Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Piaski Diuny i inne opowiadania.
Przygotowany specjalnie dla polskich czytelników zbiór, zawierający siedem opowiadań ze świata Diuny. To wielka gratka dla miłośników kultowej serii, która od wydania Diuny w 1965 r. opanowała wyobraźnię kolejnych pokoleń fanów science fiction i przyczyniła się do rozwoju tej gałęzi literatury. Kontynuując dzieło Franka Herberta, Brian Herbert i Kevin J. Anderson raz jeszcze zabierają czytelników do wszechświata Diuny i rzucają światło na jego mniej znane, ciemne zakątki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Przełożyli
Maciej Szymański i Andrzej Jankowski
Dom Wydawniczy REBIS
Wiem, że urodziłaś dzieci i że straciłaś ukochane osoby, że ukrywałaś się w trwodze, że przelałaś krew i że jeszcze ją przelejesz. Wiem wiele rzeczy.
— lady Jessika do Szadout Mapes
Gdy w upalnym pustynnym powietrzu parowała krew pokrywająca jej dłonie, Mapes żałowała takiego marnotrawstwa wody. Nie mogła mu jednak zapobiec — ci ludzie musieli umrzeć. Byli Harkonnenami.
Olbrzymi kombajn przyprawowy dudnił i warczał, mieląc masywnymi gąsienicami grzbiet wydmy w gorącym sercu pustyni. Otwory wlotowe połykały piasek, który następnie był trawiony w trzewiach wielkiej machiny przez skomplikowany system wirówek i separatorów elektromagnetycznych. Raz po raz kombajn rzygał chmurą pyłu i resztek, które opadały na łachach piasku stratowanych przez pełznącego kolosa, a ukryte w jego wnętrzu zbiorniki stopniowo napełniały się rzadkim specjałem: melanżem.
Hałaśliwej pracy maszyny towarzyszyły rytmiczne wibracje, dobrze wyczuwalne pod powierzchnią piasków. To, że lada chwila pojawi się zwabiony nimi czerw, było raczej pewne. Mechaniczny zgiełk sprawiał też, że trudno było usłyszeć odgłosy przemocy, której Fremeni dopuszczali się we wnętrzu żniwiarki.
Kolejny harkonneński robotnik próbował właśnie uciec z mostka mobilnej przetwórni przyprawy, lecz fremeński komandos śmierci, fedajkin, natychmiast ruszył za nim. Przebrany w brudny kombinezon poruszał się pewnie, niczym drapieżnik na łowach, i głównie to odróżniało go od podobnie brudnych i posępnych harkonneńskich najmitów z załogi kombajnu.
Choć była drobna i śniada, młoda Mapes — tak jak jej towarzysze — dobrze się wpasowała w ekipę robotników. Nie lubiła jedynie śmiać się i żartować z tymi, których miała wkrótce pozbawić życia; wolała nie widzieć w nich przyjaciół. Tak czy inaczej, nieszczególnie dociekliwi szefowie firmy bez oporu zatrudnili jej oddział. Straty w załogach kombajnów były bardzo duże — wielu ludzi zwyczajnie dezerterowało, inni ginęli w wypadkach i katastrofach. Mapes wiedziała, że część owych strat nie była kwestią przypadku, lecz dziełem bojowników o wolność, takich jak ona.
Jej towarzysz, Ahar, mężczyzna muskularny, małomówny i bardzo oddany sprawie, cisnął nieszczęsnym robotnikiem o metalową gródź, wzniósł krysnóż — mleczne, krystaliczne ostrze wyszlifowane ze zgubionego zęba olbrzymiego czerwia — i wbił go głęboko w jego gardło. Ofiara osunęła się na pokład, gulgocząc, ale nie wydała krzyku. Ahar użył instynktownego fremeńskiego pchnięcia, które zadaje śmierć cicho i błyskawicznie, bez zbędnego marnowania krwi.
Niestety tego dnia wojownicy z pustynnego plemienia nie mogli odzyskać wody z krwi ofiar. Ich zadanie było inne: mieli zabić załogę, zniszczyć kombajn i zniknąć niczym piaskowe diabły niesione wichrem. Na nic więcej nie mieli czasu.
Mapes zacisnęła dłoń na swoim nożu — ostrym jak brzytwa, ale wykonanym ze zwykłej plastali. Posiadanie krysnoża było świętym przywilejem, a towarzysze z siczy jeszcze nie uznali jej za godną takiego zaszczytu, choć wzięła udział już w kilkunastu rajdach.
Mapes była ognistej krwi, lecz fremeńskie kobiety nieczęsto wstępowały w szeregi fedajkinów, których oddziały powołano niegdyś, by dokonywały zemsty za szczególne krzywdy. Samo istnienie ciemięzców spoza Diuny było zaś krzywdą zaiste wyjątkową. Fedajkini przyjęli Mapes po części dlatego, że posiadała ponadprzeciętne umiejętności i była nader wytrwała, ale przede wszystkim przez wzgląd na jej matkę, która stała się legendą. Niektórzy dostrzegali w Mapes nową Safię, dlatego byli gotowi pozwolić jej, by dowiodła swej wartości.
Młoda kobieta podążała teraz za swą drugą tego dnia ofiarą. Już pięciu robotników leżało trupem na mostku, a po brudnych metalowych płytach pokładu spływała ich krew. Choć Mapes była znacznie drobniejsza od ściganego, to on czuł strach. Gdy wreszcie go dopadła, z całej siły pchnęła go na pulpit kontrolny. Bronił się jak ktoś, kto nigdy w życiu nie brał udziału w walce: wymachiwał ramionami, jakby wierzył, że w ten sposób ją odpędzi, więc jednym ciosem noża rozpłatała mu dłoń. Stęknął i zgiął się wpół, raczej ze strachu niż z bólu.
— Dlaczego? Czemu to robicie? — wybełkotał. — Przecież dostaliście wypłatę! My tylko wydobywamy przyprawę.
— Jesteście Harkonnenami — odpowiedziała. — Wszyscy Harkonnenowie muszą umrzeć.
Mężczyzna machnął ku niej zakrwawioną ręką i czerwone krople przecięły powietrze niczym cenny deszcz.
— Nie jestem żadnym Harkonnenem! Nawet nie spotkałem Dymitra Harkonnena! Przyleciałem tu za robotą, ktoś musi obsługiwać te maszyny. Za sześć miesięcy kończy mi się umowa. — Mężczyzna urwał, spoglądając na martwych towarzyszy. — Żaden z nas nie jest Harkonnenem.
— Pracujecie dla wroga, zatem jesteście wrogami. — Nie tracąc czasu na dalszą dyskusję, Mapes wbiła ostrze w ciało robotnika, a potem odepchnęła go bez ceregieli i pochyliła się nad pulpitem.
Wyłączyła silniki główne i ogromna mobilna przetwórnia ze zgrzytem zamarła w dolinie między dwiema wydmami. Mechanizm pobieraka i wirniki turbin skrzypiały jeszcze przez chwilę, zanim znieruchomiały. Szarobeżowy obłok gazów wydechowych z wolna rozpłynął się w powietrzu.
Głośnik zatrzeszczał i z komunikatora popłynął natarczywy głos:
— Wykryto znak czerwia. Dystans: cztery minuty i dwadzieścia sekund. Przygotować się do ewakuacji.
Mapes zastanawiała się przez moment, czy nie zignorować tej wiadomości, ale uznała, że warto kontynuować grę. Włączyła mikrofon.
— Potwierdzam. Przygotowujemy grupy ewakuacyjne. Przyślijcie zgarniarkę.
Odwróciła się gwałtownie, słysząc krzyk. Członek załogi, ubrany w roboczy kombinezon, biegł ku niej z desperacją w oczach. Uniosła ostrze, by się bronić, lecz w tej samej chwili mężczyzna zgubił krok i zatrzymał się. Stojący za nim Fremen coraz głębiej wbijał mu krysnóż w plecy, aż wreszcie robotnik skulił się i opadł ciężko na pokład.
Mapes poczuła radość w sercu, widząc zawadiacką minę na przystojnym obliczu tego, który ją uratował.
— Rafirze, mój kochany, dziękuję. Nagrodzę cię, gdy wrócimy do siczy.
Jej partner, serce jej serca, odwrócił się ku pozostałym fedajkinom. Prócz nich na mostku nie było już nikogo żywego.
— Haj ha, pora ruszać! Wrogowie nie żyją, a Mapes wyłączyła maszynę. Zbliża się czerw!
Fremeńscy komandosi uznali, że to świetna nowina, i zakrzyknęli:
— Szej-hulud!
— Szej-hulud — odpowiedziała im Mapes.
Ostatecznego oczyszczenia piaskowego pustkowia miał za nich dokonać olbrzymi czerw.
Szeptem żałując takiego marnotrawstwa wody, Mapes, Rafir i ich towarzysze porzucili zakrwawione ciała robotników, by przez właz dachowy wydostać się na powietrze jak zawsze gęste od pyłu. Pobiegli wprost ku drabince wiodącej w dół ściany wielkiego kombajnu. Wyczuwali coś jeszcze: gryzącą woń cynamonu, której źródłem był świeży, mocny melanż. Odsłonięta żyła przyprawy przypominała rdzawą plamę pośród wydm. Dla obcoświatowców pewnie warta była miliony solarisów, lecz teraz cała ta fortuna miała powrócić tam, gdzie było jej miejsce: w piaski Diuny.
Trzy zespoły terenowe mknęły po zboczu wydmy; koła pojazdów zawzięcie mieliły sypki grunt. Lękliwe głosy robotników, liczących na rychłą ewakuację kombajnu i cennego ładunku, z trudem przebijały się przez statyczne trzaski — wszechobecny pył skutecznie zakłócał łączność.
— Czerw się zbliża. Mamy mniej niż trzy minuty! Dlaczego nie nadaliście sygnału do powrotu?
— Szefie, dlaczego nie odpowiadacie? — odezwał się równocześnie inny głos.
— Nadlatuje zgarniarka, widzę ją. Powinniśmy zdążyć do punktu zbiórki, ale z trudem.
Schodząc po rozgrzanych słońcem metalowych szczeblach, Mapes spojrzała w dół na Rafira. Wymienili uśmiechy ostre jak klinga krysnoża. Stanąwszy na miękkim piasku, Mapes z ulgą zrzuciła znienawidzony kombinezon roboczy i cisnęła go precz z gorącym pustynnym wiatrem. Pozostali komandosi uczynili to samo w takim pośpiechu, jakby czuli się zbrukani. Wszyscy mieli na sobie filtraki, które regulowały w skwarze temperaturę ich ciał i pozwalały odzyskać całą wodę wydalaną przez organizm. Mapes wyciągnęła z kołnierza skafandra rurki i wcisnęła do nosa wtyki umieszczone na ich końcach.
Poruszając się oszczędnie, bez nadmiernego pośpiechu, fedajkini okrążyli potężną machinę i rozpoczęli wspinaczkę na grzbiet pobliskiej wydmy. Mapes, choć niepozorna, dotrzymywała im kroku. Szanowali ją za to. Na jej dłoniach schło tyle samo krwi co na rękach jej towarzyszy.
Wysoko na niebie dostrzegła odblask słońca na metalicznej powierzchni — ratunek był już blisko. Zgarniarki zaprojektowano tak, by mogły się łączyć z mobilnymi przetwórniami przyprawy i przenosić je w bezpieczne miejsce, gdy tylko zjawiały się wszędobylskie groźne czerwie. Trzy pojazdy, którymi robotnicy wracali do kombajnu, były niedaleko, lecz tym razem ewakuacja nie była im pisana.
Wspinając się po ruchomym zboczu wydmy, Fremeni nawet nie próbowali unikać rytmicznych wibracji wywoływanych ich krokami — w okolicy, w której pracowała żniwiarka, nie brakowało innych źródeł hałasu. Mapes zadarła głowę i na grzbiecie diuny dostrzegła samotną, skuloną postać. Rafir także ją wypatrzył.
— Onorio jest na miejscu — ogłosił.
Zgarniarka — potężna konstrukcja z pracowicie bijącymi skrzydłami — przeleciała nad ich głowami. Mapes przystanęła na chwilę, by popatrzeć, jak robotnicy wyskakują z pojazdów i wymachując rękami, biegną ku wytracającej prędkość maszynie.
W oddali, za śladami żniwiarki, zauważyła zmarszczki pojawiające się na piasku. Zwinny olbrzym był coraz bliżej. Nie mieli wiele czasu.
Na grzbiecie wydmy Onorio wstał, nie dbając już o kamuflaż. Otrzepał beżową pelerynę z pyłu i uniósł długą rurę, by ułożyć ją na ramieniu. Było to archaiczne urządzenie, które jeden z Fremenów kupił incognito od handlarza starociami w Arrakin. W mieście, w którym większość ludzi nosiła tarcze, uważano tę broń za bezużyteczną ciekawostkę. Tu jednak, w głębi pustyni, z tarczami bywało różnie, a ich generator zdolny ochronić zgarniarkę i jej gigantyczny ładunek był po prostu za duży. Mapes znieruchomiała, wyczekując skutków działania zabytkowego urządzenia.
Ręczna wyrzutnia rakiet wypluła pocisk. Pomknął ku niebu zaskakująco cicho, za to gdy z hukiem uderzył w bezbronną zgarniarkę, w powietrzu rozkwitła ogromna kula ognia i dymu. Maszyna rozpadła się na części, które niczym dymiące meteory pomknęły ku okolicznym wydmom. Jeden z większych fragmentów uderzył w pojazd, zabijając dwóch robotników, którzy nie zdążyli zeń wyskoczyć.
Gdy wycofujący się fedajkini dotarli na grzbiet wydmy, Rafir pospieszył do Onoria, by pogratulować mu celnego strzału. Z całej załogi kombajnu jedynie trzech ludzi zostało przy życiu. Rozpaczliwie próbowali się chować za swymi pojazdami, choć dobrze wiedzieli, co ich czeka, gdy przybędzie czerw.
Falujące zmarszczki na piasku zbliżały się błyskawicznie niczym szeroki, beżowy front nadchodzącej burzy. Wreszcie czerw wybił się na powierzchnię — lewiatan z twardych pierścieni, z szeroko rozwartą, okrągłą gardzielą w rozmiarze największej jaskini fremeńskiej siczy. Krystaliczne zęby lśniły w niej niczym drobne srebrzyste rogi.
Zwabiony wibracjami i rozdrażniony obecnością nieproszonych gości Szej-hulud dostał szału. Choć urzeczona potęgą i majestatem czerwia, Mapes świetnie rozumiała zagrożenie. Była jak drżący ze strachu gryzoń zahipnotyzowany spojrzeniem żmii gotowej do ataku.
Rafir musnął jej ramię.
— Chodź, musimy wykorzystać zamieszanie. — Odetchnął głęboko, nim wcisnął do nosa wtyki i poprawił klamry filtraka. — Trzeba dotrzeć na skały. Od tego zależy nasze życie.
Czerw zaatakował nieruchomy kombajn i wciągnął go głęboko w piach wraz ze zbiornikami pełnymi melanżu. Zniszczył też wszystkie ślady po rozbitej zgarniarce, porzucone pojazdy, a także ostatnich robotników.
Fedajkini rzucili się na przeciwległe zbocze wielkiej wydmy i stoczyli w dół, bezwładnie jak kamienie. Gdy zatrzymali się u jej podnóża, w pośpiechu sprawdzili stan aparatów oddechowych, włożyli kaptury, owinęli się pelerynami i jęli zagrzebywać się w piasku.
Pokryta warstwą pyłu Mapes starała się leżeć nieruchomo, nawet nie oddychać, by maksymalnie spowolnić pracę serca. Zniknęli pod powierzchnią pustyni, lecz przecież czerw nie używał oczu, by namierzyć cel. Choć otaczała ją ciemność, wiedziała, że jej bracia Fremeni są blisko, a wśród nich Rafir. Szej-hulud tymczasem trwał w świętym szale zniszczenia.
Wiele godzin później, gdy czerw wycofał się w głąb piasków, Mapes i jej towarzysze wrócili na powierzchnię. Po zmroku, w blasku dwóch księżyców, ruszyli w drogę powrotną ku siczy.
Nie mogła się doczekać, kiedy opowie matce o kolejnym triumfie nad Harkonnenami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Sands of Dune. A Collection
Red Plague, Wedding Silk, Treasure in the Sand (from Tales of Dune Expanded Edition)
Copyright © Herbert Properties LLC 2022
Red Plague copyright © 2016 Herbert Properties LLC
Wedding Silk copyright © 2011 Herbert Properties LLC
Treasure in the Sand copyright © 2006 Herbert Properties LLC
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2022
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Copyright © 2023 for the illustrations by Wojciech Siudmak
Grafiki: Wojciech Siudmak
siudmak-official.com
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Redaktor merytoryczny: Sławomir Folkman
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Piaski Diuny, wyd. I, Poznań 2024)
ISBN 978-83-8338-820-5
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer