Pocałunek w Wenecji (Światowe Życie) - Caitlin Crews - ebook

Pocałunek w Wenecji (Światowe Życie) ebook

Caitlin Crews

3,8
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Matteo Combe musi się poddać badaniu psychologicznemu. Domaga się tego zarząd firmy, twierdząc, że są wątpliwości, czy jest on zdolny dalej ją prowadzić. Rzekomy niepokój wzbudziło jego zachowanie na pogrzebie ojca. Matteo wie, że zarząd po prostu chce się go pozbyć, ale on nie zamierza na to pozwolić. Jest pewien, że poradzi sobie z piękną panią psychiatrą, Sariną Fellows, pomimo że słynie ona ze skutecznego pozbawiania pracy wysoko postawionych biznesmenów. Ich pierwsze spotkanie ma miejsce w jego rezydencji w Wenecji…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 151

Oceny
3,8 (34 oceny)
12
7
11
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Caitlin Crews

Pocałunek w Wenecji

Tłumaczenie: Barbara Bryła

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020

Tytuł oryginału: The Italian’s Twin Consequences

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2019

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2019 by Caitlin Crews

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-5472-4

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Wiem, że pański zarząd przesłał już panu warunki sesji na piśmie, panie Combe, ale chyba warto będzie przejrzeć je jeszcze raz bezpośrednio. Muszę jednak podkreślić, że chociaż będziemy ze sobą rozmawiać, to nie jest pan moim klientem. Moje ustalenia przedstawię zarządowi, a nie będę z panem szukać terapeutycznych rozwiązań. Czy rozumie pan, co to oznacza?

Matteo Combe gapił się na kobietę siedzącą naprzeciwko niego w zabytkowej bibliotece w weneckiej willi, która znajdowała się w rękach rodziny jego matki od zarania dziejów. Członkowie rodu San Giacomo byli arystokratami o błękitnej krwi, a dzięki pradziadkowi Mattea mogli nawet twierdzić, że w ich żyłach płynęła odrobina krwi włoskich książąt. To, że nie przekazał książęcego tytułu dalszym generacjom, było, o ile Matteo wiedział, największym rozczarowaniem życiowym jego przodka.

Matteo czułby się szczęściarzem, gdyby mógł martwić się tylko takimi rozczarowaniami. W tym momencie musiał się zmierzyć z większymi problemami. Takimi, jak zachowanie rodzinnej firmy, którą w czasach rewolucji przemysłowej pochodzący z klasy robotniczej przodkowie jego ojca stworzyli z niczego na północy Anglii.

Dla własnej satysfakcji zdecydował się radzić sobie z tą sytuacją w scenerii pełnej przepychu arystokratycznej willi. A może myślał, że onieśmieli dzięki temu tę kobietę psychiatrę siedzącą tu razem z nim. Dr Sarina Fellows była, jak sądził, pierwszą Amerykanką, która postawiła stopę na tej posesji. W całej jej historii. Matteo był niejasno zaskoczony, że w momencie, kiedy to zrobiła, cała ta willa nie zanurzyła się w dystyngowanym proteście w Wielkim Kanale. Ale budowle w Wenecji znane były przecież z niezwykłej nieustępliwości w obliczu niesprzyjających warunków. Podobnie jak on sam.

Sarina wyglądała tak kompetentnie, jak brzmiało to, co mówiła. A to źle wróżyło. Nosiła żałobną czerń, ale od ponurości ratowała ją doskonała jakość jej ubrań. Matteo potrafił rozpoznać ubiory od włoskich projektantów. Czarne jedwabiste włosy miała zebrane w sztywny kok na karku, jej piwne oczy z czarnymi obwódkami rozświetlały bursztynowe cętki, a cudowne usta wręcz błagały, by mężczyzna ich zakosztował, chociaż wcale ich nie malowała.

Wyglądała dokładnie na kogoś, kim, jak przypuszczał, była. Sprawczynią jego upadku, jeśli jego wrogowie postawią na swoim. Ale Matteo nie miał zamiaru pozwolić, by cokolwiek go zniszczyło. Nie ta kobieta. Nie nieoczekiwana śmierć jego rodziców, jedna po drugiej w ciągu kilku tygodni, ani sekrety, jakie po sobie pozostawili. Nawet nie niefortunne życiowe wybory jego młodszej siostry, które doprowadziły Mattea wprost do tego punktu, w którym prezes zarządu Combe Industries, najlepszy przyjaciel jego zmarłego ojca, chciał teraz przejąć władzę w firmie. Nic nie było w stanie go zniszczyć. Nie pozwoli na to. Ale musiał najpierw znieść tę farsę.

Sarina posłała mu uśmiech mający, jak podejrzewał, wyrażać współczucie. Odebrał go jednak jako wyzwanie. A on nigdy nie cofał się przed wyzwaniami. Boże, ale już teraz nienawidził tego procesu. A był to dopiero początek.

Przypomniał sobie, że zadała mu pytanie. A on się zgodził, prawda? Dał słowo. Że będzie tu siedział, podda się temu najściu i będzie odpowiadał na jej pytania. Na wszystkie co do jednego. Choćby przez zaciśnięte zęby.

– Wiem doskonale, dlaczego pani się tu znalazła, panno Fellows – udało mu się dopowiedzieć. Ale nie udało mu się pozbyć z głosu zniecierpliwienia.

– Doktor.

– Słucham?

Jej uśmiech składał się z samych ostrych linii.

– Proszę zwracać się do mnie „doktor Fellows”, a nie „panno Fellows”. To istotne rozróżnienie sprawi, mam nadzieję, że nasze rozmowy, choć może trudne, będą w pełni profesjonalne.

– Miło mi to słyszeć – powiedział, zastanawiając się, czy zrobił to celowo. Zawsze szczycił się tym, że był o wiele mniej brutalny od swego ojca, znanego powszechnie z wybuchów wściekłości i ciosów znienacka. Ale nigdy wcześniej nie znajdował się w takiej sytuacji. – Nie poddawałem się dotąd narzuconym terapiom, ale profesjonalny charakter tego doświadczenia jest moją główną troską.

Późnowiosenna burza biła z zewnątrz w okna, nadchodząc od strony laguny i grożąc zalaniem placu św. Marka. To zagrożenie wysoką wodą idealnie odzwierciedlało nastrój Mattea. Ale kiedy deszcz uderzył o szyby, siedząca naprzeciwko kobieta rzuciła mu taki sam uśmiech, zupełnie niezrażona.

– Rozumiem, że czuje pan opór wobec tego rodzaju terapii. Może będzie pomocne, jeśli od razu zabierzemy się do pracy.

Rozsiadła się na antycznym krześle z wysokim oparciem, które, jak wiedział, było nieznośnie niewygodne. Odegrała komedię z przeglądaniem notatek w swoim eleganckim oprawionym w skórę notesie, którym wymachiwała niczym bronią.

– Jest pan prezesem i dyrektorem generalnym Combe Industries, czy tak?

Matteo ubrał się swobodnie na tę rozmowę, czy na tę sesję, jak ta kobieta uparcie ją nazywała. Teraz tego żałował. Wolałby wygodę jednego ze swoich szytych na miarę garniturów, bo łatwiej by mu było wtedy pamiętać, kim był: Matteem Combe, wychowanym na najstarszego syna i dziedzica fortuny rodziny San Giacomo oraz międzynarodowej korporacji, stworzonej przez przodków jego ojca w przemysłowych miastach północnej Anglii. Ale jego asystentka uznała, że musi nabrać ludzkich cech. Bo Matteo nigdy nie był w tym dobry. Ze swoją rodziną – siejącą zgorszenie matką skandalistką i agresywnym ojcem oraz całą tą ich ostentacją – nie miał w tym za wiele praktyki. Zmusił się teraz do uśmiechu. W czym także nie miał za wiele praktyki.

– Zostałem prezesem korporacji jeszcze przed śmiercią ojca. Już od jakiegoś czasu przygotowywał mnie, bym zajął jego miejsce. – Od urodzenia, w zasadzie, chociaż to zatrzymał dla siebie. – Dyrektorem generalnym stałem się po jego odejściu.

– I postanowił pan upamiętnić jego śmierć, zniżając się na jego pogrzebie do fizycznej napaści na jednego z gości. Na księcia, mianowicie.

Jego uśmiech stężał.

– Nie myślałem wtedy o tym, kim on jest. Wiedziałem tylko, że zapłodnił moją siostrę i ją porzucił.

Sarina znowu sprawdziła notatki, szeleszcząc ostentacyjnie papierami w oficjalnej manierze, która doprowadzała Mattea do szału. A raczej, jeszcze bardziej doprowadzała go do szału.

– Mówi pan o swojej siostrze, Pii, kilka lat młodszej od pana, ale tak naprawdę dorosłej kobiecie. Przypuszczalnie zdolnej do podjęcia decyzji o ciąży.

Matteo spoglądał na kobietę siedzącą naprzeciw niego na tym drakońskim krześle, na którym jego dziadek sadzał go, ilekroć chciał uczyć go pokory. Miał oczywiście przygotowane dossier na jej temat. Sarina Fellows urodziła się i wychowała w San Francisco. Uczęszczała do jednej z najbardziej znanych prywatnych szkół w tym mieście. Studiowała w Berkeley, a następnie w Stanfordzie, a potem zamiast rozpocząć prywatną praktykę jako psychiatra, stworzyła własną firmę consultingową. Teraz podróżowała po świecie, współpracując ściśle z korporacjami przy rozmaitych projektach, gdzie potrzebne były profile psychologiczne ludzi na kierowniczych stanowiskach.

Matteo był po prostu jej najnowszą ofiarą. Bo nie tylko uderzył tego durnia księcia, który porzucił Pię z brzuchem, ale wciąż nie czuł z tego powodu najmniejszej skruchy. Młodszą siostrę jako jedyną z całej rodziny uwielbiał bezwarunkowo. A spadkobierczyni dwóch potężnych fortun była łakomym kąskiem, nie tylko dla pozbawionych skrupułów łowców posagów, ale także dla książąt, najwyraźniej. Chętnie zrobiłby to jeszcze raz, a nawet coś gorszego. Ale stało się to na oczach paparazzich, a ci mieli używanie. Okrzyknęli go ochoczo nieodrodnym synem swego ojca. Wyciągnęli na światło dzienne skandale i awantury jego zmarłego ojca, na wypadek gdyby ktoś zapomniał, kim był Eddie Combe. Zaledwie kilka dni po jego śmierci. Jeden niesmaczny cykl newsów sprawił, że tabloidy zaczęły spekulować na temat, czy Matteo jest odpowiednią osobą do prowadzenia swojej własnej, do diabła, firmy.

Nie miał wyboru i podporządkował się żądaniu swojej nadętej, zgorszonej rady nadzorczej, której każdy członek wzdrygał się, twierdząc, że nigdy w życiu nie widział takiego zachowania. Co było kłamstwem w żywe oczy, bo każdy z nich dostał przecież stanowisko od Eddiego, awanturnika z natury i upodobań.

Ale Eddie umarł, co Matteo nadal z trudem sobie uświadamiał. Cała ta siła, potęga i furia odeszły. I Matteo był zmuszony postarać się o dobre oceny u tej pani doktor po tym, jak upodobnił się do swego ojca na jego pogrzebie. Albo zaryzykować otrzymanie wotum nieufności od własnego zarządu.

Mógłby zdusić ten bunt bez trudu. Ale wiedział, że firma przechodzi właśnie transformację. Jeśli chciał nią kierować, a nie naśladować swego ojca – który tyranizował, groził, kłamał i oszukiwał – musiał działać w sposób właściwy. Zwłaszcza kiedy poznał rewelacje zawarte w testamentach swoich rodziców.

– Moja siostra jest naiwna i ufna – powiedział krótko. – Wychowano ją tak, że niewiele wie o świecie, a jeszcze mniej o naturze mężczyzn. Obawiam się, że nie jestem uprzejmy wobec tych, którzy ją wykorzystują.

Sarina wierciła się lekko na krześle, patrząc na niego jak na swoisty naukowy eksperyment. Inaczej niż zwykle patrzyły na niego kobiety i to mu się nie podobało. Zwłaszcza że pani doktor nie była nieprzyjemna dla oka. Miała smukłe opalone nogi i kusiła go wizja tych nóg oplatających mu ramiona, kiedy by się z nią kochał…

Ale wiedział zbyt wiele na jej temat, by sobie wyobrażać, że podążyłaby za jego tokiem myślenia. Wiedział, że stworzyła z niczego swoją firmę konsultingową i że była bezwzględna i zdeterminowana. Te cechy posiadał sam i zwykle cenił je u innych. Chociaż nie w tym konkretnym scenariuszu, kiedy skierowane były przeciwko niemu.

– Wygląda pan, jak gdyby zobaczył właśnie ducha – powiedziała.

– W domu takim jak ten duchy unoszą się wszędzie wokoło – odparł. – Te korytarze pełne są moich przodków. Jestem pewien, że część z nich zabawia się nawiedzaniem, ale nigdy się tym nie przejmowałem. Zapraszam, by zanocowała tu pani i przekonała się, czy nawiedzi panią jakiś duch.

– To byłoby rzeczywiście coś, bo nie wierzę w duchy. – Przechyliła głowę na bok. – A pan?

– Gdyby tak było, raczej bym o tym nie wspominał. Nie chciałbym oblać testu.

– To nie jest żaden test, proszę pana. To tylko rozmowa, nic więcej. I z pewnością rozumie pan, dlaczego pańscy udziałowcy i dyrektorzy patrzą nieprzychylnym okiem na brutalne, aspołeczne zachowanie, jakie zaprezentował pan na pogrzebie.

Wzruszył ramionami.

– Chroniłem moją siostrę.

– Może zechce pan przeprowadzić mnie przez pański proces myślowy. – Sarina oparła łokieć na ramieniu krzesła i zaczęła bębnić jednym z długich, eleganckich palców o brodę. Ten gest nie powinien go tak zauroczyć. – Pańska siostra jest w szóstym miesiącu ciąży. I nie została, jeśli wierzyć raportom, ubezwłasnowolniona. Z moich ustaleń wynika, że jest dobrze wykształconą, podróżującą po świecie, całkowicie niezależną kobietą. A mimo to czuł pan staromodną potrzebę, by rzucić się w jej obronie. W zdecydowanie brutalny sposób.

– Jestem niepokojąco staromodny. To naturalna konsekwencja wychowania w rodzinie posiadającej historię, jak przypuszczam.

– Wszystkie rodziny ją posiadają, proszę pana. Z definicji. Nazywa się to generacjami. Rzadkością są tylko historie takie jak pańska, z weneckimi willami i roszczeniami do szlachectwa do kompletu. Ale powróćmy do pańskiej siostry. Wyobrażał pan sobie, że broni jej honoru? Jakie to… patriarchalne.

Wymówiła to słowo, skandując każdą sylabę.

– Przepraszam za to, że kocham swoją siostrę.

Matteo kochał Pię, z pewnością. Chociaż nie mógł powiedzieć, że ją rozumiał. A raczej jej decyzje, skoro musiała wiedzieć, że będzie ją obserwował cały świat. Ale może nie wpajano jej tego od najmłodszych lat, tak jak jemu.

– Miłość to bardzo interesujące słowo użyte w tych okolicznościach, jak myślę – powiedziała Sarina. – Nie jestem pewna, jak bym się czuła, gdyby mój brat postanowił wyrazić swoją tak zwaną miłość do mnie, uderzając pięścią w twarz ojca mojego nienarodzonego dziecka.

– Ma pani brata?

Wiedział, że nie miała. Sarina Fellows była jedynym dzieckiem brytyjskiego profesora lingwistyki i jego japońskiej żony biochemiczki, którą poznał na studiach w Londynie, a potem wylądowali razem w Kalifornii, wykładając na tym samym uniwersytecie.

– Nie mam brata – odpowiedziała, pozornie niewzruszona. – Ale zostałam wychowana przez ludzi ceniących sobie niestosowanie przemocy. W odróżnieniu od pana, jeśli dobrze rozumiem burzliwą historię pańskiej rodziny.

Mógłby zapytać, którą burzliwą przeszłość miała na myśli. Członkowie rodziny San Giacomo przez wieki toczyli pojedynki i snuli intrygi. Combe’owie byli bardziej bezpośredni i o wiele bardziej skłonni do wymierzania ciosów. Ale burzliwie było wszędzie, jak by na to nie spojrzeć.

– Jeśli w czymkolwiek zawiniłem, to w tym, że jestem nadgorliwym starszym bratem.

Przypomniał sobie z niepokojem, że sam także miał starszego brata, którego jego matka wyrzekła się jako nastolatka, a jednak w testamencie podrzuciła go niczym bombę. Starszego brata, którego Matteo dopiero miał poznać i w istnienie którego nadal nie mógł do końca uwierzyć. Może właśnie dlatego nic w tej sprawie nie zrobił. Jeszcze.

Próbował błysnąć jeszcze raz uśmiechem. Ale to nic nie dało, bo lekarka nie zmieniła wyrazu twarzy. Siedziała w ciszy, dopóki jego uśmiech nie zgasł. Jak rozumiał, to była jej taktyka. Strategia, nic innego. Sam stosował ją tysiące razy. Ale nie podobało mu się, kiedy została wymierzona w niego.

Rozsiadł się wygodnie w fotelu antyku, w którym jego dziadek siadywał przed dekadami, spowity goryczą, że należy do szlachty, a nie do rodziny królewskiej. Rozparł się dokładnie tak, jak staruszek, starając się wyglądać tak swobodnie, jak powinien. Bo to była tylko niewielka niedogodność, zwykła impertynencja, nic więcej. Poddawał jej się wyłącznie dlatego, że tak postanowił. Miał pomachać gałązką oliwną swojej radzie nadzorczej na dowód, że był sumienny i różnił się od swego ojca. Nie dlatego, że musiał. Nieważne, czy lekarka to sobie uświadamiała.

Przyglądał jej się w milczeniu, myśląc tylko o tym, jaka była atrakcyjna. Spodziewał się jakiejś hetery. Marudnej i w bardziej zaawansowanym wieku. Ale podejrzewał, że jej uroda była jeszcze jednym elementem taktyki. Bo Sarina Fellows nie wyglądała wcale na kobietę, która mogłaby dzierżyć władzę nad jego życiem. Raczej na taką, którą chętnie zabrałby do łóżka. Była zadbana i elegancka. Pełna gracji. Matteo wolał kobiety inteligentne i rasowe, bo lubił zarówno błyskotliwe konwersacje, jak i bardziej zmysłowe rozrywki. Gdyby nie te okoliczności, chętnie włożyłby ręce pod jej elegancką spódnicę ołówkową…

– Toksyczną męskością – powiedziała z satysfakcją w głosie.

Zamrugał.

– Czy to diagnoza?

– Dobra wiadomość jest taka, panie Combe, że nie jest pan wyjątkiem. – Jej ciemne oczy lśniły. – Nie wykazuje pan skruchy. Pogrzeb jest generalnie uroczystością, podczas której żałobnicy mogą pożegnać ukochanego zmarłego. Pan zdecydował się uczynić z niej ring bokserski. Powodując rozlew krwi, przerażenie otaczających pana ludzi i upokorzenie siostry, którą podobno pan kocha, a wszystko to w imię własnego honoru.

To, że nie westchnął, wymagało aktu woli.

– Najwyraźniej nigdy pani nie spotkała mojego ojca. Na jego pogrzebie nikt nie był pogrążony w żałobie, a on sam pierwszy wiwatowałby z powodu tej bójki.

– Trudno mi w to uwierzyć. I to jest kolejny dowód na tę iście kowbojską niestosowność, która zdaje się nieodłączną częścią pakietu Mattea Combe’a.

– Jestem pół Włochem, a pół Brytyjczykiem, pani doktor. Z kowbojem nie mam nic wspólnego. Pod żadnym względem.

– Użyłam tego terminu, by zilustrować rodzaj męskiego toksycznego samosądu, za który, o ile mi wiadomo, pan nie przeprosił. Ani wtedy, ani teraz.

– Gdybym odczuwał potrzebę przeprosin za to, że stanęłam w obronie honoru mojej siostry, porozmawiałbym o tym z Pią – powiedział cicho. – Nie z panią. A już na pewno nie z moim zarządem.

Trzymała w gotowości długopis.

– A więc odczuwa pan skruchę z powodu swojej brutalności czy też nie odczuwa?

Podejrzewał, że gdyby wiedziała, na co miał teraz ochotę, nazwałaby go słowami o wiele gorszymi niż kowboj. Rozłożył przed sobą ręce, jak gdyby się poddawał. Chociaż nie miał najmniejszego pojęcia, jak się poddawać. Czemukolwiek lub komukolwiek.

– Skrucha bardzo przypomina poczucie winy. Albo wstyd. Obie te bezużyteczne emocje są mi obce. – Opuścił ręce. – Nie mogę zmienić przeszłości. Nawet gdybym chciał.

– To bardzo wygodne. A ponieważ nie może pan jej zmienić, to po co w ogóle ją omawiać? Taka jest pańska polityka?

– Nie mogę powiedzieć, bym miał jakąkolwiek politykę. Nigdy wcześniej nie byłem poddawany tym, cytuję, rozmowom, koniec cytatu. Ale jestem tu, czyż nie? Obiecałem odpowiedzieć na wszystkie pani pytania. Możemy rozmawiać szczegółowo na każdy temat, na jaki pani sobie życzy. Jestem co najmniej uległy. – Zmusił się znowu do uśmiechu. – I toksyczny, najwyraźniej.

– Uległy to interesujący dobór słów – powiedziała. – Czy uważa pan, że to słowo adekwatnie opisuje pana albo pańskie zachowanie?

– Otworzyłem drzwi do mojego domu. Zaprosiłem panią do niego i zgodziłem się odbyć tyle takich rozmów, ile uzna pani za konieczne. A pani uznaje mnie za toksycznego.

– To słowo pana niepokoi.

– Tego bym nie powiedział. – Niepokoiła go bezsensowność tej sytuacji. Marnowanie jego czasu i energii. I denerwowało go, że Sarina jest rozpraszająco piękna, co stanowi jej kolejne oręże. – Ale to z pewnością nie jest komplement.

– A pan jest przyzwyczajony do komplementów, czy o to chodzi?

– Może zaszokuje panią ta wiadomość, ale większość znanych mi kobiet nie uważa mnie w najmniejszym stopniu za toksycznego.

– Próbuje pan nadać tej sesji charakter seksualny, panie Combe?

Widział, jak jej oczy zabłysły przy tych słowach, i mógłby przysiąc, że dostrzega w nich triumf. To mu powiedziało, że znalazł się w większych opałach, niż mu się wydawało, nawet zanim uśmiechnęła się ironicznie.

– Ojej. Jest o wiele gorzej, niż sądziłam.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY