Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Łukasz Męczykowski zaprasza czytelników na niezwykłe polowanie na żelazne słonie. Razem z autorem prześledzimy ewolucję broni, dzięki której piechur mógł zmieść czołg z powierzchni ziemi. A wszystko to w oparciu o obszerną literaturę i wnikliwą analizę źródeł.
Gdy na polach I wojny światowej pojawiły się pierwsze brytyjskie czołgi, wywołały one absolutną panikę w szeregach przeciwnika. Jak walczyć z wielotonowymi gąsienicowymi pojazdami, zbudowanymi z żelaza i stali? Jakie szanse w starciu z taką potęgą mieli walczący w okopach piechurzy? Początkowo – niewielkie. Konstruktorzy ruszyli więc w bój o stworzenie karabinu przeciwpancernego. Ta broń miała pozwolić Dawidowi na zwycięstwo z Goliatem.
Dwudziestolecie międzywojenne przyniosło niezwykły rozwój techniki zbrojeniowej. Potężne czołgi pojawiły się we wszystkich najważniejszych armiach świata. Równolegle toczyły się prace nad bronią, która miała powstrzymać pancerne kolosy. Czy karabin przenoszony na żołnierskich plecach może powstrzymać kilkudziesięciotonowego stalowego potwora? Wydawało się to możliwe. Na rozstrzygnięcie tej walki trzeba było jednak poczekać aż do II wojny światowej.
Podstawę książki stanowią różnorodne źródła i opracowania poświęcone rozmaitym konstrukcjom przeciwpancernym z lat 1917–1945. Doskonale orientując się w literaturze przedmiotu i tematyce bronioznawczej, autor z pasją przeprowadza czytelnika przez tajniki konstrukcji, które były obecne na wszystkich frontach największej wojny w dziejach. Jaka była rola karabinów przeciwpancernych na polu walki w latach 1939 – 1945? Książka Łukasza Męczykowskiego przynosi odpowiedź na to i wiele innych pytań.
Łukasz Męczykowski – historyk, absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Interesuje się historią wojskowości ze szczególnym uwzględnieniem drugiej wojny światowej. Autor pracy magisterskiej na temat: „Lekka broń przeciwpancerna piechoty w drugiej wojnie światowej”, prowadzi badania nad rolą brytyjskiej Home Guard w latach 1940 – 1945. Bierze aktywny udział w renowacji zabytków militarnych na terenie Trójmiasta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projektowanie i wytwarzanie broni to zadanie przewidziane zazwyczaj dla wysokiej klasy specjalistów, dysponujących odpowiednimi narzędziami oraz sztabami współpracowników. Bywa jednak, że zadanie to muszą podejmować przypadkowi ludzie.
W normalnych warunkach w razie wojny cywile powinni martwić się przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo, zostawiając walkę żołnierzom. W Wielkiej Brytanii w maju 1940 roku ubrano cywilów w mundury i kazano im walczyć z Niemcami[1]. Czując, że niemieckie czołgi mogą pojawić się przed ich domami prędzej niż obiecana broń, wielu Brytyjczyków ruszyło do swych warsztatów, by tam stworzyć odpowiednie narzędzia do zatrzymania armii Hitlera.
Członkowie LDV atakujący PzKpfw II za pomocą łomu (rys. Pamela Jaworska)
Mówiąc o brytyjskich pomysłach na niszczenie czołgów, nie sposób nie wspomnieć o dość niecodziennej prywatnej placówce szkoleniowej. Weteran wojny domowej w Hiszpanii, Tom Wintringham, stworzył pierwszą szkołę walki dla cywilów w Osterley Park pod Londynem. Można było tam nauczyć się różnych „niedżentelmeńskich” technik uśmiercania: od wbijania noża w czaszkę po gilotynowanie motocyklistów za pomocą drutu. Częścią programu była też walka z czołgami. Zachęcano do kładzenia na drogach talerzy (mających udawać miny) czy rozwieszania koców w poprzek dróg, co miało spowolnić czołgi lub zmusić je do zatrzymania. Można też było zarzucić na pojazd płonący koc nasączony benzyną, próbując udusić czołgistów. Często jednak zalecano… atak łomem.
Przewidywany rezultat ataku (rys. Pamela Jaworska)
Teoria prezentowała się bardzo zachęcająco. Ekipa złożona z 4 osób miała zaczaić się na czołg przy drodze, najlepiej w otwartych drzwiach jakiegoś budynku. Kiedy pojazd pojawiłby się przed wejściem, do akcji powinien przystąpić człowiek z łomem, wspierany przez jednego z towarzyszy. Jeśli trafiliby we właściwe miejsce, gąsienica uległaby zablokowaniu. Po zatrzymaniu pojazdu człowiek nr 3 oblałby czołg benzyną z wiadra, a jego towarzysz nr 4 podpaliłby ją zapałkami lub za pomocą pistoletu sygnałowego. W ten prosty sposób czterech bardzo skromnie wyposażonych ludzi mogłoby – w teorii – zniszczyć czołg[2].
Szkoła w Osterley nie stała się kuźnią pomysłów ani fabryką zbrojeniową, sama też istniała dość krótko. Pokazała jednak członkom Home Guard (i niektórym wojskowym), że czołg nie jest niezwyciężony. Zachęciło ich to do dalszych prac nad wynajdywaniem coraz skuteczniejszych środków czołgobójczych.
Palmę pierwszeństwa w dziedzinie chałupniczych środków przeciwpancernych dzierżą pracownicy huty z Bolsover. W porównaniu do innych domorosłych konstruktorów tego okresu dysponowali wprost luksusowym zapleczem technicznym. Zdecydowali się jednak na bardzo prostą konstrukcję – łatwą do masowej produkcji i nieskomplikowaną w obsłudze.
Członkowie Home Guard ćwiczą się w użyciu butelek zapalających. W 1940 roku byłaby to ich podstawowa broń przeciwpancerna
Podstawą nowego „działa” była przystosowana do wytrzymywania dużych ciśnień rura wyjęta z kotła. Z jednej strony zaślepiono ją drewnianym kołkiem z wywierconym niewielkim otworem, przez który wkładano detonator i przewody. Rolę ładunku miotającego pełnił proch strzelniczy wsypany do zwykłego dziecięcego balonika. Pocisk składał się z kija od miotły z przyczepioną do niego miną przeciwpancerną, najprawdopodobniej Mk. I. Działo ładowano odprzodowo, a operator znajdował się podczas strzelania w odległości 180 m, co świadczy o tym, że jego twórcy nie zatracili jeszcze resztek instynktu samozachowawczego.
Mimo dziwacznej konstrukcji rozpoczęto produkcję na małą skalę. Ich obsługi przechwalały się, że w 20 minut mogą ustawić na pozycjach baterię składającą się z 12 dział i trafić 9 strzałami na 10 w pojazdy poruszające się z prędkością do 56 km/h – rzecz jasna przebywających w „rozsądnej” odległości. Niestety, brak fotografii tego urządzenia, ale całość musiała wzbudzać dostateczne zaufanie, by przeprowadzić testy z użyciem wojska[3].
Na potrzeby eksperymentu przygotowano specjalny pocisk z drewnianym klocem zamiast miny, a armia przysłała kilka lekkich czołgów. Pojazdy uformowały zgrabną kolumnę i z umiarkowaną prędkością ruszyły drogą w kierunku działa zamaskowanego w żywopłocie. Kiedy czołowy pojazd znalazł się na linii strzału, operator nacisnął guzik. Kij wraz z klocem uderzył w bok czołgu, blokując gąsienicę. Pojazd gwałtownie skręcił, zmiażdżył żywopłot i o mało nie zakończył swej jazdy wywrotką. Załoga, posiniaczona i podrapana, wyszła z wozu o własnych siłach. Próbę uznano za udaną, jednak po chwili stwierdzono, że sama obsługa działa była zbyt blisko swego celu i zapewne zginęłaby w eksplozji[4]. Całą konstrukcję uznano za niepraktyczną i zbyt niebezpieczną, by dać ją do ręki członkom Home Guard. Było to tym bardziej uzasadnione, że pojawiły się znacznie bardziej bezpieczne alternatywy, jak choćby Blackerna czy miotacz Northovera. W przeciwieństwie do swych miotających miny „kuzynów”, nowe działa strzelały zatwierdzoną przez odpowiednie władze amunicją, a ich budowa była bardziej dostosowana do wymogów pola walki. Inicjatywa pracowników z Bolsover pozostała więc tylko kolejnym interesującym epizodem z gorącego lata 1940 roku.
Autorem tej dość niezwykłej broni był porucznik David Hanworth z 5 kompanii polowej Royal Engineers. Pierwszy projekt powstał po ewakuacji z Dunkierki, zapewne na fali strachu przed nieuniknioną (w mniemaniu wielu Brytyjczyków) niemiecką inwazją. Warsztaty miały jednak dość pracy przy wytwarzaniu i remontowaniu istniejących rodzajów uzbrojenia, projekt powędrował więc na półkę. Na początku 1941 roku uzyskał jednak szanse realizacji. Powód był prosty – Home Guard desperacko potrzebowała jakiejkolwiek broni, w szczególności zdolnej do zatrzymania czołgów. Po okresie prób, w październiku 1941 roku nowa broń została wprowadzona do wyposażenia wojska i Home Guard[5].
Nowe uzbrojenie składało się z wyrzutni i 2 rodzajów pocisków. „Lufę” wykonywano z rury kanalizacyjnej długiej na ok. 90 cm i o średnicy ok.40 cm. Z jednego końca, pełniącego rolę „tyłu”, wkręcano zatyczkę z wywierconym kanałem, przez którą przechodziły przewody odpalające ładunek miotający, składający się z 14 g czarnego prochu. Lufę mocowano na drewnianym łożu, a za nią budowano murek z worków z piaskiem, mający pochłaniać siłę odrzutu. Całość zakopywano w pobliżu drogi.
Amunicja była również dość niezwykła. Pierwszym rodzajem pocisków były „latające miny”, czyli standardowe miny przeciwpancerne Mk. I lub Mk. IV zamontowane na ponad półmetrowym metalowym pręcie. Być może Hanworth zainspirował się w jakiś sposób poprzednio opisanymi działami z Bolsover, jednak nie ma na to dowodów. Równie dobrze wspólną inspiracją dla tego typu amunicji mogły być granaty prętowe z lat I wojny światowej.
Brytyjskie wyobrażenia o niemieckich czołgach były czasem mało realistyczne.
Drugi rodzaj przypominał deskorolkę. Istniały przynajmniej dwie wersje tego urządzenia. Pierwsza miała cztery koła, a ładunek składał się z jednej miny przeciwpancernej (prawdopodobnie Mk. I o wadze 3,6 kg) wzmocnionej dalszymi 4,5 kg materiału wybuchowego[6]. Aby zwiększyć szanse trafienia pod gąsienicę lub koło pojazdu, wprowadzono powiększoną wersję „deskorolki”, wyposażoną w cztery miny. Zakładano, że w momencie odpalenia cel będzie znajdować się w odległości metra (dystans pomiędzy wyrzutnią a kołem/gąsienicą), więc nie przejmowano się zbytnio celnością, stawiając na szybkość pocisku, wynoszącą do 13,7 m/s. Dla zapewnienia jak największej skuteczności, wyrzutnie umieszczano parami[7].
Nową broń określano jako „Zabójczą i niewidzialną… prawie dziecinną w wykonaniu”. Nie była jednak idealna. „Torpedy” były bardzo wrażliwe na każdą nierówność, a miny Mk.I niekiedy detonowały się zaraz po wystrzale. Obsługa musiałaby dysponować wprost nieziemskim refleksem, odpalając urządzenie z odpowiednim wyprzedzeniem tak, by deskorolka trafiła pod gąsienicę. Sama przy tym wystawiała się na znaczne niebezpieczeństwo związane z koniecznością ciągłej obserwacji drogi, przebywając bądź co bądź w niewielkiej odległości od działa. Sama idea miała pewien potencjał rozwojowy, a pomysł błyskawicznego ustawiania min na drodze czołgu był niewątpliwie godny rozważenia[8]. Najsłabszą stroną nowej konstrukcji był jednak czas jej wprowadzenia. Gdyby pojawiła się w dużych ilościach latem czy jesienią 1940 roku, przyjęto by ją z otwartymi ramionami. Z opisanych już przyczyn było to jednak niemożliwe. W 1941 roku miała konkurencję w postaci wspomnianych już dział Blackerna i Northovera. W porównaniu z nowszymi konstrukcjami „Torpeda” wyglądała dość skromnie, przegrywając w kategorii zasięgu, skuteczności, mobilności i bezpieczeństwa obsługi. Choć zezwolono na wyprodukowanie 30 tysięcy wyrzutni, nie wiadomo, ile (jeśli w ogóle) trafiło na brytyjskie pobocza. W 1943 roku wykreślono je ze wszystkich schematów obronnych, a istniejące egzemplarze zapewne zezłomowano. Do dnia dzisiejszego nie zachował się najprawdopodobniej żaden egzemplarz tej niezwykłej konstrukcji, choć angielskie czy szkockie pola nie raz udowodniły, że kryją w sobie niejedną tajemnicę[9].
Brytyjczycy nigdy nie ujrzeli fali nadpływających niemieckich barek. Los chciał, że Adolf Hitler skierował swoje armie na wschód, odkładając na półkę inwazyjny plan o kryptonimie Seelöwe. Home Guard otrzymała inne zadania, zastępując żołnierzy z jednostek regularnych w zadaniach wartowniczych czy obsłudze dział przeciwlotniczych. Dzieła porucznika Hanwortha i robotników z Bolsover w żadnej mierze nie wyczerpują zagadnienia twórczości brytyjskich majsterkowiczów w 1940 roku. Produkowali oni katapulty, granaty, działa, a nawet samochody opancerzone. Na szczęście ich dzieła nigdy nie weszły do akcji, pozostając ciekawym świadectwem technicznej pomysłowości Brytyjczyków w momencie zagrożenia.
[1] Oddziały ochotników otrzymały nazwę Local Defence Volunteers. Po interwencji Churchilla nazwę zmieniono na Home Guard. Bliższe prawdzie byłoby twierdzenie, że te mundury obiecano, tak samo jak karabiny, ale z jakością i regularnością dostaw bywało różnie.
[2] J. Weeks, Men against tanks. A history of anti-tank warfare, New York 1975, s. 42.
[3] Ch. Graves, The Home Guard of Great Britain, London – New York – Melbourne 1943, s. 33.
[4] F.J. Shaw, We remember the Home Guard, Oxford 1990, s. 10–11.
[5] Niekiedy zdarzało się, że broń stworzona na potrzeby HG była na tyle skuteczna i bezpieczna, że zezwalano na wydanie jej siłom regularnym. Były to jednak bardzo rzadkie przypadki.
[6] WO 199/1897 Ammunition and weapons: Anti-tank mines and devices, The National Archives, HF/6666/e.
[7] A.J. Ruddy, To the last round. The Leicestershire and Rutland Home Guard 1940–1945, Derby 2007, s. 173–175.
[8] Dzisiejszymi dalekimi kuzynami opisywanych tu urządzeń są przeciwpancerne miny kierunkowe, np. francuskie F 1, (http://ordatamines.maic.jmu.edu/displaydata.aspx?OrDataId=1655). Warto przypomnieć, że sam pomysł zaatakowania czołgu za pomocą ukrytego ładunku wymierzonego w jego bok przetestowali podczas wojny Amerykanie, zakopując w skarpach rakiety do bazook, odpalając je elektrycznie we właściwym momencie (Ł. Męczykowski, Trudne początki słynnej „bazooki”, http://histmag.org/?id=1197 [dostęp: 30 marca 2014].
[9] A.J. Ruddy, op.cit, s. 173–175.