Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Recepcja literackiej spuścizny Karola Wojtyły – Jana Pawła II to jedno z najważniejszych zjawisk polskiej kultury, w dodatku to zjawisko dynamiczne, a jego przemiany ujawniły się na przełomie tysiącleci – twierdzi Profesor Krzysztof Dybciak. Opracowana przez niego monumentalna antologia Twórczość literacka Karola Wojtyły – Jana Pawła II w oczach krytyków i uczonych, obejmuje 58 najważniejszych publikacji krytycznych, historycznoliterackich i językoznawczych poświęconych twórczości świętego Papieża. Dzięki temu możemy zobaczyć jej Autora jako artystę słowa uprawiającego wszystkie rodzaje literackie.
W antologii znalazły się wszystkie najważniejsze z punktu dziejów recepcji analizy i komentarze pisarstwa Karola Wojtyły. Swoje eseje i referaty poświęcili jej nie tylko czołowi krytycy i historycy literatury: Tomasz Burek, Jan Błoński, Zygmunt Kubiak, Stefan Sawicki; teatrolodzy: Jan Ciechowicz, Jacek Popiel i Bolesław Taborski; filozofowie i teolodzy: papież-emeryt Benedykt XVI, arcybiskupi Marek Jędraszewski i Józef Życiński, księża Janusz Pasierb, Jan Sochoń, ale też wybitni pisarze: Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz i ksiądz Jan Twardowski.
Tą zbiorową książką PIW pragnie uczcić 100. rocznicę urodzin Karola Wojtyły. Wierzymy, że przyczyni się ona do lepszego poznania dzieł literackich Ojca Świętego Jana Pawła II i stanie się ważnym wydarzeniem obchodów roku 2020, który został przez Sejm RP ogłoszony Rokiem Jana Pawła II.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1241
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KRZYSZTOF DYBCIAK
Wprowadzenie
(...)
tarnina rozpoczyna solowy koncert
w zimnej pustej sali
ten przydrożny krzew łamie
zmowę ostrożnych
i jest
jak piękni młodzi ochotnicy
którzy giną w pierwszym dniu wojny w nowiutkich mundurach
(...)
jak powstańcy którzy wbrew zegarom historii
wbrew najgorszym przewidywaniom
mimo wszystko zaczynają
(...)
ktoś jednak musi mieć odwagę
ktoś musi zacząć
tak tarnino
kilka czystych taktów
to bardzo dużo
to wszystko
Zbigniew Herbert, Tarnina
I
Dzieje recepcji twórczości Karola Wojtyły, a potem Jana Pawła II, to jedna z ciekawszych przygód polskiej literatury minionego półwiecza. W krótkim okresie po pamiętnym konklawe w październiku 1978 roku pojawiły się najpierw poetyckie, a potem dramaturgiczne i prozatorskie utwory Autora, który odgrywał wtedy historyczną rolę w skali światowej. Pojawiały się w dwojaki sposób: „normalnie”, czyli poprzez pierwodruki nieznanych wcześniej dzieł pisarza, oraz dzięki ujawnianiu autorstwa literackich wypowiedzi wcześniej podpisywanych pseudonimami.
Niezależnie więc od ujawniania utworów i normalnych procedur filologicznych (analizowania ich wartości estetycznych i filozoficznych), niezwykle intrygujące poznawczo stały się zadania wyjaśnienia spraw o wadze daleko przekraczającej artystyczne granice. A więc pytanie: czy – a jeśli tak, to w jaki sposób – literacki dorobek polskiego duchownego wpływał na program i praktykę pontyfikatu Papieża, czyli przywódcy miliardowej wspólnoty katolików? Jakich informacji o osobowości jednej z głównych postaci globalnej sceny na przełomie stuleci dostarczają nam dzieła literackie, bardziej osobiste i bardziej zależne od doświadczeń biograficznych niż naukowe teksty teologiczne i filozoficzne?
Te pytania były interesujące dla wielu ludzi na całym świecie, ale odpowiedź na nie mogli dać najpierw (i najdokładniej) polscy komentatorzy. Z prostej przyczyny – najlepszej znajomości języka i kulturowego kontekstu literackiego dzieła Karola Wojtyły. Niniejsza antologia ma ukazać proces poznawania pisarstwa autora jedynego w swoim rodzaju w całych dziejach polskiego piśmiennictwa i mającego mało analogii w literaturze światowej, gdyż poprzedni pisarz wybrany na papieża zmarł przed ponad pięciuset laty; był nim Pius II (Enea Silvio de Piccolomini), sprawujący urząd w latach 1458–1464.
Poznawanie dziejów odbioru każdej twórczości jest dlatego tak ważne, że recepcja – jak dowodzą współczesne nauki humanistyczne – jest zarazem procesem ustanawiania istnienia, sensu i historyczności dzieł literackich; początkowo wypowiedzi językowych tylko prywatnych i niefunkcjonujących w przestrzeni komunikacji międzyludzkiej. Właśnie akcent położony na procesualność, dramatyczną zmienność w czasie odczytywania znaczeń utworów Karola Wojtyły – Jana Pawła II różni proponowany tu zbiór tekstów krytycznoliterackich, eseistycznych i naukowych od innych antologii; na przykład od niezwykle cennej (dziś już legendarnej) serii Państwowego Instytutu Wydawniczego zatytułowanej Wielcy Pisarze w Oczach Krytyki Światowej.
Zbiorowe tomy tamtej serii były niejako atemporalnymi zbiornicami wiedzy o wielkich autorach, najpełniejszymi interpretacjami z perspektywy momentu historycznego, kiedy powstawała konkretna antologia. Niniejszy tom ukazuje historyczność odbioru pisarstwa Wojtyły – Jana Pawła II i dlatego preferuje oryginalność odczytań, odkrywanie w jego utworach nowych form, tematów, idei, wartości, wskazywanie nowych relacji intertekstualnych, nawiązań do tradycji i zapowiedzi przyszłych zjawisk. Ponadto ukazuje wpływ – prowadzonej na wysokim poziomie i urozmaiconej – dyskusji o twórczości naszego Autora na kulturę literacką współczesnej Polski. W tomach wspomnianej kanonicznej w Polsce serii znalazły się prace uzasadniające wielkość Tołstoja, Conrada, Manna, w opracowanym przeze mnie zbiorze znalazły się wypowiedzi problematyzujące pisarstwo naszego Autora, prowadzące z nim dialog czasem polemiczny. Święty Jan Paweł II jest postacią tak wielką, że żadne krytyki (zwłaszcza życzliwe i pełne szacunku) nie zaszkodzą (tendencyjne i złośliwe również), a lektura fascynującego procesu wyjaśniania, komentowania i wprowadzania w narodową kulturę jego twórczości będzie znacznie ciekawsza.
Muszę wspomnieć o trudnościach wyboru tekstów do niniejszej antologii. Trudności te wynikały z bogactwa wartościowego materiału. Nie chodzi tylko o niełatwe decyzje wyboru krytyków i badaczy uwzględnionych w publikacji, ale też o autorów, których teksty znalazły się w tym tomie. Są wśród nich tacy, którzy przez długie lata zajmowali się twórczością Karola Wojtyły – Jana Pawła II i mają w dorobku szereg cennych prac na podobnie wysokim poziomie jak te wybrane do druku. Myślę o nieżyjących już klasykach poznawania dzieł naszego papieża, Bolesławie Taborskim i Janie Ciechowiczu, oraz aktywnych w ostatnich kilkunastu latach Marcie Burghardt i Stanisławie Dziedzicu. Ale przyjąłem zasadę umieszczania w niniejszej antologii tylko jednej wypowiedzi danego autora. W niektórych przypadkach rekompensuję rygoryzm selekcji omówieniem we wprowadzeniu następnych publikacji tych krytyków lub badaczy, zwłaszcza gdy prace te należą do kanonu wiedzy o pisarstwie Karola Wojtyły – Jana Pawła II.
W dużej mierze dokumentarny charakter niniejszego tomu sprawił, że nie zdecydowano się na interwencje redakcyjne o charakterze stylistycznym i kompozycyjnym. Zdarzało się, jak w innych historiach odbioru, że szybkość reakcji recepcyjnych szkodziła precyzji języka i dyskursu. Zasadą nadrzędną antologii było przedrukowanie integralnych świadectw odbioru twórczości Karola Wojtyły – Jana Pawła II.
W tytule niniejszej książki pojawiają się krytycy i uczeni. Różnica między nimi – dla zainteresowanych literaturą, kulturą i naukami humanistycznymi – jest uchwytna, choćby intuicyjnie. Ale dla porządku dodam parę zdań wyjaśnienia. Krytyka pełni różne funkcje, również poznawcze, ale jej specyfiką jest wymiar praktyczny, wpływanie na przebiegające procesy artystyczne oraz te nienależące do świata sztuki. Krytycy literaccy dynamizują życie literackie oraz chcą poprzez artystyczne piśmiennictwo zmieniać świadomość i wrażliwość odbiorców. Takich pragmatycznych zamiarów nie ma nauka o literaturze, przynajmniej ta istniejąca od stuleci do końca XX wieku – jej propagatorzy chcą obiektywnie i wszechstronnie poznawać fakty i procesy literackie. W mojej koncepcji krytyki wyróżniam jej najważniejsze zadanie przemiany sztuki i ludzkiego świata, ale oprócz tej funkcji wyróżniam kolejne: estetyczno-ludyczną zbliżającą krytykę właśnie do działalności artystycznej, ekspresywną, wartościującą (o wiele bardziej niż nauka, której pewne modele zakładają brak ocen) i funkcję problematyzującą, najbardziej zbliżoną do nauki[1*].
Krytycy muszą umieć łączyć umiejętności pisarskie i badawcze oraz orientować się w rzeczywistości kulturowo-politycznej (politykę rozumiem, zgodnie z wielką tradycją antyku i chrześcijaństwa, jako domenę wspólnego dobra). Tworzą oni wizje i modele złożone z elementów sztuk, którymi się zajmują, można powiedzieć, że krytycy literaccy tworzą swego rodzaju literaturę o literaturze. A przy tym dokonują odkryć i zagospodarowują umysłowo nowe obszary sztuki słowa. W minionych dwu wiekach niewielu akademickich, zawodowych badaczy w Polsce poszerzyło wiedzę o literaturze tak wyraźnie, jak Mochnacki, Brzozowski, Irzykowski, Stempowski, Kijowski, Błoński czy odgrywający role krytyków pisarze: Mickiewicz, Norwid, Witkacy, Gombrowicz, Miłosz, Lem...
Podobnie było i w tym przypadku. Najwcześniejsze wypowiedzi o charakterze krytycznoliterackim, często bardziej dzięki intuicji niż analizom i wiedzy kontekstowej, opisywały podstawowe cechy wierszy i dramatów, odkrywały ukryte reguły konstrukcji i głębokie znaczenia, wprowadzały kolejne tematy dociekań prowadzonych później przez uczonych historyków literatury bardziej systematycznie i w języku naukowym. Ponadto, co istotne w działalności krytycznoliterackiej, pisanie o twórczości Karola Wojtyły, a potem o nowych dziełach Jana Pawła II, realizowało główną funkcję tej dziedziny aktywności językowej – wpływało na kształt kultury literackiej, a może także na ogólną świadomość polskiego społeczeństwa, biorąc pod uwagę wielkie zainteresowanie postacią Autora oraz jego powszechny autorytet.
Zgodzą się chyba wszyscy, że recepcyjny dorobek związany z tą jednostkową twórczością ułatwiał istnienie i życzliwe przyjęcie utworów trudnych, wymagających od odbiorców skupienia, wiedzy, intelektualnego wysiłku. Szczególnie było to ważne w ostatnim ćwierćwieczu, kiedy coraz większy wpływ miały w sztuce tendencje postmodernistyczne, traktujące literaturę jako grę językową lub dostarczanie „kulturalnej” rozrywki. Krytycznoliteracka recepcja dzieł naszego Autora, ukazująca jego silne związki z tradycją polskiej i światowej kultury, sprzyjała przynajmniej zainteresowaniu wielkimi dziełami narodowego i chrześcijańskiego dziedzictwa, nakłaniała uczestników życia artystycznego do kontynuacji szlachetnych wzorów przeszłości. Nie ulega też wątpliwości, że pisanie o twórczości świętego Papieża wpłynęło na utrwalenie treści religijnych w naszej kulturze, stwarzało szansę dla twórczości inspirowanej wiarą i wartościami chrześcijańskimi.
II
Od początku recepcji literackiej twórczości Wojtyły – Jana Pawła II kształtowały się dwie szkoły interpretacyjne. Zwolennicy pierwszej, zgodnie z regułami filologicznymi, starali się wyjaśniać styl, konstrukcję i znaczenia poszczególnych utworów, przynależność gatunkową i związki z pozostałymi faktami literackimi. Zwolennicy drugiego stanowiska, nie pomijając warstwy estetycznej, koncentrowali swe działania eksplikacyjne na podmiocie czynności twórczych, traktując utwory jako semiotyczny materiał dostarczający wiedzy o osobowości jednej z czołowych postaci swojej epoki. Dlatego często wiersze, dramaty i literacka proza stawały się źródłem informacji o kształtowaniu się światopoglądu i struktury emocjonalnej biskupa Krakowa i Rzymu. Rzeczą niezwykle ważną nie tylko dla literackiej publiczności było wyjaśnienie, skąd się wywodzą i co w pełni znaczą treści i akcje podejmowane podczas pontyfikatu, a więc działania ważne nie tylko dla miliardowej wspólnoty katolików, ale też choćby pośrednio dla całej współczesnej ludzkości.
Już pierwsze odczytania układały się dwutorowo. Wyjaśnianie znaczeń, odtworzenie poetyki, sądy o estetycznej wartości utworów – oto cele, które realizowali tacy komentatorzy, jak: Zygmunt Kubiak, Bolesław Taborski, Jan Okoń, Karl Dedecius, autor niniejszego wprowadzenia, a potem cała rzesza polonistów. Lecz interpretatorów interesowała także zagadka wpływu twórczości literackiej na umysłowość przywódcy Kościoła katolickiego, a pośrednio na program i styl historycznego pontyfikatu. Tym zajęli się Jarosław Maciejewski, Jan Błoński i w następnych latach piszący te słowa. Potem linię tę kontynuowali filozofowie i historycy idei, oprócz polskich badaczy wyraziste i trafne stanowisko zajął spolonizowany duchowo i językowo włoski filozof Rocco Buttiglione, bliski współpracownik Jana Pawła II.
Charakterystyczną sprawą dla początków procesu odbioru i wyjątkową w dziejach polskiej literatury (a także literatury innych krajów) były postulaty, żeby nie komentować, a nawet nie ogłaszać utworów tego właśnie Autora. Spowodowane to było nadzwyczajną pozycją Jana Pawła II, w tradycyjnych kategoriach literaturoznawczych można powiedzieć, że mieliśmy sytuację dominacji biografii nad dziełem. Szacunek dla Ojca Świętego albo przewidywana presja pozycji i autorytetu Namiestnika Chrystusowego – powodująca nieautentyczność odbioru, a szczególnie ocen – były przeświadczeniami wtedy nierzadko spotykanymi, choć tylko sporadycznie werbalizowanymi w przestrzeni publicznej. Te radykalne zastrzeżenia pojawiały się w druku rzadko, wychodziły za to spod pióra twórców dużego formatu. Takie stanowisko zajęli: znakomity prozaik Jerzy Andrzejewski, jeden z bardziej wtedy znanych w świecie polskich pisarzy, oraz wybitny krytyk Artur Sandauer. Skuteczność ich wypowiedzi zmniejszały widoczne czynniki pozamerytoryczne – u pierwszego pojawienie się konkurenta na rynku literackim (zwłaszcza międzynarodowym), u drugiego czynniki osobiste (ateizm) i polityczne (dyspozycyjność wobec władz kulturalnych PRL).
Jeszcze inne stanowisko zajął nestor polskich pisarzy, prezes największej wtedy organizacji pisarskiej, Jarosław Iwaszkiewicz. Nie zajął się problemami formalnymi ani szczegółowymi treściami dzieł Karola Wojtyły, ale relacjami polskiej kultury z tradycją oraz przyszłym funkcjonowaniem w kontekście światowej literatury: „razem z nim zasiadła na tronie watykańskim cała kultura polska. (...) Wnosi on na szerokie forum światowe nasze dziedzictwo, nasze formacje, nasze pojęcie o tolerancji, wolności, pokoju, nasze pojęcie o kulturze europejskiej”. Podobnie uniwersalistyczne spojrzenie zaprezentował wielki erudyta i eseista Zygmunt Kubiak, jeden z najwybitniejszych tłumaczy po wojnie. Wskazywał on na podobieństwa utworów Wojtyły do średniowiecznych misteriów i XVII-wiecznych alegorii, ponadto wymienił nazwisko Williama Blake’a.
Skoro piszemy o autorze Półmroku ludzkiego świata, trzeba wspomnieć o zainicjowanej przez niego dyskusji na temat pochodzenia głównego literackiego pseudonimu Karola Wojtyły. Zygmunt Kubiak uważał, że ten pseudonim został zaczerpnięty z powieści Jana Parandowskiego Powrót do życia wydanej w całości w 1961 roku. Utwór nawiązuje do przedwojennej książki Parandowskiego Niebo w płomieniach, której bohater Teofil Grodzicki w młodości traci wiarę. Natomiast Powrót do życia pokazuje go jako człowieka religijnego. Głównym bohaterem tej powieści jest Andrzej Jawień, malarz, który wydostał się z Auschwitz i dalsze lata okupacji spędzał w wiejskim dworku razem z ukrywającymi się tam ludźmi.
Podobnie sądziła uczona siostra Alina Merdas ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Serca Jezusa – Sacré Coeur, członek PEN Clubu, pisząc w dominikańskim miesięczniku „W Drodze”: „Andrzej Jawień jest malarzem. (...) W atmosferze przyjaźni, w blaskach rodzącej się miłości do ukrywającej się tam siostry Teofila Grodzickiego, wraca do życia – staje się na nowo sobą, artystą, zaczyna malować. A powstające pod jego pędzlem dzieła sztuki pozwalają i innym odnaleźć siebie i wydobyć na jaw to dobro, które w nim tkwi. (...) Wydaje się, że interpretując w ten sposób powieść Parandowskiego, można odnaleźć motywy, które skłoniły księdza Wojtyłę do wybrania dla siebie pseudonimu »Andrzej Jawień«. Kapłan, naukowiec, człowiek refleksji chyba nie mógł sobie nie zadać pytania, czy wolno przeznaczyć czas na twórczość poetycką”[2*].
Nawiązania do powieści klasyka prozy i największego krzewiciela kultury antycznej w Polsce dobrze świadczyły o erudycji i wnikliwości obojga badaczy, ale okazały się nadinterpretacją. Sprawę pseudonimu wyjaśnił parę lat później profesor Jan Okoń, informując, że decyzja zapadła wcześniej, kiedy jako młody wikary Wojtyła został w lipcu 1949 roku skierowany do pracy duszpasterskiej we wsi Niegowić w powiecie wielickim; tam zetknął się z nazwiskiem Jawień. Karol Wojtyła nie znał wtedy żadnej z wymienionych powieści Parandowskiego. Mimo niezgodności z faktami mamy tu do czynienia z dobrym przykładem krytycznoliterackiej twórczości – tworzeniem konceptów, intelektualnych fabuł, czasem nawet mitów, swoistej kontr- czy nadliteratury, o czym celnie pisali znawcy i mistrzowie krytyki Andrzej Kijowski i Janusz Sławiński.
Wspomniana siostra Alina Merdas, autorka kilku książek o Norwidzie i rozpraw o romantyzmie, publicystka i tłumaczka, a przede wszystkim osoba subtelna i o głębokiej kulturze, wydrukowała studium o poemacie Karola Wojtyły pod tytułem Matka, w którym najcenniejsze były nawiązania do tradycji: „Poemat Matka Andrzeja Jawienia można właściwie rozpatrywać w kontekście Pieśni nad pieśniami: jest obrazem szczęścia Oblubienicy, która odnalazła Umiłowanego już na zawsze, jest historią duszy Matki Chrystusa. (...) Maryja opowiada, wraca wspomnieniami, zatrzymuje się refleksją nad Synem swojej miłości, Synem trudnym i wielkim, który stawszy się kiedyś Jej ciałem, przemienił całe życie, a teraz spotkał się na progu wieczności i objął nowym czasem”[3*].
We wrześniu 1980 wydawnictwo Znak wydrukowało tom zebranych utworów literackich Karola Wojtyły w wyborze i układzie Marka Skwarnickiego i Jerzego Turowicza, a filologicznym opracowaniu Jana Okonia. Ukazanie się Poezji i dramatów, zawierających nowe teksty, zdynamizowało recepcję, powodując pojawienie się liczniejszych wypowiedzi krytycznoliterackich i naukowych, oraz umożliwiło teatralne inscenizacje, prezentacje radiowe i telewizyjne oraz adaptacje filmowe.
W końcu owego roku, przełomowego w dwudziestowiecznej historii Polski, wypowiedział się o poezji Karola Wojtyły najwybitniejszy poeta-kapłan, ksiądz Jan Twardowski, i z właściwą sobie serdecznością powitał nowego kolegę po piórze. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia ukazała się w czasopiśmie „Radio i Telewizja” jego wypowiedź na ten temat. Starał się wyjaśnić zagadkę wieloletniego milczenia o twórczości poetyckiej Wojtyły: „Jest to poezja na wskroś religijna, wysnuta z ducha Pisma Świętego i modlitwy. Poezja zupełnie odrębna, niepowtarzalna, niepodobna do żadnej, jaka ukazywała się wtedy, kiedy poeta ją pisał. Przemilczana przez polską krytykę poetycką: sam Bóg ją wydobył. (...) Poezja Karola Wojtyły jest sztuką poezji moralnej, a nie dydaktycznej”[4*]. Jan Twardowski, mistrz sztuki poetyckiej, z niezrównaną spostrzegawczością dostrzegł sprawność warsztatu poetyckiego Wojtyły nawet w drobnych sprawach. Choćby tytułowanie utworów, w tamtym czasie lekceważone przez poetów, o czym świadczą często spotykane numery lub gwiazdki zamiast porządnych tytułów: „W poezji Karola Wojtyły uderza mądrość tytułu jako syntezy wiersza. Zwracają uwagę doskonałe tytuły”.
Interesująca była reakcja znanego poety i tłumacza, cieszącego się dużym uznaniem środowiska literackiego (prezesa SPP w latach 1996–1999) Mariana Grześczaka, kontynuatora nurtów awangardowych. W lutym 1981 roku poświęcił liryce Wojtyły felieton z cyklu Rzecz gustu[5*]. Wierszopisarstwo ówczesnego Papieża wywarło na nim duże wrażenie stylistyczną odrębnością, „retorycznym sposobem wysławiania, szanującym ucho słuchacza, zawsze wrażliwe na pewną podniosłość”. Ten retoryczny styl, zarazem liryczny, przenika – zdaniem Grześczaka – cały język papieskiego nauczania.
Chcąc precyzyjnie określić prawidła poetyckiej mowy Karola Wojtyły, posługuje się poeta w roli krytyka porównaniem jej do teorii Tadeusza Peipera, nazywanego w międzywojniu „papieżem awangardy”. Chodzi o jego koncepcję „zdania rozkwitającego” i „poematu rozkwitającego”. Grześczak porównywał obu poetów nie po to, żeby analizować podobieństwa, przeciwnie: „Poezje Karola Wojtyły są całkowitą odwrotnością «poematu rozkwitającego». Ruch w nich jest nie odśrodkowy, lecz dośrodkowy. Autor gromadzi budulec poetycki, puszcza go w ruch, przygląda mu się, cedzi, przesiewa, eliminuje, by na końcu dojść do sedna”.
Interesujące były również uwagi Mariana Grześczaka o stosunku do romantyzmu. Mimo duchowej bliskości z nim Wojtyła opowiada się za „pragmatyczną koncepcją sztuki, która pozostając artystyczną wizją, jest zarazem realnym spełnieniem”. Przejawia się ta skłonność w odejściu od dominacji wyobraźni ku refleksji. Grześczak dokonał też osobliwych przewartościowań wewnątrz twórczości autora Pieśni o blasku wody. Wśród tekstów „ku teatrowi nachylonych” najwyżej ceni Promieniowanie ojcostwa, w następujący sposób uzasadniając swój wybór: „nie rozkłada poezji na działania, lecz na myśli. Nie tropi egzystencji, lecz esencję, nie zajmuje się historią człowieczego losu, lecz losem człowieczego bytu”. Za jeden ze wspanialszych obrazów poetyckich uznaje taki oto: „trawy biegną po krawędziach wiatru”, a takie środki poetyckie mają zbliżać do poznania tajemnicy.
Tak wyrazista aksjologicznie i formalnie twórczość, jak ta zaprezentowana przez Karola Wojtyłę, musiała wywoływać różnorodne reakcje, nie tylko aprobatę. Jeżeli dodamy jeszcze bezprecedensową pozycję Autora na scenie światowej i niezwykle dramatyczne wydarzenia społeczno-polityczne rozgrywające się w Polsce czasów pierwszej „Solidarności” i wojny polsko-jaruzelskiej, otrzymamy wybuchową mieszankę. Większość uczestników życia literackiego zachowywała takt i rozumiejąc kontekstowe uwikłania, krytyczne osądy omawianej tu twórczości wyrażała prywatnie.
Jedną z większych batalii intelektualnych wywołał Artur Sandauer. W przedrukowanej w niniejszej antologii napastliwej wypowiedzi zdyskredytował estetyczną jakość utworów Wojtyły[6*]. Jak można się było spodziewać, wystąpienie znanego krytyka wywołało polemiczne echa. Najciekawsza była odpowiedź Michała Komara, który już w następnym numerze „Polityki” starł się z autorem Dla każdego coś przykrego. Komar był wtedy młodym krytykiem i eseistą, choć już autorem kilku dobrze przyjętych książek. Wedle niego Sandauer nie przeczytał ani utworów Wojtyły, ani wstępu Marka Skwarnickiego. Dlatego nie uchwycił istoty tak surowo ocenianej twórczości, a jego demaskatorskie analizy trafiały w próżnię[7*].
Michał Komar zarzucał Sandauerowi, że tendencyjnie wyostrzył swoje uwagi, zaprzeczając swojej wcześniejszej praktyce krytycznej. Na przykład Komara zaskoczył zarzut, że młody Wojtyła posługiwał się neologizmami i archaizmami: „Bo czy posługiwanie się neologizmami i archaizmami z góry przesądza o małoważności poezji? Sądzę, że Sandauer, autor prac o Leśmianie lub np. o pisarstwie Jamesa Joyce’a, stanowczo zaprotestuje przeciw temu twierdzeniu. Co zaś oznacza nieopatrzona żadnym sensownym komentarzem uwaga o «rażących błędach»? Wygląda na to, że zawsze w zgodzie ze swym zawołaniem wojennym («Sandauer wie lepiej») krytyk uznał, że objaśnianie kryteriów, którymi się posługuje, byłoby poniżej jego godności. Przecież i tak wie lepiej: trzeba mu wierzyć na słowo. Sprawa ociera się o szaleństwo. Ale jest to szaleństwo wyjątkowo metodyczne”.
Wspomnianą metodą była charakterystyczna dla późnego Sandauera umiejętność nierozumienia intencji autora i podstawowych sensów atakowanych utworów. Wypunktował to Michał Komar efektownie stylistycznie: „każde dzieło jest dlań niebezpiecznym, rozwścieczającym wyzwaniem. Musi je zatem unieruchomić. Zamknąć w wykoncypowanym schemacie nieznaczenia. Niszczyć – aby być!”. Najdotkliwszy zarzut Komara dotyczył wymiaru moralnego polemiki Sandauera, pozamerytorycznych motywacji i wyrachowania. Od lat znany był autor Bez taryfy ulgowej z przebiegłości i dyspozycyjności wobec polityki kulturalnej rządu – był w opozycji do pisarzy opozycyjnych wobec władz komunistycznych: „Poezje i dramaty ukazały się w 1979 roku. Dlaczego Sandauer czekał aż trzy lata? A dlaczego zaatakował Ciemności... [kryją ziemię] w chwili, gdy powieść Andrzejewskiego nie była dostępna? (...) W 1956 powiedział: «Odwaga staniała, rozum podrożał». I odtąd wierzy, że odwagę i rozum trzeba stosować oddzielnie. Dlaczego czekał trzy lata?”.
Podsumowaniem pierwszej dekady komentowania poezji Karola Wojtyły okazała się książka profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, eseisty i powieściopisarza Wiesława Pawła Szymańskiego Z mroku korzeni[8*]. Niewielka książeczka (92 strony) stanowiła próbę pełnej monografii liryki Wojtyły. Przeważa analiza immanentna, ale nierzadko Szymański wchodzi w rolę historyka literatury, sytuując tę lirykę na tle całego polskiego pisarstwa. Trafiają się czasem zbyt szczegółowe analizy, za duże sekwencje cytatów, wnioski znane z wcześniejszych prac: poezja myśli, podobieństwa stylistyczne do krakowskiej awangardy, racjonalny opis doznań mistycznych i analityczne podejście do wiary, dominacja powagi i mało elementów humorystycznych.
Poznawczo cenne były podejmowane przez Szymańskiego próby pokazania literackiego rodowodu i kontekstów poezji Karola Wojtyły. Raczej minimalizował Szymański zależność od współczesnej sztuki słowa, natomiast podkreślał silne związki z romantyzmem, jako jeden z pierwszych dostrzegł wagę pierwiastków mesjanistycznych: „Poezja Karola Wojtyły mieści się całkowicie w wielkim kanonie polskiej poezji romantycznej. Zasila owo morze czy tylko jezioro. Nie uległa jedynie presji nowoczesnej estetyki. Nawet motywów wyraźnie współczesnych, przynależących do dwudziestowiecznej cywilizacji, niezmiernie w niej mało i są w gruncie rzeczy »słabo funkcjonalne«. (...) W dwu innych poematach (Myśląc Ojczyzna... Stanisław) znajdzie się Karol Wojtyła blisko polskiego romantyzmu. Tej jego wartości, która go odróżnia zdecydowanie od romantyzmu europejskiego i stanowi istotę kultury polskiej. Myślę o mesjanizmie”.
Szymański dostrzega jednak różnice między artystyczną filozofią Wojtyły a romantyków. Na podstawie poetyckiego „reportażu” Wędrówka do miejsc świętych formułuje krytyk następujący wniosek: „samotność bohatera w interpretowanym poemacie nie jest samotnością romantyczną. Jest samotnością wybraną, wyrozumowaną, odkrytą na drodze myśli, która zeszła w głąb, do samego dna. «Jestem sam na sam», bo oddałem się Jemu. Jestem w nim”. Interesująco pisał autor Z mroku korzeni o centralnej wartości aksjologii Wojtyłowej, o miłości, której chrześcijańskie rozumienie oddziela go od czołowych liryków współczesnych: „Głęboko metafizyczno-religijne rozumienie miłości wyłącza w jakimś sensie poezję Karola Wojtyły z szerokiego obszaru współczesnej liryki polskiej. Nie spotkamy się z nim ani w poezji Miłosza, ani w poezji Herberta, ani u Szymborskiej czy Różewicza”.
Zgodnie z elementarnymi obowiązkami krytyki nie uchyla się Szymański od wartościowania zarówno całego dorobku poetyckiego, jak i poszczególnych utworów. Jego oceny sprawiają rozkosz miłośnikowi tej poezji, choć mogą budzić sceptycyzm historyka literatury: „najpiękniejszym i najgłębszym poematem o pracy w literaturze polskiej jest utwór Wojtyły pod tytułem Kamieniołom. (...) Nie znam innego utworu poetyckiego [Stanisław – przyp. K.D.], w którym by równie zwięźle ukazany został dramat i istota historii mojej ojczyzny. (...) Finał poematu jest jednym z najgłębszych, jeśli nie najgłębszym opisem prawdy «ziemi polskiej». Utwór ten winien się znaleźć we wszystkich antologiach polskiej liryki”. Brak obfitego obrazowania, bujnej metaforyki, ciągi rozmyślań – cechy nużące wielu czytelników – wyjaśnia autor Neosymbolizmu... i późniejszych Uroków dworu artystyczną logiką, a nawet widzi w tym oryginalność.
III
Recepcja dramaturgii Karola Wojtyły przebiegała nieco inaczej niż utworów poetyckich. Świadectwami recepcji są nie tylko komentarze po wydrukowaniu utworów dramatycznych, ale też, czasem w większej mierze, pisemne reakcje na spektakle w tradycyjnych teatrach albo w telewizji i radiu. Dodatkowe znaczenie miało napisanie przez Wojtyłę kilku artykułów na teatralne tematy, co wpłynęło na rozumienie jego dramatów, a zarazem teksty te stały się przedmiotem analiz.
Pierwsi komentatorzy dramatopisarstwa nie znali całości jego dorobku w tej dziedzinie. Publikacja Poezji i dramatów spowodowała pojawienie się recenzji i czasem szkiców teatrologicznych. Pierwszą ważną recenzję opublikował Zygmunt Greń, główny krytyk teatralny krakowskiego „Życia Literackiego”. W artykule wydrukowanym jeszcze w grudniu 1980 roku na łamach wspomnianego tygodnika[9*] najpierw zajął się wyjaśnieniem braku oddźwięku na pierwodruki dramatów Wojtyły, tłumacząc owe przemilczenia specyfiką ówczesnej świadomości literackiej i teatralnej: „Nie doceniono by przecież nikogo, kto by mówił i pokazywał w swej twórczości, że głównym elementem dramatu i teatru jest słowo! Słowo w dodatku znaczące. Od stulecia już blisko wzrastała w teatrze tendencja zupełnie przeciwna, a od ponad dwudziestu lat zdołała niemal zapanować nad umysłami i pomysłami twórców. Nieliczni się jej przeciwstawili. I teraz właśnie oni otrzymali z dawna oczekiwaną pomoc i odsiecz”.
Jak wspomniałem, charakterystyczną cechą odbioru wszystkich utworów Karola Wojtyły było przechodzenie z obszaru literackiego na inne pola jego aktywności. Także Greń starał się pokazać, jak współistnieją w działalności Jana Pawła II energie artystyczne i duszpasterskie: „Siłę swego słowa i możliwości słowa demonstruje Papież w każdym przemówieniu i podczas każdej zagranicznej podróży. I dlatego książka Karola Wojtyły może wpłynąć na stopniową, i tak przecież nieuchronną przemianę teatralnych gustów i dociekań”. Skoro nie przedrukowuję całości cennego szkicu krakowskiego krytyka teatralnego, zacytujmy więcej jego uwag, zwłaszcza o oryginalności Brata naszego Boga: „Skupiona wola jednostki. Jej oddziaływanie na bezkształtny z początku i z pozoru tłum. Misja. Tego tonu w naszym powojennym dramacie nie było. Może nawet w europejskim, w tamtym czasie zmierzającym już coraz wyraźniej w kierunku dramaturgii absurdu”. Zygmunt Greń przedstawił również śmiałą paralelę z dramaturgią Alberta Camusa, którą tak scharakteryzował: „Pozbawione wprawdzie Boga, były [dramaty Camusa – przyp. K.D.] jednak równie namiętne, niecierpliwe, równie pełne niepokoju o los człowieka i kreujące bohaterów zdążających do ostateczności, quia absurdum. Na pytanie o moralność odpowiadały negatywnie, ale gdyby mogły sformułować równocześnie swoje przeciwieństwo, odpowiedź pozytywną, byłaby ona podobna do tej, jaka znalazła się w dramacie Karola Wojtyły”.
Premiera Brata naszego Boga 13 grudnia 1981 roku w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego spowodowała nową falę komentarzy dotyczących dramatów Wojtyły. Inscenizacja Krystyny Skuszanki wywołała ogromne zainteresowanie publiczności, środków masowego przekazu i krytyki teatralnej. Były trudności z kupieniem biletu na zwyczajne spektakle, a dostanie się na premierę wymagało niezwykłych starań. Widzowie byli wręcz niezwykle zróżnicowani, takie kontrasty rzadko zdarzały się w PRL, ale możliwe były tylko w niej i tylko w okresie schyłkowym. Przypomnijmy, jak przedstawiał premierową publiczność wieloletni redaktor działu kulturalnego „Tygodnika Powszechnego” i krytyk teatralny, Bronisław Mamoń: „Na widowni zasiedli: Kardynał, członkowie KC [Komitetu Centralnego PZPR – przyp. K.D.], siostry zakonne w habitach, aktywiści partyjni, świat artystyczny i intelektualny Krakowa, radni miejscy, dziennikarze, młodzież studencka i co obrotniejsze gospodynie domowe”[10*].
Po krakowskiej (i światowej) premierze posypały się recenzje prasowe, a nawet obszerne szkice rozmaicie oceniające zarówno inscenizację, jak i sztukę. Najpierw oddajmy jednak głos reżyserce, która w wywiadzie dla „WTK. Tygodnika Katolickiego” podzieliła się doświadczeniami w pracy nad uteatralnieniem Brata...[11*]. Przede wszystkim Krystyna Skuszanka podkreśliła sceniczną wartość utworu: „Moim zdaniem lansowanie opinii o nieteatralności tego wielkiego filozoficznego dramatu jest nieuzasadnione. Brat naszego Boga jak każdy dramat wymaga pewnego opracowania i przystosowania do formuły inscenizacji, ale przecież podobnie pracowałam nad wielkim dramatem Szekspira, Mickiewicza czy Słowackiego. (...) Autor dokonuje jakby ciągłych poprawek do własnego przewodu myślowego. I tu ujawnia się wspaniały żywioł wewnętrznego dramatu człowieka”.
Zapytana, co zainteresowało ją z nieteatralnych aspektów dzieła, Skuszanka wskazała na głównego bohatera Adama Chmielowskiego – Brata Alberta: „Dotknięcie tajemnicy przeobrażenia artysty w samarytanina, wielkiego artysty obdarzonego nieprzeciętną umysłowością i talentem – w wielkiego samarytanina, biorącego na swe barki odpowiedzialność za losy ludzi i bieg historii”. Jako doświadczona reżyserka dostrzegła również możliwość przemiany świadomości teatralnej, a nawet sytuacji teatru w Polsce: „Myślę tu o wzmocnieniu prestiżu teatru, który w Polsce ostatnio dość podupadł. Myślę o odbudowaniu zaufania do słowa, a także odbudowaniu idei zespołowego działania”.
Odbiór spektaklu w Teatrze im. Słowackiego wyróżniały dwie cechy na tle standardowych zwyczajów recepcyjnych. Po pierwsze, prawie wszyscy piszący o tej prapremierze czynili niemal automatycznie uwagi o kłopotliwym odczuwaniu presji, jaką wywiera pozaliteracki autorytet i charyzma Jana Pawła II. Najobszerniej opisał tę niewygodną dla krytyków sytuację Tadeusz Nyczek, który z humorem i wyobraźnią zarysował kilka możliwych modeli i rzeczywistych reakcji na sztukę młodego Karola Wojtyły (w szkicu przedrukowanym w niniejszym tomie). Jego zdaniem wypowiedzi oceniające Brata... były w dużej mierze zaprogramowane z góry przez stereotypy obyczajów środowiska artystycznego lub przez mechanizmy zbiorowych reakcji na dzieła wielkich lub sławnych ludzi czynu.
Również znakomity pisarz Jan Józef Szczepański, który zawodowo zajmował się recenzowaniem, wspominając o aurze sensacji towarzyszącej spektaklowi tak wtedy widział trudności: „Niezwykłość osoby Autora ciąży przemożnie nad tekstem dzieła, nad walorami realizacji scenicznej, nad postawą odbiorczą widza”[12*]. O zastrzeżeniach Jerzego Andrzejewskiego i reakcjach na nie wspomnimy w innym miejscu (tekst jest przedrukowany w niniejszej antologii).
Drugą cechą wyodrębniającą odbiór Brata naszego Boga były próby ukazania pozaartystycznego znaczenia i wpływu dzieła na realny świat. Zazwyczaj nie spotyka się takiego podejścia przy recenzowaniu utworów kolegów ze związku pisarzy, natomiast trudno pominąć pytanie, czy istnieje łączność między dramatem napisanym przez wikarego z Niegowici a działalnością Chrystusowego Namiestnika i najwyższego kapłana Kościoła rzymskokatolickiego. Tak więc krytyk „Teatru” Stanisław Edward Bury dostrzegł związek sztuki o Bracie Albercie z encykliką O Bożym miłosierdziu: „Myśli zawarte we wspomnianej encyklice rodziły się i przebijały na świat już w okresie powstawania omawianej sztuki, a więc jeszcze w latach 1945–1949, i stanowiły jej napędową siłę kreacyjną. (...) zarówno sztuka, jak i encyklika przywracają miłosierdziu jego istotny, głęboki, humanistyczny sens”[13*].
Wspomniany Jan Józef Szczepański rozszerzył perspektywę porównań, starając się dostrzec podstawowe pierwiastki światopoglądu Brata naszego Boga w całym pontyfikacie, a nawet w nowatorskich tendencjach współczesnego katolicyzmu. Prezes Związku Literatów Polskich (następca na tym stanowisku Jarosława Iwaszkiewicza) podkreślił wagę powojennych lat, kiedy przyszły Papież dojrzewał intelektualnie w sytuacji konfliktu między marksizmem a chrześcijaństwem. Perypetie Adama Chmielowskiego przedstawione w omawianej sztuce były prefiguracją spraw dzisiaj o zasięgu globalnym: „Krytyka tradycyjnego miłosierdzia, jakim Kościół zwykł był reagować na problem społecznego upośledzenia (miłosierdzie w postaci zinstytucjonalizowanej filantropii) zderza się z krytyką techniki budowy sprawiedliwego świata bez udziału miłosierdzia i bez metafizycznej perspektywy. Wątek tego sporu (...) to zarazem jeden z najistotniejszych wątków publicznej działalności dzisiejszego Papieża oraz antycypacja przemian w postawach społecznych Kościoła, który na naszych oczach zrywa sojusze z doczesną władzą i przechodzi na pozycje wydziedziczonych”.
W kwestii samej inscenizacji Krystyny Skuszanki zapisali krytycy teatralni różnorodne opinie. Przeważały niewysokie oceny, inaczej oceniła Marta Fik, pisząc w przedrukowanym tu tekście, że było to „jedno z ciekawszych i ambitniejszych dokonań teatralnych ostatnich sezonów”. Również Bronisław Mamoń w cytowanym już artykule określił spektakl jako „ważne osiągnięcie teatralne”, a choć poszczególne części różnie oceniał, to przeważały pochwały: „Spektakl ten ma wiele pięknych miejsc. Znakomita część środkowa W podziemiach gniewu; urasta ona do wielkiego teatru, jaki Skuszanka ujawniła już niejeden raz w swoich najlepszych inscenizacjach dramatu romantycznego”. Za to Tadeusz Nyczek dowcipnie i miejscami bez litości pokazał płycizny reżyserii.
Najostrzej ocenił spektakl w Teatrze im. Słowackiego i samą sztukę Jan Koniecpolski (ówczesny pseudonim Tadeusza Słobodzianka) w tygodniku „Polityka”[14*], organie marksistowskich reformatorów. W nieco złośliwym felietonie rozprawił się z całą, jego zdaniem, zbyt uroczystą aurą i rozdętą akcją reklamową. W jego wizji ofiarą złudzenia padli wszyscy: państwowe radio i telewizja, świeckie teatry i katolickie czasopisma. Tendencyjne podejście Koniecpolskiego demaskuje jego brutalny argument ad personam, zdradzający polityczne motywy ataku: „Raczej jest ona [Skuszanka – przyp. K.D.] polskim Claudelem i niczym ów francuski pisarz doznała nagłego olśnienia. Z tą tylko różnicą, że nie w katedrze Notre-Dame, a w szczytowo-kryzysowym momencie swojej dyrekcji, co w dodatku i niechcący zbiegło się z trzęsieniem stołków po Sierpniu” [1980 roku – przyp. K.D.].
Z energicznym recenzentem „Polityki” spokojnie i erudycyjnie polemizował wydawca literackich pism Karola Wojtyły, profesor Jan Okoń, w „Przeglądzie Powszechnym”[15*]. Bronił wartości Brata naszego Boga, a nawet walorów biografii i malarstwa Adama Chmielowskiego. Okoń rozumiał jednak rozczarowanie Koniecpolskiego inscenizacją, która i jemu wydała się ideowo nietrafna.
Jak wspomniałem na początku wprowadzenia, byli tacy badacze twórczości naszego pisarza, którzy zajmowali się nim przez wiele lat i pozostawili sporo cennych wypowiedzi. Już w 1981 Jan Ciechowicz opublikował nowatorską rozprawę o teatralnym światopoglądzie Wojtyły, przedrukowaną w niniejszym tomie. Nie można jednak nie wspomnieć o niezwykle cennym szkicu z 1987 roku[16*]. W podtytule Ciechowicz precyzował, że chodzi jedynie o Brata naszego Boga, ale wstępna część naukowego eseju dotyczyła młodzieńczych przeżyć i utworów Wojtyły, wedle badacza stanowiących „silną podstawę dla poetyki i ideologii Brata...”. W dramatach Hiob oraz Jeremiasz dostrzegał Ciechowicz intensywne wtapianie teraźniejszości w przeszłości i wkraczanie w nadnaturalny porządek rzeczywistości. W historii, a nawet w archetypach, szukał młody Wojtyła kluczy do rozumienia wojennej rzeczywistości. Przytoczmy choć parę zdań gdańskiego teatrologa o formie biblijnych dramatów: „Buduje świat przedstawiony w oparciu o położone obok siebie monologizacje. Potrafi rozmawiać różnymi językami. Wyraźnie opowiada się za dramatem ascezy, surowej formy. Dialog myśli jest tu ważniejszy od fabuły (z dużą odpornością na retorykę i «przegadanie»)”.
W wymiarze filozoficznych znaczeń Brata naszego Boga Jan Ciechowicz nie wprowadził nowych pomysłów, za to pokazał jak nikt dotąd „ukryte bogactwo” teatralnych konwencji. Konstrukcja głównego bohatera wskazuje na związki z dramatem hagiograficznym i biograficznym, a eksponowanie duchowej przemiany postaci świadczy o powiązaniach z poetyką romantyzmu. Główny antagonista, Nieznajomy, znany jest dobrze w tradycji polskiego dramatu, zaczynając od romantyzmu. Ciechowicz zauważa nawet pewne podobieństwa z teatralną estetyką Brechta, by na końcu pokazać zaskoczonemu czytelnikowi oszałamiającą wręcz różnorodność dramaturgicznych wzorów wykorzystanych w Bracie naszego Boga: „Może uchodzić za dramat niesceniczny (m.in. nasycenie elementami lirycznymi i epickimi, montażowa, luźna kompozycja) albo za dramat poetycki (czytaj: metaforyczny, misteryjny, fantastyczny, dramat przypowieść). Jednocześnie nie przestaje być dramatem hagiograficznym w odmianie psychoanalitycznej; dramatem wnętrza. A także dramatem politycznym, historycznym; traktatem, rozważaniem”.
Inny wieloletni badacz dramatów Wojtyłowych, londyński poeta, tłumacz i krytyk teatralny, Bolesław Taborski, był autorem pierwszej książki o tym zjawisku. Jego Karola Wojtyły dramaturgia wnętrza ogłoszona drukiem przez wydawnictwo KUL wieńczyła pierwszy okres poznawania dramatycznych dzieł przyszłego Papieża. Usytuowanie Taborskiego było oryginalne, ponieważ od wczesnej młodości przebywał w Wielkiej Brytanii, swobodnie posługiwał się językiem angielskim, był dobrze zakorzeniony w anglosaskiej kulturze; szczególnie interesował się brytyjskim teatrem i przez dziesięciolecia informował polską publiczność o angielskim życiu kulturalnym na łamach czasopism i poprzez fale radiowe BBC, gdzie był redaktorem.
W całej książce starał się Taborski uzasadnić, że mamy do czynienia z „zadziwiająco konsekwentną nowoczesną formą teatru misteryjnego”. Szczegółowo ukazał filologiczne paralele w młodzieńczych dramatach. Był konsekwentny w ich dowartościowaniu (dodam szczerze: w przecenianiu), porównując je z dziełami Skargi, Słowackiego, Wyspiańskiego, Biblią. O młodzieńczym Jeremiaszu pisał tak oto: „Ta najbardziej polska ze sztuk Karola Wojtyły ma nie mniej uniwersalne walory od pozostałych (...). Nie ma wielu współczesnych sztuk tak idealnie nadających się do przedstawienia w kościele i czyniących taki użytek z sekwencji liturgicznych. Wojtyła, pisząc swój dramat, przypuszczalnie nie znał Mordu w katedrze Eliota. (...) w katedrze Wyspiańskiego (z Akropolis) nie odbywa się nabożeństwo. Natomiast dla Wojtyły sacrum jest sprawą o pierwszorzędnym znaczeniu”.
Niewątpliwie trafne były uwagi Taborskiego o konstrukcji dramatów Wojtyły i związkach z tradycją, ale te sprawy skomentowali, czasem dokładniej, historycy literatury. Od Taborskiego oczekiwaliśmy umieszczenia dramaturgii Wojtyły na tle współczesnego dramatu światowego. I nie zawiedliśmy się, tym bardziej że emigracyjny poeta i krytyk nie uchylał się od ocen. Spotyka się opinie, że Przed sklepem jubilera jest nużącym utworem, staroświecko moralistycznym. Dla Taborskiego odwrotnie – brak efektów teatralnych, tradycyjnych ról do efektownego zagrania, przesycenie refleksją czyni ten dramat wręcz awangardowym: „W r. 1960 był to nawet utwór nowatorski w swej warstwie dramaturgicznej. Poza paroma bardzo krótkimi scenami (tak krótkimi, że trzeba je raczej określić jako miniscenki) sztuka składa się z monologów, wygłaszanych przez postacie, znajdujące się razem na scenie, ale nierozmawiające ze sobą bezpośrednio. Przypomina to eksperyment formalny uprawiany później (od r. 1968) przez Harolda Pintera w sztukach takich, jak Krajobraz, Milczenie czy Głosy rodzinne, z tym, że w przeciwieństwie do tych utworów forma Przed sklepem jubilera nie ma na celu wyrażenia absolutnej niemożności komunikowania się ludzi ze sobą”.
W omawianej teraz monografii Bolesława Taborskiego parokrotnie pojawiają się porównania nie tylko z późniejszym laureatem Nagrody Nobla, angielskim pisarzem i reżyserem Pinterem, ale też z wcześniejszym laureatem tej najważniejszej wtedy nagrody literackiej na świecie, z Eliotem, najwybitniejszym poetą anglojęzycznym w XX wieku. Istnieją wedle Taborskiego liczne podobieństwa artystycznego języka obu pisarzy: swobodny, biały wiersz o zmiennym rytmie, „konwersacyjny styl” dramatów, podobna koncepcja czasu (o czym pisał amerykański krytyk Sheldon Vanauken). Taborski dostrzegał również analogie wersyfikacyjne z poezją Charlesa Péguya, a światopoglądowe – z Claudelem.
Bolesław Taborski był nie tylko wytrawnym teatrologiem i krytykiem teatralnym zorientowanym w światowej dramaturgii, jak chyba wtedy żaden z Polaków, gdyż jako wysłannik BBC uczestniczył regularnie w festiwalach teatralnych na Zachodzie. Był również poetą, współtwórcą grupy poetyckiej, reprezentującej nowe pokolenie emigracji, związanej z londyńskimi czasopismami „Merkuriusz” i „Kontynenty”, a potem autorem wielu zbiorów liryki. W książeczce o dramatach Wojtyły może zbyt rzadko pojawiał się jako artysta słowa. Ale zdarzały się piękne fragmenty, a na stronie 43 błysnął talentem poetyckim, łącząc w niezwykłym obrazie różne wymiary rzeczywistości: elementy fikcji literackiej, procesu twórczego, religijności i narodowego wymiaru historii. Udowodnił, że krytyka jest również (choć nie tylko) dziedziną literatury pięknej: „22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich miało miejsce wydarzenie o charakterze religijnym, ale – marginesowo przynajmniej – był to też ewenement bez precedensu w całych dziejach światowej dramaturgii: w obliczu miliona z górą świadków dramaturg beatyfikował protagonistę jednej ze swych sztuk. Ów wzruszający i podniosły akt był kulminacją fascynacji Karola Wojtyły postacią Adama Chmielowskiego – Brata Alberta, sięgającej lat wczesnej młodości”.
IV
Lata 90. przyniosły mniej poznawczych osiągnięć i efektownych starć intelektualnych. Podstawowe paradygmaty interpretacyjne zostały wcześniej skonstruowane, a ich możliwości w dużej mierze wyczerpane; dodatkową przyczyną interpretacyjnego zastoju była mała objętość – wąsko pojmowanego – literackiego dorobku Karola Wojtyły, znane wówczas poezje liczyły około 100 stron, dramaty 150, juwenilia dodatkowo niecałe 100. Dlatego najwartościowsze studia tamtej dekady dotyczyły nowych faktów literackich: kaznodziejstwa, przemówień, estetycznego wymiaru tekstów naukowych. Czymś wyjątkowym była rozprawa Zbigniewa Władysława Solskiego, w nowy sposób ukazująca znaną od początku dramaturgię Wojtyły (przedrukowana w tej książce).
Przykładem budzącej ambiwalentne uczucia działalności krytycznej była książka Waldemara Smaszcza Słowo poetyckie Karola Wojtyły (Warszawa 1998). Badacz był znany z wcześniejszych publikacji na ten temat (na przykład artykuł Profile człowieka w tygodniku PAX-u „Kierunki” z roku 1987 nr 27). Monografia twórczości Karola Wojtyły napisana została w konwencji pracy popularnonaukowej i gawędy literackiej. Z jednej strony podziw budziła ambicja krytyka niekorzystającego z dorobku poprzedników, ba, nienawiązującego żadnego dialogu z wcześniejszymi pracami. Z drugiej strony irytowała nonszalancja – odrzucenie dotychczasowego dorobku recepcyjnego, niezacytowanie (w tomie liczącym 169 stron) choćby jednego tekstu wojtyłologicznego o charakterze krytycznoliterackim albo naukowym.
Kolejna faza procesu wartościowej recepcji związana była z pojawianiem się nowych obszarów badawczych, czyli zbioru nieznanych wcześniej utworów dostojnego Autora. Zwrócono uwagę na coraz liczniejsze teksty Ojca Świętego, który przecież nie przestał twórczo pracować w języku. Pionierską rolę odegrał naukowy esej (przedrukowany w niniejszej antologii) czołowego krytyka i poety Jacka Łukasiewicza poświęcony homiliom skierowanym do Polaków podczas pielgrzymek do ojczyzny, a szerzej – wyjątkowej sytuacji komunikacyjnej stwarzanej przez wypowiedzi następcy św. Piotra. Pojawiały się prace językoznawcze (tutaj przedrukowaliśmy jeden z wcześniejszych tego typu tekstów) pióra zasłużonego językoznawcy i popularyzatora dobrej polszczyzny Jana Miodka, też profesora Uniwersytetu Wrocławskiego. Później ukazały się nawet książki poświęcone językowo-stylistycznej warstwie pisarstwa Jana Pawła II. Do najwcześniejszych należały: A. Ceglińska, Piękno papieskiego słowa. O stylu encyklik Jana Pawła II, Łódź 2000; R. Garpiel, Perswazja w przekazach kaznodziejskich na przykładzie homilii Jana Pawła II wygłoszonych podczas pielgrzymki do Polski w 1979 roku, Kraków 2003.
Kolejna spora szansa na w miarę oryginalne teksty krytycznoliterackie i naukowe pojawiła się po publikacji młodzieńczych poezji studenta UJ Karola Wojtyły. Już w 1995 Stanisław Dziedzic ogłosił drukiem siedemnaście sonetów i hymn Magnificat. Całość pod tytułem Psałterz – Księga Słowiańska ukazała się w następnym roku w tym samym opracowaniu[17*]. Duże wrażenie wywarły listy Wojtyły do Mieczysława Kotlarczyka z końca 1939 roku, co przejawia się do dziś niezwykłą częstością ich cytowania. Fragmenty znalazły się już w Kalendarium życia Karola Wojtyły ks. Adama Bonieckiego wydrukowanym w kwietniu 1983 r. Pełna wersja tych listów ukazała się na początku bieżącego stulecia w książce O Teatrze Rapsodycznym. 60-lecie powstania Teatru Rapsodycznego[18*].
Z dużym odzewem spotkał się List do artystów Jana Pawła II ogłoszony 4 kwietnia 1999, w Niedzielę Wielkanocną. Pokłosiem ożywionej debaty był potężny zbiór wypowiedzi polskich twórców wszystkich dziedzin sztuki – liczący ponad 800 stron tom Jan Paweł II do artystów. Artyści do Jana Pawła II, opublikowany przez Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej w 2006. W niniejszym tomie znalazły się tylko trzy teksty z tej księgi. Dlatego trzeba choćby wspomnieć o bogactwie odbioru papieskiego listu, wymieniając przykładowo po kilka nazwisk twórców poszczególnych gałęzi sztuki. Wśród autorów znaleźli się, co oczywiste, stosunkowo jednak nieliczni pisarze (Ernest Bryll, Urszula Kozioł, Kazimierz Nowosielski, Marek Skwarnicki, Jan Twardowski, Piotr Wojciechowski), reżyserzy (Jerzy Antczak, Jan Jakub Kolski, Janusz Opryński, Krzysztof Zanussi), najwybitniejsi kompozytorzy (Henryk Mikołaj Górecki, Wojciech Kilar, Zygmunt Konieczny, Zbigniew Preisner) i wyjątkowo liczni aktorzy (Gustaw Holoubek, Krzysztof Kolberger, Olgierd Łukasiewicz, Danuta Michałowska, Jerzy Stuhr, Zbigniew Zamachowski, Jerzy Zelnik).
Jak zawsze w sytuacjach badawczej stagnacji nadzieje na zmianę na lepsze trzeba wiązać zarówno z pojawianiem się nowych zjawisk literackich, jak i z pojawieniem się nowych teorii lub inspiracji metodologicznych. Lata 90. były jednak trudnym okresem dla twórczości o tematyce filozoficzno-religijnej i pomnażającej wartości narodowe – a to z powodu burzy i naporu doktryn postmodernistycznych, programowo niechętnych takiemu piśmiennictwu. Ponadto przełom stuleci w Polsce to dominacja politycznej poprawności i ponowoczesnego relatywizmu – postaw jak najdalszych od ducha (i litery) dzieł świętego Papieża.
W sukurs swoim czytelnikom i badaczom przyszedł sam dostojny Autor. Najpierw, jak wspomnieliśmy, zgodził się na publikację młodzieńczych poezji i listów, a potem – w ostatnich latach życia – wydał trzy tomy prozy wspomnieniowej i eseistycznej[19*] oraz poetycki Tryptyk rzymski w 2003 roku. Recepcja nowego etapu literackiej twórczości Jana Pawła II była nierównomierna. O ile poemat wywołał pewnego rodzaju sensację (dużo informacji i artykułów prasowych) oraz spowodował pojawienie się sporej liczby poważnych tekstów krytycznoliterackich i naukowych, o tyle proza Wojtyły nie cieszyła się zainteresowaniem krytyków ani historyków literatury. Mimo upływu kilkunastu lat od publikacji Daru i Tajemnicy sędziwego Ojca Świętego tylko dwu badaczy zajęło się poetyką i relacjami genologicznymi tego wyjątkowego dzieła: Kazimierz Maciąg, wcześniej autor pierwszej w polskiej nauce o literaturze monografii nowego gatunku piśmiennictwa artystycznego książek-rozmów, które nazwał „autobiografiami mówionymi”, w studium przedrukowanym w niniejszej antologii, oraz niżej podpisany[20*]. Za to Tryptyk... wywołał wiele wartościowych reakcji poznawczych, najpoważniejsze teksty zostały zebrane w tomie wydanym w KUL-owskim Instytucie Jana Pawła II[21*]. Niedługo potem ukazała się książka profesor KUL Mirosławy Ołdakowskiej-Kuflowej Blask słowa. Inspiracja biblijna w twórczości literackiej Jana Pawła II, Kielce 2004.
Dopiero śmierć Jana Pawła II spowodowała niezwykłą mobilizację polonistycznych środowisk. Kilka uniwersytetów, w tym największe Jagielloński i Warszawski, zorganizowały konferencje naukowe, a materiały konferencyjne, wzmacniane innymi tekstami, wydrukowano w postaci solidnych książek. Najwcześniej (18 maja 2005) odbyła się sesja naukowa na Uniwersytecie Rzeszowskim. Referaty z tej konferencji oraz wzruszające wiersze, wspomnienia i komentarze studentów złożyły się na wspomnianą już książkę Znaleźć źródło..., z której wybrałem rozprawę Kazimierza Maciąga. Pod koniec 2005 roku ukazał się w Kielcach, staraniem pracowników Instytutu Filologii Polskiej Akademii Świętokrzyskiej im. Jana Kochanowskiego, obszerny i najładniej wydany tom z serii pokonferencyjnej[22*]. Literackiemu dorobkowi Papieża poświęcono część zbiorowego tomu pod redakcją Anny Węgrzyniak i ks. Leszka Łysienia Hermeneutyka nauczania Jana Pawła II, wydanego pod auspicjami Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego oraz Katedry Polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej.
Jakie refleksje można sformułować po lekturze tego zbioru ponad stu pięćdziesięciu tekstów o naukowych ambicjach? Pierwsza uwaga ma charakter techniczny, wręcz matematyczny (choć pozwoli skonstruować prawidłowość dotyczącą ogólnych mechanizmów recepcyjnych we współczesnej Polsce). Liczba wspomnianych wypowiedzi byłaby mniejsza, gdyby nie powtarzały się te same teksty, a dotyczy to szczególnie tomów zredagowanych i wydrukowanych w stolicach naszego państwa: dawnej i obecnej. Sygnalizowana prawidłowość to zjawisko upowszechniania się zwyczaju zamieszczania niemal równocześnie tego samego komunikatu w kilku publikacjach. Czy wynika to z przekonania o dezintegracji środowiska humanistyczno-literackiego, a co za tym idzie, izolacji kręgów odbiorców? Przypuszczenie to znajduje potwierdzenie w negatywnym zjawisku niecytowania wcześniejszych prac o literackim dorobku Karola Wojtyły – Jana Pawła II i nienawiązywania do nich (być może z niewiedzy spowodowanej szybkością i okazjonalnością pisania), co prowadziło do powtarzania spostrzeżeń wcześniej sformułowanych i do ogólnego marnowania umysłowego wysiłku.
Jak było do przewidzenia, cenniejsze prace powstały dzięki zastosowaniu nowych koncepcji interpretacyjnych, wprowadzeniu nowych kontekstów albo dzięki poznawczemu zagospodarowaniu świeżo wydanych zbiorów utworów studenta Karola Wojtyły i Papieża Jana Pawła II. W tomach pokonferencyjnych zamieszczono sporo cennych tekstów o początkach jego literackiej twórczości. Rozprawy Macieja Urbanowskiego i Stanisława Dziedzica wybrałem do niniejszej antologii, wspomnę więc teraz o cennych interpretacjach nieprzedrukowanych tu z braku miejsca.
Autor kilku prac wojtyłologicznych, Marek Bernacki, doktor habilitowany z Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, udowodnił, jak świadomą i znaczącą decyzją młodego Wojtyły był wybór sonetu jako gatunku. Pokazał też strukturalne zbieżności z utworami wczesnego Zegadłowicza i żagarystów, jak również odmienności światopoglądowej wykładni: „Punktem dojścia – nie jest bynajmniej złowroga wizja katastrofy na skalę kosmiczną, lecz pragnienie duchowego spełnienia, tęsknota, którą można by określić mianem łaknienia przemiany dziejowej płynącego z głębokiej wiary w zmartwychwstałego Chrystusa!”. Bernacki postawił także śmiałą tezę, że przełom duchowy Wojtyły, czyli jego pragnienie zmiany roli artysty na rolę kapłana, zauważyć można już w przedwojennych wierszach[23*].
V
W drugim produktywnym okresie odbioru twórczości dzieł Karola Wojtyły – Jana Pawła II, od 2003 roku, interpretacyjny sukces odnieśli autorzy odchodzący od coraz bardziej jałowego omawiania poszczególnych utworów w kategoriach ściśle filologicznych. Nowe formy i sensy tych dzieł ukazano, zestawiając je z zewnętrznymi dużymi strukturami: literackimi, religijnymi, filozoficznymi. Jak stwierdził zwięźle Janusz Sławiński w klasycznej pracy o interpretacji, polega to na operacji postawienia dwu hipotez: ukrytej całości i kontekstu, „który całość tę oświetla”. Z rozmaitych elementów wyróżnionych w procesie analizy trzeba skonstruować nową całość, a następnie „wintegrować” ją w dobrze dobrany nadrzędny układ[24*]. Otóż na początku XXI wieku pojawiły się teksty lokalizujące tę dziwną i bardzo odrębną twórczość w procesie historycznoliterackim. Nawiązując do esejów i rozpraw z pierwszego dziesięciolecia recepcji, szczegółowo opisano relacje z piśmiennictwem staropolskim, romantycznym, młodopolskim i dwudziestowiecznym.
Ważny był i jest w odbiorze utworów literackich, a więc i w tym przypadku, wpływ aktualnego kontekstu historycznego, w pierwszych kilkunastu latach recepcji burzliwego, ale wtedy trudnego z powodu cenzury do pełnego wyjaśnienia. Ale interpretatorzy twórczości Karola Wojtyły od początku potrafili umiejętnie pokonać system komunistycznej kontroli. Już Zygmunt Kubiak, interpretując Kamieniołom, zwrócił uwagę na epizod śmierci robotnika, tak przypominającego ofiary antykomunistycznego powstania w Poznaniu w czerwcu 1956, i wskazywał na polityczny i etyczny wymiar poezji późniejszego Papieża, połączenie etosu pracy, miłości i gniewu. Kubiak ironicznie pisał o socjalistycznych moralistach nieznających fizycznej pracy. A pamiętamy zakłamaną moralistykę w socrealizmie; nawet Adam Ważyk w okresie odwilży z pogardą pisał w osławionym Poemacie dla dorosłych o robotnikach wielkoprzemysłowych: „wypchnięta nagle z mroków średniowiecza / masa wędrowna, Polska nieczłowiecza (...) z niej się wytapia robotnicza klasa. / Dużo odpadków. A na razie kasza”.
Brat naszego Boga odczytywany był w kontekście aktywizacji ruchów opozycyjnych w PRL, buntu robotników i powstania „Solidarności”. Wiele niepodległościowych i demokratycznych uwag, często aluzyjnych, wypowiedzieli komentatorzy homilii i pierwszych encyklik papieskich. Podobną strategię interpretacyjną, ale w warunkach swobody wypowiedzi, przyjęło kilku egzegetów Tryptyku rzymskiego, którzy odczytywali w poemacie polemikę z cywilizacją Zachodu w epoce kryzysu, podejmowanie przez dostojnego Autora centralnych problemów współczesnej kultury. Interpretatorzy, szczególnie duchowni uczeni i poeci, wskazywali na głębię papieskiej filozofii sztuki, obronę godności i sensu uprawiania poezji. Jednocześnie pisali o słabościach postmodernistycznych teorii i nisko oceniali główny nurt współczesnej sztuki unikającej realizacji takich wartości, jak prawda, piękno, miłość, dobro.
Cenne były teksty krytycznoliterackie i naukowe łączące utwory naszego pisarza z tradycją myśli i sztuki chrześcijańskiej. Najlepsze rezultaty przynosiło umiejętne połączenie wiedzy filologicznej z filozoficzno-teologiczną, a szerzej: religioznawczą. Nic dziwnego, że najlepiej zaprezentowali się literaturoznawcy od lat zajmujący się relacjami artystycznego piśmiennictwa z religią, część z nich związana byłą z polonistyką KUL. Oprócz tych, którzy znaleźli się w antologii, wymieńmy szkice Edwarda Fiały, Tomasza Garbola, Beaty Obsulewicz-Niewińskiej, Andrzeja Sulikowskiego.
Nie można powtórzyć tych komplementów w odniesieniu do publikacji części profesjonalistów uprawiających sąsiednie nauki humanistyczne. Szczególnie dotyczy to tych zajmujących się problematyką religijną. Pod wpływem godnego pochwały porywu uczuć dla wielkiego Papieża, naszego rodaka, badacze ci postanowili uczcić go napisaniem studiów o jego twórczości literackiej. Część teologów i filozofów nie miała orientacji w literaturze współczesnej, niewielkie były ich umiejętności z zakresu literaturoznawstwa, nie mieli intuicji ani wyobraźni krytyków. Powodowało to nierzadko bezradność w komentowaniu utworów poetyckich i dramatycznych, za częste streszczanie podpierające się licznymi cytatami, które traktowano identycznie jak wypowiedzi dyskursywne.
A przecież mogliby dość łatwo przygotować się do pisania o zjawiskach sztuki słowa, w samym tylko języku polskim mamy dość sporo słowników, zarysów teoretyczno- i syntez historycznoliterackich, jak również zbiorów interpretacji. Ale co tu mówić o teorii i metodologii, skoro niektórzy uczeni duchowni nie przeczytali wcześniej choćby podstawowych tekstów rozpoznających literackie jakości utworów Wojtyły – Jana Pawła II. Np. ktoś piszący o poemacie Stanisław nie wspomina, więc chyba nie wie, że powstała książka Wiesława Pawła Szymańskiego o poezji autora Stanisława z obszernymi fragmentami o tym właśnie utworze. Podstawowym błędem szeregu prac teologiczno-filozoficznych było i jest streszczanie literackich komunikatów w języku innych nauk humanistycznych. Nie zastanawiają się nieliteraturoznawcy, dlaczego Karol Wojtyła wybierał artystyczne formy, tak wieloznaczne i trudne w odbiorze – przecież zamiast męczyć się (i czytelników), pisząc tak zawile, mógłby wszystko wyrazić tak prosto i jednoznacznie, jak niektórzy pracownicy wydziałów i akademii teologicznych. A przecież mamy takie świetne wzory łączenia kompetencji literackich i teologiczno-filozoficznych wśród duchownych uczonych, którzy dodatkowo są (lub byli) wybitnymi pisarzami: Janusz S. Pasierb, Jan Sochoń, Jerzy Szymik.
Innym niebezpieczeństwem zagrażającym wojtyłologom krytykom i literaturoznawcom jest uleganie autorytetowi wpływowych aktualnie i modnych teorii oraz czołobitność wobec postmodernistycznych guru. Tak samo jak niektórzy duchowni naukowcy, przekładają oni poezje i dramaty Wojtyły tym razem na dyskursy obowiązujące w postępowych środowiskach akademickich i literackich, natomiast nieprzystające do badanej i komentowanej rzeczywistości literackiej. Zwłaszcza młodzi powołują się na tych, na których wypada się powołać w danym sezonie – na ogół zaczynają od ukłonów dla Nietzschego i Heideggera (ale wyjątkowi erudyci sięgają do Leibniza, a nawet myślicieli starożytnych), a kończą na przyklęknięciu przed Derridą, Deleuzem i Lyotardem. Jednak w cieniu sławnych filozofów łatwo się zdrzemnąć, wyłączyć sprawność umysłową i powtarzać oczywistości, od których czytania boli głowa: „literatura może być mową i rozmową” (a jaka literatura istnieje poza mową?), „specyficzny teatr, w którym najważniejszy jest dialog międzyludzki” (ale gdzie teatr bez międzyludzkiego dialogu?).
Twórczość Karola Wojtyły, a potem Papieża Jana Pawła II komentowali krytycy i badacze reprezentujący różnorodne stanowiska teoretyczne i metodologiczne oraz wszystkie pokolenia aktywne intelektualnie po 1978 roku, od urodzonych jeszcze w XIX wieku Jarosława Iwaszkiewicza i Tadeusza Kudlińskiego po wykształconych w niepodległej Polsce Annę Kołodziejską i Pawła Rojka, a nawet dwudziestoparoletniego doktoranta Michała Sokulskiego.
Początkowo w przeważającej mierze wyjaśniano wiersze i dramaty w kontekście biograficznym (związki z Mieczysławem Kotlarczykiem i Teatrem Rapsodycznym, wpływ mistycznej religijności Jana Tyranowskiego, doświadczenia kapłańskie) oraz dalekiej przeszłości literackiej, często wybieranej również w biograficznej perspektywie: Biblia, mistyka hiszpańska XVI wieku, tradycja młodopolska. Potem pojawiały się interpretacje wykorzystujące język i pojęciową aparaturę bliskich pisarzowi szkół filozoficznych: fenomenologii i chrześcijańskiego personalizmu. Inspiracje literaturą staropolską analizowano po publikacji młodzieńczych poezji, sam tytuł Renesansowy Psałterz kierował uwagę ku dawnym epokom naszego piśmiennictwa.
Interpretowanie w perspektywie romantyzmu pojawiało się od początku historii odbioru, ale potężniało niemal z roku na rok. Tu także można zauważyć przemiany. Początkowo więcej uwagi zwracano na wpływ tematyki i stylu romantyków, szczególnie Norwida. W ostatnich latach podkreślano wpływ filozofii polskiego romantyzmu, coraz silniej widać było związki z mesjanizmem – rozumianym jednak autentycznie, inaczej niż przez zniekształcające schematy modeli antyromantycznych: pozytywistycznego, dekadencko-symbolistycznego, marksistowskiego, modernistycznego i ponowoczesnego. Alina Merdas i Jarosław Maciejewski wskazywali na światopoglądowy patronat Norwida, od czasu pełnej publikacji młodzieńczych listów Lolka Wojtyły i zaskakujących spostrzeżeń późnego Miłosza w górę poszły akcje interpretacji „mesjanistycznych”, bardziej w duchu Mickiewicza i Słowackiego, zwłaszcza widoczne u teatrologów (Kosiński) i najmłodszych badaczy prozy: Rojka i Sokulskiego. Niemniej mamy teraz do czynienia z paradoksem – niewątpliwy wpływ romantycznych idei na naszego poetę i dramaturga, a równolegle poetyka daleka od konwencji romantycznych: stłumiony emocjonalizm, brak wizyjności i fantastyki, opanowany subiektywizm, mało metafor i efektów muzycznych, ograniczona fabularność w dramatach...
Najbardziej opornie przebiegało wyjaśnianie relacji ze współczesną Wojtyle literaturą. Wydawałoby się oczywiste geograficznie związki z Emilem Zegadłowiczem okazały się fałszywym tropem. Podobieństwa z poetyką i filozofią grup awangardowych okresu międzywojennego były nikłe. Zauważane w poetyce analogie ze zjawiskami powojennej literatury były raczej samodzielnymi odkryciami artystycznymi Karola Wojtyły – medytacyjność, długie konstrukcje zbliżone do traktatów Miłosza, intelektualizm i refleksja moralna przypominająca lirykę Herberta, teksty dramatyczne podobne do utworów dramatu poetyckiego i misteryjnego. Najciekawsze okazały się związki pokoleniowe, ale tu również ważniejsze były różnice, osobne miejsce wśród piszących rówieśników: Baczyńskiego, Gajcego, Różewicza.
Może najważniejsze dla recepcji pisarstwa Wojtyły okazało się włączenie w krąg badań całej językowej (po polsku) aktywności Jana Pawła II oraz ukazywanie ciągłości, mimo tak ogromnej różnicy pełnionych ról życiowych, przed wyborem i po wyborze na Papieża. Dzięki tym analizom i interpretacjom mało publikujący i trudny w lekturze poeta i dramaturg stał się też prozaikiem o ogromnym dorobku oraz wielkiej popularności. Ta metoda umożliwiła badanie ciągłości najlepszych osiągnięć polskiej kultury i programu pontyfikatu naszego Ojca Świętego, wpływającego na uniwersalną świadomość wielu narodów i jednostek. Pisarstwo Karola Wojtyły – Jana Pawła II to jakby soczewka skupiająca polską tradycję i promieniująca na dużą część ludzkości przełomu tysiącleci, przynajmniej na miliard katolików.
W historii recepcji omawianej twórczości nastąpiła istotna zmiana perspektyw. Początkowo starano się wykazać, jak polskie dziedzictwo wpłynęło na osobowość Karola Wojtyły, a więc także na treść pontyfikatu i jego styl. W miarę upływu lat zastanawiali się komentatorzy, jak uniwersalne doświadczenia duchowego przywódcy Kościoła rzymskokatolickiego oświetliły jego wcześniejszy dorobek literacki i decydującą o nim polską tradycję. Obserwacja działalności następców Jana Pawła II (a także jego poprzedników) i porównanie wszystkich pontyfikatów ostatniego stulecia pokazało jego odrębność wynikającą z polskości. Zarazem treść pontyfikatu i jego styl – prorocki duch, skupienie się na globalnym duszpasterstwie, docenianie wartości narodowych, heroiczna obrona prawdy, piękna, dobra i życia – zwróciły uwagę interpretatorów na centralną wartość pierwiastków romantycznych w pisarstwie Papieża.
Dla miłośników i twórców polskiej literatury wynikają z procesu odbioru twórczości Karola Wojtyły – Jana Pawła II krzepiące wnioski. Większość krytyków i badaczy literatury dochodziła do przekonania, że istotą jego aktywności była literatura – nie tylko najgłębszym świadectwem wewnętrznych doświadczeń, ale też duchową energią powodującą, że pontyfikat stał się również dziełem sztuki poetyckiej i teatralnej, epopeją przełomu tysiącleci.
Krzysztof Dybciak
Poezja
ELEUTER [JAROSŁAW IWASZKIEWICZ]
Jan Paweł II
Niedawno wstrząsnęło nami doniosłe wydarzenie, które dla Polski i nie tylko dla Polski ma wymiary historyczne. Myślę o wyborze Polaka na Stolicę Apostolską. Za spiżową bramą, na tronie Grzegorza XVI[1*] i Piusa XII[2*] siedzi teraz Karol Wojtyła, Jan Paweł II.
Aby uprzytomnić sobie wymiar tego zdarzenia, pomyślmy sobie, czym byłby on dla Mickiewicza, dla Słowackiego, dla Krasińskiego, dla Norwida, dla Matejki, dla Wyspiańskiego, dla Stanisława Brzozowskiego... Jakim sercem oni, ci nasi najwięksi, przyjęliby ten wyrok historii.
Z osobą Jana Pawła II weszła w orbitę wszechświatowej polityki i globowych zagadnień historia i kultura polska. Karol Wojtyła zasiadł na tym tronie zbrojny w tysiącletnie doświadczenie europejskie swojego narodu i w krótkie, ale jakże intensywne doświadczenie swojego żywota. Wojtyła, który skończył dziewiętnaście lat w momencie wybuchu II wojny światowej, doświadczył osobiście wszystkich trwóg i wszystkich zmagań swego pokolenia.
O n w i e.
A razem z nim zasiadła na tronie watykańskim cała kultura polska, bliżej, cała kultura krakowska, uniwersytecka kultura jagiellońska i piastowska kultura naszego najdroższego miasta.
A przecież Wojtyła jest uczniem bliskich nam ludzi, jak Stanisław Pigoń[3*], jak drogi naszemu sercu pierwszy redaktor „Twórczości” Kazimierz Wyka[4*], jest naszym kolegą jako współpracownik miesięcznika „Znak”, gdzie umieścił szereg pięknych poezji, przybierając pseudonim Andrzej Jawień. Wnosi on na szerokie forum światowe nasze dziedzictwo, nasze formacje, nasze pojęcie o tolerancji, wolności, pokoju, nasze pojęcie o kulturze europejskiej.
Wielkie to wydarzenie[5*].
„Twórczość” 1979, nr 1
JAROSŁAW IWASZKIEWICZ (1894–1980) – poeta, prozaik, diarysta eseista, epistolograf, krytyk literacki i muzyczny, tłumacz, redaktor. Jeden z najwszechstronniejszych pisarzy polskich minionego stulecia, laureat wielu nagród polskich i zagranicznych oraz doktor honoris causa kilku uczelni. W PRL był człowiekiem-instytucją: wieloletni prezes ZLP, poseł na Sejm PRL od 1952 do śmierci, redaktor naczelny „Nowin Literackich” i „Twórczości”, członek wielu komitetów wydawniczych i stowarzyszeń kulturalnych.
ZYGMUNT KUBIAK
Kamień i bezmiar.O poezji Andrzeja Jawienia – Karola Wojtyły
W poezji Andrzeja Jawienia, drukowanej przez szereg ubiegłych lat na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”, dominują dwa rozpoznania, które nazwałbym rozpoznaniem kamienności świata i rozpoznaniem jego bezmiaru. Postaram się wyjaśnić i uzasadnić te dosyć ezoterycznie brzmiące formuły.
Zanim jednak podejmę tę próbę, trzeba tu wspomnieć to, co jest już szeroko wiadome: że pod pseudonimem Andrzeja Jawienia, a potem także Stanisława Andrzeja Grudy, drukował w wymienionych wyżej dwóch periodykach swoje utwory poetyckie ksiądz, a potem biskup i kardynał Karol Wojtyła, dziś Ojciec Święty Jan Paweł II.
Motyw kamienia pragnę ukazać na przykładzie poematu Kamieniołom („Znak” 1957, nr 41). Młody Karol Wojtyła w latach 1940 i 1941 zarabiał na życie pracą fizyczną jako robotnik w kamieniołomach na Zakrzówku w Krakowie, a potem w Zakładach Chemicznych Solvay w krakowskim Borku Falęckim. W swojej warstwie dosłownej poemat jest wspomnieniem owej pracy.
Wspomnieniem jest zwłaszcza czwarta, końcowa część utworu, poświęcona towarzyszowi, który zginął podczas wypadku przy pracy.
Wzięli ciało, szli milczącym szeregiem.
Trud jeszcze zstępował od niego i jakaś krzywda.
Mieli bluzy szare, buty wyżej kostek w błocie...
(...)
Złożyli go milcząc plecami na płachcie żwiru.
Przyszła znękana żona i wrócił ze szkoły syn...
Kamieniołom, taki, jak go ukazuje Andrzej Jawień, skupia w sobie ciężar i niebezpieczeństwo ludzkiej pracy niezbędnej dla życia na ziemi. Praca ta nie staje się mniej ciężka przez to, że jest tak bardzo godna szacunku. Kto by szukał w tekstach Andrzeja Jawienia efektownego moralizowania, zawiedzie się całkowicie. Autor dobrze wie, jak ciężka jest praca.
Od samego początku poematu Andrzej Jawień mówi nie o szacunku dla pracy, ale o wielkości pracy. To jest zupełnie co innego. Ogląda pracę nie z zewnątrz, ale od wewnątrz. Nie pochyla się nad nią. Mówi z doświadczenia. „Stuk młotów miarowy i tak bardzo swój...”. Wielkość zaś tej pracy oglądanej od wewnątrz, bolesna i groźna wielkość – „znajduje się wewnątrz człowieka”. Praca może polegać na działaniu czysto materialnym, na rozbijaniu wielkich bloków skalnych, ale wykonuje ją istota ludzka i przez to jest to działanie czymś gruntownie odmiennym od ruchu lawiny czy podmywania lądu przez rzekę.
Związane są bloki kamienia przewodem niskiego prądu,
który wcina się w nie tak głęboko, jak niewidzialny bicz
– kamienie znają ten gwałt,
kiedy dojrzałą spoistość nieuchwytny rozpruwa podmuch,
który odrywa je z nagła od ich wieczystej prostoty
– kamienie znają ten gwałt.
Jednak nie prąd elektryczny rozwiązuje w całości ich moc,
ale ten, co ją nosi w swych dłoniach:
robotnik.
Jakże łatwo niektórzy moraliści rozprawiali o szacunku dla pracy i o godności pracy. Inaczej ta sprawa wygląda od wewnątrz. Zamiast słowa „szacunek” w poemacie Andrzeja Jawienia pada słowo „gniew”. Materialnym odpowiednikiem tego gniewu jest żywioł rozpętany dynamitem w kamieniołomie.
O, popatrz, jak można miłować w takim gruntownym gniewie,
który wpada w oddechy ludzi jak rzeka od wiatru pochyła,
i nie dochodzi do głosu, tylko struny wysokie zerwie –
przechodnie pierzchają do bram –
ktoś głosem ściszonym powiedział: to jednak jest wielka siła.
Świat, w którym człowiek żyje, jest kamienny. Jeszcze wrócę do tej mojej formuły, w której staram się ująć myśl Andrzeja Jawienia. Praca, która przemienia ten świat, jest uruchamianiem wielkiej i groźnej siły. W duszy człowieka naturalnym jej odpowiednikiem jest gniew. Ból, jaki towarzyszy pracy, wcale nie zawsze musi człowieka podnosić i uszlachetniać – jak to niepracujący moraliści zdają się nieraz zakładać.
Ból sam jeszcze nie jest wielkością,
a swej właściwej wielkości on po prostu nazwać nie umie.
Pierwsza część poematu Andrzeja Jawienia kończy się jakby krzykiem przeciwko tym, którzy chcieliby podchodzić do pracującego człowieka z pociechami pseudoduchowymi, mającymi zastępować uznanie praw całego człowieka, praw materialnych i duchowych. Autor jest tu, jak i wszędzie, uczniem swojego Mistrza, ukrzyżowanego sposobem niewolniczym Cieśli z Nazaretu. Istota rzeczy polega na tym, że w tę materialną, ciężką i niebezpieczną, a konieczną pracę jest zaangażowana istota ludzka. Gdy ręce trzymają młot, w głowie jest myśl, w sercu uczucie. Praca więc musi być tak od wewnątrz przemieniona i cała egzystencja pracującego człowieka musi być tak ukierunkowana, aby ten człowiek to nie była
(...) tylko postać między kamieniem a Bogiem
skazana na wielkość i błąd!
Inaczej mówiąc: aby człowiek nie był niewolnikiem – choćby nawet wzniosłym i malowniczym dla artystów, a wzruszającym dla moralistów „spirytualnych” – niewolnikiem tego kamienia, który musi rozłupywać.
A ten kamień to jest cała materia otaczającego nas na ziemi życia, nie tylko materia fizyczna, lecz również materia społeczna. »Zostaliście odkupieni przez Boga, więc nie chciejcie być niewolnikami ludzi« – tak nam św. Paweł wyjaśnił jeden z aspektów znaczenia słów Mistrza: »Prawda was wyzwoli«. A jednocześnie ten sam św. Paweł, też ściśle według Mistrza, ciągle mówi o obowiązku służby.
Praca wolnego człowieka będąca służbą dla prawdziwych wartości nie przestaje być ciężka, ale tym się różni od pracy niewolniczej, że jest twórczością. O niej mówi druga część poematu Andrzeja Jawienia, nosząca tytuł Natchnienie:
Oto spójrz: wola trafiła w kamienia głęboki dzwon.
Kiedy myśl uzyskuje swą pewność,
wówczas razem dosięgły szczytu serce i dłoń.
Za ten pion, za tę pewność umysłu, za pewność oka
płaci się ręką szczodrą.
Wydaje ci kamień swą moc, a przez pracę dojrzewa człowiek,
ona bowiem niesie natchnienie trudnego dobra.
(...)
– jakaż miłość dojrzewa w młotach!
To natchnienie – mówi Andrzej Jawień – „do kamienistych rdzeni zstępuje przez serce człowieka”.
I od niego rozrasta się w ziemi historia kamieni,
a w ludziach ta równowaga, którą miłość osiąga przez gniew.
Miłość i gniew – one według Andrzeja Jawienia są w prawdziwych dziejach ludzkich nierozłączne. Czy może być tu na ziemi miłość bez gniewu, gdy trzeba się zmagać z oporem kamienia, gdy dobro jest ciągle tak bardzo zagrożone i gdy dzieje się tyle zła? Taka miłość byłaby nie miłością, ale symulowaniem miłości, deklamowaniem o miłości, zniewagą dla ludzkiego cierpienia. Miłość i gniew to są dwie splecione z sobą siły, które przemieniają świat.
Więc jeśli chcesz trafić z daleka i wejść, i w ludziach pozostać,
to musisz obie te siły skupić mową nad wyraz prostą
(mowa twoja nie może prysnąć w napięciach owej dźwigni,
którą tworzy miłość i gniew).
Wówczas nikt Cię nie wydrze z człowieka, nie oderwie od niego nigdy.
Tak pojęta praca staje się tym, co wyraża tytuł czwartej części poematu – Pamięci towarzysza pracy.
Tu mała dygresja. Kiedy w XIX w. Ernest Renan[6*]