Piechota w XVIII wieku. Taktyka - Jean Colin - ebook

Piechota w XVIII wieku. Taktyka ebook

Jean Colin

2,7

Opis

Autor przybliża nam taktykę działań wojennych piechoty w XVIII wieku. Cześć pracy poświęcona jest historii działań zbrojnych od starożytności do wieku XVIII, jednak większość publikacji zajmuje analiza taktyki piechoty w wojnach osiemnastowiecznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
0
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
T-ula

Całkiem niezła

książka mocno "techniczna^ i opisową. Raczej dla specjalistów. Mała liczba rysunków na dodatek na końcu książki utrudnia zrozumienie i czytanie
00

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645559936986244

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

© Copyright

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2015

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Anna Haberko

Redakcja:

Dariusz Marszałek

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-515-2

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

WSTĘPDZIAŁANIA ZBROJNEOD CZASÓW ANTYCZNYCH

I – ANTYCZNA GRECJA

Studiując metody prowadzenia działań zbrojnych, i posiłkując się jedynie oficjalnymi dokumentami, tudzież ogólnymi relacjami z bitew, ryzykujemy zafałszowanie ich prawdziwego charakteru. Dla przykładu, w historii wojen tyralierzy często odgrywali kluczową rolę, a mimo to niezmiernie rzadko można natknąć się na jakąkolwiek wzmiankę o ich obecności. Także i zarządzenia dotyczące manewrów należałoby tłumaczyć w specyficznym kontekście, którego ślady trudno już dziś odnaleźć. Jedynym więc sposobem na zaprezentowanie historii taktyki taką, jaka naprawdę była, jest odwołanie się do niezliczonych dokumentów o drugorzędnej wadze, często niepublikowanych i nieznanych szerszej publiczności. Archiwa wojenne są w stanie dostarczyć nam ich w dostatecznej ilości, aby móc pokusić się o zainaugurowanie historii francuskiej taktyki począwszy od wieku XVIII.

Oczywistym błędem byłoby ograniczenie się do jednego tylko źródła: nie można ani oceniać, ani tłumaczyć przemian, jakie zachodziły w naszej taktyce nie przyrównując jej do działań armii państw ościennych oraz nie przywołując, w mniejszym lub większym stopniu, teorii, metod oraz czynów wojennych, które wywarły znaczący wpływ na nasze idee oraz sposób prowadzenia działań zbrojnych. Nasze rozważania straciłyby również wiele na swej ważkości, gdybyśmy, w głównych chociażby punktach, nie przedstawili rozwoju taktyki, począwszy od jej źródeł, oraz nie wytłumaczyli sensu przemian, jakie dokonały się na przestrzeni ubiegłego wieku i znaczenia, jakie miały one dla całości. Tylko taki sposób podejścia do zagadnienia pozwala współczesnym taktykom na racjonalne dyskusje na temat kierunku, jaki powinna obrać taktyka u progu XX wieku. Nie ulega również wątpliwości, że to właśnie tutaj tkwi praktyczny cel działań historyka.

Chcąc gruntownie przestudiować współczesne doktryny, warto cofnąć się do dużo wcześniejszych epok. Wspomnieliśmy już o sposobie prowadzenia działań zbrojnych w starożytności, pojawiającym się w nie zamkniętych wciąż jeszcze dyskusjach, w których współcześni nam badacze zajmują pełne pasji stanowiska. Aby móc śledzić owe debaty oraz wypowiadać się w pełnej znajomości tematu, należy powrócić do źródeł, do tego, co wiemy na temat sztuki wojennej starożytnych. Żeby była jednak jasność: to nie wystarczy. Ów powrót do czasów antycznych niesie za sobą również i inne korzyści: warunki materialne i moralne działań zbrojnych były wtedy dużo mniej skomplikowane, ich analiza łatwiejsza, a wnioski nasuwały się w sposób bardziej oczywisty. Czyż to właśnie nie do czasów antycznych nawiązał Ardant du Picq1, będący przecież człowiekiem czynu i praktyki, kiedy chciał ustalić zasady współczesnego stylu staczania bitew? „Odnieśmy owe studia (pisał) najpierw nie tyle do działań współczesnych, zbyt skomplikowanych, aby można było je pojąć od razu, ale do antycznych działań wojennych, łatwiejszych, a przede wszystkim bardziej przejrzystych”2.

Zmiany w taktyce spowodowane są różnorakimi czynnikami: sytuacja polityczna i społeczna narodów wywiera silny wpływ na organizację militarną oraz metody walki. Morale, energia, poczucie dyscypliny oraz stan fizyczny oddziałują nań nawet jeszcze mocniej. W największym jednak stopniu tym, co ogólnie rzecz biorąc determinuje zmiany w taktyce, jest nieustanny postęp w dziedzinie broni i jej zastosowania.

Broń biała nie podlega znacznym zmianom. To raczej broń miotająca z każdym wiekiem zyskuje na znaczeniu, zwiększając swą przewagę nad bronią białą, której rola będzie się zmniejszać. Walka z dystansu wypierać będzie walkę w zwarciu. To właśnie określa charakter zmian w taktyce i będzie stanowić przedmiot naszych studiów.

Przez długie lata łuk, proca i oszczep były jedynymi broniami miotającymi. Wśród ludów z Dalekiego Wschodu oraz pierwotnej Grecji cieszyły się one wielkim uznaniem i używali ich nawet wodzowie. Szybko jednak popadły w niełaskę, a republiki greckie za jedyne uzbrojenie godne wolnego obywatela uznały włócznię i miecz. Łukiem i procą mogli posługiwać się ludzie o niższym statusie społecznym.

Nie wiemy jakie były przyczyny oraz okoliczności tej przemiany, która dokonała się definitywnie w epoce wojen perskich. Ograniczmy się tutaj jedynie do stwierdzenia faktów. Około VI wieku p.n.e. obywatel-wojownik greckich miast był uzbrojony we włócznię i wyposażony w rynsztunek obronny zbyt ciężki, aby móc dysponować jeszcze pociskami. Był więc zmuszony do walki w zwarciu. Włócznia hoplitów greckich była bardzo poręczna: miała tylko 2 do 3 metrów długości. Każdy wojownik miał około metra wolnej przestrzeni z każdej strony, co zapewniało mu niezbędną spójność oraz swobodę ruchów. Osiem szeregów, czasem dwanaście, rzadko więcej, tworzyło falangę. Nadawała się ona równie dobrze do frontalnego ataku jak i do obrony. Mogliśmy zaobserwować jej użycie pod Maratonem, kiedy to rzuciła się do ataku nie bojąc się rozbicia i bez problemu pokonała Azjatów, których rynsztunek był niewystarczający, a ubranie nazbyt krępujące ruchy3.

W pierwotnej falandze greckiej, najważniejszą rolę odgrywały indywidualne umiejętności oraz zręczność każdego z wojowników. Elitarne oddziały, takie jak wojska tebańskie pod Leuktrami (371 przed Chr.) czy Mantineą (362 przed Chr.), były zdolne uczynić wyłom we wrogich szeregach. Jeśli nie było wielkiej różnicy w poziomie przeciwników, walka mogła się przeciągać. Jedynie dwa pierwsze szeregi brały w niej udział, reszta dostarczała zmienników za zabitych i rannych. Ogólnie rzecz biorąc, Grecy nie bardzo skłaniali się ku formacjom rozbudowanym w głąb. Oto jak Ksenofont wkłada w usta Cyrusa krytykę pod adresem lidyjskiego wodza po bitwie pod Tymbrą (546 przed Chr.): „Sądzisz, że bataliony, których głębokość sprawia, że większość wojowników nie może dosięgnąć bronią wroga, mogą być przydatne i wyrządzić wielkie szkody stronie przeciwnej? Wolałbym, aby egipscy pikinierzy ustawiali się w grupach głębokich na dziesiątki tysięcy zamiast na setki: mielibyśmy do czynienia ze znacznie mniejszą liczbą przeciwnika”. Wyjątek stanowili mieszkańcy Beocji: ich falanga składała się często z 24, lub więcej szeregów. Epaminondas pod Leuktrami i Mantineą usiłował wzmocnić stosunkowo szczupłe szeregi Spartan głęboką na 50 szeregów kolumną, „niczym ostrze na dziobie okrętu”. Masa ta okazała się jednak być zbędna: licząca osiem do dziesięciu szeregów falanga Lacedemończyków bez problemu powstrzymała napór Teban, których jedynie dwa pierwsze szeregi brały czynny udział w bitwie. Aby wyrwać wrogowi zwycięstwo, Epaminondas musiał osobiście zapłacić wysoką cenę: zgromadził dookoła siebie najdzielniejszych rodaków, złotą grupę Pelopidasa i, pospołu z tą elitą, rzucił się energicznie do walki przeciw Spartanom. Pod Leuktrami, po długim i krwawym wysiłku dopiął swego. Pod Mantineą został śmiertelnie ugodzony zanim osiągnął zwycięstwo4. Wydaje się więc, że atak w głębokiej kolumnie nie był najlepszym sposobem do osiągnięcia pewnego i szybkiego sukcesu. W epoce antycznej Grecji niewiele znajdziemy jednakże przykładów manewrów czy ruchów oskrzydlających. Nie pozwalało na nie sztywne ustawienie.

Boki falangi były najbardziej wrażliwą jej częścią. Najdrobniejszy ich uszczerbek mógł zakończyć się tragicznie. Żywym na to przykładem jest stoczona w 373 roku przed Chr. bitwa pod Korkyrą: wzięta od flanki lacedemońska falanga, starała się przyjąć pozycję z załamanymi skrzydłami. Ten prosty manewr jednakże sprawił, iż na froncie stworzyła się wyrwa, co doprowadziło do jej zguby. Rezerwy na skrzydle, nawet bardzo słabe, stanowiły jedyny skuteczny sposób na obronę. Do tych celów wykorzystywano często kawalerię.

Aby nie mnożyć flanek, falanga nie podlegała podziałom. Z tej samej przyczyny nie mogła jednakże swobodnie się przemieszczać, maszerować w dowolnym terenie, manewrować, nacierać, czy rzucać się w pościg. Długo z podziwem wypowiadano się o zmianie frontu dokonanej przez falangę lacedemońską w całej swej masie: w istocie był to jedyny manewr, jakiego można by od niej oczekiwać na polu bitwy.

Niepodzielność falangi nie pozwalała jej na szybkie przemieszczanie się niezależnie od ukształtowania terenu oraz sprawiała, iż wojna była prowadzona powoli i zgodnie z ogólnie przyjętą zmianą frontu, z czym spotkamy się ponownie w XVIII wieku. Aby starły się ze sobą dwie falangi potrzeba było, aby obydwie były na to stanowczo zdecydowane: musiały stanąć oko w oko na sprzyjającym terenie. Pomimo dosyć ograniczonej areny operacji, rzadko zdarzało się, żeby jakiś generał zdołał w bitwie przyprzeć do muru przeciwne wojska. Nie ma praktycznie przykładów na osiągnięte w ten sposób miażdżące zwycięstwa czy nawet próby pościgów.

Te same przyczyny sprawiały, że falanga nie mogła w pełni wykorzystać lekkiej piechoty, traktując ją jedynie, jako zwykłe wsparcie. Kiedy jednak ta ostatnia pozbawiona była innych obciążeń, zyskiwała niebywałą przewagę. Łucznik czy procarz nie mógł sobie pozwolić na zbliżenie się do opancerzonego i uzbrojonego we włócznię wojownika. Musiał walczyć z dystansu, czyli przemieszczać się za każdym razem, kiedy przeciwnik się zbliżał. Tym niemniej, broń miotająca niosła za sobą korzyści nieosiągalne dla wojujących bronią białą: mogła zadać przeciwnikowi znaczne straty, i to pomimo, iż był odziany w pancerz czy zbroję, unicestwić go lub pojmać. Dało się to zauważyć w Grecji, od kiedy niektóre, mniej czułe na punkcie honoru niż Spartanie narody, wystawiły przeciwko falangom liczne oddziały najemników: peltastów5, łuczników, czy procarzy przy skromnym wsparciu bardzo mobilnych, opancerzonych i uzbrojonych we włócznie hoplitów.

Niezwykle trudno prześledzić historię łuczników oraz procarzy w starożytności, ponieważ ze świecą można by szukać jakiejkolwiek wzmianki na temat broni miotającej i jej zastosowania w walce. Tym niemniej, im głębiej zabrniemy w analizę faktów, tym mocniej przekonamy się, iż ten typ lekkiej piechoty musiał odgrywać dosyć znaczącą rolę. Nadeszła w końcu epoka, w której jej przewaga była już tak wyraźna, że przestało się to ukrywać. „Podczas wojny peloponeskiej, zauważa Droysen6, często mieliśmy okazję stwierdzić przydatność lekkich oddziałów oraz ich przewagę nad hoplitami. Już w 429 roku przed Chr. peltaści, pospołu z kawalerią, dosięgli i dali się we znaki ateńskiej armii pod Spartolos, a w 426 przed Chr. etolscy oszczepnicy silnie poturbowali ateńskich hoplitów. Ponadto, najznakomitszą militarną akcją wojny spod Archidamos było pojmanie Lacedemończyków pod Sfakterią, możliwe dzięki dyspozycjom powziętym przez Demostenesa, a polegającym na zmyślnym połączeniu sił ateńskich hoplitów i meseńskiej lekkiej piechoty: Spartanie przymierzali się do szarży na hoplitów ateńskich, kiedy zostali zaatakowani od flanki i od tyłu przez lekkie oddziały i ponieśli dotkliwe straty. Nękani przez wroga wycofali się na północny kraniec wyspy. Ateńscy hoplici rzucili się w pogoń, nie mogąc jednakże ich dosięgnąć. Dopiero lekkim oddziałom udało się ich okrążyć, prześlizgując się przez skały i przyczyniając się tym samym do ich zagłady. Trzydzieści lat później, w 392 roku przed Chr., Ifikrates zadał śmiertelny cios Spartanom pod Lechajon dzięki swym peltastom, którym ateńscy hoplici służyli za odwód. Owa bitwa, podobnie jak ta pod Sfakterią, stanowi kolejny dowód na nieudolność zwykłej falangi w starciu z mieszanymi oddziałami piechoty”.

Nie można nie zauważyć, że w obu przypadkach lekka piechota zdołała rozbić lub zupełnie otoczyć wrogie oddziały. Falandze hoplitów nie udało się nigdy osiągnąć podobnych rezultatów: cechowała ją zbyt mała mobilność i elastyczność. W armiach, w których to falanga była kluczowa, a lekkie oddziały służyły jedynie wsparciem, te ostatnie były sparaliżowane, traciły wszelkie swe atuty i odgrywały mało znaczącą rolę w początkowych fazach starcia.

Armia i falanga macedońska z gruntu różnią się od greckich: podczas gdy grecka kawaleria, zarówno pod względem ilości jak i jakości, nie odgrywa znaczącej roli, kawalerzyści macedońscy byli liczni i zwinni. Podobnie rzecz się miała w sąsiednich regionach. Falanga została tam uzbrojona i zorganizowana w taki sposób, aby skutecznie wspierać ataki konnicy. Jej włócznie (zwane sarissami) miały od 6 do 7 metrów długości i do użytku wymagały obu rąk. Szeregi były zwarte, szyk głęboki na 16 szeregów. Falanga przeciwstawia się kawalerii zwartą, najeżoną włóczniami masą. Tym niemniej, wojownik traci przez to jakąkolwiek możliwość ruchu, czy inicjatywy. Ciężka machina nie nadaje się do ataku: jej rola została zredukowana do defensywy. To konnica, przy wsparciu lekkiej piechoty, odgrywała znaczącą rolę i to na jej barkach spoczywały zadania ofensywne. Oddziały kawalerii oraz lekkiej piechoty ochraniały boki falangi, która służyła za wsparcie i rezerwę w razie konieczności odparcia wrogiej szarży.

Przykładowo pod Gaugamelą (w 331 roku przed Chr.), Aleksander Wielki przeprowadził decydujący atak wraz ze swą liczną kawalerią, którą wspomogli łucznicy i procarze. Owemu natarciu towarzyszyły i stanowiły ochranę prawej flanki oddziały lekkiej piechoty i konnicy. Z lewej, w kierunku środka armii, wspomagały go i osłaniały mieszane oddziały piechoty (wyposażone we włócznie, ale uzbrojone lżej od hoplitów) oraz hoplici ustawieni w eszelonie. Na tyłach znalazła się silna rezerwa. Lewe skrzydło, które nie uczestniczyło w ataku i osłaniało boki falangi, tworzyła konnica.

Taka taktyka doskonale sprawdzała się w starciach przeciwko ludom azjatyckim, których uzbrojenie nie było w wystarczający sposób przystosowane do obrony. Uległo ono jednak modyfikacjom, kiedy spadkobiercom Aleksandra Wielkiego przyszło walczyć przeciwko sobie. Zwycięska kawaleria zderzyła się z falangą, której nie potrafiła rozbić, a której wytrzymałość dawała czas lekkim oddziałom na ponowne zebranie się. Podsumowując więc, to falangi obu armii decydowały o zwycięstwie. Odzyskały główną rolę w starciu w momencie, kiedy znalazły się naprzeciw legionów rzymskich.

II – ARMIE RZYMSKIE

Podobnie jak Grecy, Rzymianie dysponują piechotą liniową i oddziałami lekkimi, oraz, również podobnie jak Grecy rzadko uciekali się do tych ostatnich, niewiele o nich wspominając w swych kronikach7. Początkowo szyk bojowy oraz uzbrojenie ciężkiej piechoty było takie samo we Włoszech jak i w Grecji. Z czasem jednak, Rzymianie poszli w zupełnie innym kierunku. W czasie wojen z Samnitami i z Galami rozczłonkowali swoje falangi na liczące po 200 ludzi manipuły. Decydując się na walkę w zwarciu, odrzucili włócznie, uzbrajając się jedynie w pilum i miecz, odwołując się tym samym coraz mocniej do indywidualnych zdolności wojownika. W czasie tworzenia formacji taktycznych przyświecała im podobna idea: ich głębokość nie przekraczała 10 szeregów, w wielu kampaniach sięgając tylko 8, a legiony zostały zorganizowane w taki sposób, aby zachowały elastyczność i mobilność. Podczas gdy jednostki tworzące falangę ściśle do siebie przylegały, manipuły, aż do momentu zbliżenia się do wroga, oddzielał od siebie spory dystans. Kierunek ich marszu oraz jego zmiany były regulowane zupełnie oddzielnie. W ten sposób legion mógł poruszać się i walczyć nawet na nierównym terenie, oraz bez przerywania szyku dostosować się do każdych warunków. Ponadto, dzięki swemu uzbrojeniu, zyskał także zalety lekkiej piechoty. Za pomocą wyrzucanego na odległość 10 kroków i wbijającego się we wrogi puklerz pilum, rzymski wojownik mógł uczynić wyłom w falandze. To właśnie pilum, używane jako broń miotana raczej niż ręczna, zapewniło legionom zdolność do ofensywy, jakiej brakowało piechocie liniowej z Grecji czy Macedonii.

Taktyka zdawała egzamin dopóki Rzymianie mieli do czynienia z ludami włoskimi. Poległa jednak w starciu z manewrami Hannibala. Rzymscy generałowie odczuli potrzebę kierowania swymi oddziałami w większej masie niż manipuły, utworzyli więc liczące 600 ludzi kohorty, które stanowiły odtąd jednostkę taktyczną. Legiony zawdzięczają manipułom elastyczność, kohortom większą manewrowość. Dzięki hierarchicznemu eszelonowi, generał mógł z łatwością modyfikować rozmieszczenie swych sił.

Początkowo najczęściej stosowanym szykiem bojowym były dwie linie składające się z pięciu kohort, został on jednak szybko zarzucony na rzecz formacji liczącej trzy, bądź nawet cztery linie. Pierwsze dwie zdawały się być nierozdzielne. Czy kohorty z drugiej linii wypełniały luki z pierwszej, czy też służyły jedynie za wsparcie dla kohort z pierwszej linii, które rozciągały się w taki sposób, aby tworzyć jeden nieprzerwany front? Żadna z tych hipotez nie została obalona, a trudno dziś utrzymywać, że legiony walczyły w szeregach, w których występowały regularne luki. Być może front uzupełniali łucznicy i procarze.

Prawdę mówiąc nie wiemy, jakie było ustawienie oddziałów rzymskich w momencie, kiedy zbliżały się one do wroga. Trzeci i czwarty szereg, o ile istniał, był do dyspozycji wodza: do celów manewrowych bądź jako rezerwa.

Legionom, podobnie jak falandze, towarzyszyły z reguły oddziały lekkie. Jakie było ich znaczenie tego już się pewnie nie dowiemy, ponieważ łacińscy historycy nie czynią na ich temat niemal żadnej wzmianki.

„Lekkie oddziały (wspomina Schneider8) nie zajmują znaczącej pozycji w pismach Cezara. Niezbyt zorientowany w sytuacji militarnej Rzymian czytelnik mógłby przebrnąć przez wiele stron Komentarzy, nie zorientowawszy się, że w skład armii Cezara zawsze wchodziła pokaźna ilość lekkich oddziałów, aż do momentu, w którym ujrzałby je w akcji, a wtedy nie wiedziałby wcale skąd się wzięły. To zresztą domena nie tylko samego Cezara: Rzymianie w ogóle nie mieli w zwyczaju zaliczać do swych głównych sił oddziałów pomocniczych, zwykle lekko uzbrojonych (…). Co za tym idzie, milczenie kronikarza w żadnym razie nie stanowi dowodu na nieobecność lekkich oddziałów w tym czy innym starciu. Należy wystrzegać się wyciągania takich wniosków, nawet w przypadku najbardziej szczegółowych opisów, jeśli przekonanie nasze nie jest poparte innymi dowodami (…)”.

Przykładowo, w niezwykle szczegółowym opisie spod Farsalos autorstwa Cezara, lekkie oddziały nie są wspomniane ani w opisie samej bitwy, ani w opisie szyku bojowego, a przecież wiemy, że były obecne. Podkreśla to Appien (Bell. Civ., II, 70): „Cezar dysponował kontyngentem kawalerzystów galijskich i Galów transalpejskich w dosyć sporej liczbie, a także, podobnie jak Grecy, miał przy sobie Dolopów, Akarnańczyków i Etolczyków”. Owe oddziały pomocnicze walnie przyczyniły się do sukcesu armii, czego dowód znajdziemy w relacji Stoffela: „Cezar wspomina, że po ucieczce kawalerii Pompejusza, procarze oraz łucznicy zostali pozbawieni wsparcia i rozbici w pył (B.C., III, 93), a z lektury wynika, że dokonało tego sześć kohort samej tylko rezerwy. Trzeba wiedzieć, że procarzy i łuczników było ponad 4 tysiące, a sześć kohort rezerwy nie liczyło więcej jak 1,8 tysiąca legionistów. Aby wytłumaczyć wspomniany w Komentarzach incydent, należy więc przyznać, że oddziały pomocnicze Cezara towarzyszyły rezerwie w działaniach ofensywnych”.

Oddziały lekkie, kontynuuje Schneider, z pewnością były wykorzystane w czasie bitwy, a przynajmniej tak określa to Appien (B.C., II, 75):

„Zarówno Cezar jak i Pompejusz dysponowali oddziałami rzymskimi na froncie, w trzech nieco oddalonych od siebie grupach. Oboje umiejscowili kawalerię na skrzydłach. Łucznicy oraz procarze zostali wmieszani w szeregi. Obydwaj generałowie pokładali całe swoje zaufanie w takim ustawieniu legionów. Co do oddziałów sojuszniczych, to zostały one zepchnięte na boki, tak jakby znajdowały się na miejscu jedynie na pokaz”.

Zarówno w Rzymie jak i w Grecji rola, jaką odgrywali łucznicy i procarze rosła z każdym dniem. Za czasów Imperium stanowili oni pokaźną część armii, w której jednocześnie rósł również udział artylerii polowej. Organizacja oraz taktyka legionów zostały poddane głębokim reformom. Mówiło się o zepsuciu, o dekadencji: są to jednak zbyt szybkie i lekko rzucane osądy: trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z armią, którą wciąż dowodzili pełni wigoru i sprytu ludzie.

III – PRZEWAGA KAWALERII. ŚREDNIOWIECZE

Jak niegdyś w Macedonii, zmiany, jakie zaszły w organizacji i taktyce, spowodowane były w głównej mierze przewagą wypracowaną przez kawalerię. Już od najbardziej zamierzchłych czasów, każda, nawet przeciętna konnica potrafiła przerwać szeregi piechoty, pozwalała też na swobodne manewrowanie na flankach oraz na tyłach wroga. Grekom z Sycylii, Macedończykom i Kartagińczykom kawaleria służyła za podstawowy środek ofensywny oraz manewrowy. W tym kontekście, należy wspomnieć o zwycięstwie konnicy Hannibala pod Kannami (216 rok przed Chr.).

Poziom kawalerii rzymskiej aż do podboju Galii utrzymywał się znacznie poniżej przeciętnej. Zresztą, poza nielicznymi wyjątkami, nie miała ona okazji walczyć ze zbyt licznymi, ani energicznymi jeźdźcami, a przed epoką Antoninów, legiony stawały na wysokości zadania korzystając ze wsparcia konnicy galijskiej bądź germańskiej. Sytuacja zmieni się w III wieku. Germanie, Hunowie i Parci stali się regularnymi wrogami Rzymu i zmusili go tym samym do zmian w organizacji militarnej9.

Najważniejsi i najgroźniejsi przeciwnicy, z jakimi przyszło zmierzyć się wojskom rzymskim, dysponowali niezrównaną kawalerią. Poza tym, armia rzymska musiała szybko przemieszczać się między regionami, aby móc odpierać ataki najeźdźców. W ten sposób kawaleria powoli stała się najważniejszą formacją wojskową i, jak za czasów Aleksandra Wielkiego, przejęła rolę ofensywną. Aby móc się jej oprzeć, piechota liniowa została zmuszona do odejścia od systemu manipularnego: począwszy od 136 roku Arrien powrócił do falangi, podobnie Karakalla i Aleksander Sewer. Ostatnim sukcesem rzymskiej piechoty było zwycięstwo spod Strasburga w 357 roku, ale i tutaj falanga, formując się w testudo, dzięki swym tarczom przyjęła na siebie i odparła szarżę kawalerii germańskiej, umożliwiając tym samym licznej konnicy rzymskiej przeformowanie się i odzyskanie przewagi. Rola piechoty liniowej sprowadza się więc jedynie do defensywy. Mająca miejsce dwadzieścia lat później (rok 378) bitwa pod Adrianopolem poświęciła piechotę kosztem przewagi kawalerii, a u progu V wieku, w momencie, kiedy Imperium Zachodnie upadło pod ciosami barbarzyńców, kawaleria była zdecydowanie dominującą formacją wojskową: piechota służyła jej jedynie za wsparcie. Przeprowadzona w 380 roku przez Teodozjusza I Wielkiego reforma wojsk Imperium szła właśnie w tym kierunku.

Równocześnie z konnicą rosło znaczenie lekkiej piechoty, i to zarówno ze względu na jej mobilność, jak i możliwość prowadzenia przez nią ostrzału. Walczący z dystansu łucznicy musieli dostosować swoje działania do działań opancerzonej kawalerii, aby móc przejść do ofensywy i wykonać manewry, jakim nie podołałaby piechota liniowa. Jeśli chodzi o tą ostatnią, to począwszy od Urbicjusza (około roku 500) była już ona wykorzystywana jedynie w falandze w celach defensywnych, bądź też wcale.

W VII wieku wojska Justyniana pozwoliły wrogiej kawalerii wejść w kontakt z piechotą, która przywitała ich gradem strzał. W tym samym momencie szarża jazdy bizantyjskiej zadecydowała o zwycięstwie. Zwycięstwo nad barbarzyńcami było wynikiem tego, że nie potrafili oni skoordynować działań dwóch formacji.

Frankowie, którzy niejako zaadoptowali uzbrojenie byłych legionów, nie byli przystosowani do walki pieszo i w zwarciu. Nie byli w stanie oprzeć się szwadronom Gotów czy Bizancjum. Sami dopiero pod koniec VI wieku zaczęli przeobrażać się w jeźdźców. Ich rozwój w tym kierunku postępował jednak zbyt wolno, aby mogli walczyć konno przeciwko Saracenom w 732 roku, więc ograniczyli się do przyjęcia szarży niewiernych falangą. Odparłszy atak, zadowoleni, zaniechali pościgu, bojąc się, aby ich sukces nie przerodził się w klęskę.

W pierwszych wiekach feudalizmu, ta taktyka nie uległa głębszym zmianom: rosnące znaczenie zbroi w naturalny sposób podkreśla przewagę kawalerii. Zarówno pod Hastings, jak i pod Bouvines (rok 1066 i 1214) piechota została rozbita przez zbrojnych. Powoli jednakże oddziały piesze będą zyskiwać na znaczeniu, tym niemniej, jak w ostatnich wiekach Imperium Rzymskiego, jedynie pod warunkiem ograniczenia się do roli defensywnej.

Anglicy pod Crecy (rok 1346), obrali silną pozycję defensywną. Mający przewagę liczebną Francuzi, nie ryzykowali skomplikowanych manewrów i przypuścili frontalny atak. Jeźdźcy, którym akcję utrudniał grad strzał, nie byli w stanie przełamać oporu wrogiej falangi. Pod Courtrai (rok 1302) nasi kusznicy wyrządzili ogromne straty Flamandom: udało im się doń zbliżyć i bez problemu odnieśliby sukces, gdyby nasi zbrojni nie wprowadzili zamieszania wśród piechoty, kontynuując obleganie wroga od frontu zamiast przenieść swe wysiłki na flanki. W międzyczasie Flamandowie wycofali się za mokradła, co zniweczyło nasz atak. Ich pikinierzy napadli na naszą konnicę, która zdążyła ugrzęznąć w błocie i urządzili jej prawdziwą masakrę. Pod Cocherel (rok 1364), podobnie jak pod Crécy, Anglicy zajęli silnie obronną pozycję, lecz Guesclin zwabił ich udając przyspieszony odwrót zaraz po przypuszczeniu pierwszego ataku: nasi zbrojni, pieszo i w zgodnym szyku zrobili nagły w tył zwrot, zaatakowali wroga i pokonali go, ponieważ strzały angielskich łuczników na nic zdały się przeciwko temu typowi opancerzonej piechoty. Flamandowie pod Rosebeeke (rok 1382) sformowali się w bardzo zbitą falangę, za pomocą której podjęli działania ofensywne. Nasi kusznicy zdołali zadać im dotkliwe straty, a w momencie, kiedy uciekający ranni oraz padający zabici wprowadzili nieład w ich zwartą masę, nasi zbrojni rzucili się z szarżą na flanki. Z 50 tysięcy Flamandów jedna trzecia zaledwie zdołała ujść z życiem.

Można z tego wysnuć wniosek, że w owej epoce, ani kawaleria, ani piechota nie odnosiły sukcesów we frontalnym ataku: piechota dlatego, że jej ociężałość przeszkadzała w przypuszczaniu szarży, kawaleria ponieważ jej zapał wstrzymywały rzędy pik piechoty. Zwycięstwo należało do tego, kto zdołał przyjąć i odeprzeć atak wroga, a następnie samemu go zaatakować, w momencie, gdy jego szeregi zostały rozbite. Było ono tym bardziej pewne (choć to akurat sprawdza się w każdej epoce) jeśli którejś ze stron udało się natrzeć z zaskoczenia na flanki lub tyły wroga.

Równolegle z flandryjską burżuazją, także i szwajcarscy górale przywrócili do łask falangę, aby za jej pomocą stawiać opór niemieckiej szlachcie. Jako pierwsi ustalili reguły dyspozycji dla piechoty, która służyła jako wsparcie dla niezwykle skromnej kawalerii. Kusznicy stanowili mniej więcej jedną piątą, a na każdych 13 halabardników przypadało 5 pikinierów. Halabardnicy tworzyli trzon oddziału, a charakteryzowało ich to, że byli wyposażeni w krótką i poręczną broń, halabardę bądź oszczep. Natomiast piki miały długość od 5 do 6 metrów. W liczącym 20 szeregów oddziale przypadało 6 halabardników na jednego pikiniera. Pikinierzy umiejscowieni byli na skrzydłach, na czele oraz na tyłach. Wszyscy kusznicy zgromadzeni zostali na przedzie i to oni rozpoczynali starcie. Na chronionych z każdej strony przez pikinierów halabardnikach spoczywał ciężar prowadzenia głównej walki. Podobnie jak to było w przypadku spartańskich hoplitów, ich atutem był zapał i energia.

Tak przedstawiała się szwajcarska falanga w epoce ich wojen o niepodległość. Z takim uzbrojeniem i w takim uformowaniu udało im się odepchnąć niemiecką i burgundzką kawalerię. Jednakże z początkiem XVI wieku porzucili halabardy na rzecz pik i jako ciężka, niezdolna do jakichkolwiek manewrów masa, stanowili część armii francuskiej we Włoszech.

Ich sukces przyczynił się do powstania naśladowców takiego ustawienia i taktyki: nasza piechota, która za czasów Ludwika XI formowała się w czworoboki liczące 500 ludzi, z pikinierami w centrum i łucznikami na obrzeżach, za Ludwika XII przyjęła dyspozycje analogiczne do szwajcarskich: grupa licząca 1000 ludzi, w tym 200 pikinierów i 50 kuszników na przedzie, 400 pikinierów i 100 kuszników „bitewnych” oraz 200 pikinierów i 50 kuszników na tyłach.

W momencie starcia czoło tworzyło prawą flankę, oddziały bitewne centrum, a tyły lewą flankę. Pikinierzy, sformowani w czworoboki, znajdowali się we wszystkich trzech grupach. Kusznicy, zamiast osłaniać wszystkie boki, ustawieni byli po 24 (po 6 w 4 szeregach) w rogach. Armia składała się z kilku grup, z których każda tworzyła czworobok pikinierów z ustawionymi na rogach kusznikami.

Tym niemniej, sukcesy Szwajcarów, Lancknechtów oraz zorganizowanej na ich modłę piechoty, stały się dużo rzadsze odkąd, zamiast szarżującej w nieładzie kawalerii, musieli stawić czoła armiom w regularnym szyku. Pod Ravenne (rok 1512), to kawaleria została zdecydowanie królową pola bitwy.

IV – BROŃ PALNA. ARKEBUZY I MUSZKIETY

Póki co, nie wspomnieliśmy jeszcze o broni palnej, działach czy arkebuzach, ponieważ ich skuteczność nie przekraczała w znaczący sposób celności ówczesnej broni miotającej i nie miała ona wielkiego wpływu na formacje taktyczne oraz rozstrzygnięcie losów bitwy. Pojawienie się broni palnej datuje się na ostatnie lata XV wieku, a dopiero podczas wojen włoskich jej zastosowanie przynosi znaczące rezultaty, które zrewolucjonizowały taktykę piechoty.

Zwycięstwo spod Maringan (rok 1515) zostało osiągnięte po części za sprawą ostrzału artyleryjskiego, który wprowadził w szwajcarskie czworoboki wystarczający nieład, aby ułatwić naszym zbrojnym szarżę. Tym niemniej, arkebuzerzy wciąż pełnili rolę drugoplanową10. Wpływ broni palnej był dużo bardziej widoczny pod Pawią (rok 1525). Podczas tej bitwy wystarczyła nasza artyleria, aby zasiać zamęt w szeregach cesarskiej piechoty i kawalerii, oraz zmusić je do wycofania się. Kiedy jednakże nasi zbrojni szarżowali, a nasze działa zamilkły, wróg odżył. Na arenę wkroczyła jego artyleria. Pescaire początkowo użył przeciwko nam 200 arkebuzerów, później 400. Ich kule rozdarły zbroje naszych rycerzy, co znacznie ich osłabiło i pozwoliło kawalerii cesarskiej na wykorzystanie odpowiedniego momentu, przypuszczenie szarży i odebranie nam zwycięstwa.

Data ta jest jedną z najważniejszych w historii taktyki: zobaczyliśmy już, jakie trudności napotykała przez wieki ofensywa w zderzeniu z uzbrojoną w piki falangą, jeśli tylko jej flanki również były uzbrojone. Od tego momentu, dzięki broni palnej, połączenie baterii bądź grupy arkebuzerów z atakującym oddziałem, pozwoliło na przełamanie batalionów pikinierów.

Powyższa zmiana była z korzyścią dla ofensywy: można było ją teraz przeprowadzać jeszcze szybciej ze względu na pomnożenie ilości broni miotającej oraz jej udoskonalenie. Pod koniec XV wieku w oddziałach szwajcarskich spotkalibyśmy pięciu pikinierów czy halabardników na jednego kusznika, sto lat później proporcje się odwróciły. Od połowy XVI wieku, na jednego pikiniera przypadało mniej więcej dwóch muszkieterów lub arkebuzerów.

Inną konsekwencją, która na pierwszy rzut oka może wydać się drugorzędna, lecz która stała się zaczątkiem nowoczesnego okresu w taktyce piechoty, było to, że obszerne i masywne czworoboki stopniowo ustąpiły miejsca wydłużonym równolegle do frontu batalionom. Odtąd rozwój broni palnej będzie szedł w parze z uszczuplaniem batalionów: w kilka lat liczba szeregów spadnie z 20 do 10, później stopniowo do 8, 6, 4, 3 i 2, aby w końcu, pozostawić jeden tylko szereg tyralierów.

W połowie XVI wieku, pikinierzy wciąż formowali się głównie w „bataliony” liczące 2 tysiące ludzi, głębokie na 20 do 25 szeregów. Arkebuzerzy dostarczali 500 „straceńców”, w grupach po 20 przed linią frontu oraz w dwóch „rękawach”11 po 200, w pięciu szeregach na skrzydłach batalionu. Zwykle do bardziej aktywnych zadań przeznaczona była mała rezerwa arkebuzerów.

W czasie wojen religijnych dynamika zmian w składzie oraz taktyce piechoty znacznie wzrosła. Bataliony liczyły nie więcej niż 12, 10, a czasem nawet i 4 szeregi, jak to miało miejsce w 1567 roku w armii Kondeusza. Liczba arkebuzerów zaczęła znacznie przewyższać liczbę pikinierów i nieraz nie wahali się oni, jak w 1568 roku pod Jasménil, walczyć samotnie bez wsparcia pikinierów. Istniały dwie, równoważne taktyki: arkebuzerzy armii królewskiej rozpraszali się w tyraliery i z sukcesem stawiali czoła pułkowi arkebuzerów protestanckich, sformowanych w szyku kolumnowym.

Pod koniec wieku, coraz mniej liczne bataliony pikinierów (40 do 50 rzędów na 10 szeregów) nie brały wcale udziału w ataku: to kawaleria decydowała o zwycięstwie, które było najczęściej wynikiem ognia arkebuzerów. Przykładowo, w czasie bitwy pod Coutras (rok 1578), dwie armie powzięły podobne dyspozycje: kawaleria ustawiła się na środku przy wsparciu około 250 arkebuzerów w pięciu szeregach, piechota sformowała skrzydła: arkebuzerzy w tyralierach, pikinierzy w pewnej odległości, na drugiej linii. Po stronie protestantów, których piechota zajęła pozycje defensywne, arkebuzerzy umiejscowili się w zaroślach oraz na obrzeżach lasu. Ich ogień zatrzymał królewską piechotę, która wycofała się w nieładzie, ale to przecież kawaleria zadecydowała o zwycięstwie. Konnica protestantów, której sukces został przygotowany przez plutony arkebuzerów, rozpędziła królewską kawalerię, a następnie rzucając się na skrzydła wroga, skończyła bitwę do szczętu rozbijając piechotę.

Głównym zmartwieniem generałów stało się więc wzmocnienie piechoty, stanowiącej najliczniejszy element wojska, przez odpowiednie połączenie użycia pik oraz broni palnej. Maksymalny zasięg muszkietu lontowego, który w owej epoce wyparł arkebuz kołowy, wynosił 300 kroków. Aby móc skrzyżować ogień z muszkietów w sporej odległości przed oddziałem pikinierów, należało skrócić ich linię frontu. Maurycy Orański podzielił swą piechotę na półpułki, liczące po 500 ludzi, w tym 250 pikinierów ustawionych w 10 szeregach, oflankowanych z prawa i z lewa przez dwa rękawy po 124 muszkieterów. Sześć jednostek rozmieścił w następujący sposób: pierwsza linia sformowana przez dwie połączone połówki pułku, następnie 12 rzędów muszkieterów, 25 pikinierów, 25 muszkieterów, 25 pikinierów i 12 muszkieterów. 100 metrów w tyle, poza frontem, zostały umiejscowione dwa półpułki. Wreszcie 200 metrów dalej, trzecia linia, sformowana została na wzór pierwszej. W ten sposób, czy to wzdłuż, czy w szerz, poszczególne frakcje były w stanie wzajemnie i skutecznie się wspierać. Niemożliwością było zbliżyć się do pikinierów nie przyjmując na siebie ognia muszkieterów, czy przypuścić na nich szarżę, nie narażając się na kontratak pikinierów.

Nieco skomplikowany szyk kolumnowy został uproszczony w czasie wojny trzydziestoletniej. „Brygada” Gustawa Adolfa, w sile 1,2 tysiąca ludzi, składała się jedynie z dwóch pierwszych eszelonów opisanej powyżej formacji, dystans między nimi został zredukowany do 15 kroków, a linia frontu niemal podwojona: grupa składała się z sześciu szeregów12. Sformowana w ten sposób piechota z powodzeniem stawiła czoła silnym batalionom Ligi Katolickiej w bitwie pod Breitenfeld (rok 1631), nie zyskały jednak decydującej przewagi. O zwycięstwie po raz kolejny zadecydowała kawaleria, która wmieszawszy się w plutony muszkieterów i dzięki ostrzałowi tych ostatnich, pobiła kawalerię Ligi, a następnie rzuciła się na piechotę. Wyczyny piechoty szwedzkiej pod Litzen (rok 1632) są bardziej doniosłe. Strona Ligi rozstawiła swych muszkieterów wzdłuż rowu dosyć daleko przed pikinierami, sformowanymi jak zwykle w zwarte oddziały. Mieszana linia niewielkich batalionów szwedzkich puściła się najpierw z szarżą na wrogich muszkieterów, których bez trudu rozbija, a następnie skierowała się w stronę ustawionych w czworoboki pikinierów i dzięki powstałym pod ostrzałem wyrwom, udało jej się rozbić ich szyk. Wsparcie, jakie otrzymała w tym momencie piechota Ligi zmusiło Szwedów do wycofania się, ale zdobyli oni ostateczną przewagę w trzecim i ostatnim ataku.

W bitwie tej formacja mieszana zyskała przewagę nad oddzielnymi grupami muszkieterów i pikinierów. Francuscy generałowie, uczniowie Gustawa Adolfa, stosowali się do tej metody, upraszczając ją, choć nie zawsze z jednakim powodzeniem. Piechota hiszpańska była zbyt silna, aby jej czworoboki dało się przełamać jak te Ligi: starcie piechoty spod Rocroi (rok 1643) pozostało nierozstrzygnięte i kolejny raz, jak pod Breitenfeld i innych bitwach XVI wieku, o zwycięstwie zadecydowała szarża kawalerii, która przepędziwszy najpierw wrogie szwadrony, rzuciła się na czworoboki piechoty i zakończyła bitwę rozbijając je w pył.

W epoce tej porzucono zwyczaj mieszania ze sobą plutonów muszkieterów z kawalerią, która częściowo pozbawiona ciężkiej zbroi, poprzedzała szarżę salwą z pistoletów.

Po długim okresie nieustannych wojen, oddziały stały się bardziej elastyczne i mobilne. Dla generałów, zwłaszcza dla generała Turenne (Tureniusza), kierowanie nimi stało się swego rodzaju sztuką, a wydawane dyspozycje były coraz bardziej urozmaicone. Doskonałym na to przykładem są bitwy z 1674 i 1675 roku.

Utarło się, aby z pułków liczących po 50 pikinierów wyłaniać przyszłe bataliony tyralierów, formujących się oddzielnie od reszty armii, przed nią, bądź z osobna, bądź też raczej w oddziałach liczących po kilkuset ludzi. Były one przeznaczone do misji specjalnych, zdobywania strategicznych punktów oraz przygotowywania swoim ostrzałem gruntu pod działania głównych sił. Pułki dragonów, walczących zazwyczaj bez koni, najczęściej odgrywały rolę tyralierów rozstawionych w długich szeregach.

Siła obu armii pod Sinsheim (rok 1674)13 leżała głównie w kawalerii, choć wróg znacznie nas w tej mierze przewyższał. Tureniusz jednakże, dysponując większą ilością piechoty, zdołał wypracować sobie przewagę. Za pomocą 400 dragonów i 1,5 tysiąca ludzi z poszczególnych pułków, przy wsparciu pikinierów i grenadierów z La Ferté, wyparł 1,2 tysiąca piechurów z Sinsheim. Zdobywszy miasto, generał zajął się przygotowaniem natarcia kawalerii na płaskowyż, co było nader delikatną operacją, możliwą do przeprowadzenia jedynie przez bardzo wąskie gardło. Nasi dragoni oraz oddziały piechoty ulokowały się w winnicach, za zaroślami oraz w opactwie. Pozostała część piechoty zajęła różne punkty, w korpusach, bądź oddziałach, w zależności od czynników terenowych, tak aby nie przeszkadzać kawalerii kiedy rzuci się ona do walki, a także służyć jej za wsparcie, kiedy sama będzie odpierać wrogie szarże. Grenadierzy z la Ferté oraz dragoni zostali wysunięci na środek pola, niemal nieosłonięci i w zasięgu rażenia wroga, z którym co rusz to staczali potyczki. Tureniusz, chcąc zacząć wypełniać pole bitwy, rozwinął na nim trzy pułki piechoty. Kawaleria natarła od strony miasta i przypuściła szarżę. Konnica cesarska zrazu zdobyła przewagę, lecz ogień naszych tyralierów rychło zatrzymał ją w miejscu. Po trzech przeprowadzonych w identycznych okolicznościach szarżach, zdziesiątkowane wojska wroga wycofały się w nieładzie. Nasi jeźdźcy podjęli działania ofensywne i odnieśli zwycięstwo.

Pod Enztheim (rok 1674)14, Tureniusz wysyła pieszo dwa pułki dragonów, aby odbiły z rąk wrogiej piechoty las, który stanowić mógł dla armii, która go zdobędzie, doskonały punkt oparcia. Dragonom, w miarę potrzeby, w sukurs poszły coraz to nowe bataliony, walka przeciągała się, a nasi nie potrafili wykorzystać swej przewagi. Tureniusz, kiedy jego flankom zaczęła zagrażać wroga konnica, zarządził wykonanie częścią szwadronów szarżę na skraj lasu. Po szczęśliwie przeprowadzonej akcji, ci nie mogąc jednakże utrzymać się na polanie, gdzie dosięgał ich zbyt dotkliwie ogień wroga, wycofali się i sformowali na samym skraju lasu.

Kiedy las definitywnie znalazł się w naszych rękach, nasza piechota mogła wreszcie zbliżyć się „aż do pierwszej zasłony, lecz tam musiała się zatrzymać i nie mogliśmy przepędzić wojsk cesarskich z wioski. Aby tego dokonać, trzeba było zaatakować trzy ziemne wzniesienia o stokowym kształcie”15. To ostatnie wyrażenie podkreśla istotną rolę, jaką odegrał ogień piechoty.

W czasie bitwy pod Turckheim (rok 1675)16, Tureniusz rozlokował pierwsze oddziały z brygady z Szampanii w winnicach, na lewo i na prawo od miasta. Za to jego prawe skrzydło rozciągało się na równinie. Jako że znajdujący się nieopodal miasta młyn został zajęty przez wroga w sile 200 ludzi, Tureniusz wysłał tam 300 osobowy oddział, aby przy dodatkowym wsparciu dwóch batalionów odbił go. Po zajęciu młyna „korpusom tym jednak nie wiodło się w walce. Wróg był zbyt liczny, a ponadto ulokował się na dogodnym dla artylerii terenie, podczas gdy naszym w winnicach zawadzały tyczki oraz grube żerdzie, tak, że z największym trudem mogli dobywać i używać broni”17. W związku z tym, generał porucznik Foucault nakazał im zejść niżej w kierunku łąki, posuwając się wzdłuż stanowiącego doskonałą osłonę strumienia. W ten sposób warunki terenowe stały się porównywalne dla obu stron. W końcu, Tureniusz popchnął naprzód resztę swej piechoty i tworząc szerszą od wroga linię frontu, zaatakował od flanek, zmuszając go tym samym do odwrotu. Niestety, kawaleria nie zdążyła przybyć na czas, przez co sukces nie był ostateczny.

Z powyższych przykładów wynika, że w połowie XVII wieku broń palna nie posiadała jeszcze wystarczającej mocy, aby pozbawić kawalerii decydującej roli. Nie jest to wcale takie dziwne, jeśli uświadomimy sobie, że muszkieter mógł wystrzelić maksymalnie siedem razy w czasie bitwy i że muszkiet był na tyle trudny w obsłudze, że znajdujący się w winnicach żołnierz mógł mieć spore problemy z jego użyciem. Z drugiej jednak strony, bataliony pikinierów-muszkieterów były już w stanie razić ogniem na tyle skutecznie, aby zatrzymać szarżę kawalerii wyprowadzoną przeciw nim samym, bądź też przeciw sąsiedniemu oddziałowi. Strona, która nie zapewniła sobie odpowiedniej przewagi w czasie starcia ogniowego, niemal traciła szansę na zwycięstwo w całej potyczce. To najbardziej charakterystyczna różnica w stosunku do tego, co działo się jeszcze sto lat wcześniej, kiedy to muszkieterowie wyrządzali wrogowi dotkliwe szkody, przyczyniając się nieraz do częściowego sukcesu, mając jednakże co najwyżej drugorzędny wpływ na losy bitwy. Rozwój ten mógł się dokonać dzięki odciążeniu i udoskonaleniu muszkietów.

V – POJAWIENIE SIĘ KARABINU I BAGNETU

Dopiero po pokoju w Nimègue (rok 1679) wymiana ognia stała się najbardziej znaczącym elementem bitwy18. Muszkiet w naszej armii powoli ustępował miejsca karabinowi. W Niemczech proces ten zaszedł dużo bardziej gwałtownie, a karabin przyjął się w 1689 roku. Zniknęły niedogodności związane z lontem, wzrosła znacznie szybkość wystrzału: zużycie amunicji było na tyle duże, że trzeba było ją racjonować na polu bitwy. W końcu, pojawienie się w 1689 roku bagnetu, zwiastowało rychłe wycofanie pikinierów.

Ich liczba szybko się zmniejszała: według oficjalnych danych, nie było już ich więcej niż setka na batalion. W praktyce, nie było ich prawie wcale, ponieważ stali się zbędni. Cóż mogliby zdziałać, jako oddziały atakujące czy rezerwowe, sformowani w skromne korpusy liczące piętnaście do dwudziestu rzędów w czterech szeregach? Żołnierze porzucają więc piki, aby chwycić za broń palną.

Skuteczność karabinów wywołała w epoce nieustannych wojen takie wrażenie, że zdominował on wszelkie dyspozycje taktyczne z pól bitewnych. Użycie broni białej tak dalece straciło na znaczeniu, że oddziały formowane były tylko i wyłącznie pod kątem walki bronią palną. Głębokość formacji regulowana była w taki sposób, aby zapewnić ciągłość ostrzału: nie przekraczała w zasadzie pięciu szeregów, a kiedy w czasie danej kampanii spadła liczebność batalionów, zamiast ograniczać linię frontu, formowano się już tylko w czterech szeregach. Jako że piechota zajmowała teraz większą część pola bitwy, odchodziło się od zastosowania skromnych oddziałów, jakie Tureniusz rozdzielał na tyraliery, w celu opanowania pola dla działania kawalerii. Luxembourg pod Fleurus (rok 1690) otoczył i odrzucił liczną kawalerię wroga, a następnie wykonał manewr obrotu: umiejscawiając dwa bataliony na każdej z flanek i dwa w centrum. Na pozostałej części frontu, nieprzerwany szereg piechoty prowadził w kierunku wroga silny ogień.

W kolejnym wieku takie właśnie, linearne, ustawienie stało się charakterystyczne, co nie pozostało bez wpływu na sposób kierowania armią. Oddziały były mało manewrowe, a operacja ustawienia ich na polu bitwy trwała zazwyczaj bardzo długo. Spore odległości między szeregami i rzędami, zachowane po to, aby ułatwić posługiwanie się muszkietem nie pozwalały na wykonywanie precyzyjnych ruchów i potrzeba było kolejnego półwiecza, zanim praktyka ta odeszła do lamusa wraz z zastąpieniem muszkietu karabinem. Do tej pory oddziały były prawdopodobnie cięższe i mniej zwrotne nawet od legionów rzymskich.

Na początku kampanii batalion liczył sześć szeregów, później pięć lub cztery19, każdy w odległości czterech kroków, co dawało w sumie głębokość około dwudziestu kroków. Jeśli chciano złamać szyk na lewo lub na prawo za pomocą pół-rękawa liczącego dwadzieścia rzędów, długość linii frontu każdego z elementów była równa jego głębokości i uzyskiwano w ten sposób nieprzerwaną kolumnę. Jeśli zaś przerwano szyk rękawem o czterdziestu rzędach, pomiędzy dwoma rękawami pozostawał dystans dwudziestu kroków. Gdyby jednakże chciano sformować kolumnę za pomocą ćwierć-rękawa (10 ludzi na froncie), głębokość każdego z elementów byłaby dwa razy większa od jego frontu, więc przerwanie mogłoby się dokonać jedynie za pomocą zmiany frontu: należało więc przenieść pierwszy ćwierć-rękaw na przód, a następnie wysunąć po kolei każdy następny. Co prawda nie trudno było w takim przypadku o przerwanie szyku, ale rzecz miała się zgoła inaczej, kiedy przychodziło do rozwinięcia kolumny. Niemal niemożliwością było zachowanie w czasie marszu tak trudnego do pilnowania dystansu i, nawet w przypadku kolumn utworzonych przez rękaw lub pół-rękaw, zmiana kierunku danego elementu na lewo lub prawo nie skutkowała od razu utworzeniem batalionu rozwiniętego w linii. Rozwinięcie kolumny złożonej z kilku batalionów wymagało utworzenia bardzo długiego szeregu. Rozwinięcie kolumny przez ćwierć-rękaw, gdzie czoła elementów następowały po sobie w odległości dwudziestu kroków, a ich front wynosił kroków dziesięć, stawało się bardzo długą i trudną do przeprowadzenia na polu bitwy operacją.

Marsz stawał się powolny i trudny, ponieważ każda zmiana kierunku dokonywała się wokół sztywnej osi: każdy element musiał się zatrzymać i poczekać, aż poprzedni zakończy swój manewr.

Nie było oczywiście mowy o zwinięciu bądź rozwinięciu oddziału na jeden z jego subdywizjon20 czołem do przodu.

Aby móc maszerować w kolumnie, o co najmniej dwudziestu rzędach, trzeba było unikać dróg i przemieszczać się polami, wzdłuż wytyczonych wcześniej szlaków. Skutkowało to oczywiście bardzo powolnym tempem marszu armii. Czas niezbędny do rozwinięcia, czy tym bardziej jakiejkolwiek modyfikacji szyku bitewnego, sprawiało, że niezwykle trudno było narzucić wrogowi czas i miejsce bitwy. Z wszystkich tych przyczyn, wojny toczyły się powoli, a strategia obierała bardzo formalny charakter, którego nie pozbyła się przez kolejne sto lat.

Aby móc walczyć, piechota formowała się w długie, coraz to cieńsze, linie. Ostrzał wroga trwał tak długo, aż doznane straty, bądź jakiekolwiek inne wydarzenie zaistniałe na flankach nie doprowadziło do pokonania jednego z przeciwników.

Dla potrzeb szarży, odległość między szeregami została ograniczona do dwóch kroków (instrukcje Catinata z 1690 roku21).

Część oddziału wysuwała się więc naprzód, i powoli, ostrożnie przystępowała do szarży. Niezwykle ważne było, aby nie zostać pozbawionym ognia w momencie wejścia w kontakt z wrogiem, ponieważ doświadczenie poprzednich wojen wpoiło w umysły przekonanie, że aż do momentu zwarcia się z wrogiem, ogień był jedynym czynnikiem, którego należało się naprawdę obawiać. Wszyscy generałowie byli zgodni co do tego, że oddział maszerujący w kierunku wroga musiał wstrzymywać ogień. „Będzie się wpajać żołnierzom, aby nie strzelali i przeczekali ogień wroga (pisze Catinat) ponieważ wróg, który wystrzelił, zostanie pokonany w momencie, kiedy przyjmiemy cały jego ogień. Dobrze jest zaszczepić takie przekonanie w umysłach żołnierzy i sierżantów, aby wzajemnie się w tym utwierdzali. W ten sposób, kiedy nadejdzie odpowiedni moment, są nań przygotowani. Rozkaz ten odnosi się jednakże tylko do bitew, a w innych okazjach należy starać się prowadzić silniejszy od wroga ostrzał”. Zasada ta pozostawała aktualna aż do XIX wieku, lecz z powodu nie doprecyzowania odległości, z jakiej wolno było strzelać i nacierać na wroga, narażano się na tragiczne w skutkach pomyłki. Zresztą instynkt żołnierza często sprzeciwiał się tego typu praktykom, i nawet oddziały Catinata pod Marsylią otwarły ogień zanim jeszcze ustał ostrzał prowadzony przez nieprzyjaciela.

Rozróżniamy trzy rodzaje ognia: ogień w szeregu, w rzędzie i w dywizjonie. Ogień w szeregu prowadzono w czasie posuwania się naprzód lub wycofywania się. Pierwszy szereg wysuwał się o trzy kroki naprzód, strzelał, a następnie robił w tył zwrot, przechodził między rzędami pozostałych szeregów i ponownie nabijał broń. Każdy z szeregów, po kolei, robił to samo. Manewr wyglądał mniej więcej tak samo, czy to w czasie posuwania się naprzód, czy cofania się, a sukcesywne ruchy poszczególnych szeregów, które przechodziły między rzędami wprowadzały nieład. Próbowano nakazać strzelać całemu rękawowi jednocześnie (w takiej sytuacji pierwszy szereg zmuszony był przyklęknąć), zrezygnowano jednak z takiego pomysłu ze względu na zbyt długi czas przeładowania broni: batalion w tym czasie był pozbawiony możliwości wystrzału.

Ogień wrzędach można było przeprowadzać jedynie w miejscu. Prowadzono go w grupach po dwa rzędy, które występowały o sześć kroków przed linię frontu, rozwijały w szereg, strzelały, a następnie wracały na swoje miejsce.

Ogień w dywizjonach prowadzono dywizjonami liczącymi cztery lub sześć szeregów. Jeden, dwa, lub trzy rzędy występowały naprzód i rozwijały się w dwa lub trzy szeregi. Ogień ten miał zastosowanie głównie wtedy, gdy czoło batalionu chronione było przez jakąś przeszkodę: zarośla, strumień, czy umocnienia ziemne.

Wojna z Ligą Augsburską była ostatnią, w której piechota była uzbrojona w muszkiety. Niemcy zaczęli korzystać z karabinów począwszy od 1689 roku, a w bitwie pod Steinkerque w 1692 roku22 nasza piechota srogo ucierpiała od znacznie szybszego ognia nieprzyjaciela. Jedynym sposobem na uniknięcie go, było przypuszczenie szarży, ze szpadą w ręku. Zarządzenie z 15 grudnia 1699 roku definitywnie pieczętowało przyjęcie karabinu z bagnetem oraz wycofanie muszkietów.

Szybkość ostrzału w 1700 roku wynosiła, mniej więcej, jeden wystrzał na minutę i szybko rosła. Sam karabin z 1699 roku, aż do połowy XIX wieku uległ jednakże tylko kosmetycznym zmianom. To, co nastąpiło później, było już jedynie historią kolejnych ulepszeń, wprowadzanych w celach taktycznych, aby jak najefektywniej wykorzystywać karabin oraz artylerię gładkolufową.

1    Autor książki Studjum o walce.

2 Etudes sur le combat, wydanie 2, s. 2.

3    Odnośnie historii taktyki w Grecji można znaleźć informacje w następujących dziełach: J. von Müller, Handbuch der klassischen Altertumswissenschaft, herausg; A. Bauer, Die griechischen Altertüme, wydanie 2, Monachium 1893; H. Droysen, Hermann’s Lehrbuch des Griechischen Antiquitäten, IIer Band; 2. Abteilung; Fribourg-en-Brigsau, Die griechischen Kriegsaltertümer, 1888; R. Schneider, Legion und Phalanx, taktische Untersuchungen, Berlin 1893; H. Delbrück, Geschichte des Kriegskunst im Rahmen der politischen Geschichte, Berlin 1900-1902; W. Rüstow, Geschichte des Infanterie, Gotha 1857; B. Renard, Précis de l’histoire militaire de l’antiquité, Paris 1875; M. Jæhns, Handbuch einer Geschichte des Kriegswesens von des Urzeit bis sur Renaissance, Lepzig 1880; M. Jæhns, Geschichte des Kriegswissenschaften, vornehmlich in Deutschland, München-Lepzig 1890; E. de la Barre-Duparq, Histoire de l’art de la guerre, Paris 1860; Dzieła Tukidydesa, Ksenofonta, Diodora, Polibiusza; J. Krometer, Antike Schlachtfelder in Griechenland, Berlin 1903.

4    Diodor Sycylijski, LXV, 85-87.

5    Wojownicy uzbrojeni we włócznie i oszczepy, lżej jednakże uzbrojeni od hoplitów. Oszczepnicy stanowili podobnego rodzaju lekką piechotę.

6    H. Droysen, op. cit., s. 96.

7    Odnośnie historii taktyki rzymskiej można znaleźć informacje w następujących dziełach:

Schneider, Delbrück, Rüstow, Renard, Jæhns, op. cit.; H. Delbrück, Triarer und Leichtbewaffnete, [w:] Historische Zeitschrift, Sybel, t. LX, München-Lepzig 1888; Mommsen Marquardt, Manuel des antiquités romaines, t. XI, Marquardt, De l’organisation militaire chez les Romains, w przekładzie Brissauda, Paris 1891; F. Fröhlich, Das Kriegswesen Cæsars, Zurich 1891; Kraner, L’Armée romaine au temps de César, w przekładzie Raldy’ego i Larroumeta, Paris 1884.

8    R. Schneider, op. cit., s. 139.

9    Odnośnie tej części, oprócz cytowanych już utworów Rüstowa, Jæhnsa i Delbrücka, zobacz także: Ch. Oman, A history oh the Art of War: the Middle ages from the fourth to the fourteenth century, wydanie 2, London 1905; E. Hardy, Origines de la tactique française, 1881; Delbrück, Geschichte der Kriegs’cunst in Rahmen der politischen Geschichte, Berlin 1907.

10    Odnośnie niniejszej części, oprócz dzieł Rüstowa, Jæhnsa i Hardy’ego, zobacz także: Belhomme, Histoire de l’infanterie en France, Paris, bez daty; Griebheim, Vorlesungen über die Taktik, wydanie 3, Berlin 1872; M. Meter, Manuel historique de la technologie des armes à feu, tłumaczenie Rieffel, Paris 1837; D.M. Amsterdam, Histoire de Gustave-Adolphe, roi de Suède, 1764; J. Mauvillon, Essai historique sur l’art de la guerre pendant la guerre de Trente ans, Cassel 1784; Ramsat, Histoire de vicomte de Turenne, Paris 1735; Deschamps, Mémoires de deux dernières campagnes de M. de Turenne, Paris 1678; książę d’Aumale, Histoire des princes de Condé, Paris 1896; Hardy de Perini, Batailles françaises, Paris, bez daty; de la Vallière, Pratique et Maximes de la guerre, 1675; M. de Lamont, Les Fonctions de tous les officiers de l’infanterie, Paris 1675.

11    W oryginale manches. Szyk w czasach nowożytnych składał się z centrum złożonego z pikinierów i flanek złożonych z arkebuzerów tzw. „rękawów”, zwanych również skrzydłami [D.M.].

12    Montecuculli, w swych Wspomnieniach, wyraźnie popiera przyjęte w połowie XVII wieku dyspozycje:

„Sami muszkieterzy, bez pikinierów nie są w stanie utworzyć organizmu zdolnego do oparcia się nacierającej na nią gwałtownie kawalerii, czy też do przetrzymania ataku i starcia z pikinierami (…). Muszkieterzy nie powinni formować zbyt szerokiego frontu (na 70, 80, czy 100 ludzi), ponieważ w przypadku, jeśli przypuściłaby na nich szarżę wroga kawaleria lub napadli pikinierzy i w konieczności odwrotu pozostawiliby po sobie wielką wyrwę, przez którą wróg mógłby przedostać się i zaatakować od flanki i rozbić inne oddziały. Aby nie dopuścić do takiej sytuacji, nie wolno ustawiać 500 muszkieterów skrzydłowych na jednej tylko linii (…).

Muszkieterzy powinni formować się w 6 rzędach, ponieważ w ten sposób, pierwszy szereg zdąży ponownie nabić broń w momencie, kiedy ostatni wystrzeli, oraz samemu natychmiast wystrzelić, tak, aby wróg musiał zmagać się z nieprzerwanym ogniem”.

Montecuculli ustawiał wojowników bądź to w otwartych szeregach, aby mogli działać nie przeszkadzając sobie wzajemnie swoim uzbrojeniem, bądź w zwartym szyku, pozostawiając im miejsce jedynie na swobodny ruch ramienia. Taki szyk był oczywiście niemożliwy do zastosowania w przypadku muszkieterów, między którymi utrzymywano odstęp 4 do 5 stóp.

13    Patrz mapa na stronie 207.

14    Patrz mapa na stronie 208.

15    Deschamps, s. 96.

16    Patrz mapa na stronie 209.

17    Ibidem, s. 166.

18    Odnośnie tego okresu zobacz: Vaultier, Journal des marches, campements, batailles, etc. depuis 1690 jusqu’à présent, Paris 1695; Quincy, Histoire militaire du règne de Louis le Grand, Paris 1725; Beaurain, Histoire militaire des Flandres, Paris 1784; Puységur, Art de la guerre, Paris 1749.

19    Oficjalna ordynacja z 1693 roku ogranicza głębokość batalionu do pięciu szeregów, co pozwala przypuszczać, że rozwiązanie takie było stosowane już w poprzednich latach.

20    Czyli pluton [D.M.].

21    Belhomme, t. II, s. 307.

22    W bitwie tej armia Ludwika XIV pokonała wojska Ligi Augsburskiej.

ROZDZIAŁ IWIEK XVIII, AŻ PO WOJNĘ SIEDMIOLETNIĄ

I – WOJNA O SUKCESJĘ HISZPAŃSKĄ

Pomimo znacznych różnic między muszkietem, a karabinem, zarówno w kwestii poręczności, jak i szybkości strzału, powszechne zastosowanie karabinu nie od razu miało wpływ na zmianę dotychczasowego stylu prowadzenia walki oraz powszechnych przekonań. W czasie wojny o sukcesję hiszpańską odnajdziemy wciąż te same formacje, te same powolne i ociężałe manewry, ten sam sposób ostrzału w rzędach, szeregach i dywizjonach1. Rozporządzenie z 2 marca 1703 roku, po którym nastąpiło wycofanie pik, ustaliło liczbę szeregów na pięć. W toku wojny, liczba ta spadła do czterech, później do trzech. Aż do połowy XVIII wieku, zwyczajowo, ich liczba wynosiła cztery. Normalna odległość między szeregami wynosiła 4 metry, głębokość formacji liczyła więc około 20 metrów. Kolumny w rękawie, pół-rękawie i ćwierć-rękawie formowały się i rozwijały jak wcześniej.

Wiele państw europejskich mocno zaangażowała się w bieżącą wojnę, a jako że trudno było znacząco zwiększyć liczebność kawalerii, kluczowa stała się liczba batalionów. Z tego powodu, jak również ze względu na skuteczność ostrzału, piechota zyskała na znaczeniu. W kilku potyczkach, jak na przykład pod Spire (rok 1705) i Denain (rok 1712), odegrała ona kluczową rolę. Z drugiej jednak strony, pod Höchstädt (rok 1703) i Malplaquet (rok 1709), wynik starcia wciąż zależał od kawalerii.

Pod Malplaquet (rok 1709)2 siła rażenia ognia była ogromna: po naszej lewej, daleki zasięg ostrzału pułków z Bretanii, Prowansji, La Sarre, Charost i Roi wyrządził znaczne szkody w szeregach przeciwnika. Wszyscy pułkownicy, podpułkownicy i majorowie wrogich pułków zostali zabici lub ranni, a w niektórych batalionach ostało się po dwóch-trzech oficerów. Po naszej stronie, połowa ludzi została wykluczona z walki. Wrogowi, dzięki przewadze liczebnej, udało się rozbić nasze szańce, ale na tym skończyły się jego postępy. Irlandczycy oraz brygada z Szampanii ruszyli z kontratakiem, który usadził przeciwnika w miejscu. Szarża naszej kawalerii, będąca odpowiedzą na szarżę wojsk sprzymierzonych na naszej lewej flance, położyła kres wszelkim inicjatywom drugiej strony.

Wróg natarł na nasze linie w centralnym ich punkcie. Ledwie jednak wysunął naprzód swą kawalerię, kiedy nasza, pod wodzą Boufflersa, puściła się z szarżą i zatrzymała jego szwadrony. „Sześć razy wróg przejmował ofensywę i sześć razy huragan naszej kawalerii zmiatał go z pola bitwy”. Podobnie jak wojska sprzymierzone, nie mogliśmy jednak zdobyć decydującej przewagi, ponieważ po każdej ich szarży, nasze szwadrony „musiały zatrzymywać się przed ogniem prowadzonym z okopów oraz wycofywać się, pokonane nie tyle przez kawalerię przeciwnika, co przez jego piechotę”.

Na naszym prawym skrzydle, wroga piechota ginęła od ognia prowadzonego z okopów. Przed naszymi fortyfikacjami jej trup słał się gęsto. „Nie będąc w stanie po raz kolejny podjąć wysiłku, który kosztował ją już tyle sił, poprzestaje na prowadzeniu ostrzału z bezpiecznej odległości”. Wydaje się, że nigdy wcześniej ostrzał nie przyniósł jeszcze takiego rezultatu. „W tym momencie nasi żołnierze odczuli, że bitwa jest wygrana i że wystarczy jeden ofensywny ruch na naszej prawej flance, aby ostatecznie pokonać bataliony, zdziesiątkowane już przez ich ogień”. Idea wielkiego zwycięstwa odniesionego dzięki szarży piechoty, wciąż wydawała się jednak obca.

W ten sposób, szkody wyrządzone przez ogień piechoty oraz rozmiar materialnych strat były nieporównywalnie większe niż w epoce muszkietu, choć rola odgrywana przez obie formacje nie zmieniła się zbytnio od czasów bitew z 1674 i 1675 roku. Podobnie jak pod Sinsheim, tak i tutaj, kawaleria stanowiła ofensywny element armii. Piechota działała głównie za pomocą ostrzału, którym starała się ostudzić zapał kawalerii. Teraz jednakże była bardziej świadoma swej mocy, domagała się szarży, bezpośredniego starcia z wrogiem i wydaje się, że na jej drodze stały jedynie ogólnie przyjęte przekonania. Pod Denain, jak i pod Spire3 to piechota właśnie szarżowała w kolumnie, decydując o zwycięstwie, i to poprzez atak, nie ostrzał. Co prawda, w obu potyczkach działała z zaskoczenia i nie były to stricte regularne bitwy.

Musimy tutaj ograniczyć się do kilku zaledwie charakterystycznych wydarzeń, które posłużą nam za przykład. Analizując szczegółowo wojny za czasów Ludwika XIV, jak zwykle rzecz jasna napotkamy ze zmieszaniem na cały szereg sprzecznych zjawisk, z których na pierwszy rzut oka trudno wyciągnąć spójne wnioski. Tak czy inaczej, kilka faktów o kluczowym znaczeniu jawi się w sposób tak wyraźny, że nie mogą umknąć naszej uwadze. Przede wszystkim sukcesywnie dokonywane siłą rzeczy wycofywanie pik, będące wynikiem woli ogółu, zanim zostało oficjalnie usankcjonowane rozporządzeniem. Następnie uprzywilejowanie walki bronią palną, jakie postępowało już od ponad wieku, począwszy od wzrostu liczby muszkietów kosztem pik, aż do niemal zupełnego wycofania tych ostatnich i to zanim jeszcze ktoś pomyślał o zastąpieniu pik bagnetami. Uprzywilejowanie to przejawiało się także w odchudzeniu formacji. Podobnie jak to, że pikinierzy naturalną koleją rzeczy i z woli ogółu byli z każdą kolejną wojną coraz mniej obecni, tak i w każdej kolejnej kampanii, formacje były coraz skromniejsze, mimo, iż wedle obowiązujących zarządzeń, ich głębokość powinna niezmiennie wynosić pięć szeregów. Niezwykle charakterystyczne dla dokonanych w ten sposób za Ludwika XIV transformacji, co będziemy powtarzać do znudzenia, jest to, że nie były one dziełem ministra, czy generała; wręcz przeciwnie, ich pomysł pochodził z samych armii, narodził się na polu bitwy, pod presją wydarzeń. Ich wartość była więc niezrównana.

Ostatnim w końcu istotnym faktem z toczonych w latach 1689-1715 wojen było zdecydowane ograniczenie, powiedzielibyśmy nawet, że niemal zanik, tyralier. Ani pod Fleurus, Höchstädt czy Malplaquet nie widać owych hord dragonów czy pikinierów, oddziałów, które tak mocno przydawały elastyczności i różnorodności manewrom Tureniusza4. Dragoni, będąc przede wszystkim konną piechotą, byli nieco zbliżeni do kawalerii. W ich uznaniu konna szarża była szlachetniejsza niż piesza tyraliera.

Pikinierzy w liczbie 50 ludzi na batalion wciąż byli spotykani, lecz w regularnych bitwach o wydłużonej i równej linii frontu, nie używało się już ich poza szeregiem, a raczej do usług pocztowych czy polowych. Wiele kompanii utrzymywało się na granicach, ale przez większość czasu pozostawały one z dala od armii, krążąc nieopodal fortec bądź posterunków, gdzie korzystały z niemal nieograniczonej swobody.

II – MANEWRY (1715-1753)5

Wspominaliśmy już, jak ociężałe i mało manewrowe były wojska w 1715 roku na skutek formowania się w czterech bądź pięciu znacznie od siebie oddalonych szeregach. Zobaczmy teraz, jakiego potrzeba było wysiłku, aby móc panować nad ewolucjami. Najłatwiejszą z nich, polegającą na przerwaniu linii w kolumnie o równych odstępach na prawo lub na lewo, przez zmianę frontu wszystkich plutonów, udało się przeprowadzić z łatwością dopiero około roku 1760. W pewnym sensie, to właśnie jej historią się teraz zajmiemy.

W latach po wojnie o sukcesję hiszpańską dokonał się co prawda śmiały postęp, lecz jedynie w kwestii zastosowania oddziałów, ponieważ każdy pułk trzymał się własnych przekonań, nie czekając na ich uregulowanie nowym rozporządzeniem. Dosyć szybko zdano sobie sprawę z niedogodności zwykłej formacji, w której odległości między szeregami wynosiły 4 metry i większość manewrów wykonywano w zwartych szeregach.

„Dzisiaj, aby maszerować w kolumnie (pisze Puységur) zaczynamy od zwierania szeregów, wykonujemy zmianę frontu, a następnie, w marszu, powracamy do poprzednich odległości między szeregami”. Wydaje się to być kolejną komplikacją, lecz wykonanie manewru było w istocie bardzo łatwe. Rozwinięcie do szyku bojowego pozostało jednak wciąż tak samo podatne na wszelkie, sygnalizowane już przez nas, niedogodności6.

„Nieważne, czy armie maszerują jedna obok drugiej (pisze Puységur) czy też jedna wychodzi drugiej naprzeciw albo jedna z dwóch dołącza to tej, która już zaangażowała się w bitwę, jedynym stosownym rodzajem marszu jest taki, w którym bataliony i szwadrony nie zajmują więcej miejsca niż w szyku bojowym. W ten sposób, jeśli wroga armia będzie kroczyć równo z wami i będziecie zmuszeni obrócić się, aby ją zaatakować, każdy batalion i każdy szwadron wykona tylko ćwierć obrotu (bądź to całością batalionu i szwadronu, bądź też w dywizjonach) i armia naturalnie ustawi się w szyku bojowym”. Unikano również maszerowania w kolumnie liczącej mniej niż 20 szeregów i to stąd właśnie wziął się, tak charakterystycznych dla epoki, którą się zajmujemy, problem ruchów przez pola i niezwykle uciążliwych marszrut, które trzeba było wytyczać i przygotowywać z wyprzedzeniem. Były one bardzo niewygodne i stanowiły dla armii znaczne obciążenie, ale tylko w ten sposób armia była w stanie przyjąć szyk bojowy w kilka godzin.

W kilka godzin, ponieważ nie można było oczywiście nawet marzyć o sprawnym rozwinięciu kolumny. Odległości 4 metrów pomiędzy szeregami, oraz odległości dzielące poszczególne plutony były niezwykle trudne do utrzymania. Nie znano jeszcze także praktycznych reguł pozwalających na utrzymanie kierunku i odległości, więc w momencie rozwinięcia często okazywało się, że nic nie było na swoim miejscu i potrzeba było długich godzin, aby ustawić poszczególne plutony w jednej linii. Dopiero w 1774 roku przejęliśmy tradycje pruskie, które pozwoliły nam sprawnie rozwijać kolumny marszowe.

Sytuacja taka, bez większych zmian, utrzymała się aż do wydania instrukcji w 1754 roku. Przez 40 lat, jakie upłynęły od czasów wojny o sukcesję hiszpańską, wprowadziliśmy jedynie kilka szczegółowych ulepszeń, które stały się bazą dla ostatecznych reform, a którym wciąż jednakże brakowało podstawowego czynnika, który Maurycy Saski nazwie „wyczuciem”, to jest jednorodności, doskonałego zsynchronizowania ruchów oraz maszerowania „ramię w ramię” w zwartych szeregach. W Niemczech, już od XVII wieku, przemarsze oddziałów dokonywały się w sposób regularny i rytmiczny. Ze względu na marszowe pieśni, które dotarły w końcu i do nas, wszystkie europejskie armie maszerowały powoli, a jednak nasza piechota aż do 1754 roku nie była przyzwyczajona do miarowego marszu i zachowywała między szeregami tak wielkie odległości, że nie dało się upilnować utrzymania szyku oraz kierunku. Trzeba będzie poczekać aż do 1754 roku, aby dokonał się znaczący postęp w tym kierunku7.

Lubowano się w iście barokowych posunięciach, co działało ze szkodą dla naprawdę użytecznych manewrów. „Formowano bataliony w okręgi, trójkąty, czworoboki, bastiony. Pan de Chevert wspominał, że adiutant majora pułku de Beauce był obiektem podziwu, ponieważ pod koniec musztry, jaką prowadził przed inspektorem, sformował pułk w słowa: Niech żyje król, a następnie nakazał tym żywym literom strzelać na wiwat”8.

Ze względu na brak generała o na tyle silnej reputacji, aby narzucić jednolite reguły, kluczowe elementy musztry zostały nieco zaniedbane i pozostawione inicjatywie samych pułków. Nawet w 1750 roku, jedyne co ośmielono się narzucić to ordynacja dotycząca kierowania armią. W większości korpusów musztrę przeprowadzało się rzadko i niedbale. Jak zauważył D’Argenson w okólniku z 14 listopada 1743 roku, musztra była w oddziałach niejednokrotnie przerywana, a braki w jej opanowaniu bardzo dotkliwie dały o sobie znać przy różnorakich okazjach. Polecił więc pułkownikom, aby korzystali z wszelkich nadarzających się okazji, do jej ćwiczenia. Oto słowa pewnego oficera wypowiedziane około roku 1740:

„We Francji w ogóle nie przywiązuje się wagi do przeprowadzania manewrów w oddziałach. Zazwyczaj poprzestaje się na zarządzaniu całą armią i pilnowaniu zgodnego przemarszu żołnierzy. I bardzo dobrze, tylko że to nie wystarcza, itd.”.

„We Francji (mówił inny) rekrut nie zdąży jeszcze się ubrać, kiedy musi stawić się na warcie i zdany jest na łaskę sierżanta czy kaprala. Żaden oficer się do tego nie miesza. Ledwie potrafi posługiwać się karabinem, kiedy nakazuje mu się wykonywać manewry z pozostałymi, podczas których jedynie przeszkadza innym (…). Musimy w końcu przyjrzeć się przewadze, jaką mają nad innymi oddziały pruskie. Zawdzięczają ją one nieustannym ćwiczeniom musztrowym, które praktykują już od dawna”9.

Nasze niedociągnięcia widoczne były zwłaszcza w materii prowadzenia ognia. Co prawda, każdy żołnierz mógł wystrzelić z karabinu 40 razy w ciągu roku, ale nie istniała żadna instrukcja regulująca technikę strzału: ani indywidualna, ani kolektywna. Pod, źle zresztą umotywowanym, pretekstem, że żołnierz francuski był przeznaczony tylko i wyłącznie do walki bronią białą, broń palna pozostawała niejako na marginesie. Tymczasem, należałoby się nią zająć, nawet jeśli miałaby mieć drugorzędne tylko znaczenie. Zamiast tego, ze spokojem podchodzono do maksymy, według której wróg „ma nad nami nieskończoną przewagę ilekroć to ogień decyduje o zwycięstwie”, i wciąż zaniedbywano tę formę walki10.

„Ich piechota jest starannie przyzwyczajana do strzelania plutonami w taki sposób, że trzy szeregi są zwarte na ostrze tasaka11. Pierwszy klęka, drugi schyla się, trzeci stoi wyprostowany. Rzędy strzelają po kolei i w ten sposób są w stanie prowadzić nieprzerwany ogień, podczas gdy Francuzi ledwie posiedli sztukę mocowania bagnetu na końcu karabinu, przez co skazują się na walkę na nieskończenie gorszej pozycji za każdym razem, kiedy ukształtowanie terenu nie pozwala na walkę w zwarciu”.

Manewry w roku 1750 nie były wcale częstsze niż w roku 1703. Poważny postęp dokonał się dopiero wtedy, kiedy pozwoliło na to ujednolicenie uzbrojenia: kompanie, pod nazwą sekcji, stały się naturalnymi podjednostkami batalionów. Instrukcja polowa z 1733 roku przypieczętowała takie uproszczenie, które znajdowało się odtąd w każdym rozporządzeniu. Dwie kompanie bądź sekcje tworzyły pluton. Dwa plutony, rękaw, wyraz zachowany ze starego języka, kiedy to oznaczał jedną trzecią batalionu. Pół-rząd liczył 6 bądź 8 kompanii, w zależności od tego, czy batalion liczył ich 12 czy 16.