Panna z mokrą głową - Kornel Makuszyński - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Panna z mokrą głową ebook i audiobook

Kornel Makuszyński

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Powieść Kornela Makuszyńskiego Panna z mokrą głową należy do kanonu polskiej literatury dziecięcej. Jest opowieścią o losach czarującej bohaterki – Irenki Borowskiej, radosnej i pomysłowej dziewczyny, której beztroskie dzieciństwo przerywa nagle rodzinna tragedia. Choć Irence przyjdzie stawić czoła dramatycznym zdarzeniom i nieoczekiwanym sytuacjom, nie podda się ona przeciwnościom losu, wręcz przeciwnie – zaświadczy, że zawsze można znaleźć sposób na to, żeby się im przeciwstawić, zachowując przy tym optymizm i umiejętność cieszenia się pełnią życia.

Przeurocza powieść Kornela Makuszyńskiego jest wymarzoną – pełną przygód, humoru i wrażliwości, lekturą dla dzieci 11-12 letnich. Panna z mokrą głową była przedmiotem ekranizacji filmowej oraz serialu telewizyjnego.

Lektura dla uczniów klas V szkół podstawowych

Słowo o autorze: Kornel Makuszyński (1884–1953), autor kultowego Koziołka Matołka, prozaik, poeta, felietonista, krytyk teatralny. Przed wojną był bardzo popularnym pisarzem, natomiast po wojnie odsunięty od publikowania i zapomniany, ponieważ nie chciał współpracować z reżimem komunistycznym. Z Warszawy przeniósł się w 1944 roku do mieszkania w Zakopanem, gdzie obecnie znajduje się muzeum jego twórczości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 34 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Anita Sajnóg

Oceny
4,6 (72 oceny)
56
9
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zosiahes

Nie oderwiesz się od lektury

zaebiste
31
piotrworonko

Dobrze spędzony czas

fajna książka ala ma dużo smutnych momentów
10



Okładka Ar­tur Pią­tek
Re­dak­cja Mi­ko­łaj Mi­cha­łow­ski
Skład Bar­bara Wie­czo­rek
Ża­den frag­ment książki nie może być po­wie­lany ani re­pro­du­ko­wa­nyw ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
© Co­py­ri­ght by Sied­mio­róg, Wro­cław 2024
ISBN 978-83-8279-500-4
Księ­gar­nia in­ter­ne­towa Wy­daw­nic­twa Sied­mio­rógwww.sied­mio­rog.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział pierw­szy

Życie słyn­nych lu­dzi opi­suje się zwy­kle od chwili ich na­ro­dzin. Jest za­tem sprawą słuszną, by ży­wot „Panny z mo­krą głową”, którą na­leży za­li­czyć do naj­wy­bit­niej­szych po­staci na­szego wieku, roz­po­cząć od owego dnia, kiedy uj­rzała ona świa­tło sło­neczne. Był to dzień szary, bar­dzo zwy­czajny i ni­czym nie­wy­róż­nia­jący się od po­spól­stwa dni, cho­ciaż po­wi­nien za­lśnić w ka­len­da­rzu, wy­buch­nąć jak wul­kan i za­krwa­wić wielką łuną chmurne i prze­pa­ści­ste niebo hi­sto­rii. Tak się bo­wiem czę­sto działo w bar­dzo daw­nych cza­sach, że kiedy na świat przy­cho­dził ktoś taki, co miał za­wa­żyć na jego lo­sach – ja­kiś po­tężny król, wspa­niały ge­niusz czy też po­twór, co miał roz­lać mo­rze krwi – dziwne w na­tu­rze działy się rze­czy: zie­mia trzę­sła się jakby w wiel­kiej trwo­dze, pa­dały góry, jakby chciały czo­łem ude­rzyć o stru­chlałe pa­doły, mo­rze wy­stę­po­wało z brze­gów, lwy ry­czały na pu­styni, wy­bu­chały po­żary, a wszyst­kimi ludźmi wstrzą­sał ta­jem­ni­czy dreszcz. Nic po­dob­nego – ku po­wszech­nemu zdu­mie­niu – nie stało się owej chwili, kiedy „Panna z mo­krą głową” zja­wiła się na świe­cie. Być może, że na­tura dla­tego nie ob­ja­wiła swo­jej osza­la­łej ra­do­ści czy też groź­nej trwogi, że w po­bliżu miej­sca na­ro­dzin owego stwo­rze­nia nie było ani wul­kanu, który by za­pło­nął, ani oce­anu, który by wzniósł fale pod niebo, ani lwa, który by za­ry­czał. W po­bliżu były je­dy­nie ko­nie i krowy, które nie kiw­nę­łyby ogo­nem, na­wet gdyby się w ich obec­no­ści na­ro­dził chiń­ski ce­sarz, i była jedna, je­dyna, bar­dzo z na­tury smutna koza, tak obo­jętna wo­bec wiel­kich zda­rzeń, że pod tym wzglę­dem mógł ją prze­ści­gnąć je­dy­nie taki ar­cy­bał­wan, ja­kim z dziada i pra­dziada zwykł być – ba­ran. Je­dy­nym szcze­gól­nym zda­rze­niem w owym dniu było po­ja­wie­nie się dwóch wron, które przy­siadł­szy na da­chu, po­kryły dom cały czar­nym kra­ka­niem. Nie można było jed­nak temu zda­rze­niu przy­pi­sać hi­sto­rycz­nego zna­cze­nia, nie zwró­cono też na nie więk­szej uwagi. Roz­wa­żyw­szy to wszystko, przy­znać na­leży ze smut­kiem, że „Pan­nie z mo­krą głową” stała się krzywda już w pierw­szym dniu jej ist­nie­nia, bo jak się to póź­niej okaże, godna była ma­łego trzę­sie­nia ziemi. Nic nie za­po­wie­działo na­ro­dzin istoty wy­jąt­ko­wej. Wię­cej na świe­cie czyni się ha­łasu, kiedy się na­ro­dzi cielę o dwóch gło­wach, mało zaś kto roz­pra­wiał o tym, że się na­ro­dziła dziew­czyna, któ­rej bujne dzieje po­sta­no­wi­li­śmy opi­sać. Nie zdu­miała lu­dzi tym na­wet, czym za­sły­nął tuż po uro­dze­niu je­den z fran­cu­skich kró­lów, który się na­ro­dził z czte­rema zę­bami, jak gdyby pra­gnął od razu za­po­wie­dzieć Pa­ry­żowi, że bę­dzie ja­dał wię­cej niż naj­mniej dzie­się­ciu jego pod­da­nych, a za­po­wiedź su­mien­nie speł­nił. O lu­dziach błę­kit­nie i bez­tro­sko szczę­śli­wych mówi się, że uro­dzili się w czepku. Nada­rem­nie usi­ło­wa­łem do­wie­dzieć się, czy to nie zda­rzyło się na­szej dziew­czynce. Lu­dzie, któ­rzy pa­mię­tają chwilę jej na­ro­dzin, zgod­nie prze­czą temu, ja­koby wi­dzieli cze­pek na jej ma­łej gło­wie. Sły­szano je­dy­nie prze­ni­kliwy wrzask, pe­łen roz­cza­ro­wa­nia i gniewu. „Panna z mo­krą głową” wy­znała póź­niej, na­uczyw­szy się bo­skiej sztuki mowy, że kiedy uj­rzała świa­tło słońca, usły­szała słowo, które ją prze­jęło zgrozą, zdu­mie­niem i gnie­wem: oznaj­miono światu, że na­ro­dziła się dziew­czynka. Było to tak prze­raź­liwe dla niej nie­szczę­ście, taka dla jej buj­nej i roz­wi­chrzo­nej du­szy nie­spo­dzianka, że po­sta­no­wiła ra­czej umrzeć od razu niż być dziew­czynką. Po­nie­waż nikt z obec­nych ani nie ro­zu­miał, ani nie mógł po­jąć głębi jej roz­pa­czy, że nie uro­dziła się chłop­cem, gwał­tow­nie utrzy­mano ją przy ży­ciu. Nie ma­jąc tedy in­nego spo­sobu, ogło­siła pro­test prze­ciwko fa­tal­no­ści i prze­mocy prze­raź­li­wym krzy­kiem, do któ­rego do­łą­czyła po nie­wielu dniach wierz­ga­nie no­gami. Nie­ustanny, a żad­nym ro­zum­nym ar­gu­men­tem nie­uza­sad­niony wrzask dał jej pia­stunce spo­sob­ność do wy­gło­sze­nia zwię­złego pro­roc­twa, które ujęte w formę uro­czy­stą brzmiało tak: „Nie daj, Boże, ale py­skata to bę­dzie pa­nienka”. Po­nie­waż pia­stunki mylą się rzadko kiedy, przy­szłość mło­dej istoty za­po­wia­dała się w wy­so­kiej to­na­cji, groź­nej dla wie­czor­nej ci­szy świata i dla spo­koju spra­co­wa­nych nocy. Młoda osoba uci­szała się cza­sem. Mą­drą upra­wia­jąc po­li­tykę, do­szła do prze­ko­na­nia, że nie warto krzy­czeć wtedy przede wszyst­kim, kiedy nikt nie sły­szy, bo po co nada­rem­nie zdzie­rać so­bie płuca? Tym po­tęż­niej­sze wy­da­wała z sie­bie wrza­ski, roz­sąd­nie wy­po­częta, kiedy zbli­żano się do niej. Za­uwa­żyła rów­no­cze­śnie, że nie na­leży drzeć się nie­ustan­nie, gdyż nie­prze­rwana, cią­gła awan­tura traci na sile, staje się nudna i można do niej przy­zwy­czaić się. Nową przeto wy­my­śliła me­todę i chy­trze wszyst­kich zwiódł­szy, cze­kała cier­pli­wie i w wiel­kiej ci­szy ta­kiej chwili, kiedy jej na­gły, nie­spo­dzie­wany wrzask mu­siał spra­wić wra­że­nie i zry­wał wszyst­kich na nogi. Była to dia­bel­ska prze­myśl­ność dziew­czyny ob­ra­żo­nej na cały świat, że nie na­ro­dziła się chłop­cem. W ob­ja­wach tej nie­chęci tkwiła wi­doczna prze­sada, bo na­wet chło­pak, moc­nymi ob­da­rzony płu­cami i cio­sem naj­bar­dziej prze­raź­li­wym, nie mógłby tego do­ka­zać, co dla niej było drob­nostką. Aby ukoić to wrzące źró­dło naj­bar­dziej roz­krzy­cza­nych na­mięt­no­ści, usi­ło­wano je za­sy­pać proś­bami i groź­bami. Prze­ma­wiano do wrza­skli­wego ber­be­cia płci żeń­skiej sło­wami peł­nymi sło­dy­czy, miodu i kon­fi­tur. Czarne oczki pa­trzyły prze­dziw­nie roz­trop­nie, tak że się wszyst­kim zda­wało, iż z osobą, pa­trzącą tak ro­zum­nie, można po­ga­dać „na ro­zum”. Prze­raź­liwe to było złu­dze­nie. Osoba wy­słu­chi­wała po­chlebstw, słod­kich słó­wek, roz­kosz­nych przy­rze­czeń i obiet­nic, a kiedy ostat­nie słowo spa­dło na nią jak ciężka i złota kro­pla miodu, roz­po­czy­nała nowy kon­cert na znak, że wol­nej du­szy, która chce wrzesz­czeć, nie można prze­ku­pić cu­kier­ko­wym ga­da­niem. Wtedy usi­ło­wano wolną du­szę po­gnę­bić stra­chem i przy­wa­lić brze­mie­niem groźby. Wy­wo­ły­wano nie­winne, białe w sercu i czarne na gę­bie widmo ko­mi­nia­rza, z naj­od­le­glej­szych kra­jów zwo­ły­wano cza­row­nice, zbój­ców i niedź­wie­dzie. Na roz­krzy­cza­nej pa­nience nie czy­niła ta pie­kielna me­na­że­ria naj­mniej­szego wra­że­nia, z tego przede wszyst­kim po­wodu, że zgoła nie znała ani oso­bi­ście, ani z wi­dze­nia wszyst­kich tych stra­chów, i no­wym krzy­kiem pro­siła uprzej­mie po­chy­lone nad nią zgro­ma­dze­nie, aby jej nie za­wra­cano głowy hi­sto­riami, któ­rych nie ro­zu­mie i nie ma za­miaru zaj­mo­wa­nia się nimi aż do czasu doj­ścia do ja­kiego ta­kiego roz­sądku, co we­dle jej ob­li­czeń po­winno na­stą­pić do­piero za lat sie­dem. Zro­zu­miano wresz­cie, że ta dziew­czyna nie jest zwy­czaj­nym dziec­kiem, lecz opi­nia ta po­dzie­lona była na dwa bar­dzo roz­ma­ite głosy. Je­den obóz, zło­żony z matki i cio­tek, oświad­czył, że jest to dziecko wy­jąt­kowe, nie­po­spo­li­cie mą­dre, dow­cipne i odro­binę prze­korne. Obóz drugi: niańka, słu­żąca i obcy, któ­rzy wi­dzieli i sły­szeli to nie­mowlę sta­ra­jące się za­głu­szyć lo­ko­mo­tywę – da­jąc świa­dec­two po­nu­rej praw­dzie – mó­wili po ci­chu, że jest to nie­mowlę po­my­lone, czar­no­oki dia­beł, zbrod­ni­czy ber­beć, prze­dziw­nie mą­dry, co swoim za­cho­wa­niem wstyd przy­nosi słod­kiej płci nie­wie­ściej. Ten drugi obóz, któ­remu nie można było nie przy­znać wiele słusz­no­ści i roz­sądku w ro­zu­mo­wa­niu, wiele na­dziei po­kła­dał w ak­cie chrztu świę­tego i w ta­jem­ni­czej mocy wody. Ocze­ki­wano tedy nie­cier­pli­wie owego dnia, w któ­rym zwa­rio­waną już w ko­ły­sce pa­nienkę miano wpro­wa­dzić w sze­regi spo­koj­nych i ci­szę mi­łu­ją­cych chrze­ści­jan. Stało się to po po­ko­na­niu naj­dzi­wacz­niej­szych prze­szkód, nie­mowlę bo­wiem usi­ło­wało na wszyst­kie spo­soby trwać w po­gań­stwie, tym za­pewne za­trwo­żone, że po chrzcie świę­tym bę­dzie mu­siało prze­rwać swoje nie­cne prak­tyki, słu­chać star­szych i prze­stać bu­dzić wśród nocy do­brych lu­dzi. Trzeba było użyć po­łą­czo­nej prze­mocy, aby to dziew­czy­ni­sko, wierz­ga­jące wszyst­kimi koń­czy­nami na wszyst­kie strony świata, obez­wład­nić i owi­nąć w po­duszki jak w ka­ftan bez­pie­czeń­stwa. Wi­dząc wresz­cie czar­nymi jak główki szpi­lek oczyma, że prze­ciwko zrze­szo­nej prze­mocy ni­czego nie zdoła, prze­stała wierz­gać prze­ciw oście­niowi. Pia­stunka, która już umiała czy­tać w owych mą­drych oczach, by­łaby przy­się­gła, że wy­czy­tała za­cza­joną w nich groźbę: „Do­brze, do­brze! Praw­dziwe przed­sta­wie­nie od­bę­dzie się w ko­ściele!”. Z wiel­kim tedy stra­chem nio­sła ją do wiej­skiego ko­ściółka, do­koła któ­rego ro­sły po­tężne lipy pach­nące mio­dem, a nie­po­li­czone mnó­stwo psz­czół mru­czało sen­nie swoje żółte, pra­co­wite mo­dli­twy. W ko­ściele tym jak w drew­nia­nej cha­cie miesz­kał siwy Pan Bóg jak sę­dziwy bart­nik, zbie­ra­jąc miody dla naj­bied­niej­szych lu­dzi na czas wiel­kiego głodu. Ksiądz pro­boszcz, do­bry i wierny Jego służka – z wy­glądu taki sta­ru­szek, jakby jed­nych lat był z Pa­nem Bo­giem – prze­cha­dzał się pod li­pami i bur­czał na psz­czołę, co usia­dła na rę­ka­wie jego su­tanny:

– Po co tu sie­dzisz i czas tra­cisz? Na ta­kiej jak ja po­krzy­wie miodu nie znaj­dziesz. Wo­bec tego psz­czoła usi­ło­wała usiąść na jego ustach, na któ­rych wiele było sło­dy­czy, ale ją spę­dził ręką, gdyż or­szak z po­bli­skiego dworu wcho­dził wła­śnie na ko­ścielną zie­mię, nio­sąc dia­blika, aby go zmie­nić w anioła. Ksiądz pro­boszcz wie­dział już coś nie­coś o nie­zwy­kłych, bo­jo­wych zdol­no­ściach tego nie­mow­lę­cia, al­bo­wiem zła jego sława, wę­dru­jąc opłot­kami, do­szła i do jego ci­szy. Przy­brany do uro­czy­sto­ści, spoj­rzał na nie cie­ka­wie i uśmiech­nął się do czar­nych oczów dziew­czynki swo­imi oczyma, tak nie­mal si­wymi jak jego włosy. Wtedy stało się coś bar­dzo dziw­nego. Dziew­czynka, która miała ser­deczny za­miar urzą­dze­nia pie­kiel­nej awan­tury w domu bo­żym i nie­by­wa­łego skan­dalu pod­czas pod­nio­słej uro­czy­sto­ści, spoj­rzała cie­ka­wie w twarz tego ol­brzy­miego, uśmiech­nię­tego sta­ruszka i – uśmiech­nęła się rów­nież. Było to wy­raź­nie po­wie­dziane: „Po­doba mi się twoja twarz, więc bę­dzie spo­kój. Co się od­wle­cze, to nie ucie­cze!”. Chrzest od­był się w pod­nio­słym na­stroju. W pew­nej chwili słońce, zaj­rzaw­szy przez okno i do­strze­gł­szy okru­szynę wła­śnie Bogu ofia­ro­waną, uca­ło­wało ją w czoło zło­tym, go­rą­cym po­ca­łun­kiem. Nie na­leży jed­nak ukry­wać, że rów­no­cze­śnie w owej chwili do­ko­nane zo­stało jedno z naj­gło­śniej­szych kłamstw w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Naj­bar­dziej bo­wiem roz­wrzesz­cza­nemu nie­mow­lę­ciu na kuli ziem­skiej nadano imię Ireny, a ni­komu do głowy nie przy­szło, że „Irena” zna­czy „po­kój”. Od stwo­rze­nia świata ni­gdy i nikt nie wi­dział bar­dziej nie­spo­koj­nego po­koju. Gdyby ist­niało imię Wier­ci­pięta, by­łoby ono jesz­cze za do­stojne i zbyt po­ważne dla tej Ireny, któ­rej święta pa­tronka w dniu tym usia­dła na weł­ni­stej chmu­rze i skar­żyła się gwiaz­dom, że jej opiece po­świę­cono nie­mowlę, wię­cej z sie­bie wy­da­jące ha­łasu niż gro­mada osza­la­łych srok przed desz­czem. Irenkę od­nie­siono do domu z naj­więk­szymi ostroż­no­ściami, aby nie bu­dzić li­cha, które albo na­prawdę śpi, albo tylko udaje, że śpi. Wi­dać jed­nak, że ra­zem z pro­mie­niem słońca spa­dła na nią ła­ska bo­ska i uko­iła nie­do­wa­rzony jej ro­zum. Brak pią­tej klepki, o który z wiel­kim praw­do­po­do­bień­stwem po­ma­wiano to dziecko, nie był już tak bar­dzo wi­doczny. Pia­stunka pa­trzyła na nie nie­uf­nie, z mętną i pło­chliwą ra­do­ścią, nio­sąc je ukwie­coną dro­żyną wśród pola do wiel­kiego, bia­łego domu. Był to dom wspa­niały, a tak stary, że jak czło­wiek wie­kiem po­tęż­nym zgar­biony na ki­jach się wspiera, tak on wsparł się na sze­ściu ko­lum­nach, aby się nie po­chy­lić ku ziemi, która jest gro­bem lu­dzi i do­mów. W tej chwili otwo­rzył sze­roko drzwi na przy­ję­cie ra­do­snego or­szaku, a oczami okien pa­trzył cie­ka­wie, jak ostroż­nie niosą no­wego ma­łego czło­wieka, co przez całe swoje ży­cie ma tu­taj miesz­kać i ko­chać go tak, jak go liczne przed­tem ko­chały po­ko­le­nia. Du­sza sta­rego domu, pia­stunka od­wieczna, zgar­biona i siwa, wzru­szona była i pełna szczę­ścia. Za chwilę usły­szy, ja­kie w in­nym domu, na­le­żą­cym do Pana Boga, nadano imię tej okru­szy­nie. Dom musi wie­dzieć wszystko o wszyst­kich. Ura­do­wał się, kiedy na­ro­dziło się to ma­leń­stwo, i z wy­ro­zu­mia­łym mą­drym spo­ko­jem słu­chał jego pła­czu i wrza­sków, te­raz zaś nad­sta­wia uszów, aby usły­szeć, jak na nie ma wo­łać. (Uszy domu są to dwa otwory w da­chu, po­mię­dzy ko­mi­nami, któ­rędy koty wy­łażą ze stry­chu na dach). Uro­czy­stość przy­ję­cia Irenki do gminy chrze­ści­jań­skiej ob­cho­dzona była z wiel­kim prze­py­chem. Pia­stunka po­my­ślała so­bie, że ra­dość po­wszechna jest zbyt mała, nie­zmier­nej bo­wiem do­ka­zano sztuki, skoro ta dziew­czyna tak ła­two i bez po­tęż­nych pro­te­stów wy­rze­kła się dia­bła. Na­le­żało to za­wdzię­czać przede wszyst­kim temu, że ksiądz pro­boszcz, czło­wiek nie­mal święty, tak nie­zmierne ma w so­bie moce. Kto inny może nie dałby rady tak szybko i sku­tecz­nie. Ona zna do­brze to dziecko i wie, co wie. Na ra­zie Irenka le­żała spo­koj­nie i ci­cho, jak gdyby chcąc dać po­znać, że nie my­śli mą­cić uro­czy­sto­ści, pod­czas któ­rej ona jest osobą główną. Gdyby to szło o kogo in­nego, wtedy nie od­by­łoby się wszystko tak spo­koj­nie i zgod­nie, cho­ciażby dla­tego tylko, że w wiel­kim zie­lo­nym sa­lo­nie ze­brało się wielu krew­nych i są­sia­dów. Nie ma zaś nic przy­jem­niej­szego na świe­cie, jak roz­po­cząć opę­tany wrzask wtedy wła­śnie, kiedy tylu ze­brało się słu­cha­czów. W ta­kich wy­pad­kach każdy kon­cert ma zwy­czajne po­wo­dze­nie, lu­dzie spo­glą­dają nie­spo­koj­nie, pod­no­sząc oczy ku niebu, bła­gają je o li­tość, a uszy za­ty­kają rę­kami. Być może, że obec­ność tego słod­kiego, sta­rego czło­wieka, który pod­czas chrztu uśmie­chał się do niej, po­wstrzy­mała Irenkę przed zbrod­ni­czym wy­stę­pem. Sły­szała jego głos i po­sta­no­wiła nie ob­ra­żać ni­kogo z obec­nych. Wy­znała znacz­nie póź­niej, że ją to wiele kosz­to­wało trudu i że dała do­wód wiel­kiego po­świę­ce­nia. Nie mo­gła jed­nak na­wet wtedy po­wstrzy­mać się od strasz­li­wej my­śli. Kiedy ją po­ka­zano raz jesz­cze w peł­nej chwale wielu ze­bra­nym, otwo­rzyła czarne oczy i prze­ni­kli­wie spoj­rzała na całe zgro­ma­dze­nie, sto­jące pod wiel­kim i cięż­kim świecz­ni­kiem, co jak ol­brzymi pa­jąk zwi­sał z pu­łapu. Po­my­ślała wtedy, że by­łaby to awan­tura pierw­szo­rzędna i godna tego uro­czy­stego dnia, gdyby ten świecz­nik na­gle ze­rwał się i wpadł z hu­kiem po­mię­dzy uśmiech­nię­tych i cmo­ka­ją­cych nad nią z za­chwytu ze­bra­nych go­ści. Wi­dać z tego, że wpraw­dzie dziew­czynka wy­rze­kła się dia­bła, ale dia­beł nie tra­cił na­dziei i krą­żył w po­bliżu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki