Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Skąd w Polsce nadal tyle pruderii w dziedzinie seksualności i erotyzmu? Dlaczego tak wielu Polaków jest wrogo nastawionych do osób LGBT+? Znana dziennikarka, twórczyni Radia TOK FM Ewa Wanat stawia tezę, że to dlatego, iż w Polsce nie odbyła się rewolucja seksualna w takiej skali jak na Zachodzie. O przemianach obyczajowych opowiada barwnie: rozmawia z ludźmi, którzy na nie wpływali, kreśli społeczne i historyczne tło tamtych czasów. Jednocześnie wcale nie jest jednoznaczna w swojej ocenie zdobyczy rewolucji seksualnej – pokazuje, co owa rewolucja przyniosła dobrego, ale zarazem co złego. Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji – mówi Wanat – że możemy czerpać z rewolucyjnego dziedzictwa to, co najlepsze, i nie powielać wcześniejszych błędów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 396
Seks to nie wszystko, ale bez niego wszystko jest niczym.
Dominique
Chciałbym żyć w świecie, w którym każdy człowiek, z wyjątkiem, oczywiście, pedofilów czy przemocowców, mógłby przeżywać swoją seksualność tak, jak sobie tego życzy. Nie mam pewności, czy takie społeczeństwo będzie lepsze, ale myślę, że warto zaryzykować i spróbować.
Felix Ruckert
Kiedy jest ci wszystko jedno, co inni myślą o twoim wyglądzie, twoim ubiorze, twojej seksualności, twoim ciele, twoim sposobie mówienia, chodzenia, patrzenia, życie staje się na powrót piękne. Serdeczne FUCK THE NORM AWAY dla wszystkich, którzy dotąd brali w tym udział i nadal chcą brać, i dla wszystkich, którzy jeszcze nie mają odwagi, by z tymi normami zerwać. Enjoy!
Polly Fannlaf
Wszystkim tym, którzy i które robią dziś w Polsce rewolucję seksualną
Będzie pieprznie i sexy, obiecuję. Ale będzie też poważnie. Bo owszem, historia rewolucji seksualnej potrafi doprowadzić do obrzmienia i zwilgotnienia narządów płciowych, ale również skłania do refleksji, a momentami budzi grozę.
Moim zdaniem polscy czytelnicy wciąż zbyt mało wiedzą o zmianach obyczajowych na Zachodzie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Nie ma wielu wyczerpujących publikacji na ten temat. To jest pierwsza polska książka o rewolucji seksualnej.
Zmiany zachodziły, gdy byliśmy odcięci od reszty Europy i świata żelazną kurtyną. Uważam, że to dzisiaj jeden z podstawowych powodów, dla których wielu Polaków nie rozumie Zachodu, a Zachód nie rozumie Polaków. Część z nas nie nadąża za „tym całym gender”, dziwi się lub oburza, że w zachodniej Europie funkcjonują związki partnerskie i małżeństwa osób homoseksualnych, nie pojmuje, dlaczego w różnych europejskich krajach ludzie nie żyją w permanentnym przerażeniu z tego powodu, że pary homoseksualne mogą adoptować dzieci. Jak to możliwe, że aborcja jest dostępna po prostu na życzenie, a w Niemczech seksworkerki i seksworkerzy mają prawa pracownicze? Nadal wielu Polakom trudno zrozumieć, dlaczego Zachód nie lubi naszego papieża zakazującego prezerwatyw, w czasie gdy setki tysięcy mieszkańców Afryki umierało na AIDS. Nie pojmują, skąd się wzięła sekularyzacja, dlaczego feminizm wszedł do mainstreamu. Nie mieści im się w głowie nowa koncepcja rodziny, to, że partnerzy latami pozostający w związku mogą mieszkać osobno, heteroseksualni mężczyźni noszą kiecki, a kobiety nie golą nóg.
I wzajemnie – zachodni Europejczycy nie rozumieją nas: siły polskiej tradycji, pozycji Kościoła i mocy naszych swojskich, wschodnich lęków.
Chcę pokazać, jak bardzo rewolucja obyczajowa lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku zmieniła zachodnie społeczeństwa. I jak różne są przez nią nasze doświadczenia. Wpłynęła nie tylko na obyczaje seksualne Europejczyków. Odmieniła wszystko: przeorała życie duchowe, psychiczne, rodzinne, a co za tym idzie – społeczne, polityczne i ekonomiczne. To największa rewolta w zachodnim świecie od czasu rewolucji francuskiej.
Do nas zachodnia wielka fala zmiatającą stary porządek przedostawała się tylko jako cień zjawiska – szparami i nielegalnie. Dziś powoli, mozolnie, ale uparcie, napotykając wściekłość i strach tradycjonalistów, fala ta prze do przodu.
To książka o wolności. Nie tylko o jej dobrej stronie, lecz także o problemach, cierpieniach i pułapkach, jakie ta wolność z sobą niesie.
Nie jestem obiektywna. Jednak z szacunkiem dla faktów opisuję prawdziwe wydarzenia, przytaczam autentyczne rozmowy. Mam o nich własne zdanie, którego nie ukrywam. Książka została przepuszczona przez moje doświadczenia, moją wrażliwość i mój światopogląd. I nie mogłam napisać o wszystkim. Tego było tak wiele w tak wielu miejscach, tyle osób rewolucję rozpoczynało, przeprowadzało, propagowało, walczyło o nią i z nią, że nie sposób zmieścić całej tej historii na czterystu stronach. To temat na publikację objętości Encyklopedii Britannica. Spokojnie na kilkadziesiąt tomów. Wybrałam więc te ścieżki, które wydały mi się najbardziej znaczące.
Moje własne życie seksualne polscy konserwatyści nazwaliby nieuporządkowanym. Tak jest i chwalę to sobie. Spełniłam najbardziej wyuzdane zachcianki, wcieliłam w życie najdziksze fantazje. Umierać będę bez żalu, że czegoś sobie odmówiłam. Zebrałam mnóstwo doświadczeń, o których może kiedyś też napiszę. Nie są one ani lepsze, ani gorsze od doświadczeń innych, są po prostu moje.
W Polsce życie seksualne odbiegające od obowiązującego modelu niestety wciąż zbyt często podlega ocenie. Coś wypada, a czegoś nie wypada. „Ten facet to kurwiarz, ta kobieta – dziwka, ten nienormalny, a tamta zboczona”. Wielu Polkom i Polakom brakuje dystansu do własnego i cudzego ciała, do własnych i cudzych wyborów, a jednocześnie czułości i wielkoduszności dla siebie i innych. Seksualność pod czujnym okiem autocenzury oraz licznych moralizatorów nadal budzi poczucie winy i wstyd. Tymczasem to, z kim sypiamy, z jedną osobą czy z wieloma, jakiej te osoby są płci, jakie mamy fetysze, czy lubimy na ostro, czy łagodnie, nie ma kompletnie żadnego znaczenia dla tego, jakimi jesteśmy ludźmi.
W Polsce trwa wojna kulturowa, której głównym celem jest nie dopuścić do tego, by polski seks oddzielił się od prokreacji. A właśnie na tym polega największe osiągnięcie rewolucji seksualnej – że seks nie łączy się już z koniecznością płodzenia dzieci. Nadal oczywiście służy prokreacji, ale intensywnie istnieje też bez niej. Możliwe, że w całkiem bliskiej przyszłości, choćbyśmy tego nie wiem jak bardzo nie chcieli, zapłodnienie w tradycyjny sposób już się nie będzie zdarzać. W krajach rozwiniętych kolejne pokolenia mają coraz większe problemy z płodnością. Statystyczny mężczyzna produkuje o połowę mniej plemników niż jego dziadek – tak twierdzi profesor Shanna H. Swan z Icahn School of Medicine w Mount Sinai w Nowym Jorku w książce Count Down[Odliczanie do zera].
Swan w 2017 roku prowadziła badania, które wykazały, że od 1973 do 2011 roku liczba męskich komórek rozrodczych w spermie spadła średnio o pięćdziesiąt dziewięć procent. Jeśli to prawda i prognozy się sprawdzą, być może już koło 2050 roku większość dzieci w zachodnich społeczeństwach będzie przychodziła na świat w wyniku in vitro.
Tak więc zawierzmy ratowanie ludzkości nowym technologiom w medycynie, a sami oddajmy się po prostu zmysłowej przyjemności. Bo pora przyznać, że seks jest zwyczajnie dobry. Niezależnie od tego, czy służy przekazywaniu genów, czy nie. Bliskość fizyczna drugiego człowieka, dotyk są podobno niezbędne do życia. Ponoć aby być zdrowym, trzeba się do kogoś przytulić kilka razy dziennie. Udany seks poprawia stan zdrowia psychicznego i fizycznego. Podczas jego uprawiania wydzielają się endorfiny. Opóźnia starzenie. Ma zbawienny wpływ na skórę, serce oraz całą resztę. Nie będę się o tym rozpisywać, znajdziecie to w każdym kolorowym magazynie dla kobiet. Można się na te pisma zżymać, ale w jednym ich rola jest nie do przecenienia. Jeśli jakiekolwiek media wpłynęły pozytywnie na polską obyczajowość, otworzyły oczy – głównie Polkom – na seksualność, nauczyły dbać o przyjemność z seksu, uświadomiły, że mamy do niej prawo na własnych zasadach, to właśnie te babskie kolorowe miesięczniki. Ich historia wciąż czeka na opowiedzenie. Tak tu zostawiam tę myśl, może się ktoś nad nią pochyli.
Od razu zaznaczam – ta książka jest nie tylko o seksie. Opowiadam o tym, jak świat stanął na głowie. Zachodni świat. To książka o sztormie, który zatopił, zdawałoby się niezmienne i raz na zawsze ustalone, wyobrażenie zachodniej cywilizacji o ciele i rozmnażaniu, o płci, o dzieciństwie i rodzinie. Zburzył tamy, zniósł granice, zmienił bieg rzek i przy okazji poplątał wiele ścieżek. Myślę, że zarówno najśmielsi zbereźnicy z najbezczelniej wyuzdanymi ladacznicami, jak i najbardziej pewni siebie strażnicy moralności nie wyobrażali sobie sto lat temu, gdzie będziemy dziś. Czy raczej – gdzie będzie Zachód.
Bo w Polsce rewolucja seksualna wciąż pełza. Jesteśmy, moim zdaniem, na takim etapie, na jakim zachodnie społeczeństwa były w połowie lat siedemdziesiątych. One nie miały żadnych wzorców, wszystko zaczynano od początku. I przy okazji, jak to w takich wypadkach bywa, popełniono wiele błędów. My mamy szansę wybrać, co najlepsze, nie wyważać otwartych drzwi, ograniczyć szkody, przejąć i twórczo rozwinąć to, co ma sens, co daje radość i poczucie spełnienia, umniejsza cierpienie, zapobiega dyskryminacji, wzbogaca, a odrzucić to, co się okazało ślepą uliczką. Jesteśmy w niezwykle komfortowej sytuacji – eksperyment już się odbył pięćdziesiąt lat temu. Znamy jego dobre i złe skutki. Możemy spokojnie wejść w sprawdzone i wygodne buty, bez obaw, że nam obetrą pięty.
Choć opisuję rewolucję seksualną w całym zachodnim świecie, to skupiam się na Niemczech. Są naszym sąsiadem i większość zachodnich wzorców właśnie stamtąd do Polski trafia. Niemcy znam też najlepiej – mieszkałam w Monachium w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, teraz od 2016 roku żyję w Berlinie, mieście nazywanym Burdel Europa. Berlin leży tylko sto kilometrów od granicy z Polską. A Niemcy, a przede wszystkim Berlin, dla mnie opisywaną tu rewolucję ucieleśniają.
Przez prawie dziesięć lat razem z doktorem seksuologiem Andrzejem Depko prowadziłam popularną audycję radiową o seksie. Najpierw w radiu Tok FMKochaj się długo i zdrowo, potem w radiowej Jedynce pod nazwą Kochaj się, a na koniec w radiu RDC jako Depko i Wanat o seksie. W 2012 roku napisaliśmy razem książkę Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie. Przez te lata przeprowadziliśmy setki, jeśli nie tysiące rozmów z naszymi słuchaczkami i słuchaczami. Nagadaliśmy się z nimi o problemach, lękach, cierpieniach, wątpliwościach. Nasłuchaliśmy się też, na szczęście, o radościach, odkryciach i olśnieniach. Było o zdradach i zakochaniach, miłościach i rozczarowaniach, o wanilii i pieprzu. O chędożeniu, bzykaniu, pieprzeniu, spółkowaniu, uprawianiu seksu, lizaniu cipki i ciągnięciu druta. Były seks oralny, seks analny, sadomasochizm, cuckold, swing, gang bang, crossdressing, pissing. Były seks z gumową owcą, czerpanie przyjemności ze wspólnego puszczania bąków, z zawijania się w dywan, oblewania gorącym woskiem czy ćwiczenia głębokiego gardła przy użyciu gotowanej marchewki. I wszystkie inne możliwe parafilie, które w społeczeństwach postrewolucyjnych nazywa się dziś kinkiem.
To określenie wzięło się od angielskiego słowa kink oznaczającego węzeł, skręt, ale i bzik – w tym wypadku można uznać, że bzik na punkcie seksu. Kink jest zabawą seksualnością, traktuje ją wyłącznie jako źródło przyjemności. Seksualność pozostaje w kinku celem samym w sobie, nie służy prokreacji, nie jest obowiązkiem małżeńskim, rutynową czynnością, którą się wykonuje w związku, ani romantycznym przypieczętowaniem miłości. Jest wszystkim innym: przekraczaniem granic, teatrem, zabawą w zamiany ról, przebieranki, udawanie kogoś, kim się nie jest, ale kim można by być, zadawaniem bólu, który sprawia rozkosz, ćwiczeniem wyobraźni, spełnianiem fantazji. Kink to trening pozbywania się wstydu, zahamowań, uwalniania z konwenansu, zakazów i nakazów, odczarowywanie i odtabuizowanie seksu. Jest wszystkim tym, czego nie wypada. Można go uprawiać we dwójkę, trójkę, piątkę lub setkę, w domu czy w seksklubie, z kimś bliskim albo z kimś obcym. Kink to fetysz, BDSM, seks grupowy, swing i wiele, wiele innych. Słowem kluczowym dla kinku jest play – zabawa. Wszystko tu jest grą, a może też być sztuką. Kto traktuje seks jak świętą tajemnicę życia, ruchy niegodne filozofa albo wynalazek szatana, ten nigdy kinku nie zazna. Bo on jest tym, co kiedyś nazywano zboczeniem i czego się wstydzono, za co karano, czym pogardzano. Dziś widać go na wystawach sex shopów, w klubach, w sklepach z bielizną, doczekał się swoich szkół, stowarzyszeń, poważnych publikacji.
Naszego programu słuchali i wielbiciele kinku, i strażnicy świętej tajemnicy życia. Z biegiem czasu widzieliśmy, że podejście zarówno stałych, jak i nowych słuchaczy się zmieniało, co nas cieszyło. Ale zauważyliśmy również ze smutkiem, że pewne problemy i stereotypy ustępowały z ogromnym oporem, niektóre wydawały się w ogóle nie do ruszenia. Wciąż wielu ludzi zaczynało rozmowę z nami od: „Ja w sprawie kolegi/koleżanki/kuzyna”, bo nie przechodziło im przez gardło, nawet anonimowo, nawet przez telefon, mówienie o swoim własnym życiu seksualnym. Udawali więc, że opowiadają nam cudze historie.
Dzwoniły do nas przerażone nastolatki z pytaniami, czy to możliwe, żeby zajść w ciążę w basenie albo podczas przytulanek, gdy dziewczyna na wszelki wypadek włożyła dwie pary majtek i spodnie, a chłopak się na te spodnie spuścił. Nasłuchaliśmy się narzekań na kobiety, które nie mają „dojrzałego” pochwowego orgazmu, albo na „zboczonych” mężów, których żony przyłapały na oglądaniu pornografii. Wzburzonych matek, które chciały swoich synów wyleczyć z masturbacji albo z homoseksualizmu. Cierpieliśmy z naszymi słuchaczami, próbowaliśmy im pomóc uwolnić się od stereotypów i cieszyliśmy się, kiedy im się to udawało. Popełnialiśmy też błędy. Kiedyś z opowieści pewnego starszego pana, wykładowcy akademickiego, nie wyczytaliśmy, że po prostu molestuje studentki. Do dziś się tego wstydzę. A najbardziej pamiętam wstrząsającą czterdziestominutową rozmowę z pedofilem skazanym za molestowanie chłopców. Właśnie wyszedł po ośmiu latach z więzienia i rozpaczliwie szukał profesjonalnej pomocy psychologicznej. Za nic w świecie nie chciał ponownie trafić za kratki. Nie wiem, czy tę pomoc znalazł. Wtedy w Polsce nie istniała. I zdaje się, że nie istnieje do dziś. Być może ten mężczyzna znowu siedzi, niewykluczone, że skrzywdził kolejne dzieci.
Kiedy jestem w Polsce, spotykam trzydziesto- i czterdziestolatków, którzy mówią: „Wychowałam się / wychowałem się na waszych audycjach”. Mam nadzieję, że nauka nie poszła w las.
Tak więc seks to po prostu mój temat.
Bom się urodził po kołtuńsku, aniele! Bo w łonie matki już nim byłem – bo żebym skórę zdarł z siebie, mam tam pod spodem, w duszy, całą warstwę kołtunerii, której nic wyplenić nie zdoła. Coś taki nowy, taki inny walczy z tym podstawowym – szarpie się, ciska. Ale ja wiem, że to do czasu – że ten kołtun rodzinny weźmie mnie za łeb, że przyjdzie czas, gdy ja będę Felicjanem, będę odbierał czynsze, będę… no… Dulskim, pra-Dulskim, ober-Dulskim – że będę rodził Dulskich, całe legiony Dulskich – będę miał srebrne wesele i porządny nagrobek, z dala od samobójców. I nie będę zielony, ale nalany tłuszczem i nalany teoriami i będę mówił dużo o Bogu…[1]
Zbyszko Dulski
Najbardziej widocznym i najsmutniejszym efektem braku rewolucji seksualnej w Polsce jest hipokryzja. Jedno życie na pokaz, drugie w ukryciu. Kiedy pisałam tę książkę, w lutym 2022 roku, w świątobliwej organizacji ultrakonserwatywnych katolickich prawników Ordo Iuris wybuchł seksualny skandal. Organizacja ta walczy o całkowite zdelegalizowanie aborcji – łącznie z tym, że chce karać kobiety, które przerwą ciążę – zwalcza „propagandę homoseksualną”, organizuje dyskusje na temat zakazu rozwodów. Krótko mówiąc, marzy o fundamentalistycznym państwie katolickim, takim naszym swojskim szariacie połączonym z Republiką Gileadzką ze słynnej antyutopii Margaret Atwood Opowieść podręcznej. Okazało się, że w tymże inkwizytorskim klasztorze doktor Tymoteusz Zych, wiceprezes Ordo Iuris, oraz Karolina Pawłowska, dyrektorka (choć sama uparcie mówi o sobie „dyrektor”) Centrum Prawa Międzynarodowego, cudzołożyli ze sobą, zdradzając współmałżonków. I jak tu teraz uczyć innych życia cnotliwego i zgodnego z zasadami katolickiej wiary?
W ogóle mnie ten skandal nie zaskoczył. Tak po prostu wygląda rzeczywistość.
Oczywiście rewolucja seksualna nie leczy z hipokryzji całkowicie, ale w dużej mierze ją unieważnia. Przetoczyła się przez zachodni świat, bo młodzi ludzie, urodzeni w czasie wojny i po niej, chcieli się uwolnić od poczucia winy i wstydu. Odrzucili stare autorytety i wybrali sobie nowe, które powiedziały: „Jesteście wolni, idźcie i czyńcie, co się wam podoba”. Nie obyło się, niestety, bez nieszczęść. W rewolucyjnej euforii i całym zamęcie zdarzyło się też wiele złego. Jednak to nie przekreśliło najważniejszych zdobyczy rewolty. Błędom i tragediom, do których doszło, poświęciłam sporą część tej książki. Po to, by się im przyjrzeć. Warto je znać. Dzięki temu mamy szansę nie popełniać podobnych i przejść suchą stopą przez niebezpieczne grzęzawisko.
Oczywiście wtedy, kiedy wreszcie odważymy się przeprowadzić rewolucję kulturową, którą nas od tylu lat straszy prawica. Kiedy zmusimy państwo, by przestało nam zaglądać w majtki i pozwoliło żyć tak, jak chcemy. Kiedy wymusimy na rządzących prawo do przerywania ciąży, tabletkę po bez recepty, dostępną i darmową antykoncepcję, powszechny i refundowany program in vitro, zakaz dyskryminacji ze względu na tożsamość płciową i orientację seksualną, małżeństwa dla par jednopłciowych z prawem do adopcji dzieci, zniesiemy barbarzyńskie przepisy zmuszające osoby transpłciowe do stawiania przed sądem własnych rodziców. Kiedy zmusimy władze do wprowadzenia nowoczesnej edukacji seksualnej w szkołach i wyprowadzenia z nich lekcji religii, do refundacji przez NFZ wizyt u seksuologa. To będzie dopiero prawdziwa rewolucja seksualna w Polsce. Bo ona polega nie tylko na rozluźnieniu obyczajów, społecznej akceptacji dla innych niż konwencjonalne zwyczajów seksualnych i dla związków osób LGBT+ czy poparcia dla praw reprodukcyjnych kobiet. Rewolucja seksualna to o wiele więcej. Na Zachodzie miała dwie fazy.
Pierwsza faza była oddolna, wywołana przez zbuntowaną młodzież na amerykańskich kampusach i studentów w Europie Zachodniej. Druga polegała na usankcjonowaniu zmian obyczajowych przez rządzących i reformie prawa dotyczącego aborcji, rodziny, osób LGBT+, czyli życia seksualnego obywatelek i obywateli. Różne kraje uznały, że skoro społeczeństwo się zmieniło, to państwo musi się do tego dostosować, a zatem nie budować chodników tak, żeby zmuszać ludzi do omijania trawnika, lecz kłaść je tam, gdzie ludzie chcą chodzić. Państwo jest od tego, by ułatwiać, a nie utrudniać życie.
Polki i Polacy coraz częściej idą na przełaj przez trawnik, a władza uparcie wytycza chodniki naokoło, zastawiając trawnik płotami. Chce zmusić nas do zmiany trasy. Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż jej się to uda. Polskie społeczeństwo już jest w pierwszej fazie rewolucji, druga pozostaje tylko kwestią czasu. Paradoksalnie teraz jest dla niej dobry moment, bo im mocniej konserwatywna władza dokręca śrubę, tym szybciej ta śruba pęknie. Może za dwadzieścia, trzydzieści lat będziemy lepszym społeczeństwem, mniej sfrustrowanym, częściej się uśmiechającym.
Konserwatyści wiedzą, że stoją na przegranej pozycji. Zauważa to nawet jeden z najważniejszych prawicowych publicystów Tomasz Terlikowski, który od lat jest na pierwszym froncie walki z rewolucją kulturową:
Trzeba mieć jednak świadomość, że jako państwo jesteśmy z takim myśleniem o aborcji czy małżeństwie w mniejszości w naszej przestrzeni kulturowej i politycznej. Zarówno konserwatyści, jak i lewica, a także większość opinii publicznej krajów Zachodu uznają naszą postawę za anachroniczną, by nie powiedzieć wprost nieakceptowalną. I dotyczy to zarówno lidera brytyjskiej Partii Konserwatywnej Borisa Johnsona, ulubionego prezydenta polskich prawicowców Donalda Trumpa, jak i hiszpańskich oraz niemieckich chadeków, o holenderskich czy belgijskich nie wspominając. Polska w tym globalnym sporze wewnątrz cywilizacji zachodniej jest w mniejszości, a naprzeciwko niej stoją nie tylko wielkie państwa, ale także globalne korporacje[2]
– napisał w 2020 roku w dzienniku „Rzeczpospolita” w tekście Rewolucja obyczajowa nie jest nieuchronna. Terlikowski twierdzi, że można ją powstrzymać, ale ogranicza się do ogólników: „Rewolucja obyczajowa, jak każda inna, nie jest nieuchronna, a determinizm dziejowy nie istnieje. Tyle tylko, że aby zatrzymać pewne procesy, trzeba realistycznej polityki, a nie partyzantki”[3].
Terlikowski nie daje recepty na tę politykę, bo taka recepta nie istnieje. Jego teza to zaklinanie rzeczywistości.
Decyzja Sądu Najwyższego USA z czerwca 2022 uchylająca tak zwane prawo Roe vs. Wade i pozwalająca poszczególnym stanom na zakazywanie aborcji jest niewątpliwie krokiem wstecz i świadczy o tym, że żadna zmiana nie jest wywalczona raz na zawsze. Jednak według sondaży prawo do aborcji popiera ponad sześćdziesiąt procent Amerykanów. Prezydent Joe Biden stwierdził, że decyzja Sądu Najwyższego to „realizacja skrajnej ideologii” oraz „tragiczny błąd”. „Ale to nie oznacza, że walka została zakończona[4]” – zadeklarował. Wezwał kongres do ustanowienia Roe vs. Wade jako prawa federalnego. Na tamten moment układ sił w kongresie nie pozwalał na to, ale jesienią 2022 roku odbędą się wybory. Biden zaapelował do wyborców, by wybrali do władz ustawodawczych polityków, którzy poprą Roe vs. Wade. „Tej jesieni stawką wyborów jest Roe, wolność osobista, prawo do prywatności, wolności, równości”[5]. Zobaczymy, co wybiorą obywatele i obywatelki Stanów Zjednoczonych.
Na okładce pierwszego w 2022 roku numeru „Wysokich Obcasów” znajduje się zdjęcie dwóch kobiet – Jolanty Ogar-Hill, żeglarki, srebrnej medalistki igrzysk olimpijskich w Tokio, dwukrotnej mistrzyni świata, i Esperanzy „Chuchie” Hill, reżyserki i producentki filmowej. Esperanza trzyma w ramionach noworodka, Jolanta się nad nimi z czułością pochyla. Noworodek to ich córka. Redakcja reklamowała tę okładkę jako przełomową. Dwie lesbijki i ich dziecko. W Polsce, w której osoby nieheteronormatywne nie mają nawet prawa do związków partnerskich, a ich rodzicielstwo nie jest uznawane przez państwo, okładka rzeczywiście mogła szokować. Tymczasem ukazała się mniej więcej pięćdziesiąt lat po rewolucji seksualnej na Zachodzie, w okresie gdy siedemnaście państw Unii wprowadziło już równość małżeńską. W 2018 roku te same „Wysokie Obcasy” na stronie tytułowej bulwersowały hasłem „Aborcja jest OK”. Krytykowali je nawet liberalni dziennikarze „Gazety Wyborczej”. Jak się okazuje, także w jednej z najbardziej postępowych polskich gazet rewolucja seksualna jednak nie przechodzi. „Gazeta Wyborcza” teoretycznie promuje wolność w sferze obyczaju, ale z wcielaniem tego w życie jest już gorzej. I to całe pół wieku po tym, gdy we Francji tygodnik „Le Nouvel Observateur” ukazał się z okładką „Przerwałyśmy ciążę!”, a na niej pokazano twarze kobiet, w tym tak znanych jak Catherine Deneuve. Cztery lata później Francja zmieniła prawo aborcyjne.
Mimo że obyczajowość się w Polsce zmienia, co przecież każdy z nas widzi, w przestrzeni publicznej od lat niezmiennie króluje hipokryzja. W 1994 roku na ekrany polskich kin wszedł film Ksiądz opowiadający o tajemnym życiu homoseksualnego kapłana. Przed kinami zbierały się kółka różańcowe, złożone z osób, które zapewne niejedno o swoim proboszczu wiedziały. Demonstrujący próbowali utrudniać widzom wejście na seanse. Protestowali hierarchowie, choć przecież również dobrze znali własne grzechy. W 2003 roku w polskich miastach zawisły billboardy z fotografiami trzydziestu par lesbijek i gejów pod hasłem „Niech nas zobaczą”. Firmy reklamowe, które te billboardy wieszały – najpierw AMS, potem Cityboard – pod wpływem prawicowego wrzasku tchórzliwie wycofały się z projektu, tak jakby usunięcie plakatów z homoseksualnymi parami trzymającymi się za ręce miało sprawić, że takie osoby znikną z Polski. Trzynaście lat później oburzenie i hejt wywołała Anna Grodzka, była posłanka Twojego Ruchu, reklamująca rajstopy firmy Adrian. Na billboardach z hasłem „Każdy ma prawo być sobą” transpłciowa polityczka pokazywała zgrabne nogi w cielistych rajstopach. To tylko kilka przykładów, mogłabym tu wypisać całą litanię.
Wszystkie te sprawy wzbudziły tak wielkie poruszenie głównie dlatego, że nie wydarzyło się w Polsce nic, co można by porównać do zachodniej rewolty seksualnej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ksiądz gej, pary homoseksualne, transpłciowa kobieta wychynęli niejako z nicości. I zwykły fakt, że istnieją, wywołał szok.
Lata mijają, a szok wciąż ten sam – w czerwcu 2022 roku polski „Vogue” dał na okładkę całujące się homoseksualne pary. Jakiś oburzony warszawiak pomazał reklamę czasopisma czarnym sprayem. W tym samym miesiącu przed warszawskim kinem, w którym odbywały się pokazy filmów z gatunku postpornografii, ludzie kładli się krzyżem.
W zachodniej Europie takie akcje, reklamy czy okładki magazynów są na porządku dziennym i mało kogo to rusza. Berlińska firma BVG, czyli miejskie autobusy, tramwaje i metro, od lat w reklamach wykorzystuje wizerunki osób LGBT+, na przykład drag queen w pełnym scenicznym rynsztunku podróżującej U-Bahnem. Na billboardach lakier do paznokci zachwala brodaty facet, a kampanię zachęcającą do bezpiecznego współżycia, czyli używania prezerwatyw, promują na przystankach autobusowych i plakatach w całym Berlinie nie tylko chłopak z dziewczyną, lecz także dwaj geje w erotycznej sytuacji. Na okładkach kolorowych magazynów tulą się do siebie pary niehetero. W niemieckiej telewizji przez wiele lat jeden z najbardziej popularnych talk-show prowadził transwestyta Lilo Wanders. Kanclerka i szefowa chadeckiej partii Angela Merkel fotografowała się z najsłynniejszą niemiecką drag queen Olivią Jones.
W jednym z wywiadów Jones pyta, czym byłoby społeczeństwo, w którym zabrakłoby miejsca dla rajskich ptaków czy ludzi w jakiś sposób innych. Obie panie spotkały się w trakcie Zgromadzenia Federalnego, które wybiera prezydenta Niemiec. Jones reprezentowała Zielonych. Właśnie tam strzeliła sobie parę fotek z Angelą Merkel. Zdjęcia obiegły cały świat.
Olivia jest wysoka na dwa metry, obcasy i peruka dodają jej jeszcze z trzydzieści centymetrów. Nosi błyszczące kiecki, kolorowe peruki, pióra, cekiny i sztuczne diamenty, podkreśla to wszystko mocnym makijażem. Na zdjęciach wyglądają z Merkel jak dobre znajome, które dawno się nie widziały i cieszą ze spotkania. Na kilku fotografiach Olivia trzyma rękę na ramieniu wyraźnie rozluźnionej najpotężniejszej kobiety Europy. Chadecka polityczka z osobą, która bawi się płcią i cała jest zaprzeczeniem konserwatywnych, prawicowych wartości.
W czerwcu, miesiącu dumy, kiedy upamiętnia się wydarzenia w Stonewall – symbol walki o prawa osób LGBT+ – na budynkach instytucji publicznych, teatrach, bankach i sklepach pojawiają się tęczowe flagi. W wielu miejscach wiszą przez cały rok. Aborcja na życzenie jest dostępna niemal w całej zachodniej Europie (oprócz Malty). W Polsce to wciąż przed nami.
U nas wolność seksualna, również ta dotycząca prokreacji, paraliżuje prawie wszystkich, nie tylko prawicę. Przeciw okładce „Wysokich Obcasów” z hasłem „Aborcja jest OK” – jak już wspomniałam – protestowali przecież dziennikarki i dziennikarze „Gazety Wyborczej”. We własnym środowisku słyszałam, że lepiej nie prowokować, że Polacy nie są gotowi, że po co w radiu, którym kieruję, audycja Homolobby dla i o społeczności LGBT+, że w naszym programie o seksie, który prowadziliśmy z Andrzejem Depko, za mało mówimy o miłości, a za dużo o technikaliach, że wypowiadanie słowa „łechtaczka” na antenie radia to pornografia. I to jest prawdziwy polski problem: osoby o rzekomo liberalnych, często też lewicowych poglądach spętane purytańskim wstydem. Robić można wszystko, ale mówić o tym? Publicznie? Fe!
W 2018 roku prasa donosiła, że w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie odbyła się impreza swingerska. Podobno bawiło się na niej pół tysiąca osób. Istnieje przypuszczenie graniczące z pewnością, że nie tylko pląsali na parkiecie, lecz także oddawali się zbiorowej kopulacji, pettingowi, masturbacji, fistingowi, spankingowi, pissingowi, fellatio, cunnilingusowi, cuckoldowi oraz takim breweriom jak facesitting i footjob. A w najlepszym przypadku voyeuryzmowi.
W PKiN obraduje też rada Warszawy, oczywiście w innej sali, na innym piętrze. „Nie jestem pruderyjny, ale uważam, że w takim budynku nie powinny się odbywać tego typu wydarzenia. Sprawdzimy, czy możemy to zablokować”[6]. Wiecie, kto wypowiedział te słowa? Nie, nie żaden radny z prawicowej konserwy typu PO czy PiS, ale Sebastian Wierzbicki z SLD. Lewica wiktoriańska – seks tylko w domu i po kryjomu.
Jak widać, rewolucja seksualna, spóźniona nie z naszej winy o pięćdziesiąt lat, pełza w Polsce za plecami zarówno księży grzmiących z ambon o zarazie LGBT i potworze gender, jak i lewicowych polityków, którzy traktują Pałac Kultury z większą nabożnością niż średniowieczne francuskie duchowieństwo traktowało kościoły. W czasie karnawału odbywały się w nich tak zwane ośle msze, podczas których lud nie tylko ucztował i tańcował, lecz także oddawał się przed ołtarzem grupowej kopulacji. Za przyzwoleniem księży kościół na jeden dzień zamieniał się w klub swingersów. Pod okiem polskiej lewicy – nie do pomyślenia w świętych przestrzeniach PKiN.
Marzyłoby mi się uwolnienie lewicy i liberałów od ich zahamowań seksualnych.
Tak na marginesie: ciekawy freudowski symbol ten PKiN. Prawicowym politykom co rusz się przypomina, że chcieliby go zburzyć. Lewicowy polityk z kolei chce go uświęcić. Niezaprzeczalnie politycy w ogóle mają z Pałacem Kultury problem. Pewnie chodzi o to, że taki duży i sterczący.
Czasami odnoszę wrażenie, że w Polsce mniejszy kłopot z wolnością seksualną ma paradoksalnie prawica. Co prawda odmawia jej innym, ale sama z niej korzysta ile wlezie. Skandal w Ordo Iuris, erotyczne harce posła PiS Stanisława Pięty z panią, którą poznał na miesięcznicach smoleńskich pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. W powieści Ciało obce jednego z ulubionych publicystów prawicy Rafała Ziemkiewicza (łatwo się domyślić, że są w niej wątki autobiograficzne, autor nie zaprzecza) pełno dosadnych, pornograficznych opisów seksu, oczywiście pod pretekstem moralizatorstwa – efektem rozpusty jest pustka wewnętrzna. Co nie zmienia faktu, że zanim nastąpi morał, można się nasycić porno po uszy. Politycy i publicyści prawicowi biorą rozwody, niektórzy kościelne, a potem kolejne śluby – też kościelne.
Nie mam do nich aż takich pretensji jak do liberałów. Do Donalda Tuska na przykład, który mówi, że nie zostanie awangardą zmian obyczajowych, tak jakby prawo do legalizacji związku czy dysponowania własnym ciałem było w XXI wieku w Europie czymś nadzwyczajnym. Tymczasem z różnych badań wynika, że za wprowadzeniem związków partnerskich opowiada się już ponad połowa Polaków. Nigdy dość przypominania, że w Niemczech chadecy wprowadzili małżeństwa i adopcje dla par niehetero, a Wielkiej Brytanii zrobiła to Partia Konserwatywna.
Na Zachodzie przez ostatnie dziesięciolecia rządziło pokolenie ’68 roku, które już odeszło na emerytury, ale wcześniej przewróciło stary świat do góry nogami. W Polsce pokolenie dzierżące władzę wychowano w specyficznym rodzimym katolicyzmie, w duchu etyki seksualnej Jana Pawła II, zainspirowanego przez jego przyjaciółkę Wandę Półtawską, której poglądy na seksualność zostały ukształtowane przez straszne przeżycia w obozie koncentracyjnym. I miliony Polek i Polaków powinny mieć taki sam stosunek do ciała i seksu, jaki ona wyniosła z obozu. Polski kołtun nigdy nie został zagoniony w kąt jak francuski czy niemiecki i trwa tak kolejną kadencję, wierząc, że jest wieczny. Okopuje się i umacnia barykady.
Polska prawica, która – jak już pisałam – niewiele sobie robi z własnych zasad, instrumentalizuje „wojnę kulturową”, traktuje ją jako straszak używany do mobilizacji zdezorientowanego elektoratu. Ma w tym sojuszników za granicą.
„Europie potrzebna jest kontrrewolucja kulturalna. Musimy ruszyć jak husarze”[7] – mówił premier Węgier Viktor Orbán w 2016 roku w Krynicy podczas debaty z Jarosławem Kaczyńskim.
Sam Kaczyński, który marzył o Budapeszcie w Warszawie, a w 2018 roku grzmiał: „Zapewniam, że póki my rządzimy, żadnych małżeństw homoseksualnych nie będzie. Będziemy sobie spokojnie czekać, aż kraje Unii Europejskiej otrzeźwieją”[8].
A rok później ostrzegał w wywiadzie dla PAP:
Oni (politycy PO-KO – PAP) niczego, co mówią społeczeństwu, nie traktują poważnie. Może poza tymi planami dotyczącymi rewolucji obyczajowej i dotyczącymi rozbicia państwa, uczynienia z Polski strefy zamieszkiwania Polaków, bo to już nie będzie państwo polskie. To chyba rzeczywiście jest ich prawdziwy program, a cała reszta tego, (to) są te dodatki[9].
Rewolucja obyczajowa miałaby więc prowadzić do wynarodowienia Polaków, co skutkuje prostą konkluzją, że opór przeciw niej to walka o niepodległość – jak w powstaniach: styczniowym, listopadowym, warszawskim. Elektoracie, szable w dłoń i skrzydła husarskie na plecy!
W niektórych krajach Europy jakoś się prawicowcy ze swoimi seksualnymi lękami uporali. Nie mieli innego wyjścia. Nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, żeby w Polsce w ścisłym kierownictwie prawicowej partii z wpisaną w programie ochroną tradycyjnej rodziny znaleźli się wyautowany gej lub wyautowana lesbijka. A tak jest w Niemczech, w konserwatywnej i nacjonalistycznej AfD (Alternatywa dla Niemiec), gdzie nie brakuje przecież hardcorowych homofobów. Współprzewodnicząca jej frakcji w Bundestagu Alice Weidel żyje w związku partnerskim z kobietą, wspólnie wychowują dwóch synów. Bardziej centrowa prawica, taka jak CDU, ma Jensa Spahna, który był ministrem zdrowia w rządzie Angeli Merkel. Kilka lat temu wziął ślub ze swoim wieloletnim partnerem. Wyobrażacie sobie Beatę Szydło z partnerką albo Krzysztofa Bosaka z mężem?
Hipokryzja – tak, to słowo najtrafniej oddaje atmosferę panującą w Polsce wokół seksu. Już dawno Polki i Polacy nie żyją tak, jak naucza Kościół i jak próbuje to wymusić prawicowa władza. W dodatku wszystkie strony dobrze o tym wiedzą. I dalej grają w tę grę.
Widoczny rozziew między polską rzeczywistością a oficjalnym moralizatorstwem zaczyna jednak ludziom coraz bardziej doskwierać. Ciekawą interpretację popularności protestów jesienią 2020 roku po tak zwanym wyroku tak zwanego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej znalazłam w artykule Ostatni koniec PiS. Kaczyński unieważnił wielką społeczną grę pozorów w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. „Protesty nie są reakcją na zmianę przepisów aborcyjnych, lecz na symboliczne odrzucenie przez władzę gry pozorów. Rządzący powiedzieli ludziom: dość tego udawania, teraz będziecie konserwatywni naprawdę” – napisał Jacek Sokołowski, kierownik Centrum Badań Ilościowych nad Polityką Uniwersytetu Jagiellońskiego[10].
Oczywiście to niejedyny powód, kobiety naprawdę się wściekły.
W październiku 2020 roku tak zwany Trybunał Konstytucyjny wydał oświadczenie, zwane wyrokiem, zabraniające usuwać ciążę nawet w przypadku terminalnych wad płodu. Po raz kolejny piszę „tak zwany”, bo większość autorytetów prawniczych uważa, że trybunał nie działa w tej chwili zgodnie z polską konstytucją. Zamiast prawomocnie wybranych sędziów zasiadają w nim dublerzy, którzy w rozumieniu prawa nie są sędziami. „Wyroki” TK z ich udziałem mogą być więc uznane za nieważne. Ich orzeczenie w sprawie zakazu aborcji da się nazwać „opinią jakiegoś grona osób zasiadających w dawnej siedzibie Trybunału Konstytucyjnego” – jak ładnie to ujęła na Facebooku Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Niestety, w praktyce ta opinia działa jak istniejące przepisy. Państwo zmusza teraz kobiety, żeby rodziły zniekształcone lub śmiertelnie chore płody. Lekarze boją się przerywać ciążę nawet wtedy, gdy zagraża ona życiu matki. Najsłynniejsza jest dziś sprawa pani Izabeli z Pszczyny, która została zmuszona do noszenia obumarłego płodu. Zmarła na sepsę.
Tysiące Polek co roku wyjeżdża za granicę usunąć ciążę, teraz to zjawisko jeszcze się nasiliło. Wszyscy o tym wiedzą, tak zwany Trybunał Konstytucyjny tylko ugruntował polską hipokryzję. Nawet prezes PiS nie udaje, że wierzy w moc „wyroku”. W wywiadzie dla tygodnika „Wprost” Jarosław Kaczyński wielkodusznie poradził Polkom, jak mają obchodzić zakaz: „Każdy średnio rozgarnięty człowiek może sobie załatwić aborcję za granicą. W moim przekonaniu nic takiego, co by zagrażało interesom kobiet, się nie stało”[11].
Nie wiadomo, gdzie sytuacja jest bardziej dramatyczna – w Polsce czy na Malcie, na której obowiązuje jeszcze ostrzejsze prawo antyaborcyjne. Tam nie tylko lekarzowi i osobom pomagającym, lecz także kobiecie grozi więzienie. Jednak na Malcie – w przeciwieństwie do Polski – powszechnie dostępna jest tabletka po. U nas można ją dostać wyłącznie na receptę. Wielu lekarzy odmawia jej wypisania, powołując się na klauzulę sumienia. Niektórzy farmaceuci również korzystają z tej klauzuli, choć zdaje się, że nie do końca legalnie, i nie zamawiają tabletki, podobnie jak hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Według polskiego prawa lekarz może odmówić też poinformowania kobiety, gdzie dostanie receptę i kupi pigułki. I tak oto Polska znajduje się na ostatnim miejscu w Europie (nie tylko w UE) pod względem dostępności antykoncepcji, co pokazuje Atlas antykoncepcji, opublikowany w 2020 roku na zlecenie Europejskiego Forum Parlamentarnego do spraw Populacji i Rozwoju (EPF)[12]. W Norwegii tabletki po leżą przy kasach na stacjach benzynowych.
Z badań wynika, że połowa Polek preferuje stosunek przerywany, który nie jest żadną metodą zapobiegania niechcianej ciąży. A mimo wszystko coraz rzadziej rodzą dzieci. Jak to możliwe? Przestały uprawiać seks? To jest właśnie ta państwowa hipokryzja – „każdy średnio rozgarnięty człowiek” umie połączyć te kropki. A na pewno potrafią to kobiety z organizacji pomagających Polkom kupować za granicą tabletki poronne czy załatwiać aborcje.
Byłam w Warszawie na październikowych demonstracjach. Inaczej niż na wcześniejszych protestach w obronie wolnych sądów i konstytucji, na których dominowali ludzie po pięćdziesiątce, widziałam prawie same młode osoby. I hasła padały bardziej radykalne: „Wypierdalać!”, „Jebać PiS!”. Ja też krzyczałam „Wypierdalać!” pod siedzibą kurii na ulicy Miodowej w Warszawie. Oczyszczające, uwalniające doświadczenie.
Tak ostro nie przebiegały dotąd żadne polskie demonstracje. Wiele osób przeżyło szok. W Polsce wciąż dominuje przekonanie, że kobieta musi być grzeczna, miła, uśmiechnięta i mnóstwa rzeczy jej nie wypada robić. Również przeklinać.
Z dnia na dzień Kościół przestał być nietykalny. Padło tabu. Na ścianach świątyń pojawiły się napisy: „Jebać kler!”. Nawet w stanie wojennym Milicja Obywatelska nie ośmieliła się przekraczać progów kościołów. Teraz msze przerywali wściekli młodzi ludzie z transparentami. W stronę arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, jednego z najbardziej konserwatywnych hierarchów, krzyczano: „Jędraszewski, wypierdalaj!”. I to w sytuacji, kiedy większości Polaków nigdy nie przeszłoby przez usta powiedzenie do katolickiego kapłana „proszę pana” zamiast „proszę księdza”.
Okazało się, że można to wszystko zrobić i żaden grom z jasnego nieba nie spada, ziemia się nie rozstępuje, ogień piekielny nie bucha. Rubikon został przekroczony. Powrotu nie ma. Moim znajomym katolikom, którzy się oburzali, zaproponowałam, by wyobrazili sobie, że to sam Jezus wpada do świątyni i krzyczy do kupców: „Wypierdalać!”.
Krótko po protestach rozmawiałam z dwudziestodwuletnią Patrycją, która w małym miasteczku pod Poznaniem złożyła deklarację wystąpienia z Kościoła. W Polsce nie wystarczy podpisać stosownego oświadczenia w urzędzie gminy jak w Niemczech. Trzeba się osobiście stawić w parafii, skonfrontować z proboszczem, często tłumaczyć z decyzji. Przed Strajkiem Kobiet Patrycja nawet nie wiedziała, że można dokonać apostazji. Mówi, że zrobiła to, bo Kościół w Polsce dzieli, zamiast łączyć, podsyca nienawiść do osób LGBT+, a przede wszystkim zabrania kobietom usuwać ciążę, czyli odbiera im prawa człowieka. Patrycja nie potrzebuje papierka, i tak nie weźmie ślubu kościelnego i nie ochrzci dzieci. Chodziło o znak. Chciała, by Kościół wiedział, że społeczeństwo się zmienia. Ada, jej przyjaciółka, również myśli o apostazji. Ale się boi. Nie o siebie – jej mama jest nauczycielką w małym mieście i mogłaby mieć nieprzyjemności.
Liczba apostazji rośnie. W Polsce dynamika odchodzenia młodych ludzi od religii jest jedną z największych na świecie.
Kościół traci młodych i coraz wyraźniej traci również kobiety […]. Po raz pierwszy w historii III RP feminizm stał się tematem, który nie funkcjonuje wyłącznie w wielkomiejskich kręgach, ale wkroczył także do mniejszych miast i miasteczek, co pokazały jesienne strajki kobiet. […] Kobiet nie interesuje już sprzątanie kościołów. One chcą na nowo definiować swoje role w ramach wspólnoty religijnej[13]
– mówiła w 2020 roku telewizji TVN24 Dominika Kozłowska, katolicka filozofka.
Wcześniej na ulice polskich miast i, co ważniejsze, miasteczek wyszli także mężczyźni. Jedną z ikon protestów stał się Marcin Biały. Jest słynny dzięki fotografii, którą zrobiła mu i wrzuciła do sieci jego żona Natalia Sanocz-Biały. Stoi tam z transparentem „Nigdy nie będziesz szła sama” i z dwuletnią córką na ręku. „Nie pozwolę na to, żeby ktoś podejmował decyzje za nią […]. A dzięki zdjęciu, które przypadkiem obiegło internet, będzie pamiętała, że zawsze walczyłem o wybór dla niej” – powiedział Biały serwisowi wp.pl[14].
Ta fotografia jest symbolem powoli, bo powoli, ale jednak zmieniających się stosunków męsko-damskich w Polsce. Już w czasie poprzednich protestów kobiet w 2016 roku, kiedy po raz pierwszy rządząca prawica próbowała zmienić prawo aborcyjne, do manifestacji dołączyło wielu młodych mężczyzn.
Coraz częściej można zobaczyć ojców na placach zabaw, pchających wózek z dzieckiem podczas joggingu czy odprowadzających dzieci do szkoły. Zwłaszcza w dużych miastach. W czasach mojego dorastania w latach siedemdziesiątych, a nawet później, w dziewięćdziesiątych – widok prawie niespotykany.
Zmieniają się role społeczne, tradycyjny podział na typowo męskie i kobiece zajęcia w wielu środowiskach odchodzi w przeszłość. Pełza pierwszy etap rewolucji seksualnej.
Ale choć cała rzesza młodych facetów wspiera kobiety w walce o ich prawa, to ogólnie przepaść między płciami się pogłębia. W Polsce ma to wymiar zdecydowanie polityczny. Gdyby w 2019 roku tylko kobiety głosowały w wyborach do parlamentu, wygrałyby Koalicja Obywatelska i Wiosna Roberta Biedronia. W sejmie nie byłoby ani jednego narodowca. Gdyby jednak wybierali wyłącznie mężczyźni, prawica zwyciężyłaby jeszcze wyraźniej.
Państwowy ośrodek badania opinii publicznej CBOS podał w 2020 roku, że w ciągu poprzednich pięciu lat odsetek młodych Polek, które deklarowały lewicowe sympatie, wzrósł z dziewięciu do czterdziestu procent. Wśród młodych mężczyzn takie sympatie deklaruje tylko dwadzieścia dwa procent badanych[15]. W wyborach prezydenckich w 2020 roku panowie w wieku do dwudziestu czterech lat oddawali głosy na nacjonalistę Krzysztofa Bosaka, a młode kobiety – na liberalnego Rafała Trzaskowskiego albo na lewicowego Roberta Biedronia.
Wielu mężczyzn, zwłaszcza tych gorzej wykształconych, z prowincji, nie akceptuje zmian. Dziewczyny częściej wyjeżdżają do dużych miast i częściej kończą studia. Nic dziwnego, że szukają podobnych do siebie partnerów. Poza dużymi miastami sytuacja wygląda jak w Bawarii w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, gdy z konserwatywnego landu kobiety uciekły do miast. Chłopi zostawali. Podobny problem jak Polacy mają wschodni Niemcy. Na terenach byłej NRD jest coraz mniej kobiet, zostają głównie samotni i sfrustrowani mężczyźni, którzy głosują na AfD. Na polskiej prowincji na trzysta osiemdziesiąt powiatów w aż trzystu pięćdziesięciu dziewięciu występuje nadwyżka młodych mężczyzn[16].
W konsekwencji rośnie liczba polskich inceli, czyli młodzieńców żyjących w przymusowym celibacie, oskarżających dziewczyny o zbyt wysokie wymagania. O ile faceci na zachodzie Europy dzięki rewolucji obyczajowej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zdążyli już przywyknąć do zmiany ról społecznych, o tyle Polacy mają z tym problem. Nie mogą się odnaleźć i zwracają się w stronę tych partii, które deklarują pilnowanie starego porządku – PiS i Konfederacji. I które obiecują – na przykład ustami doradcy ministra edukacji – szkołę mającą „ugruntowywać cnoty niewieście”. Sam minister Przemysław Czarnek otwarcie głosi, że podstawowym zadaniem kobiety jest prokreacja: „Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku trzydziestu lat, to ile tych dzieci można urodzić? Takie są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została powołana przez Pana Boga”[17]. Wyobrażacie sobie? Mamy 2022 rok!
Różni prominentni mężczyźni stale atakują Polki w chamskich, mizoginistycznych wypowiedziach. O kobiecie, która jako trzynastolatka była więziona i wielokrotnie gwałcona przez księdza i której sąd przyznał odszkodowanie w wysokości miliona złotych, felietonista katolickiego Radia Maryja Stanisław Michalkiewicz powiedział: „Dostać milion złotych za molestowanie, że tam kiedyś, ktoś tam wsadził rękę pod spódniczkę, no któż by nie chciał. […] No to żadne kurwy nie są tak wysoko wynagradzane na całym świecie”[18]. Wspomniany już prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz (ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy followersów na Twitterze) o gwałtach: „No cóż, kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech rzuci kamieniem. A facet, który rano budzi się koło kaszalota, też ma prawo skarżyć ją o gwałt?”[19]. Poseł na Sejm RP Paweł Kukiz zaatakował posłankę PO Joannę Muchę za udział w Strajku Kobiet, pisząc o niej: „Matka, która zostawia własne dzieci i idzie na Manifę, by domagać się bezproblemowej możliwości zarzynania trzymiesięcznej żywej istoty”[20]. Europoseł Janusz Korwin-Mikke: „Kobieta przesiąka poglądami człowieka, z którym sypia. Ostatecznie (Natura czy Bóg – nie będziemy się spierać) nie po to tak skonstruował mężczyzn, by setki tysięcy plemników się marnowały; wnikają one w ciało kobiety i przerabiają ją na obraz i podobieństwo mężczyzny, do którego ona należy”[21]. I tak dalej, i tym podobne.
Takie wypowiedzi po prawej stronie sceny politycznej są na porządku dziennym i zyskują tysiące lajków w mediach społecznościowych. Kukiz, Ziemkiewicz, Korwin mają rzesze fanów wśród młodych mężczyzn. Symbolizują stan permanentnej paniki, w jakim tkwią polscy konserwatyści. Ostatnie rozpaczliwe konwulsje odchodzącego świata.
Polki, które wyszły na ulice w 2016 i 2020 roku, chcą wszystkiego, jak Zofia Nałkowska, polska pisarka i pionierka feminizmu, krzycząca na Zjeździe Kobiet Polskich w 1907 roku: „Chcemy całego życia!”. Minęło sto piętnaście lat, a jej krzyk nadal pozostaje aktualny. Bo wciąż słyszymy, że są ważniejsze kwestie niż nasze prawa. „Zajmiemy się tym potem”. To „potem” przez ponad trzydzieści lat nie nadeszło. I nie nadejdzie, dopóki kobiety się ostatecznie i konsekwentnie nie zbuntują i same nie sięgną po swoje prawa. Mam nadzieję, że nie trzeba będzie czekać następne trzydzieści lat. Nadzieja też w takich mężczyznach jak Marcin Biały z transparentem „Nigdy nie będziesz szła sama”.
Nie pomaga niestety postawa wielu pań, które bronią w Polsce status quo. Szczerze powiedziawszy, najbardziej wkurzają mnie nie mizoginiczni faceci, którzy boją się kobiet, ci wszyscy Ziemkiewicze, Michalkiewicze czy Korwini. Najbardziej wkurzają mnie ich koleżanki. Polskie prawicowe polityczki. Kobiety nienawidzące kobiet.
Piekło kobiet. Piekło niskiej samooceny. Kobiety, które z pokolenia na pokolenie pilnują, by ogień w tym piekle nie zgasł. Transgeneracyjna trauma.
A tak dobrze się zapowiadało.
Seks w przedwojennej Warszawie czy Krakowie był wszędzie. Małżeńskie wielokąty, orgie, stosunek na ławce w parku i w wagonie pociągu. Do tego postulaty zupełnego zniesienia monogamii i tradycyjnej instytucji małżeństwa. Ale też: poważnego potraktowania potrzeb i oczekiwań kobiet. Postęp w skrajnej formie […]. Na tle sytuacji w dużych miastach w latach trzydziestych to raczej III Rzeczpospolitą należałoby uznać za pruderyjną i wyzutą z seksu[1]
– pisze Kamil Janicki w książce Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce.
Najbarwniejszą, choć niekoniecznie najbardziej wpływową postacią tamtej ledwo rozpoczętej, a już zakończonej rewolucji seksualnej był jeden z prekursorów seksuologii w Polsce – lekarz Stanisław Kurkiewicz, który nazywał siebie „doktorem płciownikiem”. To on w 1902 roku wprowadził do polszczyzny termin „seksuologia”. Kurkiewicz ubolewał nad tym, że Polacy nie potrafią rozmawiać o seksie, bo nie mają do tego języka, mogą tylko używać form albo wulgarnych, albo medycznych, obco brzmiących. I postanowił to zmienić. Śmiało można powiedzieć, że był Leśmianem polskiej erotyki. Niestety, jego neologizmy się nie przyjęły. Pewnie dlatego, że raczej śmieszą, niż podniecają. On sam traktował je jednak ze śmiertelną powagą. „Płcenie” to uprawianie seksu, „płciwo” – narządy rozrodcze, „płciouctwo” – seksuologia. „Słuchowina”, „smakowina”, „węchowina” i „wzrokowina” – uzyskiwanie satysfakcji seksualnej dzięki fantazjom wywołanym przez różne bodźce i odbieranym przez różne zmysły. Proszę, ile musiałam się napisać, żeby je wytłumaczyć, a sprytny Kurkiewicz określił to jednym słowem. „Brzuszenie”, „łechtaczenie”, „łydczenie”, „piersienie” to nazwy pieszczot różnych części ciała, „polizalstwo”, „rękowina”, „stopienie” – rodzaje pieszczot, a „błogoszczenie” – po prostu seks. I wreszcie „przebłogość” – orgazm. Były jeszcze „merdanki”, „gmeranki” – łatwo się domyślić, o co chodzi. Masturbację Kurkiewicz określił „samieniem się”, „samieństwem”, penis – „zwisakiem”. Wszystkie te wynalazki językowe zebrał w 1913 roku w dziele Słownik płciowy. Zbiór wyrażeń o płciowych: właściwościach, przypadłościach itp. Do użytku przy zeznawaniu przed lekarzem płciownikiem. Swoje neologizmy nazwał skromnie „kurkiewy”.
Wyrzucano go po kolei ze wszystkich szpitali, w których pracował – uznano, że jest erotomanem i szaleńcem. W 1902 roku otworzył więc w Krakowie prywatny gabinet pod szyldem Poradnia Płciownicza. Własnym sumptem publikował książki i broszury dotyczące seksu, bo nie ufał wydawcom. W dziele Z docieków nad życiem płciowem postulował wprowadzenie edukacji seksualnej najpóźniej od trzynastego roku życia.
Nie tylko on domagał się uświadamiania młodzieży, podobny pogląd wyrażali inni lekarze, tacy jak Paweł Klinger czy Antoni Mikulski. Zabiegały o to sufrażystki, na przykład Iza Moszczeńska, która w 1904 roku wydała broszurę dla rodziców Jak rozmawiać z dziećmi o kwestyach drażliwych. Proponowała szczere, otwarte rozmowy i korzystanie z opracowań naukowych.
O edukację seksualną dopominali się też pisarz i publicysta Tadeusz Boy-Żeleński oraz pisarki Irena Krzywicka i Zofia Nałkowska.
Nawet jeden z największych autorytetów ówczesnych środowisk chrześcijańskich Friedrich Foerster opowiedział się za wychowaniem seksualnym dla dzieci. „Słusznie się mówi, że wychowawcze uświadomienie powinno przeciwdziałać brudnemu uświadomieniu ulicy” – stwierdził na kartach Etyki płciowej i pedagogiki. Spór nie dotyczył tego, czy należy uświadamiać. […] Cecylia Bańkowska, autorka książki Jak uświadomiłam mojego syna z 1925 roku, prowadziła na bieżąco dzienniczek wszystkich swoich rozmów z małym Jasiem dotyczących seksu[2]
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
[1] G. Zapolska, Moralność pani Dulskiej, Warszawa 1907.
[2] T. Terlikowski, Rewolucja obyczajowa nie jest nieuchronna, „Rzeczpospolita”, 5.09.2020.
[3] Tamże.
[4]Biden o decyzji Sądu Najwyższego USA ws. aborcji: Tragiczny błąd, ale walka trwa, rp.pl, bit.ly/3o1sB9D, dostęp: 13.07.2022.
[5] Tamże.
[6] Cyt. za: A. Jankowska, Między nami swingersami, „Wprost”, 3.06.2018, wprost.pl, bit.ly/3Mbjm0C, dostęp: 12.04.2022.
[7] Cyt. za: D. Héjj, Orban – Kaczyński: żadnej kontrrewolucji nie będzie, tvn24.pl, bit.ly/3sq99Wu, dostęp: 12.04.2022.
[8] Cyt. za: M. Orłowski, Organizacje LGBT+ przeciwko wypowiedzi Kaczyńskiego o homoseksualistach, „Gazeta Wyborcza”, 16.04.2018, wyborcza.pl, bit.ly/3sqfocY, dostęp: 12.04.2022.
[9] wk, mrr, Kaczyński dla niezależna.pl o programie opozycji: rewolucja obyczajowa i rozbicie państwa, 16.06.2019, pap.pl, bit.ly/3wfz30A, dostęp: 12.04.2022.
[10] J. Sokołowski, Ostatni koniec PiS. Kaczyński unieważnił wielką społeczną grę pozorów, „Dziennik Gazeta Prawna”, 6.11.2020, gazetaprawna.pl, bit.ly/3vk6Xk0, dostęp: 12.04.2022.
[11] E. Olczyk, J. Miziołek, Jarosław Kaczyński dla „Wprost”: Każdy średnio rozgarnięty człowiek może załatwić aborcję za granicą, „Wprost”, 23.05.2021, wprost.pl, bit.ly/37mFdUe, dostęp: 14.04.2022.
[12] M. Chrzczonowicz, Polska najgorsza w Europie w dostępie do antykoncepcji. Gorzej niż Rosja i Białoruś, oko.press, 10.02.2022, bit.ly/3vXXxMP, dostęp: 12.04.2022.
[13] M. Kluczka, Kościół traci młodych i coraz wyraźniej traci również kobiety, 6.04.2021, tvn24.pl, bit.ly/3OnqCIw, dostęp: 12.04.2022.
[14] A. Mazur-Puchała, „Nigdy nie będziesz szła sama”. Dotarliśmy do taty z tego zdjęcia, 30.10.2020, wp.pl, bit.ly/3rBl9nP, dostęp: 13.04.2022.
[15]CBOS, Poglądy polityczne młodych Polaków a płeć i miejsce zamieszkania, komunikat z badań nr 28/2021, cbos.pl, bit.ly/3KRne6L, dostęp: 14.04.2022.
[16] M. Istel, Młodych kobiet jest 320 tys. mniej niż mężczyzn? Jest mniej, ale nie tyle, 29.07.2020, konkret24.tvn24.pl, bit.ly/3M5DEsJ, dostęp: 14.04.2022.
[17] Cyt. za: J. Majmurek, Przemysław Czarnek na razie jest Kaczyńskiemu potrzebny. Ale zaczyna być groźny, „Newsweek”, 25.08.2021, newsweek.pl, bit.ly/3FzkYz1, dostęp: 12.04.2022.
[18] Cyt. za: Milion złotych dla ofiary księdza. Publicysta Radia Maryja: Żadne k**** nie są tak wynagradzane, „Wprost”, 7.10.2018, wprost.pl, bit.ly/3FzlmNZ, dostęp: 12.04.2022.
[19] Cyt. za: tw, Ziemkiewicz o krytykujących wpis o „gwałcie”: nagonka tęczowego absurdu i niedopchniętych dewotów, 23.09.2014, wirtualnemedia.pl, bit.ly/3w1AHE1, dostęp: 12.04.2022.
[20] Cyt. za: MS, Kukiz atakuje Joannę Muchę. Powód? Czarny protest, „Newsweek”, 3.10.2016, newsweek.pl, bit.ly/3N20vWj, dostęp: 12.04.2022.
[21] Cyt. za: M. Szymczyk, Kim są kobiety Konfederacji? „Wypowiedzi pana Korwina często są wyrywane z kontekstu”, „Newsweek”, 25.10.2019, newsweek.pl, bit.ly/3L0fu1C, dostęp: 12.04.2022.
[1] K. Janicki, Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce, Kraków 2015, s. 39, 40.
[2] Tamże, s. 44.
Copyright © 2022 by Ewa Wanat
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Filtry, 2022
Wydanie I, Warszawa 2022
Opieka redakcyjna: Dariusz Sośnicki
Redakcja: Ida Świerkocka
Korekty: d2d.pl
Konsultacja naukowa: dr n. med. Andrzej Depko, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej
Projekt okładki: Marta Konarzewska / konarzewska.pl
Projekt typograficzny, redakcja techniczna i skład: Robert Oleś
Przygotowanie e-booka: d2d.pl
Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.
ul. Filtrowa 61 m. 13
02-056 Warszawa
www.wydawnictwofiltry.pl
ISBN 978-83-964476-3-0