby.

Niełatwy byłby z niego przeciwnik – pomyślał Cezar. – Jest zacięty i honorowy, odważny i wciąż jeszcze młodzieńczo naiwny, gotów walczyć o ideały. Jest tutaj z obowiązku, na razie neutralny, nie obwinia mnie o śmierć żony ani o klęskę teścia, ale jeśli nie uczynię z niego w porę sojusznika, może okazać się trudnym przeciwnikiem.

– Mam nadzieję, że dobrze ci w rzymskim obozie, Adair – powiedział uprzejmie Galvan.

– O tak, nie mogę narzekać. – Młodsza córka Ariowista uśmiechnęła się niczym jadowita żmija. – Mam tu wszystko, czego mi trzeba.

Cezar postanowił kuć żelazo, póki gorące.

– Tej zimy chciałbym zwerbować nowe oddziały – zaczął. – Przydałaby nam się kohorta galijskich jeźdźców. Co o tym myślisz, Wercyngetoryksie?

Galvan zamrugał zdezorientowany.

ZGÓDŹSIĘ.

Uatah… Jakim cudem przemawiasz w mojej głowie? Jak mnie znalazłaś? Skąd wiesz, co robię, gdzie jestem?

TO NIEISTOTNE. ZGÓDŹ SIĘ.

Czyżby więź między nami istniała?

ISTNIEJE I BĘDZIE ISTNIEĆ.

Dlaczego chcesz, żebym się zgodził i wstąpił do jego oddziałów? To czyste szaleństwo. To zdrada własnych ideałów.

BO WROGA NAJLEPIEJ POZNAĆ OD WEWNĄTRZ. NIE BĘDZIESZ MIAŁ DRUGIEJ TAKIEJ SZANSY. POZNASZ STYL JEGO WALKI, BĘDZIESZ WIEDZIAŁ, JAKIM ON JEST CZŁOWIEKIEM I GDZIE MA SWOJE SŁABE PUNKTY. STAŃ SIĘ JAK ADAIR, CZUJNY I BYSTRY, DWULICOWY I FAŁSZYWY.

Czarne oczy Cezara patrzyły na niego przenikliwie, podczas gdy Galvan walczył z samym sobą. Właściwie nie chciał być wrogiem Cezara, bo osobiście go podziwiał. Zły czy dobry, ten człowiek miał charyzmę i osobowość, jakiej nigdy w życiu nie spotkał. Równać się z nim mogła w opinii Galvana jedynie Scatah, a i to porównanie nie było do końca trafne, Scatah bowiem była kobietą. Gdyby Galvan tylko mógł, zdobyłby raczej przyjaźń tego człowieka, bo uważał, że było warto. Wcale nie chciał przeciwko niemu występować i nie traktował go jak wroga.

NIE JEST WROGIEM, A NA RAZIE JEDYNIE ZAGROŻENIEM. GALVANIE, WSTĘPUJESZ NA DROGĘ SWEGO PRZEZNACZENIA.

– Dam ci oddział konnicy, Cezarze. Wiosną przyjadę na twoje wezwanie.

– Doskonale! – wykrzyknął Cezar szczerze uradowany, a ta radość odbiła się na jego surowej twarzy. – W takim razie wypijmy za to!

Galvan upił łyk wina i poczuł, jak pali go w gardle niczym jego własna krew, którą dała mu kiedyś do picia Scatah.

TO PAKT, GALVANIE. PAKT Z PRZEZNACZENIEM. TERAZ JUŻ NIE MA ODWROTU.

I co, mam być pieskiem na jego smyczy?

MASZ BYĆ BICZEM NA NIEGO SAMEGO, JEŚLI PRZYJDZIE TAKA KONIECZNOŚĆ.

Ale ja go podziwiam!

JEDNO NIE WADZI DRUGIEMU NIESTETY.

Czuję się jak zdrajca, Uatah.

NIE. NIE ZDRADZIŁEŚ JESZCZE SAMEGO SIEBIE.

Galvan pił wino i czuł jego gorycz, choć falernum znane było ze swego słodkiego posmaku. Chociaż wewnętrzny głos, który być może należał do Uatah, podpowiadał mu jedno, serce mówiło zupełnie co innego, a rozum krzyczał trzecie. Nigdy w życiu nie czuł się tak wewnętrznie rozerwany jak wówczas, gdy był gościem na uczcie u rzymskiego prokonsula.

A jednak – myślał – nie powiem sobie, że nie poddałem się przeznaczeniu i nie wkroczyłem na drogę, którą przygotowała dla mnie Scatah. Nawet za cenę śmierci.

W czarnych oczach Cezara nie widział groźby ani wzgardy, tylko zadowolenie człowieka, który właśnie zyskał sojusznika. Ten wyraz oczu sprawił, że Galvan poczuł się winny, ale zaraz odsunął od siebie ponure myśli i postanowił skoncentrować się wyłącznie na uczcie i perspektywie poznania rzymskich zwyczajów podczas służenia w ich armii. Ostatecznie od tego świat się nie zawali i nie jest wcale powiedziane, że Rzymianie zdecydują się napaść któregoś dnia na Arwernów.

Ale jeśli to uczynią, on będzie gotowy.

 

Zapadła głęboka noc, kiedy Cezar stwierdził, że niedane mu jednak będzie zaznać snu. Wiercił się na niewygodnej polowej pryczy, usiłował nawet liczyć barany, ale nic z tego, nie mógł znaleźć ukojenia we śnie. Nigdy przedtem nie zdarzyło mu się to na wojnie, zresztą w ogóle rzadko kiedy cierpiał na bezsenność. Uważał zawsze, że nieuczciwi ludzie, którzy mają problemy z własnym sumieniem, nie sypiają po nocach, bo dzikie Furie gonią ich w ciemnościach. On miał sumienie czyste, wobec czego spał kamiennym snem.

Ale nie dzisiaj.

Wszystkie jego tęsknoty i pragnienia obudziły się do życia. Myślał, że dawno temu pogrzebał żal za Kornelią, że zatracił go w ramionach innych kobiet, ale okazało się, że to nieprawda. Jego serce nadal pamiętało pierwszą żonę, jakkolwiek wmawiał sobie, że jest inaczej. Oczami wyobraźni ujrzał twarz Kalpurni i poczuł wyrzuty sumienia, że okłamywał samego siebie i to biedne dziecko, które poślubił. Lubił ją, kochał na swój sposób, ale teraz odkrył z przerażeniem, że tamta miłość z lat młodzieńczych wcale nie przeminęła i nie stała się pięknym wspomnieniem. Ból był tak samo silny jak dziesięć lat temu, gdy Cezar musiał pochować żonę. To tylko on starał się o nim zapomnieć.

Przewracał się z boku na bok, aż wreszcie zły i rozgoryczony odrzucił okrycie i wstał. Narzucił na siebie wierzchnią tunikę i wyszedł na chłodną wrześniową noc w nadziei, że powietrze znad Wogezów przyniesie mu ukojenie.

Tęsknił za Kornelią. Po tych wszystkich latach, romansach, powtórnych małżeństwach, po uwikłaniu się w politykę, po konsulacie, po sukcesach – tęsknił i czuł się głęboko nieszczęśliwy, że nie może dzielić swego życia właśnie z nią. Być może – myślał – smutek i żal rano odejdą i będę znowu żył z dnia na dzień, z roku na rok, snuł plany i realizował je, ale tej nocy nie potrafię. I to wszystko jej wina, po co tu przyjechała i omamiła mój wzrok?

Pragnął Geillis, ale wiedział doskonale, że tak naprawdę pragnie ułudy, jaką ona mu może dać. Tak bardzo podobna była do zmarłej żony, że Cezar niemal uwierzył, iż to ją ma przed sobą. W całym ciele czuł bolesne pulsowanie, napięcie nie do wytrzymania i gwałtowną potrzebę, której nie potrafił sprecyzować. Miał głęboką świadomość obecności Geillis w tym samym obozie i to uczucie sprawiało, że nie mógł się skoncentrować na niczym, również na śnie.

To było nie do wytrzymania.

Za plecami usłyszał lekkie kroki i zamarł.

– Nie śpisz – odezwała się.

Cezar odwrócił się gwałtownie w jej stronę. Stała w lekkiej tunice, a jej kształty rysowały się w srebrnym blasku księżyca. Włosy opadały na ramiona i dalej na plecy, oczy lśniły tajemniczo w mroku jesiennej nocy. Wydawały się czarne, ale wiedział, że są błękitne jak niebo, jak oczy jej syna.

Napięcie między nimi było tak namacalne, że niemal mógł go dotknąć. Wyczuwał, że ona również go pragnie i jeśli nawet początkowo była mu niechętna, to teraz nie oprze mu się ani chwili dłużej. Widział to w jej oczach, w półotwartych ustach, w głębokim oddechu, który sprawiał, że jej piersi falowały pod cienkim materiałem sukni.

– Nie śpię – wychrypiał. – Czekałem na ciebie.

Geillis zrobiła krok do przodu i poczuła, jak mocne ramiona Cezara oplatają ją wpół, a gorące usta szukają jej warg. Sama nie wiedziała, co sprawia, że mu ulega, ale kiedy już ją pocałował, nie była w stanie oderwać się od niego, poczuła, jak ogarnia ją palące pożądanie. Tyle lat minęło, odkąd pragnęła mężczyzny, tego zaś pożądała z siłą niemającą sobie równych. Przestała się dziwić czemukolwiek i poddała się magii chwili, pozwoliła mu wziąć się w ramiona i zanieść do jego namiotu.

Cezar zaś nie potrafił powstrzymać instynktu, który pchał go w ramiona tej obcej kobiety. Nie znał jej i nie chciał znać, przez jedną noc chciał myśleć i wierzyć, że kocha się z Kornelią, i wdzięczny był Geillis, że może mu to ofiarować. Pragnął zatracić się w niej bez końca i bez świadomości jutrzejszego dnia. Chciał nasycić się jej zapachem, smakiem i oddychać tym samym powietrzem. Od dawna nie czuł takiego pragnienia i teraz, pod galijskim niebem, oddawał się po raz pierwszy od wielu lat miłości z kobietą nie tylko ciałem, ale także duszą, przeżywając znowu magiczne zespolenie umysłu, ducha i ciała.

Gdy później w nocy leżał z Geillis w ramionach, poczuł, że ociera mu ona gorące łzy spływające po jego twarzy. Nie był jednak w stanie wyrazić, jak nieprawdopodobną ulgę mu one przyniosły.

 

Obudził się z dziwnym uczuciem ciepła i tkliwości, jakiego nie było mu dane zaznać od długiego czasu. Ciepło promieniowało od kobiety, która spała obok. Przez płótno namiotu sączyło się do środka blade światło świtu. Cezar uświadomił sobie, że musi być tuż przed końcem czwartej wigilii. Niebawem zagrają pobudkę, zostało mało czasu, by się cieszyć bliskością kobiety.

Spojrzał na Geillis i odkrył, że nie śpi. Jej błękitne oczy były szeroko otwarte i wpatrzone w niego. Malowała się w nich dziwna czułość, zdaniem Cezara zupełnie nie na miejscu, bo przecież byli dla siebie całkowicie obcymi ludźmi i nic o sobie nie wiedzieli. Na jej kształtnych ustach ukazał się lekki uśmiech. Cezar przypomniał sobie nagle wydarzenia minionej nocy. Galijka oddawała się miłości równie intensywnie jak ongiś Kornelia, z tą samą pasją i entuzjazmem. Każdy gest był odwzajemniony, każda czułość i pocałunek przyjęte z wyraźną ochotą. Widocznie brakowało jej nie tyle mężczyzny, co bliskości drugiego człowieka, bliskości intymnej, tej największej, jaka może narodzić się między dwojgiem ludzi.

Nagle Cezar uświadomił sobie, że jest samotnym człowiekiem i że w Galii tak naprawdę nie ma ani jednej bliskiej sobie osoby. Nikogo oprócz swej armii, która również jest niepewna, i oprócz swoich legatów, którym nie do końca może ufać. Otoczony był przez popleczników, którzy w jednej chwili mogli stać się jego wrogami, przez pochlebców, którym zależało na jego łasce i hojności, w skrócie: był sam w stadzie wilków, które tylko czyhały na jego szczęście lub potknięcie.

Objął ramieniem kobietę leżącą u jego boku i wciągnął głęboko w nozdrza zapach jej włosów. Pachniały ziołami i lawendą, były jedwabiste i miękkie, Cezar pomyślał, jak wiele zmysłowości kryje się w kobiecych włosach. Geillis do tego stopnia przypominała mu Kornelię, że nawet teraz, kiedy namiętność odeszła, nie chciał jej oddalać ze swego łoża, a przecież kiedy kończył z markietankami i obozowymi dziwkami, których było pełno, oddalał je czym prędzej, nie chcąc nawet na nie patrzeć. Zwykle zresztą brał je od tyłu, by nie widzieć ich ohydnych, zniszczonych lub lubieżnych twarzy. Potrzeba zmuszała go do korzystania z ich usług, ale on o wiele bardziej cenił sobie kontakty z kobietami typu Geillis, która, bądź co bądź, była galijską arystokratką.

– Dawno już nie czułem tego, co przy tobie – odezwał się nieoczekiwanie dla samego siebie. – Przypomniałaś mi, co oznacza bliskość kobiety.

– Nie sądzę, byś tego nie znał – odparła rozbawiona.

– Ostatnimi czasy nie. Pochłania mnie wojna i polityka.

– Ale masz żonę, jak sądzę. Wy w Rzymie skrupulatnie przestrzegacie zawierania związków małżeńskich i płodzenia dzieci.

– Podobnie jak wy.

– Och, u nas to różnie bywa. – Geillis się zaśmiała. – Ja od kilku lat jestem wdową i nie przeszkadza mi to w prowadzeniu normalnego życia. Ale faktem jest, że tęskniłam za mężczyzną.

Na twarzy Cezara pojawiły się głębokie zmarszczki, kiedy się uśmiechnął.

– Mam żonę – przyznał. – Jest dwadzieścia lat młodsza ode mnie, ale to dobra i mądra kobieta.

– Ale to nie ją widziałeś w moich oczach wczoraj na uczcie.

– Nie. To nie była ona.

Zapadło milczenie. Cezar gładził jej włosy i ramiona i poddawał się cudownemu uczuciu błogości. Geillis niczego od niego nie oczekiwała, bo też nie miała czego, i to chyba było dla niego najważniejsze w relacjach z nią. Wszystkie kobiety, z którymi się wiązał w ciągu całego życia, miały wobec niego jakieś oczekiwania. Wszystkie, nawet Kornelia, która ostatecznie była jego żoną i matką jego dziecka. I, na bogów, miała do tego pełne prawo, jako że związał się z nią i obdarzył potomstwem. Miał wobec niej obowiązki i wcale nie chciał się od nich wymigiwać. Kalpurnia także miała prawo żądać od niego opieki i dostatniego życia, z kolei Serwilia żądała uwagi, miłości i, co tu dużo mówić, klejnotów, którymi ją zresztą obsypywał. Geillis była obca, nieznana, należała do zupełnie innego świata, była niczym motyl, który na chwilę usiadł na płatku kwiatka, i dlatego mógł się nią cieszyć i rozkoszować bez obaw, że zechce od niego czegoś więcej niż chwilowej przyjemności.

– Moja żona Kornelia zmarła dwanaście lat temu na nieuleczalną chorobę – odezwał się Cezar nieswoim głosem. – Umierała na moich oczach. Kochałem ją jak nikogo na świecie i wreszcie dałem jej truciznę, o którą błagała, wyjąc z bólu. Myślałem, że oszaleję. Cały mój świat w jednej chwili zawalił się w gruzy. Zakochałem się w niej, gdy miałem siedemnaście lat. Zerwałem dla niej zaręczyny z bogatą narzeczoną. Przez czternaście lat byliśmy razem i po jej śmierci nigdy już nie pokochałem prawdziwie żadnej kobiety. Ty mi ją przypominasz. Masz jej twarz, jej ciało i jej głos. Masz nawet jej zapach.

– Ale nie jestem nią – szepnęła Geillis.

– Nie. Ale pozwól mi w to wierzyć, kiedy zamykam oczy.

Geillis pogładziła go po twarzy. Dziwiła ją surowość jego rysów, głębia jego czarnych oczu i prostota wypowiadanych słów, chociaż mówił po grecku, a język ten był dużo bardziej malowniczy niż prosta, surowa łacina. Rzymianie nie znali wielu abstrakcyjnych pojęć w przeciwieństwie do Greków, którzy zdawali się sami je sobie tworzyć. Wdychała zapach mężczyzny, na wpół zapomniany, i nagle zdała sobie sprawę, że gdyby mogła, zakochałaby się bez pamięci w tym człowieku. Problem polegał na tym, że z wielu powodów nie mogła. Cezar należał do innego świata, w jego świecie nie było miejsca na galijską żonę ani nawet na nałożnicę. Dziwny ból rozdarł na moment serce Geillis, która nigdy wcześniej nie zaznała prawdziwej miłości do mężczyzny. Znała obowiązki małżeńskie, lojalność i przywiązanie, nawet pożądanie i namiętność, ale prawdziwej miłości nie było jej dane poznać. Przez ułamek sekundy, przez jedno uderzenie serca czuła, że mogłaby coś takiego żywić do Cezara, którego mocne, silne ramiona tuliły ją do siebie, ale zaraz chłodny intelekt odezwał się w niej i zagłuszył niewypowiedziane myśli.

– Kiedy twój syn chce stąd odjechać? – zapytał Cezar powoli.

– Zapewne jutro rano.

– Zostań ze mną tej zimy. Nie musisz chyba pytać go o zgodę? Wiem, że u was kobiety są dużo bardziej niezależne niż w Rzymie.

– Zostać z tobą? – Geillis oparła się na łokciu, pozwalając, by włosy złotą kaskadą opadły jej na piersi. – Nie mówisz chyba tego poważnie.

– Jak najbardziej.

Zostać z nim i stać się oczami i uszami swego syna w rzymskim obozie? Czyż nie tego chciała?

– Twoja reputacja na pewno na tym ucierpi – stwierdziła.

– Och, tym się akurat nie musisz przejmować. – Cezar ziewnął. – Nikogo to nie obchodzi, z kim dzielę łoże, nawet moja żona nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii.

– Znudzę ci się do wiosny – orzekła Geillis niezdecydowanie.

– Być może. – Cezar się roześmiał. – Tak czy inaczej dobrze wiesz, że żaden poważny związek między nami nie jest możliwy. Ale na razie potrzebujemy siebie nawzajem, co więc szkodzi temu, byśmy spędzili razem jakiś czas? Jadę za kilka dni do Galii Przedalpejskiej, gdzie będę sprawował władzę namiestnika. Przyda mi się galijska pani domu, która się o mnie zatroszczy.

Geillis się zaśmiała.

– Proponujesz mi pracę w rzymskim obozie zimowym? To uwłacza mojej godności.

– Proponuję ci moje skromne towarzystwo tej zimy. – Cezar się uśmiechnął. – I będę się czuł zaszczycony, jeśli skorzystasz z mojej oferty.

– Mogę się nad nią zastanowić? – zapytała, wiedząc dobrze, że musi to przedyskutować z synem.

– Byle nie za długo – mruknął Cezar, szukając ustami jej ust. – Bo bardzo mi na tym zależy.

Geillis przymknęła oczy i poddała się pieszczotom jego dłoni i ust, zdając sobie z nagłym bólem sprawę, jak bardzo jej tego brakowało w ostatnich latach.

Galvan nie miał zadowolonego wyrazu twarzy, chociaż propozycja matki była jak najbardziej rozsądna, zwłaszcza w obliczu jego wiosennego zaciągu do rzymskiej armii. Geillis siedziała przed nim z rozgwieżdżonymi oczami, syn ani przez moment nie miał wątpliwości co do charakteru znajomości matki z rzymskim prokonsulem. No cóż, nie jego sprawa, z kim ona idzie do łóżka, ostatecznie dość długo żyła w celibacie i trzymała się z dala od mężczyzn, a jej małżeństwo z Cynnusem raczej nie należało do udanych. Galvan obawiał się tylko, że Geillis, zauroczona osobą Cezara, zechce zostać z nim na nie wiadomo jak długo. Najgorsze zaś było to, że on sam również wbrew sobie ulegał czarowi i charyzmie Cezara, nawet o tym nie wiedząc.

– Matko, zastanów się nad tym poważnie – poprosił. – Jesteś panią samej siebie i nie będę ci mówił, co masz robić, ale nie chcę cię utracić. On nie zwiąże się z tobą nigdy, bo ma żonę, a poza tym w ich oczach jesteś nikim.

– Synu, doskonale o tym wiem. Ale ta propozycja padła z jego ust, to on mnie chce, a ja powinnam wykorzystać sytuację, bo może się ona nie powtórzyć.

– On cię zauroczył, widzę to – westchnął Galvan zrezygnowany.

– Niewątpliwie jest pociągającym mężczyzną – przyznała Geillis.

– Nie mów więc, że pojedziesz tam wypełniać swoje obowiązki, bo nikt cię o to nie prosi.

– Pojadę tam, bo mam na to ochotę – powiedziała Geillis twardo. – Chcę tego mężczyzny, nawet na chwilę, bo tego potrzebuję. Całe życie tkwię w jednym miejscu i pozwalam sobą manipulować w imię twojego i swojego dobra, ale teraz chcę poczuć wiatr we włosach i krew w żyłach. A skoro mogę ci się przysłużyć, sypiając z Rzymianinem i czerpiąc z tego przyjemność, to nie broń mi tego, synu.

– Nie zamierzam – wymamrotał Galvan. – Dobrze wiem, że za Cynnusa wyszłaś dla mojego dobra.

– I dla własnego bezpieczeństwa – dorzuciła Geillis ponuro.

– Sypiając z Cezarem, stępisz jego ostrze wymierzone we mnie – powiedział Galvan w zamyśleniu. – Trudniej będzie mu zabić syna kobiety, z którą obcował.

Geillis pokiwała głową. Wiedziała o tym doskonale. To była stara magia, której nie musiała się uczyć ani od kapłanek, ani od druidów. Nawet Cynnus wahał się przed wymierzeniem ostrza w pierś bratanka po tym, jak przez wiele lat posiadał jego matkę. Geillis czuła zaś, że między nią a Cezarem rodzi się więź, której on sam nie będzie w stanie zerwać ani wymazać z pamięci, nawet jeśli ich drogi ostatecznie się rozejdą.

– Jedź, matko – powiedział wreszcie Galvan. – I ty, i ja oddamy mu się na jakiś czas, żeby sprawdzić, z kim mamy do czynienia. Gdybym mógł, walczyłbym u jego boku i dla niego, tak wielką ma charyzmę i płomień w oczach. A ty, gdybyś mogła, ległabyś z nim i rodziła jego dzieci. Taki człowiek zdarza się raz na milion i doprawdy szkoda, że nie możemy w nim widzieć przyjaciela.

Geillis w zamyśleniu pokiwała głową.

Dwa dni później Galvan odjechał do Gergowii, a Geillis w orszaku Cezara ruszyła na południowy wschód, w stronę Alp, aby towarzyszyć Cezarowi w zimowych miesiącach w Prowincji. Każde z nich wiązało z nim własne głęboko skryte obawy i pragnienia, ale żadne z nich nie wiedziało, co tak naprawdę kryje się w sercu prokonsula.

Opowieści celtyckie. Przymierze

Wydanie pierwsze, ISBN 978-83-8147-470-2

 

© Karolina Janowska i Wydawnictwo Novae Res 2019

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Paulina Zyszczak

KOREKTA: Kinga Dolczewska

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.