Palmyra, której już nie ma - Paul Veyne - ebook

Palmyra, której już nie ma ebook

Veyne Paul

0,0
27,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego grupa terrorystów splądrowała bezbronne zabytki z odległej przeszłości?

Dlaczego zniszczyła miejsce wpisane przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa?

Skąd tak wielka masakra, skąd męczarnie, tortury i dekapitacja?

Uważałem, że moim obowiązkiem, obowiązkiem emerytowanego już profesora, ale i czysto ludzkim odruchem, będzie wyrażenie zdumienia z powodu tego niezrozumiałego szaleństwa. Z tych samych zresztą przyczyn chciałem naszkicować portret Palmyry pełnej splendoru, takiej, o której odtąd będzie można przeczytać jedynie w książkach.

Ze Wstępu Autora

To opowieść o mieście, które powstało i rozwinęło się w szczególnym dialogu koczowników, ludzi pustyni, z osiadłymi rolnikami uprawiającymi ziemię; to też opowieść o fascynacji kulturą grecko-rzymską i zdolności tych ludzi do twórczej adaptacji wzorców kulturowych.

To świetna opowieść o zmieniającym się i różnorodnym świecie, który musi i chce się ze sobą dogadywać.

To opowieść o świecie na jakiś sposób globalnym, jeśli uświadomimy sobie, że Palmyreńczycy handlowali luksusowymi towarami pomiędzy Chinami i Indiami a basenem Morza Śródziemnego i generalnie światem rzymskim.

To książka godna zaufania i niezmiernie aktualna, przedstawiająca wizję minionego świata, którego echa pobrzmiewają nadal w otaczającym nas świecie, a problemy nurtujące ówczesnych mieszkańców Palmyry rezonują w naszych myślach – kim jestem, skąd pochodzę, jak osiągnę szczęście i satysfakcję, kto jest moim bliskim i jak mam się odnosić do obcych.

Dr hab. Tomasz Waliszewski, prof. UW

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 105

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Słowo od tłumacza

Czytelnikom zainteresowanym dziejami starożytnego Rzymu nie trzeba przedstawiać postaci Paula Veyne’a, jednego z najbardziej oryginalnych współczesnych historyków francuskich (tym bardziej że kilka jego wcześniejszych książek opublikowano już po polsku). Nie trzeba prezentować bohaterki jego książki – Palmyry, pustynnego miasta, które w historii cesarstwa rzymskiego odegrało rolę w krótkim, ale bardzo ważnym epizodzie, utrwalonym w każdym dobrym podręczniku historii rzymskiej.

Czuję się natomiast w obowiązku odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat po tę książkę warto sięgnąć, tym bardziej że nie jest to ani wyczerpujące kompendium wiedzy o starożytnej Palmyrze, ani też treściwy, obfitujący w faktograficzne szczegóły wykład długich palmyreńskich dziejów (choć poniekąd jest to historia Palmyry i cenne wademekum wiedzy o niej). To esej, w którym głębia oraz zasięg refleksji Autora daleko wykracza poza granice jednej tylko naukowej dyscypliny. To esej o różnych kulturach, śródziemnomorskich i orientalnych, o ich wzajemnym przenikaniu, o ich długim trwaniu. To osobisty wykład Autora o wyrazistym światopoglądzie, formułującego nie raz i nie dwa wnioski „nieobiektywne”. Nie każdemu muszą one przypaść do gustu. Wszyscy natomiast docenią lekturę pełną historycznych i kulturowych aluzji, zawsze umysłowo pobudzających. To książka z przesłaniem – na temat szacunku i tolerancji. Nie tylko w starożytności.

Przypisy pochodzące ode mnie (P.F.) objaśniają tylko to, co było zrozumiałe przede wszystkim dla czytelnika francuskiego.

Paweł Filipczak,

Łódź, kwiecień 2020 r.

Wstęp

Prowadząc badania nad starożytnością grecką i rzymską, przez całe swoje zawodowe życie spotykałem Palmyrę. Jednak wraz z jej zniszczeniem przez organizację terrorystyczną zwaną Daisz1, roztrzaskał się nie tylko przedmiot moich studiów, ale i kawałek naszej cywilizacji.

Piętnaście lat temu, dzięki uprzejmości Marie-Claude Char (raz jeszcze Jej tutaj dziękuję), opublikowałem na temat Palmyry wstęp do pięknego, opatrzonego fotografiami albumu Gérarda Degeorge’a2. Tekst ten, poszerzony, zaopatrzony w naukowy komentarz, został przedrukowany w roku 2005 w serii, której byłem jednym z dyrektorów – Éditions du Seuil3.

Ta książka jest całkowicie inna. Krótsza, bez aparatu naukowego, adresowana do Czytelnika wykształconego ogólnie. Jej publikacja dała mi możliwość odpowiedzi na kilka nowych pytań – wszak zmuszają do tego bieżące wydarzenia.

Dlaczego grupa terrorystów splądrowała bezbronne zabytki z odległej przeszłości? Czy zrobili to dla pieniędzy? Dlaczego zniszczyli miejsce wpisane przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa? Skąd tak wielka masakra, skąd męczarnie, tortury i dekapitacja, która 18 sierpnia 2015 roku spotkała palmyreńskiego archeologa Chalida al-Asada? To właśnie Jemu poświęcam tę książkę.

Pomimo zaawansowanego wieku uważałem, że moim obowiązkiem, obowiązkiem emerytowanego już profesora, ale i czysto ludzkim odruchem, będzie wyrażenie zdumienia z powodu tego niezrozumiałego szaleństwa. Z tych samych zresztą powodów chciałem naszkicować portret Palmyry pełnej splendoru, takiej, o której odtąd można będzie przeczytać jedynie w książkach.

1.

Bogactwo na pustyni

Grecko-rzymskie stanowisko archeologiczne w Palmyrze, dziś ofiara okrutnych terrorystów, jest jednym z najbardziej niezwykłych miejsc – wraz z Pompejami koło Neapolu oraz rozległymi ruinami Efezu na wybrzeżu tureckim – odsłoniętych kiedykolwiek łopatą archeologa. Około roku 200 n.e. miasto wchodziło w skład rozległego imperium rzymskiego, przeżywającego wówczas swoje apogeum, rozciągającego się od Andaluzji po Eufrat i od Maroka po Syrię. Przybywając do tego handlowego miasta kupiec grecki czy italski, Egipcjanin lub Żyd, urzędnik posłany w delegację lub poborca podatkowy, albo też żołnierz, zwykły obywatel lub inny poddany cesarza – każdy nowo przybyły widział już na pierwszy rzut oka, że znalazł się w innym świecie. Na ulicach mówiono językiem aramejskim, niezrozumiałym dla przybyszów, choć o wielkim znaczeniu kulturowym. Dookoła widniały napisy w jakimś tajemniczym piśmie.

Każdy zamożny Palmyreńczyk posługiwał się greką, będącą językiem angielskim tamtej epoki, ale jego imię zawierało gardłowe spółgłoski, trudne do opanowania i wymówienia. Wielu przechodniów nosiło się zupełnie inaczej niż pozostali mieszkańcy cesarstwa rzymskiego. Ich stroje nie były układane w draperie, ale je szyto (tak jak naszą współczesną odzież). Mężczyźni nosili szerokie spodnie: ubrania myśliwskie i wojenne, wielce podobne do tych, które nosili Persowie, odwieczni wrogowie Rzymian, jako że Rzym i Persja, jak napisał jeden z ówczesnych autorów, „podzieliły świat” po obu stronach Eufratu. Ci szlachetni wojownicy, panowie wielkiego handlu, mieli przy sobie sztylety, przeciwstawiając się zakazowi noszenia broni obowiązującemu wszystkich mieszkańców miasta. Kobiety ubierały się w długie do stóp tuniki oraz woale, zakrywające jedynie ich włosy; haftowane opaski otaczały ich głowy, a wieńczył je poskręcany turban. Inne niewiasty, jednakowoż, miały luźne, workowate spodnie. Nie zasłaniały też twarzy, choć bywało tak w wielu innych regionach świata greckiego. A cóż za biżuteria! Niektóre damy nosiły nawet pierścienie na paliczkach. Mogliśmy znaleźć się na środku pustyni, a i tak wszystko pachniało bogactwem; dookoła posągi, lecz robione z brązu, nie z marmuru; w wielkiej świątyni kapitele kolumn wykonano z pozłacanego brązu.

Patrząc na południe i ku zachodowi jeszcze parę miesięcy temu4, pustynia usiana była grupkami wyniosłych monumentów, świątyń pogrzebowych, stały tu hypogea oraz piętrowe, prostokątne wieże.

Fot. 1. Wieża grobowa. Jedna z takich wież została zniszczona na początku 2015 r. Fot. M. Wolniewicz

Fot. 2. Hypogeum Trzech Braci www.flickr.com/photos/newpalmyra

Były to mauzolea, w których wpływowe rodziny, dzierżące w swych rękach pokaźną część wymiany handlowej między cesarstwem rzymskim a Persją, Indiami i Chinami, grzebały szczątki zmarłych, podczas gdy w zwyczaju grecko-rzymskim było raczej ich palenie.

Na północ, już poza granicami miasta, przybysz mógł zobaczyć dziwne zwierzęta: wokół rozległych składów zatrzymywały się karawany wielbłądów. Czuło się, że koczownicy nie są daleko. Gdy jednak wzrok powracał w stronę miasta oraz gaju palmowego wraz z drzewkami oliwnymi i winoroślami, nad jednopiętrowymi domami dominował kompleks architektoniczny sanktuarium Bela. Obiekt ten potwierdzał zarazem – mniej więcej tak, jak dziś minaret dla ludzi Zachodu – że znaleźliśmy się już w kręgu innej cywilizacji.

Owa świątynia Bela, dopiero co zniszczona5, wznosiła się przy końcu długiej kolumnady, która na chwilę uspokajała zwiedzającego, wyglądała bowiem tak, jakby przynależała do „prawdziwej” cywilizacji. Sama świątynia zdawała się to potwierdzać zarysem swej sylwetki, jakże podobnym do wszystkich innych tego typu miejsc w cesarstwie. Nawet detale wydawały się znajome. Wyrażała się całym zestawem powszechnie stosowanych form, choćby kolumnami, wyposażonymi w korynckie kapitele, dobrze znane każdemu przybyszowi; nawet widok głowic jońskich nikogo nie dziwił, choć około roku 200 n.e. były one już trochę niemodne.

Jednak, najpóźniej przy drugiej wizycie, budynek szokował. Było już jasne, że jest to dziwne sanktuarium obcego boga. Monumentalne wejście nie znajdowało się od frontu, jak by się można było spodziewać, ale ulokowano je w przedziwny sposób, na jednym z dłuższych boków. U samej góry budynek miał głębokie blankowanie, ale styl taki znano na całym Wschodzie. Poza tym wyposażony był w okna. Nigdzie indziej nie spotykało się świątyń z oknami, takimi jak w zwykłych, zamieszkanych przez ludzi domach. Co więcej, zamiast dachu dwuspadowego, tak charakterystycznego dla wielu innych świątyń, wybudowano tu płaski, tarasowy dach, co także było rozwiązaniem typowym dla domostw prywatnych. W tych okolicach wchodzono bowiem na tarasy, by zjeść posiłek, by urządzać uczty, by modlić się do bogów, ryzykując przy tym upadek z wysokości, co nawet przytrafiło się pewnemu młodzieńcowi, znanemu z Dziejów Apostolskich.

Bezsprzecznie przybysz widział wystarczająco dużo, by jego poczucie normalności uległo zachwianiu. Wszak w cesarstwie rzymskim, lub raczej grecko-rzymskim, od Szkocji przez Ren i Dunaj po Eufrat i Saharę, istniała daleko posunięta unifikacja, przynajmniej pośród elit.

Fot. 3i 4. Świątynia Bela. Zniszczona 30 sierpnia 2015 r.www.flickr.com/photos/newpalmyra

Obejmowała architekturę, mieszkania, pismo i literaturę, ubiory, wartości – także twórców uznawanych za klasycznych oraz religię. Palmyra była więc prawdziwym miastem, miejscem cywilizowanym, nawet kulturalnym, ale znajdującym się niebezpiecznie blisko nomadycznej nie-cywilizacji, cywilizacji „innego”, cywilizacji perskiej albo tej położonej jeszcze dalej. Cudzoziemiec popadał w przesadę. „Syryjczycy są paskudną nacją, kakon genos”, jak napisał na skale, w uczęszczanym miejscu, jakiś rzymski albo bizantyński żołnierz z miejscowego garnizonu. Mylił się jednak. Palmyra nie była typowym syryjskim miastem. Tak jak Wenecja, pod wpływem kontaktów z Bizancjum i Turkami, nie wyglądała jak cała reszta Italii.

2.

Wielkie antyczne miasto

Odegram teraz swoją starą rolę profesora historii. Będę przewodnikiem po podróży w czasie. Obecnie, aby dostać się do Palmyry, trzeba odbyć czterogodzinny lot z Paryża do Damaszku, a później jechać przez 200 kilometrów asfaltową szosą, która zresztą wyraźnie podąża śladem drogi starożytnej. Po czterech godzinach podróży przez suchą i kamienistą pustynię, gdzie rośnie tylko skarłowaciała niska trawa, widok zielonego palmowego gaju oraz białej kolumnady, tych rozległych szczątków nieistniejącego już świata, jest jak niespodzianka, która się nie może znudzić. Przyjeżdżając tutaj wielu turystów nie odkryje jednak „zaginionych klejnotów starożytnej Palmyry”, o których marzył Baudelaire (nie odnaleziono tu prawie żadnych klejnotów), ale współczesne miasteczko z hotelami i restauracjami na każdą kieszeń.

Kiedy jednak turysta odwróci się plecami do miasta, horyzont zostanie przesłonięty oszałamiającym zestawem budowli, w połowie poprzewracanych.

Oczom przybysza ukażą się sześciany i kolumny z białego wapienia (marmuru nie znano w całej Syrii), jakby gigantycznych rozmiarów dziecko, na tle pustyni i gaju palmowego, bawiło się w budowę długich na półtora kilometra murów i kolumnady, tak poustawianych, jakby maszerowały na jakiejś paradzie. Wszędzie dookoła widać porozrzucane na ziemi kawałki, odpadłe wcześniej od różnych konstrukcji. Nie wyglądają jak ruiny, ale raczej jak miasto w trakcie rozbiórki. Nie widać bezkształtnych zlepków betonu (jak to bywa w samym Rzymie), nie ma sklepień ani zakrzywionych kształtów, nic tylko poziome i pionowe linie. Kamienna architektura o przejrzystej, zrozumiałej dla ludzkiego umysłu logice. Podróżnik ma wrażenie, że oto jego oczom ukazały się absolutnie wszystkie elementy, konieczne do tego, by w wyobraźni zrekonstruować to, co niegdyś tu istniało; że kompozycja miała ten kształt, który widać, a wszystkie jej części – tak wewnętrzne, jak i zewnętrzne – stanowią całość.

Fot. 5. Ruiny Palmyry www.flickr.com/photos/newpalmyra

Na rozległym stanowisku archeologicznym nie widać żadnego współczesnego budynku. Czas zatrzymał się w tym miejscu dla wszystkich. To, co najbardziej uderza współczesnego wędrowca, a także to, co uderzało już starożytnego podróżnika – to wielkie sanktuarium, dziś wysadzone w powietrze, oraz długa kolumnada, owe „ulice Palmyry, lasy kolumn na płaskiej pustyni”, o których marzył Hölderlin, kiedy był jeszcze dzieckiem. Handel z całym światem przekształcił tę aramejską oazę dokładnie tak samo, jak zmienił kilka bagiennych wysp na Adriatyku w Wenecję. Kolumnada wyrażała awangardową urbanistykę oraz odsłaniała życie codzienne Palmyry. Sanktuarium Bela było bazyliką świętego Marka tego pustynnego portu.

Świątynia nie wyglądała jak szkatułka na klejnoty, jak w Grecji czy w Rzymie. Miała okna. Była domem, w którym zamieszkiwał Bel, a posąg boga zasiadał na tronie w miejscu najświętszym ze świętych. Budynek ten wznosił się w samym centrum zamkniętej prostokątnej przestrzeni, długiej po bokach na nieco ponad 200 metrów. Od wewnątrz dziedziniec miał plan kwadratu, otaczały go portyki wspierane kolumnami (nazwijmy je krytymi portykami). Od zewnątrz natomiast izolował świątynię gruby mur, niemal pozbawiony okien (tak samo jak wspaniałe meczety Stambułu pozostają oddzielone od miasta w swoich wielkich dziedzińcach). Ani sam dziedziniec, ani jego wymiary nie należały do wyjątkowych; wszędzie tam, gdzie tylko pozwalało na to miejsce, Palmyreńczycy uwielbiali otaczać świątynie tego rodzaju przestrzenią.

Owe kryte portyki nie stanowiły jedynie ozdoby; dawały nie tylko ochronę przed słońcem, ale też służyły pielgrzymom jako miejsce niezbędnego odpoczynku. Kupcy handlowali tu przedmiotami, które można było złożyć bóstwu jako wota, a także – jak sobie wyobrażam – ptactwem domowym, które ci o chudszych sakiewkach mogli złożyć w ofierze. Na ścianie, w głębi, pielgrzymi wyskrobywali w tynku dowody ich pobożnej wizyty w sanktuarium albo podziękowania dla bóstwa, które wsłuchało się w ich prośby.

Kto finansował utrzymanie tej monumentalnej budowli? Tego dokładnie nie wiemy. Możliwe są trzy odpowiedzi: dochody uzyskane z handlu na jedwabnym szlaku, pobożność licznych pielgrzymów oraz rodzina cesarska. Zamożni wierni mogli, dla przykładu, ufundować jedną lub drugą kolumnę, jak to wówczas często praktykowano. Cesarz lub książę z rodziny cesarskiej mogli podarować miastu takie kolumny, gdy Palmyrę przyłączano do cesarstwa. Wreszcie sam skarbiec świątynny mógł także ponosić pewne koszty. Bogowie otrzymywali dary i zapisy; kapłani natomiast mieli prawo do części składanych w ofierze zwierząt, które mogli później sprzedawać. Tak oto sanktuaria konkurowały ze sklepami rzeźniczymi. Być może sanktuarium w Palmyrze stanowiło cel pielgrzymek tłumu wiernych z daleka. A jeśli było szerzej znane, być może nawet otrzymywało nieruchomości z tytułu darów i zapisów, z których także mogło czerpać zyski. Natomiast cuda były chyba rzadsze, niż się wydaje.

Sama świątynia została konsekrowana w roku 32 n.e. Wewnętrzny dziedziniec z portykami musiał powstać trochę później, stopniowo, w ciągu kolejnych dziesięcioleci. Wiele innych świątyń pogańskich albo chrześcijańskich ukończono w ciągu następnych stuleci. Sama świątynia nie miała gigantycznych rozmiarów, jakkolwiek Syria lubiła monumentalizm (była jedną z najbogatszych prowincji w całym imperium, poza Tunezją oraz azjatycką Turcją), a świątynia w Baalbeku, w Libanie, odwiedzana przez tłumy wiernych, była jedną z największych w całym świecie antycznym. Świątynia z Palmyry miała jednak wymiary normalne, jak Maison Carrée w Nȋmes lub świątynia z Magnezji nad Meandrem w Turcji; miała ona osiem kolumn z przodu, piętnaście po bokach i była utrzymywana przez to niewielkie miasto.

Co zaś się tyczy Wielkiej Kolumnady (powierzchnia tej arterii nigdy nie została wybrukowana), przecina ona dzisiaj całe antyczne miasto – od świątyni Bela do ruin „Łaźni Dioklecjana”. Ten podwójny rząd kolumn, wskazujący jedynie niebo i niczego już nie podtrzymujący, powstał na całej swej długości w trakcie II stulecia n.e. Wielka Kolumnada zaczynała się tuż przy sanktuarium Bela.

Fot. 6i 7. Wielka Kolumnada. Fot. P. Filipczak

Uważano ją za