Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Ostrożnie chłopcy” to parodia na poważnie… w stylu western. Przebieg i skutki rewolwerowego pojedynku przedstawione w typowo westernowej konwencji. A wszystko okraszone pełnymi ironii rysunkami samego Autora.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 51
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Butch nasunął kapelusz na oczy.
Stał w rozkroku na środku main street, zatknąwszy kciuki za kieszenie spodni.
Rozglądnął się.
Ulica powoli zapełniała się ludźmi.
– How do you do, Krawiec! – rzucił ktoś na powitanie.
Odwzajemnił skinieniem głowy. Zerknął w bok i… gwałtownie się odwrócił.
Mosiężny dysk wiszący nad szyldem o wymownej nazwie „BARBER” połyskiwał w słońcu niczym wojskowy heliograf, boleśnie oślepiając.
Mrużąc oczy, spojrzał przed siebie. Obojętny... spokojny... opanowany...
Poruszył się, obciągając oburącz poły kamizelki.
Po ludziach przebiegł szmer. Podniecenia i ciekawości zarazem.
Nie bez powodu. W powietrzu wisiało coś niepokojącego. Jak przed nadciągającym tornadem…
Lada chwila mógł tu zjawić się... Morgan. A wtedy...
– Good, very good!
Szybkim ruchem wyszarpnął zza pasa rękawiczkę i wciągnął ją na dłoń. Zgiął i rozprostował palce, sprawdzając pewność chwytu. Zmarszczył brwi niezadowolony.
Zacisnął pięść i wymownie walnął nią w lewą otwartą dłoń... raz... drugi i trzeci…
Dobrze wiedział, co robi. Nie ma nic gorszego niż kolba rewolweru wyślizgująca się ze spoconej dłoni. Szczególnie wtedy, gdy stoi ktoś naprzeciw. Z gnatem gotowym do strzału.
Zbyt ciasna rękawiczka pękła, odsłaniając naprężone knykcie.
– Shit! – zaklął ze złością.
Zerwał ją i odrzucił precz, pozbywając się zbędnego balastu.
Otaczający go kręgiem ludzie nie spuszczali go z oczu.
– Ej, Butch... chcesz? To dobre na nerwy – zagadał jeden z nich, strzykając przez zęby przeżuwaną prymką.
Butch, kręcąc głową, odmówił.
– Nie, to nie... bez łaski – mruknął natręt, chowając tytoń do kieszeni.
A czas, jakby stanął w miejscu... Upał. Ani skrawka cienia.
Wszyscy zamarli, kryjąc się przed słońcem pod okapami i pod szerokimi rondami stetsonów.
– Damned, żeby to się już wreszcie zaczęło!
Zgrzytnęły okute drzwi i z kantoru pod szyldem „SHERIFF OFFICE” wyszedł facet z przypiętą do piersi gwiazdą. U boku miał colta, za plecami zastępcę. Też uzbrojonego po zęby. Rozpuścił badawczy wzrok dokoła, dokładnie lustrując przedpole.
Na pozór wydawało się, że wszystko jest w porządku.
Żar z nieba tylko lał się coraz większy. No, ale był to przecież lipiec. Trzydziesty trzeci równoleżnik. Czterdziesty ósmy stan. Na zachód od Rio Grande.
Wiatrak przy miejskiej studni obracał się leniwie, trącany delikatnym powiewem wiatru. Była to jedyna widoczna oznaka życia w tej zamarłej w bezruchu mieścinie.
Nie było tu ani sędziego pokoju, ani burmistrza, ani banku, ani stacji kolei żelaznej, omijającej osadę z daleka. Ot, dziura zabita deskami. Tylko saloon „Pod Byczym Łbem” i urząd szeryfa z aresztem, okupowanym najczęściej przez zabłąkanych pijaków. Ponadto szewc, krawiec, kowal oraz trumniarz i grabarz w jednej osobie.
No i grosernia – kolonialny sklep. Za medyka robił felczer, stary rebeliant, który dla cierpiących miał tylko jedno lekarstwo... Dla koni – kulę w łeb. Dla ludzi zaś – lewatywę i werset z Biblii o przejściu bez lęku przez ciemną dolinę, odmawiany zwykle nad świeżo uklepanym grobem. Dla tej garstki osadników, żyjących nie wiadomo z czego i po co – w sam raz.
Czerwonoskórych tu też nie uświadczył. Bo nie było tu dla nich nic do roboty. Ani koni do zwędzenia, ani krów, ani dziewek do porwania na squaw – z braku własnych. A potrzebne były jak ognista woda. Blade twarze bowiem tak przetrzepały Indiańcom skórzane liggingi, że brakowało babskich rąk, żeby uszyć nowe.
Raz tylko zjawił się jakiś stary Komancz o imieniu Wyleniały Sęp, który – idąc o zakład – zjadł na surowo własne mokasyny, popijając je wygraną kwaterką „czerwonego oka”. I to nie dlatego, że był taki głodny, tylko tak bardzo chciało mu się pić. Rozrywki takie jednak trafiały tu się z rzadka. Życie na Kresach toczyło się twardym kołem.
No i był jeszcze fryzjer. Taki miejscowy Jonasz, na którego wylewano z byle powodu całe kubły pomyj, obarczając go winą za wszelkie niepowodzenia. Toteż i wyglądał jak ofiara losu i siedem boleści jednocześnie, a nawet jeszcze gorzej. Tak jak dziś… jak siedem grzechów głównych nie godnych rozgrzeszenia.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Krzysztof Kris Cedro – urodzony w 1941 roku w Keszthely nad Balatonem zodiakalny Rak. Autor licznych esejów (m.in. „Moje rozważania o."), reportaży i felietonów (w szczególności dla magazynu "Polski Traker" i wydawnictw związanych ze środowiskiem country). Twórca jedynych w swoim rodzaju opowiadań w stylu western (m.in. "W blasku cynowych gwiazd", "Z coltem u boku", "Ostrożnie chłopcy") i anegdotycznych wspomnień (kwartalnik "Wiadomości ASP", 2008-2009). Autor ponad 100 tekstów piosenek - nagrywanych i wykonywanych przez wielu polskich artystów. Tekściarz Roku w internetowym rankingu "Giganci Country" (1998). Wspólnie z Korneliuszem Pacudą i Robertem Szymańskim, twórca libretta i tekstów piosenek do musicalu "Historia kowboja Martina Mroza", (premiera na 26. Międzynarodowym Festiwalu "Piknik Country", Mrągowo 2008). Współorganizator i producent imprez estradowych w stylu country i folk na terenie całego kraju. Menedżer kilku grup country - Konwój, Dystans, Johnny Walker i Coach. Działacz społeczny i członek stowarzyszeń twórczych: ZPAP, ZAiKS, SDRP i SMCountry. Krzysztof Kris Cedro jest też absolwentem Wydziału Malarstwa i Grafiki Akademii Sztuk Pięknych (ASP) w Krakowie (1967) - malarzem, grafikiem, projektantem i rysownikiem-portrecistą. Jest autorem m.in. 555 portretów krakowskich osobistości zaprezentowanych przez niego w albumie "Krakowiaczek ci ja", 92 portretów znanych polskich lekarzy, których ukazał w "Szkicach i wspomnieniach z dziejów Wydziału Lekarskiego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego (SUM) w Katowicach, 45 portretów największych gwiazd światowej muzyki rozrywkowej opublikowanych w "Historii muzyki rozrywkowej w zarysie" Radosława Rabiańskiego, 180 karykatur i portretów bywalców cafe baru "Rio", pubu "Vis a Vis" i Klubu Dziennikarzy "Pod Gruszką" (wszystkie w Krakowie) czy wreszcie ilustracji do "Legend krakowskich" Jerzego Czarneckiego, bajki "O smoku wawelskim i królewnie Wandzie" Wiesława Siekierskiego i opowiadań własnych. Ma w swoim dorobku wiele wystaw. Wśród nich można wymienić wystawę "Okiem Krisa" (Dom Kultury "Zodiak", Mrągowo 1989), na której można było zobaczyć 80 portretów polskich muzyków folkowych, czy wystawę "Sami swoi", na której pokazał 100 portretów polskich artystów-plastyków (Kraków 1990). Jest takie twórcą monumentalnych panneau i murali na elewacjach i we wnętrzach budynków w Nowym Sączu, Krynicy, Grybowie i Krakowie, w tym zegara słonecznego na dziedzińcu I Liceum Ogólnokształcącego im. B. Nowodworskiego w Krakowie (1988), a takie aranżacji reprezentacyjnych wnętrz w Parkhotelu Schönbrunn w Wiedniu (1975). Jest przewodnikiem artystycznym grupy twórczej "Amarant". Jego życiowa dewiza to: "Byle do przodu, bracie!"
Korekta
Zespół Diversitas
Redakcja
Radosław Rabiański
Projekt okładki
Krzysztof Kris Cedro
Oprawa graficzna
Krzysztof Kris Cedro
Copyright © by Krzysztof Kris Cedro
Kraków 2016
Wszelkie prawa zastrzeżone. Każda reprodukcja lub adaptacja całości bądź części niniejszej publikacji, niezależnie od zastosowanej techniki reprodukcji (drukarskiej, fotograficznej, komputerowej, etc.), wymaga pisemnej zgody Autora i Wydawcy.
Langpol Sp. z o.o.
Wydawnictwo Diversitas
ISBN 978-83-7803-004-1
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com