Pion Poziom - Janusz Kapusta - ebook + książka

Pion Poziom ebook

Kapusta Janusz

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Weź pustą kartkę i ołówek. Każde zdanie jest możliwe. Spróbuj napisać mądre, czy choćby ciekawe. Ujrzyj siebie. Jesteśmy tylko tak mądrzy, jak mądre są zdania, obrazy, równania, dźwięki, ruchy, które potrafimy wyłuskać z ciszy.

Janusz Kapusta – rysownik, malarz i scenograf, wynalazca jedenastościennej bryły, K-dronu; współpracuje z takimi czasopismami jak „The New York Times”, „The Wall Street Journal”, „The Washington Post” i „Rzeczpospolita”. W kontynuacji swojej książki Plus Minus. Podręcznik do myślenia po raz kolejny łączy słowo i obraz i przedstawia serię zilustrowanych spostrzeżeń człowieka, który przygląda się światu, ludziom i sobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 30

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Janusz Kapusta Pion Poziom ISBN Copyright © Janusz Kapusta, 2021All rights reserved Ilustracja na okładce Janusz Kapusta Opracowanie graficzne i techniczne Babara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Wstęp

Od 2003 roku, kiedy ukazał się pierwszy rysunek z serii „Pion, poziom” w „Rzeczpospolitej”, minęło prawie 18 lat. Od 2014 roku, czyli od wydania pierwszej książki „Plus Minus. Podręcznik do myślenia” nazbierała się więc kolejna porcja zilustrowanych spostrzeżeń, zapisów, notatek. Przeczytałem swój wstęp do części pierwszej. Zwróciło moją uwagę, że w poprzednim wstępie przede wszystkim chciałem się wytłumaczyć, dlaczego tamta książka powstała. Przytaczałem nawet powody i przyczyny, które pozwoliły — jak to dramatycznie napisałem — „że się odważyłem na cotygodniowe ujawnianie myślenia na oczach wszystkich”. Rzecz w tym, że pomimo jakieś już odwagi ciągle czułem niepokój i niepewność. Wtedy pisanie połączone z rysowaniem było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem i nie bylo wiadomo, do czego doprowadzi, czym się to wszystko zakończy. Ale formułowanie zdań, chociaż czasem bezradnych, jest przecież jedynym świadomym sposobem przyglądania się światu przez myślącego człowieka. Zdania to lawa myśli uformowanej w materii języka. Wiedziałem, że co zapisane — widać, a co zapisane — można poprawić. A nie da się poprawić — niezapisanego. Ten stan dobrze ujawnia ostatnie zdanie wstępu „jesteśmy tylko tak mądrzy, jak mądre są zdania, obrazy, równania, dźwięki, ruchy, które potrafimy wyłuskać z ciszy”. Czy z niczego. Co na jedno wychodzi. Pomimo niepokoju byłem więc gotów na spotkanie ze sobą zapisującym zdania. Na poszerzanie siebie. Słowo „poszerzanie” jest tu bardzo istotne. Zaraz to wytłumaczę.

Na początku lat siedemdziesiątych — miałem około 20 lat — rozsypał się mój świat. Nie znalazłem odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Ani w przeszłości — czytałem książki, ani w teraźniejszości — rozmawiałem z ludźmi. Jedyną nadzieją zostawała przyszłość. Co jest za nią odpowiedzialne?

Tak jak pamięć jest odpowiedzialna za przeszłość, zmysły za teraźniejszość, to, co jest odpowiedzialne za przyszłość, nazwałem wyobraźnią. Przez wyobraźnię dość luźno rozumiałem tę część umysłu, w której może się pojawić coś nowego, coś, co po raz pierwszy się komuś wydarzy. Ani sobie tego nie przypomina, ani nie widzi u kogoś innego, ale sam, przez siebie odkrywa, wynajduje, wymyśla i stwarza. Postanowiłem wyobraźnię ćwiczyć.

Sam wymyśliłem własne praktyki i sposoby. Od początku przecież zdawałem sobie sprawę, że to nie jakość ćwiczenia przemienia oporne ciało w mistrza, ale przede wszystkim bezustanne powtarzanie prostych zasad. Jak w naturze. I jak w życiu. Szacunek do jednego centa nie czyni człowieka bogatym, ale już wielość centów czyni ludzi milionerami. Nie dojdzie nigdzie, kto zrobi tylko jeden krok. Jedna pompka nie uczyni nikogo silnym i dobrze zbudowanym, ale ich powtarzanie czyni cuda. Ludzie bywają zdolni, ale tylko wytrwali przesuwają granice naszych możliwości.

Arystoteles mówił: „Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem”, a Owidiusz - „kropla drąży skałę nie siłą, lecz często padając”.

Studiowałem historię filozofii na Akademii Teologii Katolickiej, kiedy dostałem od Zdzisława Gniadka, który prowadził w klubie „Stodoła” galerię „Zdzisiaj”, propozycję, żeby te swoje ćwiczenia i metodę zaprezentować na wystawie. Przygotowywałem ją przez pół roku.

Na białych ścianach galerii powiesiłem obok siebie białe papierowe kwadraty o boku 40 centymetrów, na ich środku umieściłem realną kropkę, która symbolizowała punkt, a na dole podpisywałem, czym ten punkt, ta kropka jest. Wybrałem punkt, ponieważ jest najmniejszym i jest pierwotnym obiektem geometrycznym, który ma pozycję, ale nie ma wymiarów. Jest jak wrota do świata, który przeczuwamy, ale którego już nie rozumiemy. Nazwałem wystawę „Podziały punktu”.

Pierwsze pięćdziesiąt, czy sto punktów jest stosunkowo łatwo wymyślić lub odnaleźć, ale czym dalej, tym trudniej. Dwieście jest już dobrym osiągnięciem. Ale moje zmaganie polegało na znalezieniu jak największej liczby określeń, aby nikt nie mógł już dodać nowego — taki myślowy Mendelejew. Chodziłem do bibliotek, przeglądałem encyklopedie, notowałem pomysły, jakie mieli ludzie, aby kropce czy punktowi nadać znaczenie. Przez pół roku wymyśliłem, znalazłem, odkryłem, stworzyłem ponad czterysta punktów. Była w tym jakaś obsesja, ale też — i to jest najważniejsze — świadoma walka o poszerzenie wyobraźni.

Wydaje się, że najlepiej będzie pokazać parę przykładów. Zaczynało się od podpisów oczywistych. Na środku prawie każdej pracy była zaznaczona kropka, a na dole napis mówił:

.

„kropka”,

.

„kończy zdanie”,

.

„nad „i””,

.

„e” w alfabecie Morse’a”,

.

„punkt — w aksjomatycznym ujęciu geometrii jedno z pojęć pierwotnych (jak prosta, płaszczyzna), figura geometryczna nie mająca wymiarów”, itd.

Były też zdania bardziej dowcipne:

.

„kropka, która zmienia znaczenie np. waży — wazy, żony — zony, łżę — łzę, Liże — Lize, żebra — zebra”,

.

„teraźniejszość dla mnie, który to zapisuje; przyszłość dla kogoś, kto to będzie oglądał”,

.

„teraźniejszość dla Ciebie, który to oglądasz; przeszłość dla mnie, który to zapisał”, itd.

Z innych „kropek”, które wracały do mnie w życiu jedna była szczególna: „jeżeli istnieje tajemnica wszechświata dotyczy ona i punktu. Wystarczy zrozumieć punkt”. To to zdanie sprawiło, że zająłem się geometrią. To z tym zdaniem jest związana moja wiara, którą przepisałem na początku książki „Plus, minus. Podręcznik do myślenia”: „Jeżeli wszystko jest połączone, poznanie jednego słowa lepiej musi usprawnić nasze rozumienie wszystkiego”.

Więc przez całe życie — „belive it or not” — ćwiczę. Kiedy w „The New York Timesie” dostawałam tekst do zilustrowania, przygotowywałem minimum 6 szkiców. Redakcja była zadowolona z możliwości wyboru, a jako najbardziej wpływowa gazeta na świecie (mierzy się to ilością cytowań przez inne gazety), bardzo dbała o końcowy rezultat. Ja przy okazji — jakby na boku — ćwiczyłem wymyślność. Podobnie podszedłem więc do możliwości robienia rysunków z podpisem dla „Rzeczpospolitej” (w tym przypadku będzie bardziej prawdziwe — do zapisów z ilustracjami). Dalej ćwiczyłem wyobraźnię. Gdziekolwiek i kiedykolwiek szedłem, miałem przy sobie kartkę i ołówek. Ciągle zapisywałem. Szczególnie lubiłem podróże metrem. Wtedy wyłączony z zewnętrznego świata, zanurzony w piekle ponadstuletnich tuneli Nowego Jorku miałem czas na ciszę. Czasami zdanie przybywało znikąd i od razu pojawiało się w całości. Na ogół jednak trzeba było zabiegać o formę, walczyć o skrót, marzyć o precyzji, szlifować zbędne, wydobywać jasność...

Co zmieniło we mnie to permanentne pisanie czy zapisywanie zdań? Co może wydawać się dziwne, ale najbardziej nauczyłem się pokory. Zdania mądre są podarunkiem. Tak, to my do nich docieramy, czy one ujawniają się przez nas. I na pewno — niech nie czeka na plon, kto nie zasiał. Nauczyłem się utrzymywania umysłu w jakiejś — często nawet podświadomej — gotowości. Nauczyłem się umiejętności nieśpiesznego krążenia ze zdaniem dookoła jego przyciągających się wyrazów. Żeby odnalazły swoje ciążenia ku sobie. Nie chcieć nic na siłę. Nic tak uczciwie nie ocenia/sprawdza naszych dokonań jak czas. Dlatego zawsze chciałem mieć czas na ponowne spotkaniem ze zdaniem. Zdanie nas poucza, a my — pouczeni — możemy to zdanie nawet ulepszyć. A ponieważ nic tak nie przeszkadza w twórczym myśleniu jak strach, żeby się nie lękać, zawsze przygotowywałem rysunki na zapas.

We wstępie do pierwszej ksiązki napisałem: „żeby opanować ten materiał i dokonać jakiegoś sensownego wyboru, zaprosiłem do pomocy dwóch przyjaciół, Mariusza Malinowskiego, z którym studiowałem na historii filozofii, i Wiesława Rosochę, znakomitego artystę i plakacistę. Rosocha był gwarantem plastycznej selekcji, natomiast Malinowski wybrany materiał dzielił i łączył”. Jak przy pierwszej książce, znowu zaprosiłem Mariusza. Niestety w marcu 2020 roku odszedł od nas po długiej chorobie Wiesław Rosocha. Wiesiu był jednym z najbardziej oryginalnych polskich artystów. To on m.in. po ponad 30 latach zdobył dla Polski pierwszą nagrodę na Międzynarodowym Biennale Plakatu w Warszawie. Kiedy umiera ktoś mądry, zawsze zostajemy biedniejsi.

Przygotowanie jednego nowego rysunku na tydzień do stałej rubryki w gazecie nie wydaje się zbyt skomplikowane. Rzeczywiście — na początku człowiek jak natchniony, czego się nie dotknie przetwarza w jakiś własny zapis, w spostrzeżenie, konkretne zdanie. Ale im dalej w las, tym drzewa coraz bardziej podobne. A kiedy ten las trwa 18 lat, trzeba bardzo uważać, żeby nieustannie pojawiało się coś nowego, innego i ciekawego. Jak w opisanych powyżej kropkach. Przed finalną wysyłką do „Rzeczypospolitej” wybrane i opracowane rysunki pokazuję mojej żonie Kasi i ona z całą bezwzględnością podejmuje decyzje. Jeżeli coś ją zmęczyło — nie muszę już tym rysunkiem męczyć innych. Zawsze jest dobrze mieć blisko siebie kochaną muzę.

Weź pustą kartkę i ołówek. Każde zdanie jest możliwe. Spróbuj napisać mądre, czy choćby ciekawe. Ujrzyj siebie. Jesteśmy tylko tak mądrzy, jak mądre są zdania, obrazy, równania, dźwięki, ruchy, które potrafimy wyłuskać z ciszy.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jeżeli jest zbyt wiele rzeczy do zrobienia, najlepiej zacząć od pierwszej

Na początku mojego pobytu w Nowym Jorku współpracowałem z pismem, które zajętym biznesmenom w trzech krótkich zdaniach próbowało opowiedzieć grube książki. Ponieważ czasami robiłem do nich ilustracje, czytałem wiele takich esencjonalnych zdań i do nich wymyślałem jeszcze bardziej skondensowany obraz. Jedno z takich krótkich streszczeń dotyczyło problemu mnogości zadań, jakie niekiedy się przed nami piętrzą. Na ogół próbujemy zacząć od tych, które lubimy, najbardziej męczące oddalając na potem. Potem to „potem” się skraca i narasta frustracja. W książce proponowano, żeby obojętnie jak coś lubimy — zawsze zaczynać od tego, co ma być zrobione najpierw. Gdy to mamy już za sobą — rozluźnieni — możemy się zająć rozwiązywaniem kolejnych zadań. Aż okaże się, że któreś z nich znowu musi być pierwsze.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Słowa są obojętne. Wartości nabierają w zdaniu. Mądrości — w wielu zdaniach

Jest to — w jakimś sensie — zapis podsumowujący przygodę związaną z przygotowaniem pierwszej książki „Plus, Minus. Podręcznik do myślenia”. Jak wspomniałem we wstępie, poprosiłem wtedy Mariusza Malinowskiego o pomoc w selekcji i uporządkowaniu prac publikowanych wcześniej co tydzień przez wiele lat w „Rzeczpospolitej”. Rysunki były swoistym zapisem reakcji na toczący się świat, czasami odzwierciedleniem własnych nastrojów, niekiedy tylko zanotowaniem jakiegoś spostrzeżenia, zdziwienia czy zadumy nad znaczeniem, nicością i przemijaniem. Mariusz wymyślił foldery i zaczął do nich wkładać zbliżone sensem czy tematem prace. Nagle w książce pojawiły się obok siebie rysunki, które choć ukazywały się w różnych latach, były ze sobą jakoś połączone. Te same zdania, połączone teraz nową logiką, zaczęły się dopełniać, dopowiadać, dookreślać. Ku mojemu zaskoczeniu książka stawała się mądrzejsza i odrobinę ważniejsza niż jej osobne, czasami nawet wartościowe zdania. Z tych samych elementów inaczej ułożonych wynurzała się dodatkowa, emergentna wartość.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki