Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
ARCYDZIEŁO LITERATURY DZIECIĘCEJ
Znany z poprzedniego tomu cyklu, Podróży doktora Dolittle’a, dwugłowiec, niezwykle rzadko spotykany gatunek zwierzęcia, po długim pobycie w Anglii zaczynał tęsknić za Afryką. Choć bardzo lubił doktora i nie myślał go opuszczać, to jednak pewnego zimowego dnia, a było wtedy mroźno i nieprzyjemnie, spytał, czy doktor nie wybrałby się do Afryki na tydzień bądź dwa. Doktor zgodził się bez zastanowienia, bo od dawna nigdzie się nie wyprawiał. Poza dwugłowcem doktor zabrał wypróbowane grono zwierzęcych przyjaciół: kaczkę Dab-Dab, psa Jipa, świnkę Geb-Geb, sowę Tu-Tu i białą myszkę. W trakcie podróży doktor Dolittle odkrywa, że wszystkie stworzenia żyjące na świecie pragną komunikować się ze sobą i wpada na niezwykły pomysł założenia Jaskółczej Poczty, najsprawniejszego urzędu pocztowego w dziejach. Kiedy dzięki nowej poczcie dociera do doktora korespondencja z dalekiej północy, w której polarne misie, morsy i lisy proszą o lekką lekturę na długie wieczory, ale także o medyczne broszury oraz poradniki kulturalnego zachowania, doktor wpada na nowy pomysł - postanawia założyć czasopismo dla zwierząt, co staje się zaczątkiem kolejnych fantastycznych przygód...
"Dziecko, które nie ma okazji zaznajomić się z przesympatycznym i niezmiennie pogodnym doktorem Dolittle’em oraz jego przyjaciółmi ze świata zwierząt, nieodwracalnie traci w życiu coś ważnego".
Jane Goodall, autorka Przez dziurkę od klucza
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 217
Prawie wszystkie wydarzenia dotyczące poczty doktora Dolittle’a miały miejsce po jego powrocie z zachodniej Afryki. Dlatego zacznę tę opowieść od momentu, gdy doktor ponownie skierował swój statek ku ojczystym wybrzeżom, żeglując ku Puddleby nad rzeką Marsh.
Dwugłowiec, niezwykle rzadko spotykany gatunek zwierzęcia, po długim pobycie w Anglii zaczynał tęsknić za Afryką. Choć bardzo lubił doktora i ani myślał go opuszczać, to jednak pewnego zimowego dnia, a było wtedy mroźno i nieprzyjemnie, spytał, czy nie wybrałby się do Afryki na tydzień bądź dwa.
Doktor zgodził się bez zastanowienia, bo od dawna nigdzie się nie wyprawiał i dlatego doszedł do wniosku, że trzeba poszukać odmiennego klimatu od chłodnej, grudniowej, angielskiej aury.
Rozpoczęły się zatem przygotowania do podróży Poza dwugłowcem Dolittle zabrał kaczkę Dab-Dab, psa Jipa, świnkę Geb-Geb, sowę Tu-Tu i białą myszkę — to samo grono przyjaciół, które razem z nim uczestniczyło w przygodach podczas podróży z Krainy Małp. Na tę wyprawę doktor zakupił mały żaglowiec. Choć stary i wysłużony, ale wytrzyma najgorsze warunki.
Najpierw popłynęli na południowy brzeg zatoki Benin. Odwiedzili tam wiele afrykańskich krajów i ujrzeli wiele dziwnych miejsc. A gdy dobili do brzegu, dwugłowiec miał okazję pohasać po rodzimych pastwiskach. Takie wakacje sprawiły mu ogromną przyjemność.
Pewnego dnia doktor z radością przywitał stare znajome jaskółki, które obsiadły statek stojący na kotwicy, szykując się, jak co roku, do wspólnego odlotu do Anglii. Spytały, czy Dolittle także wraca do domu, bo mogłyby mu towarzyszyć, jak podczas ucieczki z królestwa Jolliginki.
Ponieważ dwugłowiec gorączkowo szykował się do powrotu, doktor podziękował jaskółkom i oświadczył, że byłby zachwycony ich towarzystwem. Przez resztę dnia wszyscy mieli ręce pełne roboty. Pośpiesznie ładowali na statek prowiant, czyniąc przygotowania do długiej podróży.
Następnego dnia wszystko było gotowe do drogi. Podciągnięto kotwicę i okręt z podniesionymi żaglami ruszył na północ popychany sprzyjającym wiatrem. I w tym momencie zaczyna się moja opowieść.
ZUZANNA
Pewnego dnia w pierwszym tygodniu naszej podróży, gdy doktor Dolittle i jego zwierzęta siedzieli przy śniadaniu, pojawiła się jaskółka i oznajmiła, że chce porozmawiać z doktorem.
Dolittle od razu powstał od stołu i wyszedł na korytarz, gdzie czekał na niego przewodnik jaskółek, bardzo schludny i zadbany ptaszek z długimi skrzydełkami i bystrymi, czarnymi oczkami. Nazywał się Pędziwiatr Śmigły i cieszył się ogromną popularnością w całym opierzonym świecie. Był specem w łapaniu much i mistrzem Europy, Afryki, Azji i Ameryki w akrobatyce podniebnej. Od wielu lat wygrywał wszystkie wyścigi, a w zeszłym roku pobił nawet własny rekord, pokonując Atlantyk w jedenaście i pół godziny: leciał z prędkością ponad trzystu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę!
— Witaj, kolego — powiedział doktor. — O co chodzi?
— Panie doktorze — zagaił ptaszek konspiracyjnym szeptem — jakieś półtora kilometra przed nami, na wschodzie, zauważyliśmy niewielką łódkę, w której siedzi jakaś kobieta. Odłożyła wiosła i zalewa się łzami. Łódka dryfuje kilka kilometrów od lądu — przynajmniej piętnaście, tak na oko. W tej chwili mijamy zatokę Fantippo i widzimy jedynie wybrzeża Afryki. Grozi jej poważne niebezpieczeństwo: sama w maleńkim czółnie na pełnym morzu! Ale chyba zupełnie się tym nie przejmuje. Siedzi na dnie łódki, płacze i zupełnie nie zwraca uwagi na to, co się dzieje dookoła. Niech pan tam popłynie i z nią porozmawia. Obawiamy się, żeby nie wydarzyło się coś jeszcze gorszego.
— Dobrze — powiedział doktor. — Lećcie powoli w kierunku łódki, a ja popłynę za tobą.
Dolittle wyszedł na pokład, stanął za sterem i płynąc za jaskółkami przewodniczkami, po jakimś czasie zauważył niewyraźne zarysy łódki unoszącej się na falach. Z daleka zdawała się tak maleńka, że można ją było pomylić z kłodą albo patykiem, albo w ogóle nie zauważyć. Dopiero z bliska okazało się, że to czółno, w którym siedzi kobieta z głową opartą na kolanach.
— Co się stało? — wykrzyknął doktor, jak tylko podpłynął na tyle, by mogła go usłyszeć. — Dlaczego odpłynęła pani tak daleko od lądu? Nie rozumie pani, że jeśli nadejdzie burza, grozi pani olbrzymie niebezpieczeństwo?
Kobieta powoli podniosła głowę.
— Niech pan stąd odpłynie — odrzekła — i zostawi mnie w spokoju. Nie wystarczy wam już to, co zrobiliście?
Doktor podpłynął jeszcze bliżej i dalej przemawiał do kobiety łagodnym tonem. Ale ona nadal mu nie dowierzała. Jednak kroczek po kroczku Dolittle zdobywał jej zaufanie, aż w końcu — choć nadal zalewała się łzami — opowiedziała mu swoją historię.
W tamtych czasach, trzeba wam wiedzieć, próbowano znieść niewolnictwo. Chwytanie, kupowanie czy sprzedawanie niewolników było surowo zabronione przez większość rządów na świecie. Jednak znajdowali się niegodziwcy, którzy nadal przypływali do zachodnich brzegów Afryki i łapali bądź kupowali pokątnie niewolników i statkami wywozili ich do pracy na plantacjach bawełny czy tytoniu. Niektórzy władcy afrykańscy sprzedawali im jeńców wojennych i w ten sposób dorobili się ogromnych fortun.
Kobieta z łódki należała do szczepu, który toczył wojnę z królem Fantippo, władcą afrykańskiego królestwa leżącego nad brzegiem oceanu, w pobliżu którego jaskółki dostrzegły łódkę.
Podczas działań wojennych król Fantippo wziął do niewoli wielu jeńców, a pośród nich męża tej kobiety. Zaraz po zakończeniu wojny przypłynęło do Fantippo kilku handlarzy z ofertą kupna niewolników na plantacje tytoniu. Gdy władca dowiedział się, ile oferują za interesujący ich towar, postanowił sprzedać jeńców złapanych w czasie ostatniej wojny.
Kobieta miała na imię Zuzanna, a jej mąż był bardzo silnym i urodziwym mężczyzną. Ponieważ król Fantippo lubił na dworze otaczać się takimi poddanymi, była szansa, że go zatrzyma. Ale handlarzom także zależało na silnych niewolnikach, bo tacy nadają się do pracy na plantacjach. Dlatego zaproponowali królowi niezwykle wysoką cenę. I wtedy władca sprzedał im jeńca.
Zuzanna opowiedziała doktorowi, jak przez długi czas płynęła za statkiem handlarzy, błagając ich, by oddali jej męża. Ale oni tylko z niej drwili i nawet się nie zatrzymali. Niedługo później statek zniknął jej z oczu. Z tego powodu właśnie nienawidziła wszystkich przybyszów i nie chciała rozmawiać z wielkim podróżnikiem.
Dolittle bardzo się rozzłościł po wysłuchaniu jej opowieści. Spytał Zuzannę, kiedy odpłynął statek z jej mężem na pokładzie. Okazało się, że jakieś pół godziny temu. Bez męża, dodała, życie nie ma dla niej sensu. Dlatego gdy statek zniknął jej z oczu, kierując się na północ, wybuchnęła płaczem i pozostawiła łódkę własnemu losowi, bo nie miała już siły płynąć z powrotem w kierunku lądu.
Doktor postanowił za wszelką cenę pomóc tej kobiecie. Od razu puścił się w pościg za statkiem handlarzy niewolników. Jednak Dab-Dab przypomniała, że mają bardzo wolny statek, a handlarze szybko zauważą ich żagle i nie pozwolą im się zbliżyć.
Dlatego Dolittle zrzucił kotwicę i przesiadł się do łódki Zuzanny. Potem poprosił jaskółki, by pokazywały im drogę. Skierował się na północ, płynąc wzdłuż wybrzeża, sprawdzając wszystkie zatoki i wysepki, gdzie mógłby się ukryć okręt z mężem kobiety na pokładzie.
Po wielu godzinach bezowocnych poszukiwań zaczęła zapadać noc i jaskółki, ich przewodniczki, nie widziały już tak daleko z powodu bezksiężycowej nocy. Gdy doktor oznajmił, że będzie musiał zrezygnować z pościgu, biedna Zuzanna zaczęła jeszcze bardziej rozpaczać.
— Do rana — powiedziała — okręt tych drani odpłynie w siną dal i już nigdy nie zobaczę męża. Za co mnie to spotkało?
Doktor pocieszał ją, jak umiał. Obiecał, że jeśli nie uda mu się uratować jej męża, poszuka jej innego i wcale nie gorszego. Jednak ten pomysł nie wzbudził entuzjazmu Zuzanny, która dalej zawodziła:
— Za co mnie to spotkało?
Tak głośno rozpaczała, że doktor nie mógł zmrużyć oka, leżąc na dnie łódki, gdzie i tak nie było zbyt wygodnie. Dlatego podniósł się i zaczął nadsłuchiwać. Niektóre jaskółki, które jeszcze nie odleciały, przysiadły na krawędzi łódki. Między nimi znajdował się sławny przywódca Pędziwiatr Śmigły. Doktor rozmawiał z nimi, gdy nagle Pędziwiatr szepnął:
— Ciii! Patrzcie! — Po czym wskazał na ciemne, wzburzone morze na zachodzie.
Nawet Zuzanna przestała łkać i odwróciła głowę. Daleko na horyzoncie ujrzeli w mroku nikłe światełko.
— Statek! — wykrzyknął doktor.
— Zgadza się — potwierdził Pędziwiatr. — To statek, widać wyraźnie. Ciekawe, czy to inny statek handlarzy niewolników.
— Jeśli to statek handlarzy, to nie ten, którego szukamy — oznajmił doktor. — Ten płynie w innym kierunku. Nasz płynął na północ.
— Polecę sprawdzić — zdecydował Śmigły. — Zobaczę, jaki to statek, ą potem wrócę i wszystko opowiem. Kto wie, może to nam się na coś przyda.
— Dobry pomysł! Dziękuję ci — powiedział Dolittle.
Pędziwiatr zniknął w mroku nocy: poleciał w kierunku nikłego światełka. Natomiast doktor rozmyślał o swoim okręcie, który zostawił na kotwicy kilka kilometrów na południe.
Minęło dwadzieścia minut i wielki podróżnik zaczął się martwić, Pędziwiatr powinien już bowiem dawno wrócić.
Po chwili sławny przywódca trzepocząc skrzydłami, zrobił zgrabne kółko w powietrzu i delikatnie przysiadł doktorowi na kolanach.
— No to mów! — rozkazał Dolittle. — Co to za statek?
— To duży okręt — poinformował zadyszany ptaszek. — Ma smukłe, wysokie maszty i — chyba — jest szybki. Ale płynie bardzo ostrożnie: pewnie boi się mielizny i piaszczystych mierzei. To bardzo zadbany i nowy żaglowiec. Na bokach ma rozstawione wielkie działa. Załoga na pokładzie nosi eleganckie, niebieskie mundury — zupełnie nie przypominają zwykłych marynarzy. A na kadłubie zauważyłem jakieś litery — pewnie to jego nazwa. Nie umiem czytać. Ale pamiętam, jak wyglądały. Niech mi pan poda rękę, to narysuję.
Pędziwiatr pazurem zaczął wydrapywać jakieś litery. Zanim skończył, Dolittle podskoczył tak gwałtownie, że prawie przewróciłby łódkę.
— OJKM — wykrzyknął. — To znaczy: Okręt Jej Królewska Mość, Okręt marynarki wojennej. Przyda nam się w walce z handlarzami niewolników.
PRZYJĘCIE DOKTORA NA OKRĘCIE WOJENNYM
Doktor i Zuzanna ile sił w rękach zaczęli wiosłować w kierunku, z którego błyskało światełko. Noc była spokojna, jednak fale oceanu kołysały łódką jak huśtawką i Zuzanna musiała wykorzystać wszystkie umiejętności, by czółno się nie wywróciło.
Mniej więcej po godzinie doktor spostrzegł, że okręt, który próbowali dogonić, już nie zbliża się w ich stronę, ale chyba się zatrzymał. A gdy w ciemności podpłynęli bliżej, zorientował się dlaczego: okręt wojenny zderzył się z jego żaglowcem pozostawionym bez świateł na kotwicy. Na szczęście kanonierka płynęła na tyle ostrożnie, że prawdopodobnie żaden ze statków nie ucierpiał zbyt dotkliwie.
Zauważywszy drabinę sznurkową zwisającą z boku, Dolittle i Zuzanna wdrapali się na okręt i poszli na spotkanie z kapitanem.
Dowódca długimi krokami przemierzał pokład i mamrotał coś pod nosem.
— Dobry wieczór — przywitał się grzecznie doktor. — Mamy dzisiaj ładną pogodę.
Kapitan podszedł do niego i zaczął wygrażać mu pięścią przed nosem.
— Czy to pan jest właścicielem tej tam arki Noego?! — wrzasnął, pokazując na drugi statek.
— No… niby tak… przynajmniej na razie — odparł Dolittle. — A dlaczego pan pyta?
— W takim razie — warknął dowódca z twarzą wykrzywioną wściekłością — proszę mi łaskawie wytłumaczyć, co pan sobie, do stu piorunów, myślał, zostawiając tę krypę na kotwicy w ciemną noc bez świateł? Co z pana za marynarz? Ja płynę najnowocześniejszym krążownikiem Jej Królewskiej Mości za Jimmiem Bonesem, handlarzem niewolników, którego ścigam od wielu tygodni, na dodatek wody przybrzeżne są cholernie trudne do przebycia i jakby tego było mało, zderzam się z tym próchnem uwiązanym bez świateł na kotwicy. Na szczęście płynąłem niezbyt prędko, sondując głębokość wody, inaczej jak nic poszlibyśmy na dno. Nawoływałem, ale bez skutku. No to wdrapałem się na pokład tego czółna z pistoletami gotowymi do strzału, sądząc, że to może statek z niewolnikami, który próbuje złapać mnie w pułapkę. Zajrzałem w każdą dziurę, ale nigdzie nie było żywego ducha. W końcu w kabinie znalazłem świnię. Spała sobie w fotelu! Czy często zdarza się panu zostawiać okręt pod dowództwem prosiaka? I na dodatek wydaje mu rozkaz zaśnięcia? Jeśli to pański statek, dlaczego nie ma pana na pokładzie? Gdzie pan się podziewał?
— Płynąłem łódką z pewną damą — odparł doktor i uśmiechnął się uprzejmie do Zuzanny, której znowu zbierało się na płacz.
— Płynąłem łódką z pewną damą! — przedrzeźniał kapitan. — No to może…
— Bardzo chętnie — przerwał mu doktor. — Pozwoli pan, że przedstawię. To jest Zuzanna, panie kapitanie…
Jednak nie zdążył dokończyć zdania, dowódca bowiem wezwał do siebie stojącego obok marynarza.
— Zaraz się pan dowie, jak to jest zostawiać arkę Noego na środku morza, by jakaś jednostka wojenna mogła w niego uderzyć, mój drogi, oceaniczny dandysie! Czy pana zdaniem kodeks morski został wymyślony dla zabawy? Podoficerze — zwrócił się do marynarza, który pojawił się na rozkaz — proszę aresztować tego człowieka!
— Tak jest — wykrzyknął marynarz. I zanim doktor zdążył się zorientować, już stał zakuty w kajdanki.
— Ale ta dama strasznie rozpaczała — próbował tłumaczyć doktor. — Spieszyłem jej na pomoc i zapomniałem o oświetleniu statku. Poza tym, gdy odpływałem, nie było jeszcze tak ciemno.
— Zabrać go pod pokład! — ryknął kapitan. — Zabierzcie go stąd, inaczej go zabiję!
Biedny doktor został zaciągnięty w kierunku schodów prowadzących na niższy pokład. Jednak stojąc na najwyższych stopniach, doktor schwycił się poręczy. Trzymał się mocno i zdążył odkrzyknąć kapitanowi:
— Mogę panu powiedzieć, gdzie teraz jest Jimmie Bones, gdyby panu na tym zależało!
— Co takiego? — warknął kapitan. — Przyprowadzić go z powrotem! Co takiego pan powiedział?
— Powiedziałem — mruknął Dolittle, wyciągając z kieszeni chusteczkę i wydmuchując nos — że mogę panu powiedzieć, gdzie jest Jimmie Bones, gdyby panu na tym zależało.
— Jimmie Bones, handlarz niewolników? — upewnił się kapitan. — Przecież to właśnie jego ścigam! Gdzie on jest?
— Kiedy ręce mam związane, pamięć mi szwankuje — rzekł spokojnym tonem doktor, pokazując na kajdanki. — Może gdyby zdjął mi pan to z rąk, przypomniałbym sobie.
— Och, przepraszam najmocniej — powiedział kapitan, zmieniając ton. — Podoficerze, proszę rozkuć aresztowanego!
— Tak jest, sir! — wykrzyknął służbiście marynarz, uwalniając doktora i odwracając się na pięcie.
— Aha, jeszcze coś — zawołał za nim dowódca. — Proszę przynieść na pokład krzesło! Być może nasz gość jest zmęczony.
Potem doktor opowiedział całą historię Zuzanny i jej kłopotów. Wszyscy oficerowie zebrali się wokół, żeby tego wysłuchać.
— Nie mam wątpliwości — kończył swoją opowieść — że handlarz niewolników, który uprowadził męża tej kobiety, to nie kto inny, tylko Jimmie Bones, człowiek, którego szukacie.
— Zgadzam się — powiedział kapitan. — Wiem, że ukrywa się gdzieś blisko brzegu. Ale gdzie jest teraz? Niełatwo złapać tego drania.
— Popłynął na północ — podsunął doktor. — A wy macie szybki okręt, którym na pewno go dogonicie. Jeśli ukrywa się w jakiejś zatoce albo przesmyku, to poradzimy sobie: mam tutaj kilka ptaków, które, kiedy tylko się rozjaśni, odszukają go i poinformują nas, gdzie się ukrywa.
Kapitan spojrzał zdumionym wzrokiem na zasłuchanych oficerów, którzy uśmiechali się z niedowierzaniem.
— Co pan wygaduje? Jakie ptaki? — spytał. — Gołębie, tresowane kanarki, a może jakieś inne?
— Nic z tych rzeczy — odpowiedział doktor. — Mówię o jaskółkach, które lecą na lato do Anglii. Zaofiarowały się, że w drodze powrotnej będą służyły mi za przewodniczki. To moi przyjaciele.
W tym momencie wszyscy oficerowie ryknęli śmiechem i zaczęli stukać się po czole, dając w ten sposób do zrozumienia, że uważają doktora za niespełna rozumu. A kapitan pomyślawszy, że ten dziwak robi z niego durnia, zaraz wpadł we wściekłość i miał zamiar ponownie go aresztować.
Jednak pierwszy oficer szepnął mu do ucha:
— A może zabierzemy ze sobą tego wariata i sprawdzimy go, sir? Przecież i tak obraliśmy kurs na północ. Coś mi się przypomina, że gdy pływałem na wodach wewnętrznych, doszły mnie słuchy o jakimś dziwaku mieszkającym na zachodzie Anglii, który potrafił porozumiewać się ze zwierzętami. Jestem pewien, że to on. Tamten chyba nazywał się Dolittle. Wydaje się nieszkodliwy. A może będzie z niego pożytek. Tubylcy mają do niego zaufanie, inaczej ta kobieta nie popłynęłaby z nim. Przecież sam pan wie, jak się boją wyprawiać w morze z obcymi na pokładzie.
Po chwili zastanowienia kapitan odwrócił się w stronę doktora.
— To, co pan mówi, to zupełna głupota, drogi panie. Ale skoro pomoże mi pan złapać Jimmiego Bonesa, nieważne, jak pan tego dokona. Będziemy go szukać aż do zachodu słońca. Ale jeśli się okaże, że próbuje pan się zabawić kosztem Marynarki Jej Królewskiej Mości, ostrzegam — będzie to najczarniejszy dzień w pańskim życiu. A teraz proszę zapalić światła na tej swojej arce i niech pan powie prosiakowi, że jeśli nie dopilnuje i zgasną, nasz kucharz przerobi go na kotlety.
Doktor wchodząc na swój żaglowiec, żegnany był przez marynarzy salwami śmiechu. Jednak gdy następnego dnia powrócił w otoczeniu tysiąca jaskółek, oficerowie Jej Królewskiej Mości nie byli już tacy skorzy do żartów.
Daleko u wybrzeży Afryki wstawało słońce; zapowiadał się przepiękny dzień.
W ciągu nocy Pędziwiatr omówił z doktorem wszystkie detale. I zanim jeszcze okręt wojenny wciągnął kotwicę i obrał właściwy kurs, sławny przywódca jaskółek był już daleko z przodu, prowadząc ze sobą oddział doborowych myśliwych. Penetrowali wszystkie zatoczki i przesmyki skalne, gdzie mógłby się ukryć statek handlarzy niewolników.
Śmigły uzgodnił z doktorem system komunikacji telegraficznej zorganizowanej przez jaskółki: miliony ptaków tworzyły linię wzdłuż brzegu. Jak okiem sięgnąć, niebo było nimi upstrzone. Ze świergotem przekazywały wiadomości jeden drugiemu. Zwiadowca znajdujący się na przedzie podawał wiadomość kolejnej jaskółce, ta swojej towarzyszce, aż wreszcie informacja o przebiegu pościgu docierała do doktora na okręcie wojennym.
Mniej więcej koło południa dotarła wieść, że okręt Bonesa został zauważony za skalistym przylądkiem. Ostrzegano, by zachować ostrożność, jest on bowiem gotowy w każdej chwili podnieść żagle. Handlarze niewolników zatrzymali się jedynie, by uzupełnić wodę, i rozstawili czujki, które w razie konieczności miały dać sygnał do natychmiastowego odwrotu.
Kiedy doktor poinformował o tym kapitana, okręt wojenny zmienił kurs, zbliżył się do brzegu i stanął u ujścia do zatoki. Marynarze otrzymali rozkaz zachowania ciszy, by okręt mógł podpłynąć niezauważony do handlarzy niewolników.
Kapitan obawiał się, że przeciwnicy zechcą wszcząć walkę, w związku z tym wydał rozkaz, by trzymać broń w pogotowiu. I w momencie gdy mieli opłynąć przylądek, jeden z nierozważnych kanonierów doprowadził do przypadkowej kanonady.
— Bum! — zagrzmiało z hukiem, a echo niosło grzmot po milczącym morzu.
W tej chwili jaskółki przesłały „telegram”, że handlarze zostali ostrzeżeni i szykują się do ucieczki. Jak można się było spodziewać, gdy okręt wojenny okrążył przylądek, statek z niewolnikami już mknął po pełnym morzu z wysoko postawionymi żaglami jakieś dziesięć mil przed okrętem wojennym.
WSPANIAŁY ARTYLERZYSTA
W tym momencie rozpoczął się najbardziej ekscytujący pościg morski. Dochodziła już czternasta i nie zostało zbyt wiele czasu do zachodu słońca.
Kiedy kapitan skończył besztać idiotę artylerzystę, który przez nieuwagę doprowadził do wystrzału, zdał sobie sprawę, że jeśli przed zapadnięciem zmroku nie dogoni statku z niewolnikami, to pewnie druga taka okazja nigdy mu się nie nadarzy. Jim Bones bowiem to niezwykle cwany i przebiegły drań, który świetnie zna zachodnie brzegi Afryki. Gdy zapadnie zmrok, po ciemku poszuka sobie jakiegoś zakamarka, gdzie mógłby się ukryć, albo zawróci z kursu i zanim nastanie świt, będzie wiele mil przed nimi. Dlatego kapitan rozkazał rozwinąć możliwie jak największą prędkość.
Były to czasy, kiedy statki poruszały się po wodzie nie tylko dzięki żaglom, ale także dzięki parze wodnej, która wspomagała siłę wiatru. Kapitan był bardzo dumny ze swego okrętu o nazwie „Fiołek”. Bardzo mu zależało, aby właśnie „Fiołek” złapał Bonesa, handlarza niewolników, który już tak długo naigrawał się z marynarki wojennej, prowadząc handel żywym towarem po wydaniu prawa zabraniającego tego procederu. Dlatego silniki parowe „Fiołka” pracowały na pełnych obrotach. Gęsty, czarny dym dobywał się z kominów, przesłaniając błękitne niebo i pokrywając ciemnymi smugami białe żagle okrętu, łopoczące na delikatnym wietrze.
Maszynista, który także chciał, by to „Fiołek” schwytał Bonesa, zakręcił zawory bezpieczeństwa w silniku, by statek płynął szybciej, a następnie wszedł na pokład i obserwował pościg za złoczyńcą. Jak było do przewidzenia, jeden z nowiutkich kotłów eksplodował z gromkim hukiem, czyniąc z maszynowni prawdziwe pobojowisko.
Zrządzeniem losu „Fiołek”, jednostka wojenna z pełnym ożaglowaniem, był niezwykle szybkim okrętem, dlatego z ogromną prędkością pruł fale, konsekwentnie zbliżając się do statku z niewolnikami.
Jednak spryciarza Bonesa nie było łatwo dopaść. Słońce szybko chowało się za horyzont, a kapitan zmarszczył gniewnie czoło i zaczął tupać nogami ze złości. Wiedział bowiem, że z nastaniem zmroku przeciwnik będzie nieuchwytny. Nieszczęśnik, który przypadkiem wystrzelił z armaty, nie miał łatwego żywota wśród członków załogi. Towarzysze kpili z niego, że okazał się takim matołkiem i ostrzegł Bonesa, który z pewnością teraz im umknie. Dystans między nimi a statkiem niewolników nadal był zbyt duży, by użyć armat, znajdujących się wówczas na wyposażeniu okrętów. Jednak kapitan widząc z jednej strony zapadające ciemności, a z drugiej umykających im sprzed nosa handlarzy niewolników, wydał rozkaz przygotowania armat, choć marne szanse, by z takiej odległości udało im się celnie trafić.
Na początku pościgu Pędziwiatr przysiadł na statku i odpoczywał. Gdy kapitan rozkazał ustawić działa, Śmigły prowadził właśnie pogawędkę z doktorem i w jego towarzystwie udał się pod pokład, by obserwować atak.
Choć na pokładzie panował spokój, to wyczuwało się pełną napięcia atmosferę. Nad każdą armatą pochylał się artylerzysta, ustawiał, przyglądał się z daleka okrętowi wroga, czekając na rozkaz do wystrzału. Nieudacznik, któremu dokuczali koledzy, nadal rozpaczał z powodu swego głupiego błędu.
Nagle rozległ się okrzyk oficera:
— Ognia! — Iz hukiem, który wstrząsnął okrętem od dziobu aż po rufę, osiem armatnich kul wystrzeliło ze świstem, unosząc się nad wodą. Jednak żadnej nie udało się osiągnąć celu. Plusk, plusk, plusk —jedna po drugiej wpadły do morza, nie czyniąc szkody.
— Nic nie widać — mruknęli artylerzyści. — Kto z odległości dwóch mil trafi przy takim cholernym świetle?
Wtedy Pędziwiatr szepnął doktorowi do ucha:
— Niech ich pan poprosi, by mi pozwolili wystrzelić. Mam lepszy wzrok.
Ale w tej chwili rozległ się kolejny rozkaz kapitana:
— Wstrzymać ogień! — A wtedy marynarze opuścili swoje stanowiska.
Jak tylko odwrócili się plecami, Śmigły wskoczył na jedną armatę i szeroko rozstawiając krótkie nogi, wpatrzył się czarnymi oczkami w obiekt. Potem skrzydłami dał doktorowi znak, by ten odpowiednio ustawił działo.
— Ognia! — wykrzyknął tylko, a wtedy doktor wystrzelił.
— Cóż to, do pioruna, było?! — ryknął kapitan z pokładu rufowego, gdy rozległ się wystrzał. — Czy nie kazałem wstrzymać ognia?
Pierwszy oficer pociągnął go za rękaw i głową pokazał na wodę. Wystrzelona kula przecięła grotmaszt przeciwnika równiutko na pół i żagle zwaliły się bezwładnie na pokład.
— Jasny gwint! — wykrzyknął dowódca. — Ustrzeliliśmy drania! Patrzcie, Bones sygnalizuje kapitulację!
Kapitan, który chwilę wcześniej miał wielką ochotę ukarać winowajcę, który wystrzelił bez rozkazu, dopytywał się, kto tak wspaniale wycelował i unieszkodliwił wroga. Doktor już miał na końcu języka, że to Pędziwiatr, ale w tym momencie ptaszek szepnął mu do ucha:
— Niech pan się nie wysila, panie doktorze! On i tak panu nie uwierzy. Wystrzeliłem z armaty marynarza, który się pomylił. Niech jemu przypadnie cała zasługa. Pewnie dadzą mu medal, a wtedy lepiej się poczuje.
Gdy podpłynęli do stojącego nieruchomo okrętu handlarzy niewolników, na pokładzie wybuchła niesamowita wrzawa. Kapitan Bones, a wraz z nim cała załoga składająca się z jedenastu zbirów została wzięta do niewoli i zamknięta pod pokładem. Doktor z Zuzanną, kilkoma marynarzami i jednym oficerem weszli na ich statek. Otworzyli ładownię, gdzie siedzieli niewolnicy zakuci w łańcuchy. Zuzanna od razu odszukała męża i rozpłakała się z radości.
Mężczyźni zostali rozkuci i przeprowadzeni na okręt wojenny. Potem „Fiołek” zabrał na hol statek oprawców. Tak zakończył się handel niewolnikami Jimmiego Bonesa.
Na okręcie wojennym zapanowała ogromna radość: wszyscy ściskali sobie dłonie, gratulacjom nie było końca. Na głównym pokładzie przygotowano dla uprowadzonych wspaniały obiad. Natomiast doktor, Zuzanna i jej mąż otrzymali zaproszenie do mesy oficerskiej, gdzie wzniesiono na ich cześć toast, a kapitan i doktor wygłosili przemówienia.
Następnego dnia o świcie okręt wojenny płynął spokojnie wzdłuż brzegu, wysadzając na ląd uratowanych.
To zabrało trochę czasu, Bones bowiem porywał ludzi z wielu odległych miejsc. Dopiero po południu Dolittle, Zuzanna i jej mąż powrócili na statek doktora, na którym zgodnie z obietnicą — choć był środek dnia — światła nadal się paliły.
Na koniec kapitan uścisnął doktorowi dłoń i podziękował za pomoc udzieloną Marynarce Jej Królewskiej Mości. Poprosił go o adres, ponieważ zamierzał poinformować rząd o jego chwalebnym czynie. Pewnie królowa zechce nadać mu tytuł szlachecki albo odznaczyć medalem. Jednak Dolittle oznajmił, że wolałby funt herbaty. Od wielu miesięcy nie pił herbaty, a ta, którą podawali w mesie oficerskiej, bardzo mu smakowała.
Kapitan podarował mu pięć funtów najlepszej chińskiej herbaty i jeszcze raz podziękował w imieniu królowej i rządu.
Potem „Fiołek” skierował dziób na północ i pożeglował w stronę Anglii, a marynarze stłoczeni przy barierce wykrzyknęli trzy gromkie „hip, hip, hura” na cześć doktora Dolittle’a.
Jip, Dab-Dab, Geb-Geb, Tu-Tu i cała reszta zebrali się wokół doktora i prosili, by opowiedział o swych perypetiach. Gdy skończył, zbliżała się pora podwieczorku. Przed pożegnaniem doktor zaprosił Zuzannę i jej męża na podwieczorek, a oni chętnie przyjęli zaproszenie. Dolittle przyrządził wyśmienitą herbatę. Podczas podwieczorku Zuzanna z mężem (który miał na imię Begwe) rozmawiali na temat królestwa Fantippo.
— Lepiej tam nie wracać — stwierdził Begwe. — Służba w armii króla Fantippo odpowiada mi, ale boję się, że pojawią się kolejni handlarze niewolników. Może król znowu zechce mnie sprzedać. Wysłałaś list do naszego kuzyna?
— Tak — odparła Zuzanna — ale pewnie go nie dostał. Nie nadeszła żadna odpowiedź.
Doktor spytał Zuzannę o okoliczności wysłania listu. Opowiedziała, jak Bones zaproponował dużą cenę za Begwe, a wtedy król skuszony ofertą postanowił sprzedać jej męża. Poprosiła go wówczas o zwłokę, by napisać list do bogatego kuzyna, który w zamian za Begwe przyśle dwanaście wołów i trzydzieści kóz. Władcy bardzo zależało na zwierzętach, w jego kraju bydło było bowiem tyle samo warte co pieniądze. Obiecał jej, że jeśli w ciągu dwóch dni otrzyma obiecane woły i kozy, zwróci wolność jej mężowi i nie sprzeda go handlarzom niewolników.
Dlatego Zuzanna pośpieszyła do zawodowego pisarza listów (zwykli ludzie w ich plemieniu nie umieli pisać), a ten napisał w jej imieniu list, w którym błagała, by kuzyn bezzwłocznie przysłał kozy i woły królowi Fantippo. Następnie zaniosła list na pocztę i wysłała.
Jednak minęły dwa dni, a nie nadeszła ani odpowiedź, ani sztuka bydła. Dlatego biedny Begwe został sprzedany handlarzom niewolników.
KRÓLEWSKA POCZTA FANTIPPO
Dostępne w wersji pełnej
OPÓŹNIONA PODRÓŻ
Dostępne w wersji pełnej
WYSPA NICZYJA
Dostępne w wersji pełnej
RAJ DLA ZWIERZĄT
Dostępne w wersji pełnej
NAJSZYBSZA POCZTA NA ŚWIECIE
Dostępne w wersji pełnej
NIEZWYKŁY URZĄD POCZTOWY
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
LATARNIA MORSKA NA PRZYLĄDKU STEFANA
Dostępne w wersji pełnej
MEWY I STATKI
Dostępne w wersji pełnej
AGENCJA PROGNOZY POGODY
Dostępne w wersji pełnej
KURSY KORESPONDENCYJNE
Dostępne w wersji pełnej
CZASOPISMO DLA ZWIERZĄT
Dostępne w wersji pełnej
OPOWIEŚĆ DOKTORA
Dostępne w wersji pełnej
OPOWIEŚĆ ŚWINKI GEB-GEB
Dostępne w wersji pełnej
OPOWIEŚĆ DAB-DAB
Dostępne w wersji pełnej
OPOWIEŚĆ BIAŁEJ MYSZKI
Dostępne w wersji pełnej
OPOWIEŚĆ JIPA
Dostępne w wersji pełnej
OPOWIEŚĆ TU-TU
Dostępne w wersji pełnej
DZIAŁ PRZESYŁEK POCZTOWYCH
Dostępne w wersji pełnej
KRADZIEŻ DROGOCENNEJ PRZESYŁKI
Dostępne w wersji pełnej
PERŁY I BRUKSELKA
Dostępne w wersji pełnej
POŁAWIACZE PEREŁ
Dostępne w wersji pełnej
BUNT OBOMBO
Dostępne w wersji pełnej
UWOLNIENIE DOKTORA
Dostępne w wersji pełnej
TAJEMNICZY LIST
Dostępne w wersji pełnej
KRAINA MANGROWYCH TRZĘSAWISK
Dostępne w wersji pełnej
TAJEMNICZE JEZIORO
Dostępne w wersji pełnej
OSTATNIE POLECENIE GENERAŁA POCZMISTRZA
Dostępne w wersji pełnej
ŻEGNAJ, FANTIPPO!
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginału
Doctor Dolittle’s Post Office
Copyright © 1923 by Hugh Lofting
Copyright © 1950 by Josephine Lofting
This edition copyright © 1988 by Christopher Lofting
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2007
ISBN 978-83-7785-612-3
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26
Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
www.zysk.com.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com