Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Blisko 100 wykresów, tabel i rycin prezentujących stan dzisiejszej polskiej biedy, demografii, emigracji, służby zdrowia, wykorzystania funduszy europejskich, infrastruktury, innowacyjności i wielu innych aspektów na rok 2015 (i dane wstecz), często w porównaniu do krajów UE, do średniej europejskiej i do wyników Grecji. Druzgocący materiał w całości oparty o źródła, z których korzystają mainstreamowe media.
Materiały opatrzone oceną prezentowanych danych, solidnym rozdziałem opisującym metodologię badań, bibliografią - słowem - wszystkim, co może się przydać Człowiekowi Myślącemu do wyciągania samodzielnych wniosków.
--
Tytuł naszej książki określa jej zadanie. Rzecz jasna idzie o ocenę. W dodatku o ocenę posiadającą społeczne konsekwencje.
Jesteśmy socjologami, przeto staramy się, aby ocena ta oparta była na faktach. W nauce wierzy się, że najbardziej wiarygodne są informacje wyrażone w języku liczb. Liczby bowiem ze swej natury są sprawdzalne, porównywalne i oddzielone od języka emocji. Dlatego przedstawiamy dane, tabele i wykresy. Niech liczby rozsądzą, czy żyjemy na „zielonej wyspie”, czy w „państwie teoretycznym” zaniedbującym swoich obywateli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Recenzent
dr hab. Arkadiusz Karwacki, prof. UMK
Projekt okładki
Maciej Marchewicz
Ilustracja na okładce: adempercem/fotolia.com
Szef Projektów Wydawniczych
Maciej Marchewicz
Opracowanie graficzne
Anna Krawczyk
© Copyright by Maciej Gurtowski, 2015
© Copyright by Radosław Sojak, 2015
© Copyright by Jan Waszewski, 2015
© Copyright by Andrzej Zybertowicz, 2015
© Copyright for Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2015
ISBN 978-83-8079-002-5
Wydawca
Fronda PL , Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
Tel. 22 836 54 44, 877 37 35
Faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
www.wydawnctwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
Autorzy w pierwszej kolejności dziękują Janowi Waszewskiemu — wytrawnemu poszukiwaczowi informacji, bez którego dociekliwości, zdyscyplinowania i sumienności niniejsza książka byłaby zdecydowanie uboższa. Cenne uwagi, podpowiedzi oraz sprawdzenie niektórych fragmentów tekstu zawdzięczmy Piotrowi Nowakowi i Katarzynie Tamborskiej.
Szczególne słowa wdzięczności kierujemy w stronę recenzenta — profesora Arkadiusza Karwackiego, który nie tylko skorygował wiele usterek naszego wywodu, ale także dostarczył wielu przykładów wspierających w różnych punktach stawiane na kolejnych stronach tezy. Nie byliśmy w stanie wykorzystać ich wszystkich, ale za wszystkie dziękujemy.
Dziękujemy również serdecznie Annie Krawczyk i Grzegorzowi A. Dominiakowi za to, że z wyrozumiałością, choć pod presją, czasu dbali o graficzną i edytorską stronę naszej pracy.
Powyższe wyrazy wdzięczności nie znaczą, iż autorzy chcą podzielić się z wymienionymi osobami odpowiedzialnością za wnioski całego wywodu i ewentualne usterki pracy. Za wszelkie błędy prosimy karcić tylko nas.
Jest wiele określeń na Polskę w okresie rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Są pozytywne: Polska nowoczesna, „zielona wyspa”, Polska zmodernizowana (względnie modernizująca się); mówiono o „Polsce w budowie” sugerując zapewne przejście od stanu drewnianego ku murowanemu, a prezydent Bronisław Komorowski nazwał ten m.in. okres naszej historii „złotym wiekiem”. Ale są również określenia nieżyczliwe: „TuskoKraj”, „Tuskoland”, Polska Tuska lub Polska Platformy, „państwo teoretyczne”. Niezależnie od tego, które z tych określeń budzą naszą sympatię, które zaś burzą nam krew, sama ich obecność w obiegu i świadomości społecznej zdaje się świadczyć o tym, że w latach 2007–2015 powstała jakaś szczególna, nowa, posiadająca własną specyfikę „wersja” Polski. Skoro była to wersja tak specyficzna, że domagała się odrębnej nazwy (jak wcześniej chociażby III i IV RP), to należałoby potraktować ją jako sygnał dla badaczy społecznych, że ostatnie osiem lat historii Polski domaga się również bardziej systematycznego namysłu nad ich wyjątkowością. Uchwycenie natury tego okresu jest istotne ze względu na próbę rzetelnego określenia dalszych możliwości rozwojowych naszego kraju. Są przynajmniej cztery powody, dla których rządy PO-PSL uznać należy za wyjątkowe w perspektywie całej III RP.
Pierwszy to niespotykana wcześniej stabilność władzy w Polsce. Od listopada 2007 r. do dziś Polską rządzi niezmiennie ta sama koalicja Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, a Platforma i Donald Tusk stali się pierwszą siła polityczną w historii Polski po 1989 r., która zwyciężyła w kolejnych wyborach parlamentarnych i rządzi drugą kadencję. Tusk urzędował na stanowisku premiera najdłużej w historii IIIRP — od listopada 2007 do września 2014 r. W tym czasie PO wygrała kilka kolejnych wyborów (samorządowych, parlamentarnych i do parlamentu UE). Dodatkowo de facto od 11 kwietnia 2010 r. koalicja PO-PSL rządziła, mając sprzyjającego jej prezydenta. Żadna siła polityczna w historii IIIRP nie mogła pochwalić się takim komfortem władzy. Co więcej, ów komfort władzy trwał jak na warunki IIIRP niespotykanie długo. Zważmy: prawie osiem lat rządów PO-PSL to niemal ⅓ okresu III RP. Żadne środowisko polityczne nie miało do tej pory możliwości tak samodzielnego i tak długotrwałego kształtowania polskiej rzeczywistości.
Drugi powód wyjątkowości rządów koalicji PO-PSL wiąże się ze wstąpieniem do Unii Europejskiej. Samo nasze włączenie do UE nastąpiło w 2004 r., ale wiele czynników zadecydowało o tym, że przynajmniej niektóre skutki tego kroku pojawiły się z opóźnieniem. Przede wszystkim rok 2004 przypadał na końcówkę obowiązywania poprzedniej perspektywy budżetowej UE (lata 2000–2006) i w związku z tym pierwsza perspektywa, która w pełni obejmowała nowe państwa członkowskie, przypadała na okres 2007–2013. Od grudnia 2007 do marca 2008 roku trwało prawne i faktyczne przystępowanie Polski do układu z Schengen. W efekcie Polacy uzyskali tak cenione poczucie pełnej swobody podróżowania po większości krajów europejskich. Olbrzymie znaczenie dla efektów naszego uczestnictwa w Unii miało też stopniowe otwieranie się unijnych rynków pracy. W roku 2004 Polacy mogli legalnie i bez ograniczeń pracować jedynie w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Szwecji. Dopiero w 2006 r. ograniczenia zniosły Finlandia, Hiszpania, Portugalia, Grecja i Włochy, w 2007 r. Holandia i Luksemburg, a w 2008 Francja. W roku 2009 otworzyły się dla nas rynki pracy Belgii i Danii, a najdłużej, bo do roku 2011, limity i obwarowania obejmowały ważne z naszej perspektywy gospodarki Niemiec i Austrii.
W latach 2007–2013 polski rząd mógł rozdysponować w ramach różnych funduszy imponującą kwotę 85,4 mld euro ze środków UE, przy, dodajmy, jednoczesnym napływie do Polski pieniędzy wypracowywanych przez emigrantów w krajach UE. W sytuacji stabilności wewnętrznej, względnie spokojnego otoczenia międzynarodowego i nawet biorąc pod uwagę globalny kryzys, pieniądze te mogły stanowić podstawę dla skoku cywilizacyjnego Polski. Takiej szansy bez wątpienia nie miały wcześniejsze ekipy rządzące.
Trzecia okoliczność, czyniąca sytuację z lat 2007–2015 wyjątkową, jest bodaj najtrudniej uchwytna, ale nie mniej istotna. Platforma właściwie od pierwszych dni rządzenia miała po swojej stronie niemal wszystkie najważniejsze media opiniotwórcze. Spora część z nich zaangażowana była w kampanię dyskredytowania prezydenta Lecha Kaczyńskiego i na tej podstawie zbudowany został sojusz polityczno-medialny, który tylko nieznacznie skruszał po 2010 r. Wagę tego czynnika należy doceniać w szerszym kontekście. Były w Polsce rządy mające po swojej stronie media (UD, UW, początkowo AWS-UW), rządziły jednak zawsze bądź przy chwiejnej większości parlamentarnej lub w sytuacji kohabitacji z prezydentem wywodzącym się z innego środowiska. Z kolei SLD miał do dyspozycji „własnego” prezydenta i stabilną koalicję, ale na tak daleko posuniętą przychylność mediów nie mógł liczyć ani gdy premierem byli Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz, ani za czasów Leszka Millera.
Czwarta okoliczność dotyka kwestii, na którą Polacy zdają się być szczególnie wyczuleni — międzynarodowego uznania. W 2014 r. Donald Tusk powołany został na stanowisko przewodniczącego Rady Europy. Urzędnik piastujący to stanowisko bywa określany prezydentem Europy. Symbolicznie nominacja ta została potraktowana jak potwierdzenie nie tylko indywidualnego sukcesu Tuska, ale także zbiorowego powodzenia Polaków i sukcesu państwa. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, warto więc (niezależnie od bieżących wydarzeń politycznych) spytać o to, jak ten bezprecedensowy okres stabilności politycznej i prosperity makroekonomicznej został wykorzystany.
Przedkładamy Czytelnikom „bilans zamknięcia”, chociaż polityczny los rządów Platformy nie został przypieczętowany. Nie chodzi tu jednak o żaden tryumfalizm lub polityczne whishfulthinking. Powody są zasadniczo dwa. Po pierwsze, zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich podkopuje fundament owych rządów w sposób istotny. I być może nawet nie zmiana polityczna jest tu najważniejsza, ale mentalna. Po ośmiu latach niepowodzeń wyborczych PiS wygrał i to od razu w konkurencji nie byle jakiej, bo politycznie ważnej i symbolicznie doniosłej. Rzesze polityków wszystkich szczebli, urzędników, ludzi wojska i służb, a także mniejszego lub większego biznesu, którzy dotąd orientowali swoje działania w kierunku władzy Platformy, nagle zmuszone zostały do wzięcia pod uwagę w swoich rachubach — i tych codziennych, i tych bardziej strategicznych — zupełnie nowych scenariuszy. Bez wątpienia, nawet jeśli Platforma utrzyma władzę po wyborach parlamentarnych 2015 r., powrót do komfortu rządzenia, którego zaznała w latach 2007–2015, nie będzie możliwy. W tym sensie więc rządy PO dojrzały do tego, by można było sporządzić — choćby szkicowy — bilans ich dorobku.
Po drugie, to swoiste załamanie dominacji Platformy nastąpiło w sposób nagły i niespodziewany. Warto przejrzeć choćby tygodniki publikowane na kilka dni przed I turą wyborów prezydenckich, by zorientować się, jak bardzo większość publicystów (także socjologów, politologów i specjalistów z innych dyscyplin) była przekonana o nieuchronności zwycięstwa Bronisława Komorowskiego. Równie — jeśli nie bardziej — zaskakujący był nagły wzlot politycznej gwiazdy — Pawła Kukiza. Ponad 20% w pierwszej turze wyborów prezydenckich, mobilizacja i entuzjazm zwolenników oraz powiew świeżości na scenie politycznej, którego nie było od lat zapewne w znacznym stopniu wpłynęły na ostateczne rozstrzygnięcie prezydenckiego wyścigu. Nie mniejsze znaczenie w perspektywie kolejnych lat i wyborów będzie miał zapewne fakt, że to właśnie Kukiz w znacznej mierze zachęcił do brania udziału w wyborach kolejne pokolenie młodzieży, dla której kampania 2015 r. stanowić może podobne doświadczenie generacyjne jak kampania Tuska w 2007 r. Sukcesy Dudy i Kukiza ujawniły — co z naszej perspektywy najistotniejsze — bolesne deficyty poznawcze nie tylko publicystyki, ale także nauk społecznych w Polsce. Dobrze oddają to słowa jednego z autorów „Newsweeka” Marka Rabija:
Tam, gdzie jeszcze przedwczoraj rósł las i dzieci z okolicznych wsi zbierały w wakacje jagody, by sprzedawać je przy drodze letnikom, dziś biegnie autostrada odgrodzona od poboczy ekranami dźwiękoszczelnymi. Możesz nią gnać 140 km na godzinę na wakacje do Włoch i wtedy kraj swój widzisz ogromny. Ale możesz też stać po drugiej stronie tych cholernych ekranów. Wówczas widzisz tylko ścianę. Polskę w ruinie. Nie ma lasu i nie ma jagód. A jakby nawet były, to i tak nie ma ich komu sprzedawać.
Czy któryś z tych obrazów jest nieprawdziwy? Oczywiście, że nie. Ale czy mogą istnieć jednocześnie dwie kompletnie różne od siebie Polski? Mogą, jeśli założyć, że nasz kraj przyspieszył wraz z całym zglobalizowanym światem do tego stopnia, że do jego opisu coraz słabiej nadają się klasyczne narzędzia socjologii, ekonomii, a nawet polityki. Znajdujemy się w stanie, który fizycy nazwaliby superpozycją — jednocześnie na biegunach nieprzyzwoitego luksusu i skrajnego ubóstwa [wyróżnienie dodane].
Zbyt wcześnie naszym zdaniem, aby orzekać, że narzędzia tradycyjnych nauk społecznych wyczerpały swoje zdolności wyjaśniania naszej rzeczywistości. Ale trzeba bez wątpienia podjąć wysiłek sprawdzenia takiej właśnie hipotezy. Może uda nam się odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście doszliśmy do granic poznawczych socjologii czy też nasz dotychczasowy ogląd Polski był najzwyczajniej w świecie oparty na błędnych założeniach. Tym bardziej że Polska współczesna rzeczywiście jawi się jako zagadka. Z jednej strony chwalona i wskazywana innym za przykład, z drugiej wydaje się gotowa do buntu, wymiany władzy, a przede wszystkim wyludniająca się w zaskakującym tempie.
Państwo Platformy: Bilans zamknięcia — tytuł naszej książki określa jej zadanie. W istocie jednak nie ograniczamy się do samego okresu rządów PO — gromadzimy informacje tak, by dać szkic obrazu całego ćwierćwiecza polskiego zmagania się z wolnością.
Rzecz jasna idzie o ocenę. W dodatku ocenę mającą potencjalne społeczne konsekwencje. Jako że jesteśmy socjologami, staramy się, aby ocena ta oparta była na faktach. W nauce często uważa się, że najbardziej wiarygodne są informacje o rzeczywistości wyrażone w języku liczb. Liczby bowiem z samej swej natury są porównywalne, sprawdzalne i niejako oddzielone od języka emocji. Odwołując się do nich łatwiej rzeczowodyskutować. Uważa się, iż np. wskaźnik produktu krajowego brutto (PKB) to lepszy punkt wyjścia do analizy niż nasycone politycznymi sympatiami formuły „złotego wieku naszych dziejów” lub „wygaszania Polski”.
Będąc przedstawicielami nauk społecznych, wcale jednak nie lekceważymy sformułowań oddających subiektywne odczucia i wyrażanych w języku nasyconym emocjami. Subiektywne — ale społecznie podzielane odczucia — współtworzą ludzki świat w niemniejszym stopniu niż zjawiska wyrażane przez takie, zwyczajowo uznawane za obiektywne, dane jak np. powierzchnia kraju, liczba ludności, poziom dzietności lub wysokość średniego wynagrodzenia.
Jednak, podejmując się zadania wyrażanego przez tytuł publikacji, nie sposób uciec od licznych wątpliwości. Czy w ogóle jest możliwe obiektywne spojrzenie na swój kraj? A na inny, obcy kraj? Pewnie łatwiej. Dlaczego? Odpowiedź wyłoni się za chwilę. Najpierw kolejne pytania. Czy jest możliwa sprawiedliwa ocena rządów koalicji Platforma Obywatelska — Polskie Stronnictwo Ludowe w latach 2007–2015? Zwłaszcza w sytuacji, gdy, czego nie ukrywamy, polityczne sympatie autorów ulokowane są gdzie indziej? I kto miałby uznać, że jakaś ocena jest sprawiedliwa?
Problem ma charakter pierwszorzędny. Czy w ogóle o swój kraj można troszczyć się w sposób naukowy? Na przykład, czy można w obiektywny sposób mierzyć jakość rządzenia? Czy można rzeczowo ocenić niemal osiem lat rządów Platformy w taki sposób, aby wnioski były dla wszystkich przekonujące przez swą niepodważalność? Przecież chyba istnieją jakieś naukowe metody pomiaru procesów społecznych, w tym związanych ze sprawowaniem władzy?
Faktycznie, istnieją, ale stopień ich wiarygodności i użyteczności jest o wiele mniejszy, niż mogłoby się wydawać osobom pozostającym na zewnątrz badań naukowych. Nie będziemy tu wyjaśniać, dlaczego tak jest (choć autorzy niniejszej książki mają co nie co do powiedzenia na tym polu), gdyż wyprowadziłoby to nasze wywody na pole filozofii nauk społecznych. Nie zrobimy tego, gdyż nasze cele są bardziej praktyczne. Chcemy dostarczyć narzędzi i danych przydatnych do rzeczowej, prowadzącej do konkretnych wniosków, analizy obecnej kondycji naszego kraju. Chcemy przedłożyć pewną porcję sprawdzalnej wiedzy służącej racjonalnej dyskusji o warunkach rozwoju Polski.
Symbolicznie można powiedzieć, że oceny współczesnej Polski rozpięte są na kontinuum, którego skrajnymi punktami są diagnozy entuzjastyczna i krytyczna. Pośrodku odnajdujemy różne próby wyważenia elementów pozytywnych i negatywnych. Odnieśmy się do przykładów.
Symbolicznym przykładem takiego podejścia jest stosowana przez urzędującego Prezydenta RP w roku 2014 i 2015 metafora „złotego wieku”. Posługiwał się nią zwłaszcza w publicznych wystąpieniach przy okazji różnych obchodów 25 lat od wyjścia Polski z ram starego ładu.
Oto wypowiedź z kwietnia 2014: „Przeżywamy złoty okres, złoty wiek w naszej Ojczyźnie — podkreślił Prezydent RP Bronisław Komorowski podczas piątkowej prezentacji przygotowanej przez Narodowy Bank Polski monety 5 zł ‘Odkryj Polskę — 25 lat Wolności’ ”. Formułą „złotego wieku” posłużył się jeszcze co najmniej kilkakrotnie — co oznacza, iż nie mamy tu do czynienia z lapsusem językowym wynikającym z emocji. Na przykład w autoryzowanej wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej powiedział: „Dokonania narodu polskiego z ostatnich 25 lat, są zmianami na miarę tysiąclecia. To drugi złoty wiek w historii naszego państwa”.
W interesującym zbiorze esejów zatytułowanym Bilet do nowoczesności Magdalena Gawin z Instytutu Historii PAN pisze:
Współczesna Polska dalece odbiega od tej z lat 80. XX w. Po upadku komunizmu korzystne zmiany nastąpiły w infrastrukturze, usługach, estetyce otoczenia. Wzdłuż dawniej opustoszałych i smutnych ulic oraz placów pojawiły się kawiarnie, ogródki restauracyjne, sklepy, małe piekarnie oferujące chrupiące rogaliki i pieczywo w kilkudziesięciu gatunkach. Przechodnie przestali potykać się o nierówne chodniki, poprawiono stan dróg, wybudowano autostrady. Znacząco wzrosły ambicje edukacyjne i poziom zamożności. Wyjazdy i studia zagraniczne przestały być przywilejem dla nielicznych, stały się zjawiskiem masowym. Obraz współczesnej Polski ma też swoje rysy i ciemne plamy: pośpieszną i nieprzemyślaną dezindustrializację kraju, bezrobocie i niski przyrost naturalny, nową emigrację zarobkową. Nie cichną spory o charakter i społeczne koszty transformacji, ale nie można zaprzeczyć, że Polska w porównaniu do tej sprzed lat dwudziestu dokonała znaczącego cywilizacyjnego skoku. […] Modernizacja nie jest już marzeniem, ale rzeczywistością.
Zbigniew Stawrowski, filozof polityki, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, w sugestywnie zatytułowanym, wydanym w roku 2014, zbiorze esejów Budowanie na piasku: Szkice o III Rzeczypospolitej pisze:
Dwudziestopięciolecie III Rzeczypospolitej […] skłania do refleksji oceniającej jej kształt i podsumowującej jej dorobek. Nie jest to refleksja optymistyczna. Już samo porównanie z krótszym przecież i o wiele trudniejszym okresem II Rzeczypospolitej pokazuje, że ostatnie ćwierćwiecze to w ogromnej mierze czas zmarnowanych szans. Mimo wyjątkowo korzystnej sytuacji międzynarodowej — akcesji do NATO, do Unii Europejskiej i związanego z tym potężnego wsparcia finansowego — nie sposób uwierzyć, że obecne kłopoty to tylko chwilowe trudności, że Polska wciąż rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. Upadek przemysłu, utrata kontroli nad sektorem bankowym, marnotrawstwo środków unijnych, wszechobecna korupcja, niesprawiedliwy wymiar sprawiedliwości, rozpadająca się służba zdrowia, edukacja dewastowana od przedszkola aż po szkolnictwo wyższe, krach systemu emerytalnego, uzależnienie energetyczne od Rosji, demontaż polskich sił zbrojnych, osłabienie podmiotowości czy wręcz klientelizm w polityce zagranicznej i wreszcie widoczna gołym okiem postępująca degeneracja klasy politycznej — tę listę grzechów i zaniedbań można by dalej poszerzać i ilustrować stosownymi przykładami.
Nawet Jacek Żakowski, którego można uznać za jednego z głównych przedstawicieli medialnego establishmentu III RP, twierdzi, iż kontynuując drogę, „którą idziemy ćwierć wieku” nie mamy
[…] szans na rozwiązanie powodowanych przez logikę tej drogi i ujawnionych w wyborach [prezydenckich 2015] problemów — od prekaryzacji, buntu prekariuszy, kryzysów służby zdrowia, demograficznego, kredytowego i mieszkaniowego po niską innowacyjność, deficyt popytu, krach zaufania do władzy, partii, polityków i ekspertów.
Przykładów tego typu ocen — rozciągających się od entuzjazmu do radykalnej krytyki — można bez kłopotów przytoczyć znacznie więcej. Dlaczego użyliśmy cudzysłowu, przywołując te trzy przykłady różnych ocen tej samej, zdawać by się mogło, rzeczywistości społecznej? Zrobiliśmy to po to, aby zasygnalizować stronniczy, subiektywny (co nie znaczy: całkiem bezpodstawny) charakter każdej tych trzech wypowiedzi. By wskazać, iż — niezależnie od ich trafności — są to intuicyjne, z ducha publicystyczne syntezy złożonych procesów społecznych. Ale mamy jednocześnie nadzieję, że treść kolejnych rozdziałów naszej książki pozwoli Czytelnikom w sposób bardziej zdyscyplinowany i mniej emocjonalny wyrobić sobie własne sposoby „nawigowania” w gąszczu tego rodzaju ocen i związanych z nimi sporów.
Państwo to system, domaga się więc systemowej oceny. Państwo jednak to system niesłychanie skomplikowany i taka też musiałaby być jego ocena. Naszym zdaniem — zupełnie niezależnie od przedstawionych danych i ocen wyrażonych na następnych stronach — jedną z podstawowych słabości naszego państwa jest brak centralnej instytucji, której zadaniem byłoby systematyczne ocenianie i monitorowanie stanu Polski oraz perspektyw jej rozwoju. Brakuje Centrum Analiz Strategicznych. Tylko taka instytucja, z odpowiednimi uprawnieniami, dostępem do informacji i gwarancją politycznej niezależności (rozumianej np. jako równowaga wpływów) mogłaby realizować w sposób ciągły i w pełni systematycznie zadanie, którego się tu podejmujemy.
Dlatego właśnie proponujemy ocenę opartą na metodologii mozaiki. Zbieramy dane i informacje dotyczące różnych aspektów funkcjonowania państwa. Zakładamy, że nagromadzenie informacji o negatywnych zjawiskach/faktach — zwłaszcza tych, które uporczywie powtarzają się od lat — pozwala wnioskować o systemowym charakterze niektórych patologii państwa, nawet jeśli charakter owego systemu pozostaje dla obywateli i badaczy zakryty. Przykładem takiej mozaiki może być dziedzina prawa i praworządności.
14 marca 2014, Tokfm.pl: „Tysiące odwołanych rozpraw i posiedzeń, sądy wciąż się uskarżają”. Takie są owoce zmiany systemu dostarczania przesyłek sądowych.
27–28 czerwca 2015, Gazeta Wyborcza, tytuł: „Wkurzenie zamiast demokracji”. Wyróżniony fragment tekstu: „Mamy obywatelskie prawo inicjatywy ustawodawczej. W tej kadencji Sejmu złożono 25 projektów i żaden nie został uchwalony”.
27–28 czerwca 2015, Gazeta Wyborcza, tytuł:„System się wiesza”. Lead: „Polski system prawny przypomina system operacyjny z lat 90.” — autor: dr Adam Bodnar, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Rzecznik Praw Obywatelskich zgłoszony przez PO. W tekście czytamy: „Do wielu naruszeń praw człowieka nie dochodziłoby, gdyby nie problemy z koordynacją działań poszczególnych instytucji i organów”.
9 lipca 2015, Forsal.pl, tytuł tekstu: „Polska w pierwszej piątce krajów z największymi problemami z prawem UE”. Lead: „Według Komisji Europejskiej Polska niewłaściwie wdraża przepisy Wspólnoty”. W roku 2014 prowadzono „1340 postępowań za błędy lub opóźnienia we wdrażaniu unijnych przepisów przez kraje członkowskie. 79 spraw dotyczyło Polski. To mniej niż rok wcześniej, ale i tak nasz kraj uplasował się na piątym miejscu pod tym względem po Grecji, Włoszech, Hiszpanii i Belgii”.
Zachowanie wiarygodności w przypadku mozaiki tego typu wymaga jednak spełnienia kilku warunków, których będziemy przestrzegać w całej pracy. Oto one:
Nie przytaczamy informacji i/lub opinii pochodzących z mediów lub osób, które programowo definiowały się jako opozycyjne wobec rządów PO/PSL, a zwłaszcza wobec systemu III RP. Mamy na myśli podmioty medialne takie, jak:
wSieci, DoRzeczy, Gazeta Polska, Gazeta Polska Codziennie, Nasz Dziennik, Nasza Polska,
portale takie, jak „niezalezna.pl”, „wPolityce” itp.
Staramy się przywoływać przede wszystkim informacje, które mają także konkretny, sprawdzalny wymiar ilościowy.
Kiedy tylko można, cytujemy, nie zaś parafrazujemy czy omawiamy — chociaż czasami choćby z powodów gramatycznej postaci przywoływanych wypowiedzi, bywa to trudne do uniknięcia.
Wybieramy autorów wypowiedzi ze względu na stopień ich orientacji w temacie, zwłaszcza gdy dodatkowo można uznać ich za osoby jakoś związane z obozem władzy PO/PSL lub z nim sympatyzujące.
Nietrudno dostrzec, iż warunki te są tak dobrane, by zmniejszyć wpływ naszych własnych sympatii politycznych na analizę, by ograniczyć stronniczość wchodzących w grę selekcji informacji oraz ocen.
Nie pozostaje nam już nic innego, jak tylko przedstawić Czytelnikowi szkicowy plan podróży, którą tu proponujemy.
Zaczynamy od nieco bardziej szczegółowego wglądu w metodologię naszych poczynań. Liczby bowiem, jakkolwiek są perswazyjne, wymagają ostrożnego postępowania i ograniczonego zaufania. Jak wszystko inne znaczą cokolwiek jedynie w kontekście, zaś ważnym elementem tego kontekstu jest to, kto ich używa. Dlatego zaczynamy od małej teorii stronniczości. Drugi rozdział poświęcimy gospodarce — przyjrzymy się zarówno złożonym wskaźnikom służącym porównywaniu państw, jak i najważniejszym danym opisującym stan naszej gospodarki. Rynek tak usadowił się we współczesnej kulturze, że w mniejszym lub większym stopniu oddziałuje na większość aspektów społecznego funkcjonowania. Ale ekonomia to nie nauka ścisła, a prawa rynku to nie prawa przyrody. Dlatego w rozdziale trzecim — wychodząc od zagadnienia nierówności dochodowych — poszukamy niektórych miar jakości życia, które pozwoliłyby odpowiedzieć na ważne pytanie: skoro jest tak dobrze (jak twierdzą niektórzy), to dlaczego jest tak źle (jak zdaje się sądzić wielu)? Rozdział czwarty poświęcimy kwestiom szeroko rozumianej jakości rządzenia. Sądzimy bowiem, że niezależnie od szczupłości bądź nadmiaru zasobów podstawowa jest kwestia, jak sprawnie się nimi zarządza i jak trafnie inwestuje. Rozdział piąty skupi się na zagadnieniu innowacyjności, szósty na kwestiach transportu. W rozdziale siódmym zajmiemy się kwestiami ochrony zdrowia, by zakończyć nasze rozważania — w rozdziale ósmym — bodaj najbardziej dalekosiężnymi z zagadnień tu omawianych — demografią współczesnej Polski.
Jakie wnioski proponujemy? Jak je uzasadniamy? Liczymy, że na te pytania odpowiedź da lektura naszej książki.
Rozdział 1
Stronniczość jest naturalną ludzką postawą poznawczą. Rzeczywistości zawsze doświadczamy selektywnie i, co więcej, jej postrzeganie przez nas niemal zawsze powiązane jest z automatycznym ocenianiem tego, z czym się stykamy. To nie tylko wiedza potoczna. Zostało to potwierdzone w licznych eksperymentach prowadzonych w ramach badań nad sposobami pracy ludzkiego umysłu.
Nie przyswajamy rzeczywistości, a zwłaszcza politycznej części ludzkiej rzeczywistości, w sposób bierny. Obcując z rzeczywistością, wykonujemy zawsze kawał solidnej roboty poznawczej. Przetwarzamy — w przeważającej części automatycznie i poniżej progu świadomości — ogromną ilość informacji. Fragment rzeczywistości, który znajduje się w polu naszej uwagi, niemal jednocześnie jest postrzegany, interpretowany i oceniany. Nasz umysł w taki sposób orientuje nas w otoczeniu, że wobec tego, co doświadczamy, bardzo rzadko zajmujemy neutralną postawę. Nasz naturalny odbiór rzeczywistości zawsze nasycony jest „ocennością”. Postrzegamy i odczuwamy niemal zawsze pod kątem: dobre/złe, bezpieczne/zagrażające, przyjazne/wrogie, ładne/brzydkie, korzystne/niekorzystne. Stąd nasze polityczne, etyczne, estetyczne sympatie i antypatie. Taki właśnie odbiór świata dotyczy zarówno sytuacji drobnych, bez większego znaczenia („O, ładny piesek!”), jak i zupełnie fundamentalnych („Życie wieczne? To jakiś absurd!”).
Nie jest bez znaczenia, iż stronnicze postrzeganie świata samo jest częścią społecznej rzeczywistości; jest tej rzeczywistości istotną, często niedocenianą cechą. Ale stronniczość stronniczości nierówna. Można by powiedzieć, iż te zbiorowości ludzkie, które nie są świadome swej naturalnej stronniczości — nierzadko prowadzącej także do poważnych błędów poznawczych — wikłają się w złudzenia, formują wyobrażenia, którymi nierzadko może zarządzać ktoś inny.
By te ogólne tezy zilustrować — znamienny przykład. Jesienią roku 1982, niedługo po wkroczeniu armii izraelskiej do zachodniego Bejrutu, na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda przeprowadzono serię badań. Punktem odniesienia była masakra tysięcy palestyńskich uchodźców przez oddziały libańskiej milicji, która nastąpiła za przyzwoleniem dowództwa wojsk izraelskich.
Do badań wybrano 114 osób — członków studenckich organizacji proizraelskich oraz proarabskich. Najpierw w testach sprawdzono ich wiedzę faktograficzną na temat masakry oraz ustalono ich poglądy w tej kwestii, zwłaszcza, jak oceniają odpowiedzialność Izraela za tragedię. Potem, w warunkach kontrolowanych, studentom pokazano autentyczne filmowe medialne relacje na temat sytuacji w Bejrucie. Następnie badani wypełniali kwestionariusze, w których oceniali obiektywność tych relacji; w szczególności mieli określić procent motywów, które w tych relacjach były dla Izraela korzystne, niekorzystne lub neutralne.
Wyniki wyraźnie ukazały, że postrzeganie stronniczości tychsamych oglądanych wspólnie relacji telewizyjnych było wyraźnie związane z sympatiami politycznymi studentów. Sympatycy Izraela dostrzegali więcej motywów wobec tego państwa krytycznych niż studenci o sympatiach proarabskich — dla nich te same relacje filmowe w przeważającej części zawierały motywy dla Izraela korzystne. Co więcej, zwolennicy obu stron zakładali, iż dziennikarze przygotowujący programy mają poglądy przeciwstawne do ich własnych.
Analizując wyniki, badacze doszli do wniosku, iż studenci, oglądając te same filmy, „widzieli” inne programy — że różnica ocen nie sprowadzała się do odrębnej interpretacji „tego samego” materiału filmowego, ale że oglądane wspólnie te-same-filmy były odbierane, postrzegane jako istotnie odmienne fakty, bodźce informacyjne.
Co ciekawe, z badania wynikało także, że osoby lepiej poinformowane o realiach konfliktu izraelsko-palestyńskiego bardziej były skłonne uznawać, iż media są stronnicze właśnie przeciw nim. Wyniki tych badań były wielokrotnie przez badaczy cytowane i, o ile wiemy, późniejsze analizy nie podważyły głównych ustaleń.
Piszemy o tym, by Czytelnikom i sobie samym przypomnieć, w jaki sposób przyswajamy informacje o sprawach, które nas dotyczą: stronniczo i często niesprawiedliwie, niejednokrotnie przyjmując niesprawdzone założenia. W dodatku często w ogóle nie czujemy potrzeby weryfikacji trafności swych założeń.
Leżące u podłoża tej sytuacji mechanizmy psychologiczne działają, jak wskazuje wiele innych badań, niemal uniwersalnie. Rzecz dotyczy zatem także problematyki, która jest przedmiotem niniejszej książki. Chociaż podczas pracy nad nią staraliśmy się kontrolować własne założenia, nie mamy złudzeń, że byliśmy w stanie w pełni tego dokonać. Niemniej staraliśmy się spełnić podstawowe zasady dociekań naukowych, które nakazują, by posługiwać się danymi ogólnie dostępnymi, sprawdzalnymi i pochodzącymi z jak najbardziej wiarygodnych źródeł. Mimo to jesteśmy świadomi, iż mechanizmy stronniczości będą „przy pracy” także podczas przyszłego odbioru naszej książki.
Podstawowe mechanizmy poznawcze powodują, iż przyswajamy „inne” rzeczywistości, że niejako żyjemy w odmiennych światach. Prowadzi to do nieporozumień, konfliktów, niekiedy wojen. Co więcej, nawet w obliczu dobrze udokumentowanych informacji ludzie bardzo rzadko są skłonni do zmiany swoich poglądów w taki sposób, by uzgadniać je z tym, co w świetle dostępnych danych należałoby uznać za rzeczywiste.
Wystarczy zatem odrobina pesymizmu, by pod znakiem zapytania w ogóle postawić celowość takiego przedsięwzięcia, jakim jest próba rzeczowej oceny owoców rządzenia w kontekście głęboko podzielonego, w tym częściowo histerycznie skłóconego, społeczeństwa jak nasze.
Wyniki badań psychologicznych są bowiem bezlitosne: osoby głęboko zaangażowane w spór ideologiczny (a taki charakter ma spór o III RP i o ocenę rządów Platformy oraz, oczywiście, wcześniej Prawa i Sprawiedliwości) w zasadzie nie są zdolne do zmiany swoich poglądów — bez względu na to, jak przekonujące fakty zostaną im zaprezentowane. Mechanizm ten działa niezależnie od tego, ze zwolennikami jakiej ideologii (partii politycznej) mamy do czynienia. Co więcej, choć może wydawać się to paradoksalne, jak wskazaliśmy, większą stronniczością i niechęcią do zmiany swoich opinii w obliczu przeczących im faktów cechują się osoby lepiej poinformowane (zatem zazwyczaj także bardziej zaangażowane obywatelsko) niż osoby posiadające bardziej powierzchowną orientację w sprawach publicznych.
Dość liczne już badania wskazują, że skłonne do zmiany swych poglądów w obliczu przeczących im informacji są tylko osoby, dla których zaangażowanie w daną tematykę nie stało się istotną częścią ich tożsamości. Na szczęście takie osoby w Polsce są. Ich obecność zawdzięczamy m.in. upływowi czasu — to pokolenie ludzi młodych, których biografie w mniejszym stopniu zawierają balast splotu tego-co-osobiste (tożsamościowe) z tym-co-publiczne/ideologiczne. Pokolenie, które z różnych (nie zawsze godnych pochwały) powodów w mniejszym lub większym stopniu dystansuje się od wysokiej emocjonalnej temperatury sporu między światem systemu III RP (którego politycznymi reprezentantami w największym stopniu są PO i PSL) a światem kontestującego ten system obozu patriotyczno-konserwatywnego (którego politycznym reprezentantem jest Prawo i Sprawiedliwość), daje nadzieje na spokojniejszy, stonowany, rzeczowy odbiór naszej książki.
Chociaż nie tylko do nich, ale to właśnie do takich osób, przede wszystkim zaś do młodych profesjonalistów, skierowana jest nasza książka. Dopiero to wszystko powiedziawszy, możemy dać głos… faktom!
Przytaczamy w niniejszej książce liczne informacje — w ogromnej części przedstawione w postaci liczbowej — które ukazują różne aspekty obecnej Polski, które pokazują tendencje, często w postaci umożliwiającej natychmiastowe zorientowanie się, jak wyglądamy w porównaniu z innymi krajami Europy i świata.
Staraliśmy się wybierać informacje, które (niezależnie od ich postaci liczbowej) spełniają dwa warunki. Po pierwsze, są wiarygodne; po drugie, są ważne. Nie zawsze te dwa warunki sobie towarzyszą. Często o sprawach mniej ważnych (zatem i mniej drażliwych, mniej uwikłanych w spory o wartości lub konflikty interesów) łatwiej zdobyć sprawdzalne dane niż o kwestiach fundamentalnych. Zaraz, zaraz — zawoła dociekliwa Czytelniczka — kto decyduje o tym, które fakty są fundamentalne, a które nie; kto określa miary wiarygodności?
Kiedy zatem mówimy, że dajemy głos faktom — od razu możemy trafić na pytanie: jakim faktom, kto ową faktyczność ustala? Nie tylko w nauce często mówi się o tzw. twardych faktach. Za twarde fakty uznaje się te dane, które są zrozumiałe, sprawdzalne i mierzalne — najlepiej wyrażone za pomocą języka matematyki — i ustalone zostały w sposób nadający się do powtórzenia, w celu weryfikacji tych danych. Potocznie uważa się, iż fakty twarde to niedające się zakwestionować, podważyć.
W świetle ostatnich dziesięcioleci społecznych badań nad nauką uważa się jednak, że w zasadzie wszystkie (lub wprost: wszystkie) fakty są pewnymi złożonymi konstruktami, które niezależnie od tego, na ile oddają rzeczywistość „obiektywną”, zawsze posiadają swoją składową kulturową — z tego choćby względu, iż zawsze są wyrażane w ludzkim języku. Mimo takiego typu zastrzeżeń uważamy, że można mówić, iż stwierdzenia o pewnych rodzajach faktów są bardziej odporne na krytykę od innych.
Pewnie wiele osób zgodzi się, iż faktami należącymi do grona bardziej odpornych na krytykę są na dane statystyczne — zwłaszcza jeśli zostały uzyskane i przetworzone przez wiarygodny, o dobrej reputacji, stosujący przejrzyste procedury, ośrodek badawczy. Z drugiej strony mówi się jednak, że kłamstwo stopniujemy następująco: kłamstwo, cholerne kłamstwo, statystyka. Formuła ta ma podkreślać, iż ze względu na perswazyjną siłę liczb (zwłaszcza będących efektem bardziej skomplikowanych obliczeń) za pomocą statystyki można wspierać słabe lub nawet fałszywe argumenty. Z drugiej strony jednak nie jest chyba możliwe zarządzanie współczesnymi organizmami państwowym i gospodarczymi bez posługiwania się narzędziami statystycznymi. W dodatku całe oprzyrządowanie technologiczne współczesnej cywilizacji jest oparte na matematyce i bez niej trudno byłoby nie tylko cywilizację rozwijać, ale także na co dzień procesami społecznym zarządzać.
Ale nie tylko dane zmatematyzowane informują nas o faktach. Także wypowiedzi używające określeń jakościowych, ocennych. Weźmy przykład wypowiedzi z lipca 2015 r.:
Za wszystko winne jest PiS! Jeżeli w siódmym roku rządów PO ogłasza, że coś nie wychodzi przez PiS, to nie mogę tego słuchać. Tak jak przykro było słuchać prezydenta Komorowskiego porównującego prawie osiem lat rządów swojej formacji z dwoma latami rządów PiS. To tak, jakby zajmować się porównywaniem słonia z mrówką. Mając osiem lat i prawie 100 mld euro pomocy do dyspozycji z Unii, można było naprawdę dużo pokazać [wyróżnienie dodane].
Mamy w tej wypowiedzi liczby, ale czy to one są tu decydujące? Czy nie mniejsze znaczenie dla ustalenia (przynajmniej potocznego) tego, na ile słowa powyższe są przybliżone do rzeczywistości, ma to, kto wypowiedział te słowa? Czy ma znaczenie, iż jest to profesor socjologii Uniwersytetu Warszawskiego? A to, że był on posłem Platformy w latach 2005–2007 i wielokrotnie krytycznie wypowiadał się o Prawie i Sprawiedliwości? A to, że często zapraszany jest jako komentator w mediach głównego nurtu? A to, że jest on również dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego? Jak, w świetle opisanego wcześniej eksperymentu stanfordzkiego, należałoby określić wiarygodność zacytowanej wypowiedzi?
Chcemy ocenić okres rządów PO/PSL — a w zasadzie samej PO, gdyż podmiotowa, sprawczo-kreacyjna rola PSL w tym układzie władzy wydaje się drugorzędna — za pomocą danych jak najbardziej zbliżonych do „twardości”. Jakie wymogi muszą spełniać dostępne informacje, by uznać je właśnie za takie?
Czym jest „wskaźnik”? Uczymy tego studentów na zajęciach z metodologii nauk. Mówimy, iż wskaźnik to zjawisko, sytuacja, zdarzenie, proces, które jest względnie łatwo zaobserwować (a niekiedy także ująć liczbowo, czyli zmierzyć) i które informuje nas o tym, że ma miejsce jakieś inne, trudno lub wcale nieobserwowalne zjawisko, zdarzenie etc.
Na przykład ciągnące się kilometrami ekrany akustyczne na poboczach autostrad ustawione na odcinkach, na których nie ma siedzib ludzkich (łatwe do zaobserwowania zjawisko), mogą być traktowane jako wskaźnik tego, że fundusze europejskie, za pomocą których autostrady te finansowano, wydawano nieracjonalnie, co z kolei można by uznać za wskaźnik tego, że system wielkich inwestycji drogowych jest w Polsce źle zaprojektowany, zarządzany i/lub nadzorowany (zjawisko trudne do zaobserwowania).
Inny przykład to wynik badań nad uczniami przygotowującymi się do zdania matury w 2014 r., określający, iż 70% z nich rozważa wyjazd z Polski w celach zarobkowych. Ten wysoki procent może być traktowany np. jako wskaźnik małej wiary tej grupy społecznej w możliwość poprawienia sytuacji na naszym rynku pracy albo, idąc dalej, kryzysu wiary w swój kraj.
Oba przykłady ukazują, iż nawet poprawnie i precyzyjnie zmierzony wskaźnik (powierzchnia zbędnych ekranów; procent uczniów klas maturalnych rozważających wyjazd) wcale nie daje łatwego, wyraźnego wglądu w inne, wskazywane, acz trudniejsze do zaobserwowania zjawiska. Wiąże się to z tym, iż związki przyczynowo-skutkowe między zjawiskami społecznymi nadal — mimo rozwoju badań naukowych — często pozostają trudne do uchwycenia i teoretycznego opisu.
Nikt pewnie lepiej niż socjologowie nie wie, jak „sprytnie” rzeczywistość społeczna potrafi wymykać się badaczom. Gdy już mamy poczucie, że solidnie uchwyciliśmy ją za pomocą tzw. twardych, tj. niedających się podważyć, faktów, za pomocą statystycznie przetworzonych wskaźników, niejednokrotnie okazuje się, że sprawy jednak mają się inaczej. Przykład?
Oto mamy informację, że w jakimś rejonie lub kraju spadła przestępczość w jakiejś grupie czynów. Już sądzimy, że dowiedzieliśmy się czegoś o rzeczywistości, o jakiejś faktycznie przebiegającej tendencji. Tymczasem po bliższym przyjrzeniu się sprawie okazuje się, że to nie rzeczywistość się zmieniła w sposób uchwycony statystycznie, ale zmieniono przede wszystkim właśnie sam sposób opisu tej rzeczywistości — że np. skorygowano definicje pewnych rodzajów przestępczości i czyn wcześniej bandycki z rubryki „napady” wypadł, przeszedł do innej albo też w ogóle zniknął nam ze statystyki.
Nie da się uciec od tego, iż rzeczywistość społeczna jest współtworzona przez nasze pojęcia i zabiegi językowe w ogóle. Wzrost gospodarczy jest, ale często wskaźniki obrazujące go, niewiele mówią o tym, kto konsumuje owoce wzrostu. Kim są jego beneficjenci? Ilu z nich to podmioty zagraniczne — np. banki inwestycyjne i wielkie korporacje handlowe? Ilu z beneficjentów wzrostu gospodarczego to podmioty żerujące na zasobach publicznych poprzez udział w sieciach klientelistycznych? Warto by np. rozważyć, czy i na ile wskaźnik PKB nie jest jednym z instrumentów panowania rynków (korporacji) globalnych nad krajami niżej rozwiniętymi?
A oto przykład istotnej rozbieżności w odczytywaniu wagi różnych wskaźników ekonomicznych. Doradca ekonomiczny w Instytucie Ekonomicznym NBP prof. Joanna Tyrowicz wskazuje, że z punktu widzenia pracowników to nie umowy czasowe stanowią główny problem. Ten dostrzega gdzie indziej:
Co trzeci polski pracownik — co pokazało badanie, które wraz z Instytutem Badań Strukturalnych przeprowadziłam dla Ministerstwa Gospodarki — deklaruje, że praca utrudnia mu prowadzenie normalnego życia osobistego. To dla mnie bardziej dramatyczny wskaźnik niż to, że co trzecia osoba ma umowę czasową. […] Największym problemem jest to, że u nas, kiedy już się pracę straci, szuka się jej bardzo długo. Wszystkie frustracje i poczucie zagrożenia nie wynikają z obawy przed utratą pracy, ale przed tym, że gdy się ją straci, nie znajdzie się innej. W Holandii jest recesja, a przeciętna osoba szuka pracy cztery miesiące. W Polsce nie ma recesji, a pracy szuka się ponad 12 miesięcy [wyróżnienie dodane].
Widać zatem, że nawet gdy w nauce nie ma sporu o liczby (o wartość pewnych zmiennych), to i tak toczony może być poważny spór o sens liczb, o społeczne znaczenie informacji, które przynoszone są przez dane wskaźniki. Spór o to, jak informacje przynoszone przez liczby należałoby interpretować, po które informacje sięgać, by jak najwięcej ze świata społecznego zrozumieć.
O całych zestawach wskaźników niekiedy mówi się (trafnie), że to swoiste „skrzynki z narzędziami” przydatne do prowadzenia polityki społecznej. W dodatku często od narzędzi tych „oczekuje się możliwości zastosowania w różnorodnych sytuacjach i prostoty w użyciu oraz nieskomplikowania na etapie interpretacji wyników”. I taka prostota jest potrzebna, gdy wskaźniki chcemy wykorzystać do ich funkcji perswazyjnej, gdy chcemy poprzez „siłę” liczb i wykresów wywrzeć szybki wpływ na czyjeś myślenie o danym obszarze zjawisk społecznych.
Wskaźniki są niezbędne i są przydatne, jednakże gdy tylko przestajemy traktować je jako tzw. czarną skrzynkę, czyli obiekt, którego wewnętrzna konstrukcja nas nie interesuje, jeśli tylko działa on jako tako, wtedy niejednoznaczność, problematyczność tego narzędzia staje się widoczna.
Gdy bliżej przyjrzymy się technologii wskaźników (temu, jak są skonstruowane) oraz ich przydatności (temu, jak są wykorzystywane), otwiera się istny gąszcz problemów. By się w nim nie pogubić, by pole rozważań uporządkować, proponujemy dwa spojrzenia na wskaźniki: od dołu (od strony ich konstrukcji) oraz z góry (pod kątem ich wykorzystywania).
Tutaj, jak się zdaje, a przynajmniej często się to podkreśla, podstawowe są dwa (zresztą ze sobą powiązane) problemy: definiowania pojęć i pomiaru zjawisk.
Jak wspomnieliśmy, wystarczy zmienić samą definicję bezrobotnego, pracownika administracji publicznej, kryteria rejestracji czynów karalnych nieletnich, by uzyskać istotnie inny obraz zjawisk, choćsama rzeczywistość społeczna wcale nie musi ulec zmianie.
Język ludzki z samej swej natury nie jest jednoznaczny — co rodzi problemy w dociekaniach naukowych wszystkich dyscyplin. Jednakże w przypadku nauk społecznych kłopoty mają charakter szczególny. W naukach przyrodniczych i formalnych (matematyka i logika), gdy badacze między sobą uzyskają konsens co do sposobu definiowania przedmiotu badań, sam ów przedmiot już nigdy nie zabiera głosu. W przypadku wielu zjawisk społecznych jest inaczej — badani ludzie i instytucje nierzadko sprzeciwiają się takim, a nie innym sposobom ich nazywania (zatem: klasyfikowania) i opisu. Czynią to, np. przeciwstawiając się określeniom, które niosą ze sobą konteksty rasistowskie, szowinistyczne lub kontestujące tradycyjne wartości narodowe.
Inny, powiązany z powyższym, obszar kłopotów to techniczne uwarunkowania pomiaru zjawisk. Sposób formułowania pytań w ankietach, rzetelność ankieterów przy docieraniu do badanych, sposób przeprowadzania wywiadów, przetwarzanie danych — to wszystko ogniwa procesu badawczego, do których mogą wkraść się oszustwa, przekłamania albo też błędy systematyczne, powodowane przez błędne założenia.
Z pomiarem wiąże się jeszcze inny problem. Często wcale nie są badane te zjawiska, które w danym kontekście społecznym są najważniejsze, ale te, które najłatwiej dają się zmierzyć (co często znaczy: w sposób niebudzący kontrowersji metodologicznych i/lub etyczno-ideologicznych). Łatwiej np. badać te wyobrażenia ludzkie na temat świata, które ludzie z łatwością potrafią wyartykułować (które są już językowo dobrze skonwencjonalizowane), od tych, które stanowią wyraz dopiero rodzących się lęków lub oczekiwań sytuujących się gdzieś na pograniczu tego-co-uświadamiane oraz tego-co-nieświadome.
Z kolei pewne zjawiska trudno jest badać nie dlatego, iż taka jest ich natura (np. realizowane w cztery oczy transakcje korupcyjne), ale ponieważ jeszcze nie wypracowano, nie przetestowano technologii ich pomiaru (np. oddziaływanie rozpowszechnienia się smartfonów na przywiązanie do miejsca pracy i pracodawcy).
W praktyce jednak z powyżej sygnalizowanymi problemami badacze sobie radzą i w obiegu jest duża ilość wskaźników traktowanych jako wiarygodne. Z mniejszą lub większą zawodnością, ale wskaźniki informują nas przecież o właściwościach społecznego świata. Które jednak z tych właściwości należy w pierwszej kolejności wziąć pod uwagę, gdy chcemy ocenić przemiany ustrojowe od roku 1989, a zwłaszcza okres rządów PO?
Problem, rzecz jasna, ma charakter ogólniejszy i nie dotyczy tylko sytuacji, gdy ocena może nieść ze sobą pewne konsekwencje polityczne oraz pewne perswazyjne efekty społeczne. W Polsce głębokie zmiany społeczne dzieją się nadal i dalej będą postępowały. Biorąc pod uwagę wymiar przyszłości, dla naszych dalszych dociekań szczególne znaczenie mają dwie kwestie:
(1) Czy mając do wyboru szeroką gamę dostępnych wskaźników, potrafimy uzasadnić, które z nich dają nam najlepszy, najgłębszy wgląd w obecną kondycję Polski (państwa, społeczeństwa, gospodarki, kultury)?
(2) Czy za pomocą środków dostępnych nauce jesteśmy w stanie określić, które z procesów zmian idą w dobrą stronę, a które w złą?
Pierwsze pytanie ma charakter teoretyczny — wiąże się z problemem strukturalnych związków między różnymi zjawiskami i procesami. Na przykład, jakie wskaźniki najlepiej wyrażają jakość życia w Polsce — wzrost PKB, poziom udziału płac w PKB, siła nabywcza pieniądza, poziom średniej płacy czy mediana dochodów ludności czy jakieś zupełnie inne? Które wskaźniki najlepiej ukazują nam potencjał rozwoju gospodarki we współczesnym świecie: wzrost PKB w ostatnich latach, niski poziom innowacyjności gospodarki, niski poziom finansowania badań naukowych, bardzo dalekie miejsca polskich uczelni w światowych rankingach, niski poziom dzietności, wysoki poziom „planów” migracyjnych młodzieży?
Jeśli się nad tym problemami zastanowimy, nietrudno dostrzec, że motywy aksjologiczne, spory ideologiczne znajdują się w nieodległym tle. Stanowi je m.in. wizja rozwoju kraju. Do tych spraw odniesiemy się w zakończeniu niniejszej książki.
Drugie pytanie ma bardziej wyraźny wymiar aksjologiczny — otwarcie wiąże się ze sporami światopoglądowymi. Mimo różnic, w pewnych strefach oba pytania się ze sobą wiążą. By — zmierzywszy już zjawiska uznane za najważniejsze — ustalić, czy przekształcenia w kraju idą w dobrą czy złą stronę, trzeba posiadać układ odniesienia, miarę, jakąś, częściowo choćby skrystalizowaną, wizję tego, jakiej Polski pragniemy.
Jeśli ktoś ma wyobrażenie Polski dostatniej, ale np. zdechrystianizowanej, kraju, który jest częścią coraz bardziej kosmopolitycznej Europy, w której tożsamości narodowe (a przynajmniej tożsamości narodów słabszych lub mało licznych) odgrywają coraz mniejszą rolę, to wskaźniki ukazujące coraz słabszy związek naszej emigracji z ojczyzną, wcale nie muszą go niepokoić. Jeśli ktoś preferuje model społeczeństwa kulturowo, coraz bardziej otwartego, zróżnicowanego, ale niestanowiącego istotnego ogniwa decyzyjnego w europejskiej polityce regionalnej, to nie musi go niepokoić wizja przysłowiowego już „państwa teoretycznego”, o słabej wewnętrznej koordynacji instytucjonalnej, państwa, na którego terenie coraz swobodniej mogą działać policje i tajne służby innych krajów członkowskich UE.
Jeśli jednak ktoś podziela wizję Polski jako wyzwania, jako przygody życiowej, jako kraju dostatniego i wolnego, który nie odwraca się od swojej przeszłości, który pielęgnuje specyfikę swojej tradycji i wizję polskości tworzącej przesłanki do słusznej dumy, to będzie zaniepokojony tymi wskaźnikami, które ukazują, że nasz przemysł w ostatnich dekadach został w ogromnej części sprowadzony do roli podwykonawcy w międzynarodowym podziale pracy, że wyznaczające trendy przyszłości centra badawczo-rozwojowe wielkich korporacji nie są ulokowane w Polsce, ale w krajach, z których pochodzą główni właściciele kapitału.
Życie społeczne można opisywać za pomocą nieskończonej ilości cech. Dostępne publicznie, różne krajowe i międzynarodowe statystyki zawierają tysiące różnych wskaźników. Kłopot w tym, że wartość diagnostyczna wskaźników jest bardzo różna. Kłopot w tym, że, jak wskazaliśmy, często nie wiemy, w jaki sposób jedne zjawiska powiązane są z innymi (np. kiepskie zarządzanie tajnymi służbami ze stopniem przyzwolenia na korupcję w administracji publicznej), nie potrafimy zatem określać głębokości wglądu w procesy, potencjalności oraz napięcia społeczne, jakie dają różne wskaźniki.
Nauka nie dysponuje np. niekwestionowaną teorią rozwoju gospodarczego, która jednoznacznie określiłaby, na które zjawiska zwracać uwagę, które mierzyć, by oszacować, na podstawie jakich zasobów najlepiej można budować konkurencyjność naszej gospodarki w grze globalnej. Słowem: nie wiemy, które wskaźniki są najlepsze. Nie wiemy, gdyż nadal nierozwiązane są liczne problemy teoretyczne oraz ideologiczno-polityczne.
W takiej sytuacji musimy kierować się heurystykami bardziej intuicyjnymi, zakotwiczonymi jednak zarówno w ogólnoteoretycznej wiedzy o społeczeństwie, jak w pewnej orientacji faktograficznej.
W naszym przypadku wybraliśmy podejście, które można by określić mianem heurystyki strukturalnej. Na czym ona polega?
Staramy się zwracać bliższą uwagę na zjawiska, które albo same są wskaźnikami (oznakami, skutkami) pewnych zjawisk/procesów o znaczeniu strukturalnym (np. wskaźniki dzietności informują o szerszych procesach demograficznych i kulturowych), albo które wywierają wpływ (są istotnym ogniwem w jakimś ciągu przyczynowo-skutkowym) na inne zjawiska o szerokim (tj. właśnie strukturalnym) znaczeniu.
Podsumujmy tę część rozważań: będziemy szczególną uwagę zwracali na wskaźniki informujące o zjawiskach mających wpływ na życie wielu osób — zwłaszcza na warunki bytowe, ale także kulturowe (nie/świadomość społeczna); na wskaźniki dotyczące wielkich środków finansowych (np. fundusze europejskie), na akty prawne dotyczące wielu instytucji; na wskaźniki ukazujące przemiany powszechnych norm obyczajowych i moralnych; na wskaźniki obrazujące potencjał rozwojowy (lub jego brak).
Wreszcie, szukając podstaw do racjonalnie podbudowanych ocen, będziemy starali się, aby efekt oceniać w zależności od dostępnych zasobów. Nie można bowiem uznać za sukces rządzenia samego faktu, iż coś wybudowano lub odnowiono. Że oto stoi coś, co można sfotografować i sfilmować. O sukcesie można mówić dopiero wtedy, gdy spełnione są dodatkowe dwa warunki. Po pierwsze, gdy występują właściwe relacje między nakładem środków, a uzyskanymi rezultatami, tzn. gdy środki są wydawane efektywnie. Po drugie, gdy — spełniwszy ten warunek efektywności — dokonano trafnego wyboru przeznaczenia tych środków; gdy tworzono to, co najbardziej przysłuży się krajowi. Z tego powodu sporą część naszej uwagi poświęciliśmy problematyce ewaluacji (po polsku: oceny) sposobów wydawania funduszy europejskich.
Jesteśmy świadomi, że w wielu punktach niniejszej rozprawy autorzy, którzy są praktykującymi i nauczającymi socjologami, poruszali się po „obcych” terytoriach: dotyczących ekonomii, prawa, techniki, administracji. Wiele z podjętych wątków można by pogłębić. Chcemy, aby odbiorcy książki potraktowali nasz wywód jako głos w dyskusji, głos mający na celu nadanie rozmowom o własnym kraju na tyle rzeczowego charakteru, na ile potrafiliśmy. Na stronniczość bowiem najlepszym lekarstwem jest wielogłosowy, ale względnie uporządkowany, zwłaszcza według reguł naukowej poprawności, spór.