Ostatni telefon - Lee Su-yeon - ebook + audiobook

Ostatni telefon ebook i audiobook

Lee Su-yeon

2,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Koreański bestseller. Empatyczne i mądre spojrzenie na żałobę, życie i śmierć. Poruszająca i niosąca pokrzepienie powieść psychologiczna z niezwykłym wątkiem fantasy.

Historia, w której centrum znajduje się tajemnicza budka telefoniczna, służąca jako pomost pomiędzy żywymi a tymi, którzy wybrali przedwczesny i tragiczny koniec swojej ścieżki.

Jian jest terapeutką specjalizującą się w autopsji psychologicznej; jej zadaniem jest niesienie pomocy pogrążonym w żałobie rodzinom, których bliscy odebrali sobie życie. Tworzone przez nią raporty rzucają światło na wybory zmarłych, mają pomóc ich bliskim w zrozumieniu przyczyny samobójstwa, a tym samym załagodzić ból wynikający z poczucia winy i odpowiedzialności. Nieoczekiwanie Jian, która cierpi po śmierci ojca, znajduje ukojenie w pobliskiej budce telefonicznej, miejscu wypełnionym cennymi wspomnieniami. To tam odkrywa możliwość połączenia się ze zmarłymi i usłyszenia myśli, które towarzyszyły im w momencie podejmowania ostatniej w życiu decyzji…

Powieść obejmuje sześć różnych historii, których bohaterowie w odmienny sposób radzą sobie ze stratą ukochanej osoby. Dzięki ujmującemu połączeniu fantazji i stosowanych w praktyce technik autopsji psychologicznej książka oferuje wsparcie, ukojenie i szersze spojrzenie na żałobę i śmierć oraz zwraca uwagę na to, jak bezcenne i warte pielęgnowania są relacje łączące nas z bliskimi.

„Ostatni telefon” łączy walory terapeutyczne i literackie, a lektura tej powieści pomaga w domknięciu niedokończonych spraw i uleczeniu ran.

To fikcyjna powieść dotykająca realnych problemów takich jak depresja, samookaleczenia i samobójstwa. Jeśli zmagasz się z trudnościami, pamiętaj, że nie jesteś sam/a. Wsparcie można uzyskać m.in. pod numerami telefonów 116 123 (Kryzysowy Telefon Zaufania) lub 116 111 (Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży).

Autorka, Lee Suyeon, przez lata zmagała się z depresją, atakami paniki i anoreksją. Po próbie samobójczej za namową lekarzy w ramach terapii pracowała nad dziennikiem. Tak zaczęła się jej przygoda z pisaniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 373

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 37 min

Lektor: Marta Markowicz

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaDabek2

Z braku laku…

Nie rozumiem fenomenu tej książki. Szybko o niej zapomnę.
00



Karta tytułowa

Tytuł oryginału:

마지막 마음이 들리는 꽁중전화 (THE GIRL IN A PHONE BOOTH)

Copyright © 2024 이수연 (Lee Su-yeon) Originally published by Clayhouse Inc.

All rights reserved. No part of this book may be used or reproduced in any manner whatever whitout written permission except in the case of brief quotations embodied in critical articles or reviews.

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2025 Polish edition is published by arrangement with Clayhouse Inc. through BC Agency, Seoul & Andrew Nurnberg Associates Warsaw

Polish translation copyright © Dominika Chybowska-Jang 2025

Redakcja: Anna Jaroszuk

Ilustracja na okładce: © NOMA

Opracowanie graficzne okładki polskiej: Agnieszka Drabek / Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8361-683-4

Książka dostępna także jako audiobook

WYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatrosInstagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu epub na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik

Gdybyśmy wiedzieli,

że zostało nam zaledwie pięć minut życia,

wszystkie budki telefoniczne byłyby zajęte

przez ludzi dzwoniących do najbliższych,

by jąkając się, wyznać,

jak bardzo ich kochali.

CHRISTOPHER MORLEY

PROLOG

W tamtych czasach w okolicy nie było zbyt wielu latarni. Murale namalowane w ramach miejskiego projektu zagospodarowania przestrzeni sprawiały, że za dnia w sąsiedztwie roztaczała się nieco pogodniejsza atmosfera, ale nocą było inaczej. Gdy nadciągał zmrok, rozmyte sylwetki zwierząt nagle zaczynały przypominać ludzi czających się w ciemnościach, co tylko budziło niepokój. Gi-u, wychowujący w tej dzielnicy dwójkę dzieci, nieustannie martwił się o córkę, która wychodziła mu na spotkanie, gdy wracał z pracy. Trzynastolatka o bladej cerze dopiero co skończyła podstawówkę. Na jego widok uśmiechała się promienniej niż słońce w zenicie. To ona była powodem, dla którego przyspieszał kroku, kiedy zdarzało mu się wyjść z firmy nieco później.

– Tato!

Dziewczyna zawsze czekała na niego w tym samym miejscu. W budce telefonicznej postawionej w ciemnej alejce. Centralnie nad nią zamontowano latarnię, by ułatwić ludziom korzystanie z aparatu. Córka, skąpana w świetle lampy, uśmiechała się szeroko. Gi-u szybko ruszył w jej stronę. Gdy znalazła się na wyciągnięcie ręki, chwycił ją w ramiona i z całej siły przytulił, jakby się bał, że zaraz zniknie.

– Ji-an, mówiłem ci przecież, żebyś tu na mnie nie czekała. Nie możesz chodzić sama po nocy.

– Tutaj nic mi nie grozi. Nawet gdyby coś się stało, będę mogła od razu do ciebie zadzwonić.

– Niezależnie od wszystkiego masz na mnie czekać w domu.

– Przecież nic mi się nie stanie.

Widząc, z jakim spokojem córka na niego spogląda, nie mógł dalej prawić jej kazań. Ruszył w stronę domu, trzymając za rękę dziewczynę, która nie wiadomo jak długo czekała na niego w budce. Na miejscu pozbawiony jakiegokolwiek uroku syn przywitał ich bez większego zainteresowania. Mimo to na twarzy Gi-u pojawił się uśmiech. Wiedział bowiem lepiej niż ktokolwiek, że z perspektywy czasu wspomnienia zwykłych dni okazują się najcenniejsze. Waga tych istotnych chwil pozostawała niewzruszona niczym budka telefoniczna stojąca w alejce za sklepem znajdującym się na skrzyżowaniu.

Po rozwodzie Gi-u przeniósł się z dziećmi do tej dzielnicy. Niedługo po przeprowadzce wydarzyło się coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Wyszedł z pracy wcześniej niż zazwyczaj, by dokończyć rozpakowywanie bagaży w nowym mieszkaniu. Jak zwykle w takich sytuacjach, zadzwonił do domu. Odebrał Ji-hun, jego syn.

– Co robi Ji-an? – spytał Gi-u.

– A nie jest przypadkiem z tobą? Jeszcze nie wróciła.

Ji-hun nie miał w sobie za grosz delikatności ani troski. Ojciec nie miał pojęcia, czy to dlatego, że jest chłopcem, czy po prostu wdał się w matkę. Ji-an była od niego młodsza, więc to oczywiste, że skończyła zajęcia wcześniej. A to oznaczało, że powinna wrócić do domu jako pierwsza. Wyglądało na to, że choć Ji-hun nie zastał nikogo w mieszkaniu, nawet się nie zastanowił, czemu siostry jeszcze nie ma. Dłonie Gi-u zaczęły drżeć. Nie chciał panikować, ale dopiero niedawno przenieśli się w tę okolicę, jeśli zatem córka zgubiła drogę, nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Nie wiedział jeszcze, którędy zazwyczaj chodzi i gdzie mogła zabłądzić. Przecież w najgorszym razie ktoś mógł ją porwać… Wyobraźnię tworzącą najczarniejsze scenariusze napędzał lęk, który trudno pojąć komuś, kto nie ma własnych dzieci.

– Pójdę jej poszukać. A ty nie ruszaj się z domu, na wypadek gdyby wróciła.

– Okej…

Gi-u zamierzał przeczesać dokładnie całe sąsiedztwo. Miał ochotę rzucać się na każdą z mijanych osób i pytać, czy nie widziała przypadkiem jego córki. Przechodnie nie wykazywali jednak większego zainteresowania. Krążył gorączkowo między kolejnymi alejkami, a chowające się z wolna słońce sprawiało, że wszystkie cienie coraz bardziej się wydłużały. Zastanawiał się, czy nie zgłosić sprawy na policję. Ji-an miała zaledwie osiem lat. Czy nie powinien był od razu zawiadomić służb? A co, jeśli spotkało ją coś strasznego? Miał wrażenie, że gdy słońce zupełnie zajdzie i ustąpi miejsca ciemnej nocy, nie zdoła jej znaleźć. I właśnie wtedy ktoś zadzwonił. Gi-u zobaczył na wyświetlaczu nieznajomy numer. Tłumiąc w sobie strach, nacisnął zieloną słuchawkę.

– Tata…?

– Ji-an, to ty?

– Tato…

– Gdzie jesteś? Z kim?

– Ja… jestem tam za sklepem… W budce.

No tak. Budka telefoniczna w alejce za skrzyżowaniem. A więc tam czekała. Gi-u biegiem rzucił się w jej stronę. Ponieważ zrobiło się już ciemno, malunki na murach zaczęły roztaczać niepokojącą aurę. Mężczyzna nie zakończył połączenia i pędził, nieustannie mówiąc do córki.

– Nie martw się, już do ciebie biegnę. Zaraz będę.

– Okej…

Kiedy skręcił na skrzyżowaniu tuż za sklepem i ujrzał budkę skąpaną w świetle latarni na środku stromej uliczki, a wewnątrz czekającą na niego córkę, zebrał wszystkie siły i zaczął biec w jej kierunku najszybciej, jak potrafił. Nie miał pojęcia, czy odkąd dorósł, kiedykolwiek poruszał się tak szybko. Wziął Ji-an w ramiona i upewnił się, czy nic jej nie jest. Była cała i zdrowa, ale czuł, że do oczu napływają mu łzy, jakby chwilę wcześniej stała nad przepaścią.

– Wracałam ze szkoły i nie mogłam znaleźć domu… Dlatego kręciłam się wokół, aż w końcu nie miałam pojęcia, gdzie jestem… I wtedy trafiłam tutaj, więc do ciebie zadzwoniłam.

– Dobra robota. Świetnie się spisałaś, Ji-an.

Tuląc do siebie córkę, głęboko westchnął. Poczuł ulgę. Budka telefoniczna, z której się z nim skontaktowała, stała mniej więcej pięć minut pieszo od ich mieszkania. Jakimś cudem Ji-an znalazła się w pobliżu, lecz najwyraźniej nie potrafiła rozpoznać budynku. Gdy mężczyzna w końcu się uspokoił, chwycił dziecko za rękę i dokładnie wskazał drogę.

– Widzisz to wzniesienie? Jeśli na nie wejdziesz, wystarczy policzyć do trzech. Wtedy znajdziesz się na wysokości alejki. Musisz w nią skręcić i ponownie zrobić trzy kroki. Zaraz obok pomalowanego na niebiesko murku znajduje się brązowy budynek. To właśnie nasz dom. Dasz radę zapamiętać drogę?

– Tak.

Później Ji-an zdarzało się zgubić, ale nigdy nie zapomniała trasy prowadzącej do domu od budki telefonicznej. Nieważne, gdzie zabłądziła, zawsze udawało jej się odnaleźć sklepik na skrzyżowaniu i ustawiony niedaleko telefon, a stamtąd bez problemu trafiała do domu. Gdy zaczęła gimnazjum, była już całkowicie zaznajomiona z dzielnicą. Wokół mogła panować zupełna ciemność, ale dziewczyna mieszkająca w okolicy od dobrych sześciu lat nie potrafiłaby się zapuścić w nieznajome rejony, nawet gdyby bardzo chciała. Sąsiedztwo stało się domem, w którym zaklęto jej dzieciństwo.

*

W następnych latach Ji-an codziennie wychodziła naprzeciw wracającemu z pracy ojcu. W deszczowe dni chowała się w budce telefonicznej i przez dłuższy czas obserwowała spadające z nieba krople. Kap-kap. Kap-kap. Cieszyła się docierającym do jej uszu dźwiękiem orzeźwiającego deszczu uderzającego o szyby. Po odgłosach odróżniała, które krople spadały na dach budki, a które zatrzymywały się na przezroczystych ściankach. Nieraz powtarzała bratu, że tak właśnie brzmi muzyka komponowana przez samo lato.

Kiedy z kolei jesienny wiatr rozwiewał po ulicach liście opadłe z drzew, chwytała jeden z nich i zanosiła go do budki, jakby zostawiała w niej list dla nieznajomego. Nie doczekiwała się co prawda odpowiedzi, ale gdy ponownie zaglądała do środka, liścia już tam nie było. Ji-an wyobrażała sobie osobę, która mogła go zabrać. Nie miała pojęcia, kim jest, lecz była przekonana, że uwielbia tę porę roku.

Gdy spadał śnieg, w milczeniu obserwowała ślady, które pozostawiały jej stopy. Opadające płatki stopniowo je zakrywały. Kiedy jednak wracała do domu, ponownie po nich stąpała, porównując własne odciski z tymi pozostawianymi przez tatę. Krocząc przed siebie, rozmyślała o minionym czasie, rozmywającym się podobnie do śladów na śniegu.

Przypomniała sobie ostatni rok, który zapadł jej w pamięć. Ji-hun znalazł pracę i przeprowadził się na prowincję. Ojca, na którego zawsze czekała, już z nimi nie było. Mimo to nieustannie kierowała się do budki. Środek dnia czy wieczór, wschód słońca czy nadchodzący zmierzch – chodziła tam w każdej możliwej chwili, przekonana, że jeśli będzie go wyczekiwać, tata wkrótce nadejdzie. Bo przecież to właśnie tam zawsze się spotykali. On jednak nie wracał, co nie przeszkadzało spadać kolejnym kroplom deszczu, uschniętym liściom czy płatkom śniegu. Stała w środku, wybierając jego numer. Jako dziewiętnastolatka dostała się na studia i opuściła dzielnicę, którą tak bardzo kochała. Wróciła tu ponownie po dekadzie.

*

– Ji-an, naprawdę musiałaś się zdecydować na lokal w tak obskurnej uliczce? Wypożyczyłem auto, żeby jakoś się tu dostać, ale w ogóle nie ma gdzie zaparkować. Musiałem chwilę pokrążyć, zanim znalazłem jakieś miejsce. Ludzie z sąsiedztwa plotkują, że prowadzimy agencję detektywistyczną albo prosektorium. Dorobili własne teorie do tego, że szukamy przyczyn ludzkiej śmierci. Muszę jednak przyznać, że budynek nie wygląda najlepiej.

– Sang-u, sam wiesz, jak jest. Nie było innego sposobu, żeby zmieścić się w budżecie. Poza tym w pobliżu jest stacja metra.

– Przyznaj się, masz jakiś powód, dla którego ciągnęło cię akurat tutaj. Widzę zresztą, że dobrze znasz się z właścicielką sklepu na rogu.

– Bo mieszkałam tu w dzieciństwie.

Już trzy lata wcześniej, zanim Ji-an udało się otworzyć Centrum Autopsji Psychologicznej, obejrzała wiele lokali, ale tak naprawdę wcale nie miała dużego wyboru. Ponieważ wciąż studiowała i brała udział w różnych szkoleniach, a jednocześnie zaczęła prowadzić własną działalność gospodarczą przy wsparciu ze środków rządowych, nie mogła sobie pozwolić na podejmowanie zbyt śmiałych decyzji finansowych. W tamtym czasie mogła liczyć jedynie na pomoc Sang-u, współzałożyciela kliniki.

Ukończył dwie specjalizacje na jednym z uniwersytetów poza stolicą, posiadał dyplomy z psychologii i ekonomii. Uczelnia, gdzie studiował, nie była specjalnie rozpoznawalna, a średnia ocen, jaką mógł się pochwalić na koniec, również pozostawiała wiele do życzenia, miał jednak pewne cechy, które wyróżniały go na tle innych – potrafił zjednywać sobie ludzi i mógł się pochwalić wieloma znajomościami.

Tak się złożyło, że podczas warsztatów organizowanych w Seulu Ji-an pracowała przy jednym projekcie razem ze znajomym Sang-u z roku. Przeprowadzali ankiety mające wykazać skalę depresji wśród nastolatków. Sang-u dołączył do nich podczas kolacji, kiedy opijali zakończenie półrocznego przedsięwzięcia. Choć nie miał nic wspólnego z ich pracą, wcale nie czuła się nieswojo, gdy rzucał jakieś komentarze i włączał się do dyskusji na temat projektu. Bez większych problemów zdołał zjednać sobie nawet Ji-an, której bratanie się z nieznajomymi wcale nie przychodziło łatwo. Zaskoczył ją słowami: „Jak miło poznać w końcu jakąś rówieśniczkę!”. Z początku zachowywał się tak, że zastanawiała się, czy przypadkiem się w niej nie zakochał, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że jego słowa i działania wynikają z bezinteresownej życzliwości. Mężczyzna, o którym w normalnej sytuacji pewnie zapomniałaby niedługo po ich pierwszym spotkaniu, wkrótce wysłał jej wiadomość i nim się spostrzegła, zaczęli być w ciągłym kontakcie. Pracowali w tym samym zawodzie, więc z czasem coraz częściej wspólnie wychodzili na drinka, by trochę się odstresować. Sang-u został jej pierwszym przyjacielem, odkąd wkroczyła w dorosłość. Aktywnie zaangażował się w pomoc, gdy Ji-an postanowiła otworzyć Centrum Autopsji Psychologicznej.

– Mam wśród znajomych agenta nieruchomości. Mówił, że ma kilka miejsc, które mogłyby się nadać na gabinet. Opowiedziałem mu o działalności, jaką planujesz, i twierdził, że właściciele nie powinni mieć z tym większych problemów.

Spośród zdjęć pokazanych przez przyjaciela uwagę Ji-an przykuł jeden konkretny budynek. Znajdował się w dzielnicy, w której mieszkała w młodości. Zdecydowanym ruchem wskazała go palcem na jednej z fotografii i powiedziała:

– Chciałabym obejrzeć ten.

– Ten? Ma kilka lepszych lokali, zobacz dalej.

– Nie, jestem zdecydowana.

– Nie wygląda na zbyt zadbany…

– Mnie się podoba.

Sang-u nie zdawał sobie sprawy, że potrafi być tak uparta, ale nie miał powodu, by ją powstrzymywać. Budynek może i znajdował się na odludziu, lecz dostępna przestrzeń była większa i tańsza niż powierzchnie biurowe oferowane na wynajem w dzielnicach handlowych. Pośrednik utwierdził Ji-an w przekonaniu o słuszności podjętej decyzji, podkreślając, że taka okazja nie trafia się często.

Bez najmniejszego wahania pojechała obejrzeć lokal w towarzystwie Sang-u i agenta nieruchomości. Znajdował się w szarym budynku, nieco w głębi alejki schowanej za sklepem stojącym na skrzyżowaniu. Fasadę wyraźnie nadgryzł ząb czasu. Przyjaciel nie krył zakłopotania, ale ona ani myślała zmieniać zdanie.

Znaleźli się na trzecim piętrze. Kiedy otworzyli drzwi, ich oczom ukazała się przestrzeń znacznie odbiegająca od tego, co zastali na zewnątrz. Przez ogromne okna wlewało się sporo światła, a okolica rozciągająca się po drugiej stronie szyby była spokojniejsza, niż mogli zakładać. Lokal okazał się dobrze nasłoneczniony, więc mimo wczesnej zimy wcale nie czuło się w nim przesadnego chłodu. W środku było zupełnie pusto, co sprawiało, że wydawał się opuszczony, ale dzięki pomalowanym na biało ścianom i tak wyglądał schludnie. Sufit również był wyższy, niż zakładali, co dodawało pomieszczeniu przestronności.

– Wezmę go.

Gdy usiedli, by podpisać umowę, agent nieruchomości w średnim wieku o twarzy opalonej na ciemny brąz zapytał beztroskim tonem:

– Przypomni mi pani, na czym ma polegać ta działalność?

– Oczywiście. Zamierzam prowadzić tu Centrum Autopsji Psychologicznej.

– Autopsji? – powtórzył zaskoczony tuż przed tym, jak przycisnęła długopis do kartki. – Czy to znaczy, że będą państwo sprowadzać do lokalu zwłoki? Według przekazanych mi informacji miała tu być zwyczajna poradnia psychologiczna…

– Ach, proszę się nie martwić, oglądanie ciał nie należy do naszych zadań. W rzeczywistości można nas uznać za zwykłą poradnię. Badamy przyczyny, które popchnęły ludzi do popełnienia samobójstwa, i pomagamy pogrążonym w żałobie rodzinom, a także przygotowujemy kampanie zapobiega…

– Czyli żadnych sekcji zwłok tutaj nie będzie?

Delikatny wyraz twarzy, z jakim agent pokazywał jej pomieszczenie, w jednej chwili ustąpił miejsca surowej minie. Ji-an wyjaśniła istotę swojej działalności najspokojniej, jak potrafiła, jednocześnie składając ostatnie podpisy we właściwych miejscach.

– Jesteśmy akredytowaną placówką działającą dzięki rządowemu wsparciu. Wspieramy bliskich tych, którzy odebrali sobie życie, pomagamy im przejść przez żałobę i prowadzimy badania nad psychiką osób, które odbierają sobie życie, a także konsultacje z ich krewnymi mające przeciwdziałać kolejnym samobójstwom. Rozumiem, że kaucję mogę przelać na wskazane konto, tak?

– Tak. To będzie pięć milionów…

– Zrobiłam przelew. Proszę o pokwitowanie.

– Ach… Dobrze…

– W każdym razie może pan traktować autopsję psychologiczną jako część działalności prowadzonej przez zwykłą poradnię.

Niedługo po zawarciu umowy lokal wypełnił się meblami. Sang-u, dzięki któremu znalazła to miejsce, służył za pośrednika i kursował między gabinetem a biurem nieruchomości, by odpowiednio wyjaśnić właścicielowi budynku charakter ich pracy. Prowadząc placówkę, Ji-an coraz częściej spotykała się z pytaniem, czym tak właściwie jest autopsja psychologiczna. To samo usłyszała zresztą na początku od przyjaciela, który zaraz potem zasugerował, że chętnie do niej dołączy. Ponieważ sam przygotowywał się do znalezienia porządnej pracy, wiedział, z czym musi się borykać Ji-an.

– Twoje wsparcie na pewno mi się przyda – ochoczo przystała na jego propozycję. Wiedziała, że prowadzenie poradni w pojedynkę nie będzie łatwe. Dobrze będzie mieć u swego boku kogoś takiego jak Sang-u, który świetnie dogadywał się z ludźmi.

Remont lokalu trwał dwa tygodnie, a ich biurka ustawiono w głównej poczekalni. W ścianie przygotowano specjalną wnękę z miejscem na sprzęt do parzenia herbaty i kawy, a regały wypełniono teczkami na dokumenty i różnymi istotnymi materiałami. W jednym z rogów postawiono przeszklone ścianki działowe i zamontowano na nich rolety, tworząc tym samym pomieszczenie mające pełnić funkcję gabinetu. Kiedy prace dobiegły końca, na zewnątrz wywieszono szyld z informacją: Centrum Autopsji Psychologicznej – piętro 3.

Kiedy Ji-an myślała o tamtych chwilach z perspektywy czasu, przepełniało ją szczęście, że Sang-u był wówczas przy niej. Potrafił uważnie zajrzeć w głąb ludzkiego serca i nie przeoczyć żadnej – nawet drobnej – rysy. Gdy ktoś umawiał się na wizytę, to właśnie on pamiętał, by zawczasu przykryć stół obrusem i przygotować chusteczki, a także parzył i serwował najróżniejsze herbaty, by choć trochę ukoić serca pacjentów. Kiedy widziało się jego delikatność względem innych, można było odnieść wrażenie, że też został kiedyś zraniony. Czyżby dlatego potrafił tak dobrze obchodzić się z ludźmi? Centrum Autopsji Psychologicznej zagrzało sobie miejsce mimo nieprzychylnych spojrzeń sąsiadów.

*

Dryyyń.

Ji-an i Sang-u na moment zastygli. Nie włączali w poradni radia ani żadnej muzyki, więc panującą wokół ciszę rozdarł przeszywający dźwięk. Zanim Ji-an odebrała, policzyła w duchu do trzech.

Gdy wypowiedziała w myślach ostatnią z liczb, podniosła słuchawkę. Przemówiła niskim, spokojnym tonem:

– Centrum Autopsji Psychologicznej, słucham?

Choć Sang-u nie miał pojęcia, czego konkretnie dotyczy rozmowa, mógł usłyszeć damski głos docierający z drugiej strony telefonu. Ji-an bez końca przytakiwała. Po ośmiu „Tak” podszytych między innymi smutkiem, zrozumieniem, współczuciem, a czasem przybierających formę pytania, w końcu się odezwała:

– Przyjechać do pani? A może wolałaby pani osobiście odwiedzić nasz gabinet?

Czekała chwilę na odpowiedź zastanawiającej się rozmówczyni, po czym sprawdziła terminarz, zanotowała datę i możliwie jak najgrzeczniejszym tonem odpowiedziała:

– Dziękujemy, że zdecydowała się pani zadzwonić. Zapraszamy we wskazanym terminie.

Po tej blisko dziesięciominutowej rozmowie wymienili spojrzenia. Sang-u nie dopytywał o szczegóły, chwycił jedynie karteczkę z zanotowaną datą wręczoną mu przez przyjaciółkę. Ta wpisała wyznaczony termin do harmonogramu, po czym jak gdyby nigdy nic oznajmiła:

– Mąż tej kobiety trzy miesiące temu popełnił samobójstwo, skacząc z dachu. Ona właśnie sądzi się z jego firmą w sprawie wypadku przy pracy i najwyraźniej dostała informację o nas od swojego prawnika. Powiedziała, że odwiedzi gabinet w najbliższy czwartek o czternastej.

– W takim razie przygotuję dokumenty.

Sang-u, który pracował razem z Ji-an od trzech lat, sprawnie przestrzegał wszystkich procedur. Miał dość wyczucia, by nie zadawać dodatkowych pytań o sytuację pacjentki. Obiecali sobie, że powodowani ciekawością, nie będą przywoływać czyjejś śmierci i płynącego z niej smutku. Pochłonięty pracą, rzucił okiem na zegar na ścianie. Wskazówki sekundowe i minutowe zdawały się stać w miejscu, ale gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł, że z wolna się poruszają. Wtedy też, jakby chcąc się upewnić, zapytał:

– Ji-an, nie mówiłaś przypadkiem, że wybierasz się dzisiaj za miasto w związku ze sprawą pani Kang A-in?

– Tak, mam spotkanie o dziewiętnastej, w Cheonan. Zjem obiad i ruszam w drogę.

Uśmiechnęła się lekko. Przyjaciel udał, że wcale tego nie widzi, i skupił się na kolejnym zadaniu. Kiedy Ji-an uporała się ze wszystkimi obowiązkami biurowymi, z poważną miną zaczęła szykować się do wyjścia. Spakowała laptopa, dokumenty dotyczące sprawy i dwa dyktafony. Teczka z papierami była wypchana po brzegi i już na pierwszy rzut oka wyglądała na ciężką. Ji-an jednak z łatwością chwyciła torbę, jakby przyszło jej kiedyś dźwigać znacznie cięższe rzeczy. Ten dzień niczym nie różnił się od innych. Nie opuszczała ich przy tym świadomość, że dziś też ktoś umarł. Jakiś człowiek popełnił samobójstwo, a inna osoba straciła kogoś, kogo kochała. I nie wiedziała nawet dlaczego, bo nie mogła go wysłuchać. Z tego powodu w gabinecie nie byli w stanie słuchać żadnej muzyki ani głosów płynących z radia.

*

Ji-an skończyła spotkanie i wracała właśnie do Centrum Autopsji. Kierowała się w stronę dobrze znanej alejki. Wąską, stromą uliczką niosły się dźwięki jej kroków. Żarówka latarni oświetlającej budkę telefoniczną miała już swoje lata, przez co padający z niej blask był mniej intensywny niż pozostałych lamp. Niegdyś samotna, a przez to wyjątkowa, budka stała się teraz jedną z wielu. Wiekowe budynki wokół zostały odremontowane i przekształcone w mieszkania na wynajem, ale ona stała dalej na swoim miejscu, nienaruszona. Ji-an weszła do środka. Wnętrze budki wydawało się jakieś niskie – być może dlatego, że ona urosła, albo z powodu butów na obcasach, które tego dnia włożyła. Spojrzała na zegarek, a zaraz potem chwyciła za telefon.

Piiii. Piiii.

Ten dźwięk zwiastował śmierć, ale Ji-an do samego końca nie mogła odłożyć słuchawki.

– Proszę więc nie myśleć, że panią porzucił. Najzwyczajniej w świecie sądził... że tak będzie najlepiej dla was obojga.

Milczałam.

– A wcale nie było mu łatwo, bo do samego końca troszczył się o rodzinę.

Zakaz piętnowania

Dnia 28 lipca 2022 roku mężczyzna (Kang Ju-yeol, lat 36) nie wstawał z łóżka, choć wybiła już godzina, o której zazwyczaj wychodził do pracy, dlatego żona (Song Yeon-a, lat 33) postanowiła go obudzić. W odpowiedzi usłyszała, że „nie czuje się dobrze”. Mężczyzna dalej leżał, ale koło godziny 10.30 wstał i zanim opuścił mieszkanie, pożegnał się słowami „Niedługo wrócę”. Następnie udał się na dach zamieszkiwanego bloku (udokumentowane dzięki kamerze monitoringu zamontowanej w windzie) i skoczył. Ciało zostało zauważone przez innego mieszkańca bloku koło godziny 10.43. Bezpośrednią przyczyną śmierci było roztrzaskanie kości udowych oraz klatki piersiowej w wyniku upadku. W rodzinie nie dochodziło do większych konfliktów. Małżeństwo miało dwuletniego syna. Mężczyzna był oddany swojej pracy, choć na trzy miesiące przed odebraniem sobie życia zaczął narzekać na związany z nią stres. Miesiąc przed śmiercią rozpoczął leczenie psychiatryczne pod kątem ciężkiej bezsenności. Przepisano mu leki, brak jednak jakichkolwiek informacji o dalszych konsultacjach ze specjalistą – zarówno w formie wizyt, jak i porad telefonicznych. Z powodu uwag męża pacjentka uznała za przyczynę samobójstwa stres wywołany pracą i wniosła oskarżenie przeciw jego pracodawcy, lecz wniosek został odrzucony. W celu złożenia apelacji pacjentka poprosiła o wykonanie autopsji psychologicznej zmarłego. Wszystko wskazuje na konieczność przeprowadzenia badań pod wieloma kątami.

[Wniosek o zbadanie sprawy, 17.11.2022]

Niebo upstrzone delikatnie chmurami wyglądało pięknie. Wystarczyło spojrzeć w górę, by odlecieć myślami daleko stąd i stracić poczucie rzeczywistości. Gdy znalazłam się przed wieżowcem, stawiałam twardo kolejne kroki, ale miałam wrażenie, że moja dusza uciekła z ciała i wzbiła się wysoko w przestworza. Co właściwie zamierzałam zrobić? Po co tu przyszłam? Wcale nie musiałam odpowiadać na pytania, które nagle pojawiły się w mojej głowie. Kiedy przystanęłam, cała reszta potoczyła się naturalnie.

– Weźcie odpowiedzialność za to, co zrobiliście! Firma budowlana XX zabiła mojego męża! Jesteście zwykłymi mordercami!

Po całej ulicy poniósł się mój krzyk. Przechodnie zmierzający w sobie tylko znanych kierunkach przystawali, a mijające mnie auta zwalniały i opuszczano w nich szyby. Nie zwracałam jednak uwagi na wlepione we mnie spojrzenia i uparcie patrzyłam przed siebie. Na wieżowiec wznoszący się tuż przede mną. Powoli uniosłam wzrok i ujrzałam przejrzyste niebo nad budynkiem. Świat znów wydał mi się odległy. Wzięłam głęboki wdech i zdusiłam w sobie jęk. Wrzasnęłam ponownie, tak donośnie, jak jeszcze nigdy dotąd.

– Przez was umarł mój mąż! Zabiliście człowieka! Nasz syn… ledwo skończył dwa lata… Mój mąż nie żyje i to wszystko wasza wina! Bo nie potraficie wziąć odpowiedzialności za własne działania!

Gdy wykrzyczałam te słowa, z budynku wybiegło kilka osób. Mimo to nadal stałam twardo i zaatakowałam po raz trzeci, tym razem bezpośrednio w nich.

– Niesłusznie przenieśliście go do innego działu! Narzuciliście mu za dużo obowiązków! I właśnie dlatego umarł! Mój mąż odszedł przez…

Wtedy moje ramię przeszył ból. Szarpnął za nie sporych rozmiarów mężczyzna w czarnej kamizelce. Otoczyło mnie dwóch facetów w takich właśnie kamizelkach, dodatkowo jeden ochroniarz w spranym niebieskim uniformie i dwóch pracowników biurowych ubranych w garnitury. Jeden z tych ostatnich, mężczyzna w średnim wieku wyglądający na kogoś zajmującego wyższe stanowisko, odsunął człowieka ściskającego moje ramię i przemówił spokojnym tonem:

– Droga pani, takim zachowaniem tylko sprowadzi pani na siebie kłopoty. Przecież wyrok już zapadł. Sąd potwierdził, że nie zrobiliśmy nic złego.

– Mój mąż umarł… Odebrał sobie życie trzy miesiące po przeniesieniu do innego działu. Skoczył z dachu bloku, w którym mieszkaliśmy! Nasze dziecko… Dopiero skończyło dwa lata… A wy umywacie ręce?

– Rozumiem, co pani czuje. Naprawdę. Ale takim zachowaniem stawia nas pani w trudnej sytuacji. Nie będziemy mieli innego wyjścia, jak wytoczyć pani proces. Tymi krzykami zakłóca nam pani tylko pracę. Co sobie pomyślą inni pracownicy, widząc takie zamieszanie?

– Dowiedzą się przynajmniej, że ich pracodawca wykańcza ludzi.

Z całych sił zacisnęłam zęby. Gdybym tylko mogła, najchętniej naplułabym mu w twarz. Mężczyzna w garniturze przeczesał dłonią przyprószone lekką siwizną włosy, dając w ten sposób do zrozumienia, jak bardzo męczy go całe zajście. Gdy dostrzegłam, z jakim wyrazem twarzy zerka na obserwujących nas przechodniów, wezbrała we mnie wściekłość. Pozory… Tak bardzo liczyło się dla nich to, co pomyślą inni. Ludzie, którzy tak się troszczą o swoją opinię, zabili mojego męża. A teraz udają, że wcale nie doprowadzili do jego śmierci, próbują wyjść na tych dobrych. Zlustrowałam go bacznie, nawet na moment nie odwracając oczu. Przedstawiciel firmy wziął głęboki wdech, po czym odezwał się ponownie, próbując zachować spokój:

– Stawia nas pani w trudnej sytuacji. Skończmy na dziś. Jest zimno, poza tym wspominała pani, że ma dziecko, prawda? Szkoda malucha, którego matka wyprawia takie rzeczy.

Lekko szyderczy ton, jaki przybrał pod koniec, zadziałał mi na nerwy. Ostatnie słowa przypominały ostro zakończony hak, który wbił mi się prosto w serce i próbował rozedrzeć je na strzępy.

– Ty draniu…

Mężczyzna ponownie rozejrzał się wokół, badając spojrzenia gapiów. Ten widok sprawił, że odebrało mi mowę. Zupełnie mnie nie rozumiał. Nie wiedział, jak czuje się kobieta po utracie męża. Jakim ciężarem była sama myśl o wychowywaniu dziecka bez ojca. Nie miał pojęcia, jakie emocje targają rodziną pozostawioną przez samobójcę. Mieszanina wściekłości, smutku i całej masy innych uczuć spowodowała, że nie mogłam wydusić z siebie słowa.

Zbliżył się do mnie i rzucił ściszonym głosem:

– Niech pani już pójdzie i zajmie się swoimi sprawami. Samobójstwo czy nie, dlaczego próbuje pani zrzucić winę za czyjąś śmierć na firmę? Chodzi o pieniądze? Skoro czuje się pani pokrzywdzona, proszę złożyć apelację, zamiast odstawiać takie cyrki. Chociaż pewnie i to na nic się nie zda.

– Będę walczyć do końca… Póki prawda nie wyjdzie na jaw! Wszyscy jesteście mordercami, co do jednego! Ty również!

– Jak już mówiłem, jeśli uważa pani, że doszło do jakiegoś zaniedbania, proszę darować sobie takie przedstawienia i udowodnić nam to zgodnie z prawem. A teraz proszę sobie pójść… – W jego głosie dało się słyszeć narastające poirytowanie.

Dwóch pracowników w kamizelkach stało po jego bokach. Między nami znajdowali się ochroniarz oraz mężczyzna w garniturze wyglądający na niższego pozycją niż mój rozmówca. Wszyscy zerkali ukradkiem po sobie, starając się wybadać sytuację. Znów liczyły się tylko te cholerne pozory. Moje ciało zastygło w bezruchu, mogłam zdobyć się co najwyżej na to, by wwiercać w nich wzrok jak ostatnia wariatka. Nie zdawali sobie sprawy, jak podle się czuję. Przy każdym przełknięciu śliny w gardle pojawiał się ostry ból, jakbym w ustach miała ciernie.

– No już, złapcie jakąś taksówkę. Proszę, niech pani wsiada. – Mężczyzna wypowiedział te słowa nonszalanckim tonem.

Podwładny, którego przyprowadził ze sobą, ruszył pospiesznie w stronę ulicy. Przystanął przy samym krawężniku i wymachiwał dłonią, próbując jak najszybciej zatrzymać jakiś wolny pojazd. Nikt nie raczył nawet zaczekać na moją odpowiedź. Kiedy tylko udało się złapać taksówkę, mężczyzna skierował się w stronę budynku, ale wcześniej rzucił mi jeszcze na odchodne:

– Zapłacę za przejazd, więc proszę jechać i zająć się dzieckiem. I przede wszystkim darować sobie te wygłupy.

Patrzyłam na jego plecy, gdy odchodził. Stawiał długie, pewne kroki. W jednej chwili wzięło mnie na wymioty, więc przełknęłam kwaśną ślinę zgromadzoną w ustach. Odpłynęłam. Wszystko wydawało się takie odległe. Kiedy stałam w bezruchu, oszołomiona, młody pracownik biura objął mnie ramieniem i zaprowadził do taksówki. Moje stopy sunęły dalej, pozbawione sił. Mężczyzna w czarnej kamizelce stał na baczność, uważnie mi się przyglądając. A ja wciąż widziałam wyraźnie przed oczami plecy tamtego człowieka, gdy kierował się z powrotem do budynku. Jego podwładny wepchnął mnie do auta i zaraz potem, wsuwając przez okno białą kopertę, powiedział:

– To na przejazd. Do widzenia. Panie kierowco, proszę bezpiecznie dowieźć ją na miejsce!

Taksówka ruszyła, wbrew mojej woli. Główna ulica ciągnąca się między Yeoksam i Gangnam przywodziła mi na myśl piekło. Czy mój mąż też, jeżdżąc tą drogą do firmy, która sprawiła mu tyle bólu, że zdecydował się na śmierć, czuł dokładnie to samo co ja w tamtym momencie? Czy codziennie towarzyszyło mu takie cierpienie? Czy wiedział, że następnego dnia, a potem i kolejnego, wciąż będzie na nie skazany?

Gdy tylko o tym pomyślałam, niespodziewanie wybuchnęłam płaczem. Wnętrze taksówki sunącej nie wiadomo dokąd wypełniały moje jęki i zawodzenie. Nieprzestające płynąć łzy moczyły moje ubranie. Czy pozostał mi już tylko żal? Dlaczego nie mógł wrócić do domu, cały i zdrowy? Nie mogłam sobie wybaczyć. Tego, że nie zauważyłam, że nie zdołałam go powstrzymać… Nieważne jednak, jak głębokie były moje wyrzuty sumienia, czas płynął nieubłaganie. Świat pozostawał niewzruszony.

*

Powiedziano mi, że Centrum Autopsji Psychologicznej znajduje się niedaleko stacji metra, ale chyba przez to, że droga prowadziła pod górę, zdawała się nie mieć końca. Po jakichś pięciu minutach spaceru główną ulicą skręciłam w prawo. Wówczas moim oczom ukazała się wąska alejka ciągnąca się w stronę wzniesienia. Na szczęście lakierowane buty w kolorze kości słoniowej, które włożyłam, nie miały wysokich obcasów, więc nie przeszkadzały specjalnie podczas wspinaczki. Tup-tup. Stawiałam kolejne kroki, aż dotarłam do skrzyżowania.

To musi być gdzieś tutaj, pomyślałam.

Przystając, rozejrzałam się wokół. Mapa sugerowała, że jestem w dobrym miejscu. Po pięciu minutach stania jak kołek dostrzegłam sklepik na rogu. Wyglądał na dość stary; pewnie na tyle głęboko zapuścił korzenie w sąsiedztwie, że nawet całodobowe sieciówki nie były w stanie go wygryźć. Na niskim podeście przed sklepem siedziała grupka staruszków popijających alkohol. Kobieta wyglądająca na właścicielkę stanęła akurat w drzwiach z butelką w ręce, kiedy nasze oczy się spotkały. Zamierzałam pospiesznie odwrócić wzrok, ale zawołała do mnie z daleka:

– A co panienka tam tak stoi?!

– Ach… Szukam pewnego miejsca – odparłam, siląc się na niezręczny uśmiech.

Właścicielka przyglądała mi się bez skrępowania. Wciąż zerkałam to na mapę, to na okoliczne budynki, ale nie potrafiłam ruszyć z tego skrzyżowania.

Ponownie usłyszałam głos kobiety:

– Panienka do tej agencji detektywistycznej?

– Agencji?

– Tej, co to szukają przyczyny czyjejś śmierci! To w budynku za rogiem. O tam, na trzecim piętrze.

– Och…

Podążyłam wzrokiem we wskazanym przez nią kierunku.

Zobaczyłam szyld. Centrum Autopsji Psychologicznej – piętro 3.

Właśnie o tym miejscu wspomniał mój prawnik. Udałam się do niego, kiedy złożony przeze mnie wniosek o uznanie śmierci męża za wypadek przy pracy został odrzucony. Potrzebowałam kogoś, kto pomógłby mi zająć się apelacją. Spytał, co powiem na to, żeby wystąpić o przeprowadzenie autopsji psychologicznej. Wyjaśnił pokrótce, że zajmujące się tym ośrodki badają możliwe przyczyny odebrania sobie życia, a także wspierają pogrążoną w żałobie rodzinę, jednocześnie wdrażając szkolenia mające przeciwdziałać samobójstwom. Spokojnym tonem dodał: „Powinna pani odwiedzić taką placówkę, żeby sama się przekonać, ale podejrzewam, że będą w stanie pani pomóc. Właściwie jestem tego pewien”. Widać było, że martwi go mój stan. W sumie nie było co się dziwić – w ciągu kilku miesięcy schudłam prawie dziesięć kilo, coraz częściej wpadałam w złość i przy tym stałam się małomówna. Pewnie gdyby zobaczył mnie jakiś lekarz, od razu trafiłabym do szpitala.

– Dziękuję – odpowiedziałam właścicielce sklepu.

Skinęłam delikatnie głową i ruszyłam dalej. Kiedy niskie obcasy moich butów zaczęły stukać o asfalt, ulicą poniósł się głośny dźwięk kroków. Musiałam się denerwować, bo palce u dłoni lekko mi drżały. Gdy otworzyłam szklane drzwi prowadzące do wnętrza starego budynku, moim oczom ukazał się korytarz znacznie czystszy niż zewnętrzna elewacja. Nie było tam windy, więc zaczęłam się wspinać po schodach. Ostrożnie pokonywałam kolejne stopnie, skupiając się na własnym oddechu. Nie miałam pojęcia, że takie miejsce w ogóle istnieje i że przyjdzie mi tu trafić. Podczas gdy pogrążyłam się w rozważaniach, czemu to wszystko musiało spotkać akurat mnie, zdążyłam dotrzeć na trzecie piętro. Stanęłam naprzeciw nieskazitelnie czystych szklanych drzwi – nie było na nich ani jednego odcisku. Kiedy ułożyłam dłoń na białej klamce i pchnęłam je, rozległ się dzwonek. W jednej chwili wszystkie moje myśli uleciały, pozostawiając jedynie miejsce odbijającej się echem melodii.

– Dzień dobry. Pani Song Yeon-a, zgadza się?

– Tak.

Dźwięk niskiego głosu wypowiadającego moje nazwisko sprawił, że nieco się uspokoiłam. Jego właścicielka wydała mi się delikatna, choć jednocześnie stanowcza. Jasny, a zarazem pozbawiony energii uśmiech zdradzał, czym się zajmuje. Brązowe spodnie i pasująca do nich bluzka nadawały kobiecie schludny wygląd, a zadbane, dobrze ułożone włosy powodowały, że roztaczała wokół siebie aurę osoby przywiązującej wagę do szczegółów. Mimo że stałam nieruchomo w wejściu, nie pospieszała mnie. Odczekała chwilę, po czym odezwała się ostrożnie:

– Może chciałaby pani usiąść? Napije się pani ciepłej herbaty?

– Och… Tak.

Posłuchałam jej i powoli ruszyłam we wskazanym kierunku. W końcu przyszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Usiadłam na sofie. Była wygodna – ani przesadnie miękka, ani za twarda. Nad materiałowym obiciem unosiła się delikatna woń bawełny. Gdy tylko dotarła do moich nozdrzy, zaczęłam z wolna zapoznawać się z otoczeniem. Przestronny hol z wydzieloną przestrzenią biurową i ustawione w nim kanapy. Niski stolik. Pomieszczenie w rogu odgrodzone od reszty za pomocą ścianek działowych z nieprzejrzystego szkła. Wzór przypominający fale na białym suficie. Eleganckie wnętrze kontrastowało ze starym ogromnym oknem i malującym się za nim widokiem. Kiedy rozglądałam się wokół, kobieta ostrożnie postawiła przede mną filiżankę herbaty i usiadła naprzeciw.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

Brak wskazań do oskarżenia

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Dwie twarze

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Coś ważniejszego niż prawda

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Gdy na dobre upadniesz

Rozdział dostępny w pełnej wersji

– …dlaczego to zrobiła?

– To pytanie nie ma sensu. Nie wiem.

Ludzie, którzy zjawili się na pogrzebie, też pytali, czemu się zabiła.

Nie jest mi smutno, bo odebrała sobie życie, ale dlatego że już jej nie ma.

Ty… czujesz przecież to samo.

Wyrazić to, co leży na sercu

Rozdział dostępny w pełnej wersji

OD AUTORKI

Rozdział dostępny w pełnej wersji