Otello - William Shakespeare - ebook

Otello ebook

William Shakespeare

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Maur Othello, dowódca weneckiej armii, żeni się z Desdemoną. Jego chorąży Jago pod wpływem frustracji sugeruje Othellowi, że Desdemona go zdradza. Choć nic nie potwierdza tych zarzutów, w Othellu budzi się zazdrość, która daje początek tragicznym wydarzeniom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 116

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Osoby

OTHELLO, szla­chetny Maur w służ­bie Pań­stwa Wenec­kiego

BRA­BAN­TIO, sena­tor wenecki, ojciec Des­de­mony

CAS­SIO, namiest­nik Othella

JAGO, cho­rąży Othella

RODE­RIGO, szlach­cic wenecki

DOŻA WENE­CJI

Sena­to­ro­wie

MON­TANO, zarządca Cypru przed Othel­lem

GRA­TIANO, brat Bra­ban­tia

LODO­VICO, krewny Bra­ban­tia

Bła­zen, w służ­bie Othella

DES­DE­MONA, córka Bra­ban­tia, żona Othella

EMI­LIA, żona Jagona

BIANCA, kur­ty­zana

Żeglarz, Goniec, Herold, Ofi­ce­ro­wie, Szlachta, Muzy­kant i Służba

Miej­sce: Akt I w Wene­cji; Akty II–V na Cyprze

Akt I

Scena I

Wene­cja. Ulica.

Wcho­dzą JAGO i RODE­RIGO.

Rode­rigo

Zamilcz, nie wmó­wisz mi tego. Jak mogłeś,

Sakiewką moją rzą­dząc jak swą wła­sną,

Tak mnie pokrzyw­dzić, Jago, wie­dząc o tym.

Jago

Na Krew Naj­święt­szą, nie chcesz mnie wysłu­chać.

Jeśli przy­śniła mi się choć rzecz taka,

Wzgardź mną.

Rode­rigo

Wma­wia­łeś we mnie, że go nie­na­wi­dzisz.

Jago

Brzydź się mną, jeśli nie jest tak: W tym mie­ście

Trzech moż­nych ludzi w pas mu się kła­niało,

By mnie uczy­nił swoim namiest­ni­kiem,

A, na mą wiarę, wiem, jak mam się cenić

I godny jestem tego sta­no­wi­ska.

Lecz on, wie­dziony pychą w swych zamia­rach,

Wywi­nął im się napu­szoną mową,

Pełną strasz­li­wych wojen­nych okre­śleń

I w końcu

Orę­dow­ni­kom mym odma­wia, mówiąc:

„Sam już wybra­łem swego ofi­cera”.

A kim oka­zał się on?

Z pew­no­ścią wielki jest to mate­ma­tyk,

Ów Michał Cas­sio, z rodu Flo­ren­tyń­czyk,

Roz­mi­ło­wany aż do opę­ta­nia

W pew­nej nie­wie­ście pięk­nej; ni­gdy dotąd

Nie powiódł w pole żad­nego oddziału,

A wię­cej nie wie o wojen­nych spra­wach

Niż prządka, jeśli nie liczyć teo­rii

Z ksiąg, w któ­rych owi kon­su­lo­wie w togach

Umieją radzić jak on po mistrzow­sku;

Zwy­kłe gadul­stwo i brak doświad­cze­nia

To cała jego żoł­nierka; a jed­nak

Został wybrany, panie, a ja, który

Na Rodos, Cyprze i w innych kra­inach,

Tak chrze­ści­jań­skich, jak pogań­skich, dałem

Dowody męstwa, na które sam patrzył,

Wiatr utra­ci­łem w żaglach, a skradł mi go

Ten nędzny rach­mistrz, pomoc­nik w kan­to­rze.

Wnet namiest­ni­kiem jego został, ja zaś,

Strzeż Bóg, cho­rą­żym jego czci­god­no­ści.

Rode­rigo

Nie­biosa! Wolał­bym być jego katem.

Jago

Cóż, nie ma rady, to prze­kleń­stwo służby,

Że wynie­sie­nie dać może poręka

Albo przy­chyl­ność, nie prawo star­szeń­stwa

Dawne, gdzie każdy drugi był dzie­dzi­cem

Pierw­szego; a więc sam tu osądź, panie,

Czy jest przy­czyna spra­wie­dliwa, abym

Miło­wał Maura.

Rode­rigo

Więc bym mu nie słu­żył.

Jago

O panie, bądź spo­kojny.

Służę mu, aby za wszystko odpła­cić:

Każdy nie może być panem, a także

Każdy pan służby nie może mieć wier­nej.

Wielu dostrze­żesz pokor­nych nic­poni,

Gną­cych kolana i roz­mi­ło­wa­nych

W wier­nym słu­żal­stwie i wię­zach nie­woli;

Człek taki trwoni czas jak osioł pań­ski

Za obrok tylko, by iść precz na sta­rość;

Chło­sta na takich uczci­wych nic­poni!

Są bowiem inni, któ­rzy przy­bie­rają

Kształty zewnętrzne i maskę odda­nia,

Lecz serca wła­sne cho­wają dla sie­bie

I słu­żąc panom swym tylko pozor­nie,

Zyski z nich cią­gną piękne, a gdy w końcu

Pod­biją płaszcz swój bogato, skła­dają

Hołd sami sobie; tak, ci mają dusze;

Wyznaję, jestem jed­nym z nich – gdyż, panie,

Pewne to jak twe imię, Rode­rigo,

Że będąc Mau­rem, nie był­bym Jago­nem,

Słu­żąc mu, służę, lecz sobie jedy­nie.

Niech świad­czy Niebo: miłość i powin­ność

Nie dla mnie; pozór ich wie­dzie do celu.

Więc jeśli moje uczynki ujaw­nią

To, co się dzieje w głębi, i ukażą

Kształt serca mego, a ja je położę

Na wła­snej dłoni, aby gołę­bice

Mogły je dzio­bać: nie jestem, czym jestem.

Rode­rigo

Jakże nad losem włada gru­bo­usty,

Że mu to uszło!

Jago

Ojca jej przy­wo­łaj,

Obudź w nim wście­kłość, nie­chaj w pościg ruszy,

Zatruj tam­temu radość, wzburz jej krew­nych,

A choć w kli­ma­cie sprzy­ja­ją­cym żyje,

Plagę much ześlij. Szka­luj go otwar­cie

I połącz jego ucie­chę z udręką,

By odmie­niła się, stra­ciw­szy barwę.

Rode­rigo

Oto dom ojca jej. Zawo­łam gło­śno.

Jago

Uczyń tak, wydaj głos prze­ra­ża­jący

I wrzeszcz strasz­li­wie, jak ów, który ujrzał

Pożar przy­pad­kiem zapró­szony nocą

W lud­nej sto­licy.

Rode­rigo

Hej, ho, Bra­ban­tio, signor Bra­ban­tio, ho!

Jago

Zbudź się, Bra­ban­tio! Zło­dzieje, zło­dzieje!

Wej­rzyj na dom twój, córkę twą i sakwy!

Zło­dzieje, zło­dzieje!

BRA­BAN­TIO poja­wia się w oknie.

Bra­ban­tio

Czemu wrzesz­czy­cie tak strasz­li­wie? Jaką

Sprawę tu macie, wy tam?

Rode­rigo

Signor, czy cała twa rodzina w domu?

Jago

Zamknięte wszyst­kie drzwi?

Bra­ban­tio

Dla­czego pytasz?

Jago

Na rany boskie, okra­dziono cie­bie.

Nie­chaj wstyd każe ci narzu­cić szaty;

Pękło twe serce, stra­ci­łeś pół duszy:

Teraz, tak, teraz wła­śnie, pewien czarny,

Stary tryk parzy się z twą białą owcą.

Wstań, wstań i uderz w dzwon, aby prze­bu­dzić

Oby­wa­teli chra­pią­cych, ina­czej

Dia­beł cię dziad­kiem uczyni! Powia­dam,

Wstań!

Bra­ban­tio

Cóż to? Czy­ście zmy­sły postra­dali?

Rode­rigo

Naj­czci­god­niej­szy panie, czy znasz głos mój?

Bra­ban­tio

Nie. A kim jesteś?

Rode­rigo

Zwą mnie Rode­rigo.

Bra­ban­tio

Tym gorzej witam.

Wzbro­ni­łem ci się u drzwi moich wie­szać.

Sły­sza­łeś, jak ci uczci­wie odrze­kłem,

Że nie dla cie­bie jest ma córka; teraz

Pełen sza­leń­stwa, spity po wie­cze­rzy,

W zuchwa­łość dziką zbrojny, tu przy­by­łeś

Mącić mój spo­kój?

Rode­rigo

O panie, panie –

Bra­ban­tio

Bądź pewien, że gniew mój

I sta­no­wi­sko mają moc, byś za to

Gorzko zapła­cił.

Rode­rigo

Cier­pli­wo­ści, panie.

Bra­ban­tio

Cóż mi tu pra­wisz o rabunku? Prze­cież

Jestem w Wene­cji, a dom mój nie stoi

W miej­scu odlud­nym.

Rode­rigo

Czci­godny Bra­ban­tio,

Pro­ste i czy­ste serce mnie przy­wio­dło.

Jago

Na rany boskie, panie, jesteś jed­nym z tych, któ­rzy nie chcą słu­żyć Bogu, gdy dia­beł o to prosi. Ponie­waż przy­by­li­śmy, by oddać ci przy­sługę, bie­rzesz nas za łotrów; chcesz, by córkę twą pokrył arab­ski koń, chcesz, by wnuki twe rżały do cie­bie; będziesz miał wierz­chowce za kuzy­nów i zwią­żesz się węzłami krwi z dzia­ne­tami.

Bra­ban­tio

Cóż za plu­ga­wo­gęby hul­taj z cie­bie!

Jago

Jestem tym, panie, który przy­był, by oznaj­mić ci, że córka twoja i Maur sprzę­gli się teraz w zwie­rzę o dwu grzbie­tach.

Bra­ban­tio

Jesteś nic­po­niem.

Jago

Jesteś sena­to­rem.

Bra­ban­tio

Odpo­wiesz za to. Znam cię, Rode­rigo.

Rode­rigo

Panie, odpo­wiem, za co zechcesz. Jed­nak

Pytam, czy z twoją to wolą i zgodą

(Jak to dostrze­głem po czę­ści) twa piękna

Córka wśród nocy głę­bo­kiej i mar­twej

Zbie­gła pod strażą nie gor­szą, nie lep­szą

Niźli najęty gon­do­lier, łotr zwy­kły,

By wpaść w lubieżny uścisk tego Maura?

Jeśli wiesz o tym i sam zezwo­li­łeś,

Krzyw­dzi cię nasza bez­czelna zuchwa­łość.

Lecz jeśli nie wiesz, moja oby­czaj­ność

Mówi, że krzyw­dzi nas twoja przy­gana.

Nie wierz, że mógł­bym, wzgar­dziw­szy grzecz­no­ścią,

Igrać z god­no­ścią twoją tak bez­tro­sko.

Córka twa (jeśli jej nie zezwo­li­łeś,

Powta­rzam) wielce się sprze­nie­wie­rzyła,

Wią­żąc powin­ność swą, urodę, rozum

I los z wędrow­nym cudzo­ziem­cem, który

To tu, to ówdzie błąka się po świe­cie.

Sprawdź to nie­zwłocz­nie. Jeśli jest w kom­na­cie

Lub w twoim domu, wów­czas spraw, by spa­dła

Pań­stwa naszego spra­wie­dli­wość na mnie

Za to oszu­stwo.

Bra­ban­tio

Hej, skrze­sać tu ognia!

Podać mi świecę, zwo­łać wszyst­kich ludzi;

To wyda­rze­nie sen mój przy­po­mina,

A podej­rze­nie spo­kój mi odbiera.

Świa­tła, powia­dam, świa­tła!

Znika w górze.

Jago

Żegnaj, muszę

Już cię opu­ścić; nie byłoby dobrze

Ani sto­sow­nie, zwa­żyw­szy mą służbę,

Gdy­bym miał świad­czyć (a będę, zostaw­szy)

Prze­ciw Mau­rowi; dobrze znam to pań­stwo.

Choć mu przy­ganę czyn ten może przy­nieść,

Nie mogą wygnać go, gdyż jest wybrany

Gło­sem powszech­nym na wojnę cypryj­ską,

Trwa­jącą wła­śnie, a choćby dać chcieli

W zamian swe dusze, lep­szego nie znajdą

Dla osią­gnię­cia tam swo­ich zamie­rzeń.

Choć nie­na­wi­dzę go jak mąk pie­kiel­nych,

Jed­nak koniecz­ność życiowa mnie zmu­sza,

Bym wzniósł cho­rą­giew i godło miło­ści,

Które doprawdy będzie tylko godłem.

Jeśli go zna­leźć pra­gniesz bez błą­dze­nia,

Popro­wadź pościg stąd pro­sto Pod Strzelca;

Będę tam przy nim. A teraz mi żegnaj.

Wycho­dzi.

Wcho­dzi BRA­BAN­TIO w noc­nej sza­cie,

a z nim Słu­dzy nio­sący pochod­nie.

Bra­ban­tio

Nazbyt praw­dziwe jest to zło; znik­nęła,

A nie­na­wistny czas może mi przy­nieść

Gorycz jedy­nie. Powiedz, Rode­rigo,

Gdzie ją widzia­łeś? (Nie­szczę­sną dzie­weczkę!)

Z Mau­rem tym, mówisz? (Któż zechce być ojcem?)

Jak ją pozna­łeś? (O, jakże mnie zwio­dłaś,

Nad rozum ludzki!) Cóż ci rze­kła? Daj­cie

Świec wię­cej, krew­nych mych wszyst­kich prze­budź­cie!

Czy ślub już wzięli? Jak ci się wydaje?

Rode­rigo

Szcze­rze mówiąc, sądzę, że tak.

Bra­ban­tio

Nieba, ucie­kła, lecz jak? Krew zdra­dziecka!

Odtąd, ojco­wie, nie wierz­cie umy­słom

Córek swych, patrząc na ich czyny; czyżby

Nie było cza­rów, nisz­czą­cych istotę

Czy­stej mło­do­ści? Powiedz, Rode­rigo,

Czy nie czy­ta­łeś o tym?

Rode­rigo

O tak, panie.

Bra­ban­tio

Wezwij­cie brata mego. Gdy­byś wziął ją!

Jedni tą drogą, inni tamtą! Nie wiesz,

Gdzie ją wraz z Mau­rem możemy pochwy­cić?

Rode­rigo

Sądzę, że wiem, gdzie go przy­dy­bać, panie;

Zechciej wziąć silną straż i ruszyć ze mną.

Bra­ban­tio

Pro­szę cię, pro­wadź, każdy dom poru­szę:

Więk­szość roz­ka­zów mych słu­cha. Do broni!

Wezwać straż nocną. Naprzód, Rode­rigo;

Wdzięcz­ność ma zechce dorów­nać twym tru­dom.

Wycho­dzą.

Scena II

Przed domem Pod Strzel­cem.

Wcho­dzą OTHELLO, JAGO i Służba z pochod­niami.

Jago

Choć mi kazało wojenne rze­mio­sło

Zabi­jać ludzi, jed­nak me sumie­nie

Zabra­nia ludzi mor­do­wać z roz­my­słem;

Brak mi pod­ło­ści, która by usłu­żyć

Mogła w potrze­bie. Dzie­więć albo dzie­sięć

Razy pra­gną­łem pchnąć go tu, pod żebra.

Othello

Dobrze się stało.

Jago

Nie, gdyż paplał podle,

A tak nik­czem­nie i wyzy­wa­jąco

Prze­ciw czci two­jej,

Że odro­bina mej bogo­boj­no­ści

Z tru­dem to znio­sła. Powiedz jed­nak, panie,

Czy oże­ni­łeś się na dobre? Bowiem

Możesz być pewien, że ów magni­fico

Wielce lubiany jest i tak jak książę

Głos ma podwójny. Roz­wie­dzie on cie­bie

Lub cię okieł­zna i da zaznać cier­pień,

Któ­rymi prawo (a może je zmu­sić)

Da mu cię spę­tać.

Othello

Nie­chaj się sprze­ci­wia.

Usługi, które odda­łem Signo­rii,

Zakrzy­czą jego skargi. Nie wie o tym –

O czym opo­wiem, gdy dojdę do wnio­sku,

Że prze­chwał­kami zdo­bywa się god­ność –

Iż się wywo­dzę z kró­lew­skiego rodu,

A me zasługi, nie zdej­mu­jąc czapki,

Mogą roz­ma­wiać z tym wynio­słym losem,

Który mi przy­padł; albo­wiem wiedz, Jago:

Gdy­bym nie kochał gład­kiej Des­de­mony,

Ni­gdy bym mojej wol­no­ści bez gra­nic

Nie dał ogro­dzić za wszyst­kie mórz skarby.

Lecz spójrz, zbli­żają się tu jakieś świa­tła.

Jago

To roz­ju­szony ojciec z przy­ja­ciółmi.

Naj­le­piej zro­bisz, wcho­dząc.

Othello

Nie, zostanę.

Muszą odna­leźć mnie. Moje przy­mioty,

Me prawo do niej i czy­stość mej duszy

Naj­le­piej świad­czyć będą. Czy to oni?

Jago

Na Janusa, sądzę, że nie.

Wcho­dzą CAS­SIO, Ofi­ce­ro­wie i Ludzie z pochod­niami.

Othello

Słu­dzy ksią­żęcy wraz z moim przy­bocz­nym.

Niech noc wam sprzyja, moi przy­ja­ciele!

Jakie nowiny?

Cas­sio

Książę cię pozdra­wia,

Mój gene­rale, pro­sząc, byś się sta­wił

Spiesz­nie, naj­spiesz­niej, cho­ciażby w tej chwili.

Othello

O cóż tam idzie, jak sądzisz?

Cas­sio

Wnio­skuję,

Że to wieść jakaś przy­nie­siona z Cypru.

Sprawa jest pilna, galery wysłały

Dwu­na­stu goń­ców kolejno tej nocy,

A jeden wpa­dał na pięty dru­giemu.

Wstaw­szy, przy­byli na obrady liczni

Sena­to­ro­wie; są w pałacu doży;

Wezwano cie­bie pospiesz­nie, a kiedy

Nie zna­le­ziono cię na twej kwa­te­rze,

Senat roze­słał trzy różne oddziały,

By cię odszu­kać.

Othello

Dobrze, że ty wła­śnie

Mnie odna­la­złeś. Wejdę tu na słowo

I ruszam z wami.

Wycho­dzi.

Cas­sio

Cóż on tutaj czyni,

Powiedz, cho­rąży?

Jago

Tej nocy posiadł lądowy galeon:

Jeśli mu prawo przy­zna ową zdo­bycz,

Będzie już odtąd na zawsze boga­czem.

Cas­sio

Nie mogę pojąć.

Jago

Oże­nił się.

Cas­sio

Z kimże?

Wcho­dzi OTHELLO.

Jago

Z… Kapi­ta­nie, idziesz?

Othello

Idę z wami.

Cas­sio

To inny oddział, który szu­kał cie­bie.

Wcho­dzą BRA­BAN­TIO, RODE­RIGO i inni, nio­sący świa­tła i zbrojni.

Jago

Oto Bra­ban­tio, gene­rale; strzeż się,

Idzie w zamia­rach złych.

Othello

Hej wy tam, stój­cie!

Rode­rigo

Signor, to Maur.

Bra­ban­tio

Chwy­tać go, zło­dzieja!

Doby­wają broni z obu stron.

Jago

Pra­gnę ci sta­nąć, panie Rode­rigo.

Othello

Skryj­cie do pochew mie­cze, bo je rosa

Rdzą może pokryć. Mój dobry signo­rze,

Sędzi­wość twoja więk­szy posłuch wzbu­dzi

Niźli twój oręż.

Bra­ban­tio

Nędzny zło­dzieju, gdzie skry­łeś mą córkę?

Choć potę­piony, czar rzu­ci­łeś na nią;

Niech świad­czy każda rozumna istota

(Jeśli w łań­cu­chy magii jej nie skuto),

Czy dziew­czę kru­che tak, piękne, szczę­śliwe

I tak prze­ciwne mał­żeń­stwu, gar­dzące

Naj­bo­gat­szymi i utre­fio­nymi

Ulu­bień­cami całego narodu,

Mogłoby (drwinę ogółu ścią­ga­jąc)

Uciec spod pie­czy bli­skich na to łono

O bar­wie sadzy, do takiej istoty

Jak ty, by trwo­żyć się, a nie rado­wać?

Niech mnie świat sądzi, jeśli nie jest jasne,

Że ją pod­da­łeś swym nik­czem­nym cza­rom,

W kru­chą jej mło­dość godząc odwa­rami

Lub mine­ra­łem, który mąci rozum.

Chcę, by roz­wa­żył to sąd, gdyż rzecz taka

Praw­do­po­dobna jest i wia­ry­godna.

Poj­many pój­dziesz, oskar­żam cię bowiem,

Że świat znie­wa­żasz, upra­wia­jąc sztuki

Wzbro­nione ludziom, wyjęte spod prawa.

Bierz­cie go; jeśli zechce się opie­rać,

Sam będzie winien.

Othello

Powstrzy­maj­cie dło­nie,

Wy, moi ludzie, i wy, pozo­stali.

Gdy­bym chciał wal­czyć, sam wie­dział­bym o tym,

Bez pod­po­wia­dań. Dokąd mam się udać,

By odpo­wie­dzieć na twe oskar­że­nie?

Bra­ban­tio

Wprost do wię­zie­nia, do chwili, gdy prawo

W sto­sow­nym cza­sie wezwie cię przed sędziów,

Byś odpo­wie­dział.

Othello

A jeśli usłu­cham,

Jak się pogo­dzi z tym doża, któ­rego

Wysłańcy stoją tu u mego boku,

Aby wraz ze mną udać się do niego

Nie­zwłocz­nie w spra­wie pań­stwo­wej?

Urzęd­nik

To prawda,

Naj­czci­god­niej­szy signo­rze; nasz doża

Zwo­łał swą radę i z pew­no­ścią posłał

Także po waszą szla­chet­ność.

Bra­ban­tio

Co? Jak to?

Doża zwo­łuje radę pośród nocy?

Wziąć go. Bła­hostką nie jest moja sprawa,

Doża i każdy z mych braci w sena­cie

Musi to odczuć jako wła­sną krzywdę.

Gdy czy­nów takich nie zechcemy sądzić,

Pogań­scy słu­dzy będą nami rzą­dzić.

Wycho­dzą.

Scena III

Sala rady.

Wcho­dzą DOŻA i Sena­to­ro­wie, zasia­dają wokół stołu oto­czo­nego Służbą.

Doża

W wie­ściach tych ładu i składu zbyt mało,

By dać im wiarę.

Pierw­szy Sena­tor

To prawda; są sprzeczne;

List mój wymie­nia sto i sie­dem galer.

Doża

Mój sto czter­dzie­ści.

Drugi Sena­tor

W moim jest ich dwie­ście.

Lecz choć nie­zgodne są ich wyli­cze­nia

(Gdyż tam, gdzie liczyć nie można dokład­nie,

Zwy­kle roz­bież­ność dostrze­gamy), jed­nak

Wszyst­kie nam mówią o flo­cie turec­kiej,

Która posuwa się w kie­runku Cypru.

Doża

Tak, trzeba przy­jąć podobną moż­li­wość.

Błąd w obli­cze­niu mnie nie uspo­kaja

I skłonny jestem wie­rzyć w zagro­że­nie

Zawarte w wie­ściach.

Żeglarz

na zewnątrz

Hej tam! Hej tam! Hej tam!

Urzęd­nik

To goniec z galer.

Wcho­dzi ŻEGLARZ.

Doża

Cóż tam, co przy­no­sisz?

Żeglarz

Turek kie­ruje się teraz ku Rodos,

To mi pole­cił prze­ka­zać rzą­dowi

Signor Angelo.

Doża

Cóż o tej zmia­nie powie­cie?

Pierw­szy Sena­tor

To sprzeczne

Z roz­sąd­kiem. – Jest to tylko gra pozo­rów,

By na fał­szywy trop nas wpę­dzić. Myślmy

O wadze, jaką Turek przy­wią­zuje

Do Cypru, wów­czas poj­miemy bez trudu,

Że jest cen­niej­szy dlań znacz­nie niż Rodos,

Gdyż łatwiej zdo­być Cypr, źle umoc­niony

I pozba­wiony wszel­kich sił obron­nych,

Które zebrano na Rodos. Myśl o tym

Nie­chaj prze­pę­dzi inną myśl, że Turek

Tak nie­roz­tropny jest, by chciał na końcu

Wziąć naj­waż­niej­sze i rzu­cił zysk łatwy,

Ważąc się przy tym na nie­bez­pie­czeń­stwo,

Które mu nie da naj­mniej­szej korzy­ści.

Doża

Nie, to rzecz pewna; nie zmie­rza ku Rodos.

Urzęd­nik

Oto i wie­ści nowe.

Wcho­dzi Goniec.

Goniec

Oto­ma­no­wie, o naj­czci­god­niejsi,

Ster skie­ro­wali wprost ku wyspie Rodos

I połą­czyli się tam z drugą flotą –

Pierw­szy Sena­tor

Tak jak sądzi­łem. Ilu ich, jak sądzisz?

Goniec

Trzy­dzie­ści żagli i ste­rują znowu

Na powrót; teraz zmie­rzają otwar­cie

W kie­runku Cypru; a signor Mon­tano,

Wasz zaufany, naj­męż­niej­szy sługa,

Wraz z wie­ścią służby wierne wam prze­syła

I prośbę, aby chciano mu dać wiarę.

Doża

A więc to Cypr, z pew­no­ścią.

Czy nie ma w mie­ście Marka Luc­ci­cosa?

Pierw­szy Sena­tor

Jest obec­nie we Flo­ren­cji.

Doża

Nie­zwłocz­nie pismo do niego wypraw­cie.

Pierw­szy Sena­tor

Oto Bra­ban­tio wcho­dzi z męż­nym Mau­rem.

Wcho­dzą BRA­BAN­TIO, OTHELLO, CAS­SIO, JAGO, RODE­RIGO i Urzęd­nicy.

Doża

Mężny Othello, musimy nie­zwłocz­nie

Wysłać cię prze­ciw wro­gim Oto­ma­nom.

do Bra­ban­tia

Nie było cię tu; witaj mi, signo­rze;

Zabra­kło rady nam twej i pomocy.

Bra­ban­tio

I mnie twej. Wybacz mi, wasza łaska­wość,

Nie sta­no­wi­sko me ni wieść o radzie

Kazały wstać mi z łoża; nie dbam także

O sprawy pań­stwa, bowiem ból mój wła­sny

Porwał mnie, kiedy wszel­kie tamy zbu­rzył,

A zato­piw­szy wszyst­kie inne tro­ski,

Trwa nie­prze­rwa­nie.

Doża

Jak to? Co się stało?

Bra­ban­tio

O, córka moja –

Wszy­scy

Czy zmarła?

Bra­ban­tio

Tak, dla mnie.

Gdyż ją zelżono, skra­dziono, zmie­niono

Z pomocą leków i zaklęć naby­tych

Od szar­la­ta­nów. Nie mogłaby prze­cież

Natura zbłą­dzić tak nie­wia­ry­god­nie

(Nie będąc chromą, ślepą lub bez zmy­słów),

Gdyby nie sztuka czar­no­księ­ska.

Doża

Kto­kol­wiek speł­nił ów czyn tak nik­czemny,

Twą córkę z samą sobą roz­łą­cza­jąc,

A wraz i z tobą, temu sam odczy­tasz

Z praw księgi krwa­wej gorz­kie słowa, zgod­nie

Z ich skut­kiem, choćby to nasz syn rodzony

Zawi­nił tobie.

Bra­ban­tio

Dzięki ci pokorne,

Wasza łaska­wość. Oto jest ów czło­wiek,

Maur, który przy­był, jak można przy­pusz­czać,

Wezwany tutaj umyśl­nie przez cie­bie

W spra­wach pań­stwo­wych.

Wszy­scy

Wielce nas to smuci.

Doża

do Othella

Cóż ze swej strony pra­gniesz odrzec na to?

Bra­ban­tio

Nic, może tylko potwier­dzić.

Othello

Naj­po­tęż­niejsi, czci­godni signo­rzy,

Naj­szla­chet­niejsi i naj­bar­dziej prawi

Pano­wie moi. Jest prawdą naj­szczer­szą,

Że wzią­łem sobie córkę tego starca;

Jest prawdą, że ją poślu­bi­łem. Cała

Głę­bia i obszar mojego występku

Dotąd się­gają, lecz nie dalej. W mowie

Nie­okrze­sany jestem i nie umiem

Słów wyszu­ka­nych skła­dać wśród pokoju,

Od chwili bowiem, gdy to moje ramię

Lat ukoń­czyło sie­dem, aż do czasu,

Gdy wytchnąć mogło przed nie­ca­łym rokiem,

Moc swą oddało czy­nom w szcze­rym polu.

Żyłem w namio­cie, więc nie­wiele mogę

O wiel­kim świe­cie powie­dzieć, prócz tego,

Co jest zwią­zane ze zgieł­kiem bitew­nym,

Dla­tego sprawy mej nie przy­ozdo­bię,

Kiedy prze­ma­wiać będę w swej obro­nie.

Jed­nak (za waszym god­nym przy­zwo­le­niem)

Przed­sta­wię pro­sto, bez ozdób, histo­rię

Całą miło­ści mej; jakie to leki

I jakie czary, zaklę­cia, moc magii

(Gdyż o te czyny jestem oskar­żony)

Dały mi zdo­być córkę jego.

Bra­ban­tio

Panna,

Która nie znała ni­gdy zuchwa­ło­ści,

Cicha, nie­śmiała tak, że ją rumie­niec

Oble­wał, gdy się musiała poru­szyć:

I ona wła­śnie, na prze­kór natu­rze,

Latom, ojczyź­nie, god­no­ści, wszyst­kiemu,

Mia­łaby kochać to, na widok czego

Lęk ją przej­mo­wał? Tylko sąd omylny

I cał­ko­wi­cie bez war­to­ści mógłby

Uznać, że zbłą­dzić może dosko­na­łość

Prze­ciw Natury pra­wom; a więc trzeba

Uwie­rzyć w prak­tyk pie­kiel­nych kno­wa­nie

Jako przy­czynę. Twier­dzę więc ponow­nie,

Że mocą mik­stur nad krwią wła­da­ją­cych

Lub lekiem, który umoc­nił zaklę­ciem,

Zyskał wpływ na nią.

Doża

Twier­dze­nie to nie jest

Dowo­dem; trzeba bar­dziej pew­nych świa­dectw.

Zbyt cienko przę­dziesz szatę twych przy­pusz­czeń

I oskar­że­nia wspie­rasz na pozo­rach.

Pierw­szy Sena­tor

Lecz powiedz, Othello,

Czyż­byś wbrew woli lub w dro­dze pod­stępu

Zatruł i posiadł uczu­cie tej panny,

Czy też uży­łeś próśb peł­nych sło­dy­czy,

By złą­czyć duszę jej z twoją?

Othello

Upra­szam,

Przy­wiedź­cie damę z domo­stwa Pod Strzel­cem

I nie­chaj sama powie o mnie ojcu;

Jeśli uzna­cie mnie za nik­czem­nika

Po wysłu­cha­niu jej, niech wasza ufność

I urząd, który mam od was, zostaną

Mi ode­brane, a wasz wyrok weź­mie

Życie me.

Doża

Przy­wieść tutaj Des­de­monę.

Dwaj lub trzej Słu­dzy kie­rują się ku drzwiom.

Othello

do Jagona

Cho­rąży, pro­wadź ich, znasz dobrze drogę.

Wycho­dzą Słu­dzy i Jago.

A nim nadej­dzie, pra­gnę tak uczci­wie,

Jak wobec Nie­bios grze­chy me wyznaję,

Przed­sta­wić uszom waszym, tak dostoj­nym,

Jak miłość damy tej pięk­nej zyska­łem,

A ona moją.

Doża

Opo­wiedz o tym, Othello.

Othello

Ojciec jej lubił mnie, zapra­szał czę­sto,

O dzieje moje pytał nie­ustan­nie,

Chciał rok po roku znać je: bitwy, szturmy,

Przy­gody, któ­rych dozna­łem.

Prze­bie­głem wszystko, od mych lat chło­pię­cych

Aż po dzień, w któ­rym pro­sił o wspo­mnie­nia.

O naj­strasz­liw­szych mówi­łem przy­pad­kach,

O przej­ściach cięż­kich na lądzie i morzu,

O uni­ka­niu śmierci nie­uchron­nej

Pod­czas ucieczki przez wyłomy murów;

O wrogu, który mnie poj­mał i sprze­dał

W nie­wolę; o mym stam­tąd wyba­wie­niu;

Przy tym o losach wszyst­kich mych podróży;

O wiel­kich gro­tach i mar­twych pusty­niach,

Urwi­skach, ska­łach, górach nie­bo­tycz­nych.

Mówi­łem także – tak to prze­bie­gało –

O kani­ba­lach jedzą­cych się wza­jem,

Antro­po­fa­gach i ludziach z gło­wami,

Które poni­żej ramion wyra­stają.

Pra­gnęła o tym słu­chać Des­de­mona,

A gdy ją sprawy domowe odwio­dły,

Wra­cała prędko, by łap­czy­wym uchem

Chwy­tać opo­wieść mą; gdy to dostrze­głem,

Wyko­rzy­sta­łem sprzy­ja­jącą chwilę,

Kiedy gorąco, z serca popro­siła,

Bym opo­wie­dział jej całe me dzieje,

Które zna dotąd jedy­nie w okru­chach,

Lecz nie w cało­ści. Zgo­dzi­łem się chęt­nie

I łzy roniła czę­sto z mej przy­czyny,

Sły­sząc o cio­sach, które mło­dość moja

Musiała zno­sić. Gdy koń­czy­łem mówić,

Wes­tchnień tysią­cem za trud mi pła­ciła

I zakli­nała się, że „to prze­dziwne”,

„Naj­prze­dziw­niej­sze”, „smutne”, „naj­smut­niej­sze”.

Pra­gnęła tego nie sły­szeć, a przy tym

Pra­gnęła, by ją Nie­biosa stwo­rzyły

Takim czło­wie­kiem jak ja; dzię­ko­wała,

Mówiąc, że jeśli któ­ryś z mych przy­ja­ciół

Kocha ją, nie­chaj go tylko nauczę

Tak opo­wia­dać, a tym ją zdo­bę­dzie.

To napo­mknie­nie dało mi prze­mó­wić:

Miłość wzbu­dziły w niej nie­bez­pie­czeń­stwa,

Które prze­by­łem, we mnie – jej współ­czu­cie.

Takich to cza­rów uży­łem jedy­nie.

Oto nad­cho­dzi, niech sama zaświad­czy.

Wcho­dzą DES­DE­MONA, JAGO i Słu­dzy.

Doża

I moją córkę zdo­byłby, tak mówiąc. –

Dobry Bra­ban­tio,

Tę trudną sprawę przyj­mij w dobrej wie­rze;

Zła­many oręż lepiej służy ludziom

Niż gołe ręce.

Bra­ban­tio

Pro­szę, niech prze­mówi.

A jeśli miała udział w tych zalo­tach,

Niech zguba spad­nie na mnie, zanim spad­nie

Me potę­pie­nie na niego! Więc zbliż się,

Ma dobra panno. Któ­remu z obec­nych

Szla­chet­nych panów win­naś oka­zy­wać

Twe posłu­szeń­stwo?

Des­de­mona

Mój szla­chetny ojcze,

Me obo­wiązki są tu podzie­lone;

Tyś dał mi życie i mnie wycho­wa­łeś,

A wycho­wa­nie i życie mnie uczą,

Jak mam czcić cie­bie; jesteś panem całej

Mej powin­no­ści, gdyż jestem twą córką.

Lecz jest tu mąż mój, a więc posłu­szeń­stwo

Podobne temu, które moja matka

Ofia­ro­wała ci, sta­wia­jąc cie­bie

Przed swoim ojcem, win­nam, chcę to wyznać,

Mau­rowi, panu memu.

Bra­ban­tio

Dość. Bóg z tobą.

Wasza łaska­wość, racz przejść do spraw pań­stwa.

Lepiej wziąć cudze dziecko niż mieć wła­sne.

Zbliż się tu, Mau­rze:

Oto oddaję ci z serca całego

To, co już wzią­łeś, a co całym ser­cem

Pra­gnął­bym ustrzec przed tobą. Gdy mowa

O tobie (skar­bie mój), cie­szę się w duszy,

Że nie mam dziecka innego, gdyż twoja

Ucieczka pew­nie by mnie nauczyła

Tyra­nii, każąc mi je zakuć w dyby.

Skoń­czy­łem, panie mój.

Doża

Pozwól, bym w twoim

Imie­niu mówił i rzu­cił sen­ten­cję,

Która o sto­pień lub krok może zbli­żyć

Owych kochan­ków do twych łask.

Gdy leku zbra­kło, także tro­ska mija,

A kres nadziei nie­po­kój zabija.

Nad prze­szłą szkodą pła­kać i zawo­dzić

To pro­sty spo­sób, by znów sobie szko­dzić.

Gdy los odbiera nam coś nie­po­wrot­nie,

Cier­pli­wość ranę zagoi sto­krot­nie.

Kto drwi ze straty, zło­dzieja okrada;

Sam sie­bie łupi, kto po stra­cie biada.

Bra­ban­tio

Nie­chaj więc Turek nas Cypru pozbawi,

Nie będzie straty, gdy nas to roz­bawi.

Sen­ten­cję taką ów naj­ła­twiej znosi,

Któ­remu ona ucie­chę przy­nosi;

Lecz mało znie­sie ów, kto wiele straci:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki