Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jace to mężczyzna idealny pod każdym względem. Jest bogaty, seksowny i stworzony do dzierżenia władzy. Cały świat niemal pada mu do stóp i podporządkowuje się ustalonym przez niego regułom, ale dla Sereny Chadway jest nudziarzem bez krzty poczucia humoru.
Przebojowa i charyzmatyczna kobieta to dla Jace'a uosobienie chaosu. Już przy pierwszym spotkaniu wie, że Serena jest zwiastunem kłopotów. Zdaje się bowiem, że wypluwa nieszczęścia jak puszka Pandory.
Nie znosi jej ciętych ripost, pstrokatych ciuchów, wiecznego zadowolenia i… szczurów!
Jednak zarazem jej pragnie. Albo postradał rozum, albo ta zołza rzuciła na niego urok. Od początku wydawało mu się, że jest wiedźmą.
A najgorsze, że przez pomyłkę personelu hotelowego Jace utknął w swoim apartamencie z nieokiełznaną współlokatorką na pięć kolejnych dni...
I nocy!
„Seksowna, inteligentna, dowcipna. Odtrutka na ponurą rzeczywistość. Historia, która wciąga bez reszty. Polecam!” - K.C. Hiddenstorm, pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by I.M. Darkss, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek
Korekta II: Magdalena Zięba-Stępnik
Zdjęcie na okładce: © by AleksandarGeorgiev/iStockphoto.com
Projekt okładki: Marta Lisowska
Skład, łamanie, wersja elektroniczna: Adam Buzek
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-66754-46-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Dedykuję tę książkę każdemu, kto właśnie jączyta.Na świecie jest zbyt wiele łez, ta książkapowstała,by przynieść Wam odrobinęuśmiechu.
Prolog
Najdziwniejsza historia mojego życia rozpoczęła się na lotnisku, gdzie jakiś odpicowany w garnitur Armaniego goguś niemal przewrócił mnie na tyłek. Wtedy pod wpływem zderzenia wypuścił coś z rąk.
I zamiast pomóc mi utrzymać równowagę, próbował asekurować swój sprzęt.
Gentlemen.
Wredne spojrzenie przebiło moje ciało niczym ostrza, apotem…
Było już tylko gorzej.
Dużo, dużo, dużo gorzej.
Bo to nie był ostatni raz, gdy dane nam było sięspotkać.
Rozdział pierwszy
Od świtu mój instynkt mówił mi, że ten dzień będzie beznadziejny i jak dotąd zdecydowanie się to sprawdzało. Powinnam skupić się na pozytywach. Wygrałam wycieczkę. Ekskluzywną. Pięciodniową z darmowym pobytem w fenomenalnym hotelu, jednak rozlany jogurt zwiastował coś innego. Za każdym razem, gdy wylewam na siebie swój poranny przysmak, dzień kończy się jakąś katastrofą. Na dodatek w drodze na lotnisko niemal zostałam stratowana przez faceta spacerującego z psem wielkościkrowy.
Skupiam wzrok na scenerii za oknem. Lotnisko jest zatłoczone, pogoda kiepska jak mój nastrój, i jedyne, o co mam teraz ochotę się modlić, to żeby miejsce obok mnie w samolocie było zarezerwowane dla kogoś, kto prześpi tych kilka godzin w powietrzu. Bez chrapania, jeślimożna.
Szuranie w torbie podręcznej przyciąga moją uwagę. Proszę, chociaż ty nie wywiń mi żadnego numeru. I tak jestem wystarczająco zestresowana, że z moją tendencją do sprowadzania na siebie kłopotów jakaś tajemna dziura otworzy się pode mną i wykoziołkuję z tego samolotu, spadając prosto do wylęgarni Wielkiej Stopy. NiewymarłychGigantopiteków.
– Oczywiście, że tak. Nawet nie jestem zaskoczony. – Przez melodię ze słuchawek przedziera się niewyraźne mamrotanie. Gdy spoglądam w górę, dostrzegam znajomego mężczyznę w seksownym garniturze, ale nudnym krawacie. – Zmora mojego dzisiejszego dnia siedzi obok mnie w samolocie. To się nazywa mieć farta – marudzi, wpychając podręczną torbę do półki na bagaż. Ciemny strój idealnie opina jego imponującą sylwetkę. Jest wielki. Postawą pasuje raczej na boksera albo mężczyznę lubującego się w sportach ekstremalnych, a nie na faceta spędzającego cały dzień wbiurze.
I ten jednokolorowy krawat. Zupełnie niedopasowany. Zakłóca jego niebezpiecznepiękno.
Jeśli to jest pasażer, który ma siedzieć koło mnie, to już wolę tych niewymarłychGigantopiteków.
– Przepraszam? – przywołuję przechodzącą obok stewardessę. – Mogłaby pani przynieść temu panu podwójną porcję tiramisu? – proszę z życzliwymuśmiechem.
– Wolę podwójną whisky z lodem – wtrąca i jakby jego złowieszczy ton nie wystarczył, gromi mnie dodatkowowzrokiem.
Jest coś mrocznego i drapieżnego w jego jasnobrązowych, prawie złotychtęczówkach.
Mogłyby nakłaniać do grzechu, wabić, ale aktualnie ewidentnieodpychają.
– W takim razie ja poproszę to ciastko. – Pociągam za łokieć kobiety zbierającej zamówienia i zbliżam usta do jej ucha. – Intuicja podpowiada mi, że siedzenie obok tego ponuraka unicestwi moje endorfiny – szepczę na tyle głośno, by słowa nie umknęły mojemutowarzyszowi.
Stewardessa zachowuje kamienną twarz, kiwa głową iodchodzi.
– Zniszczyła mi pani tablet, który jest mi niezbędny do pracy i jeszcze mnie pani obraża. – Opada na fotel z niezwykłą gracją. – Czy to nie bezczelność? – Przekrzywia głowę i spogląda na mniepobłażliwie.
Gdyby trafił na jędzę, do jakich zapewne przywykł, ją na pewno uraziłaby ta uszczypliwość. Mnie jedyniebawi.
I cóż. Tu chyba warto wspomnieć, jak się poznaliśmy. Jakieś dwie godziny temu znikąd wyrósł na mojej drodze, przez co potrąciłam go, a on niefortunnie upuścił swój drogocenny tablet. Zareagował tak gwałtownie, że spodziewałam się, iż w ciągu następnych sekund owinie ten obrzydliwy krawat wokół mojej szyi i udusi, zanosząc się upiornymśmiechem.
– Przeprosiłam i zaproponowałam panu rekompensatę – przypominam, rozciągając usta w uprzejmym uśmiechu. Choć myśli, jakie mnie dopadają, gdy tak się mu uważnie przyglądam, na pewno nie sąuprzejme.
Moja siostra miała rację. Brakuje mi seksu. Może solidny orgazm sprawiłby, że przestałabym sobie wyobrażać, jak rozwiązuję mu ten przeklęty krawat i odpinam kilka górnych guzików białej koszuli… Ponieważ właśnie tak powinienwyglądać.
– Tak. Ciastka czekoladowe. – Potakuje skinieniem, później opiera rękę o podłokietnik i układa podbródek na dłoni. – Czy słodycze to pani odpowiedź na wszystko? – Minimalne drgnięcie warg i maleńka nutka ciekawości jest wszystkim, co wyłania się spod jego nieprzeniknionej, pozbawionej emocji maski. A mnie w tym momencie coś zaczyna trzepotać wżołądku.
Szkoda. Wielka szkoda, że jest takim sztywniakiem i najwyraźniej za mną nieprzepada.
– Gdyby je pan zjadł, nie byłby pan w tak gburowatym nastroju – odpowiadam wojowniczo. Może i chciałabym sprawdzić, jak to jest rozbudzić namiętność zamiast złości w tych złotych oczach, ale niech sobie nie myśli, że tylko dlatego, że jest seksownym skurczybykiem, zamienię się w potulną, nieśmiałądziewczynkę.
– Nie byłbym w tak gburowatym nastroju, gdyby jakaś pokręcona paniusia nie zniszczyła narzędzia mojej pracy – zaznacza ściszonym, groźnymtonem.
Ani drgnie. Tylko jego palec wskazujący porusza się nieznacznie pod krawędzią dolnej wargi i przykuwa zbyt wiele mojej uwagi. Ten mężczyzna emanuje prawie namacalną, silną energią, a w tej pozycji jest jak lew szykujący się dołowów.
Nie sądzę jednak, że miałabym tyle szczęścia, by zostaćzdobyczą.
– Jedzie pan na wakacje? – Odchylam się lekko, szukając dystansu, chociaż moje ciałoprotestuje.
– Tak. – Pojawia się uroczanieufność.
– Więc nie ma za co. – Mrugam do niego żartobliwie, wzruszając zarazem ramionami. Ku mojej uldze to dziwaczne doskwierające mi napięcie znika, gdy pojawia się kobieta z naszymi zamówieniami. Chwytam talerzyk z ciastem jak tarczę obronną, a pan pod wstrętnym krawatem przyjmuje swój bursztynowynapój.
– Słucham? – Wydaje się, że ledwie zarejestrował przybycie stewardessy. Obraca szklankę w dłoni, a kostki lodu wirują i obijają się o szkło, zanim ciecz trafi do jegogardła.
– Wakacje z definicji to okres wolny od pracy – droczę się, co chyba bardziej wytrąca go z równowagi. Już widzę, jak żywo reaguje na dowcipy. – Chce pan spróbować? – Nabieram na łyżeczkę kawałek tiramisu i podsuwam pod jego zaciśnięte usta. Jednocześnie drugą ręką asekuruję sztuciec, by, broń Boże, żaden okruch nie upadł na ten jego perfekcyjnie wykrojony i wyprasowanygarnitur.
– Nie… – Wykorzystuję sekundę, gdy rozchyla wargi. – Dziękuję. – Pokasłuje przez mój niespodziewany, błyskawicznyodruch.
– Smacznego. – Trzepoczę niewinnie rzęsami i jak gdyby nigdy nic, sama zjadam kolejną porcjędeseru.
Strategicznie lepiej jest udawać, że podziękował za poczęstunek niż, że była to dalsza część kulturalnej odmowy, bo innej wdzięczności niedostanę.
– Co jest z panią nie tak? – W mgnieniu oka jego ściśnięta w grymasie twarz pojawia się milimetry od mojej. – Przedawkowała pani LSD czy z nadmiaru cukru w organizmie pani szare komórki nie funkcjonują już prawidłowo? – Wydaje się tak rozsierdzony, że jestem zaskoczona, iż nie zieje jeszczeogniem.
Mogłabym postawić ostatniego dolca, że zaświtało mu w łebku już co najmniej kilka wizji, w których mnie brutalniemorduje.
To jak małe déjà vu z pierwszegospotkania.
– Życzliwość chyba nie leży w pańskiej naturze, skoro się tak pan obrusza na zwykły, ludzki gest – ironizuję, starając się udawać niewzruszoną tą bliskością, alejejku…
Jego zapach. Cytrusy, mięta i coś słodkiego. Możemiód?
Kurczę, ładnie pachnie. Mogłabym go wdychaćnałogowo.
Ten mężczyzna pojawił się w samolocie, żeby torturować mnie jak niewyżytą seksualniekobietę.
– Jeszcze kilka godzin w pani towarzystwie i uznam katastrofę lotniczą za dar od niebios. – Uderza plecami o oparcie fotela, przeczesuje palcami ciemne, potargane włosy i opuszcza powieki. Wygląda nawyczerpanego.
– Nie lubi pan tiramisu? – pytam, naśladując jego pozę z początku naszej dyskusji. Opieram brodę na pięści i wodzę wzrokiem po jegociele.
– A co to ma do rzeczy? – Uchyla podejrzliwie jednooko.
– Bo bardzo się pan zdenerwował, kiedy dałam panu skosztować. – Wyciągam dłoń pod pretekstem wygładzenia kołnierzyka jego koszuli. Nie ma tam żadnego zagniecenia. Pod mikroskopem żadnego bym nie znalazła, ale…
Na ale mój racjonalny ciąg myślowy się urywa. Nie ma logicznego powodu dotykanianieznajomego.
Jednak chcę go zapamiętać. Nie dla Evy. Dlasiebie.
– Oszaleję. – Ze zdumiewającą prędkością zaciska palce na mojej dłoni. – Słowo daję, oszaleję. – Z jakiegoś powodu brzmi to jak piekielnie nęcąca przysięga. W głębi jego źrenic zapala się coś zakazanego. Zniewalającego. Jego kciuk przesuwa się po moich opuszkach. Wolno. Kusząco. Raz zarazem.
Iskry przeskakują pod moją skórą i zalewa mnie falapożądania.
Robi mi się bardzo, bardzogorąco.
Ej, Serena, jeśli nadal będziesz pożerać tego faceta spojrzeniem, to uzna, że wciskasz bieliznę do kieszeni co drugiemu nowo poznanemumężczyźnie.
– Powinien się panzrelaksować.
Niech to. Chroboczę jak kornik, który przejadł się drewnem nakolację.
I czy to nie trąci seksualnąaluzją?
Powinien się panzrelaksować.
Zemną.
Włóżku.
– Staram się. – Niespiesznie pozwala opaść mojej ręce na oparcie, a następnie sięga po szklaneczkę z whisky i wychyla trunek do końca. Kropla płynu wymyka się spod kontroli i zwilża jego usta, zanim zdąży zlizać jąjęzykiem.
A ja jestem dotkliwie rozczarowana, że nie mogłam go wyręczyć w tejczynności.
– Nie, alkohol nie relaksuje. On otumania i pod jego wpływem ludzie robią głupie rzeczy, przez co po wytrzeźwieniu są jeszcze bardziej spięci, niż byli, zanim się napili. – Krzywię sięzdegustowana.
Może mój problem polega na tym, że upijam się dwoma piwami, a procenty zmieniają mnie w rozgadaną, łaknącą przytulanianiezdarę.
Jak przez mgłę dociera do mnie jakiś komunikat z głośników. Zdaję sobie sprawę z tego, że przeoczyłam turbulencje. To mój pierwszy raz w samolocie i trochę obawiałam się startu oraz lądowania, jednak mój towarzysz skutecznie odwrócił mojąuwagę.
– Niech zgadnę. – Pstryka mi palcami przed nosem, jak gdyby doznał olśnienia. – Produkty zawierające głównie cukier mnie zrelaksują? – kpi, ale jego oczy połyskująwesoło.
Zaraz. Czy on jestrozbawiony?
Moje serce odrobinęprzyspiesza.
Spędzamy kilka kolejnych minut w ciszy, aż w końcu mężczyzna, którego imienia wciąż nie poznałam, sięga po przyniesioną wcześniej kanapkę z pokaźną porcją warzyw. Preferuje zdrowe odżywianie? Nie zgadłabym. Wygląda na gościa, który nadmiernie pochłania steki i to bardzokrwiste.
Kiedy koncentruje się na poszukiwaniu najprawdopodobniej chusteczki – bez wątpienia nigdy nie wybrudził się jedzeniem – przeżywam małyzawał.
– Frędzelek! – krzyczę spanikowana i podrywam się z siedzenia, wpatrując się w mojego małego przyjaciela, który bez pozwolenia postanowił zwiedzić nowyteren.
– Co to, do diabła? – Złote oczy przeszywają mnie na wylot, a później wbijają się w bezbronną, nieświadomą zagrożenia istotkę. – Szczur? Co na mojej kanapce robi szczur? – Wzdryga się i podnosi prawą rękę najpewniej, by kogośzaalarmować.
Nie. Tylko nieto.
– Nie, niech pan nikogo nie woła – szepczę błagalnie i rzucam się na jego wyciągniętą dłoń. – To mój chomik. Chomik, a nie szczur. Chomik – powtarzam kilkakrotnie, usiłując ukryć rozdrażnienie. Naprawdę trudno jest wyprowadzić mnie z równowagi, ale ubliżać mojemu puszystemu słodziakowi od szczurów, to już ogromnaprzesada.
– Dlaczego ten futrzany gryzoń jest na moim posiłku? – Przygważdża mnie tym swoim zimnym wzrokiem jak wcześniej Frędzelka i muszę oprzeć się pokusie, by nie rzucić jakiejś prowokującej uwagi. Nie mogę narażać mojegomaleństwa.
– Musiał się wydostać ze specjalnej przegródki w mojej torebce. – Przytulam zwierzątko do piersi i głaszczę między uszkami. Dobra, może nagięłam kilka zasad, biorąc ze sobą bez niczyjej zgody domowe zwierzątko w podróż, ale nie jest to przecież jakiś jadowity wąż czy pająk. – Na szczęście nie odszedł daleko. – Uśmiecham się z ulgą i wkładam go ponownie do przystosowanej na jego tymczasowy pobyt częścitorebki.
– Tak, na całe szczęście – powtarza, ale przynajmniej odpuszcza sobie zawiadamianie załogi. Niepokojąco łatwo dał się ugłaskać. – Proszę, niech się pani nie krępuje i nakarmi go moim drugim śniadaniem i tak już się do niczego nie nadaje. – Wskazuje na kanapkę i zaczyna masować skronie okrężnymiruchami.
– Dziękuję, na pewno wyszedł, bo zgłodniał. – Wyjmuję z pieczywa kilka różnych warzyw i podrzucam jeFrędzelkowi.
– Jak sądzę, nikt nie wie, że przemyca pani w torbie szczura? – odgaduje trafnie i nad wyraz cynicznie. Zerka tak nienawistnie na moją torbę, aż mam ochotę osłonić ją własnymciałem.
Po co ta wrogość? Panu w garniturku bezwzględnie przydałoby się trochęmedytacji.
– Chomika – poprawiam odruchowo. – I owszem. Nikt o nim nie wie. Jest moim maleństwem, musi być blisko mnie, bo inaczej pęknie mu serduszko. – Postukuję mężczyznę w lewąpierś.
– Mnie zaraz pęknie głowa od nadmiaru niezapomnianych wrażeń z pani udziałem. – Zaciska dłonie i szczęki, aż cały zaczyna się trząść. Rysy jego twarzy są napięte od czystej furii. – To niedorzeczność. Absurd, rozumie pani? – Przypiera mnie niespodziewanie do oparcia fotela, zbliżeniem zdecydowanie naruszając moją przestrzeńosobistą.
Bo naprawdę niemal na mnie leży. Twardy tors dociska do mnie przy każdym oddechu, a usta prawie mniecałują.
Prawie.
Przechodzi mnie przyjemny dreszcz, co przy chmurnym nastroju pana pod krawatem jest zwyczajnągłupotą.
– Tak, zdaje się, że te dwa słowa to synonimy – rzucam zdradziecko kokieteryjnym głosem. Wiem, że igram z ogniem. Z władcą najgłębszych zakamarków gorącego, grzesznego, niedozwolonego świata, ale…
I znów dochodzimy do ale, na którym moja logika sięurywa.
Nie mogę siępowstrzymać.
I tak nigdy więcej go niezobaczę.
– Jesteś porąbana. – Kiwa głową, jakby sam utwierdzał się jeszcze w słuszności własnego osądu. – Ostro porąbana. – Śmieje się, ale jest to raczej dźwięk czegoś pomiędzy bezradnością a rozpaczą. – Spodziewałem się tego, wiesz? Jak tylko zobaczyłem cię na miejscu obok, a ty zaczęłaś wydziwiać, czułem, że to jeszcze nie koniec. Dosłownie czekałem na twojego szczurzego intruza, zanim jeszcze wylazł ze swojego schronienia. Już niczym mnie niezaskoczysz.
Wow. Chyba ma atak słowotoku, bo wszystko wyrzuca na jednymwydechu.
– Znów wracamy do obelg – odzywam się, wywracając oczami. – Bardzo mi przykro z powodu pana kanapki. Może sprawdzę, czy mają tutaj jakiś deser z bananami? Te owoce obniżają ciśnienie krwi. Na pewno się teraz panu podniosło. – Czuję, że kącik ust unosi mi się w mimowolnym uśmiechu i by go zamaskować, zagryzam wargę, ale na próżno. Nic nie uchodzi uwadze bystrych, złotychoczu.
– Ciekawe dlaczego? – przekomarza się, ale coś się ociepla w jego wzroku. Ryzykuję więc i wyjmuję z torby aparat, by zrobić zdjęcia rozwalonej kanapce i przy okazji pięknym, silnym dłoniom mężczyzny. – Co pani wyrabia z tym aparatem? – Po jego komicznej minie wnioskuję, że rozważa wezwanie do mnieegzorcysty.
– Fotografuję miejsce zbrodni. – Moja siostra będzie zachwycona, kiedy opowiem jej tę zabawną historię. – Czyż chomik na kanapce sfrustrowanego bogacza nie jest zjawiskiem wartymuwiecznienia?
– Za moment ten samolot stanie się miejscem zbrodni, pani ofiarą, a ja wielokrotnym mordercą – stwierdza i uśmiecha sięlodowato.
– Dlaczego wielokrotnym? – pytam zaskoczona. – Jestem tu w liczbiepojedynczej.
– Bo zamorduję panią, tego szczura i co tam pani jeszcze kryje w torebce – obiecuje, mrużąc swoje złocisteoczy.
Prawdziwy z niego Dziadek Mróz albo WujcioSzron.
– Więc raczej nie zechce pan zdjęcia z Frędzelkiem? – pytam z żalem, a on mruczy coś niewyraźnie dosiebie.
Obstawiam, że klnie. Siarczyście.
Później chwyta za węzeł krawatu i poluźnia goszarpnięciem.
Pewnie to dlatego jest taki zirytowany. Za ciasno zawiązuje te swoje eleganckie, ale szpetnekrawaciki.
Rozdział drugi
Czy wspominałam wcześniej, że rozlany jogurt to zapowiedź bardzo, ale to bardzo fatalnych wydarzeń? Bingo! Możemy już odhaczyć kolejny punkt na liście, bo…
– Zaszła drobnapomyłka.
Przysięgam, że jeśli jeszcze raz usłyszę te trzy słowa, to kogośoskalpuję.
I jeszczedrobna.
Drobna?
Dla mnie bardziej adekwatnym określeniem tej pomyłki byłby przymiotnik: gigantyczna, katastrofalna, ale na pewno niedrobna.
– W porządku. To już wiem, zapamiętałam za pierwszym z dziesięciu razy, kiedy mi to oznajmiono. – Usiłuję zachować spokojny ton, ale boję się, że uśmiech na mojej twarzy zmienił się już w grymas gniewu. – Chcę natomiast, żeby natychmiast została naprawiona. Proszę to szybko rozwiązać. – Postukuję palcami o ladę na milczący znakzniecierpliwienia.
To musi być jakiś żart. Niewątpliwie dzisiejszy dzień okazuje mi wypaczone poczuciehumoru.
– Niestety, mamy z tym drobnyproblem.
Doprawdydrobny?
Znowu?
Pan zza lady chyba ma tendencję do umniejszania wagi sytuacji. A może to jakaś zagrywka psychologiczna? Użyje tylu bagatelizujących epitetów, aż uwierzę, że faktycznie uprzykrzam temu biedakowi życie swoimiskargami.
Jednak nadal nie mam, gdzie spać, dodiabła.
– Wygrałam pięciodniową wycieczkę. Zgodnie z jej regulaminem powinnam mieć tutaj darmowe zakwaterowanie i możliwość korzystania z określonych atrakcji – wypominam nieco mniej przyjaźnie, dając upust frustracji. – Teraz okazuje się, że nie ma dla mnie pokoju? – Przecieram dłońmi zmęczonątwarz.
Jestem skonana, potrzebuję prysznica, snu i czegoś słodkiego, żeby stanąć na nogi, a przez swój aktualny stan później będę wyklinać się za podłe zachowanie. Nie chcę pozować na nadętą cizię, której wszystko się należy. Bliżej mi do obsługi w tym hotelu niż do gości, ale ta wycieczka miała być spełnieniem moichmarzeń.
Naszychmarzeń.
A zapowiada siękoszmar.
– Rozumiem pani zdenerwowanie i oczywiście, ponieważ błąd leży po naszej stronie, dołożymy wszelkich starań, żeby to panizrekompensować.
Coś mi mówi, że facet często powtarza tę regułkę gościom, bo nawet nie mrugnął i emanuje taką dumą, która niejedną osobę wprawiłaby wniepewność.
– Dziękuję. – Moje modły zostały wysłuchane! – Więc kluczowe pytanie, gdzie będę nocować? – Przypatruję się mężczyźnie w białym smokingu z rezerwą. Ja i moja intuicja nie dajemy się łatwonabrać.
– W apartamencie – oznajmia ostrożnie, jak gdyby oczekiwał, że za udzielenie błędnej odpowiedzi zamienię go wzrokiem w kamień albo rzucę na niego jakąś straszliwąklątwę.
Ludzie często tak reagują, gdy obserwuję ich zbyt długo i intensywnie. To przez nietypowy kolor moich oczu. Są tak bladoniebieskie, że aż przerażające. Znajomi przez to nazywają je lodowymioczami.
Ale w tym momencie jedyne, na co mam ochotę, to uścisnąć i wycałować pana z recepcji. Powstrzymuje mnie tylko fakt, że jestem zbyt wyczerpana, by choć spróbować przeskoczyć wypielęgnowaną, drewnianąladę.
No proszę, może jednak los nie jest mi takiwrogi.
– Rozumiem. – Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odzyskuję wyśmienity nastrój. – Wspaniale w takim razie. Mogę dostać klucze? – Układam usta w najmilszym i najszerszym uśmiechu, na jaki mnie stać i odrzucam zalotnie włosy na ramię. Po takim uśmiechu żaden botoks może nie wygładzić mi zmarszczek, ale to w końcu mężczyzna, a ja jestem kobietą. Nawet jeśli w tej chwili bardziej przypominam żebraczkę niż singielkę wzbudzającązachwyt.
A czy ty kiedykolwiek wzbudzałaśzachwyt?
– Oczywiście. – Mężczyzna obraca się i wyciąga kartę do jednego z pomieszczeń, ale zamiast mi ją wręczyć, cofa się w popłochu. – Jednak… Na pewno pani wie, że w tym konkursie zwyciężyły dwie osoby, a nasz hotel… Mamy przepełnienie ze względu na koncert w miasteczku i okres wakacyjny, dlatego… – mówi coś jeszcze, ale coraz ciszej i ciszej, zarazem jakby kurczy się wsobie.
Aha. Czyli jednak los w zmowie z wszechświatem drwią sobie ze mnie i wystawiają w moją stronę środkowypalec.
Fantastycznie.
Nieskazitelny recepcjonista nie przerywa swojego wywodu logicznych usprawiedliwień, aż w końcu zdaje się niemo poruszaćwargami.
Stukam się kilka razy w ucho, by sprawdzić, czy to ja ogłuchłam, czy on udajemima.
– Domyślam się, że mam dzielić apartament z drugim laureatem. – Dopada mnie delikatny zawód, ale obiecałam sobie wcześniej, że żadna kiepska niespodzianka nie zniszczy mi urlopu, a pan naprzeciwko mnie wygląda na tak zatrwożonego moją obecnością, że dalszym wykłócaniem się, mogłabym wywołać u niego atak paniki. – Niech i tak będzie. Proszę przysłać do mnie tę kobietę, gdy przyjedzie. – Chwytam jedną ręką kartę, a drugą swoją walizkę z zamiaremodejścia.
– To mężczyzna, proszę pani. – Zakłopotany pan w bieli wykręca nerwowo ręce i patrzy uparcie w punkt za moimiplecami.
Chyba jednak zaklepię sobie pilną wizytę u laryngologa, bo musiałam sięprzesłyszeć.
– Mężczyzna? – Poklepuję się w przeponę, bo słowo dosłownie staje mi w gardle. – Mam dzielić lokum z obcym mężczyzną przez pięćdni?
Inocy!
Oszołomiona opadam czołem na ladę i zaczynam w niąuderzać.
Nie, mój chaotycznie pracujący umysł tego nieprzyswaja.
W końcu unoszę pełen niedowierzania wzrok na zamarłego pracownikahotelu.
– Wynagrodzimy to pani. – Spieszy z niemal uroczystym przyrzeczeniem. – Przez okres pobytu ma pani prawo do korzystania z każdej atrakcji oraz ze specjalnego menu bez ograniczeń. – Obdarowuje mnie nikłym uśmiechem, ale chyba nieoddycha.
Rajuśku, muszę wyglądać jak straszydło, skoro facet woli się dobrowolnie udusić, niż kontynuować naszepogaduszki.
A przecież musiał mieć gorszych klientów. Bardziej wymagających, aroganckich.
– Czy sądzi pan, że jeżeli się najem, to będę bardziej skłonna do tolerowania jakiegoś faceta w moim pokoju? – pytam z rozbawieniem, bo to lepsze niż czarna rozpacz, w jaką zaraz wpadnę. – A jeśli on jest płatnym mordercą? Albo zostawia rozrzucone na podłodze brudne skarpetki? A co jeśli jest płatnym mordercą, który zostawia rozrzucone na podłodze brudne skarpetki? – wymieniam rozmaite scenariusze nawiedzające moją wyobraźnię, ale recepcjonista w stroju wydartym rodem z magazynów kreacji ślubnych lekceważy mój narastającyniepokój.
– Albo jest właścicielem węża, którego karmi małymi, rudymiszczurami.
Jak na zawołanie dobiega mnie żartobliwy głos najgorszego z możliwych męskich kandydatów nawspółlokatora.
– Jeszcze pana tu brakowało. – Z radością sztyletuję wzrokiem ponuraka w idealnym garniturze. – Śledzi mnie pan? – Marszczę czujniebrwi.
Nie zdziwiłabym się, wygląda mi na przebiegłego drania. Nie, nie. Facet, który chciałby za mną łazić, nie błagałby stewardessy o wolny spadochron, by wyskoczyć z lecącego samolotu gdzieś nad ośnieżonymi górami. Jeśli cokolwiek mnie prześladuje, topech.
– Zastanawiam się jedynie, czy nie ma pani ukrytego w zanadrzu jakiegoś słodkiego ciasteczka, które chciałaby mi pani wepchnąć doust?
Czy to…? Czy on właśnie rzuca mi erotyczneinsynuacje?
Pyszni się rozparty obok mnie z łokciami na ladzie. I jakim cudem nadal wygląda tak dobrze? Strój, jakby wykupiony właśnie ze stanowczo za drogiego sklepu. W stanie nienaruszonym, kiedy ja wyglądam jak chodząca ofiara apokalipsy. Moje włosy sugerują, że strzelił w nie piorun. Sukienka jest zmiętolona jak rodzynek, a stopy bolą mnie od biegania w piramidalnie wysokichszpilkach.
– Czyżby nabrał pan ochoty? – Unoszę kącik ust w szyderczym uśmiechu, ale cały efekt niedostępnej femme fatale psuje opadające mi na oczy pasmo włosów. Zdmuchuję je kilkakrotnie, jednak bez skutku. Mężczyzna chwyta kosmyk w dwa palce i wkłada mi je za ucho. Skóra mrowi mnie w miejscu, którego dotknął, jakby zostawił tam trwałe, ognisteślady.
Kurczę.
– W końcu mamy dzielić apartament przez pięć najbliższych dni… – Pochyla się nade mną, w złotych tęczówkach igrają psotne iskierki. – I nocy – szepcze chrapliwie, a mnie przechodzi rozkosznydreszcz.
Bezwstydnik iprzemądrzalec.
Oburzasz się, jakbyś miała najmniejszą obiekcję względem spędzenia w jego towarzystwie nocy. Aktywnejnocy.
Zaraz. Minutkę…
– Pan jesttym…?
– Zwycięzcą? – wtrąca i ma tę wszystkowiedzącą, wkurzającą minę. – Owszem, nieodmiennie w każdej dziedzinie od dwudziestu siedmiu lat. – Otacza go aura niemal naszprycowana triumfem. Tak, facet nie akceptujeporażki.
– Hmmm. – Zapomniany recepcjonista daje o sobie znać znaczącym chrząknięciem. – Skoro się państwo znają, to nie będzie problemu z dzieleniem zakwaterowania, prawda? – Raduje się jak skowronek o świcie. Prawie widzę jak mentalnie zaciera ręce i tańczyoberka.
– Nie jestem pewien. – Pan Współlokator wodzi po moim ciele przeszywającym spojrzeniem. – Ta pani trudni się szmuglowaniem szczurów. I jest nieustannie tak szczęśliwa, że obawiam się, iż w końcu przyłapię ją na zażywaniu jakichś nielegalnych pocieszaczy. – Za jego słowami czyha oczywistewyzwanie.
Wrócił do swojego poprzedniego, drażniącego stylu, a już sądziłam, że ma w sobie szczątkowe ilości przyzwoitegofaceta.
Mrzonka, zdecydowaniemrzonka.
– Mógłby pan się na momencik pochylić? – proszę, nie zdradzając żadnych emocji, gdy pociągam za końcówkę jego okropnegokrawatu.
Mam pięć dni, by naprawić szkody w jegogarderobie.
– Wcelu?
– Jestem tylko ciekawa, w jakiej pozycji utkwił – dodaję, wachlując rzęsami z miną aniołka. Wyrafinowanegoaniołka.
– Co takiego? – Zaintrygowany, ale zdystansowany zerka na moje palce gładzące jegokrawat.
– Kij w pańskiej dup… – Przerywa mi głośny wybuch śmiechu kogoś za moimiplecami.
Oczekującymi w kolejce za nami okazuje się starsza para. Kobieta, która mogłaby być moją młodą babcią, przytula się do swojego męża i chichocze jak maładziewczynka.
– Proszę jej wybaczyć. – Gburowaty właściciel garniturka kiwa na mnie potępiająco głową. – Najwyraźniej nie zna pojęcia ogłady, kultury czy manier – oznajmia, ale widać, że świetnie się przy tym bawi. Chyba właśnie odkrył nowe hobby – dokuczaniemi.
– Zdaje się, że to kolejne synonimy. – Postukuję się palcem w wargę. – Z braku zainteresowań wieczorami studiuje pan słownik, by rano popisać się elokwencją, zgadłam? – Buntowniczo zaplatam ręce na piersi i przywołuję na twarz pasujący do tej postawyuśmiech.
– Tak zaczyna się miłość, młodzieńcze. – Staruszka przeskakuje między nami tak sugestywnym spojrzeniem, że jestem o krok od zarumienieniasię.
– Miłość?
Mój niedoszły współlokator wypluwa to słowo, krzywiąc się przy tym, jakby poczuł na języku jego gorzkismak.
Dlaczego nie jestem zdumiona, że postrzega miłość jak cośskażonego?
– Tego słowa pan jeszcze nie przyswoił? Proszę się nie fatygować i tak nie pojąłby pan jego sensu. – Poklepuję go pocieszająco po ramieniu, przez co jego grymas tylko siępogłębia.
– Byliśmy tacy sami wiele lat temu – odzywa się ponownie kobieta, uśmiechając do nas. – Cudowne czasy i ten ogień – akcentuje porozumiewawczo, a potem całuje swojego męża wpoliczek.
Za moment naprawdę sięzawstydzę.
– Ogień? – zająkuje się Brzydki Krawacik i chyba w końcu czuje sięnieswojo.
Muszę ze sobą walczyć, by nie poddać się chęci wyjęcia aparatu i sfotografowania go w tym cudownymstanie.
– Będzie pan tak papugował wybrane wyrażenia? – atakuję, korzystając z ulotnej przewagi. – Nie zamierzam sterczeć tu cały dzień. Mamy problem do rozwiązania – przypominam, machając mu dłonią przedoczami.
– Nie przeszkadzaj sobie. Kontynuuj. – Autentyczny doping w jego głosie jakoś ani trochę mnie nie motywuje. – Urodzona z ciebie negocjatorka. – Znowu wwierca we mnie tajemnicze spojrzenie i gdyby oglądanie latającego, tęczowego hipopotama nie było bardziej prawdopodobne, to uwierzyłabym, że ten nieosiągalny mężczyzna mniepragnie.
– Czy jest w mieście inny hotel, w którym mogłabymnocować?
Rozsądek poklaskuje mi z uznaniem, ale moje libido popada wdepresję.
– Tak, ale jednogwiazdkowy ijest…
– Nie szkodzi – wtrącam entuzjastycznie, odpychając falę zawodu. – To nie ja jestem osobą, która wymaga najwyższych standardów. – Wyszczerzam się złośliwie. Tym razem to jawygrałam!
– Ale jest w remoncie. – Recepcjonista błyskawicznie chowa się za ladę i nie pojawia się przez kilka sekund, a później wyłania się z plikiem dokumentów. Sprytnywybieg.
Przegrałam. Jestempokonana.
I będę przez pięć długich nocy katować się bardzo, bardzo niegrzecznymi i jeszcze bardziej nierealnymi wizjami o mężczyźnie, który widzi we mnie śmieszną, nieszkodliwąwariatkę.
– Cóż za podły zbieg okoliczności. – Nie ma zadatków na aktora, bo imitacja jego współczucia jest… imponującobeznadziejna.
– Z przeznaczeniem nie wygrasz – dodaje ponownie siwowłosa kobieta, która najwyraźniej odkryła w sobie ukryty talent wróżbiarski. I to jej niezmącone przekonanie, jakby naprawdę widziała przyszłość w swojej magicznej, szklanejkuli.
– Jeśli jest coś między mną a tym panem, to raczej fatum – poprawiam, spoglądając na niego ostrzegawczo. – Zła passa, a nawet okrutna. – Szarpię się za rozczochranewłosy.
Inni mają łapacze snów, ja mam łapacz kłopotów, a w gratisie gościa, który odpręża się najwyraźniej tylko wtedy, gdy może się ze mnieponabijać.
Jeszcze nie wiesz, w co się pakujesz, cwaniaczku. Będziesz się modlił, żeby wysłali cię na Marsa z dala odemnie.
– Może spróbuje pani wrócić do domu? – proponuje z zapałem. – Gotów jestem pokryć koszty wybranego transportu, jeśli tylko jakikolwiek pani znajdzie. – Uderza się w pierś jak jakiś goryl, a na ustach ma uśmiechdyplomaty.
Gentleman nie wart złamanegocenta.
– Widział pan pogodę za oknem? – Naśladuję jego sarkazm. – Jest ulewa. Pada, jakby miała nastąpić deszczowa powódź i zapowiadają burze. Zamknięto główne drogi i odwołano większość lotów – wyliczam, tupiąc przy tymnogą.
– Wydaje się pani tak zdeterminowana, że skłonny jestem uwierzyć, że przepędzi pani tę fatalną pogodę. – Podnosi oczy z mojej nieudolnie stepującej stopy na twarz. Coś ciepłego migocze w ciemnej głębi jegoźrenic.
Pierwszy raz patrzy na mnie tak… Jakby coś go zafascynowało. Wemnie?
Może zyskałabym więcej, gdybym nie miała w tej chwili tyle nieodpartego uroku, co prychający kot z podejrzeniemwścieklizny.
– Na razie bardziej doskwiera mi fatalne towarzystwo – skarżę się ledwie słyszalnie i posuwam elektroniczny klucz do naszego pokoju w jego kierunku. – Co zrobimy? Na pewno ma się pan za zaradnego. – Z ukłonem odstępuję na bok i zajmuję się wygładzeniemsukienki.
Jak mogę być taka rozmemłana, a on taki, taki… nienaruszony?
– Apartament składa się z kilku pomieszczeń i może być pani pewna, że ja ze swojej strony dołożę wszelkich starań, by pani unikać. – Poprawia nijaki krawat i obraca kartę w palcach. Dlaczego to wygląda jak seksualne zaproszenie? – Pomóc z walizką? – proponuje i zanim mogę zareagować, łapie mój bagaż i odchodzi w stronęwind.
Zarozumialec. Rajcownyzarozumialec.
Maszeruję za nim, gdy dobiega mnie jeszcze pochwała starszegomałżeństwa:
– Uroczapara.
Tak, wręcz idealna z naspara.
Idealnieniedopasowana.
Rozdział trzeci
Pogoda za oknem życzy mi udanego urlopu w bardzo specyficznysposób.
Okazuje się bowiem, że tutejsze burze trwają zazwyczaj kilkadni.
Nie mam problemu z niewielkim deszczem. Spacerowanie w jego strugach bywa kojące i wprawia mnie w błogi nastrój, ale udanie się na przechadzkę, kiedy na zewnątrz prawie panuje sztorm, może być niecoproblematyczne.
Nie, żeby miało mnie topowstrzymać.
Jutro wybiorę się na miasto w jakieś odlotowe miejsce, choćbym miała tam dopłynąćwpław.
O ile dziś w nocy mój współlokator nie zamorduje mnie we śnie. Jest taki spokojny i opanowany, jakby posiadał jedynie mgliste wspomnienie, jak okazywać emocje. Albo zawsze jest taki ponury, albo to mnie poświęca mniej uwagi niż natrętnejmuszce.
Właściwie to nieistotne, która z opcji jest bliżej prawdy, bo jeśli ten facet ma być kompanem moich wypraw przez najbliższych pięć dni, to mam bez wątpieniaprzekićkane.
Jednak skupmy się nazaletach.
Właśnie skończyłam brać godzinną kąpiel w fantastycznej wannie z fantastycznymi opcjami, dzięki którym czuję się jak nowo narodzona, a teraz rozkoszuję się kolacją złożoną z potraw, których nazw nie wymówię bez zwichnięcia sobie języka. Wszystko to dopełnia wielki kubek gorącej czekolady z piankami. Darmowe menu tozaleta.
– Darmowe menu to zaleta. – W zasięgu mojego zaspanego wzroku pojawia się półnagi Garniturek. Tylko że bez garniturka, a w samym ręczniku. Biały materiał zwisa nieprzyzwoicie nisko na jego biodrach, a po klatce piersiowej wciąż spływają krople wody. Wygląda naprawdę… naprawdę wabiąco, oszałamiająco iapetycznie.
Gdybym dostała długoterminowe zezwolenie na zlizywanie kropel wody z jego ciała, prawdopodobnie w końcu skutecznie odstawiłabymsłodycze.
– Powiedziałam to na głos? – pytam półprzytomnie, mrugając powiekami. Pewnie przypominam teraz trochę ćpunkę na haju. Dobrze, że się nie ślinię. To zdecydowanie odebrałoby mi i tak ubogą ilośćatrakcyjności.
– Nie musiałaś, to widać. – Na jego ustach pojawia się zadziorny uśmieszek, kiedy sięga po widelec i zanurza go w żeberkach à la coś tam. Jestem zbyt zdekoncentrowana, by przypomnieć sobie prawidłową nazwę, ale dla mnie to brzmiało trochę jak żeberka w sosie à la szuru buru, fiku miku. – Poza tym wydajesz sugestywne dźwięki, jakbyś miała zarazdoj…
– Nie kończ. Nawet nie kończ. – Gromiąc go spojrzeniem, celuję w niego wskazującym palcem. Co jest wielkim błędem, bo teraz moja dłoń znajduje się o milimetry od jego brzucha. Jęczałam z zachwytu nad jedzeniem, teraz mam inny powód. – Jestem tak głodna, że mogłabym kogoś wycałować za suchą bułkę – mamroczę, zagryzając wargę i pospiesznie cofamrękę.
Ty nawet nie musisz mieć bułki, zakładam, że masz niezłegorogala.
– Teraz wyglądasz tak, jakbyś chciała pocałować mnie. – W złotych tęczówkach jarzą się wkurzające, aroganckie iskierki. – Chcesz dotknąć? – Zniża głos do zmysłowego szeptu, co budzi nieproszone pragnienie w moichżyłach.
Do kompletu jeszcze czyta w myślach. Anomalia w ręczniku. Chrzaniony wybryknatury.
Chcę dotknąć. Dotykać i zrobić zdjęcie. Albo kilkanaściezdjęć.
Bezczelny ponurak. Bezczelnie seksowny jak na ponuraka. Co to w ogóle za pakiet? Czuję sięoszukana.
– Już wszystko rozumiem. Ten szyty na miarę garnitur to przykrywka dla twojej zbereźnej zuchwałości. – Udaję zniesmaczoną, ale sądząc po jego znaczącej minie, idzie mi to mniej więcej jak postanowienie, by nie dławić się napojem przy seksownych, półnagich mężczyznach. Odkasłuję i by nie mierzyć się z jego narastającym zadowoleniem, zapatruję się na krajobraz zaoknem.
– Moje kobiety nie narzekają. – Prowokująca nuta w jego tonie każe mi pozostać zobojętniałą. Jego kobiety. Pewnie ma cały harem wymuskanych lasek, które co godzinę poprawiają makijaż. – Uwielbiają, gdy za dnia mężczyzna traktuje je jak gentleman, a pod osłoną nocy zmienia sięw…
– Fiuta gotowego stworzyć dla nich nową, osobliwą wersję kamasutry? – wtrącam życzliwie i chwytam jedną ztruskawek.
Oj, wytwornym słownictwem też nie dorównuję jego kobietom. Panicz Fiut Wielokrotnego Użytku pewnie nie nawykł do bluzgających dam, które siedzą w jego towarzystwie ubrane w puszystą piżamę w różowe owieczki. Nie daj Boże, żeby poczuł się zhańbiony podczas dzielenia ze mnąlokum.
– Ująłbym to nieco inaczej, ale twoja wersja też ma swój urok. – Wybucha niepokojąco przyjemnym dla ucha, melodyjnym śmiechem. A moje ciało wcale nie reaguje na ten dźwięk szczyptą pożądania. – Są dwie możliwości. Albo jesteś ognistą kokietką w łóżku i dlatego tak wprawnie rzucasz te niegrzeczne komentarze, albo to kamuflaż dla twojej wstydliwości. – Wodzi po mnie nieodgadnionym wzrokiem, przechylając głowę jak kociak domagający się pieszczot. Z tą różnicą, że ten kociak może zarażać jakąś chorobąweneryczną.
– Możliwe, że mam oba te oblicza, panie moje kobiety nie narzekają. – Posyłam mu cyniczny uśmiech. – I możliwe, że przyłożę ci tym kubkiem, jak tylko opróżnię go z reszty gorącej czekolady. – Unoszę naczynie, jakby w geście toastu, a później przełykam ostatki słodkiegopłynu.
Mój współlokator znika ponownie za drzwiami łazienki, a kiedy wraca, ma już na sobie czarne bokserki. Nie mogę zdecydować, czy powinnam być rozczarowana. Ręcznik był… Niech to, dlaczego pierwszą myślą w mojej głowie musi być: łatwiejszy dozdjęcia?
– Nie chciałabyś zejść na kolację do restauracji? – Mruży podejrzliwie oczy. Nagle wyłania się z niego dziwne zdystansowanie. Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że nieustannie poddaje mnietestom.
– Nie, nie lubię tłumów, całej tej wymuszonej, kulturalnej atmosfery i pozornie uprzejmych ludzi, gdzie każdy obiera sobie za cel udowodnienie, że jest lepszy od drugiego – mówię, opadając z rozpostartymi ramionami na poduszki za moimi plecami. – Wolę zjeść tutaj, otulana przez puchowy koc, słuchając ognia trzaskającego w kominku. Bez strachu, że zlinczują mnie, jeśli ubrudzę się jedzeniem. – Prycham trochę z rozbawieniem, trochę zgoryczą.
Moja siostra jakiś czas przed wypadkiem obracała się w takich kręgach. Dla ukochanego starała się zatuszować swoją prostotę, aż w końcu stała się kimś, z kim nie miałam nicwspólnego.
To smutne, że ludzie z tak szerokimi możliwościami mają tak zawężonehoryzonty.
– Jak masz na imię? – Rozsiada się stanowczo za blisko mnie i bierze w objęcia jedną zpoduszek.
Tylko się nie waż zazdrościć poduszce. To byłobyuwłaczające.
– Serena. – Wgapiam się z fascynacją w sufit, choć jedyna fantazja, w którą chcę się wgapiać, siedzi teraz obokmnie.
– Serena – powtarza cicho. Moje imię brzmi w jego ustach zaskakująco intymnie. – Jesteś inna, niż się spodziewałem. – Zagląda mi w twarz, a ja próbuję lekceważyć łaskotanie gdzieś wewnątrz mnie, kiedy zauważam tlące się w jego oczachciepło.
– Dlaczego miałbyś się czegokolwiek po mnie spodziewać? – Marszczę w niezrozumieniu brwi. Normalnie uznałabym, że to zwykły dupek, oceniający po wyglądzie, a jednak w sposobie, w jaki czasami mi się przygląda, jest coś jeszcze. Coś enigmatycznego. – Znamy się od dwóch minut. Ja nie mam wobec ciebie wielkich oczekiwań, jeśli chcesz wiedzieć – drwię zgryźliwie, ale jemu zdaje się topodobać.
– Znów próbujesz mnie obrazić? Znalazłaś nową pasję czy to wyzwanie? – szepcze z przekorą, a później pochyla się nade mną tak, że jego twarz zawisa tuż nad moją. Napięte mięśnie tańczą pod jego skórą i zdają się nawoływać o mójdotyk.
– Wyzwanie do czego? – Przełykam ślinę i wstrzymuję oddech, żeby nie sapać, jakbym miała napadhisterii.
– Abym ci udowodnił, że jestem w stanie spełnić twoje każde, nawet najbardziej nieposkromione życzenia. – Uśmiecha się szelmowsko, a w oczach płonie oczywiste seksualne zainteresowanie. Sięga po moją dłoń i wiedzie nią powoli po swojej klatce piersiowej. Jawnie się nade mnąznęca.
– Znów robisz łóżkowe aluzje, a nadal się nie przedstawiłeś – narzekam, ale zdradza mnie drżenie głosu. – To pewnie dlatego, że nawykłeś do takiej kolejności, a ciężko wyzbyć się przyzwyczajeń. – Wbijam paznokcie w jego skórę, zmuszając do poluźnienia uścisku i z satysfakcją obserwuję, jak siękrzywi.
– Następny przytyk, ale nie masz racji. – Potrząsa głową, a mokre kosmyki ciemnych włosów opadają mu na czoło. – Zazwyczaj nawet nie muszę się przedstawiać, bo kobiety z mojego otoczenia doskonale wiedzą, kim jestem i to one osaczają mnie swoimi bezwstydnymi propozycjami. – Patrzy na mnie wymownie, wręcz onieśmielająco, jak gdyby chciał wywołać we mniezażenowanie.
– Biedaczek z manią wyższości – odpowiadam z fałszywym współczuciem. Odpycham go od siebie, by zdystansować się nieco od tego samczego testosteronu, którego swąd prawie czuć wpowietrzu.
– To kobiety, które nigdy nie zachowywałyby się przy mnie tak jak ty. Które nigdy nie zdejmują swojej maski elegancji i wyrafinowania. – Śmieje się bez wesołości. – I takie, które zawsze chcą jadać w restauracjach, bo szukają okazji, by się pokazać, znaleźć w centrum uwagi. – Grymas znużenia naznacza jego rysy, gdy pociera dłońmiszczękę.
Nie trzeba mi tłumaczeń. Wiem o tym bardzo dobrze. Z doświadczenia, ale obarczanie całą odpowiedzialnością za taki stan rzeczy jedynie kobiet jest dla mnie godne pożałowania. Może gdyby ci nieszczęśni mężczyźni nie wysuwali wobec swoich przyjaciółek tylu absurdalnych wymogów, one również byłyby w stanie siebieakceptować.
– Właściwie to nie musisz się przedstawiać – odzywam się, ignorując jego słowa, ale nie udaje mi się ukryć ogarniającego mnie gniewu. Obraz płaczącej, bezradnej Evy przemyka mi pod powiekami i rozszarpuje serce. To się stało przez kogoś takiego jak on. – Nadałam ci kilka kreatywnych przydomków w myślach i jestem z nich całkiem zadowolona. – Dumnym gestem odrzucam włosy naplecy.
– Ja też nadałem ci jeden – informuje konspiracyjnie, a później wstaje i podchodzi do mojej torby. Zerka przelotnie na Frędzelka śpiącego w małej, składanej klatce, zakamuflowanej między moimi rzeczami. Rozciąga usta w uśmiechu, który mówi więcej niż jego przemilczanedocinki.
W końcu wyciąga z mojego bagażu aparat. Obraca go z zaciekawieniem w palcach, a później robi coś, przez co czuję się, jak gdyby ktoś zdzielił mnie solidnie włeb.
Pstryka sobie zdjęcia. Wyszczerza się i pozuje, a ja tylkoobserwuję.
– Co ty wyprawiasz? – Otrząsnąwszy się z szoku, zrywam się na nogi i wyszarpuję mu aparat zdłoni.
– To, na co miałaś ochotę, odkąd wyszedłem spod prysznica. – Wzrusza niedbale ramionami, nie zważając na moje bojowe nastawienie. – Chciałabyś, żebym zdjął też dolną część garderoby? – Śledzi kciukiem zarys mojej brody. Czuły gest ani trochę nie współgra z diabolicznym blaskiem migoczącym w jegooczach.
– Masz coś, o co wcześniej cię nie podejrzewałam – poczucie humoru. – Przyklaskuję z uznaniem, a później mimowolnie przeglądam najnowszefotografie.
Rajuśku, to prawiepornografia.
Odkładam aparat, jakbym ujrzała w nim krwiożercząbestię.
– A ty masz rację, nie znamy się, choć byłem pewien, że dokładnie wiem, jaka jesteś i jak z tobą postępować. Wmówiłem sobie, że los daje mi drugą szansę wyrównania rachunków, ale może to druga szansa na… – Urywa i tak niemal bezgłośną wypowiedź. Oczy ma zamglone i nieobecne. Ponownie przysiada na kanapie i wbija spojrzenie wpodłogę.
Oho, zrobiło się trochędziwacznie.
– Na co? – Nim się orientuję, już zajmuję miejsce obok niego. Cisza się przeciąga, a mnie zaczyna przytłaczać bijąca od niego niespodziewana melancholia. Źle toleruję takie sytuacje. Staram się wykluczyć smutne momenty z mojej codzienności albo udawać, że nie mogą mnie dosięgnąć. Muszę. Jestem komuś winna dni niezmąconecierpieniem.
– Na coś innego – wyznaje w końcu. Trzy słowa są nabrzmiałe tyloma sprzecznymi emocjami, że mam wrażenie, jakby jakaś niewidzialna obręcz miażdżyła go odśrodka.
Znam faceta jeden dzień i nie będę znała dłużej niż pięć. Wnikanie w jego negatywne doświadczenia jest mi zupełnie zbędne, ale odkąd pamiętam, zawsze miałam potrzebę niesienia pomocy. W jakiś niewytłumaczalny, egoistyczny poniekąd sposób, czułam się bardziej potrzebna, gdy udawało mi się poprawić komuś humor, przywrócić uśmiech. Dzięki temu byłam bliżej pięknego złudzenia, że czynię światlepszym.
Właśnieja.
Jednak rzeczywistość wyglądała tak, że świat wszystkich tych osób, które wsparłam, trwał przede mną i trwa po mnie. Świat tego ponuraka też się beze mnie nie rozpadnie, ale może przez tych kilka dni obudzę w nim uwielbienie do odrobiny spontaniczności. W ten sposób podaruję mu coś na zawsze, a sama zdobędę kolejny maleńki, dobryuczynek.
– Zdajesz sobie sprawę, że bredzisz? – Obracam wszystko w niewinny żart, chcąc, by atmosfera między nami ponownie stała się lekka. Dzięki temu on zachowa swoje słabości w cieniu, a ja pozostanę dla niego tą nieszkodliwą, bezmyślną i rozradowanąwariatką.
– Bo nie mogę cię rozszyfrować. – Ogląda mnie od stóp do głów. Zahacza palcem o największą, różową owieczkę na mojej piżamie i zaczyna się śmiać. Cicho, beztrosko. – Jesteś pstrokatą zagadką i zapowiedzią stada problemów. – Jego dłoń przenosi się w moje pofalowane, wilgotne włosy. Gładzi kilka niesfornych pasemek, ale one są jak sprężynki. Zawsze wracają do poprzedniegostanu.
– Prawisz oryginalne komplementy, panie bezimienny. – Zamierzona krytyka zmienia się w zalotnedroczenie.
Oficjalnie odjęło mi rozum, ale byłoby łatwiej go zachować, gdyby mnie tak nieustannie niedotykał.
– Jace. – Gorący oddech uderza w moje ucho. – Mam na imię Jace, Sereno.
Masz też grzeszny głos, nadmiar szpetnych krawatów i tendencję do wypowiadania mojego imienia, jakbyś mówił o czymśwyuzdanym.
– Czemu robisz tyle zdjęć, masz jakieś skrzywienie? – kontynuuje zawadiacko, gdy nie reaguję na zaczepkę w jegogłosie.
– Spełniam obietnicę – wyjaśniam zdawkowo, ale zgodnie zprawdą.
Spełniam obietnicę, która daje mi wiele radości, a jednak coraz częściej ciąży nade mną jakklątwa.
– Zawsze taka jesteś? – Jego palce harcujące w moich włosach zamierają. Wycofuje je z wahaniem. Najwyraźniej dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego dotyk znacznie sięprzeciągnął.
– Jaka? – Serce łomocze mi w piersi, jakbym nafaszerowała się adrenaliną. Co za durny, nieposłuszny organ. Nie dość, że każde jest agresywnie nastawione do rad rozsądku, to moje jeszcze ma skłonności masochistyczne. – Pstrokata i zagadkowa? – Odchrząkuję małokobieco.
– Między innymi – zgadza się żartobliwie. – Rzucają uroki na bezbronnych głupców. – Jego słowa zmieniają się w pomruk, gdy wpatruje się we mnie niemal oczarowany. Powietrze między nami zdaje się iskrzyć odnapięcia.
– Co?
Mimo że nikt nigdy nie patrzył na mnie tak, jakby potrafił zobaczyć to, co chowam przed światem, to racjonalna część mnie nie pozwala mi zapomnieć, że takie momenty to ułuda. Jace’a fascynuje moja odmienność, bo przyzwyczaił się do zupełnie innych kobiet. Jeśli cokolwiek mogłoby go przy mnie zatrzymać, to fakt, że przez krótki czas byłabym niezłą odskocznią od jego rutyny. To wszystko. Rozumiem tę potrzebę, bo sama pragnę, prawdopodobnie bardziej niż większość ludzi, wyrwać się na chwilę z życia, w którymutkwiłam.
– Te lodowe oczy najpiękniejszej z baśniowychwiedźm.
Lodowe oczy. Jasne. Już setki razy to słyszałam, a jednak tylko teraz mam w brzuchu miliony tych skrzydlatychowadów.
Jeśli wcześniej on z łatwością odczytał we mnie ochotę na pocałunek, to teraz nastąpiła zamianaról.
– Zawsze można odeprzeć urok, jeśli naprawdę się tego chce – odpowiadam cicho, owładnięta niewytłumaczalnym przygnębieniem. – Ulegamy nie zaklęciom, a uwolnionym pragnieniom. Kiedy serce chce czegoś zupełnie innego, jest przywiązane do kogoś zupełnie innego, jak może je zniewolić zaklęcie rzucane na umysł? Nie może, wiem, bo czytałam wielebajek.
– Prawdziwa miłość wszystko przezwycięża. – Na usta wpływa mu nikły, jakby powątpiewający uśmiech. A może to oznaka rezygnacji? Trudno stwierdzić, bo spojrzenie manieprzeniknione.
– W bajkach tak. – Potakuję, otulając się szczelniej kocem. – Jednak nawet tam żaden książę nigdy nie pokochał wiedźmy. – Odwzajemniam uśmiech, bo przecież zawsze się uśmiecham. Już niemal bezwiednie, jakbym wyrobiła w sobie nowy, bezwarunkowy odruch. To następstwo złożonej obietnicy, a łzy jedna po drugiej jąłamią.
Nie przepłaczesz już ani jednegodnia…
Jednak wszystko się zmienia, gdy nadchodzinoc.
Rozdział czwarty
Pobudka!
Jednym z najgorszych uczuć pod słońcem jest to, gdy jakiś mężczyzna z wielkim kuku na małym muniu postanawia zabawić się w „budzik w środkunocy”.
Kiedyś nazwaliby kogoś takiego niedokołysanym. Bardzo trafne słowo w tych okolicznościach, bo jeśli jeszcze raz mnie szturchnie, to już ja się postaram goukołysać.
– Pora wstawać, lodowa wiedźmo. – Do mojej wciąż lekko pochrapującej świadomości dociera bezlitosny głos i próbuje wyrwać mnie z krainy pięknychsnów.
Nie!
– Zostaw mnie w spokoju – mamroczę niewyraźnie i wtulam twarz mocniej w poduszkę. Obłąkany typ, za oknem ledwie świta, a ten skacze nade mną, jakby miał ostry atakADHD.
– Nie jesteś rannym ptaszkiem, tak? – Jego śmiech rozbrzmiewa gdzieś przy moim uchu. – A myślałem, że wstajesz skoro świt i razem ze skowronkami ćwierkasz do pierwszych promieni słońca. – Usiłuje wyszarpać mi kołdrę, więc owijam się wokół niej całymciałem.
Dowcipniś inatręt.
– Jest za wcześnie – warczę rozeźlona i odganiam go machnięciem ręki. W innych okolicznościach skorzystałabym z okazji, by rzucić na niego okiem o poranku, ale moje powieki są zbytociężałe.
– Nie jest wcale tak wcześnie. Na zegarach mamy ósmą trzydzieści. – Smuga światła rozlewa się gwałtownie po pokoju. Sadysta, odsunął żaluzje. – Zamówić ci kawę z karmelem, czekoladą i wszystkimi słodkimi dodatkami, jakie znajdą pod ręką? – pyta z irytującym rozbawieniem. Nie muszę na niego spoglądać, by wiedzieć, że ma teraz na twarzy pełen zadowolenia uśmiech. Gdybym nie była taka skonana, to szybko przeistoczyłabym go w grymas bólu. Na przykład dzięki solidnemu kopniakowi worzeszki.
– Jest środek nocy. To barbarzyństwo – jęczę płaczliwie i piorunuję go wzrokiem, choć tego nie widzi, bo nadal nie otwieram oczu. – Sio stąd, a kysz. Tylko zasłoń z powrotem zasłony. – Mój rozkazujący ton wywołuje u niego zupełnie nieadekwatny do powagi sytuacji wybuch śmiechu. Znowu. Popełnia wielki błąd, zrywając ze mnie nakrycie. Chłód i wściekłość uderzają we mnie z taką siłą, że zaczynam się trząść. Kulę się na łóżku i sięgam po omacku do szafki nocnej. Chwytam pierwszą rzecz, która trafia mi w rękę i rzucam nią we wstrętnego intruza. Rozlegający się syk poprawia mi nastrój. Mam nadzieję, że trafiłam go w głupiłeb.
– Musimy ustalić plan działania na dzisiejszy dzień – ględzi w spowolnionym tempie, jakbym była opóźniona w rozwoju, a nie zaspana. – Zjemy, ustalimy, co chcemy robić i wypracujemy logicznykompromis.
Chcieć logicznego kompromisu z kobietą, to jak wykazywać skłonnościsamobójcze.
A chcieć kompromisu ze mną bez nakarmienia mnie najpierw ciasteczkami, to jak pragnąć sprowadzić apokalipsę na całąludzkość.
– Gadasz jak maszyna. – Przeciągam się leniwie i uchylam powieki. – Po co ci plan działania? Masz urlop, nie potrzeba ci do tego szczegółowego harmonogramu. Wiesz, co to spontaniczność? – dogryzam mu jedynie słownie, więc pan ponury może mówić o szczęściu, bo chwilę temu śniłam o przegryzieniu mutętnicy.
– Dzień dobry. – Układa usta w najszerszym i najbardziej złowróżbnym uśmiechu, jaki w życiu widziałam. Jestem w szoku, że kąciki warg nie zetknęły mu się z kącikami oczu jak uGrincha.
– To, że otwieram oczy, nie oznacza, że już nie śpię – burczę pod nosem, starając się wygładzić jakoś włosy. Po przebudzeniu zawsze wyglądają tak, jak gdyby całą noc tapirowały je jakieś małe, złośliwe ludziki. – Taki stan powoduje, że półprzytomna byłabym w stanie poczęstować włamywaczy ciepłym mlekiem i wyprowadzić dinozaura na smyczy. Za wcześnie na dzień dobry. – Podnoszę się do siadu, ponownie okrywam kołdrą i oceniam dzisiejszy wizerunek Jace’a.
Niemożliwe.
Włożył ciemne dżinsy, ale dopełnił je białą, nazbyt elegancką i sztywną koszulą. Kiepski wybór na wakacyjny relaks. Bez krawata! Nie zawiązał żadnego ze swoich obrzydliwych krawatów. Świat sięskończy!
– Interesujące z ciebie stworzenie, pstrokata zagadko. – Złote oczy lśnią nieco drapieżnie, a później znika w drugim pomieszczeniu. – Smacznego. – Pojawia się ponownie i wręcza mi kubek z parującym i apetycznie pachnącymnapojem.
– Już ją dostarczyli? Ekspresowe tempo – mówię, biorąc łyka słodkiej kawy. Pyszna. Wspaniała.
– Tempo było całkiem zwyczajne, ale twoje odczucia mogą wynikać ze stanu, w którym podobno byłabyś w stanie wyprowadzić wymarłe wieki temu gatunki na spacer – odpowiada żartobliwie, a następnie pochyla się nade mną i zaciąga się aromatem mojego deseru w kubku. – Smakuje ci? – Krzywi się komicznie i zerka na moją kawę, jakby miało zaraz z niej wyskoczyć cośohydnego.
Coś mi mówi, że jest fanem gorzkiej, czarnej kawy. Przewidywalne.
– Jest doskonała, dziękuję. – Zmieniam zdanie. Z bliższej perspektywy ta koszula jest idealnym wyborem. Biały materiał przylega do jego ciała niemal jak druga skóra, ujawniając zarys kuszących mięśni. Mniam. – Co chcesz dziś robić? Mam wyjąć pióro i notesik, żeby zanotować twoje sugestie? – Trzepoczę rzęsami z niewinną miną. Sekundę później pod wpływem impulsu wyciągam dłoń i rozpinam trzy górne guziki jego stroju. Ekscytuje mnie to bardziej niż wynalezienie nowego przepisu na słodkiewypieki.
– Skłonność do ironii to jedna z twoich wad, jak mniemam? – Mimo srogiego wyrazu twarzy brzmi, jakby mówił o czymś nieprzyzwoitym. Dreszcz przebiega przez mójkręgosłup.
– Pokochasz mnie jeszcze za tę ironię – obiecuję flirciarsko. Ta bliskość zapiera mi dech i otumania szare komórki. – Możesz przez tych kilka dni nie stosować żadnych nudnych zasad? – Przebiegam palcami po kołnierzyku jegokoszuli.
– Zasady nie są nudne, ale trzymają się ich tylko silni i wytrwali ludzie. Konsekwentni – stwierdza bezkompromisowo, marszcząc brwi. Cofa się i ponownie zapina rozpięte guziki. Ma nawrót gniewu i okazuje to dojrzałością godną pięcioletniegodziecka.
– Nieprawda. Zasady to świetny wybieg dla tchórzy i cykorów – oponuję beznamiętnie, bo wiem, że to spotęguje jegorozdrażnienie.
– Ciekaw jestem, jak touzasadnisz?
Och. Czy to nie sarkazm, bliski krewniakironii?
– Odwagi wymaga poddanie się chwili i pozwolenie w ciemno, by zabrała cię dokądkolwiek zechce. Odwaga to stawianie czoła niespodzianemu, a siła i wytrwałość to nie uciekanie w bezpieczną rutynę, gdy przypadkiem jeden z tych momentów zawiedzie cię w ślepy zaułek. – Mój głos cichnie z sekundy na sekundę, gdy wodzę za nim zdumionym wzrokiem, a on zdaje się odbierać każde moje słowo jak dotkliwy, zamierzony cios. – Konsekwencja zaś jest wtedy, gdy wykarmiony na popełnionych błędach lęk, nie zmieni cię w cień samego siebie – dodaję.
Nie wyznałam tego, żeby sprawić mu przykrość. Odkryłam przed nim myśl przewodnią mojej codzienności. Trzymam się jej kurczowo w chwilach ciężkich prób. Jest moją kotwicą od tamtego dnia. Dnia, który zabrał miwszystko.
Czasami to się po prostu dzieje i nie możemy tego zatrzymać, ale zawsze mamy wybór, czy pozwolimy tym złym dniom pociągnąć się ze sobą, czy znajdziemy w sobie siłę, by walczyć o to, co może ofiarować namprzyszłość.
To jedynie dobra rada, nie będę za nią przepraszać tylko dlatego, że ten facet jest zbyt dumny, by zmienić punktpostrzegania.
Nie każę mu przecież iść na lobotomię i wyzbywać się swojej gburowatej osobowości, choć usunięcie tego badyla z jego tyłka mogłoby się przysłużyć nie tylko jemu, ale także całej cywilizacji, która kiedyś będzie zmuszona z nim obcować dłużej niżminutę.
– Więc jestem tchórzem? – Nieznacznie zaciska szczękę, a oczy miotająpłomienie.
– Tylko tyle do ciebie dotarło z moich słów? – Wzdycham teatralnie i przewracamoczami.
Panicz Fiut Wielokrotnego Użytku to szczególny przypadek, a ja nie chcę tracić czasu i energii nakłótnie.
– Nie. Słyszałem wszystko bardzo dokładnie. – Nie omieszkał zawrzeć cynicznej nutki w głosie. – Nadal słyszę ten wywód w swojej głowie. – Stuka się trzykrotnie w skroń. I dobrze, bo jestczubkiem.
Jeśli tym syczeniem chce mi dać znać, że stąpam po cienkim lodzie i wprawić mnie w niepewność, to marne jego szanse. Nie jestem małą, przerażoną myszką, która będzie żyła pod dyktandomężczyzny.
– Dlaczego słuchasz głowy, a nie serca? – Układam dłonie pod brodą i z uwagą śledzę jego przepełnione niespokojną energiągesty.
To słodka zemsta za tę bezduszną pobudkę i ułamek mojej wścibskiejnatury.
– Sądzę, że już masz swoją odpowiedź. Jestem tchórzem – ogłasza, rozkładając ramiona, jakby dostąpił jakiegoś zaszczytnegotytułu.
– Dlaczego? – Ignoruję jego szyderczedocinki.
– Bo martwe serce ma niewiele do powiedzenia – szepcze głucho w przestrzeń. Przez moment mam wrażenie, że jego słowa wdzierają się w jakąś cząstkę mnie i tam sięzakorzeniają.
– A może jest nieme, bo nie uporało się jeszcze z jakąś traumą? – drążę nadzwyczaj delikatnie, prawie nieśmiało i od razu karcę się za to w duchu. Nie chcę ujawniać przed nim tego wrażliwszego fragmentusiebie.
Ani przednikim.
– Czy zwykle nie jest tak, że ludzie biegną za logiką, bo zawiodło ich serce? – Przykuca obok łóżka. Wyciąga rękę i dotyka mojego policzka od skroni do kącika ust. Pieszczota jest niezwykle czuła i rozpala słodki ogień na mojejskórze.
Piekielnie pragnę tego mężczyzny, a takie bezpośrednie zachowania wskazują jednoznacznie, że pociąg między nami jestodwzajemniony.
– Logika też zawodzi. – Odruchowo zwilżam wargi końcówką języka, a jego pociemniałe oczy śledzą ten ruch. – Czy kierując się swoją cudowną logiką, na podstawie tysiąckrotnie sprawdzanych danych, wyliczeń, tabelek, analiz, nie podjąłeś decyzji, która była tragiczna w skutkach? – Staram się utrzymać bezosobowy ton, ale gorące pożądanie kiełkujące w moim ciele temu nie sprzyja. – Widzisz obiecująco wyglądające czekoladki, biorąc na logikę, sądzisz, że rozpieszczą twoje podniebienie, a gdy ich kosztujesz, okazuje się, że jakiś świr wypełnił je nadzieniem, które czyni je kwaśniejszymi niż cholernacytryna.
Ej, ponosi cię troszeńkę. Wykaż się szczyptą jakiejkolwiek cechy, którą zyskałabyś przychylność tego oddychającego seksu zbrukanego brzydkimikrawatami.
Oczywiście. Przychylność tego faceta pewnie zdobywa się, recytując podczas gry wstępnej zasady savoirvivre’u.
Nie ma mowy. Kupięwibrator.
Penis na baterię ma więcej opcji i nie wysuwa dziwacznych żądań poorgazmie.
– W drugiej sytuacji opisujesz swoje doświadczenia? – Z perfidnym mrugnięciem szczypie mnie w czubek nosa. – Masz rację. Przekonałaś mnie, lodowa wiedźmo. – Podrywa się z ożywieniem nanogi.
– Co więc chciałbyś zrobić? – pytam nęcącym głosem, poruszając brwiami. – Jaką zabawę preferuje twoje uwolnione spod klucza, spontaniczne oblicze? – Podnoszę się naładowanaekscytacją.
Będziewystrzałowo.
– Skoczymy na bungee – oznajmia z rozbrajającym entuzjazmem i zajmuje się zapinaniem swojego drogiego zegarka. – W recepcji na ladzie leżały ulotki z informacją, że kawałek za miastem można tozrobić.
Echo jego słów roznosi się po sypialni albo to tylko moja zalękniona wyobraźnia płata mifigle.
Nie powiedział bungee. Nie powiedział skoczymy. Bo my na pewno tego niezrobimy.
– Żartujesz, tak? – Panika zaciska szpony na moim gardle i odcina mi dopływ tlenu. Umysł jest chaotyczną gonitwą dwóchwyrażeń.
Bungee.
Skoczymy.
Chyba mam atakserca.
Nie.
Zawał to pikuś przy tym, co terazprzeżywam.
– Nie, naprawdę. Zróbmy to. – Szkoda, że elegancikom nie przystoi śpiewać jakichś obłąkańczo radosnych piosenek, bo obstawiam, że aktualnie byłby w stanie to zrobić. – Dlaczegonie?
Bo mam pieprzony lęk wysokości. Pieprzoną akrofobię, dostojniejmówiąc.
– Ale… To znaczy, kiedy miałam na myśli spontaniczne szaleństwa, myślałam o czymś bardziej… przyziemnym. Mniej brawurowym… – jąkam się jak po kilkugłębszych.
Przyziemnym to kluczowyprzymiotnik.
I z niższym wskaźnikiem śmiertelności w raziewypadku.
– Boisz się? – Przewierca mnie wzrokiem, krocząc, jakby planował zaciągnąć mnie na szubienicę. I pewnie to właśnie przebłysk niedalekiej przyszłości. Powieszę się na tych wszystkich linkachzabezpieczających.
– Nie, tylko sądziłam, że dobrze będzie dawkować nieprzemyślane szaleństwa. – Wszystko swędzi mnie od zdenerwowania, a niezbędna mi teraz pewność siebie wystawia w moją stronę cztery litery. – Nigdy tego nie robiłeś. Możesz dostać wstrząsu czy coś… – argumentuję nieprzerwanie, ale on już sięga po moją czapkę z kocimi uszami i wkłada mi ją nagłowę.
– Wskakuj w swoje pstrokate ciuszki, mała wiedźmo. – Znika w innym pokoju. Ponownie opadam bezsilnie nałóżko.
Dzisiajzginę.
Po co ci było wymądrzanie się? Zachciało ci się nawracaćponuraka.