Po Safonie - Selby Wynn Schwartz - ebook

Po Safonie ebook

Selby Wynn Schwartz

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Oni mówili: safistki, inwertytki, trybady, amazonki, magiery, kryminalistki, istoty prymitywne ulegające histerii. One odpowiadały: gatunek kobiecy, osoby, o których myśli się w innym porządku. Kim były queerowe intelektualistki przełomu XIX i XX wieku?

Lina Poletti, Djuna Barnes, Gertrude Stein, Colette, Virgina Woolf czy Sarah Bernhardt to tylko kilka z wielu bohaterek tworzących zbiorową narratorkę Po Safonie. Choć rozproszone po całej Europie, pochłonięte twórczością, miłością i życiem, pod piórem Selby Wynn Schwartz tworzą chór kobiet odważnie domagających się wyzwolenia i społecznej akceptacji. A wszystko to na tle przełomowych wydarzeń: I wojny światowej, marszu na Rzym, rodzącego się faszyzmu.

Schwartz utkała swoją wielowątkową opowieść z najróżniejszych elementów, łącząc prawdę z tym, co podpowiadała jej wyobraźnia. Patronką swojej książki uczyniła Safonę i to za nią zdaje się powtarzać: „Te rzeczy teraz dla moich towarzyszek / pięknie zaśpiewam”.

„Idąca przez epoki, zachwycająca plejada kobiet, które szukają Safony, a znajdują siebie. Czuję się częścią tej opowieści.” Renata Lis

„Piękna, cielesna, zapierająca dech w piersiach […]. Odkrywcza i bardzo potrzebna.” „The Guardian”

„Pożądanie, sztuka i polityka to główne tematy tej książki, hipnotyzującej, podnoszącej na duchu i niezwykle inspirującej. […] Podróżując przez czas śladem wybitnych artystek (od Safony po Virginię Woolf), uzmysławiamy sobie, że łączą nas z nimi ponadhistoryczne pragnienia, by żyć odważniej, pełniej, bliżej siebie.” Deborah Levy

„„Po Safonie” osiąga to, co potrafi tylko najszlachetniejsza sztuka: tworzy doskonalszy świat z niedoskonałości naszego. Debiutancka książka Selby Wynn Schwartz podąża meandryczną ścieżką przez schyłek XIX i początek XX wieku, koncentrując się na losach i wzajemnych powiązaniach wielu kobiet. W rezultacie otrzymujemy książkę na poły fabularną, na poły historyczną. Jest to jednak dzieło zachwycającego geniuszu, katalog intymności i inwencji, pragnień i marzeń.” Jacob Brogan, „Washington Post”

„Ton tej książki, choć emocjonalnie powściągliwy, pozostaje zdecydowanie radosny, skupiony na ciągłym postępie w dziedzinie praw kobiet i swobód seksualnych. W tym ciekawym, pełnym pasji przedsięwzięciu sztuka jawi się jako jednoznaczny nośnik piękna i inspiracji.” Sam Sacks, „The Wall Street Journal”

„Błyskotliwy debiut. „Po Safonie”, książka przywodząca na myśl zmysłową prozę Ali Smith, z wrażliwością śledzi nie tylko ruch w przestrzeni, ale także psychologiczną podróż, wyłapując najsubtelniejsze zmiany nastroju. Cudowna mozaika subiektywności i autokreacji.” Rhoda Feng, National Public Radio

„Autorka śmiało tworzy nową formułę, która uwzględnia szaleńczą fragmentaryczność historii tak wielu ważnych kobiet […]. Ekscytujące, pełne rozmachu dzieło biografii spekulatywnej.” „Kirkus Review”

„Wezwanie do działania dla współczesnych czytelniczek, by nie zapomniały o niezwykłych historiach pionierek i wciąż znajdowały twórcze ścieżki rozwoju.” Norah Piehl

„„Po Safonie” to dzieło łączące wyobraźnię z intymnością, ale także wnikliwymi badaniami. Bohaterkami Schwartz są prawdziwe kobiety, ale istotę ich życia i tożsamości uchwyciła ona za pomocą metody, którą nazywa „spekulatywną biografią”. Tym, co w tej niezwykłej, wciągającej książce zachwyca najbardziej – poza krystalicznym stylem – jest więc spojenie faktów i fikcji, dokumentów historycznych z artystycznymi wizjami.” Lucy Scholes „The Telegraph”

„Zbiorowe narracyjne „my” – grecki chór ku czci poetki Safony – splata historie pisarek, malarek i artystek, które, podobnie jak Safonę, pociągały inne kobiety i które poprzez sztukę pragnęły odzyskać swoje prawdziwe „ja” […]. Jak śpiewa chór, „zostałyśmy ponownie wrzucone w historię, którą ledwo udało nam się przetrwać za pierwszym razem”. Opisując, jak jej bohaterki przeciwstawiały się opresji, Schwartz daje świadectwo ich wysiłków, a zarazem sama – tworząc tę porywającą opowieść – wnosi własny wkład w sztukę. Schwartz tchnęła niezwykłe życie w swoje ponadczasowe postaci.” „Publishers Weekly”

„Słowa mogą być zaklęciem, właściwe zdanie może przywołać pragnienie i głębię uczuć z pozoru sprzeczne z cichym aktem czytania. Puls może wzrosnąć, gdy czytelnik lub czytelniczka cicho przewracają strony, wyruszając w podróż, choć pozostają bez ruchu. […] W książce Selby Wynn Schwartz […] strofy greckiej poetki z VI wieku przed naszą erą robią to wszystko i o wiele więcej [...]. Schwartz pisze pięknym stylem, widać, że umie bawić się słowem i czuje radość płynącą z kształtowania języka. To książka, którą należy pochłaniać powoli, delektować się nią jak wspaniałym zachodem słońca, nawet jeśli obwieszcza nieuchronność nocy. „Po Safonie” to zaklęcie przeciwko ciemności i wołanie o światło, nawet jeśli przyćmione.” Adriana E. Ramírez, „Boston Globe”

„„Po Safonie” to książka o intymnych chwilach spoza rejestru historii, która każe nam zmienić optykę i podać w wątpliwość samo sedno dyscypliny, jaką jest opis przeszłości. Schwartz skupia się na walce kobiet o samostanowienie, pomijając mężczyzn, którzy stawali im na drodze. W większości przypadków mężczyźni ci po prostu w ogóle się nie pojawiają. Jest to opowieść erudycyjna i gawędziarska, zakorzeniona we wnikliwych badaniach, ale wolna od maskulinistycznego pragnienia pewności i linearnej spójności. Autorka czerpie z historii, by opowiedzieć ją na nowo.” Mattilda Bernstein Sycamore, „The New York Times”

„Wspaniały hołd złożony pionierkom i myślicielkom, które odrzuciły uległość […] Zachwycająca książka.” „The Independent”

„Istne cudo. Ta książka jest wspaniała: bezczelna, irytująca, głęboka, odważna, poruszająca, zabawna… i naprawdę ważna.” Lucy Ellmann

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 277

Oceny
3,8 (8 ocen)
3
2
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego After Sappho

Projekt okładki Kamil Rekosz

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Copyright © 2022 by Selby Wynn Schwartz

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024

Copyright © for the Polish translation by Kaja Gucio, 2024

Opieka redakcyjna Jakub Bożek

Redakcja Magdalena Błędowska

Korekta Magdalena Mrożek / d2d.pl, Iwona Łaskawiec / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-950-0

A tuttə voi che siete Lina Poletti

co oznacza: wszystkim tym, co są Liną Poletti

Problemy Albertyny to

(z punktu widzenia narratora):

a) kłamstwo,

b) lesbijstwo

oraz (z punktu widzenia Albertyny):

a) uwięzienie w domu narratora.

Anne Carson, Trening Albertyny

Prolog

Safona, ok. 630 p.n.e.

Po pierwsze zmieniłyśmy imiona. Zostałyśmy Safoną.

Kim była Safona? Nie wiadomo, ale miała wyspę. Otaczał ją wianuszek dziewcząt. Potrafiła zasiąść do posiłku i patrzeć wprost na kobietę, którą kochała, nawet jeśli nieszczęśliwie. Mówiono, że kiedy śpiewała, to było tak, jakby człowiek leżał wieczorem nad brzegiem rzeki, zapadał się w miękki mech, a niebo spływało na niego. Wszystkie jej wiersze to pieśni.

Safonę czytałyśmy w szkole, na zajęciach, które miały nauczyć nas jedynie metrum poetyckiego. Nauczyciele z reguły nie przypuszczali nawet, że napełniają nasze żyły kasją i mirrą. Suchym tonem rozprawiali o aoryście, a my tymczasem w głębi duszy czułyśmy, jak liście drzew drżą w świetle, jak wszystko się mieni, wszystko wibruje.

Byłyśmy wtedy bardzo młode, jeszcze się nie znałyśmy. Czytałyśmy zachłannie w ogrodach za domem, brudząc sukienki błotem i sosnową żywicą. Niektóre z nas rodziny posłały do odległych szkół, na pensje, gdzie miałyśmy odebrać ostateczne szlify i tym samym dotrzeć do pisanego nam zakończenia. Ale to nie był nasz koniec. To był ledwo nasz początek. Każda z nas pozostała na własnym miejscu i szukała we fragmentach wierszy słów na wyrażenie uczucia, które Safona określała mianem aithyssomenon, oznaczającym sposób, w jaki poruszają się liście, gdy nie dotyka ich nic poza popołudniowym światłem.

W tamtych czasach nijak nas nie nazywano, więc delektowałyśmy się każdym słowem, bez względu na to, od ilu stuleci martwym. Czytałyśmy o nocnych obrzędach panachid i nie spałyśmy aż po świt; wygnanie Safony na Sycylię sprawiło, że zwróciłyśmy oczy ku morzu. Zaczęłyśmy pisać ody do kwiatów koniczyny i rumianych jabłek albo malować na płótnach, które odwracałyśmy do ściany przy najlżejszym odgłosie kroków. Ukradkowe spojrzenie, półuśmiech, dłoń spoczywająca na ramieniu tuż nad łokciem – nie nauczyłyśmy się jeszcze na pamięć wersów na te okazje. W każdym razie i tak miałyśmy tylko urywki wierszy do zaoferowania. Z dziewięciu ksiąg poezji Safony zachowały się zaledwie resztki daktyli, jak we fragmencie 24C: „Żyjemy / …przeciwieństwo / …odważnie”.

Jeden

Cordula Poletti, ur. 1885

Cordula Poletti miała siostry, które jej nie rozumiały. Od najmłodszych lat ciągnęło ją do zewnętrznych części domu: strychu, balkonu, okna z tyłu, którego dotykały gałęzie sosny. Podczas chrztu wyswobodziła się z ciasnych powijaków i popełzła przez nawę główną. Nie dało się jej zawinąć w kocyk na wystarczająco długo, by nadać jej imię.

Cordula Poletti, ok. 1896

Kiedy tylko mogła, brała podręcznik do łaciny z Biblioteca Classense i siadała na drzewie w pobliżu cmentarza. W jej domu wołano: Cordula, Cordula!, ale nikt nie odpowiadał. Matka znalazła rzucone na podłogę spódnice Corduli i zaczęła rozpaczać nad jej przyszłością. Jakiż prawomyślny obywatel Rawenny poślubi dziewczynę, która w samej bieliźnie wspina się na drzewa? Matka wołała: Cordula, Cordula?, ale w domu nie było nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na to pytanie.

X, 1883

Dwa lata przed chrztem Corduli Guglielmo Cantarano opublikował studium przypadku X, lat dwadzieścia trzy, narodowości włoskiej. Z opisu wyłania się obraz osoby w pełni sił witalnych, która przechadza się po ulicach, wesoło pogwizduje i uszczęśliwia kolejne dziewczyny. Nawet Cantarano, który nie kryje niechęci wobec X, przyznaje, że to ktoś jowialny i wspaniałomyślny. Bez skargi bierze się do pracy i potrafi rozśmieszyć cały pokój do łez. Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o to, czym X nie jest. X to nie potulna gospodyni. Nie wzrusza się na widok kwilących niemowląt, nie nosi spódnic, które krępują ruchy, nie pragnie czuć oddechu młodych mężczyzn, nie czerpie radości z prac domowych i nie przejawia szlachetnej panieńskiej skromności. Jak pisze Cantarano, czymkolwiek X jest, należy tego za wszelką cenę unikać.

Dlatego X zamknięto w zakładzie dla obłąkanych, a włoskim matkom nakazano, by uważały na oznaki dewiacji u córek. Nawet te, które mają normalne piersi – przestrzegał Cantarano – mogą okazać się takie jak X, a w tym przypadku najwyraźniej zwyczajne genitalia nie zapobiegły pewnej nocy próbie podpalenia rodzinnego domu.

C… Poletti, ok. 1897

Odcięła się od natarczywych głosów rodziny w domu i wspięła na swoje drzewo. Z oazy liści spojrzała na cmentarz. Grobowce poetów wieńczył wawrzyn, opatrzono je chwalebnymi wersami; na grobach pospolitych zmarłych zaś widniały co najwyżej imiona ich dzieci lub pogrążonych w żałobie małżonków. Zauważyła, jak często śmierć następowała przy porodzie, a jak rzadko w katastrofie morskiej.

Jej umysł wypełniały liryczne ody i nieodmienione czasowniki. Każdy wers Owidiusza domagał się rozwikłania, kto był obiektem danej czynności i czyja dzielna ręka jej dokonała. Każdy epitet odsyłał do swojego źródła, wskazując na boskie działanie za kulisami ludzkiego życia: na jej drzewie rozbrzmiewał wspaniały szelest bogów, sów, skrzydlatych węży. Gdy tylko skończyła łaciński elementarz, zabrała się za grekę. Siedziała do późna, owładnięta zachwytem. Stało się jasne, że wcale nie była Cordulą.

Lina Poletti, ok. 1899

Pod koniec stulecia zmieniła imię. Cordula i tak brzmiało jak sterta sznurów. Lina – zwinna, zgrabna linia, ręka przebiegająca po rzędzie guzików. To Lina przeczyta później Safonę.

Lina mieszkała z rodziną na Via Rattazzi, niedaleko grobowca Dantego. Ten grobowiec to martwe miejsce w ziemi. Na jego szczycie znajduje się skała pokryta drobnymi nacięciami, które układają się w słowa. Lina do późna w nocy pisała wiersze do grobowca. Nie tyle do samego Dantego, który nie żył od 1321 roku, ile do nacięć, jakie słowa zostawiają na niezmiennych substancjach.

Minie jeszcze wiele lat, zanim usłyszymy o Linie Poletti. Dzieciństwo upłynęło jej samotnie, towarzyszyły jej tylko dostojne konstelacje nocnego nieba. W jej domu rozbrzmiewał refren: Cordula, Cordula!, ale Lina słuchała tylko ciszy gwiazd. W końcu nauczy się tłumaczyć Safonę bez słownika. Odkryje, że jest jedną z nas. Jednak w tamtych latach to był istny cud, że Lina, w przeciwieństwie do X, nie podpaliła rodzinnego domu.

Lina Poletti, ok. 1900

Na przełomie wieków Lina Poletti prześcignęła resztę klasy w przedmiotach klasycznych, od elokucji po tryb elegijny. Ponadto trzymała się na uboczu, gdy pozostali uczniowie i uczennice wracali do domu w parach albo przekazywali sobie urywki niewybrednych rymowanek. Lina szła sama do Biblioteca Classense i analizowała różne zastosowania dopełniacza.

Dopełniacz to przypadek zależności między rzeczownikami. Często definiuje się go jako posiadanie, tak jakby jeden rzeczownik mógł być związany z drugim wyłącznie wówczas, gdy zachłannie go posiada. Tymczasem istnieje również dopełniacz pamiętania, gdy jedna osoba stale myśli o innej i nie chce o niej zapomnieć.

Safona, fragmenty 105A i 105B

Safona pisze o wielu dziewczętach: o tych, które są uległe i skromnie spinają włosy, o tych wspaniałych, które chętnie idą do ślubnej izby, i o tych, które „są niczym hiacynty w górach, deptane stopami pasterzy”. Safona stworzyła całą księgę pieśni weselnych; niczym hiacynty w górach, żadna z nich nie przetrwała.

Dziewczynie, która chce uniknąć zdeptania przez mężczyzn, Safona poleca najdalszą gałąź najwyższego drzewa. Zauważa, że zawsze znajdzie się garstka takich, o których „zbieracze jabłek zapomną – nie, nie zapomną: nie zdołają ich dosięgnąć”.

Ojciec Liny zarabiał na życie, sprzedając gliniane garnki. Miał na utrzymaniu cztery córki, więc konieczność wydania ich za mąż traktował jak wymianę towarów. Potomstwo złożone z samych córek to już i tak obciążenie, a na dziewczęta, które nie były uległe, brakowało popytu.

Kiedy matka Liny wołała ją: Cordula, Cordula!, i nakazywała haftować bieliznę na posag, Lina była już gdzie indziej. Kończyła grecki elementarz, zasiadała w odległym kącie Biblioteca Classense, wychodziła przez okno z tyłu domu i wspinała się na sosnę, by czytać wiersze z epoki mniej skrępowanej odzieniem.

Możemy sobie wyobrazić Linę w tamtych latach: jej wysokie buty z guzikami, jej erudycyjne cytaty. Wydawało się niemal, że powyżej butów nie ma spódnicy. Lina Poletti taka właśnie była, potrafiła sprawić, że rzeczy widoczne wydawały się znikome i bez znaczenia. Miała swoje własne sposoby na ucieczkę z epoki.

Safona, fragment 2

Wiersz kletyczny to wołanie, zarówno pochwalny hymn, jak i błagalny apel. Kłania się na znak posłuszeństwa wobec boskości, wiecznie migotliwej i świetlistej, a jednocześnie pyta: kiedy przybędziesz? Dlaczego twój blask jest odległy od moich oczu? Przebijasz się przez gałęzie, gdy ja śpię u korzeni. Przelewasz się jak światło popołudnia, a jednak pozostajesz gdzieś tam, poza dniem.

To właśnie przywołując tę, która jest, a jednak musi być wezwana, żarliwie i z daleka, Safona opisuje aithyssomenon, świetliste drżenie liści w momencie oczekiwania. Poetka nieustannie żyje w czasie kletycznym, niezależnie od epoki. Woła, czeka. Kładzie się w cieniu przyszłości i zapada w sen wśród jej korzeni. Jej przypadek to dopełniacz pamiętania.

Lina Poletti, ok. 1905

Lina Poletti walczyła, żeby móc usiąść na krześle w bibliotece. Walczyła, by palić w Caffè Roma-Risorgimento. Walczyła, by wieczorami uczestniczyć w spotkaniach literackich. Z determinacją wiązała krawat i pokazywała się w nim publicznie, raz po raz, przy wtórze pomruków na Piazza Vittorio Emanuele II.

Wbrew woli rodziny podjęła studia na uniwersytecie w Bolonii. Uczęszczała na wykłady wybitnego poety Giovanniego Pascolego, którego bardzo zaskoczył jej widok. Wytężył wzrok, choć siedziała w pierwszym rzędzie sali wykładowej, z piórem w gotowości. Niewiele kobiet chciało pisać pracę o poezji Carducciego. Ludzie zawsze tak mówili o Linie Poletti – jej widok ich zaskakiwał, niewiele było takich jak ona. To prawda, że miała niezwykłe oczy, ze złotymi obwódkami wokół źrenic. Wydawała się niestabilna, alchemiczna. Coś mogło w niej rozbłysnąć i wszystko zmienić. Jak powie nam później Sibilla Aleramo, Lina była gwałtowną, świetlistą falą.

Dwa

Rina Faccio, ur. 1876

Jako dziewczynka Rina Faccio mieszkała w Porto Civitanova i robiła to, co jej kazano. Ojciec kazał jej pracować w swojej fabryce, w buchalterii, i tak też zrobiła. Miała dwanaście lat, była posłuszna, miała długie ciemne włosy.

Fabryka wytwarzała szklane butelki, każdego dnia tysiące sztuk, zasnuwając powietrze żelazistym dymem. Zadaniem Riny było liczenie, ile siarczanu sodu trafiło do pieca na barkach ilu portantini, chłopców, którzy pracowali po osiem godzin dziennie za jednego lira. W Porto Civitanova nie było szkoły, więc Rina próbowała sama się nauczyć, jak to wszystko obliczyć.

Rina Faccio, 1889

W 1889 roku matka powiedziała Rinie bez słów coś, czego ta nigdy nie zapomniała. Matka stała przy oknie w białej sukni z odsłoniętymi ramionami i patrzyła na świat. Nagle wyszła przez okno. Runęła w dół, a suknia poszybowała w ślad za nią jak świstek papieru. Jej ciało wylądowało dwa piętra niżej, wygięte w zły kształt. To właśnie miała do powiedzenia matka Riny Faccio.

Nira i Reseda, 1892

„Nira” to pierwsza zmiana imienia, jakiej dokonała Rina. Chciała pisać do lokalnych gazet na prowincji, ale bała się, że ojciec się dowie.

Kiedy Rina Faccio skończyła piętnaście lat, wyrosła z anagramów. Wybrała imię Reseda, bo przypominało jej słowo recita, czasownik dla aktorki, oznaczający, że gra swoją rolę, recytuje swoje kwestie. Kiedy jej ojciec pomstował w salonie, że opinie tych ladacznic, kimkolwiek były, ukazują się w druku, Rina Faccio podniosła znad tamborka z haftem wzrok pusty niczym nowa strona.

Rina Faccio, 1892

Mimo bezsłownych ostrzeżeń matki Rina Faccio nie przewidziała, jaki los ją czeka. Posłusznie dodawała i odejmowała liczby w fabryce, pilnując, by rachunki równo mieściły się w liniach. Krążył wokół niej mężczyzna, który tam pracował. Miał brutalne ręce, które mocowały się z dźwigniami, i oddech, który pełzał jej po karku. Dostrzegła go, dopiero gdy krążył już bardzo blisko, a wtedy było za późno. Jej sukienka została poderwana w górę. Rina krzyknęła, ale usłyszała ją tylko brutalna dłoń.

Rina Pierangeli Faccio, 1893

Kiedy ojciec Riny dowiedział się, że ten mężczyzna ją posiadł, nie pozostało nic innego, jak tylko mu ją przekazać, słowem i czynem. Według włoskiego prawa córka musiała stać się żoną na rozkaz ojca. W szczególności artykuł 544 kodeksu karnego był niczym żelazna dźwignia, wpychał szesnastoletnie dziewczęta na pozycję oblubienic tych samych mężczyzn, którzy je zdeptali.

Zimą Rina została przekazana z jednego domu do drugiego, osowiała i oszołomiona. W domu ojca Riny jej dwie siostry siedziały w milczeniu i wyszywały, a matka, czy też to, co z niej zostało, trafiła do przytułku w Maceracie. Nie istnieją żadne słowa na opisanie tego, co działo się w domu męża, do którego Rina teraz należała. Po tym, jak wraz z meblami do jadalni dostarczono mu Rinę Pierangeli Faccio, zasłony zostały zaciągnięte. Gdy po kilku miesiącach poroniła w gorączkowym krwotoku, nie pytała dlaczego. Czuła jednak, że wzbiera w niej gwałtowna nienawiść do życia, tego życia, jej życia.

Kodeks Pisanellego, 1865

Politycy okrzyknęli kodeks Pisanellego triumfem zjednoczonych Włoch. Nowe państwo nie mogło się już doczekać, kiedy nabierze pełnego kształtu, rozciągając się na cały półwysep i obejmując ludność swoimi prawami. Jak powiedział pewien polityk: Stworzyliśmy Włochy, teraz trzeba stworzyć Włochów.

Na mocy kodeksu Pisanellego włoskie kobiety zyskały dwa pamiętne uprawnienia: mogłyśmy odtąd spisywać testamenty i rozporządzać majątkiem po własnej śmierci, a nasze córki mogły po nas dziedziczyć. Nasze pisanie przed śmiercią nigdy wcześniej nie wydawało się tak ważne. Te z nas, które mieszkały we Włoszech, mogły rozważyć, czy nie zapisać córkom jakiegoś drobnego upominku, czegoś, co można by zastawić za przyszłość.

Rina, 1895

W 1895 roku, wśród prania i siniaków, Rina Pierangeli Faccio urodziła dziecko tego mężczyzny. Był to syn. Kiedy dziecko skończyło dwa lata, znalazła buteleczkę laudanum i bez słowa wypiła całą zawartość.

Laudanum nie zabiło Riny Pierangeli Faccio, ale zakończyło jej żywot posłusznej żony. Powiedziała, że kobieta, którą była do tamtej nocy, nie żyje. Lekarz zalecił odpoczynek w łóżku, mąż robił jej wyrzuty. Ale Rina rozmawiała tylko z siostrą.

Często to właśnie robiłyśmy w pierwszej kolejności, gdy się zmieniałyśmy: znajdowałyśmy siostrę i zostawałyśmy u niej, a śniadanie zabierałyśmy do pokoju. Albo dołączałyśmy do znajomej w jej pokoju, w razie potrzeby udając, że jesteśmy siostrami. Gosposie wybałuszały oczy, ale jeżeli udało nam się postawić na swoim, to herbatę z mlekiem i tosty podawano nam do pokoju na tacach, które rozciągały się na całą szerokość łóżka.

Dr T. Laycock, Traktat o zaburzeniach nerwowych u kobiet, 1840

Wybitny lekarz, doktor Laycock z Yorku, pisząc o kobiecych zaburzeniach nerwowych, zauważył, że im więcej młodych kobiet spędza razem czas, tym bardziej pobudliwe i gnuśne się stają. Ten stan mógł dotyczyć szwaczek, robotnic w fabryce czy każdej kobiety, która przebywa w towarzystwie innych kobiet.

W szczególności – przestrzegał – wspólne przebywanie uczennic na pensjach wiąże się z poważnym ryzykiem rozbudzenia namiętności i skłonienia ich do praktyk szkodliwych zarówno dla ciała, jak i dla umysłu. Powieści, szepty, niepodpisane wiersze, edukacja ogólna, współdzielone przestrzenie sypialne – ledwo dziewczęta zaczęły czytać w łóżku, a już czytały w tym łóżku razem. To, co mogło wyglądać na siostrzaną czułość lub pensjonarską fanaberię, należało zdiagnozować jako szkodliwy czynnik poprzedzający histeryczne paroksyzmy. Histeria ogarniająca dziewczęta stawała się wysoce zaraźliwa i zdarzało się, że wprowadzała zamęt w całym gospodarstwie domowym.

Poprawka do kodeksu Pisanellego, 1877

Prawa, których nie miałyśmy we Włoszech, to te same prawa, które nie przysługiwały nam od wieków, a więc nie warto ich wymieniać. Jednak w 1877 roku zmiana w kodeksie Pisanellego pozwoliła kobietom występować w roli świadkiń. Nagle mogłyśmy zgodnie z prawem podpisać się pod tym, o czym wiedziałyśmy, że jest prawdziwe. Nasze słowa, które wcześniej uchodziły za niepoważne i frywolne, nabrały nowej wagi, gdy znalazły się na papierze.

Wtedy też zaczęłyśmy zauważać, że kontury naszych drzwi i posagów pasują do siebie, żeby jedne dało się wnieść przez drugie, na znak przekazania oblubienicy. Żadna z nas nie mogła opuścić małżeństwa, ale niektóre dostrzegały kształt, jaki nadało ono naszemu życiu. Jak powiedział wtedy pewien polityk: We Włoszech zniewolenie kobiet to jedyny reżim, w którym mężczyźni mogą żyć szczęśliwie. Miał na myśli fakt, że to my jesteśmy drobnym podarunkiem oddanym w zastaw za przyszłość ojczyzny.

Trzy

Anna Kuliscioff, ur. ok. 1854

Zanim Anna Kuliscioff poświęciła swoje życie walce o prawa włoskich kobiet, urodziła się na południu Ukrainy. Gdy tylko dorosła na tyle, by pojąć podstawową ideę człowieczeństwa, zaczęła wyjaśniać ją otoczeniu, za co spotykały ją zesłania, aresztowania i wyroki więzienia w całej Europie.

W 1877 roku śpiewała w kijowskim parku, żeby zarobić na kolację, a potem uciekła z kraju z fałszywym paszportem. Ledwo co przybyła do Szwajcarii w poszukiwaniu tajnej drukarni, a już wtargnęli tam policjanci i zaczęli wypytywać o jej rewolucyjne przekonanie, że kobiety nie powinny być traktowane jak własność.

Wydalono ją z Francji, aresztowano w Mediolanie, uwięziono we Florencji, choć nie było żadnych dowodów jej winy poza tym, że ewidentnie nie chciała się podporządkować. W 1881 roku miała już córkę, której ojcem był włoski anarchista. Anna Kuliscioff postarała się o to, by nie poślubić tego mężczyzny, miała bowiem inne pomysły.

Anna Kuliscioff, 1886

Anna Kuliscioff tak często była obiektem oburzenia i wyzwisk, że w 1884 roku właściwie przestała je zauważać. Zaczęła studia medyczne na uniwersytecie w Neapolu, mimo że przed nią nie zrobiła tego żadna kobieta. Interesowała się epidemiologią i tym, dlaczego tak wiele Włoszek umiera na gorączkę połogową. W 1886 roku, podczas obrony pracy dyplomowej, gdy zarzucono jej, że stanowi patologiczne wypaczenie kobiecości, Anna Kuliscioff przerwała na chwilę wywód i przytoczyła poprawną medyczną definicję pojęcia „patogeneza”. A potem obroniła dyplom.

Patria potestas

Na gruncie obrony ludzkiego życia Anna Kuliscioff występowała przeciwko papieżowi, rosyjskiemu carowi i większości włoskich socjalistów. Ci mężczyźni zajmowali się absurdalnymi sprawami, zamiast zadbać o to, by nie dochodziło do infekcji poporodowych, którym przecież można było zapobiec. Jeszcze gorsze, naprawdę nikczemne, było to, jak w domowym zaciszu od niechcenia gnębili ciała, niemal zawsze ciała kobiet, na mocy prawa cywilnego zwanego patria potestas.

Patria oznaczała zarówno „ojca”, jak i „ojczyznę”, a potestas to był gruby węzeł ich władzy, by rozporządzać kobietami, dziećmi i sprzętami domowymi. Prawo patria potestas przechodziło z ojca na ojca od czasów Imperium Rzymskiego. W kodeksie Pisanellego z 1865 roku połączono je z zapisem autorizzazionemaritale, który uprawniał męża do traktowania żony jak wiecznego dziecka – bez względu na to, jak rozwinęły się jej ciało i umysł, mężatka w ojczyźnie nigdy nie była w pełni osobą. Anna Kuliscioff została lekarką najszybciej jak mogła, a specjalizowała się w ginekologii i anarchizmie.

Dottoressa Anna Kuliscioff, Il monopolio dell’uomo, 1890

W 1890 roku dottoressa Kuliscioff została zaproszona do wygłoszenia wykładu w Towarzystwie Filologicznym Uniwersytetu w Mediolanie, gdzie wcześniej nie występowała żadna kobieta. Wybrała tytuł Monopol mężczyzn. W pogodny kwietniowy dzień Anna Kuliscioff wykorzystała okazję, by wyjaśnić zebranym, dlaczego małżeństwo jest w istocie upokorzeniem dla kobiet. Filolodzy powinni dobrze wiedzieć – podkreśliła – że patriapotestas to nic innego jak łacińskie określenie ojców, którzy tanio sprzedawali swoje córki tym samym mężczyznom, którzy je zgwałcili.

Dottoressa Anna Kuliscioff, „Critica Sociale”, 1899

Skazana przez trybunał wojskowy na kilka miesięcy więzienia, dottoressa Anna Kuliscioff odzyskała wolność pierwszego dnia 1899 roku. Wróciła do domu, do zakurzonych książek, do zimowego światła wpadającego przez okna, do widoku białych iglic Duomo w Mediolanie, obwieszczającej swoją dominację nad placem. Anna Kuliscioff pozwoliła sobie zasiąść na zielonej kanapie na czas, jakiego potrzebowała do wypicia jednej kawy. Był nowy rok, wkrótce miał rozpocząć się nowy wiek; Anna Kuliscioff uznała, że choć połowa radykalnych socjalistów, którzy pisali do „Critica Sociale”, wciąż przebywa w więzieniu, nie można zwlekać z publikacją.

W gorączce atramentu i kurzu napisała do wszystkich osób, które mogłyby pomóc przy tworzeniu kolejnego numeru: towarzyszy, rewolucjonistów, socjalistek, feministek, pisarek, redaktorów. Jedną z towarzyszek Anny Kuliscioff była socjalistyczna rewolucjonistka, której feministyczny periodyk redagowała młoda pisarka Rina Faccio.

Rina, 1901

Wieczorami Rina mogła swobodnie czytać i chodzić do teatru. Na północy zaczynało się wtedy słyszeć słowo femminista, które brzmiało jak francuskie femme oznaczające zarówno „żonę”, jak i „kobietę”. Zdecydowanie wolałyśmy kobiety od żon, więc uważnie obserwowałyśmy znaki tego, co miało nadejść. Na przykład teatr w Mediolanie był tak zatłoczony, że Rina ledwo znalazła miejsce. Wystawiano tam dramat Ibsena Dom lalki – historię kobiety o imieniu Nora, która przestaje być żoną. W ostatnim akcie Nora opuszcza dom, męża i dzieci, a gdy zamyka za sobą drzwi, brzmi to tak, jakby zatrzasnęło się stulecie.

Eleonora Duse, Nora, 1891

Dom lalki po raz pierwszy zawitał do Włoch wraz z aktorką Eleonorą Duse. Była już sławna, kiedy w 1891 roku stanęła na deskach mediolańskiego teatru, trzydziestodwuletnia, melancholijna i zdeterminowana. Na zimnej scenie zdjęła kapelusz i futro, skłoniła głowę, a na szyję założono jej łańcuch z ciężkimi kluczami. Całość sięgała jej ud, tak że przy każdym kroku rozlegał się dźwięk kluczy i łańcuchów, łańcuchów i kluczy. W dniu premiery bilety na jej spektakl kosztowały dwa razy więcej niż zwykle, a mimo to teatr pękał w szwach od stłoczonych po balkony ciał. Potem kurtyna poszła w górę, a Eleonora Duse stała się Norą.

Rina, Sibilla, 1902

W 1902 roku Rina zostawiła tego mężczyznę, dziecko i swoje nazwisko. Uciekła do Rzymu i wynajęła maleńki pokój z biurkiem do pisania. Udzielała korepetycji, pracowała jako wolontariuszka w przychodni dla biednych dzieci i zakochała się w wybitnym powieściopisarzu. Kiedy ten zapytał o jej imię, Rina odparła, że nazywa się Sibilla, jak Sybilla z Delf. Nowe imię było jak czysty zeszyt; Rina mogła wpisać do niego siebie. Dzięki folio świeżych stron mogła napisać siebie, stając się Sibillą, enigmatyczną i dźwięczną.

Z punktu widzenia kodeksu Pisanellego popełniła niewybaczalny występek: nikomu nie wolno zakończyć małżeństwa, a zwłaszcza nie żonie i matce. Adwokat podjął się jej sprawy niechętnie, wyłącznie z dobroci serca. Powiedział, że pani Pierangeli Faccio nie ma szans i już nigdy nie zobaczy swojego dziecka. Stare imiona będą się za nią ciągnąć jak łańcuchy. Wychodząc z biura adwokata, Sibilla wydała z głębi gardła dźwięk podobny do tego, który słychać, gdy opary wydostają się z popękanej ziemi. Potem wróciła do pisania.

Sibilla Aleramo, ur. 1906

W późniejszych latach Sibilla Aleramo mówiła, że urodziła się w 1906 roku, kiedy w Turynie wydrukowano książkę Una donna. Wzięła pierwszy egzemplarz do ręki. Nie przypominał dziecka. Nie przypominał butelki laudanum. To był solidny przedmiot, o ciężarze życia. Na grzbiecie widniało jej nowe imię. Nikt nie potrafił określić, czy to powieść, czy autobiografia, ale jej strony zapewniły Sibilli pożywienie, gdy przyszła na świat, bez mrugnięcia okiem, w wieku trzydziestu lat. To była historia, którą opowiadała o sobie sama, jak sybilla, która żywi się własnymi słowami.

Sibilla Aleramo, Una donna, 1906

Początkowo rękopis książki Una donna został odrzucony przez grono mediolańskich wydawców, ponieważ był zbyt nudny. Orzekli, że to tylko historia kobiety. Znali tę historię, istniała tylko jedna taka historia. Brakowało w niej dramatycznego napięcia.

Una donna to historia kobiety, której matka w białej sukience wypada przez okno jak skrawek papieru, której ciało zostaje zdeptane jak hiacynt, której ojciec dostarcza ją temu mężczyźnie, której syn rodzi się wśród prania i siniaków. To historia kobiety, która nie ma na imię Nora i która w końcu przestaje być żoną.

Una donna ukazała się nakładem niewielkiej pracowni typograficznej w Turynie i niemal natychmiast wykupiono wszystkie egzemplarze. Mediolańscy wydawcy bardzo się zdziwili, ale jako roztropni biznesmeni nabyli prawa do przedruku. Zauważyli, że być może pojawił się nowy rynek na nudne historie o kobietach, a może to kobiety, które je czytają, z jakiegoś niepojętego powodu uważają je za interesujące.

Congresso nazionale delle donne italiane, 1908

Wiosną 1908 roku na pierwszy Narodowy Kongres Kobiet we Włoszech przybyła sama królowa Helena w odważnej niebieskiej spódnicy i kapeluszu z piórami. Cena za przejazd koleją została obniżona, by nauczycielki, listonoszki i opiekunki z domów dziecka z całych Włoch mogły zjechać do Rzymu, wejść po uświęconych stopniach na Wzgórze Kapitolińskie i spotkać się z hrabinami i osławionymi femministe. Ponad tysiąc kobiet obserwowało, jak hrabina Gabriella Rasponi Spalletti przewodniczy ceremonii inauguracyjnej w zdobionej freskami Sala degli Orazi e Curiazi; w ogrodach podano im herbatę, a potem wszystkie wspólnie zajęły się kwestią kobiecą.

Tak naprawdę pojawiło się wiele kwestii kobiecych. Postulaty imigrantek nie pokrywały się z tymi, które wysuwały hrabiny. Sufrażystki chciały uzyskać prawo głosu, nauczycielki chciały uczyć czytania i pisania, opiekunki z domów dziecka chciały pomocy dla nieletnich matek. Niemniej dwie propozycje spotkały się z powszechnym poparciem: zniesienie haniebnego przepisu autorizzazione maritale oraz wprowadzenie zasady, że każdy mężczyzna uczestniczący w Kongresie nie powinien mieć prawa głosu co do jego przebiegu.

Sibilla Aleramo i Lina Poletti, 1908

W 1908 roku Sibilla Aleramo była znaną pisarką i osławioną femminista. Lina Poletti, dwudziestotrzyletnia poetka o złotych oczach, przyglądała jej się z marmurowego wejścia do Sala degli Orazi e Curiazi. Były w Rzymie, trwał kwiecień, a wszędzie roiło się od kobiet. Zbierały się w rozgrzanych pokojach i dyskutowały o prawach, które powinny im przysługiwać. Pojawiła się nawet królowa, a wraz z nią księżniczka Maria Letycja, żeby posłuchać o edukacji dziewcząt. Anna Kuliscioff zachęcała wszystkie, by nie zadowalały się wykształceniem dziewczynek, skoro mogą obalić prawo patria potestas i męskich autokratów, którzy je podtrzymują.

Poetka to osoba, która stoi na progu i widzi przestrzeń przed sobą jako morze, w którego falach można się zanurzyć. Lina wzięła wdech, a potem zagłębiła się w tłum, między ławice wystających ramion, wzbierający gwar rozmów i falujące suknie. W końcu dotarła do Sibilli i triumfalnie wypuściła powietrze. Czując czyjś oddech na karku, Sibilla odwróciła się i zobaczyła płomiennooką Linę. Poetka to osoba, która z niepojętych przyczyn odpływa od brzegu, by po chwili znaleźć się na wymyślonej przez siebie wyspie.

Sibilla i Lina, 1908

Tym razem to Sibilla nie spała przez całą noc, rozgorączkowana i poetycka. Od chwili, gdy wyszła z sali wsparta na ramieniu Liny, powietrze wokół niej drgało od dźwięku liści, które roiły się niczym małe skrzydełka na każdej gałęzi i obracały, by na całej powierzchni poczuć to, co wprawiło je w drżenie. Lina była tym dźwiękiem w powietrzu, jak napisała Sibilla, a może Lina była światłem bezdźwięcznie dotykającym wszystkich liści naraz. Lina mówiła bardzo cicho i trudno było ją wytłumaczyć słowami. Gdy reszta Rzymu leżała milcząca i pusta we śnie, Sibilla pisała do Liny: Jesteś gwałtowną, świetlistą falą.

R, ok. 1895

Jak donosił Cesare Lombroso, R odznaczała się obsesją na punkcie pisania listów oraz zwyczajem przechadzania się pod oknami kobiet. W dzieciństwie R wyobrażała sobie, że jest rozbójniczką, bandytką, kapitanką drzew na skraju parku. Teraz, w wieku trzydziestu jeden lat, R była artystką. Bez wahania ścięła włosy i spędzała poranki przy sztalugach. Warto zauważyć, że R nie zawracała sobie głowy pogaduszkami, nie dbała o wygląd i w ogóle uważała, że mężczyźni to puste istoty. Cesare Lombroso, kryminolog w duchu pozytywistycznym, wiązał to z faktem, że ojciec R był neuropatą, a jej matka – ewidentną wariatką. Jej brat również przejawiał osobliwe zachowania – zauważył Cesare Lombroso, zadowolony z odkrycia tak ciekawego przypadku.

R pojawia się na stronach 423 i 424 książki Cesarego Lombroso La donna delinquente. La prostituta e la donna normale, wydanej w 1893 roku w Turynie. Angielski przekład z 1895 roku, zatytułowany Kryminalistka, nie zawierał stron 423 i 424, ponieważ wszelkie wzmianki o praktykach seksualnych i narządach innych niż te służące laktacji zostały wycięte przez tłumacza. Była to zatem krótka książeczka zawierająca niewiele praktycznych wskazówek dla przestępczyń, ale te z nas, które mieszkały w Anglii, i tak czytały ją z zapałem. W większości byłyśmy artystkami i każda z nas dopuściła się pisania zbyt wielu listów.

Artykuł 339

Wciąż żyłyśmy w małej luce pomiędzy prawami. To, co do siebie pisałyśmy, gdzie stały nasze łóżka, w jakich pokojach, nie zostało w ścisłym sensie zakazane. We Włoszech zjednoczenie kraju pochłonęło niektóre przepisy, inne zniknęły w Księstwie Sabaudii. Były to czasy niepewności, niezależnie od starań, by prawie wszystko skatalogować i ująć w ramy typologii i monografii.

Tak naprawdę stałość pewnych rzeczy służyła za przykrywkę dla innych. Na przykład w XIX wieku opisy wspólnego życia kobiet cechowała niezwykła powściągliwość. Angielskie słowniki operowały nieśmiało grecką terminologią albo całkowicie pomijały taką możliwość. Dyskutować o tym chcieli tylko kryminolodzy, i to wyłącznie z kronikarskiego obowiązku, w relacjach na temat zakładów dla obłąkanych, burdeli i wynaturzonych matek.

W 1914 roku ukazała się anonimowo książka Tribadismo, saffismo, clitorismo. Psicologia, fisiologia, pratica moderna. Została natychmiast ocenzurowana na podstawie artykułu 339, a jej wydawca Ettore Cecchi trafił na trzy miesiące do więzienia, ponieważ autorka, nieznana z imienia trybada, nie mogła sama ponieść kary za swoje obsceniczne istnienie. Pośród wielu możliwości bycia razem trybadyzm i klitoryzm stanowiły jedynie dwa najbardziej zauważalne na zewnątrz. Ale mimo to czułyśmy pewien dreszczyk emocji, o którym nie wspominałyśmy na głos w naszym wspólnym pokoju z obawy przed gospodynią. Napis na stronie tytułowej głosił wprost, że safizm to nowoczesna praktyka. Teraz, gdy miałyśmy już własną książkę, uważnie analizowałyśmy schematy. Potrzebowałyśmy dużo praktyki, zanim mogłyśmy się stać Safoną.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice

tel. +48 515 274 298

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I