Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Szybko, ostro i z humorem.
Pożary są straszne. Zabierają szczęście i radość. Sprawiają, że ludzie pogrążają się w smutku, bólu i rozpaczy. Ewa musi uciekać przed byłym mężem, który obwinia ją o śmierć dziecka. Schronienie znajduje u swojej przyjaciółki, Dominiki. Niestety nawet tam nie jest bezpieczna – musi się spakować i ruszać dalej.
Tylko gdzie?
Gdzie ma uciec ktoś, kto stracił cały sens swojego życia?
Kto zdany jest tylko na siebie?
Kto zdradził i jest postrzegany przez ludzi jak największy przestępca?
Ewa wsiada w pierwszy pociąg, który wjeżdża na stację. Zmierza on do Krakowa. W przedziale, w którym znalazła dla siebie miejsce, podróżują dwaj mężczyźni. Jeden z nich to dobrotliwy staruszek, Stanisław. Drugim jest komornik Michał – człowiek bezduszny i pozbawiony skrupułów. Człowiek, który zaspokaja swoje potrzeby kosztem innych.
Czy Ewa trafi z deszczu pod rynnę? Czy przyjmie ofiarowaną jej pomoc? Czy pociąg dowiezie ją bezpiecznie do celu podróży? Jedno jest pewne – droga, którą podąży, pełna będzie namiętnego seksu, wybojów, niespodzianek i nieprzewidzianych zwrotów akcji. Wydarzeń na zmianę zabawnych i dramatycznych. A czasem zabawnych i dramatycznych jednocześnie.
Prosimy wsiadać, zająć miejsca i mocno trzymać się foteli, bo popędzimy naprawdę szybko!!!
Oddajemy w Wasze ręce drugie wydanie książki Pociąg – poprawione, dopieszczone i jeszcze bardziej naszpikowane emocjami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Iza Maciejewska
Copyright © by Wydawnictwo Magnolia, Łódź 2022
REDAKCJA Anna Zygmanowska ǀannazygmanowska.pl
KOREKTA Katarzyna Litwinowicz Anna Zygmanowska ǀannazygmanowska.pl
ZDJĘCIE NA OKŁADCE depositphotos.com
PROJEKT OKŁADKI www.hotmedia.pl
ŁAMANIE I KONWERSJA Małgorzata Kazek-Baranowska
ISBN 978-83-960133-9-2
WYDAWNICTWO MAGNOLIA
ŁÓDŹ 2022
WYDANIE DRUGIE
Bez Ciebie nie byłoby mnie
Lało.
Ewa była przemoczona do granic możliwości.
Schowana w najgłębszej dziurze, jaką tylko znalazła, nerwowo rozglądała się wokół siebie i odliczała każdą sekundę do przyjazdu pociągu. Przytulona do zimnej ściany, która dawała jej namiastkę schronienia, myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, z tego piekła.
Nie planowała podróży. Kupiła bilet tam, dokąd odjeżdżał najbliższy pociąg. Nie zastanawiała się nad tym, co będzie później – w jej głowie krążyła tylko jedna myśl: ucieknij daleko, jak najdalej.
Choćby i na koniec świata.
Dominika wpadła z impetem do pokoju.
– Pakuj się!
Ewa dojadała wczorajszą kolację. Pół jajka, plasterek pomidora i kromka chleba. Jej apetyt i menu od kilku miesięcy pozostawiały wiele do życzenia. Gdy usłyszała głos przyjaciółki, poczuła, jak posiłek podchodzi jej do gardła, szukając drogi ewakuacyjnej.
– Mam ci to wyhaftować na obrusie? Rusz dupę! – Domka dopadła do szafy, wyciągnęła walizkę i zaczęła upychać w niej ubrania. Nie było tam dwudziestu sukienek, piętnastu par butów i dziesięciu kurtek. Kiedyś Ewa miała to wszystko. Pożary są straszne: zabierają sukienki, buty, książki, dzieci. Zabierają szczęście i radość, która codziennie rano budzi człowieka swoimi małymi rączkami. Radość, która przytula się mocno, jeszcze mocniej całuje, a całą swoją miłość w postaci małego paluszka wkłada do oka i sprawdza, czy mama aby na pewno śpi.
Dominika nie wyglądała jak ktoś, kto zaledwie kilka godzin wcześniej stoczył bitwę z muszlą klozetową. Wypiła o dwa drinki za dużo, więc wizja spędzenia następnego dnia bez konieczności ruszenia choćby rzęsą była bardzo kusząca. Nie wzięła jednak pod uwagę komplikacji, które dawały mocne przeciwwskazania do spokojnego przebycia kaca. Otóż o poranku, gdy próbowała otworzyć oko – co utrudniał gigantyczny ból głowy i poczucie, jakby ktoś wypchnął ją z dziesiątego piętra i kazał udawać mokrą chodnikową plamę – zadzwonił jej różowy telefon. Na wyświetlaczu pojawił się „Misiaczek”.
Odebrała z wielkim trudem.
– Cześć – wychrypiała. – Jeśli dziś nie umrę, to już nigdy nie umrę…
– Umrzesz, jak szybko nie weźmiesz tyłka w troki! Tomek ją znalazł! – Głos Szymona sprawił, że momentalnie otworzyła oczy.
– Co?! Jesteś pewien?!
– Tak. Nie mam czasu na tłumaczenie – wyszeptał konspiracyjnie. – Muszę kończyć.
I już, było po rozmowie.
Takiego trzeźwienia to Dominika w swoim życiu jeszcze nie miała. Nawet wtedy, kiedy skończyła osiemnaście lat i rodzice pozwolili jej zaprosić kilkoro znajomych na imprezę na działce. Początkowo niewinne spotkanie grupki przyjaciół zakończyło się oblężeniem domku letniskowego niczym plaży w Sopocie w środku sezonu wakacyjnego. Brakowało tylko trupa w szafie, chociaż jakby się dobrze rozejrzeć pod nogami, to pewnie ktoś by się znalazł do pełnienia tej zaszczytnej funkcji.
A po bibie sprzątać nie miał kto. A kaca mieli wszyscy. A rodzice prosili o porządek.
Wyskakując z łóżka, potknęła się o stos ubrań porzuconych poprzedniej nocy.
– Jezu, zabiłabym się o własne gacie – mamrotała sama do siebie, próbując utrzymać równowagę i wyplątać stopę z bielizny.
Zanim dopadła do drzwi, w jej głowie pojawiło się tysiąc myśli na temat bezpieczeństwa i dalszych losów swojej najlepszej przyjaciółki. Zastanawiała się, gdzie Ewa będzie układała się do snu dzisiejszej nocy, czy nie zostanie zgwałcona albo czy gdy się obudzi, jej nerka nie będzie leżała w pojemniczku po prawej stronie, a serce w skrzynce po lewej. Czasami bała się swojej wyobraźni.
Dziewczyny znały się od czasów liceum, a ilość głupot, jakie wspólnie popełniły, zdecydowanie zobowiązywała do zawarcia paktu krwi. Ileż to razy takie przyjaźnie kończyły się wtedy, kiedy były najbardziej potrzebne. Zupełnie jak papierosy. Im jednak „pusta paczka” nie groziła.
– Słuchaj mnie uważnie! – Dominika objęła przyjaciółkę. – Przed chwilą dzwonił do mnie Szymon i powiedział, że Tomek cię znalazł. Nic więcej nie wiem. Masz, to jest moja karta do bankomatu. Nawet mnie nie wkurzaj, tylko ją bierz! PIN do karty to rok, w którym się poznałyśmy. Jest tam wystarczająca ilość środków, żebyś dała sobie radę na początku, później będziemy myśleć. Ten psychol może się tutaj pojawić w każdej chwili, ale przysięgam na moje nowe buty: jak będzie trzeba, to mu zrobię z dupy zimę średniowiecza, nie tylko jesień! Weź taksówkę i jedź na dworzec. Wyjedź z miasta. Zadzwonię do ciebie, jak tylko wszystko się uspokoi.
Ewa miała wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Była pewna, że za chwilę obudzi ją radosny śpiew Domi, która będzie szykowała śniadanie i będzie chciała wmusić w nią coś innego niż tylko suchy chleb. Która przed wyjściem z domu, niczym bajkowa mama siedmiu koźlątek, kategorycznie zakaże otwierania drzwi temu, kto nie będzie miał białej rączki. Bo przecież po drugiej stronie mogło czaić się jakieś niebezpieczeństwo, zły wilk albo inna bestia – jej były mąż.
Jednak pobudka nie nastąpiła. Ewa przed oczyma miała swoją najlepszą, najbledszą i najbardziej wystraszoną przyjaciółkę na świecie.
Musiała uciekać.
Padało tak mocno, że ledwo Ewa wyściubiła swój mały, zgrabny nosek zza bramy kamienicy, już była przemoknięta. Na domiar złego rozładował jej się telefon, a w pobliżu nie było żadnej taksówki. Choć w normalnych warunkach stałoby ich tutaj przynajmniej pięć, to tym razem postanowiło być zupełnie inaczej – ma się rozumieć: gorzej niż zazwyczaj.
Wiosenne burze są cudowne wtedy, kiedy człowiek pełen spokoju i wyluzowany siedzi w domu, słucha muzyki albo czyta. Może też spać i śnić o głupotach. Albo oddawać się cielesnym rozkoszom, oczywiście jeśli ma z kim to robić. Ewa oddałaby wiele, aby mieć oparcie w kimś silnym, ciepłym i bezpiecznym.
Taką funkcję ostatnimi czasy pełnił włochaty koc.
Straciła w pożarze córkę, a poczucie winy wyżłobiło w jej sercu ranę tak głęboką, że wiedziała, iż nigdy nie wybaczy sobie tego, że w dniu tragedii pieprzyła się z kochankiem. Już to stawiało ją na najwyższym stopniu podium konkursu na najgorszą matkę świata. Teraz była sama, wystraszona i bliska utraty zdrowego rozsądku. Wszystko inne straciła pół roku wcześniej. Jej życie usłane było cierniami, a ta Golgota, na którą podążała, z dnia na dzień zadawała jej coraz więcej cierpienia.
– No to zapieprzaj, królewno, przed siebie na własnych nóżkach, bo sztuki teleportacji to ty jeszcze nie opanowałaś – powiedziała na głos i ruszyła do przodu.
Efekt tego marszobiegu widoczny był na odległość. Spodnie przykleiły się jej do nóg, w butach miała dwie średniej wielkości kałuże, a koszulka zlała się z ciałem niczym druga skóra. Długi ciemny warkocz przylepił się do pleców i twarzy tak uroczo, że zdecydowanie można było się uśmiechnąć na sam jej widok. Mokra Ewa wyglądała bardzo seksownie. Miała ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, z czego zdecydowana większość przypadała na nogi. Niesamowicie zgrabne, trzeba przyznać. Nie była chudzielcem, zdecydowanie bliżej było jej do ponętnej kobiety, z zaokrągleniami w najodpowiedniejszych miejscach. Wyjątkowo zgrabny nosek okraszony był kilkoma uroczymi piegami. Twarz miała delikatnie owalną, jednak nie sprawiała wrażenia pulchnej. Usta miękkie i kształtne, włosy sięgały pasa. I jeszcze te jej oczy koloru niekiedy szarozielonego, a niekiedy szaroniebieskiego. Gdy się uśmiechała, każde drzwi stawały przed nią otworem.
Jednak realne spojrzenie na całą sytuację pokazywało nieco inny obraz. Było jej zimno, była przemoczona i nie bardzo wiedziała, co ma dalej ze sobą począć. W jakimś jednak celu dotarła na dworzec, a że z tego miejsca zazwyczaj się gdzieś odjeżdżało, no bo meldować się tutaj przecież na stałe nie zamierzała, decyzja została jakby podjęta.
Ewie na tym świecie zostali tylko Dominika i jej chłopak Szymon, który pracował razem z jej byłym mężem – idealny przykład dobrego i złego gliny. Reszta świata natomiast odsunęła się od niej najdalej, jak tylko mogła. Ludzie zapomnieli o wszystkich przysługach, które im kiedykolwiek wyświadczyła – a było tego naprawdę sporo, bo ona nigdy nie odmówiła nikomu pomocy. W trudnych momentach można było na nią liczyć, więc jakaś wdzięczność gdzieś w człowieku powinna zostać.
Niestety nie dozgonna.
Raczej krótkotrwała.
Taka ocierająca się wręcz o alzheimera.
***
Zmoknięta Ewa stanęła przed jedną z kas biletowych. Nim jednak nachyliła się do okienka, jej oczy przeskanowały otoczenie. Czuła się jak zaszczute zwierzę, które aby przetrwać, gotowe było skoczyć agresorowi do gardła. Oddychała ciężko. Bała się, że za chwilę zostanie zdemaskowana. Strach potęgował poczucie pustki i osamotnienia. Dopiero gdy usłyszała ponaglający głos kasjerki, otrząsnęła się i przytuliła nos do szyby.
– Dokąd odjeżdża najbliższy pociąg? – Nie pozostało jej nic innego, jak uzyskanie właśnie takiej informacji.
– Do Krakowa, za dwadzieścia minut – padła odpowiedź znudzonej pracownicy PKP.
– Daleko… Co ja tam będę robiła? – powiedziała bardziej do siebie niż do kasjerki. Nie uzyskawszy odpowiedzi, przełknęła ślinę, przymknęła powieki i drżącym głosem powiedziała: – Poproszę jeden bilet do Krakowa.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy dobrze robi – czy powinna zostać w miejscu, które mimo wszystko było jej domem, czy może jak jakiś wystraszony szczur ma uciekać już przez całe swoje życie? W jej głowie momentalnie pojawiła się myśl, że w tym mieście nie ma już dla niej miejsca, a były mąż zrobi wszystko, żeby ją zniszczyć, wszak przysiągł to na grób ich zmarłej córeczki. Obwiniał Ewę o śmierć dziewczynki, ona natomiast – pełna skruchy i żalu – przyjęła pokornie postawę winnej i pogodziła się z tymi zarzutami.
Ci, którzy kiedyś zapraszali ją do swoich domów, dzwonili w każde święta z życzeniami i wyjeżdżali razem z nią na wakacje, nagle zapomnieli o dawnej znajomej. Przestali dzwonić, poznawać ją na ulicy, przestali być. Z dnia na dzień straciła wszystko. Te myśli upewniły ją tylko w przekonaniu o słuszności decyzji o wyjeździe. Ostatnie kilka miesięcy spędziła w zamknięciu, schowana przed światem, przed człowiekiem, który kiedyś nosił ją na rękach, a teraz pałał do niej nienawiścią. Ewa miała świadomość tego, że powinna iść na policję, bronić się przed atakami i groźbami, jednak strach przed tym, co Tomek mógł jej zrobić, gdyby się o tym dowiedział, skutecznie odwiódł ją od tych zamiarów. Bo on sam był policjantem, a kiedy jeszcze byli małżeństwem, nieraz opowiadał, jakich makabrycznych czynów ludzie potrafią się dopuścić, aby kogoś zmieść z powierzchni ziemi. Już wtedy napawało ją to lękiem, a dotyczyło przecież zupełnie obcych osób, nie jej.
Kiedy odeszła od kasy, stanęła w najbardziej niewidocznym miejscu i czekała na przyjazd pociągu niczym skazaniec na wyrok. Nie pragnęła teraz niczego innego, jak zdobyć pelerynę niewidkę i się pod nią ukryć, przeczekać zły czas, zniknąć. Alternatywą dla płaszcza był trzymany w dłoni bilet do Krakowa.
On też spowoduje, że zniknie.
Pociąg pojawił się po sporym opóźnieniu, teraz trzeba tylko znaleźć jedno malutkie miejsce, bo kilka godzin stania nie było szczytem marzeń i na psychice samotnej, wystraszonej kobiety mogło odbić się bardzo niekorzystnie. Oczywiście Ewa wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby tak właśnie potoczyły się jej dalsze losy i całą trasę do Krakowa spędziłaby na korytarzu.
Michał nie mógł oderwać wzroku od kobiety, która weszła do przedziału. Zajmował go wraz ze starszym mężczyzną drzemiącym w kąciku.
Nieznajoma położyła walizkę na siedzisku i wyjęła z niej bluzę. Potem zdjęła z siebie przemoczoną koszulkę, a że stała do niego tyłem, mógł podziwiać szereg pieprzyków na jej plecach, owe plecy, cudne wcięcie w talii, ponętną pupę… Odwrócił pożądliwe spojrzenie, bo dla mężczyzny obdarzonego jego popędem było tego za wiele. Nie chciał być też przyłapany na gapieniu się. Usłyszał najpierw dźwięk zasuwania walizki, która po chwili wylądowała na półce bagażowej, później klapnięcie – czyli usiadła. Mógł skierować wzrok w jej stronę i dyskretnie się przyjrzeć.
Nie była typem kobiety, z jakimi miał do czynienia. Na oko dzieliło ich dziesięć, może ciut więcej lat, o czym wiedział tylko on, bo jeszcze nikt prawidłowo nie oszacował jego wieku, co i tak bardzo łechtało jego próżność. Ubrana była skromnie, on natomiast obracał się w towarzystwie kobiet, które rzadko kiedy założyły dwa razy tę samą sukienkę. Kolejna rzecz, która go uderzyła, to brak makijażu, a jedyną cechą świadczącą o jakiejkolwiek dbałości o urodę były subtelnie wyregulowane brwi.
Kompletne przeciwieństwo kobiety, z którą wziął ślub.
Marta, jego żona, izolowała się od wszelkich kłopotów, a każdy problem musiał załatwiać on. Wybieranie świeczek na tort urodzinowy czy też reklamacja złego koloru oprawy albumu fotograficznego były dla niej zbyt dużym wyzwaniem. Co innego wizyty u kosmetyczki. W tym temacie trudno było jej dorównać. Jego małżonka nigdy też nie chciała podejmować odpowiedzialności za cokolwiek. Za to doskonale wiedziała, jak uszczypnąć Michała, jak mu dogryźć, poskarżyć się na niego, pokazać światu wszystkie jego złe cechy, a siebie samą postawić w roli ofiary. Sztukę tę opanowała do perfekcji. Od blisko dwudziestu lat była mistrzynią w tej dziedzinie, a on mimo to nadal przy niej trwał. Co prawda teraz to już bardziej formalnie niż emocjonalnie, jednak w towarzystwie uchodzili za dobre małżeństwo, a wszystko przez wzgląd na jego ojca. Od kiedy pamiętał, stary ingerował w jego życie tak bardzo, jak tylko zdołał – zdecydował, jakie jego syn ma skończyć studia, kogo poślubić i jaki zawód wybrać. Nawet u schyłku swego życia musiał mieć ostatnie słowo, natomiast Michał, człowiek silny i bezwzględny, przed własnym rodzicielem czuł dziwny respekt.
W momencie gdy oddawał się osobistym przemyśleniom i ukradkowo zerkał na kobietę, ona podniosła głowę. Patrzyły na niego najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział, a musiał przyznać, iż w temacie kobiecych spojrzeń doświadczenie miał naprawdę duże.
Z oczu, które się w niego wpatrywały, zionęły smutek, strach i cierpienie.
Łatwa zdobycz, pomyślał, układając w głowie plan.
– Przez takie opóźnienia jak to mało kto dotrze dziś na czas do celu swojej podróży – zagadnął nieznajomą z nadzieją, że może uda mu się poznać ją na tyle blisko, żeby dostać numer telefonu. Kolejny do jego prywatnej, jednorazowej książki telefonicznej. Zdanie Michała o płci pięknej było bardzo wyrobione, uważał bowiem wszystkie kobiety za głupsze od siebie. Jego żona na każdym kroku potwierdzała tę teorię, wszystkie pindzie, które stawały na jego drodze – także. Niby czemu z tą tutaj księżniczką miałoby być inaczej?
– Nigdzie się nie śpieszę – odpowiedziała, nie zachęcając go do dalszej rozmowy, i odwróciła wzrok. I chociaż zelektryzowało ją spojrzenie tego mężczyzny, to z racji nabytego dystansu do płci przeciwnej postanowiła je całkowicie zignorować. Faceci to kłopoty.
Z żalem uznał, że najwidoczniej nic z tego nie wyjdzie. Zajął się na powrót przeglądaniem gazety. Trudno było jednak skupić się na czytaniu, kiedy gdzieś z tyłu głowy kłębiły się myśli dotyczące tego mokrego kurczaka. Po chwili podniósł oczy i znowu na nią spojrzał.
Płakała.
Cicho.
Z jej twarzy zionął smutek tak przejmujący, że dało się go poczuć. Łzy powoli spływały jej po policzkach, zatrzymywały się na ustach i kapały po brodzie. Nie mógł na to patrzeć – skierował wzrok w stronę szyby, która w ramach solidarności z kobietą też płakała.
Naraz poczuł przemożną chęć, aby ją przytulić, ukoić jej ból i jakoś pomóc. Z niewiadomego dla siebie powodu uznał, że powinien to zrobić, jednak pojęcia nie miał, w jaki sposób, wszak nie miał doświadczenia w ocieraniu łez. On je wywoływał. W swoim środowisku uchodził za najbardziej bezwzględnego i bezdusznego chuja, jaki stąpał po ziemi. Cała ta sytuacja wprawiła go w osłupienie – przecież on nie wiedział, co to empatia, współczucie, on musiał być na to uodporniony.
I był, kurwa, jak bardzo był…
Do dzisiaj.
W tym samym momencie, kiedy w głowie wymieniał wszystkie podłe cechy swego charakteru, plasujące go w top trzy największych dupków świata, usłyszał szmer. Spojrzał w bok i zobaczył, że mężczyzna, który podróżował wraz z nimi, przebudził się z drzemki. On także zauważył płaczącą kobietę, jednak w przeciwieństwie do Michała zareagował natychmiast i wyciągnął w jej stronę dłoń z pomocną chusteczką. Przyjęła ją bez uśmiechu, z lekkim skinieniem głowy, które miało wyrażać podziękowanie i nic ponadto.
Staruszka nie zbiło to jednak z tropu.
– Proszę szanownej panienki, co jest przyczyną smutku malującego się na tak pięknej buzi? – Pytanie było przepełnione tak szczerą chęcią niesienia pomocy, że nawet on, Michał, pierwszy skurwiel RP, chciał wyjawić wszystkie złe uczynki popełnione w całym swoim życiu.
Trochę by się tego uzbierało.
Ewa otarła oczy i spojrzała na człowieka, który wykazał zainteresowanie jej losem. Była wręcz pewna, że jeśli za moment nie wyrzuci z siebie całego bólu nagromadzonego od rana, a nawet od wielu innych poranków, to popadnie w obłęd, z którego nic i nikt nie będzie w stanie jej wyciągnąć. Uważała, że poza cierpieniem i miejscem w szpitalu psychiatrycznym życie nie ma jej już nic do zaoferowania. Długo tłumiła w sobie żal i poczuła, że chyba właśnie nadeszła pora, aby go uwolnić. Nie miało znaczenia, że widzi tego mężczyznę po raz pierwszy.
A może właśnie to sprawiło, że zdobyła się na odwagę i zaczęła mówić?
– Mój były mąż postanowił zrobić wszystko, żeby zmienić moje życie w piekło. Obwinia mnie o śmierć naszej córki. Wsiadłam do tego pociągu, żeby przed nim uciec.
W przedziale zapanowała cisza. Jedyne dźwięki, jakie dało się słyszeć, to stukot szyn i zawierucha, która rozpętała się na zewnątrz. Nawet pogoda postanowiła współgrać z dramatycznymi przeżyciami Ewy. Michał wpatrywał się w nią milcząco, drugi z mężczyzn natomiast pochylił się do przodu i położył swoją pomarszczoną dłoń na jej dłoni. Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy.
– Niewątpliwie wiele przeszłaś, co bardzo mnie smuci. Powiedz mi: dokąd teraz zmierzasz? Co chcesz zrobić ze swoim życiem?
– Nie wiem – odpowiedziała zupełnie szczerze.
Jeszcze rano, nim do jej pokoju wpadła Dominika, miała w planach leżenie i patrzenie w sufit. Kilka godzin później znalazła się w przedziale, który okazał się swego rodzaju konfesjonałem. Celem jej podróży był prawdopodobnie nocleg na dworcu. Jak widać, jej przyszłość nie malowała się w zbyt optymistycznych barwach. Było jej już tak wszystko jedno, że mówienie o swoim życiu zupełnie obcemu człowiekowi nie robiło na niej wrażenia. Można było porównać tę sytuację do pochylenia się nad szklanką alkoholu dostarczoną przez barmana, który wsłuchany w opowieść klienta napełniałby kolejną i tym samym opróżniał mu portfel. Barmani od tego przecież byli.
– Jedziesz do Krakowa? – zapytał mężczyzna.
– Tak, taki kupiłam bilet. – Spuściła głowę, bardzo mocno splotła palce, a pełne usta zacisnęła w cienką linię. Z trudem powstrzymywała się przed ponownym rozpłakaniem się.
– Masz tam kogoś? Rodzinę? Przyjaciół?
– Nie.
– Czyli jesteś sama?
– Tak.
– Czy chcesz posłuchać, co mam ci do powiedzenia? – Ewa miała wrażenie, że gdyby mu tylko powiedziała, że nie jest zainteresowana dalszą rozmową, uszanowałby jej wolę. Z jakiegoś jednak powodu była zainteresowana. W tym staruszku było coś wyjątkowego. Coś magicznego. Dobrego. Ciepłego.
– Chcę.
– Mam w Krakowie mieszkanie. Od kilku lat stoi puste. Możesz tam zamieszkać, jeśli chcesz.
– Ja… Nie rozumiem… – wyjąkała, patrząc na niego z nieukrywanym zdziwieniem. A może to już nie było zdziwienie tylko szok?
– Nie wszystko trzeba rozumieć – powiedział z uśmiechem i dodał: – To co, jesteś zainteresowana?
– W tym momencie nie stać mnie na taki luksus jak wynajmowanie mieszkania. Dam sobie jakoś radę. – Mówiąc to, doskonale wiedziała, że to „jakoś” może być bardzo trudne i jest wielce prawdopodobne, że skończy się noclegiem na którejś z ławek w krakowskim parku. I chociaż miała w kieszeni kartę do bankomatu, którą dała jej Dominika, to postanowiła sobie, że użyje jej w ostateczności. Domka już i tak zrobiła dla niej dużo.
– Ja nie chcę ci go wynajmować. Ja chcę, żebyś tam zamieszkała i opiekowała się nim. Opowiedziałaś mi o tym, co cię spotkało, i ja cię naprawdę doskonale rozumiem. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, co teraz dzieje się w twojej głowie, i prawdę mówiąc, gdybym sam znalazł się w takiej sytuacji, to zastanawiałbym się, co tutaj jest nie tak.
Ewa słuchała go i zaczęła podejrzewać, że przypadkiem stała się bohaterką jakiejś ukrytej kamery, robiącej sobie żarty z ludzi, którzy znajdują się na skraju załamania nerwowego. Popatrzyła mężczyźnie w oczy i jedyne, co w nich zobaczyła, to przejmujące dobro i najszczerszą chęć niesienia pomocy. Nic więcej.
Boże, pomyślała, czy to się dzieje naprawdę? Czy on naprawdę istnieje?
– Przecież pan mnie nie zna, nie wie pan, kim jestem. Nic pan o mnie nie wie.
– I wcale mnie to nie martwi. Potrzebujesz pomocy, ale się boisz?
– A dziwi mi się pan?
– Nie, nie dziwię się. Ale coś ci powiem. Nic nie podnosi na duchu tak, jak świadomość, że jest na świecie ktoś, kto może nam pomóc. Nawet jeśli ten ktoś jest zupełnie obcym człowiekiem. Utarło się, że pomoc od kogoś, kogo nie znamy, można otrzymać tylko w bajkach. I jest to bardzo smutne, bo świadczy o tym, że ludzie nie wierzą w bezinteresowną dobroć drugiej osoby. Zdaję sobie sprawę z tego, że czasy, w których przyszło nam żyć, mają wiele wad. Strach, smutek i nieufność to nasza codzienność. Ja, jeśli tylko mam okazję, staram się pomagać ludziom.
– Dlaczego chce pan to zrobić? Dlaczego chce pan mi pomóc?
– Sprawi mi to radość. To co, jesteś zainteresowana?
Pytanie padło po raz kolejny – czuła, że ostatni. Jakieś uczucie, jakiś głos w środku jej głowy podpowiadał, aby się zgodziła. Ten sam głosik mówił też, że właśnie teraz, w tym momencie, w tym przedziale, odmienia się jej życie.
Wystarczy tylko zaufać.
– Nie wiem, jak mam panu dziękować. – Z ogromnym trudem panowała nad wzruszeniem.
– Czyli wszystko ustalone. – Starszy pan z radością klasnął w dłonie.
Michał słuchał tego wszystkiego w osłupieniu. To nie była dla niego normalna sytuacja, a jako właściciel umysłu analitycznego już w trakcie wymiany zdań rozkładał je na części pierwsze i nie potrafił złożyć tej układanki w całość. Według niego brakowało tu logiki.
– A ty, młody człowieku, co na to wszystko powiesz? – Staruszek tym razem zwrócił się do niego.
Spojrzał na mężczyznę, który uśmiechał się tak życzliwie, że nie miał wyjścia i odwzajemnił ów gest, mając świadomość, iż w jego wykonaniu wygląda to wyjątkowo słabo. Bo on z zasady się nie uśmiechał.
Zwrócił się bezpośrednio do kobiety:
– Mam kilkoro przyjaciół w Krakowie i mógłbym ci pomóc znaleźć pracę. Musiałbym tylko wiedzieć, w jakiej branży najbardziej się odnajdujesz.
Ewa przeniosła wzrok na młodszego z mężczyzn.
Ostre rysy twarzy jasno wskazywały na to, jaką emanuje siłą. Patrząc na niego, uznała, że nikt inny, tylko on decydował o tym, kiedy ktoś może się odezwać. Nie byłaby zdziwiona, gdyby w jego obecności ludzie bali się oddychać bez pozwolenia, robić cokolwiek bez jego zgody. Miał bardzo krótko przystrzyżone ciemne włosy, opaloną, pociągłą twarz, brązowe oczy i delikatny zarost. Teraz co prawda siedział, ale mimo to było widać, że jego sylwetka emanuje ogromną mocą. Musiał być sporo wyższy od niej. Był też cholernie męski i pociągający.
Z odrętwienia wyrwał ją cichy śmiech starszego pana.
Stanisław, bo tak miał na imię, widział w życiu wiele, doświadczył jeszcze więcej. Nie brakowało mu ani pogody ducha, ani przyjaciół, ani pieniędzy. Dziś rano obudził się i postanowił wsiąść w pociąg i pojechać do Krakowa. Od momentu, gdy do przedziału, który zajmował, wszedł ten młody mężczyzna, był pewien, że za chwilę coś się wydarzy. Bo Stanisław miał dar. Pojęcia nie miał, skąd to wszystko wiedział, ale przewidywał pewne sprawy. Patrząc na ludzi, mógł stwierdzić, czy ktoś jest szczęśliwy, czy jest dobry, czy potrzebuje pomocy. Człowiek, z którym podróżował, był nieszczęśliwy, dobry i bardzo potrzebował wsparcia, a wszystko to skrywał pod maską fizycznej siły i beznamiętności, którą miał wypisaną na zmęczonej twarzy. Dość częsty przypadek – spotykał takich ludzi na każdym przystanku autobusowym. Zawsze się do nich uśmiechał, mało kiedy jednak w odpowiedzi otrzymywał to samo. Część z nich patrzyła na niego wzrokiem godnym bazyliszka, pozostali byli całkowicie obojętni. Uśmiechanie się do obcych na ulicy plasowało go w kategorii złodzieja lub mordercy, tyle było w ludziach nieufności i oceniania innych bez chęci poznania powodów ich radości. Zapewne po zakończeniu edukacji znakomita większość wyniosła ze szkoły dzienniki ocen i uwag i teraz skrzętnie zapisywali w nich wnioski ze swoich obserwacji.
Później zobaczył ją, istotę, od której bił smutek tak przejmujący, że poczuł natychmiastową chęć niesienia pomocy. Już kiedy zadawał jej pytanie, wiedział, po prostu czuł jakieś dziwne połączenie pomiędzy tą dwójką. Oni nie spotkali się tutaj przez przypadek. Stanisław natomiast był bardzo ciekaw, o co w tym wszystkim chodzi, nie mógł więc odmówić sobie zadziałania i niewielkiej pomocy.
– Jak masz na imię? – zapytał kobietę.
– Ewa.
– A ty, młody człowieku?
– Michał.
On również dokonał prezentacji:
– Stanisław Zamojski jestem. O czym to mówiliśmy? Ach, już wiem, Michał zapytał, w czym się specjalizujesz, Ewo. W czym więc?
– Jestem pedagogiem, do tej pory pracowałam w ośrodku szkolno-wychowawczym, ale to nie problem, żebym robiła inne rzeczy. Mogę sprzątać, zmywać naczynia, opiekować się dziećmi. – Ewa wyliczała, a Michał słuchał w osłupieniu.
Zapewne jej sytuacja nie była godna pozazdroszczenia, ale żeby praca sprzątaczki? On żył w innym świecie – ci, co sprzątali, byli gorsi. Poczuł do siebie momentalną odrazę. Ta kobieta naprawdę potrzebowała wsparcia. Mało tego, w trakcie zasłyszanej wymiany zdań odniósł wrażenie, że nie jest ona typem pustej panny, która informacje o życiu czerpie z plotkarskich magazynów wątpliwej reputacji.
– Daj mi swój numer, a gdy tylko będę wiedział coś więcej, skontaktuję się z tobą. – Gdy dyktowała mu numer, złapał się na tym, że faktycznie chciał go mieć. Ale do innych celów niż wcześniej planował. Postanowił całkowicie wyrzucić z umysłu tamte myśli. Nadał jej właśnie seksualny immunitet. Pierwszy taki w jego karierze.
Drzwi od przedziału się otworzyły.
– Wolne?
Głos należał do niewiasty, która prawdopodobnie dopiero co wyszła z solarium. Dokładnie tak Michał wyobrażał sobie kogoś, kto chwilę wcześniej upierdolił całą swoją twarz brązową pastą do butów i był z tego powodu bardzo zadowolony. Nowo przybyła, nie czekając na odpowiedź, usadowiła cztery litery obok Stanisława. Szybciej, niż usiadła, wyjęła z kieszeni telefon i zagłębiła się w „lekturze”. Razem z nią podróżował chłopiec, na oko pięcio-, może sześcioletni, szczupły, czarnowłosy dzieciak. Na wieku dzieci Michał znał się dość dobrze, miał bowiem do czynienia z tymi małymi osobnikami niemal codziennie. Tak często zabierał im marzenia, a ich rodzicom samochody i domy.
Pieprzony komornik.
Dlaczego nie został strażakiem? Strażaków wszyscy lubią.
Michał nie lubił dzieci. Nie lubił, ponieważ nie mógł mieć własnych. Wmówił sobie więc, że takie podejście spowoduje u niego awersję do posiadania potomstwa. Patrzył na chłopca z niechęcią. A może z zazdrością, bo ktoś miał to szczęście i był jego ojcem?
W przedziale zapanowała dość duszna atmosfera, spowodowana także niesamowicie intensywnymi perfumami kobiety o brązowym obliczu. Wdychając ten zapach, można było dojść do wniosku, że za moment wszyscy się poduszą i nie będzie już chętnych do kontynuowania rozmowy i mieszkania w krakowskim domu. Stanisław jednak nie miał z tym najmniejszego problemu.
– No to co, pomożesz Ewuni? Mogę na ciebie liczyć?
Michał w oczach staruszka dostrzegł tyle wiary w swoje dobre serce, że sam był gotów zawierzyć cudotwórczym mocom, jakie mu przypisywano.
– Naturalnie, zajmę się wszystkim.
– Dziękuję – dobiegł do niego miękki głos Ewy. Aż żałował, że nie może go sobie nagrać.
– Za co pani dziękuje temu panu? – Chłopiec, który chwilę wcześniej pojawił się w przedziale, wykazał zainteresowanie ich rozmową. Michałowi wydało się to bardzo niegrzeczne, powstrzymał się jednak przed skarceniem dzieciaka. Ba, starał się nawet na niego nie patrzeć.
– Ci dwaj panowie bardzo mi dziś pomogli. Znalazłam się w trudnej sytuacji, a oni postanowili być moimi bohaterami. – Ewa natomiast nie miała żadnych problemów z udzieleniem odpowiedzi.
– Jak Spiderman?
– Można tak powiedzieć.
– Czy oni też strzelają z pajęczyny? – Wyjaśnienie Ewy podsyciło ciekawość dziecka.
– Sam musisz ich o to zapytać – odpowiedziała ze śmiechem – bo ja jeszcze nie zdążyłam się tego dowiedzieć.
– Strzela pan z pajęczyny? – Chłopiec wpatrywał się w Stanisława z nieukrywaną fascynacją.
– Ja nie, ale mój przyjaciel ma supermoce. Jestem pewien, że chętnie ci o nich opowie. – Stanisław, widząc nietęgą minę Michała, zaśmiewał się w duszy do rozpuku. Coraz bardziej podobał mu się ten dziwny zbieg okoliczności. Michał z kolei nie rozmawiał z dziećmi, a ten tutaj mały osobnik wpatrywał się w niego cielęcym wzrokiem. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć, kątem oka dostrzegł jednak uśmiech na twarzy Ewy. Zmobilizowało go to, bo nie chciał wyjść na dupka.
– Moje supermoce się popsuły i musiałem je oddać do mechanika razem z moim samochodem. Dlatego właśnie jadę teraz pociągiem.
– Masz superauto?
– Mam.
– A jaki ma kolor? Gdzie je parkujesz? A jak szybko jedzie? Ile pan śpi? A co pan je, żeby mieć takie duże mięśnie? A masz superpsa? A kogo ostatnio pobiłeś? A ile ma pan siły?
Michał odpowiadał na wszystkie zadane przez chłopca pytania, sam się sobie dziwiąc, skąd nagle znalazło się w nim tyle cierpliwości. Najwidoczniej jego słowa usatysfakcjonowały młodego człowieka, bo gdy skończył mówić, usłyszał wesołe:
– Jesteś super! Zagrasz ze mną?
Malec, nie czekając na reakcję zdumionego mężczyzny, który najprawdopodobniej po raz pierwszy w swoim życiu usłyszał, że jest super, wyjął z plecaka pudełko. Gra polegała na tym, aby wylosować kartonik i na podstawie symboli, jakie się na nim znajdowały, opowiedzieć historię. Tego już było za wiele. Dziś wydarzyło się tyle niesamowitych rzeczy, że kolejne były całkiem zbędne. Michał już, już miał odmówić, gdy poczuł na swojej dłoni inną dłoń – należała do Ewy.
– Zagramy razem, prawda? – Patrzyła na niego z niemą prośbą.
Wykonał potakujący ruch głową. Później uznał, że musiał zrobić to za niego ktoś inny.
Zaczęli grać.
On, człowiek, który wstaje codziennie rano po to, aby wykonać swoją pracę najlepiej jak tylko potrafi, a bycie bezwzględnym i stanowczym daje mu władzę i pieniądze; on, który potrafił wgnieść ludzkie istnienie głęboko w ziemię tylko dlatego, żeby ktoś poczuł się słabszy niż robak, w tej chwili układał pasjonującą opowieść o krasnoludkach mieszkających w kuchence mikrofalowej.
To się działo naprawdę i na dodatek sprawiało mu przyjemność. Nie pamiętał, żeby jako dziecko bawił się kiedykolwiek w taki sposób. Nie pamiętał, żeby w ogóle się bawił. Miał za to mnóstwo obowiązków i zajęć, które przygotowywały go do dorosłego życia, do tego, aby sprostać oczekiwaniom surowego ojca, żeby go zadowolić i dać mu powód do dumy. Raz po raz spoglądał na chłopca, w całym ciele czuł odprężenie, błogość i spokój. Coś, czego nie doświadczył chyba nigdy. Bo ciągle za czymś gnał, nieustannie musiał udowadniać, że jest najlepszy. I był. Był też cholernie zmęczony tym wymagającym życiem i ludźmi, którzy go otaczali.
– Tak was słucham i aż mnie uszy bolą. – Kobieta, która towarzyszyła chłopcu, w końcu oderwała nos od telefonu. Sprawiała wrażenie bardzo niezadowolonej z życia. – Niby dorośli ludzie, a zachowujecie się jak głupie dzieci. Dawaj mi to. – Wyrwała chłopcu karty z ręki, zgniotła je i wrzuciła do plecaka. Malec skulił się ze strachu, w przedziale natomiast zapanowała cisza, przerywana miarowym chrapaniem Stanisława. Na nim, jak widać, mało co robiło wrażenie.
Michał spojrzał na kobietę i utwierdził się tylko w przekonaniu, że ta oto brązowa na twarzy niewiasta idealnie wpisuje się w schemat kogoś, kto w dzieciństwie wypadł z kołyski i zarył swoim pustym łbem o beton. Skutki musiała odczuwać do dziś.
– To pani syn? – Starał się, aby jego głos brzmiał spokojnie.
– A co pana to obchodzi? – odburknęła. Była wściekła. Ten mały gnojek pokrzyżował jej plany, bo zamiast jechać nad morze z przyjaciółmi, musiała zawieźć go do dziadków. Jego matka poszła w tango, ojciec zrobił to samo dużo wcześniej.
– To twoja mama? – Tym razem pytanie skierowane było do malca.
– Nie, moja mama poszła i już nie wróci. Ta pani wiezie mnie do mojej babci. Nie lubię tej pani. Ona na mnie krzyczy.
– Ty mały…
– Jeśli jeszcze raz podniesiesz na niego głos, pożałujesz tego. – Michał spojrzał na nią w taki sposób, że oblała się czerwienią i z nieukrywanym strachem odsunęła się najdalej jak mogła, wbijając wystraszony wzrok w telefon. Chłopiec w podziękowaniu uśmiechnął się do niego nieśmiało. Jak na tak małe dziecko wykazywał się ogromną dojrzałością. Michał przepadł całkowicie. Jeszcze kilka chwil temu miał wyrobioną opinię na temat małych ludzi. Byli głośni, płakali, krzyczeli, pętali się pod nogami i trzeba było się nimi zajmować, odpowiadać za nich. Poczuł odpowiedzialność za tego dzieciaka, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo.
Marzył o potomku, który nosiłby jego nazwisko, dla którego mógłby być lepszym ojcem, niż jego własny był dla niego. Przez wiele lat bezskutecznie podejmowali z żoną próby powołania na świat upragnionego dziecka, jednak wszelkie starania kończyły się niepowodzeniem. Koniec końców to Marta okazała się bezpłodna. Wpadła w depresję, kosztowne leczenie nie przyniosło skutków, a o adopcji nie chciała słyszeć.
Patrząc na tego malca, zrozumiał, jak wspaniałe są dzieci. Jeśli nie wszystkie, to to tutaj na pewno.
Pociąg dojeżdżał do Krakowa. Opiekunka dziecka wstała z zamiarem jak najszybszego opuszczenia przedziału. Nim wyszli, Michał delikatnie złapał chłopca za ramię i zapytał:
– Jak się nazywasz?
Usłyszał, jakby coś się nad jego głową zapowietrzyło, spojrzał więc w tym kierunku. Brązowa na twarzy kobieta już chciała zaprotestować, ale wystarczyło tylko jedno jego spojrzenie, żeby zmieniła zdanie.
– Adaś Zawadzki.
Michał wyciągnął dłoń w jego kierunku.
– Miło było cię poznać, Adasiu. Jesteś super.
– Ty też jesteś super. – Niewiele myśląc, chłopiec przytulił się do niego i powiedział: – Trochę cię nawet kocham, wiesz? Chciałbym mieć takiego tatę jak ty.
Zbaraniał. Totalnie i nieodwołalnie. O mały włos, a nie znalazłby się w tym pociągu, nie poznałby Ewy, nie poznałby pana Stanisława ani tego szkraba. Gdy rano rzucał kurwami na wieść o awarii auta, a jedyną opcją dojazdu do celu okazał się pociąg lub autobus, był wściekły. W tej chwili błogosławił problemy z układem elektroniki pojazdu.
Adaś i jego opiekunka wyszli z przedziału – ona z nieukrywaną ulgą, on z głową odwróconą w stronę Michała, który zatopił się w myślach. Ciepły głos Stanisława sprowadził go na ziemię.
– Jesteśmy na miejscu. Michale, czy masz coś przeciwko, aby udać się z nami do mieszkania? Moglibyśmy napić się kawy.
Michał uznał, że skoro jest już spóźniony tyle godzin, to kilka kolejnych nie zrobi mu większej różnicy.
– Z przyjemnością – mówiąc to, spojrzał na Ewę.
Stanisław widział i słyszał wszystko, ponieważ ze swojego miejsca w kącie, spod przymkniętych powiek, miał doskonały widok na tych dwoje i na małego krasnoludka, który niewątpliwie wywarł na Michale ogromne wrażenie. Ostatnia scena, kiedy to chłopiec wręcz wtopił się w jego ogromne ramiona, gdy ten, kierowany instynktem, najprawdopodobniej po raz pierwszy w życiu przytulił do siebie dziecko, pokazała Stanisławowi, że uczestniczy w cudzie. W niewytłumaczalnym cudzie.
Pociąg zatrzymał się na peronie.
Ewa spojrzała na starszego mężczyznę i nagle obleciał ją strach. A jeśli to, co powiedział, okaże się jedną wielką farsą? Jeśli wszystko będzie tylko żartem człowieka podpierającego się demencją? Tak bardzo się bała, że może stracić to, czego jeszcze nie miała, a co już dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Czuła się, jakby grała w jakimś filmie, tylko producenci zapomnieli dać jej do przeczytania scenariusz.
Stanisław w uspokajającym geście położył swoją pomarszczoną dłoń na jej dłoni. Najwidoczniej musiał dostrzec, że targają nią wątpliwości.
– Gotowa?
– Tak.
– Chodźmy zatem. Czeka na ciebie nowe życie.
W Krakowie padało.
Ewa była w tym mieście tylko raz, jako mała dziewczynka. Szkoła zorganizowała wycieczkę, na którą – ku swej wielkiej radości – ona też pojechała. Była to pierwsza taka wyprawa w jej życiu. Nie miała jednak z tego okresu dobrych wspomnień – cierpiała na chorobę lokomocyjną, a jako jedna z najmniej lubianych osób w grupie skazana była na potępienie i dogryzanie ze strony koleżanek i kolegów.
Od kiedy tylko pamiętała, czuła się gorsza od swoich rówieśników. Pomijana podczas zapraszania do zabawy, zahukana, wycofana, wystraszona.
Zawsze stała z boku. Zawsze była sama.
***
Zapakowali bagaże do taksówki i ruszyli pod wskazany przez Stanisława adres, na ulicę Cybulskiego. Z czołem przyklejonym do szyby, po której raz po raz spływały cienkie strużki deszczu, Ewa patrzyła na mijane budynki, ludzi i drzewa. Czy to przez zmęczenie, czy może stres z całego dnia nie była zachwycona tym, co widzi. Tak po prawdzie w obecnej sytuacji mało co mogło ją zachwycić.
Może tylko łóżko z czystą pościelą.
Mieszkanie znajdowało się przy niedługiej uliczce w centrum miasta. Wzdłuż całej drogi ciągnęły się kamienice i kilka okazałych willi. Przy wysiadaniu z samochodu doszło do małej scysji pomiędzy trójką podróżnych, ponieważ każdy z nich czuł się w obowiązku zapłacić za transport. Ani Ewa, ani Stanisław nie byli w stanie przekonać Michała, że to oni mają uregulować należność. Ewa przyjęła ten fakt z ogromnym zażenowaniem, natomiast Stanisław z uśmiechem i obojętnym wzruszeniem ramion ruszył przed siebie.
Weszli do kamienicy usytuowanej pod numerem piątym. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze. Gdy Stanisław otworzył drzwi, Ewie aż zakręciło się w głowie z wrażenia. Pierwsze, co przykuło jej wzrok, to długi, jasny korytarz. Wchodziło się z niego do pięciu pokoi, zamkniętych ogromnymi białymi drzwiami. Podłoga w holu wykonana była z ciemnego drewna, co nadawało całości niezwykle przytulnego charakteru. Na ścianie wisiały obrazy w kolorach brązu, beżu i zieleni. Przedstawiały lasy, mnóstwo lasów i mnóstwo drzew. Mieszkanie sprawiało wrażenie jasnego i radosnego, nawet w tak pochmurny dzień jak dziś. W słoneczne dni musiało tutaj wpadać dużo światła. I jeszcze kwiaty – wszędzie pełno było kwiatów.
W tym momencie Ewa pomyślała, że jej dobrodziej na pewno nie jest psychopatycznym mordercą, który chciałby ją skrzywdzić. Jeśli jednak przypadkowo okazałoby się to prawdą, przynajmniej dokona zbrodni w cudownym, pięknie udekorowanym mieszkaniu.
O tak, tutaj mogła umierać.
– Ile kwiatów! – powiedziała zachwycona, gładząc liść rośliny, która stała najbliżej.
– Teraz ty będziesz się nimi opiekowała. Czuj się tutaj jak u siebie w domu. – Stanisław sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego.
Tego było już dla Ewy za wiele. Po całym dniu, począwszy od koszmarnego poranka, a skończywszy na tłumieniu łez w pociągu oraz diametralnej zmianie życia – rozpłakała się. Jej płacz przeszedł w spazmatyczny szloch, na który serce największego skurwiela nie potrafiło pozostać obojętne. Ten właśnie skurwiel bez słowa zastanowienia podszedł i wziął ją w ramiona. Nie było ważne nic poza tym, żeby poczuła się bezpiecznie. W tym samym czasie Stanisław pomachał Michałowi przed nosem karteczką z numerem swojego telefonu i na migi pokazał, że on już sobie pójdzie, ale bardzo prosi, żeby Michał później do niego zadzwonił.
Poczuł, że nie jest już tutaj potrzebny.
***
Ile trwało trzymanie Ewy w ramionach, trudno było stwierdzić, przyniosło to jednak zamierzony skutek, bo przestała szlochać. Chyba tego potrzebowała.
Michał wiedział, jak kobiety potrafią płakać i histeryzować. Tyle tylko, że te niewiasty, u których widywał napady płaczu, robiły to z konkretnych, bardzo samolubnych pobudek, chcąc najzwyczajniej w świecie osiągnąć swój cel. Ewa rozpłakała się, ponieważ emocje z całego dnia w końcu doszły do głosu. W tej chwili delikatnie kołysał ją w swoich ramionach i było mu z tym dobrze, doskonale wręcz.
Jej chyba też.
No ale przecież miał żonę. Owszem, w trakcie swojego małżeństwa miewał przygodne romanse, nigdy jednak nie dopuścił do tego, aby zaangażować się chociaż w najmniejszym stopniu w którykolwiek z nich. Nie on. On spotykał się z kobietami i je pieprzył. Zawsze raz, żeby tylko żadna nie zrobiła sobie nadziei na coś więcej. Tyle, na tym koniec, zero obietnic, zwykły układ.
Ewa natomiast pierwszy raz od kilku miesięcy znalazła się tak blisko mężczyzny. Kiedyś taka odległość mogła wydawać się kusząca, ale dziś potrzebowała tylko emocjonalnej bliskości drugiego człowieka. Było jej bardzo dobrze w tych silnych ramionach, dlatego gdy postanowiła się z nich uwolnić, wcale nie miała pewności, czy naprawdę tego chce. Bo jeśli ma się poczucie bezpieczeństwa, to po co z niego rezygnować? Zdrowy rozsądek podpowiadał jej jednak, że będzie to najlepsze, co teraz może zrobić.
Odsunęła się powoli.
– Przepraszam, ja… po prostu… To wszystko mnie przerosło. Jeszcze nie mogę uwierzyć w to, co mnie spotkało. Takie rzeczy dzieją się tylko wvksiążkach i filmach.
– Jak widać, nie tylko. – Michał oparł się niedbale o framugę drzwi i założył ręce na piersi.
– Wsiadłam do tego pociągu, nie mając żadnego pomysłu na dalsze życie. Zaledwie wczoraj miałam obok siebie przyjaciółkę, ciepłe łóżko i bezpieczne schronienie.
– Dlaczego nie poszłaś z tym wszystkim na policję?
– Mój były mąż jest policjantem. Bałam się.
Michał miał wiele znajomości w służbach mundurowych. Trafiał raczej na ludzi, którzy podchodzili do swojej pracy z pełnym szacunkiem i oddaniem. Zdawał sobie jednak doskonale sprawę z tego, że są też tacy, którzy nadużywają swoich kompetencji zawodowych. Najwidoczniej palant, który miał kiedyś szczęście być mężem Ewy, zaliczał się do tej wątpliwej kategorii.
– A gdzie jest pan Stanisław? – Ewa zaczęła się rozglądać. Nie zauważyła, że sobie poszedł.
– Wyszedł. – Michał podszedł do stolika, na którym starszy mężczyzna zostawił swój numer telefonu, i pokazał go Ewie. – To jego numer, spiszę go sobie tylko i uciekam. Zostawię ci jeszcze na wszelki wypadek namiary na siebie.
– Dziękuję, bardzo ci dziękuję. Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Przyjął komplement z wrodzoną nieufnością. To już kolejny dziś. Jeszcze trochę i będzie mógł wystartować w plebiscycie na najmilszego komornika roku. Poparcie miał całkiem spore. Podał Ewie rękę, a gdy odwzajemniła uścisk, nie potrafił puścić jej dłoni.
Powinien, ale nie chciał.
Dzień spędzony w towarzystwie tej kobiety okazał się próbą siły woli dla jego męskości, która raz po raz nawoływała o spuszczenie ze smyczy. Wyszedł z kamienicy i wystukał numer do Stanisława. Po dwóch sygnałach usłyszał jego głos.
– Michał? – Najwidoczniej czekał na ten telefon.
– Tak, to ja. Dzwonię, żeby powiedzieć, że z Ewą jest już nieco lepiej.
– To dobrze, to dobrze – głos mężczyzny przepełniony był troską – ale czy jej niczego tam nie brakuje? Czy ma pieniądze na jedzenie?
– Pozwoliłem sobie zostawić trochę gotówki na stole w kuchni. Wiem, że ona może poczuć się z tym niekomfortowo, ale ja po prostu musiałem to zrobić.
– Michale, powiedz mi, jaki ty wykonujesz zawód? – padło nagle zvust Stanisława.
– Jestem komornikiem. – Mogło się zdawać, że w głosie Michała słychać było nutkę wstydu i zażenowania.
– Czy jesteś dobry w tym, co robisz?
Chwila ciszy.
– Najlepszy.
– No tak, no tak. – Nic nie wskazywało na to, żeby ta informacja choć trochę zgorszyła Stanisława. – Zadzwoń do mnie, jak tylko dowiesz się czegoś w sprawie pracy dla Ewy. Koniecznie do mnie zadzwoń.
– Oczywiście, do usłyszenia.
– Do usłyszenia, mój chłopcze, do usłyszenia.
Michał schował telefon do kieszeni i ruszył na poszukiwania taksówki. Dostrzegł jedną niedaleko. Gdy usiadł na tylnej kanapie, kierowca zapytał:
– Dokąd jedziemy, kierowniku?
– Na rynek.
Mężczyzna ruszył, a on oparł się o zagłówek, zamknął oczy i próbował uspokoić rozbiegane myśli. Chciał się wyciszyć, jednak zamiast tego przed jego oczami pojawiła się Ewa. Naga, mokra i chętna. Nie mógł się powstrzymać przed układaniem w głowie seksualnych wizji, w których oboje bardzo aktywnie uczestniczyli. W spodniach zaczęło mu brakować miejsca, a w całym ciele poczuł uderzenie gorąca. Był napalony niczym pryszczaty nastolatek tuż przed swoim pierwszym razem. Nie pamiętał, aby jakakolwiek kobieta podziałała na niego tak, jak ona. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Dostał SMS-a.
Ewa:Czy to Ty zostawiłeś mi pieniądze?
Michał:Tak, kup sobie za nie coś ładnego. Pomidory i ser może…
Ewa:Oddam Ci je, jak tylko stanę na nogi. Obiecuję.
Michał:Pójdziemy na kolację i będziemy kwita. A tak poza tym wszystko u Ciebie okej?
Ewa:Trochę boję się tutaj spać sama. Często mam koszmary.
Michał:Czemu mi o tym nie powiedziałaś wcześniej? Mam wrócić? To dla mnie żaden problem.
Ewa:Nie ma takiej potrzeby. To moje koszmary. Poradzę sobie z nimi. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Michał:Chcesz, żebym zadzwonił i pogadał z Tobą przed snem?
Ewa:Nie, Michał, pomogłeś mi dziś wystarczająco. Sama muszę się z tym uporać. Dobranoc.
Michał:Jak chcesz. Odezwę się jutro. Śpij dobrze.
Michał:Ewa, chcesz, żebym do Ciebie przyjechał?
Michał:Mogę zadzwonić?
Michał:???
Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w ekran telefonu, ale nie pojawiła się już żadna wiadomość. Ogarnęła go irytacja, która z każdą sekundą przybierała na sile. W jego głowie pojawiła się irracjonalna myśl, że cały ten dzień był jakąś pieprzoną farsą, w której ktoś kazał mu odgrywać rolę ułożonego gentlemana, a on przecież wcale taki nie był. Wystarczyły sekundy, aby stracił panowanie nad sobą. Uroił sobie, że ta mała dziwka, jak w myślach nazwał Ewę, pogrywała sobie z nim. Najpierw się uśmiechała i łasiła niczym rasowa suka, a potem odrzuciła ofiarowaną pomoc.
Był wściekły.
Cudem powstrzymał się przed tym, żeby nie wyrwać czegoś w aucie, czegoś, co wystawało z drzwi i co dałoby upust jego nerwom. Został odtrącony, chciał krzyczeć, gryźć i kopać. I to z powodu kobiety! Przypominał w tym momencie zbuntowanego dwulatka, któremu rodzice odmówili zakupu nowej zabawki.
Taksówkarz zatrzymał się w pobliżu ulicy Grodzkiej.
– Trzydzieści złotych poproszę.
Michał wyjął z portfela pięćdziesięciozłotowy banknot, rzucił kierowcy i w pośpiechu wysiadł z auta. O mały włos zapomniałby swojej walizki.
– Jeszcze reszta, panie kochany, jeszcze reszta. – Usłyszał za sobą krzyk mężczyzny, ale nie interesowało go to wcale, bo parł przed siebie niczym rozpędzony buldożer, który zniszczy wszystko, cokolwiek stanie mu na drodze. Po kilkuminutowym spacerze doszedł do drzwi niepozornie wyglądającej kamienicy, zadzwonił domofonem i czekał. Rozsadzało go od środka. Całe jego ciało zaczęło sztywnieć, a jedyną rzeczą, która mogłaby go uspokoić, było rozluźnienie.
Seks lub bójka.
Lubił jedno i drugie, jednak w tej chwili bardziej potrzebował mieć pod sobą kobietę niż twarz jakiegoś gościa przytuloną do jego pięści.
Drzwi się otworzyły. Stał w nich postawny ochroniarz, który od razu go rozpoznał i szeroko otworzył wrota przybytku. Pełnił funkcję odźwiernego i tego, który panował nad niesfornymi klientami. Co prawda mało się takich tutaj zdarzało, bo miejsce było na tyle ekskluzywne, że dostęp do niego mieli nieliczni, ale stanowisko bodyguarda musiało być obsadzone.
Michał wszedł do środka. W korytarzu, przez który przeszedł, panował przyjemny, czerwonawy półmrok. Podobnie było w kolejnym pomieszczeniu, które pełniło funkcję ni to salonu, ni sali tanecznej. Była tam wódka i kobiety, czyli wszystko, czego potrzebował. Gdy stanął przy barze, momentalnie pojawił się przed nim młody mężczyzna.
– Co będzie?
– Podwójna czysta.
Barman podał mu szklaneczkę z przeźroczystym płynem, który Michał wlał w siebie jednym haustem. Poczuł przyjemną gorycz i ciepło, które zaczęło krążyć po jego napiętym ciele. Tak, tego potrzebował. I jeszcze dziewczyny.
Zaczął taksować pomieszczenie w poszukiwaniu odpowiedniej kandydatki.
Ewa bardzo chciała, aby Michał do niej przyjechał.
Tylko czy nie byłaby to sugestia do zacieśnienia tej znajomości?
Przecież tak naprawdę nic o nim nie wiedziała. Mógł mieć żonę, dzieci i nawet jeśli jego pobyt tutaj miał jej tylko dodać otuchy, to nauczona doświadczeniami, które odcisnęły mocne piętno na jej życiu, uznawała takie znajomości za nieprzynoszące niczego dobrego. Potrafiła przyznać się sama przed sobą, jak ogromne wywarł na niej wrażenie, i mimo iż wyglądał tak, że mógłby zniszczyć człowieka jednym tylko spojrzeniem, to poczuła do niego słabość. Ale ta wzmianka o kolacji w ramach rewanżu za pożyczone pieniądze, zapaliła w jej głowie ostrzegawczą lampkę. Już kiedyś poszła na podobne spotkanie i nie skończyło się to dobrze.
Nie dla niej.
Widziała tego człowieka pierwszy raz, na dodatek w bardzo dziwnej, niewiarygodnej wręcz sytuacji, jednak nie obligowało jej to do korzystania z jego pomocy częściej, niż było to konieczne. Najlepiej się nie angażować, pomyślała i skasowała niewysłaną do Michała wiadomość. Niech zostanie tak, jak jest.
Gdy stanęła pod natryskiem i ciepły strumień zaczął powoli spływać po jej ciele, doznała miłego odprężenia. Pozwoliła, aby woda zmyła z niej pot i emocje. Oparła dłonie o ścianę, pochyliła głowę i przymknęła powieki. Życie srogo ją ukarało. Śmierć dziecka była dramatem, z którym próbowała sobie jakoś radzić, jednak ciągle targały nią wyrzuty sumienia, niepozwalające zapomnieć o tym, co robiła w chwili tragedii. Była święcie przekonana, że to, co ją spotkało, to kara za jej postępowanie. Po kilku minutach wyszła z kabiny. Wyjęła z walizki koszulkę, szybko się przebrała i wślizgnęła pod kołdrę. Gdzieś z tyłu głowy pojawił się głos mówiący, że teraz wszystko się w jej życiu odmieni. Bardzo chciała w to wierzyć i zostawić za sobą cały smutek, który dręczył ją każdego dnia i każdej nocy.
Chciała żyć.
Chciała się uśmiechać.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Dominiki. Doszła jednak do wniosku, że poczeka, aż przyjaciółka sama się z nią skontaktuje. Zamiast więc wykonać połączenie, odnalazła w telefonie galerię z filmami i wybrała ten, przy którym zasypiała od ponad pół roku. Na ekranie pojawiła się dziewczynka o jasnych kręconych włoskach i dużych zielonych oczach. Ewa nagrała ten film w dniu śmierci swojej córki.
Mała stała przed nią i recytowała wierszyk na przedstawienie. Ula tak słodko sepleniła, że Ewa nie umiała się powstrzymać, żeby jej nie nagrać. W przedszkolu, w dniu przedstawienia, nie przedostałaby się przez mur rodziców uzbrojonych w smartfony.
Patrzyła na swoją córeczkę i usłyszała własny głos:
– Uleńko, muszę jechać, ale jak się pojutrze zobaczymy, to pójdziemy na ciastka z kremem.
– Mamo, a cy naplawde musis jechać? Nie mozes ze mną i z tatusiem zostać?
– Nie, kochanie, mam ważne sprawy do załatwienia.
– Dobze, mamusiu. Kocham cię tak mocno, ze nie wiem!
– Ja ciebie kocham tak samo mocno!
Ewa skończyła nagrywać i pojechała załatwiać ważne sprawy – do niego, do mężczyzny, który totalnie zawrócił jej w głowie, a później rozpłynął się w powietrzu.
Nie winiła Przemka za ucieczkę, wszak nie przysięgali, że będą ze sobą do grobowej deski. Tak jak ona miała męża, tak on miał żonę. Los chciał jednak, żeby ich życiowe drogi gdzieś się ze sobą skrzyżowały i przez chwilę biegły tuż obok siebie. Razem, a jednak osobno. Ich związek pełen był namiętności i – co tu dużo ukrywać – świetnego seksu. Ale to nie tak, że od razu, gdy tylko nadarzyła się okazja, Ewa wskoczyła innemu facetowi do łóżka. Wcześniej próbowała rozniecić w swoim mężu ogień, który kiedyś między nimi płonął.
Niestety bez powodzenia. Tomek zupełnie stracił nią zainteresowanie. Przestał ją kochać, była tego pewna. Ona też przestała, ale mimo to przez jakiś czas podejmowała albo raczej starała się podjąć próbę rozmowy, mającą na celu rozwiązanie problemu. On jednak zbywał ją machnięciem ręki.
Według niego wszystko było tak, jak być powinno.
Ewa uwielbiała być w łóżku uległa, potrzebowała czuć, że mężczyzna, który ją pieprzy, ma nad nią pełnię władzy, absolutną kontrolę. Tomek podchodził jednak do tych spraw w sposób mocno odbiegający od satysfakcjonującego ją. Niby próbował zdominować ją w trakcie seksu, ale bliższe było to występowi kabaretowemu niż konkretnemu rżnięciu, gdzie kobieta patrzy na wszystko z pozycji klęczącej, a samo przebywanie w towarzystwie faceta wywołuje wilgoć między jej nogami. Zaprzestali więc takich zabaw. Jednak, jak to często bywa, gdy tłumi się swoje potrzeby, one tylko się kumulują, by prędzej czy później wybuchnąć. Nie można skrywać pragnień pod maską pozorów i wmawiać sobie, że wcale nie trzeba ich realizować. Że bez tego też jest dobrze.
Przeznaczenie dopadło Ewę na stacji benzynowej, kiedy nie mogła otworzyć wlewu paliwa. Próbowała zrobić to kluczykiem, próbowała siarczystymi przekleństwami, jednak nic nie przyniosło pożądanego skutku. A kiedy już straciła resztki cierpliwości i wykorzystała wszystkie znane sobie wulgaryzmy, usłyszała za plecami głos.
– Może pomogę? – Nie czekając na pozwolenie, autor deklaracji jednym ruchem ręki otworzył bak. – Gotowe.
Dopiero wtedy na niego spojrzała.
Przystojny. W mniemaniu Ewy facet przystojny to wysoki, dobrze zbudowany i mający twarz, która się podoba. Jego spodobała się od razu, on cały się spodobał. Był wyższy od niej, jego włosy miały odcień miodu, a oczy były niebieskie. Ewa gapiła się w nie zbyt długo, dlatego lekko zawstydzona swoim zachowaniem powiedziała:
– Jak mogę się odwdzięczyć?
Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem i posłał uśmiech godny amanta filmowego.
– Miło, że zrobiłem ci dobrze, i w zasadzie to miałbym kilka pomysłów, jak mogłabyś się zrewanżować – wypowiadając ten dwuznaczny tekst, zatrzymał swój wzrok na jej ustach, a potem na oczach.
Ewa podchwyciła spojrzenie i zapytała wprost:
– Kawa?
– Kolacja! – padło w odpowiedzi.
W bardzo stanowczej odpowiedzi.
Nie pozostało nic innego, jak tylko wymienić się numerami telefonów. Jeszcze tego samego dnia Ewa dostała SMS-a, którego treść była co prawda raczej służbowa aniżeli koleżeńska i informowała tylko o dacie i miejscu spotkania, jednak bezbłędnie odczytała intencję mężczyzny. Poczuła miłe łaskotanie w dole brzucha.
Punkt dla niego.
Umówiony dzień okazał się poniedziałkiem. Statystycznie był to termin, w którym ludzie nie powinni się zdradzać, bo weekendowe zmęczenie zrobiło swoje. Zresztą, Ewa wybrała się na spotkanie tylko z czystej ciekawości. Przynajmniej starała się w to mocno wierzyć ivsamą siebie do tego przekonać. Nawet strój, który założyła, nie był bardzo wyzywający, no bo co mogło być kusicielskiego w zwykłej kiecce z wyprzedaży, bez ogromnych dekoltów, wycięć i na dodatek z pogniecionego materiału?
Ona w niej.
Była tak smaczna, tak pociągająca, że nic, tylko zabierać ją na kolacje i śniadania. Do łóżka.
Na spotkanie pojechała taksówką, ponieważ wzięła pod uwagę podlewanie się odrobinką alkoholu. Tak dla rozluźnienia oczywiście. Przemek też przyjechał taryfą, zapominając całkiem świadomie i nieprzypadkowo o tym, że w domu zostali jego żona i synek. Tuż przed wyjściem pocałował chłopca wvczoło, przytulił jego mamę i z uśmiechem oświadczył, żeby rozejrzała się za wakacyjną rezerwacją i zajęła czymś podczas jego nieobecności. Chciał mieć moralne alibi. Przemkowa żona z racji nabytej skromności i całkowitego poddania swojemu mężowi robiła wszystko, o co tylko ją poprosił. Nawet podczas seksu. Chociaż niekoniecznie sprawiało jej to radość. No bo jak to? Słyszeć o sobie w łóżku, że jest się suką czy dziwką? Dawać się przy tym ciągnąć za włosy? Pozwalać uderzyć w twarz? Klęczeć przed mężczyzną ivbłagać o to, żeby być wyruchaną w usta? No ale Przemek lubił się tak bawić, uwielbiał wręcz. Ona natomiast bardzo chciała go mieć przy sobie, gotowa więc była na wszelkie łóżkowe poświęcenia, żeby tylko jej cudowny mąż był zadowolony i nie szukał sobie cielesnego zaspokojenia pomiędzy innymi nogami.
Z perspektywy Przemysława sprawa wyglądała jednak ciut inaczej. Tak o sto osiemdziesiąt stopni. Jego żona – owszem, kobieta piękna – świetnie gotowała, rewelacyjnie prowadziła dom, była cudowną matką. Wszystkie te zajęcia musiały jednak bardzo mocno pochłaniać całą jej energię, bo w łóżku była kompletnie do niczego. Upodlenie tej kury domowej przypominało mu serial komediowy niskich lotów. Przez pewien czas oglądał go z przyjemnością, potem z przyzwyczajenia. Później miał ochotę wypieprzyć telewizor przez okno i kupić sobie nowy. Z sentymentu jednak go zostawił, od czasu do czasu włączał.
Właśnie dlatego nie miał najmniejszych skrupułów, aby zdradzać swoją małżonkę. Żadna panna jednak nie sprostała jego łóżkowym wymaganiom, zaprzestał zatem owych spotkań i przyrzekł solennie skończyć z przygodnymi znajomościami. Chciał zrobić wszystko, żeby jego seksualne preferencje przypadły żonie do gustu nieco bardziej. Mało tego – sam postanowił nieco zluzować, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego małżonka nie do końca podziela jego perwersyjne zainteresowania.
Wtedy w jego życiu pojawiła się Ewa i nie miał najmniejszych wątpliwości, jaki ta kobieta ma w sobie ogień. Potrzebowała poskromienia. Postanowił ją więc ujarzmić.
Spotkali się wieczorem. W trakcie rozmowy z jednej i z drugiej strony padły słowa o współmałżonkach i dzieciach. Obyło się bez pokazywania zdjęć i innych tego typu chwalebnych czynów, świadczących o ogromnym przywiązaniu do rodziny. Później zaczęli pić alkohol. Po trzecim kieliszku wina Ewa postanowiła sobie nieco pofolgować.
– Często chodzisz z całkiem obcymi kobietami na kolację?
– Tylko wtedy, kiedy mam wobec nich niecne zamiary. – Odpowiedź okrasił epickim uśmiechem.
– Jakie zatem masz plany wobec mojej osoby?
– Cóż… – Spojrzał na jej biust i znowu na nią. – Gdybym ci powiedział o moich planach względem ciebie, to musiałbym cię związać i zakneblować, żebyś mi nie uciekła. Mogę tylko napomknąć, że działoby się to wvłóżku.
Zrobił na niej ogromne wrażenie. Gdy tylko na niego patrzyła, miała ochotę położyć dłoń we wnętrzu swoich ud i powoli pocierać palcem własną kobiecość. Albo żeby on to zrobił. Najlepiej za chwilę.
– Nie chodzę do łóżka na pierwszym spotkaniu. – Zalotnie odgarnęła włosy z twarzy i założyła nogę na nogę.
Teraz twój ruch, pomyślała z satysfakcją. Jej towarzysz wcale nie poczuł się zbity z tropu.
– To się chwali. – Uśmiechnął się do niej, dopił swojego drinka i spojrzał na zegarek. – Naprawdę miło się tutaj z tobą siedziało, ale na mnie już czas.
Ewa poczuła się tak, jakby dostała od niego w twarz. W pierwszej chwili chciała odszczekać to, co nieodwołalnie zaprzepaściło jej szansę na – była pewna – rewelacyjny seks. Zachowała jednak resztki godności i podziękowała za miły wieczór, myśląc przy okazji, że to chyba Opatrzność nad nią czuwała i wvzasadzie to nawet dobrze się stało. Zawsze to mniej wyrzutów. Wyszli przed lokal i zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu taksówek. Przemek pocałował ją w policzek i życzył dobrej nocy. Wsiadła do auta, podała kierowcy adres i wyjęła z torby telefon. Po chwili pojawił się SMS.
Przemek:Kolejne spotkanie?
Ewa:Kiedy?
Przemek:Za kwadrans.
Ostatnio uśmiechała się tak podczas swojej pierwszej komunii, czyli blisko dwadzieścia lat temu. Motyle furkoczące w jej brzuchu podpowiadały, żeby się zgodziła. Zignorowała cichutki głosik, który dobiegał z tyłu głowy i mówił, żeby nie, bo nie warto, bo to się źle skończy, bo przecież jest mąż i córka. Odpisała twierdząco, zapytała, gdzie ma przyjechać, i chwilę później poinformowała kierowcę o zmianie trasy.
Przemek z pełną premedytacją uwodził ją przez cały wieczór. Fascynowała go, a na ten jej uśmiech mógłby patrzeć i patrzeć do końca życia. Zdziwiłby się bardzo, gdyby odpowiedź Ewy na jego wiadomość była negatywna. Widział przecież, jakiego zawodu doznała, kiedy zaczął się z nią żegnać. Chciał ją pieprzyć, spuścić się w jej słodkie usta i patrzeć, jak zlizuje z jego penisa resztki spermy.
Był wręcz pewien, że ona chce tego samego.
Ewa zatrzymała się przed hotelowym pokojem i przez jedną krótką chwilę pomyślała o ucieczce, wykasowaniu i zablokowaniu jego numeru. Wypieprzeniu donżuana ze swojego życia. Czuła jednak podświadomie, że ten mężczyzna da jej to, czego ona tak bardzo pragnie, czego potrzebuje.
Otworzyła drzwi i weszła do środka.
– Uklęknij – wydał polecenie.
Gdy rozpinał rozporek, oczom Ewy ukazał się nabrzmiały członek, ukryty pod cienkim materiałem bielizny. Przemek po chwili trzymał swojego penisa w dłoni i poruszał nim przed jej twarzą. Chciał się w nią wbić natychmiast, ale potrzebował też konkretnego obciągania. Miał ogromny problem z tym, co wybrać, na czym się skupić. Wyręczyła go w podjęciu decyzji. Złapała członek u nasady i dotknęła czubka językiem. Zaczęła go ssać i lizać. Zasyczał. Do tego stopnia spodobała mu się perspektywa pieprzenia Ewy, że zaczął od jej ust. Chwycił ją za włosy, wepchnął fiuta tam, gdzie powinien się znaleźć, i zaczął poruszać biodrami. Najpierw powoli, wręcz leniwie, rozkoszując się każdym pchnięciem. Po chwili zwiększył intensywność ruchów.
Patrzył na nią z góry, podniecając się swoją władzą.
Oddając się cielesnym rozkoszom, Ewa wyrzuciła z głowy wyrzuty sumienia względem córki i męża. Zdradzała, była podniecona, chciała więcej i mocniej. Czuła na sobie wzrok Przemka. Jego silne palce wbijały się w tył jej głowy. Penetrował jej wilgotne usta. Chwilę później usłyszała głośne jęknięcie i poczuła, że Przemek zaraz wytryśnie. Oderwała usta i chwyciła penisa w dłoń. Wystarczyło kilka ruchów jej nadgarstka, żeby się spuścił. Spisała się naprawdę doskonale.
Gdy wróciła z łazienki, zapytał:
– Zabezpieczasz się?
– Tak.
To była jedna z nielicznych rozmów, jakie ze sobą przeprowadzili tego wieczoru. Pieprzyli się jak nakręceni, mając w całkowitym poważaniu to, czy ktoś ich usłyszy, czy nie. Dwoje ludzi spragnionych dobrego seksu wylądowało w łóżku. Ona leżała na plecach, on zaczął powoli pieścić ją palcem. Drugą dłonią dotykał piersi – wiedział, w jaki sposób ma się poruszać po jej gorącym ciele. Nachylił głowę i do pieszczot dołożył język, a zvust Ewy wydobył się jęk, wcale nie taki cichutki. Chwycił swojego penisa w dłoń i dotknął nim jej cipki. Zrobił to z premedytacją, a ona, gdy tylko poczuła, jak rusza po jej wilgotnej kobiecości w górę i w dół, nie wchodząc w nią, aż zasyczała z rozkoszy. Pragnęła, aby ta chwila trwała w nieskończoność, ale chciała też, żeby się w niej zagłębił.
Zrobił to w końcu, wepchnął się w nią, poruszając leniwie. Później przyśpieszył.
Trwało to jeszcze kilka godzin.
I pół roku.
Michał otworzył oczy.
Ból.
Kac.
Światłowstręt.
Z ogromną ulgą stwierdził, że w łóżku jest sam. Opadł na poduszkę i zaczął przypominać sobie poprzedni wieczór. W zasadzie to cały dzień.
Jechał pociągiem… Tak, to nie był sen. Poznał Ewę i pana Stanisława. Potem czytał SMS-y i wkurwił się na kobietę za brak reakcji na jego wiadomości. Po chwili przypomniał sobie, że odpowiedź jednak przyszła, tylko nie była taka, jaką życzył sobie otrzymać. Pojechał do agencji towarzyskiej. Zemdliło go na samą myśl skorzystania z usług wysokiej, długowłosej szatynki, którą pieprzył tak beznamiętnie, że bardziej się już nie dało.
Kobieta obsługiwała klientów codziennie, lubiła jednak, gdy trafił się jej całkiem przystojny facet. Ten, który korzystał z jej usług, zdecydowanie zaliczał się do przystojnych, z przyjemnością więc zabrała się do pracy. Rozpięła mu rozporek, wyjęła penisa i wsadziła go sobie do ust, zastanawiając się po raz chyba tysięczny, czemu mężczyźni tak strasznie lubią, gdy się im obciąga. Zazwyczaj gdy to robiła, wyobrażała sobie różne rzeczy. Myślała o zakupach, o wakacjach, o tym, co jutro ugotuje na obiad. Nigdy nie wczuwała się w swoją pracę, przecież chodziło tylko o to, aby gościowi zrobić dobrze ustami, a potem zlizać spermę z penisa. Czasem facet naciągał gumę, kładł się na niej i pieprzył ją tak, jak tylko sobie tego w danym momencie zażyczył. Niekiedy zakładała się sama ze sobą, w myślach oczywiście, jak to będzie tym razem. W dziewięćdziesięciu procentach zaczynali i kończyli w jej ustach, mało któremu udało się wytrzymać dłużej za pierwszym razem.
Z tym mężczyzną było inaczej. Nie pamiętała, kiedy ostatnio klient doprowadził ją do stanu podniecenia. W zeszłym roku?
Michał napawał się jeszcze przez chwilę widokiem prostytutki klęczącej u jego stóp. Obciągała po mistrzowsku.
– Na łóżko, klęcz.
Wypięła się w niezwykle kuszącej pozie. Podszedł od tyłu, wciągając wcześniej prezerwatywę. Jedną nogą uklęknął na łóżku, druga, wyprostowana, została na podłodze. Dłonie położył na jej pośladkach i zaczął ją pieprzyć. Zamknął oczy i wyobrażał sobie, że ten tyłek, plecy, piersi i nogi należą do kogoś innego, do kogoś poznanego w pociągu. Instynktownie chwycił za jej włosy i zagłębiał się w niej jeszcze mocniej. Kobieta odchyliła głowę do tyłu. Jęczała – nie udawała, było jej naprawdę dobrze.
– Zacznij się pieścić.
Żadna prośba – rozkaz, i to drwiący. Nie musiał tego dwa razy powtarzać. Jej dłoń powędrowała w stronę krocza. Odpłynęła. Orgazm pojawił się błyskawicznie.
Michał cały czas wyobrażał sobie klęczącą przed nim Ewę.
Spuścił się.
***
Chciało mu się wymiotować, wcale nie przez nadmiar wódki. Po raz pierwszy w swoim czterdziestopięcioletnim życiu doświadczył wyrzutów sumienia, na dodatek były one związane z kobietą, którą znał niecały dzień.
Chryste Panie, o co w tym wszystkim chodzi?
Próbował pozbierać rozbiegane myśli, co nie było łatwe, ponieważ utrudniał mu to ogromny ból głowy, niewątpliwie spowodowany przyjęciem zbyt dużej ilości alkoholu. Prysznic, teraz tylko prysznic był mu potrzebny. Powoli wyczołgał się z pościeli i powlókł do łazienki. Kąpiel zajęła mu dużo więcej czasu niż zazwyczaj, ale gdyby to tylko od niego zależało, mógłby spędzić pod natryskiem i pół dnia. Wzywały go jednak obowiązki zawodowe. Moralne w sumie trochę też, bo takowych podjął się przecież poprzedniego dnia. Chciał to mieć z głowy. Obiecał sobie też, że więcej się z Ewą nie spotka, bo wystarczyło zaledwie pół dnia, żeby namieszała mu w głowie, a on nawet nie znał rozmiaru jej stanika. Strach pomyśleć, co by z nim zrobiła, gdyby spędzili ze sobą nieco więcej czasu. Dokładnie tak – pomoże jej z pracą i to będzie koniec tej znajomości.
Dlaczego więc, gdy skończył obdzwaniać wszystkich znajomych, trzymał w ręku telefon z wybranym numerem Ewy i nie mógł się powstrzymać przed zadzwonieniem do niej? Wytłumaczył to sobie tym, że chciał się upewnić, czy wszystko z nią dobrze. Po kilku sygnałach usłyszał w słuchawce jej głos.
– Halo.
– Cześć, jak ci minęła noc? – Próbował być zdystansowany, czuł jednak, że nie wychodzi mu to tak dobrze, jak sobie zaplanował.
– Nie było łatwo. – W jej głosie dało się słyszeć zmęczenie.
– Chcesz o tym pogadać?
Po drugiej stronie zaległa cisza.
– Ewa?
– Przepraszam, ale nie.
Chciał zignorować falę współczucia, która zaczęła się w nim rodzić. Było ono jednak zdecydowanie silniejsze, niż się spodziewał.
– Masz ochotę iść dziś ze mną na obiad?
Niemożliwe!
Nie, on tego nie powiedział!
Jednak on.
– Michał… – Jej głos nabrał nieco innej barwy. Dało się wyczuć, że jest bardzo zdystansowana i jakby wystraszona. – Jestem ci wdzięczna. Jestem ci tak bardzo wdzięczna, ale…
Nie pozwolił dokończyć, nie mógł dopuścić, żeby odmówiła, żeby doprowadziła do tego, aby musiał prosić ją o atencję.
– To tylko obiad, potraktuj go jak spotkanie z przyjacielem. Pokażę ci Kraków – powiedział, mając pełną świadomość, że jest właśnie o krok od proszenia o to spotkanie.
Zgodziła się, asekurując się przy tym bardzo dwuznaczną odpowiedzią.
– Dobrze, Michał. Ufam ci.
Zrozumiał od razu. Przypomniał sobie też, co zrobił poprzedniej nocy w burdelu. Po chuj on tam poszedł? Przecież mógł sam przynieść sobie ulgę. Ale nie, musiał tam iść! Kretyn, skończony kretyn. Rozłączył się, ale zamiast zejść na śniadanie, położył się z powrotem na łóżku, nogi skrzyżował w kostkach, ręce wsadził pod głowę i przymknął powieki.
Nie spał, myślał o tym, jakim jest palantem.
***
Chwilę po skończeniu rozmowy Ewa doszła do wniosku, że zgodzenie się na obiad było błędem. Gdy już miała wysłać Michałowi wiadomość i wszystko odwołać, usłyszała pukanie do drzwi. W progu stał uśmiechnięty Stanisław, dzierżąc w dłoniach siatki z zakupami. Momentalnie zapomniała o tym, co miała zrobić, i wzięła od niego torby.
– Pomyślałem sobie, że nie bardzo wiesz, gdzie są tutaj jakieś sklepy. Postanowiłem cię wyręczyć w zakupach.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i zaniosła torby do kuchni, a później zapytała swojego gościa, czy zje z nią śniadanie. Z radością przystał na propozycję.
Stanisław kochał to mieszkanie. Spędził tu blisko pięćdziesiąt lat i były to najszczęśliwsze chwile w jego życiu. Jednak gdy jego ukochana żona, Helena, pożegnała się zvtym światem, postanowił się wyprowadzić. W tych murach ukrytych było zbyt wiele wspomnień, aby mógł się zvnimi mierzyć. Nie chciał jednak sprzedawać swojego domu, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie miał dzieci, wiedział więc, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić, ale ciągle odwlekał ten moment. Miał dużo ponad siedemdziesiąt lat i świadomość, że tak naprawdę każdy dzień może być dla niego tym ostatnim.
– Chciałam przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Nawet nie wiem, w którym momencie pan sobie poszedł. – Ewa przerwała jego rozmyślania.
– Ewuniu… – Zwrócił się do niej zdrobnieniem, którego używała jej ukochana babcia, co naturalnie wywołało w niej ogromne wzruszenie. Z trudem opanowała się, aby nie zapłakać, i podała mężczyźnie swoje drżące dłonie. – Dla mnie największą radością i nagrodą będzie to, jeśli tobie będzie tutaj dobrze. Podoba ci się to mieszkanie?
– Jest wspaniałe! Tutaj jest tyle dobrej energii.
– To zasługa mojej Helenki. Uwiła dla nas to gniazdko zaraz po ślubie, mieszkaliśmy tutaj ponad pięćdziesiąt lat. Do szczęścia brakowało nam tylko dzieci. Trochę później żałowaliśmy, że nie wystaraliśmy się o adopcję jakiejś biednej sieroty, tyle się przecież ich po tych przytułkach mieściło. Człowiek budzi się najczęściej wtedy, kiedy jest za późno.