Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znana z "Trzynastki na karku" Ania Szuch wraca z wakacji. Nie może się doczekać spotkania z przyjaciółkami i... dostępu do internetowych gier fabularnych, które wciągnęły ją bez reszty.
Niestety, przyjaciółki nie rozumieją tej pasji, a Ania nie może zrozumieć ich nowych zainteresowań.
"Paula chce mieć chłopaka i nie spocznie, póki takowego nie znajdzie. Liliana czeka na Tego Jedynego, snując fantazje nie z tej epoki. Blondi twierdzi, że ona też czeka na Tego Jedynego (ale innego niż Liliana), bo zwyczajni chłopcy już jej bokiem wyszli, ale specjalnie się od nich nie opędza. Nika na wakacjach zakochała się w Jarku i dostała od tego małpiego rozumu, co z czasem jej nie przechodzi, tylko się pogłębia. Nawet Kornelia, najbardziej wyrafinowana istota, jaką znam, zachowuje się kretyńsko, bo Jemioł Deformator rozstał się z Fryderyką Petronelą i teraz hasa luzem, jednakże nie zwracając większej uwagi na Kornelię.
Nie mogę tego pojąć. Jak normalne, a nawet ponad normę bystre i myślące dziewczyny mogą pogłupieć z tak błahego powodu jak chłopaki?!"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Projekt okładki Monika Kanios
Redakcja Danuta Sadkowska
Korekta Joanna Pietrasik
© Copyright by Katarzyna Majgier
ISBN 978-83-62955-71-8
Wydanie I, Łódź 2013
AKAPIT PRESS Sp. z o.o.93-410 Łódź, ul. Łukowa 18 B tel./fax 42 680 93 70 Księgarnia internetowa: www.akapit-press.com.plDział zamówień: e-mail: [email protected]@akapit-press.com.pl
Sobota, 27 sierpnia
No i piknie, jak mawia moja kochana prababcia. Za cztery dni idziemy do szkoły, a wszystkie moje przyjaciółki powariowały. Tego już moja prababcia nie mawia, bo szkołę skończyła wiele lat temu, a wszystkie jej przyjaciółki, jak twierdzi, nie żyją od dłuższego czasu.
Dzięki temu prababcia ma spokój od wielu problemów, które zwaliły się na mnie.
Ledwie wróciłam z Mszany, w której spędzałam wakacje u prababci, babci i dziadka, a Paula zameldowała się przed naszymi drzwiami, pytając, czy wyjdę na spacer. Mama, która jej otworzyła, stanowczo poinformowała Paulę, że nie wyjdę, ponieważ dopiero co wróciliśmy po kilkutygodniowej nieobecności i teraz muszę pomóc rozpakowywać bagaże.
Pomogłam mamie w trudnej misji rozpakowywania bagaży, co polegało na tym, że wrzuciłam swoje ubrania z dużej torby do kosza na pranie, a następnie zrobiłam to samo z ubraniami mojego rodzeństwa. Potem wyjęłam z plecaka pamiętnik i wsadziłam pomiędzy zeszyty szkolne, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy do niego zajrzeć. Zeszyty szkolne to najbezpieczniejszy kamuflaż dla pamiętnika, bo nikt normalny tam nie zagląda, jeśli nie jest do tego zmuszony. Na koniec wysypałam resztę zawartości plecaka do szuflady i poszłam do kuchni, w której mieści się kosz na śmieci, i sprawdziłam, czy przypadkiem nie ma w nim nic do wyrzucenia.
Kosz na śmieci to nasz patent na wychodzenie z domu bez względu na plany rodziców wobec nas. Zdarza się, że z rozmaitych przyczyn ja albo moje koleżanki, Paula i Blondi, nie możemy wyjść z domu, a bardzo tego potrzebujemy. Wtedy idziemy wyrzucić śmieci.
Śmietnik znajduje się na zewnątrz bloku, więc żeby tam dotrzeć, trzeba się przejść, a skoro już człowiek gdzieś idzie, to może przy okazji załatwić parę spraw. Na przykład zajrzeć po koleżanki, które biorą swoje kosze na śmieci, i razem z nimi pójść do śmietnika, który stał się czymś w rodzaju naszego klubu, odbywamy w nim poważne narady i konsultacje, jak również zwyczajne spotkania towarzyskie. Owszem, pewną niedogodnością, zwłaszcza latem, jest unosząca się tam woń, ale, jak powiadają, nie ma róży bez kolców...
Prawdopodobnie w normalnych rodzinach zaraz po przyjeździe z kilkutygodniowych wakacji w koszu nie ma śmieci, ale moja rodzina nie jest normalna pod żadnym względem. Także pod względem produkcji śmieci. Obawiam się, że zanieczyszczamy środowisko znacznie bardziej niż statystyczny człowiek w naszej strefie ekonomicznej (produkcja śmieci zależy od strefy ekonomicznej, uczyłam się tego na ekologii, w biednych krajach ludzie produkują niewiele śmieci, bo wszystko im się przydaje, a w bogatych wyrzucają nawet zupełnie dobre rzeczy).
Dlatego pod względem potrzeby opróżnienia kosza na śmieci zawsze mogę liczyć na moją rodzinę. W ciągu niespełna godziny od przyjazdu śmieci wprost się przesypywały, który to widok ucieszył moje oczy.
– Ojej! – zawołałam, starając się, żeby nie brzmiało to zbyt radośnie. – W koszu jest tyle śmieci, że aż wyłażą. Może ja pójdę do śmietnika?
Tato, który akurat zajrzał do kuchni, popatrzył na mnie ze zdumieniem. Przez te kilka tygodni tato intensywnie pracował nad swoim doktoratem i tak go to pochłonęło, że zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. Najprawdopodobniej zapomniał także o moich zwyczajach. Także tych, które kiedyś go drażniły. Na przykład o moim notorycznym i długotrwałym wyrzucaniu śmieci.
– No, no... – powiedział zadowolony. – Jaka ty się zaczynasz robić... myśląca – przyznał.
Owszem. Pomysł wyjścia ze śmieciami niewątpliwie był przejawem myślenia, ale nie takiego, za jakie wziął je tato. Nie chodziło mi o to, żeby w domu nie było śmieci, panował porządek i tak dalej, tylko musiałam wreszcie pogadać z Paulą. Z Mszany nie mogłam jej nawet wysłać e-maila, bo dziadkowie i prababcia nie mają komputera, o Internecie nie wspominając. Mogłam więc wysłać stamtąd znajomym tylko jakieś żałosne pocztówki, z którymi trzeba było pójść dość daleko na pocztę, więc chadzałam tam z rzadka i głównie z nudów.
Chwyciłam kosz i popędziłam. Nie do śmietnika, rzecz jasna, tylko na górę, na dziewiąte piętro, do Pauli. Osobiście mieszkam na piątym, ale żaden z sąsiadów, z którymi jechałam w windzie, nie zdziwił się, że jadę z pełnym koszem na górę, a nie na dół. Chyba już się przyzwyczaili.
Paula otworzyła mi i od razu wrzasnęła:
– Mamo! Idę wyrzucić śmieci!
Po czym wyszła z koszem, na dnie którego spoczywały dwa biedne, malutkie papierki.
Odniosłam wrażenie, że z głębi jej mieszkania doszedł stłumiony głos jej mamy.
– Przecież przed chwilą wyrzucałaś...
Ale Paula nie zareagowała na to.
Po wakacjach wydała mi się strasznie wysoka. Ona w ogóle jest wysoka, czego trochę jej zazdroszczę. Mam wrażenie, że w ciągu wakacji wyrosła jeszcze bardziej. Już od roku jest wyższa od naszych mam i z daleka wygląda na licealistkę, a może nawet na studentkę kierunku zdominowanego przez chłopaków. Studentki takich kierunków zwykle się nie malują, nie noszą szpilek i ubierają się mniej więcej tak, jak przeciętne gimnazjalistki. Chciałabym tak wyglądać...
– Żałuj, że nie byłaś ze mną na koloniach... – zaczęła już na schodach.
– Żałuję – jęknęłam całkiem szczerze. Naprawdę żałuję, że nie byłam z nią na koloniach, pomimo że już wiem, co tam było, i że wcale nie było to to, co lubię. Po prostu żałuję, że nie spędziłam wakacji w jakikolwiek sposób inny niż tkwienie we Mszanie z moją rodziną i łażenie po okolicach w tempie narzucanym przez mojego dwuletniego brata.
– Było zarąbiście! – opowiadała Paula. – Normalnie full wypas i generalnie total!
– Co takiego? – spytałam zdumiona.
Paula od pewnego czasu udziela się na forum dla fanów Harry’ego Pottera, dopisujących dalsze ciągi i brakujące fragmenty tej serii, czyli tak zwane fan-fiction. Tam nauczono ją, że używanie takich słów, jak „wypas” albo „total” strasznie o człowieku świadczy, ponieważ jest to język „blogaskowy”. Używają go średnio oczytane jedenastolatki, które na swoich różowo-turkusowo-cytrynowych blogaskach zwierzają się z tego, co jadły na obiad, i żebrzą o „komcie”. Paula wyśmiewała się z takich blogasków i ich języka przy każdej okazji, a teraz nagle sama tak mówi...
– Seryjnie! Kolonie odjechane na maksa! – dorzuciła radośnie. – Choć zdarzały się też wtopy i czasem była padaka. Zwłaszcza parę osób wiochę odwalało, ale generalnie spoks... Co tak patrzysz?
– Dawno nie słyszałam, żebyś tak mówiła – przyznałam.
Paula przez chwilę się zastanowiła, wreszcie stwierdziła:
– No bo dawno nie bawiłam się tak pałerancko! Normalnie żałuj, że cię nie było! Żałuj!
– Żałuję – powtórzyłam.
Dopiero na śmietniku, po wyrzuceniu zawartości koszy do kubła, dowiedziałam się od Pauli więcej szczegółów na temat kolonii. Otóż było tam trochę wiochy, którą robiło parę „dresowatych pasztetów”, ale reszta towarzystwa, w tym Paula, była „spoks i wporzo” i „generalnie” mieli „full wypas”.
– Robiliśmy ogniska i normalnie śpiewaliśmy piosenki harcerskie – Paula pękała ze śmiechu, opowiadając mi to. – Wiesz, takie, że knieje szumią i jarzębina coś tam... seryjnie super to było... Siedzieliśmy tak wokół tego ogniska i śpiewaliśmy, a tu taki normalnie zmrok zapadał i naprawdę te knieje tak szumiały, że aż ciary chodziły po plerach. Knieje to są drzewa, nie? – upewniła się.
– Nie wiem – przyznałam.
Co prawda jestem córką eksperta w dziedzinie onomastyki, ale przecież nie muszę znać znaczenia wszystkich słów.
– No w każdym razie coś tam generalnie szumiało na wietrze – ciągnęła Paula. – Załóżmy, że knieje to były i one tak szeleściły, te knieje, a myśmy śpiewali i normalnie taki klimacior powstawał, że szok. To było generalnie lepsze niż dyskoteki – westchnęła zachwycona.
Nie wierzyłam własnym uszom. Paula zawsze nienawidziła dyskotek.
– Mieliście tam dyskoteki? – spytałam ostrożnie.
– Tak! – Paula zrobiła rozmarzoną minę. – Full wypas! Generalnie muza taka niezbyt w moim klimacie, bo głównie hip-hop i techniawka albo różna popelina, ale co tam? Grunt, że klimacior powstawał, jak trzeba, i było cool. Seryjnie wytańczyłam się za całe życie, szkoda tylko, że generalnie tańczyłam sama, bo... – Nagle posmutniała. – Bo generalnie to chyba jestem do bani...
– Jesteś do bani? – Już nic nie rozumiałam.
– No do bani, wiesz, nikt mnie nie lubi... – bąknęła.
– Co ty gadasz? – oburzyłam się. – Jak to nikt cię nie lubi? A ja? A Blondi? A Nika?
Pauli to nie satysfakcjonowało.
– Wy się nie liczycie – stwierdziła. – Wy jesteście dziewczynami...
– No to co? – spytałam lekko urażona. Nie cierpię, jak jakiś zakompleksiony facet twierdzi, że kobiety są gorsze od mężczyzn, tak ogólnie albo w czymś tam, a jeśli coś takiego sugeruje kobieta... w dodatku w moim wieku! I to moja przyjaciółka, Paula! – Sama też jesteś dziewczyną – przypomniałam jej.
– No właśnie – Paula smutno pokiwała głową.
Zaniepokoiło mnie to.
– Wolałabyś być chłopakiem?
Popatrzyła na mnie jak na UFO.
– Nie! – zaoponowała. – Wolałabym tańczyć z chłopakiem! I żeby chłopcy mnie... lubili...
– Aaa! – zrozumiałam.
Paula zainteresowała się chłopakami. To coś nowego. Dotychczas wystarczali jej Harry Potter i Severus Snape, ze wskazaniem na tego drugiego.
– Żaden chłopak nie chciał ze mną tańczyć, bo generalnie wszyscy byli ode mnie niżsi – wyznała smutno. – Seryjnie...
– Seryjnie? – powtórzyłam ze zdumieniem. Starałam się dojść, co to słowo oznacza dla Pauli, bo po długich tygodniach izolacji w Mszanie straciłam kontakt z aktualnie używanym językiem.
– No: na serio – wyjaśniła mi zniecierpliwiona Paula, po czym przyjrzała mi się krytycznie. – Ty mnie nie rozumiesz – stwierdziła z lekkim przerażeniem.
– Daj spokój! Nie rozumiałam tylko, co to znaczy „seryjnie” – próbowałam się wytłumaczyć, ale Paula patrzyła na mnie z jakąś taką wyższością i dziwnie szybko ucięła rozmowę.
Chyba miała rację, bo naprawdę jej nie rozumiem.
Potem na schodach trochę się na mnie boczyła, ale pomiędzy drugim a trzecim piętrem zaczęło jej przechodzić i znowu zaczęła opowiadać o ogniskach i kniejach.
Nie wiem, ile jeszcze by o tym mówiła, gdyby moja mama nie otworzyła drzwi, wołając:
– Ania! Do domu!
A tam oberwało mi się za to, że ledwie przyjechałam, już zabieram kosz na pół dnia.
Szczegółów nie słuchałam (pewnie i tak były takie jak zwykle, że mama w moim wieku wyrzucała śmieci w dwie sekundy, a potem robiła ważniejsze rzeczy, podobnie jak moje idealne kuzynki Marta i Greta). Byłam zajęta myśleniem o tym, co powiedziała mi na koniec Paula: że ona osiągnęła następny etap rozwoju, którego ja jeszcze nie osiągnęłam.
Kolejna osoba sugeruje mi, że jestem porządnie opóźniona w rozwoju. Może coś w tym jest?
Z Paulą stało się coś niedobrego, a ona uważa, że to jest właśnie coś dobrego... I co tu zrobić?
Kiedy zmywałam po obiedzie, wpadła po mnie Blondi. Z koszem na śmieci. Mama, która otworzyła drzwi, powiedziała jej, że dopiero co wyrzucałam śmieci, a teraz jestem zajęta czymś innym, ale popędziłam do korytarza, bo nie widziałam Blondi jeszcze dłużej niż Pauli, niemal od początku wakacji.
– Cześć, Blondi! – przywitałam się. – Jak było u taty?
Rodzice Blondi są rozwiedzeni i jej tata mieszka teraz w Warszawie. Wraz z nową żoną i dwójką przyrodnich braci Blondi.
– Hej! – ucieszyła się Blondi. – Było super!
Też jakby wyższa, a przy tym opalona i elegancka. Przekonałyśmy mamę, żeby pozwoliła mi wyjść, kiedy skończę sprzątać.
– Opowiem ci, jak było! – obiecała podekscytowana Blondi. – Ty też mi opowiesz!
Pomyślałam, że pewnie znowu się zakochała i myśli, że ja też. I że jak jej opowiem to, co robiłam, będzie głęboko rozczarowana. Bo chciałam jej opowiedzieć, że miałam święty spokój i całymi dniami mogłam pisać. I przy tej okazji odkryłam, co tak naprawdę chcę w życiu robić: pisać. Ale już nie książki, tylko felietony i eseje. Ewentualnie reportaże. Chcę być dziennikarką, a dokładnie: publicystką lub naukowcem, wgryzającym się w zapomniane teksty i odkrywającym na nowo prawdy, które pokrył mrok czasu. Najlepiej badaczem literatury. Taka praca to prawdziwe wyzwanie, znacznie większe niż pisanie książek beletrystycznych, które każdy głupi potrafi napisać.
Nie myliłam się. Blondi zakochała się w jakimś Bartku, który pomagał przy remoncie garażu jej taty i miał już prawie siedemnaście lat! Tylko niestety komórka mu się zepsuła albo skończyła mu się karta, bo chociaż w ciągu tych kilku dni od przyjazdu Blondi wysłała mu ze sto esemesów – nie odpisał jej na żaden.
Przyszło mi do głowy, że przyczyna może być inna, ale nie śmiałam o tym powiedzieć Blondi, żeby jej nie dobijać. Wystarczyło, że musiałam patrzeć, jak się martwi tą skończoną kartą (względnie zepsutą komórką) Bartka.
No i Blondi nie dowaliła mi tak, jak Paula. Nie powiedziała, że nie osiągnęłam jej etapu rozwoju, tylko współczuła mi, że spędziłam wakacje w miejscu, gdzie nie było żadnego fajnego chłopaka, w którym mogłabym się zakochać dla zabicia czasu. Zgodziła się ze mną, że takie wakacje to marnotrawstwo. Niestety nie chciało jej się słuchać o tym, co w czasie wakacji wymyśliłam, ani o moich planach na przyszłość.
Wróciłam przepełniona planami i ambicjami i co zastałam? Moje najlepsze przyjaciółki, których ani trochę nie interesuje mój rozwój i przyszła kariera. W ogóle nie interesuje ich mój los, bo nie mam chłopaka. A po co mi chłopak do tego wszystkiego? Nie mam pojęcia!
Pomyślałam, że mam jeszcze jedną kumpelkę – Nikę, która dwa miesiące temu wyprowadziła się na Prądnik. Miałam nadzieję, że chociaż Nika pozostała normalna, i sprawdziłam skrzynkę mailową. Wtedy zrozumiałam, że nadzieja matką głupich.
Nika przysłała mi sporo maili, które z trudem wyłuskałam spod reklam bankowości internetowej, nocnych klubów w Warszawie i Gdańsku, sklepu dla kobiet w ciąży, który od dłuższego czasu koniecznie chce mi coś sprzedać, oraz laserowej depilacji, do której miał mnie zachęcić wizerunek pięknej kobiety o sumiastych wąsach, podkręcanych na żelu. Dobrze, że mam filtr antyspamowy, bo mogłoby tego być jeszcze więcej i licho jedno wie, co bym tam znalazła...
Niestety treść maili od Niki była równie porażająca. I monotematyczna. Wszystko kręciło się wokół niejakiego Jarka.
Ów Jarek:
– w pierwszym mailu był jedyną osobą na tej durnej ulicy, która ze mną rozmawia
– w drugim mailu okazało się, że mieszka w sąsiednim domu, i kiedy się nudzę czyli przez większość czasu), wyglądam przez okno, czy czasem nie ma go przed domem, a jeśli jest, to wychodzę do ogródka i sobie rozmawiamy
– w trzecim mailu okazało się, że Jarek dostał się do tego samego gimnazjum, co ja, strasznie mnie to ucieszyło, bo poza Eugeniuszem nie znam tam nikogo
– w czwartym mailu Jarek okazał się całkiem niegłupi, miło mi się z nim rozmawia, choć gadamy w sumie o niczym
– w piątym mailu Nika wyjawiła mi prawdę ukrytą: nie wiem, czy Ci napisałam, że Jarek jest przystojny ;-),zaskoczyła mnie też wiadomością, że Jarek ma mięśnie rąk. Niebywałe!
– w szóstym mailu Nika napisała, że zaczęła pisać bloga, to było nawet ciekawe, bo wreszcie poruszyła nowy temat, ale zrobiła to bardzo pobieżnie. Zaczęłam pisać bloga,ale zaraz przestałam, bo dałam temu Jarkowi adres i on tam zajrzał. Teraz się boję, że jak znowu coś napiszę, to on tam wejdzie i to zobaczy
– w siódmym mailu Nika narzekała, że musi wyjechać na obóz językowy, gdzie na pewno nie będzie nikogo normalnego, i wolałaby nudzić się w domu jak dotychczas
– w ósmym cieszyła się, że jedzie na obóz językowy, bo okazało się, że Jarek też wyjeżdża, ale na obóz żeglarski, też nad morze! Żeglarstwo to podobno pasja tego Jarka i Nika uważa, że dlatego ma on takie mięśnie rąk.
Nie wiem, czy Nice z tego wszystkiego nie umknęła gdzieś informacja o długości linii brzegowej Morza Bałtyckiego i nie ma świadomości, że nad morzem jest więcej niż jedno miejsce, w którym można urządzić obóz...
Kiedyś miałam trzy przyjaciółki, z którymi mogłam porozmawiać. Potem przyszły wakacje i wygląda na to, że coś się pozmieniało.
Poniedziałek, 29 sierpnia
Czas płynie, świat się zmienia i nic nie jest takie, jak było.
Nawet śmietnik.
Ktoś odmalował naszą ławeczkę i trochę ją odsunął od śmietnika. Niedobrze. Teraz nie dochodzą do niej śmietnikowe zapachy. Nie żeby mi ich brakowało, ale przez to ludzie będą na niej chętniej siadać, zajmując nasze miejsca.
No i zmieniono kartkę, która wisiała w środku: ZABRANIA SIĘ WYRZUCAĆ GABARYTY. Ta poprzednia wisiała chyba od połowy osiemnastego wieku. Po prostu zawsze tam była.
Ta nowa jest niby taka sama, ale wygląda bardziej świeżo.
– Jakiego rodzaju są gabaryty? – spytała Paula. – Męskiego czy żeńskiego?
Bo ja wiem?
– Chyba nijakiego – zaryzykowałam.
– Ale jak się mówi: „ten gabaryt” czy „ta gabaryta”? –drążyła Paula.
– A skąd ja to mam wiedzieć?
Wszyscy myślą, że jak mój tata uczy studentów polonistyki, to znam znaczenie, rodzaj i odmianę wszystkich słów, jakie polskojęzyczna ludzkość wymyśliła. Chyba nie rozumieją, że mój tata zajmuje się onomastyką, czyli tylko częścią języka polskiego. Ale większość osób, którym o tym mówię, parska śmiechem na dźwięk słowa „onomastyka” i wystarczy im wiedza, że mój tata uczy osoby, z których potem wyrosną nauczycielki polskiego, takie jak nasza była wychowawczyni Maryna.
Wtorek, 30 sierpnia
Paula postanowiła zostać metalem.
Oczywiście w sensie kulturowym, nie materiałoznawczym, choć kiedy mi powiedziała: „Chcę być metalem!”, miała taką minę, że nie wiedziałam, jak to rozumieć. Czasem Paula zachowuje się, jakby naprawdę myślała, że mieszka w Hogwarcie, i ciężko zgadnąć, o co jej chodzi.
– Nie mogę słuchać popu i udawać, że to jest to, co lubię – wyznała.
– Przecież nie będąc metalem, nie musisz słuchać popu i udawać, że to jest to, co lubisz – zauważyłam.
Zastanowiła się przez chwilę i dodała:
– Poza tym generalnie podobają mi się metale. Jak widzę chłopaka w czarnym, z długimi włosami, to od razu mam wrażenie, że on mnie zrozumie.
– Dlatego, że ma długie włosy i czarne ciuchy?
– Czepiasz się – mruknęła. Po czym przyjrzała mi się uważnie i stwierdziła: – Jeszcze nie dojrzałaś do takich rzeczy... Dlatego generalnie nie rozumiesz, co przeżywam. Ale spoko luz. Za jakiś czas ci to minie. Dojrzejesz i sama poznasz, co to za uczucie.
– Dojrzewanie? – upewniłam się.
– Nie: miłość!
– Aha. A ty to przeżywasz? – spytałam. Bo nie przypominałam sobie informacji o jakiejś miłości Pauli, jeśli nie liczyć tego, że Marii Z Parteru wypsnęło się kiedyś, że Paula zabujała się w bohaterze serii o Harrym Potterze Severusie Snape. Mistrzu eliksirów i nauczycielu ochrony przed czarną magią z Hogwartu.
Paula zrobiła urażoną minę, a mnie przyszło do głowy, że w filmie Snape wygląda jak podstarzały metal – ta blada twarz i przydługie ciemne włosy z przedziałkiem... Taki Desmond z naszego bloku za czterdzieści lat – przy założeniu, że tymczasem nie zmieni stylu, nie wyłysieje i nie przytyje.
Teraz się zastanawiam, czy to przejście Pauli na nowy etap życia nie wzięło jej się stąd, że zaczęła rozumieć, że Snape nie istnieje, i szukać sobie zastępczego, istniejącego odpowiednika Severusa. Oczywiście chciałaby, żeby był do niego podobny, czyli mroczny, tajemniczy, po przejściach, i to możliwie dziwnych. No i żeby wyglądał podobnie. Czyli padło na metali...
Środa, 31 sierpnia
Jutro po raz pierwszy w życiu idę do gimnazjum. Chyba powinnam się tym stresować, ale mi się nie chce. Bardziej niepokoi mnie myśl o tym, że Julka jutro po raz pierwszy idzie do szkoły, gdzie podobno będą ją uczyć czytać.
Po co?!
Dlaczego tak wcześnie?!
Może jednak przedłużymy dzieciom dzieciństwo i pozwolimy im pozostać analfabetami przynajmniej do dziesiątego roku życia?
Co ja zrobię z pamiętnikiem, kiedy moja wścibska siostra nauczy się czytać? Teraz mogę go rzucać, gdzie popadnie (przynajmniej w naszym pokoju), bo Julka myśli, że to jeszcze jeden z moich zeszytów szkolnych, zabazgranych licho wie czym i kompletnie nieinteresujących.
A jakby nie wystarczało mi tego, że moja siostra nauczy się czytać, mój brat się rozgadał. Co prawda, i kwiecistych zdań na razie nie buduje, i płomiennych mów nie wygłasza, ale robi coś znacznie gorszego: zadaje pytania. Setki pytań. Tysiące, miliony i kwintyliony pytań.
Dlaczego ja nie jestem jedynaczką?
Gdy byłam tak mała, że mama myślała, że nic do mnie nie dociera, słyszałam jej rozmowę z ciocią Bożeną. Mama powiedziała, że zawsze chciała mieć tylko jedno dziecko. Dlaczego ona jest taka niekonsekwentna?!
Czwartek, 1 września
Mama ma urodziny i chciałam sprawić, żeby ten dzień był dla niej miły, ale guzik mi z tego wyszło. Co prawda rano zaśpiewaliśmy mamie „Sto lat” (my: czyli ja, Julka i Jojo, których nauczyłam tej piosenki – jeśli to w ogóle jest piosenka...). Potem złożyliśmy jej życzenia i dzieciaki wręczyły jej laurki, a ja ręcznie uszytą kosmetyczkę (nie mogłam jej nic kupić, bo nie miałam za co, kieszonkowe nadal się u mnie nie przyjęło, a kiedy dziadek chciał mi dać „na cukierki”, mama ostro zaprotestowała – to teraz ma!).
Usłyszeliśmy wprawdzie podziękowania, ale były one dosyć zdawkowe, bo mama panikowała, że spóźnimy się do szkoły, do której szliśmy razem – ja, mama i moje rodzeństwo. Oczywiście ja zamierzałam się jak najszybciej urwać, bo szłam do innej szkoły niż Julka, odprowadzana przez mamę i Joja.
Uroczysty nastrój prysł do reszty, kiedy mama odkryła, że Julka sponiewierała swoją elegancką białą bluzkę, odprasowaną specjalnie na dzisiejszy dzień. Potem Jojo, korzystając z zamieszania, dorwał się do prysznica i zalał całą łazienkę, w tym spodnie mamy, „prostujące się” nad wanną, oraz wszystko, co miał na sobie.
Na koniec okazało się, że w ciągu wakacji dziwnie podrosłam i przytyłam. W związku z tym, nie dość, że nie jestem w stanie zapiąć na sobie granatowej spódniczki, od niepamiętnych czasów służącej mi jako strój na rozmaite szkolne uroczystości, to jeszcze rękawy mojej białej bluzki sięgają mi do połowy przedramienia. A warto zaznaczyć, że w założeniu była to bluzka z długim rękawem, nie z rękawem na trzy-czwarte. I wygląda na to, że nie da się tego ukryć.
Mama wyładowała zdenerwowanie na mnie, obarczając mnie winą za to, że odpowiednio wcześnie nie zgłosiłam, że wyrosłam z ubrań. A skąd ja to miałam wiedzieć? Nie sprawdzam codziennie, czy przypadkiem nie przestałam się mieścić w któreś z ubrań.
Nie miałam innego wyjścia. Poszłam na rozpoczęcie roku szkolnego w bawełnianej koszulce i ciemnych spodniach, które są brzydkie, ale były na wyprzedaży po 9,90 i mama stwierdziła, że na tę cenę są całkiem przyzwoite. Co prawda, kiedy zobaczyła je na mnie, uznała, że w ten sposób zrobię fatalne wrażenie i już pierwszego dnia podpadnę nauczycielkom w nowej szkole.
Mnie to szczególnie nie zmartwiło. W gimnazjum drugo- i trzecioklasiści ubrali się jeszcze bardziej swobodnie niż ja, a na mnie i tak nikt nie zwrócił uwagi. Wyglądam przeciętnie i nijako, dzięki czemu nie przyciągam spojrzeń. Poza tym wiele osób w mojej klasie wyglądało co najmniej tak samo nieelegancko jak ja, a klasę i tak mam tę samą, co przed rokiem. Brakuje w niej tylko Eugeniusza i Niki, a na ich miejscach pojawili się Liliana i jakiś Maks.
Liliana to nasza nowa sąsiadka. Razem z mamą i siostrą, Moniką, zajmują dawne mieszkanie Niki. Teraz Liliana zajęła miejsce Niki także w mojej ławce, w związku z czym wygląda na to, że nadal będę siedzieć sobie na lekcjach w otoczeniu trzech fajnych dziewczyn, bo choć Liliany jeszcze za bardzo nie poznałyśmy, wydaje się w porządku. Tyle że bardzo zwraca na siebie uwagę strojami. Dziś przyszła w długiej, czarnej sukience, w której wyglądała jak nocna mara z gotyckiego koszmaru zamieszczonego na stronie Serenissimy, znajomej z Internetu, która ma obsesję na punkcie śmierci i wszystkiego, co mroczne. Pardon, mroCHne.
Paula, którą nieco pociągają takie klimaty, spytała Lilianę o rodzaj słuchanej muzyki.
– Ostatnio słucham Mahlera – odparła Liliana.
– Aha – powiedziała Paula, tak jakby wiedziała, co to jest, więc spytałam ją, co to za kapela, ten Mahler. Nigdy o takiej nie słyszałam.
– Chyba coś w stylu Mayhem – odparła Paula. Mayhem to zespół black metalowy, który uchodzi za wyjątkowo hardkorowy. Trochę mnie zaskoczyło, że Liliana słucha aż tak hardkorowej muzyki, bo nie wygląda na to. Rysuje sobie na dżinsach żuczki i motylki, a w lecie nosiła na głowie wianki z mleczów. Wszyscy metale, jakich znam na żywo, czyli Desmond z mojego bloku i rudowłosa dziewczyna z bloku naprzeciwko, noszą rozpuszczone włosy, czarne ciuchy i wszędzie mają napisane nazwy zespołów, jakie lubią: Disturbed, SOAD, Korn i temu podobne.
Ta rudowłosa dziewczyna w zeszłym roku przedstawiła się Shrekowi i jego ziomom, a my to słyszałyśmy.
Powiedziała:
– Jestem Luiza, wodnik z rybą w ascendencie.
Nie miałam bladego pojęcia, co to jest ten cały „ascendent”. W kontekście wodnika z rybą w czymś tam skojarzyło mi się to w pierwszej chwili z otworem gębowym, a w drugiej – z siatką do łowienia ryb. Teraz już wiem, że ma to związek z astrologią, ale nadal nie mam pojęcia, jaki.
Piątek, 2 września
W szkole nic się nie dzieje poza tym, że poznajemy nowych nauczycieli. Napisałabym coś o nich, ale nie bardzo jest co pisać, bo wszyscy wydają mi się dosyć normalni. Przynajmniej na razie. Inna sprawa, że po tym, jak okazało się, że moja ulubiona nauczycielka, pani Kolanko, nie będzie nas uczyć, bo nie uczy w gimnazjum, tylko w podstawówce, zaczęło mi być wszystko jedno. Zwłaszcza że zaraz potem okazało się, że naszą wychowawczynią znowu jest Maryna. Polonistka, która powinna pracować w jakimś urzędzie statystycznym, bo lubi tabelki i podsumowania.
Na przerwach próbowałyśmy się dodzwonić do Niki z telefonu Pauli, Liliana, tak jak ja, nie ma telefonu, a Blondi sugerowała, że czeka na czyjś telefon. Domyśliłyśmy się na czyj i dałyśmy jej spokój, choć jestem przekonana, że i tak się na ten telefon niedoczeka.
Przerwy w szkole Niki chyba nie są zsynchronizowane z naszymi i nie mogłyśmy jej zastać. Kiedy oddzwoniła, wychodziłyśmy ze szkoły i oczywiście ja i Blondi przypięłyśmy się do słuchawki razem z Paulą,
Początkowo nie wierzyłyśmy w to, co słyszymy, bo brzmiało to jak płacz. Paula zabrała nam słuchawkę i przyznała, że Nika szlocha.
– Nie rozumiem, co ona mówi – powiedziała w końcu. – Bo coś mówi, ale głównie płacze.
– Daj mi ją! – niemal wyrwałam jej telefon z ręki. Rzeczywiście, po drugiej stronie słuchawki słychać było głównie szloch.
– Nika? To ja, Anka – przedstawiłam się. – Co się stało?
– Jarek... – wykrztusiła Nika i zaniosła się płaczem. Moje serce z wrażenia fiknęło koziołka. Jarka, który chyba był jedyną bliską Nice osobą w tym nowym miejscu, spotkało coś strasznego!
– Coś się stało temu Jarkowi – poinformowałam dziewczyny, zasłaniając słuchawkę tak, żeby Nika tego nie słyszała.
Też się przejęły, bo też dostawały e-maile o Jarku i jego mięśniach rąk. Sama nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie chciałam się za bardzo dopytywać, więc milczałam, dopóki Nika nie spytała:
– Jesteś tam?
– Tak, jasne...
– Jarek... – zaczęła Nika i znowu się rozpłakała – powiedział mi... – dodała.
Odetchnęłam z ulgą. Skoro coś jej powiedział, to znaczy, że żyje i może mówić, czyli przynajmniej nie jest w śpiączce.
– Coś jej powiedział – zwróciłam się do Pauli i Blondi. – Co powiedział? – spytałam Nikę współczującym głosem.
– Nie powiedział! – Poprawiła mnie Nika. – Nie powiedział mi, burak jeden, że ma dziewczynę! – zaniosła się płaczem.
– Ma dziewczynę – powtórzyłam Pauli i Blondi. Blondi i Paula zrobiły miny pełne zrozumienia i współczucia. Na twarzy Liliany odbiło się zdumienie. Podejrzewam, że na mojej też.
– To niedobrze – przyznałam Nice i chyba nie była to właściwa reakcja, bo Nika przestała szlochać i oburzona powtórzyła:
– Niedobrze?! To jest straszne! Czy ty to rozumiesz?! – zawiesiła głos i sama sobie odpowiedziała. – Nie rozumiesz.
Miała rację.
Paula i Blondi ją pocieszały, Liliana nie zna Niki, choć mieszka w jej dawnym pokoju, a ja... Zrozumiałam, że miłość to jakieś straszne kretyństwo i muszę się od tego trzymać z daleka, bo na co mi takie problemy?
Sobota, 3 września
Przyszedł mail od Niki, który trochę mnie przeraził. Miłość to poważne zaburzenie psychiczne. Naprawdę. Patrząc na to, co się porobiło z Niką, boję się o siebie.
Dobrze, że nie znam żadnego sensownego chłopaka, bo jeszcze bym się w nim zakochała i co?
Nika pogrążyła się w czarnej rozpaczy, której poświęciła prawie osiem tysięcy znaków (sprawdziłam z czystej naukowej ciekawości). W dalszym ciągu maila, który jest chyba najdłuższym, jaki w życiu dostałam (nie licząc opowiadań i innych form literackich pisanych z internetowymi przyjaciółmi), zastanawiała się, dlaczego Jarek nie wspomniał jej o tej swojej dziewczynie.
W ciągu wakacji sporo rozmawiała z Jarkiem, ale dziwnym zbiegiem okoliczności, Jarek zapomniał powiedzieć jej, że ma dziewczynę. Jakoś tak mu zupełnie z głowy wyleciało, ale cóż się dziwić, dziewczyna to taki drobiażdżek, nie sposób pamiętać o takich głupotach... W każdym razie Nika tak uważa, choć dopuszcza możliwość, że miał szczególny powód ukrycia tego faktu – w czasie wakacji zakochał się w Nice.
Sęk w tym, że przestał ukrywać istnienie tej wcześniejszej dziewczyny w szkole, do której Nika pomknęła w jakiejś sukience w stylu lat osiemdziesiątych i z opaską we włosach (co ta miłość robi z poczuciem estetyki!), cała szczęśliwa, że zobaczy tam Jarka, który przedstawi ją całej klasie. Tam jednak cały kontakt Jarka z Niką ograniczył się do zdawkowego „cześć”. Potem zajął się on swoją dziewczyną, która jest kretynką, wygląda jak klabzdra, ma zęby jak płot po huraganie i figurę jak szkielet oraz idiotyczne imię – Aniela. Nika uważa, że nikt normalny nie może tak się nazywać. Nie zgadzam się nią, moja prababcia ma na imię Aniela! Dla mnie to imię jest całkiem normalne. Czyżbym zapomniała jej opowiedzieć o dziewczynie, która odbiła chłopaka mojej internetowej przyjaciółce Kornelii? Która miała na imię Fryderyka Petronela?
Niedziela, 4 września
O wilku mowa! Ledwie Fryderyka Petronela przyszła mi do głowy i napisałam o niej Nice, odezwała się Kornelia. Z najnowszymi wieściami o Fryderyce Petroneli i „wybrańcu”, którego ta jędza odbiła Kornelii – Mateuszu Jemielińskim, znanym także jako Jemioł, perkusista zespołu Deformator.
Otóż Fryderyka Petronela puściła Jemioła Deformatora w trąbę. Dobrze mu tak, bo zostawił Kornelię, która jest najmądrzejszą i najbardziej wyrafinowaną dziewczyną, jaką znam.
Kornelia też się cieszy. Z tej radości trochę jej ubyło mądrości i wyrafinowania. Napisała:
Aniu, kochana, nawet nie wiesz, jak się cieszę! Mężczyzna mojego życia znowu jest wolny, a ja nie muszę cierpieć, patrząc na jego miłość do innej. Mam nadzieję, że szczęście jeszcze się do mnie uśmiechnie i będzie nam dane na nowo zostać parą.
Naprawdę, tak napisała: „będzie nam dane na nowo zostać parą!”. Jak czasem czytam Kornelię, to się dziwię, że jej listy nie szeleszczą mi w rękach i nie są pożółkłe. Ale tym razem przeszła samą siebie i przesłała mi wiersz, jaki wysmażyła na cześć Jemioła. Kiedy go przeczytałam, załamałam się psychicznie. Nie będę go tu cytować z uwagi na szacunek do Kornelii. Każdy ma czasem gorsze dni...
Słyszałam, że ludziom w moim wieku hormony padają na mózg, ale myślałam, że to jeszcze jedna z tych bzdur, których pełno w gazetach i w telewizji, w rodzaju konieczności zwalczania cellulitisu, siwych włosów i bakterii na podłodze. Teraz obawiam się, że to może być prawda. Wszyscy wokół wariują, jakby wybuchła jakaś epidemia. Przypomina mi to czas między Bożym Narodzeniem a feriami zimowymi w drugiej klasie. Wtedy wszyscy po kolei zapadali na świnkę. Tylko ja się uchowałam. Nie mam pojęcia, dlaczego. Nigdy wcześniej nie miałam świnki. Później zresztą też. Może jestem odporna na epidemie? A może to wszystko jeszcze przede mną?
Poniedziałek, 5 września
Blondi usiadła dziś w mojej ławce.
– Nie masz nic przeciwko temu? – spytała.
– Nie – odparłam. – Ale może Paula i Liliana będą miały coś przeciwko?
– Nie sądzę – stwierdziła Blondi. – Wygląda na to, że one się dogadają, popatrz – wskazała ruchem głowy za okno.
Na placu przed wejściem do szkoły stały Paula i Liliana w towarzystwie dwóch chłopaków, wyglądających na starszych od nas. Liliana miała na sobie długą, czarną kieckę, tę, którą włożyła na rozpoczęcie roku szkolnego, i wyglądała jak skrzyżowanie elfa z gotką z komiksu. Chłopcy mieli czarne koszulki, jeden z Kornem, a drugi ze Slipknotem, oraz długie włosy (to znaczy dłuższe niż ogół chłopaków w naszej szkole; gdyby dziewczyna miała włosy takiej długości, na pewno nie nazywałaby ich długimi). Zachowywali się, jakby sprawdzali dziewczyny, czy są one godne, by należeć do ich grona: metali z naszego gimnazjum. Grono to jest bardzo elitarne, bo z tego, co zauważyłam na korytarzach, liczy około czterech osób. Mam tu na myśli metali „podpisanych”, czyli takich, którzy informację o swoim ulubionym zespole mają wypisaną wielkimi literami na koszulce. Czarnej, rzecz jasna.
Kiedy patrzyłyśmy z Blondi przez okno na metali i dwie nasze koleżanki, od razu wiedziałyśmy, że tak czy owak, chętnie je przyjmą, zwłaszcza Lilianę, której obaj z lekka nadskakiwali, żywo reagując na każde słowo, jakie wypowiadała.
Zastanowiło mnie to, bo Liliana nie jest ładna w taki sposób, jak Blondi czy inne dziewczyny, które mają powodzenie na naszym osiedlu. Nie wygląda jak dziewczyna z okładki „Bravo Girl”. Raczej jak dziewczyna z okładki komiksu fantasy: ma złociste, falujące włosy, wielkie jasne oczy, otoczone długimi i prawie białymi rzęsami, a do tego taki trochę nieobecny wyraz twarzy, Być może właśnie to spodobało się metalom? Może oni mają inny gust niż zwyczajni chłopcy, którym podobają się szczupłe, opalone w solarium blondynki w różowych sweterkach i setki ich klonów z centrów handlowych?
Wtorek, 6 września
Liliana nie wyglądała dziś tak mrocznie, jak wczoraj, ale miała czarną koszulkę do dżinsów, które chyba były nowe i nie zdążyły się pokryć wizerunkami robaczków. Zapukała do mnie, wychodząc do szkoły, i poszłyśmy razem, ale już w szatni podeszli do niej metale.
Potem usiadła w ławce z Paulą. Sama z siebie. Paula nie miała nic przeciwko, więc ja też nie protestowałam. Nawet wolę siedzieć z Blondi, którą znam od lat, niż z Lilianą, którą poznałam dwa miesiące temu. Liliana jest fajna, ale trochę nieśmiała i taka lekko „odklejona”. Tam, gdzie wcześniej mieszkała, miała dosyć zbzikowaną kumpelkę. Podobno w tym roku ta Kaśka uczciła wiosnę w ten sposób, że pofarbowała sobie włosy na zielono. I nawet nie miała z tego powodu takich problemów, jakie miałby każdy w mojej szkole, bo ona nie chodzi do szkoły. Jest dyslektyczką czy kimś tam. W każdym razie, skoro nie chodzi do szkoły, to pewnie ma jakieś orzeczenia od psychologa. Trochę zazdroszczę takim ludziom. Mogą mieć w nosie wszystko, co tylko mają ochotę mieć w nosie, bo jakby co, to nie ich wina, tylko dysleksji, ADHD i innych takich.
Maria Z Parteru mówi, że teraz każdy mógłby mieć takie orzeczenie, bo jakby dobrze poszukać, to zawsze by się coś znalazło. Niestety moi rodzice nie wierzą w dysleksję i ADHD. Kiedy moja nauczycielka w pierwszej klasie mówiła mamie, że jestem nadpobudliwa i mam problemy z koncentracją, i powinna iść ze mną do psychologa, mama zrobiła mi tylko awanturę, że sprawiam problemy i mam przestać. A potem przy każdej okazji opowiadała swoim siostrom i reszcie rodziny, jakie ciężkie jest jej życie z takim dzieckiem specjalnej troski, jak ja. A ja nic z tego nie miałam! Żadnego orzeczenia, żadnej taryfy ulgowej w szkole ani żadnego „indywidualnego toku nauki”, którego zresztą bym nie chciała, bo trochę by mi brakowało tej adrenaliny, której dostarcza mi szkoła.
Dziś na przykład Maryna podała nam listę lektur. Miałam nadzieję, że w gimnazjum zaczniemy czytać bardziej dojrzałe lektury i w ogóle będzie tak jakby trochę doroślej... Dlaczego dzieciństwo ciągnie się tak długo? Jedyną pozycją na liście lektur, którą mam ochotę przeczytać, jest „Pieśń o Rolandzie”. Kiedyś czytałam, że jest to utwór średniowieczny i bardzo mocny.
Środa, 7 września
– Zwróciłaś uwagę na Maksa? – spytała mnie dziś Blondi na matematyce.
Jedynym Maksem, jakiego znam, jest ten nowy z naszej klasy.
– Tego nowego?
– Aha – oczy Blondi błyszczały. – Niezły jest, co?
Przyjrzałam się Maksowi i powiedziałam Blondi, że jest niezły, ale powiedziałam to przez uprzejmość, bo wcale tak nie uważam. Ten Maks jest zupełnie zwyczajnym chłopakiem, jak cała reszta. Nic specjalnego. Na przerwie Blondi spytała o to Paulę i Lilianę.
– Nie znam go – powiedziała Liliana. – Jestem nowa.
– On też – poinformowała ją Blondi.
– No to... tym bardziej go nie znam – wzruszyła ramionami Liliana.
Paula była szczera do bólu.
– Jest zupełnie przeciętny – stwierdziła.
Ale Blondi nie podzielała jej zdania i jeszcze na tej samej przerwie poszła zagadać do Maksa, który, jak znam życie, wkrótce zostanie jej chłopakiem. I dobrze, przynajmniej przestanie się martwić komórką siedemnastolatka z wakacji, o której jeszcze dziś coś wspominała.
Po szkole wpadła do mnie Liliana.
– Masz jakieś metalowe płyty? – spytała. Oczywiście początkowo skojarzyło mi się to z takimi blachami do pokrycia dachu. Dopiero kiedy Liliana powiedziała, że chodzi jej o „tego jakiegoś Soada i te inne”, zrozumiałam, że ma na myśli muzykę.
– Nie mam – odparłam. – W ogóle nie mam żadnych płyt – dodałam, trochę kłamiąc, bo mam płyty, które kiedyś tam dostałam, ale wstydzę się do nich przyznać. Na przykład „Przeboje lata 2004”, które były dołączone do gazety, albo „Biesiadne hity”, które były dołączone do margaryny. – Słucham muzyki tylko przez Internet i w radiu – powiedziałam Lilianie. – Ale w radiu rzadko można usłyszeć metal. Nawet w tych radiostacjach, które twierdzą, że puszczają tylko „ostrą muzykę”, rzadko można usłyszeć coś ostrzejszego niż Myslovitz.
To miał być taki żart, bo przecież Myslovitz wcale nie jest ostry, ale Liliana zrobiła zdumioną minę. Myślałam, że skoro słucha tak ostrych kapel, jak sugerowała Paula, i przyjaźni się z dziewczyną, która pofarbowała włosy na zielono, to zna się na niszowej muzyce, jak mało kto. Chyba że utkwiła w niej tak głęboko, że nawet nie wie o istnieniu takich wykonawców, jak Myslovitz...
– A skąd bierzesz internetowe radia? – spytała Liliana.
Ona do niedawna żyła zupełnie bez Internetu. Do tej pory zresztą nie wie, jak używać wielu narzędzi. Poszłam do niej i pokazałam jej, jak szukać w Internecie radiostacji, i znalazłam parę kapel, które lubią metale. Była zachwycona.
Potem przyszła siostra Liliany, Monika, i popatrzyła na nas ze zdumieniem.
– Co wy robicie?
– Ania mi pokazuje internetowe radiostacje – wyjaśniła Liliana.
– W Internecie są radiostacje? – zdziwiła się Monika. – A takie z normalną muzyką też są?
– Nie lubisz metalu? – spytałam.
– A wy lubicie? – zdziwiła się Monika, patrząc z niedowierzaniem na Lilianę.
Sama nie wiem, co o tym myśleć.
Czwartek, 8 września
– Mam już najlepsze koleżanki – pochwaliła mi się Julka. – Lepsze niż twoje!
– Tak? – spytałam. – A pod jakim względem?
– Pod każdym – odparła. – Lubią to, co ja. – To wszystko wyjaśniało.
– No to gratuluję. Jak mają na imiona?
– Julka i Julka.
To było niezłe.
– I nie mylą ci się?
– Nie. Ale pani je myli. Ze mną też. Nie wiem, czemu, bo nie jesteśmy podobne.
No właśnie. Ciekawe, czemu?
Piątek, 9 września
Stał się cud. Mój tata zaraz wychodzi, a mama wybiera się z Julką i Jojem na zakupy. Zostanę sama w domu, może na całe dwie godziny! Życie jest piękne!
Od powrotu z wakacji nie mogę się dorwać do komputera na dłużej, bo mój tata nanosi poprawki na przepisaną (przeze mnie) część swojej pracy doktorskiej. Robi to oczywiście w swoim tempie (superwolnym) i co chwilę coś kasuje. Gdyby jego córka (którą uważa za mało zaradną i infantylną) nie myślała za niego i nie robiła kopii za każdym razem, gdy jest wzywana do jakiejś awarii, tej pracy już dawno nie byłoby na dysku. Teraz za to jest ogromna ilość jej kopii, bo zachowuję wszystko, po każdej zmianie autora pracy, na wypadek, gdyby chciał on wrócić do którejś z poprzednich wersji. Podejrzewam, że te kopie zajmują już więcej miejsca na dysku niż cała reszta plików.
Kiedy tata zajmuje komputer, nie mogę spokojnie pogadać z internetowymi przyjaciółmi, posłuchać muzyki z internetowych radiostacji ani poczytać forów. No i nie mogę pograć w Tibię, za którą już się stęskniłam. Dziś to nadrobię! Potwory... strzeżcie się! Waleczna Aramintha da wam popalić!
Później
Nie chwal dnia przed zachodem Europy (czy jakoś tak)... Miałam komputer, to nie było Internetu. Jakaś awaria...
Niedziela, 11 września
Julka rozpacza, że dziś nie idzie do szkoły. Mówi, że nie może żyć bez szkoły, a poza tym domaga się jakiegoś rodzaju Barbie, którą zdaje się mają wszystkie dzieci z jej klasy, poza nią.
Znacznie gorsze jest jednak to, że w kółko śpiewa dosyć durną piosenkę o tym, jak to fajnie jest iść do szkoły. Od przedwczoraj słyszę to około dwudziestu razy na godzinę. Zastanawiam się nad wynalezieniem i opatentowaniem knebla dla dzieci. Na pewno sprzedawałby się świetnie. Zwłaszcza kiedy wszyscy dowiedzieliby się o wynalazku po tym, jak jego autorka (czyli ja) trafiłaby na okładki wszystkich kolorowych gazet (z podpisem „Potwór!!!”).
Julka śpiewała to nawet na spacerze, na który wysłała nas mama, choć robiłam, co mogłam, by czymś ją zająć. Nie mogłam narażać przypadkowych przechodniów na tak przykre doznania. Szanuję wolny czas obcych ludzi i ich prawo do spokoju.
Wtorek, 13 września
W szkole jest jakoś nudno. Brakuje mi dziwactw nauczycieli z podstawówki. Ci nowi mają ich dziwnie mało. Mamy nawet angielski! Nowa nauczycielka nie podziela pasji poprzedniej, czyli sportów ekstremalnych. Sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie lubiła żadnych sportów, i naprawdę nas uczy, a przynajmniej próbuje. Dziś chyba ją załamało, że umiemy aż tak mało – to znaczy jako klasa, bo wiele osób nieźle się orientuje w angielskim. Chodzą na dodatkowe zajęcia, bywają na zagranicznych stronach albo grają w gry wymagające znajomości tego języka i mają internetowych przyjaciół, z którymi porozumiewają się po angielsku, a tak można się nauczyć języka – przynajmniej pisanego – znacznie lepiej, niż mówiąc i czytając w książce o jakiejś abstrakcyjnej rodzinie, która wygląda, jakby się urwała ze starego filmu, i w kółko robi zakupy...
Środa, 14 września
Mama zabrała Julkę i Joja gdzieś tam. Tato zajmuje komputer. Co ja mam robić? Mam odrabiać lekcje...
...ale mi się nie chce...
Już wiem, pójdę do Blondi!!!
Później
Powiedziałam tacie, że idę do koleżanki uczyć się, i poszłam do Blondi, ale jej nie było. Był za to Shrek, który zapytał, czy nie wiem, co u Niki, więc weszłam pogadać z nim i tak przegadaliśmy ze dwie godziny.
Początkowo myślałam, że Shrek tęskni za Niką, która była jego dziewczyną, zanim się wyprowadziła, ale odniosłam wrażenie, że pocieszył się równie szybko, jak Nika. O ile można nazwać pocieszeniem nieodwzajemnioną miłość do Jarka z mięśniami rąk. Nie wiem, czy Shrek też znalazł już sobie jakąś dziewczynę, ale nie wypytywał szczególnie o Nikę. Pogadaliśmy trochę o reszcie znajomych, o Monice i Lilianie oraz ich mamie, która ponoć zaczęła kręcić z dawnym chłopakiem mamy Blondi i Shreka, znanym jako Ponury Harleyowiec. Pobawiłam się trochę z Salome, szczurzycą Shreka, no i wypytałam go o nauczycieli z gimnazjum, do którego on chodzi już trzeci rok. Okazało się, że niektórzy po bliższym poznaniu są bardziej hardkorowi, niż mi się początkowo wydawało.
Podobno wuefistka była kiedyś mistrzynią Polski w czymś związanym z lekkoatletyką, ale Shrek nie wiedział, w czym dokładnie, bo ona go nie uczy, chłopaki mają wuef z kim innym. Z kolei nasza nowa biologiczka pisze blog w Internecie. Przyznała się do tego klasie Shreka. Jak tata zwolni komputer, poszukam tego blogu i zobaczę, co ona tam pisze. Shrek powiedział, że on też kiedyś szukał, ale nic nie znalazł, bo nie prowadzi go pod swoim nazwiskiem ani pod hasłem „nauczycielka biologii”. Czemu mnie to nie dziwi?
Kiedy Shrek usłyszał nazwisko naszego nauczyciela historii, zdziwił się, że Blondi mu wcześniej tego nie powiedziała, i spytał, czy były już z nim jakieś numery.
Zaskoczyło mnie to, bo nauczyciel historii wygląda i zachowuje się zupełnie normalnie. Jest w średnim wieku, nosi okrągłe okulary i bure swetry, porusza się i mówi spokojnie, nawet flegmatycznie... Trudno sobie wyobrazić, żeby taka osoba robiła jakieś numery, ale Shrek powiedział, że ten nauczyciel mówi podobno wiele kontrowersyjnych rzeczy i były z tego powodu jakieś awantury z rodzicami. Chyba zacznę uważać na historii!
Obgadaliśmy też Blondi, a co? Shrek powiedział, że najwyraźniej zapomniała już o siedemnastolatku z zepsutą komórką i dobrze, za to sporo mówi o nowym Maksie. Shrek jest ciekaw, który to, i obiecałam, że mu go pokażę.
Piątek, 16 września
Liliana znowu przyszła dziś do szkoły w tej czarnej kiecce. Obaj metale z naszego gimnazjum od razu do niej podeszli, a Paula popędziła do nich. Chyba teraz woli ich towarzystwo od mojego, bo urwała dosłownie w pół zdania.
Nowa matematyczka nie podziela gustu Liliany i powiedziała jej, że długa czarna suknia nie jest odpowiednim strojem do szkoły. Ale tak sztywno to powiedziała, bez żadnej obelgi i złośliwości. Nie jestem przyzwyczajona do takich matematyczek. W porównaniu z panią Koparą ta nowa jest bezbarwna i nieciekawa, nawet równania zadaje jakieś takie łatwe, no i nie uczyła Shreka, więc nic ciekawego o niej nie wiem.
Po szkole Paula chciała, żebym poszła z nią do centrum handlowego, bo musi sobie kupić trochę nowych rzeczy. Mama zamierza pójść tam z nią jutro, ale Paula chce wcześniej wypatrzyć coś ciekawego.
– Przy okazji zmienię sobie styl – dodała wesoło.
Aha.
Niech zgadnę, na jaki...
Niestety nie mogłam pójść z nią do centrum handlowego, bo musiałam zostać z Jojem. Mama poszła z Julką do ortodonty, bo Julka zapragnęła mieć aparat na zębach taki, jak wszystkie jej koleżanki, i marudzi o to już drugi tydzień.
Wieczorem
Julka kompletnie zwariowała. Wróciła od ortodonty cała we łzach, bo ma zdumiewająco proste zęby i aparat nie jest jej potrzebny, przynajmniej na razie. Mama ją pociesza, że może kiedy wyrośnie jej więcej zębów, będą one wystarczająco pokrzywione, żeby potrzebowała aparatu. Jak ja mam być normalna przy takiej rodzinie?
Sobota, 17 września
Tuż po obiedzie przyszła Paula z koszem na śmieci. Za nią stała Blondi, ze swoim koszem.
– Mamo, idę wyrzucić śmieci! – zawołałam w głąb mieszkania, niezbyt głośno, bo nie chciałam, żeby mama to usłyszała.
– Może powinnyśmy zapukać do Liliany? – zawahałam się.
– Jasne! – podjęła Paula.
– O! Macie kosze! – ucieszyła się Liliana i poszła po swój.
Był wypełniony po brzegi, co trochę nas zaskoczyło. Rzadko widujemy takie pełne kosze. Ganiamy do śmietnika po kilka razy dziennie, a w takim tempie nawet moja rodzina nie produkuje śmieci.
– Moja mama mnie nie rozumie – powiedziała Paula na śmietniku. – Byłyśmy dziś na zakupach i nie chciała mi kupić żadnego z ciuchów, jakie mnie się podobały. Za to kupiła mi dwie głupie bluzki i chciała, żebym mierzyła idiotyczne, kolorowe spódnice.
– W jakim kolorze? – zainteresowała się Blondi.
– Jakimś głupim – Paula nie wdawała się w szczegóły, a zdaje się, że dla niej teraz każdy kolor poza czarnym jest głupi.
– Mam skończone trzynaście lat, nie jestem dzieckiem. Najwyższy czas, żebym sama sobie dobierała ciuchy, prawda?
Chyba myślała, że ją poprzemy, ale przecież znamy życie.
– Może i tak – powiedziałam ugodowo – ale nasi rodzice jeszcze tego nie przyjmują do wiadomości. Moja mama też narzuca mi swoje upodobania, a przy tym mam wrażenie, że najbardziej podobają jej się te rzeczy, które mają niską cenę.
Paula spojrzała z politowaniem na moje spodnie za 9,90 z supermarketu i zrobiło mi się trochę głupio.
– Moja mama szyje mi takie ubrania, jakie mi się podobają – odezwała się Liliana i wszystkie jej pozazdrościłyśmy, choć każda na swój sposób.
– Czadzik! – zachwycała się Blondi. – Żeby tak moja mama umiała szyć! Albo Laska... Twierdzi, że chce projektować modę, ale nie zna się na szyciu.
– A jakbyś chciała coś, czego twoja mama nie potrafi uszyć? – spytała Lilianę Paula. – Na przykład bluzę z ulubionym zespołem?
– To pewnie by mi kupiła – odparła Liliana.
– Czemu mnie się trafili tacy rodzice bez wyobraźni? –jęknęła Paula.
– Przecież masz bluzę z Good Charlotte – przypomniałam jej.
Paula zabiła mnie wzrokiem.
– Z Good Charlotte?! To nie jest mój ulubiony zespół! – zapewniła szybko, patrząc głównie na Lilianę.
– Dopiero co był – zauważyła Blondi. Jakby Paula miała broń, toby ją zastrzeliła.
– Kiedy byłam bardzo młoda i bardzo głupia – poinformowała Lilianę.
Ciekawe, czy za tydzień będzie się krzywić z niesmakiem na hasło SOAD, twierdząc, że to pop...
Poniedziałek, 19 września
Mamy nową informatyczkę. Nareszcie, bo do tej pory informatyki po prostu nie mieliśmy. Nie było nauczyciela i nie miał nas kto uczyć, więc w poniedziałki wychodziliśmy o godzinę wcześniej.
Nowa informatyczka od razu wzięła się do roboty. Założyła nam konta i kazała sobie zapamiętać hasła. Powiedziała, że jeśli ktoś zapomni hasło, będzie miał nieprzygotowanie. To nas zaskoczyło, z panem Robertem, który uczył nas w podstawówce, nie było takich problemów. Miał notes, w którym zapisał sobie hasła wszystkich uczniów, a gdy ktoś zapomniał swojego hasła – po prostu sprawdzał je w notesie.
Kiedy ta nowa o tym usłyszała, doznała szoku. Powiedziała, że hasło jest tajne i nie powinien go znać nikt poza użytkownikiem, nawet nauczyciel. Potem zrobiła nam wykład o głupocie ludzi, którzy zapisują sobie hasła na karteczce przylepionej na monitorze i dziwią się, że ktoś wysyła głupoty z ich skrzynek, albo piny kart bankomatowych na tych kartach, a potem się dziwią, że ktoś ich okrada, i oświadczyła, że jest od tego, żeby nas nauczyć tak nie robić.
– I nigdzie nie zapisuje sobie pani naszych haseł? – dziwili się niektórzy. – A jak ktoś jednak zapomni...
– Mam uprawnienia admina – odparła. Niektórym to nic nie mówiło, więc wyjaśniła nam, że admin może zmieniać hasła użytkowników, nawet jeśli ich nie zna. Niektórych groza ogarnęła, a Piotrek Wyrzutek zapytał, czy jako admini mogą pracować tylko informatycy po studiach. Reszta klasy też się zainteresowała. Chyba każdy by chciał móc zmieniać hasła innych osób.
Nowa informatyczka popatrzyła na nas z politowaniem i zapytała, czy słyszeliśmy kiedyś o czymś takim, jak odpowiedzialność.
Blondi martwi się Maksem. Podobno jest strasznie nieśmiały. Kiedy Blondi do niego zagaduje, odpowiada półsłówkami. Blondi zastanawia się, czy to nie ona go tak onieśmiela. Możliwe, że ma rację, ale Maks mówi dosyć niewyraźnie. Kiedy odpowiadał na polskim, chwilami trudno było go zrozumieć. Chyba ma wadę wymowy albo coś w tym stylu. Może to go peszy i dlatego tak się zachowuje?
Powiedziałam o tym Blondi, a ona przyznała mi rację.
– Słodki jest z tą wadą wymowy – stwierdziła.
Wtorek, 20 września
Maciek Kopyto, którego wczoraj nie było w szkole, dziś pojawił się z miną mistrza świata we wszystkim.
– Byłem u psychologa i mam orzeczenia – oświadczył triumfalnie na pierwszej lekcji, wręczając Marynie jakieś papiery.
– Mam dysleksję, dyskalkulię i ADHD – chwalił się przez cały dzień, jakby to były najwyższe odznaczenia państwowe. – Teraz wszyscy mogą się wypchać! – cieszył się.
Spytałam go, czy bierze na to jakieś leki, bo w filmach dzieci często biorą leki na ADHD, ale Maciek spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Na to nie ma leków! – Upierał się. – Można mi tylko obniżyć wymagania.
– Ja też chcę mieć ADHD i tę całą resztę – mruknęła Paula.
Potem na wszystkich przerwach fantazjowała, czym by się zajmowała, gdyby miała ograniczone wymagania. Twierdziła, że miałaby wtedy masę czasu.
Liliana przekonywała ją, że takie orzeczenia wcale nie są fajne, bo ta jej koleżanka Kaśka, co nie chodzi do szkoły, czasem by chciała do szkoły pójść.
– Jakby poszła ze dwa razy, toby jej się odechciało – Paula nie dawała się przekonać.
– Pomyśl, ile by cię ominęło, gdyby nie szkoła – tłumaczyłyśmy jej, ale Paula postanowiła, że przekona swoją mamę, żeby poszła z nią do psychologa.
Ja tam jednak nie zrezygnowałabym ze szkoły, ale ograniczone wymagania... Gdyby tylko moi rodzice byli bardziej przekonani do psychologii...
Czwartek, 22 września
Po kilku dniach przerwy dorwałam się do komputera. Zdążyłam tylko sprawdzić pocztę, ale zawsze to coś. Nika napisała mi trzy listy o Jarku i Anieli, która stanowi połączenie wszystkich możliwych wad. Zaczyna mnie to mierzić. Chciałabym, żeby mi napisała, jak to jest w prywatnej szkole, czy naprawdę jest tam jakiś wyższy poziom, więcej nauki i obowiązkowe mundurki, no i jacy są ludzie w takich szkołach: uczniowie i nauczyciele.
Zapytałam ją o to, być może choć na chwilę odwróci to jej uwagę od obsesji na punkcie Jarka.
Był też mail od Kornelii, która zdecydowała się przełamać pierwsze lody i zagadała do Jemioła Deformatora, ale on rozmawiał z nią tak, jakby już kompletnie nic do niej nie czuł.
W dodatku wpadła Blondi i wyciągnęła mnie na śmietnik, na którym powiedziała, że Shrek twierdzi, że Maks ją interesuje tylko dlatego, że się za nią nie ugania jak inni chłopcy, do których była przyzwyczajona.
Wypsnęło mi się, że może coś w tym jest, i Blondi przez pół godziny tłumaczyła, że to nieprawda.
Potem przyszła Paula i powiedziała, że właśnie podsłuchała rozmowę swojej mamy z jej koleżanką, nauczycielką, której uczennica próbowała popełnić samobójstwo i teraz ma w szkole obniżone wymagania, i nauczyciele muszą być dla niej wyrozumiali, podczas gdy ona coraz bardziej przegina. Podobno bardzo obcesowo traktuje tych nauczycieli oraz resztę swojej klasy i nic jej za to nie można zrobić.
– Pomyślcie tylko: takie życie to bajka! – zachwycała się Paula.
Trochę niesmaczne mi się to wydało.
– Ona chyba naprawdę jest chora – powiedziałam Pauli. – Chciałabyś, żeby z tobą się tak porobiło?
– No właśnie! – zgodziła się Blondi. – Czy ona się leczy?
Paula się speszyła i dała spokój, ale obawiam się, że temat orzeczeń od psychologa ją intryguje. W drodze powrotnej zapukała do Marii Z Parteru, naszej terapeutki, ale jej nie było.
Piątek, 23 września
Sama wybrałam się do Marii Z Parteru. Dawno u niej nie byłam, choć przeżyłam traumatyczne wydarzenie (wakacje w Mszanie) oraz mam wiele problemów z tęskniącymi za miłością koleżankami i tatą, zajmującym komputer. Mimo to nie byłam egoistką i nie przyszłam w swojej sprawie, tylko w sprawie Pauli.
Maria wpuściła mnie, usiadła w fotelu i zapaliła papierosa. Następnie sięgnęła po książkę i zaczęła ją czytać.
Była sama w domu i z dużego pokoju przeniosła się do mniejszego, w którym zapuściła jeszcze większy bałagan. Ciekawe, gdzie są teraz jej rodzice, choć... tym razem wolę w to nie wnikać...
Jestem przyzwyczajona do Marii Z Parteru, ale trochę dziwnie mi było tak u niej siedzieć, wdychając dym i milcząc, podczas gdy ona sobie czytała i paliła. Dlatego postanowiłam jakoś zagaić rozmowę. Początkowo chciałam zapytać o jej rodziców, ale ugryzłam się w język.
– Masz już jakieś zajęcia na studiach? – spytałam. Mój tata pracuje na UJ i wiem, że studenci zaczynają naukę trochę później niż my, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kiedy. Tato ostatnio czasem wychodzi na uczelnię (niestety zwykle wtedy, kiedy jestem w szkole), ale nie wiem, czy prowadzi jakieś zajęcia, czy robi coś w związku z tym swoim doktoratem.
– Nie studiuję – odparła Maria.
– To znaczy... jeszcze masz wakacje? – upewniłam się.
– Nie. W ogóle nie studiuję.
– Jak to? Dlaczego? – nie rozumiałam. Maria jest geniuszem i powinna studiować. Wszyscy to wiedzą, odkąd pojawiła się na świecie. W wieku siedemnastu lat Maria zdała maturę i zamierzała studiować psychologię, żeby zalegalizować swoją działalność.
– Nie dostałam się na studia – oznajmiła spokojnie Maria, a mnie aż zatkało z wrażenia.
– Jak to?! – wykrztusiłam zaszokowana.
– Zwyczajnie – Maria wzruszyła ramionami. – Egzaminy są teraz wystandaryzowane, a ja zawsze byłam niestandardowa.
W głowie się to nie mieści!
Znam parę osób, które skończyły studia (czyli kiedyś musiały się na nie dostać), a do pięt nie sięgają Marii. Ale rzeczywiście są bardziej standardowe od niej.
Ode mnie zresztą też.
Zaczynam się martwić o swoją przyszłość...
Ale Maria jakoś niespecjalnie się przejmowała swoją.
– Dzięki temu mam teraz gap year – powiedziała. – Za rok sobie pójdę na studia, może gdzieś poza Polską, w jakiejś dobrej uczelni, gdzie cenią indywidualistów. W Polsce studia i w ogóle nauka stały się trudno dostępne dla osób, które odstają od społeczeństwa, co moim zdaniem jest błędem, bo takie osoby prędzej wymyślą coś nowego niż ludzie, którzy wszystko robią standardowo.
Chyba ma rację. Zaczynam podzielać to jej zdanie.
Pogadałam z nią trochę o byciu standardowym albo niestandardowym, przez co zupełnie zapomniałam o Pauli i jej pomysłach na ograniczenie wymagań w szkole...
Niedziela, 25 września
Najchętniej znowu poszłabym do Marii Z Parteru. Tym razem nie w sprawie Pauli, tylko w celu wyleczenia mnie po doznaniu traumy spowodowanej weekendowym pobytem w Mszanie.
Nie dość, że musiałam tam przeżyć wakacje, to jeszcze teraz rodzice zabrali nas tam, żebyśmy „pooddychali górskim powietrzem”. Dobrze, że było słonecznie i że udało mi się wmówić rodzinie, że stałam się pasjonatką grzybów. Dzięki temu od rana prawie do zmroku byłam w lesie z tatą i dziadkiem, trzymając się w pewnej odległości od nich. Udawałam, że szukam grzybów, i dla niepoznaki czasem naprawdę się za nimi rozglądałam, a poza tym rozmyślałam sobie o różnych sprawach. Zawsze to ciekawsze od siedzenia w domu, doglądania mojego rodzeństwa i wysłuchiwania rozmów o chorobach, krewnych i znajomych, postaciach z telewizji i innej takiej prozie życia. Albo o własnej beznadziei, bo jednak nadal jestem niedojrzała i ogólnie niedorozwinięta w porównaniu do moich boskich kuzynek oraz mojej mamy i cioci Bożeny, gdy były w naszym wieku.
Podobno przypominam raczej ciocię Biustynę, ale tylko charakterem, bo ona zawsze była ładna, co dawało jej możliwość znalezienia męża, który się nią zajmie. To ostatnie babcia powiedziała, myśląc, że jej nie słyszę, i nie do mamy, tylko do telefonu, rozmawiając z ciocią Bożeną, ale i tak zrobiło mi się trochę smutno. Nawet własna babcia się mną nie zachwyca...
Dobrze, że jest jeszcze prababcia, która też twierdzi, że jestem podobna do cioci Biustyny, ale w ustach prababci to komplement.
– Ty i Justynka macie głowy na karku – powtarza prababcia. – To po mnie – wyjaśnia.
W sierpniu ciocia Biustyna miała wyjść za bogatego cudzoziemca, ale spanikowała i rozstała się z nim. Mama, babcia i ciocia Bożena uruchomiły wtedy gorącą linię, oficjalnie do martwienia się o nią, a naprawdę do obgadywania jej i zajmowały się tym przez resztę wakacji. Prababcia, dowiedziawszy się o tym, spytała:
– Uciekła mu sprzed ołtarza?! Ma fantazję dziewczyna! Moja krew! Ty, jakby co, też uciekaj, Aniu! – pouczyła mnie.
– Jakby co? – zdziwiłam się wtedy.
– No, jakbyś uznała, że to jednak nie ten... Zresztą, po co ci mąż? Takiej mądrej dziewczyny szkoda dla byle kogo...
Prababcia to jedyna osoba w tej części rodziny, którą naprawdę lubię odwiedzać.