Piekielny ochroniarz - I.M. Darkss - ebook + książka
BESTSELLER

Piekielny ochroniarz ebook

I.M. Darkss

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy Ava przyłapuje swojego chłopaka na zdradzie, ma wrażenie, że cały jej świat się zawalił. Przewrotny los sprawia jednak, że dziewczyna spotyka Marcusa, który po latach wrócił do miasta. Mężczyzna nie cieszy się dobrą opinią. Znacznie od niej starszy, wytatuowa­ny, poznaczony bliznami raczej nie powinien wzbudzić jej zainteresowania, ale dzieje się inaczej. Serce Avy znów ma dla kogo bić.

Sielanka nie trwa jednak długo – wkrótce Mar­cus pokazuje swoje brutalne oblicze. Ava nie jest już pewna, czy może mu zaufać. Zwłaszcza że niebawem na własne oczy widzi, do jakiej przemocy jest zdolny. Czy więc to, co narodziło się między nimi, było jednym wielkim błędem? A może Marcus pod maską brutalnego twar­dziela skrywa opiekuńczego, dobrego, wartego uwagi faceta?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 278

Oceny
4,3 (379 ocen)
227
77
42
20
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bafyra

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wstawiajcie jednej gwiazdki dlatego, że nie możecie pobrać. Jest to bardzo krzywdzące dla autora. Uważam, że legimi powinno usunąć tę ocenę.
180
madzioland124

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wierzę znowu 1 🤦‍♀️🤦‍♀️🤦‍♀️ co z wami jest, to się pisze do legimi a nie autorce zaniżacie ocenę.
120
Wiola7310

Nie polecam

Infantylna, płytka bez głębszej treści.
42
darab

Całkiem niezła

Momentami zabawna, ale fabuła jak dla mnie trochę bez sensu.
31
magda726

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna! Dawno nie czytalam ksiazki w ktorej bohaterzy napotykajac problemy rozmawiaja o nich i stawiaja im czoła a nie uciekają i udawają że nic nie wiedzą :) polecam!!!
31

Popularność




Projekt okładki: Mateusz Rękawek

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lingventa (Justyna Techmańska, Barbara Milanowska)

Zdjęcie na okładce: Mike Orlov/Shutterstock

Elementy graficzne wewnątrz książki: FORGEM/iStock

© by I.M. Darkss

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022

ISBN 978-83-287-2468-6

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

Był jak kataklizm, który wstrząsnął jej światem

i porzucił jej serce w zgliszczach…

Rozdział 1

Jestem pijana.

Chwieję się na nogach, ale uparcie trzymam w dłoni wino. Miasto się kołysze. Chyba. Budynki są lekko zniekształcone. Też chyba.

Jestem pijana, bez chyba.

Tak zaczyna się upadek na dno. Pierwszy kieliszek, pierwsza butelka, a potem stajesz się ruiną, a wszystko przez złe wybory. Złych facetów.

Szkoda, że dopiero teraz doznałam tego przebłysku geniuszu. Całe życie marzyłam o miłości wielkiej, takiej z powieści, a co dostałam? Wyłącznie nieszczęśliwe zakończenie – i to na dodatek marne, a nie iście szekspirowskie. Tak, marne oraz nudne. Przewidywalne i trywialne.

Głupie.

Prawie wywijam orła na śniegu, ale jakimś cudem unikam upadku. Dobrze. Bardzo dobrze. Gdybym padła, pewnie nie zdołałabym już wstać, a podążanie do domu na czworakach byłoby uwłaczające. Może nawet bardziej niż widok, który zastałam dziś w mieszkaniu mojego chłopaka.

Nie… – czknięcie – …znoszę go!

– Mężczyźni to rasa prymitywna. Plemię dupków, plaga idiotów. To wstrętne kreatury – wyliczam, opadając na ławkę. – Skończyły mi się pomysły na obraźliwe synonimy… – żalę się parze kaczek brodzącej w fontannie nieopodal.

A może dwóm parom…? Trudno zyskać pewność. Całkiem prawdopodobne, że przez zbyt dużą ilość alkoholu we krwi mam pijackie omamy.

– Kwa – odpowiada któraś z nich.

W geście toastu wznoszę do połowy opróżnioną butelkę owocowego wina i pociągam kolejny łyk.

– Masz rację, oby ich pokąsały wściekłe mrówki – mamroczę.

Jakimś cudem udaje mi się nie oblać ubrań, ale to niewiele zmienia, bo i tak wyglądam jak upiór, który zwiał z jakiegoś makabrycznego horroru. Moja piękna sukienka z falbanami jest podarta, brakuje jej kilku przyszytych dla ozdoby róż, a z płaszcza odpadł dolny guziczek.

– Kwa, kwa, kwa…

– Faceci to… ćwierćkomórkowce, ubliżają nawet uroczym jamochłonom – kontynuuję konwersację z moją nową znajomą, Panią Kaczką.

Być może tylko ona jedna na tym świecie będzie w stanie pojąć głębię mojej rozpaczy. A wszystko to przez faceta…

– Kwa…

– To twój mąż kaczor? – pytam, wygrzebując z torebki kawałek bułki. – Przewalone, mała. Ty dla niego stroszysz piórka, kłapiesz dziobkiem, a on i tak w końcu poleci za kuprem innej kaczuszki. – Rzucam kilka okruchów do fontanny, ale Pani Kaczce nie jest dane dziobnąć sobie pieczywa, bo uprzedza ją towarzyszący jej samiec.

No, typowe! Tacy właśnie są mężczyźni wszystkich gatunków. Egoiści.

– Kwa…

– Monogamia wymiera, kochanie. Twój Pan Kaczor pewnie pozwoliłby przerobić cię na pieczeń ze śliwkami, żeby odzyskać wolność i poderwać inne ptasie babki – mruczę ze współczuciem. – Może mogłabyś zwołać koleżanki i dziabnąć go raz czy dwa w jego…

– Kwa, kwa… – Ptak podrywa się na moment, rozkłada skrzydła i uderza o taflę wody.

W jego języku to pewnie oznaka kobiecej solidarności.

– Tak, tak. Właśnie tam – zgadzam się. – Dobry wieczór, panie Evans. – W oddali dostrzegam maszerującego chodnikiem sąsiada. Unoszę rękę, żeby mu pomachać. Niestety wybieram dłoń z butelką. Szybko więc przytulam szkło do piersi, niczym długo niewidzianego kumpla, i macham jeszcze raz. Tym razem dłonią z nadgryzioną bułką.

– Dobry wieczór – odpowiada grzecznie starszy mężczyzna.

– Piękna noc, prawda? W takie noce nie powinno się łamać serca. W takie noce powinno się spotykać swoje przeznaczenie. Spojrzeć na księżyc w pełni, a potem… w oczy swojej jedynej miłości – ciągnę rozanielonym tonem. – Dobranoc, panie Evans – dodaję, gdy zauważam, że sąsiad pośpiesznie oddala się bez słowa.

Trzeba przyznać, że całkiem żwawo się rusza jak na osiemdziesięciolatka ze sztucznym biodrem i szczęką.

Widać nawet faceci z domu seniora wieją na mój widok – zupełnie jakby umykali przed stadem piranii.

Super.

Niespodziewanie gdzieś za moimi plecami rozbrzmiewa donośny męski śmiech. Odwracam się i…

– Przepraszam. Po prostu… – Facet dalej rży tak, że jego ciało aż podryguje. – Jesteś kurewsko zabawna – tłumaczy i przeczesuje palcami ciemne włosy.

– Nie klnij. To nieładnie kląć, zanim się nie przedstawisz – wytykam. – Kim jesteś?

Uśmiecha się psotnie.

– Nazywam się Marcus – mówi. – A ty?

– Ava.

Wymieniamy uścisk dłoni, a ja wykorzystuję okazję, by lepiej mu się przyjrzeć. Okazuje się, że przez cały ten czas, gdy jak obłąkana paplałam do kaczek, na ławeczce z tyłu siedział piekielnie seksowny facet. Wysoki, o sylwetce sportowca – najpewniej hobbistycznie dźwiga sobie przed kolacją i śniadaniem ciężarówkę lub dwie. Jego czarny strój zlewa się z otaczającą nas nocą.

I cóż… trochę kojarzy mi się ze zbójem. Typ raczej niebezpiecznego mężczyzny, który przyciąga do siebie kobiety w taki sposób, jak płomień świecy wzywa ćmę.

I pewnie podobnie parzy, ale ja i tak chciałabym go dotknąć. Najwyraźniej wypiłam już tyle, że moje szare komórki zezwalają na lekceważenie czyhającego na mnie zagrożenia.

– Nie chciałem przerywać twojej sesji terapeutycznej z kaczką. Jeśli masz ochotę, kontynuuj – odzywa się nieco szorstkim tonem.

– Podsłuchiwałeś mnie! To też bardzo nieładnie.

– Siedziałem tu, zanim przyczłapałaś z butelką wina – wyznaje. Na jego pokrytej kilkudniowym zarostem twarzy odbija się rozbawienie.

Marszczę brwi.

– I cię przeoczyłam?

Jak mogłam? Takiego mężczyznę wyczuwa się przecież na kilometr. Pierwotnymi instynktami albo chociaż waginą.

– Też jestem zaskoczony, zwykle kobiety wręcz do mnie lgną, suną na niewidzialnej żyłce prosto w szpony łowcy – mruczy, podpierając podbródek na dłoni. – Nieważne, pewnie jesteś zbyt nawalona, żeby zrozumieć metaforę i jej cel.

– Nie jestem aż tak pijana, rozumiem twój cel. – Teraz to ja rozciągam usta w uśmiechu. – Flirtujesz ze mną albo się przechwalasz. Pewnie i to, i to – oznajmiam.

Apetyczny Marcus potakuje.

– Zgadza się – zaczyna cicho. – Z kolei ja, siedząc za tobą, zrozumiałem, że twój eks to pojeb, któremu należałoby wsadzić trotyl w odbyt.

Krzywię się i zatykam uszy.

– Nie przeklinaj – powtarzam. – Ale to drugie możesz dla mnie zrobić. – Wpatruję się w niebo usiane miliardami gwiazd. I bezwiednie wracam do wspomnień sprzed kilku godzin.

Mój szczęśliwy związek okazał się mrzonką, którą dziś skutecznie zrujnowała rzeczywistość. I pewnie też laska z cyckami jak arbuzy.

Już nigdy nie tknę melonów.

Jak w ogóle do tego doszło? Byliśmy świetną parą. Idealną wręcz jak na standardy populacji zamieszkującej miasteczko. I to naprawdę nieistotne, że w Dream Lane mieszka może garstka ludzi.

Drań mnie zdradził.

– Podaj mi adres – Marcus sprowadza mnie z krainy wspomnień.

– Według wszystkich zasad zdrowego rozsądku nie powinnam rozmawiać z nieznajomym mężczyzną – informuję. – Na dodatek w środku nocy i z taką ilością wina w żołądku. Chcesz pączka? – Nie czekam na jego odpowiedź, tylko drobię ostatnie kawałki bułki dla ptaków i już grzebię w torebce, żeby wyjąć kartonik ze słodkimi wypiekami, które miałam zamiar wsunąć podczas seansu romantycznego filmu.

– Według wszystkich zasad zdrowego rozsądku nie powinienem przyjmować łakoci od nieznajomych kobiet – droczy się, zerkając to na mnie, to na deser.

– Jest z karmelem. – Nabieram odrobinę słodkiej mazi na palec i podsuwam Marcusowi pod nos. – Spróbuj – nakłaniam.

W odpowiedzi ciepła dłoń obejmuje mój nadgarstek.

– Serwujesz mi go w interesujący sposób – mruczy.

– Wystarczy zlizać. Nigdy nie oblizywałeś palców z resztek jedzenia? – pytam i dokładnie w tej samej sekundzie mężczyzna pochyla się i wsuwa mój kciuk do swych ust. – Zdecydowanie już to robiłeś. Lizałeś bardzo dużo palców, masz wprawę – dodaję, usiłując lekceważyć dreszcz, który wspina się po moim kręgosłupie. Patrzę na idealnie wykrojone wargi, które ssą moją opuszkę dłużej, niż wypada, i… coraz bardziej łakomie.

– Nie tylko w takim lizaniu mam wprawę – wyznaje po chwili i przesuwa kciukiem po wnętrzu mojej dłoni. – Mój język wyjątkowo dobrze spisuje się też w innych miejscach. – Mruga do mnie.

Ale to nie jest zwykłe mrugnięcie, tylko nieme zaproszenie do baraszkowania.

Przełykam ciężko ślinę.

– To…

– Przydatne? – sugeruje, a jego oczy lśnią żartobliwie.

– Tak. Tak sądzę.

– Chyba bardzo lubisz karmel, wszystkie są nim oblane. – Marcus wskazuje na pakunek z łakociami na moich kolanach i w końcu sięga po jednego.

A ja zupełnie tracę na nie apetyt. Teraz mam ochotę pożreć coś zupełnie innego i o wiele bardziej zakazanego.

Rety, co się ze mną dzieje?

– Mam do niego słabość… – Odchrząkuję.

– Nic dziwnego – szepcze. – Jest słodki i tak apetycznie pachnie, że trudno się oprzeć, by go nie skosztować.

Mój żołądek wywija salto, co w moim aktualnym stanie wiąże się z ryzykiem puszczenia pawia, a to raczej zniszczyłoby pełną napięcia atmosferę.

– Wciąż mówisz o… karmelu? – upewniam się.

– A o czym miałbym mówić?

Spod jego kurtki wystają ciemne wzory oplatające szyję z obu stron. Dzięki światłu lamp jestem w stanie je dostrzec. Może to węże obnażające swoje kły i szykujące się do ataku?

To by pasowało do niepokojącej aury tego mężczyzny.

– O czymś bardziej… perwersyjnym – mówię wreszcie przez zaciśnięte gardło. – Może rzeczywiście nie powinnam już pić, skoro pączki kojarzą mi się z… z kopulacją. – Odsuwam od siebie butelkę i wgryzam się w słodki wypiek.

– Słuchaj, nie powinnaś rozpaczać przez tego kutasa. Nie jestem ekspertem od pocieszania, pewnie kwakanie tej kaczki dodałoby ci więcej otuchy niż ja, ale… – Milknie na moment. – Ale wiem jedno. Nigdy nie powinnaś mu wybaczać, nawet jeśli będzie się czołgał po rozżarzonych węglach i składał zajebiście piękne obietnice, że to był tylko jeden raz. Nie wybaczaj mu. Bo to kłamstwo – kończy dziwnie smętnym głosem.

Zapatruję się w dal. Płatki śniegu opadają na mój płaszcz, sukienkę i włosy, jeszcze niedawno upięte w elegancki kok. Całe miasto już śpi, w oddali słychać tylko pohukiwania sów i wycie psów. Nadmorska miejscowość, która zazwyczaj napawa mnie spokojem, teraz wydaje się potrzaskiem, zbudowanym z… lodu i zasp, w które pewnie zaryję twarzą, kiedy będę próbowała dostać się do domu.

– Skąd wiesz? Oszukiwałeś już tak kobietę? – pytam.

Marcus pochłania swojego pączka w trzech kęsach i znów skupia się na mnie.

– Wiem, bo choć czasami zdarza się, że to faktycznie był tylko ten jeden raz i więcej się nie powtórzy, to wtedy jedyne, czego dowiadujesz się o miłości tej drugiej osoby, to fakt, że była kłamstwem jeszcze przed tą zdradą – odrzeka. – Rozumiem, mówi się, że ludzie są słabi i popełniają błędy, ale miłość, ta prawdziwa, jest…

– Wystarczająco silna – wtrącam prawie bezgłośnie. – Wiem.

Mężczyzna sięga palcami do mojego policzka i coś z niego wyciera. Obstawiam, że to ślady tuszu, który się rozmazał, kiedy wylewałam z siebie potok łez zaraz po tym, jak nakryłam Davida z jego kochanką.

W głowie wciąż słyszę jej wkurzający chichot. Kokieteryjny jak skrzek ropuchy wpełzającej do swojej podziemnej jamy, by się rozmnażać.

Chrzanić ją. Chrzanić ich oboje.

– Inna rzecz, że wcale nie wierzę, że taka wystarczająco silna miłość w ogóle istnieje – ciągnie Marcus i wzrusza szerokimi ramionami.

– Właśnie mnie przekonywałeś, bym nie godziła się na nic mniejszego, a teraz mówisz, że nie wierzysz, że mogę to znaleźć?

Opuszką palca zgarnia płatek śniegu, który opada dokładnie na czubek mojego nosa.

– Mówię, że nie należy płakać za skurwielami i godzić się na namiastkę rzeczy, których pragniesz – poprawia. – Jeśli natomiast wiesz, że wszystko, co jest dostępne, będzie tylko taką namiastką, powinnaś…

– Zmienić pragnienia? – zgaduję.

Mój towarzysz posyła mi kolejny uśmieszek z rodzaju trochę uwodzicielskich, trochę złowróżbnych.

– Lepiej spełniać mniejsze pragnienia na całego, niż walczyć o te największe z marnym efektem.

Odwzajemniam jego uśmiech i chucham w swoje zziębnięte dłonie. Przydałyby mi się rękawiczki.

– Jesteś lepszym rozmówcą niż kaczka – rzucam, w razie gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości.

– Bardzo dziękuję. – Z jego oblicza znikają wszelkie oznaki rozbawienia, a w szarych tęczówkach zapala się ogień… Ten ogień… Założę się, że taki sam trawi piekło.

I ciała pogrążone we wspólnej namiętności.

Właśnie wtedy uzmysławiam sobie, co spowodowało tę miłą reakcję. Otóż moja dłoń, spoczywająca zdecydowanie zbyt blisko okolic… krocza Marcusa. Przysięgam, że nawet nie wiem, kiedy się tam znalazła. To znaczy oczywiście chciałam go przyjacielsko poklepać, ale przecież nie w jego… no…

Błyskawicznie cofam rękę.

– Chyba… – Wiercę się na ławce. – Niektóre mniejsze pragnienia bywają bardzo silne.

– Bywają – potakuje zmysłowym tonem. – Na przykład jeden pocałunek to niewielkie pragnienie. – Pochyla się nieco, a jego oddech uderza o moje wargi. Serce tymczasem wali o żebra i…

Kuku! Kuku! Kuku!

Przeklęta kukułka na moim nadgarstku zaczyna hałasować. Ale to nie koniec mojej klęski. Bo wystraszona odsuwam się i zbyt raptownie podrywam z miejsca, w efekcie czego jeden z moich butów wykrzywia się i niemal się przewracam.

Jakoś udaje mi się opaść z powrotem na ławkę, jednak obcas w lewym kozaku… trzasnął w pioruny. Podnoszę kawałek szpilki i sztyletuję go wzrokiem. Chwytam też butelkę wina i opróżniam ją do ostatniej kropli.

Wtedy właśnie doznaję oświecenia.

– Już po północy, mamy dwudziesty dziewiąty lutego. W ten dzień według starej anglosaskiej tradycji kobieta może oświadczyć się mężczyźnie. Tak słyszałam – wyjawiam.

– Intrygujące.

– Idąc tu, znalazłam przypadkiem męski sygnet. – Sięgam do kieszeni i wyjmuję pierścień z onyksowym oczkiem. – Niezwykły zbieg okoliczności. A może zrządzenie losu.

Marcus spogląda na niego jak na karalucha.

– Nie rozumiem – odpowiada.

– Dziś zerwałam z moim facetem, upiłam się i dotarłam tutaj. Po drodze natrafiłam na ten sygnet, a potem wpadłam na ciebie. Dokładnie dwudziestego dziewiątego lutego. I dokładnie na ciebie… – ciągnę rozentuzjazmowana.

– Więc?

– Więc suma tych wszystkich zdarzeń prowadzi do jednego. – Chwytam jego dłoń. – Powinieneś się ze mną ożenić! – piszczę.

Marcus wydaje z siebie dziwny dźwięk, zupełnie jakby się czymś dławił. Potem wali się mocno pięścią w przeponę, by odzyskać głos.

– Co?

Uśmiecham się, widząc jego przerażoną minę.

– Albo ty, albo ten kaczor z fontanny. Los nie dał mi dziś wielkiego wyboru. – Wsuwam mu pierścień na palec.

Stało się. Jestem zaręczona.

A mój narzeczony chyba ma stan przedzawałowy.

Rozdział 2

Czuję się, jakbym miała setkę wierteł w głowie. Każde z osobna włączone na tryb turbo. Brzęczenie w bębenkach, wióry w przełyku…

Tragedia. Nie wiem, jak można to sobie robić regularnie. Podobno da się przywyknąć do alkoholu i po czasie pozbyć takich dolegliwości, ale nie zamierzam się o tym przekonywać.

Wolałabym stoczyć walkę ze wściekłym rekinem młotem niż znosić teraz młot uderzający w moje skronie. Zupełnie mi odbiło. Żeby doprowadzać się do takiego stanu przez to, że kolejny facet nie wytrwał w jakże pełnej pułapek i trudnej sztuce wierności?

Idiotyczne. Wcześniej stroniłam choćby od łyka nawet słabszych trunków, a dziś nie mogę dobudzić swojego umysłu.

– Dzień dobry, śpiochu. – Z oddali dobiega mnie głos.

Zmuszam się do uniesienia powiek. Przez kilka sekund wszystko jest wyłącznie plamą kolorów, a gdy nabiera kształtów, dostrzegam wysoki drewniany sufit.

O ile na alkoholowym rauszu nie zmieniłam miejsca zamieszkania, to nie mój sufit.

– Mhm – mamroczę.

– Główka boli? – pyta jakiś facet, pochylając się nade mną. – Połknij to, powinno pomóc na to wkurwiające łupanie w czaszce. – Wymachuje mi przed twarzą szklanką soku i małą pastylką.

– Nie klnij – karcę go i zaraz się krzywię. Masuję skronie okrężnymi ruchami, ale niewiele to pomaga. Wciąż mam wrażenie, jakby ktoś wiercił mi w głowie otwór trepanacyjny.

Nigdy więcej alkoholu.

– Przepraszam, paniusiu – ripostuje sarkastycznie. – Zaproponowałbym ci piwo. To najlepszy lek na kaca, moim skromnym zdaniem, ale obstawiam, że taka elegantka w życiu nie wzięłaby piwa do ust.

Z ociąganiem przysiadam na łóżku. Przyjmuję zaoferowaną tabletkę i połykam ją, a przy okazji wypijam w kilku haustach cały napój.

Kurczę, kurczę. Mam w żołądku saharę. A na dokładkę spierzchnięte usta i kołtun zamiast włosów.

Jednak nie to jest najgorsze. Otóż aktualnie gapię się na mężczyznę, który paraduje przy mnie tylko w wytartych jeansowych spodniach. Od pasa w górę jest zupełnie nagi. Nagi! I wystawia na pokaz swój seksowny sześciopak. Jego opalona skóra prawie nawołuje do dotyku, a wyćwiczone mięśnie prezentują się przy każdym najdrobniejszym ruchu.

Na oślep sięgam po brzeg kołdry i chowam się pod nią.

Nie patrzę. Nic nie widziałam.

– O mój Boże. Co…? – Nagle zrywam się z materaca. – Kim ty właściwie jesteś? Co ja tu robię?! – krzyczę spanikowana.

– Nie drzyj się tak, wariatko. – Oblicze faceta przecina grymas. – Nie mów mi, że nie pamiętasz.

– Nie pamiętam czego? – Rozglądam się wokół, szukając jakichkolwiek wskazówek, które pomogą zapełnić luki we wspomnieniach.

Domek z drewna, dużo rozświetlonych lampek owiniętych wokół belek. Kominek, w którym trzaska ogień. Wszystko obce. Łóżko, w którym spałam. Z pościelą czarną jak smoła. Świeży, męski zapach na poduszkach. I w tym wszystkim ja… Zerkam w dół na własne stopy i wtedy uzmysławiam sobie, że sterczę przed jakimś nieznajomym mężczyzną w samym staniku i figach.

Pędem nurkuję z powrotem pod kołdrę i się nią owijam.

– Nie wyglądasz mi na pijaczkę, ale żeby film urwał ci się po wypiciu raptem buteleczki słodkiego, babskiego wina? – kpi mężczyzna. – Jesteś pełna niespodzianek. – A potem jak gdyby nigdy nic opada na krzesło i zaczyna pochłaniać naleśnika tonącego w syropie klonowym.

Wino. Ławka w parku. Kaczki i…

– Marcus… – przypominam sobie.

Kąciki jego ust unoszą się w dumnym uśmiechu.

– Tak jest, Karmelku – potwierdza i dalej zajada swoje śniadanie.

Jakoś nie doznaję ulgi. I wątpię, żeby moja sukienka sama się rozsznurowała i za sprawą magicznego zaklęcia zniknęła, zostawiając mnie tutaj prawie całkowicie obnażoną.

– Czy… Czy my…? – jąkam się. Gula w gardle nie pozwala mi dokończyć. Oblewa mnie fala gorąca.

– Urocza jesteś taka zarumieniona i zawstydzona – mówi Marcus. – Seks? Rozczaruję cię, byłaś tak nawalona, że zasnęłaś na tej ławce. Poza tym jesteś dla mnie za młoda, dzieciaku – dodaje, mieszając łyżeczką w kubku z kawą.

Zaraz, zaraz…

– Za młoda?

– Nawet cię nie pocałowałem, a ty mi się oświadczyłaś – dodaje i unosi teatralnie dłoń, bym mogła podziwiać sygnet wciąż tkwiący na jego palcu. Czarny kamień połyskuje w świetle dnia i w jakiś dziwny sposób doskonale podkreśla ciemność emanującą od tego mężczyzny.

– Chwileczkę…

– Pasuje idealnie, zupełnie jakbyś wybierała go dla mnie u jubilera – wtrąca nader wesoło.

Ze złości zaciskam dłonie na prześcieradle.

– Ty… chciałeś mnie pocałować. Zamierzałeś to zrobić – bronię się. – Wczoraj nie uważałeś mnie za zbyt młodą.

– Karmelku, buziaki dają sobie nawet przedszkolaki – mówi z nutą pobłażliwości.

Cała się najeżam. Moje oczy ciskają gromy.

– Skoro zamierzałeś mnie pocałować tak, jak całują się dzieci w przedszkolu, to rzeczywiście dobrze, że się powstrzymałeś – odpyskowuję.

Zupełnie bez sensu czuję się urażona. Wiem, że się ze mną droczy, za co nie mogę go winić, skoro wczoraj jak desperatka próbowałam zaciągnąć go do ołtarza. Nie ma też znaczenia, czy uważa mnie za zbyt młodą, mało atrakcyjną czy szaloną. Zamieniliśmy raptem kilka zdań, które teraz pamiętam jak przez mgłę, a w tym domku wylądowałam wyłącznie dlatego, że gość ulitował się nade mną i nie chciał, żebym pijana zamarzła w zaspie.

– Ostrożnie, nie wiesz, na co się porywasz – rzuca Marcus znad talerza. Na stole zauważam drugi, wciąż wypełniony smakowicie wyglądającymi naleśnikami.

Nie ma mowy, żebym rozebrana zasiadła sobie na krześle i dziobała śniadanko.

– Arogant – syczę, krzyżując ramiona na piersi. – Pewnie wierzysz, że zdeprawowałbyś mnie jednym całusem. – Strzelam wzrokiem na boki.

– Czego szukasz?

Wsuwam głowę pod łóżko. Znajduję jeden but. Ten bez obcasa.

Fenomenalnie.

– Swoich ubrań – tłumaczę zniecierpliwiona. Wtedy Marcus pstryka palcami w kierunku oparcia jednego z foteli. Leży tam moja sukienka, sponiewierana i pomięta. Zupełnie jak ja. – Odwróć się – nakazuję i ponownie wyskakuję z łóżka.

Gospodarz, co było do przewidzenia, nie raczy postąpić jak dżentelmen i zrobić tego, o co proszę. Przeciwnie, wciąż radośnie się na mnie gapi.

– Krępujesz się? Skoro już cię z nich rozebrałem, oznacza to, że miałem dostatecznie dużo czasu, żeby się rozejrzeć tu i ówdzie – rzuca, a jego ton staje się nieco uwodzicielski.

Zakrywam się pościelą na tyle, na ile to możliwe, i wkładam swoje ciuchy oraz buty.

Jakoś dokuśtykam do miasta.

– Gdzie my właściwie jesteśmy? W lesie? – Podchodzę do okna. Rozpoznaję tę okolicę, mimo że w zasięgu wzroku nie mam nic poza licznymi drzewami okrytymi warstwą białego puchu. Często tędy spaceruję, ale tego faceta nigdy wcześniej nie widziałam. Jest tu kilka chat w stylu tej, w której mieszka. Zwykle przydają się one w okresie letnim, gdy wczasowicze marzą o wakacjach na łonie natury, ale można je sobie wynająć w każdej chwili.

– To mój dom. Chwilowo – wyjaśnia i się przeciąga.

Ten ruch w jakiś dziwny sposób podnosi mi poziom endorfin we krwi i rozbudza libido. Na torsie i barkach Marcusa widnieją rozmaite wzory. Głównie czarne, ale jest też kilka kolorowych akcentów. Widzę napisy, których nie mogę odczytać, bo stoję za daleko, jakieś enigmatyczne symbole, płomienie – pną się od nadgarstków aż po kark i przykrywają kilka blizn. Ale moją uwagę przykuwa głównie wilk. Ogromny wilk wytatuowany na piersi. Bez wątpienia dziki i nieposkromiony samiec alfa w swoim stadzie, tylko że… jest ranny.

Mam nadzieję, że Marcusa nie kręcą krwawe rzezie i polowania. Jeśli po to się tu przeniósł, to osiągnie swój cel… po moim trupie.

– Tu są niedźwiadki – mówię.

– Niedźwiadki? Naprawdę? Rozczulające. Jest też od chuja upierdliwych wiewiórek. – Robi gburowatą minę. – Ale ja jestem zabezpieczony. – Podchodzi do szafki nocnej i wyciąga z niej…

– Masz pistolet? – Mrugam zszokowana. Wyciągam dłoń, by odebrać mu przedmiot. Obracam go w palcach, oglądam, muskam lufę, a potem staję w rozkroku i celuję w mężczyznę. Widziałam takie sceny na różnych gangsterskich filmach.

Marcus natychmiast się uchyla.

– Nie celuj we mnie – prosi. – Coś czuję, że nie masz genów rewolwerowca.

– Jeszcze nigdy w życiu nie trzymałam prawdziwej broni – wyznaję z uśmiechem. – Kurczę, to całkiem… Ekscytujące…

– Może już ją odłóż. – Zwinnie przejmuje ode mnie pistolet. – Stanowisz zagrożenie dla mnie i wiewiórek. – Mimo że też się uśmiecha, rozbawiony moimi akrobacjami, mam wrażenie, że jednak ciut się obawia o swoje życie.

A wiewiórki? Gdyby tylko wiedział, dlaczego tutaj przychodzą. Najpierw mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale potem uświadamiam sobie, że od początku miałam rację.

– Jesteś przestępcą? – pytam zalękniona. – Rany boskie, szuka cię policja, tak?

– Jak doszłaś do takich wniosków?

Zaczynam spacerować po pomieszczeniu.

Jestem w domu faceta, na którego czole powinien widnieć neon z napisem BANDZIOR!

– Mieszkasz na odludziu, jakbyś się ukrywał. Masz pistolet i…

Jesteś drwalem, który pewnie za dnia rąbie sobie siekierą drewno, a nocami ludzkie czaszki.

Mój oddech staje się płytki i urywany. Nie potrzebuję tej wizji w swoim umyśle.

– Tak? – Marcus nakłania mnie, bym kontynuowała. Wciąż pozostaje całkowicie zrelaksowany.

– Wyglądasz niebezpiecznie. Masz dużo tatuaży i… otacza cię jakiś mrok. Patrzysz na mnie… – Milknę.

Mężczyzna zbliża się do mnie o krok. W jednym ręku trzyma kubek z parującą kawą, a w drugiej tę cholerną broń. Bierze łyk i nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Jak? – szepcze.

– Jak wilk oszalały z głodu, który za moment rzuci się w pogoń za króliczkiem – kończę drżącym głosem.

Kolejny jego krok sprawia, że muszę się cofnąć i wpadam na ścianę.

– Jeśli tak na ciebie patrzę, to pomyśl… Jesteś tu ze mną całkiem sama – mruczy. – Aktualnie tylko ty możesz być tym króliczkiem, którego zamierzam pożreć. – Jego usta ocierają się o płatek mojego ucha.

Fatalnie, że… mimo wszystko wydaje się to bardzo przyjemne i wyzwala mrowienie w dole mojego brzucha.

– Na dodatek dotykałam twojej broni. Zostawiłam na niej odciski palców. – Szarpię się za włosy, doprowadzając fryzurę do jeszcze większej ruiny. – Co za klęska.

Marcus odsuwa się, by schować pistolet, a potem przykuca, by dorzucić opału do paleniska.

– Masz bujną wyobraźnię. To całkiem przydatne w łóżku, ale w innych sytuacjach może wpędzić w paranoję.

– Nie żartuj sobie ze mnie – ostrzegam, bębniąc kozakiem o panele.

– Tupiesz nóżką? – naigrawa się. – Co za popis agresji, Karmelku.

Wymyka mi się zirytowane parsknięcie.

– I masz tu poroża jeleni. Barbarzyńca – wytykam, zerkając na zawieszone nad kominkiem trofeum.

To wstrętne.

– Chcesz kawy? – Głową wskazuje na przygotowane dla mnie śniadanie. – Albo maskę tlenową? Chyba masz problemy z oddychaniem.

Tak, trochę mam. Wewnątrz coś mnie ściska, zupełnie jakby moje wnętrzności splątały się w supełki.

– Kawy? Mam pić z tobą kawę? – nie dowierzam.

Marcus obdarza mnie kolejnym uśmiechem.

– Fakt, bardziej przydałyby ci się jakieś ziółka na histerię.

– Nie bądź taki rozbawiony – warczę. – I to wszystko przez moje durne serce. Gdybym się nie upiła w parku, nie trafiłabym na ciebie i nie wylądowała tutaj.

Gospodarz chaty widocznie uznaje, że nie zamierzam zjeść jego naleśników, i postanawia mnie wyręczyć. Kroi jeden, a potem pałaszuje w najlepsze, wydając z siebie bardzo sugestywne dźwięki.

Ludzie, co za facet.

– Wczoraj nazywałaś to przeznaczeniem – wypomina, oblizując opuszkę kciuka.

Muszę się ochłodzić. Ewidentnie mam kaca. Inaczej nie da się wyjaśnić tego, że kręci mnie, jak mężczyzna ssie swój palec.

Potem oczywiście znowu się wyszczerza. Cwaniac­ko, podstępnie i unosi przy tym jedną brew. Nawet nie musi się odzywać. Jego postawa i zachowanie macho zdradza, że zdaje sobie sprawę z tego, jak na mnie działa.

– Mam nadzieję, że w kolejnym życiu będę krewetką – mamroczę pod nosem.

– Słucham?

– Serce krewetki jest w głowie. Może gdyby i moje tam było, nabrałoby nieco więcej rozsądku – rozważam zmęczonym tonem. – Muszę już lecieć. – Otwieram drzwi jego chaty i faktycznie… prawie lecę. Powoli staczam się ze schodków, z trudem łapiąc równowagę. Balansuję, przez moment gibam się na wszystkie strony, a potem wzdycham zadowolona. Zostałam w pionie.

Odwracam się, by jeszcze raz spojrzeć na najatrakcyjniejszego przestępcę, jaki zapewne chodzi po tej planecie.

Nie, ktoś taki nie może być… dozwolony. Łamanie prawa, zasad i serc zapewne ma we krwi.

On też na mnie patrzy. Wygląda, jakby się nad czymś zastanawiał. Obstawiam, że nad tym, czy jestem w pełni poczytalna.

Po prostu idź. Pędem.

Niestety mój marsz jest dość pokraczny, biorąc pod uwagę złamaną szpilkę w jednym kozaku.

– Nie tak wyobrażałem sobie nasz pozaręczynowy poranek. – Jeszcze docierają do mnie jego słowa, a następnie rozlega się salwa śmiechu.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz