Pościg za generałem - Mieczysław Boguta - ebook

Pościg za generałem ebook

Mieczysław Boguta

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Cykl Druga Wojna Światowa

Zeszyt 6/76

Bohaterowie | Operacje | Kulisy

  • dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii
  • przełomowe, nieznane momenty walk
  • czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadów

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 119

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

MIECZYSŁAW BOGUTA

 

POŚCIG ZA GENERAŁEM

WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

 

Okładkę projektowałWITOLD CHMIELEWSKI

 

RedaktorELŻBIETA SKRZYŃSKA

 

Redaktor technicznyRENATA WOJCIECHOWSKA

 

Pięć tysięcy siedemset pięćdziesiątapublikacja Wydawnictwa MON

 

Printed in Poland

 

Wydawnictwo Ministerstwa Obrony NarodowejWarszawa 1976 r. Wydanie I

 

Nakład 210.000-350 egz Objętość 4,54 ark. wyd., 3,7.0 ark druk. Papier druk, sat VII kl. 65 g, format z roli 63 cm z Zakładów Papierniczych w Myszkowie Oddano do składu 25.IX.75 r. Druk ukończono w lutym w Wojskowych Zakładach Graficznych w Warszawie Zam. 5149 z dnia 25.IX 75 r.

 

Cena zł 7.— B-48

Koniec „dziwnej wojny”

Była druga połowa maja 1940 r. Hitlerowskie zagony pancerne wdarły się już daleko w głąb Francji. Nie doszło do wojny pozycyjnej, na nic zdała się linia Maginota, na którą tak liczyli stratedzy francuskiego Sztabu Generalnego, trzymający się kurczowo zasad sztuki wojennej opartych na doświadczeniach I wojny światowej. Wróg narzucił nowy typ wojny, o której wyniku miały rozstrzygnąć tysiące koni mechanicznych, manewr i zaskoczenie. Zmasowane siły pancerne, wsparte lotnictwem, połączone w silne ugrupowania, przełamywały front i wdzierały się głęboko w ugrupowania obronne sojuszników, pozostawiając w tyle nie nadążające za nimi dywizje piechoty.

W końcu drugiej dekady maja sytuacja 1 Grupy Armii wojsk alianckich stała się krytyczna. Siły francusko-brytyjsko-belgijskie i holenderskie musiały wydłużyć front, zajmując pozycje wzdłuż rzeki Aisne i Somma. W obawie o zagrożony Paryż wydzielono dywizje odwodowe, które miały obsadzić nowe rubieże obrony. Ale nawet w trakcie walk odwrotowych zadawano wrogowi dotkliwe ciosy. 17 maja 1940 r. zgrupowanie generała de Gaulle’a, podówczas dowódcy 4 dywizji pancernej, składającej się z jednostek czołgów i piechoty zmotoryzowanej, uderzyło o świcie na Montcornet. Zdobyło jedną z dzielnic miasta, lecz zaatakowane przez lotnictwo i siły dwu niemieckich dywizji pancernych zmuszone było wycofać się na południowy zachód od Laon.

Podczas wojny niemiecko-francuskiej w 1940 r. wojska hitlerowskie znowu spotkały się oko w oko z Polakami — najpierw z oddziałami przeciwpancernymi na przedpolach Paryża, później z jednostkami pancernymi i piechoty w południowej Szampanii, Lotaryngii, w Bramie Belfordzkiej. U boku francuskiego sojusznika walczyło około 80 000 żołnierzy polskich, z czego 50 000 rekrutowało się spośród osiadłych we Francji emigrantów.

Napór wojsk hitlerowskich wzmagał się z dnia na dzień. Należy podkreślić, że mimo ogólnej atmosfery paniki, towarzyszącej odwrotowi, jednostki-polskie do końca zachowały wzorową dyscyplinę. Tam, gdzie natrafiały na równorzędnego przeciwnika, dawały przykład nie tylko odwagi, ale i taktycznego mistrzostwa, jak np. w czasie walk pod Montbard — miastem wziętym szturmem przez polskie oddziały pancerne.

Te cząstkowe sukcesy miały jednak znaczenie tylko taktyczne, nie zmieniały położenia strategiczno-operacyjnego całego frontu. Sytuacja 1 Grupy Armii stawała się coraz trudniejsza. Północnej grupie wojsk coraz wyraźniej groziło okrążenie, a szanse przebicia się na południe od rzeki Sommy ciągle malały.

Dowódcą 7, a potem 9 armii francuskiej na tym teatrze działań wojennych był generał Henri Giraud: Gdy dywizje pierwszego rzutu grupy pancernej generała von Kleista sforsowały środkową Oise i kanał Sambra-Oise, a następnie doszły do kanału Du Nord, 9 armia jako zorganizowany związek operacyjny przestała istnieć. Poszczególne rozbite jej dywizje znalazły się na tyłach wojsk niemieckich, nacierających dalej na południe. W tej niezwykle trudnej sytuacji nowy dowódca 9 armii generał Giraud wyruszył samochodem pancernym w nocy z 18 na 19 maja 1940 r. do jednego z podległych sztabów. Zamierzał podtrzymać na duchu walczące wojska, zorganizować skuteczniejszy opór. Generał słynął z odwagi, a nawet brawury, tym jednak razem jego ryzykowna wyprawa była podyktowana koniecznością. Tylko przykład osobistego męstwa i obecność wysokiego przełożonego na pierwszej linii mogła jeszcze, być może, powstrzymać panikę i defetyzm. Lecz generał nie zdołał już dotrzeć do celu. W pobliżu miasteczka Catalet natknął się niespodziewanie na wysunięty oddział hitlerowskiej dywizji pancernej. Błyskawicznie otoczony, dostał się wraz z towarzyszącym mu adiutantem, porucznikiem Tannery, do niewoli.

Meldunek o schwytaniu francuskiego generała, natychmiast nadany do wyższego hitlerowskiego sztabu, dotarł do dowódcy grupy pancernej, generała von Kleista. Nazwisko Girauda było mu oczywiście doskonale znane. Polecił, aby wysokiego rangą jeńca przewieźć niezwłocznie do Vervins, a następnie na terytorium niemieckie, do Bonn.

Kleist, który osobiście przybył do Bonn, silił się początkowo na kurtuazję. Na kilka dni umieszczono Girauda, wraz z adiutantem, w osobnej willi, a posiłki były wykwintne Strzeżono go jednak wyjątkowo pilnie Przy drzwiach pełnili służbę żołnierce Wehrmachtu pod dowództwem porucznika, a ponadto kilku SS-manów. Wkrótce pojawił się niemiecki pułkownik, wysłannik dowódcy wojsk lądowych generała Brauchtischa, i rozpoczął pierwsze przesłuchania interesując się głównie walczącymi jeszcze siłami francuskimi i brytyjskimi. Giraud udzielał wykrętnych odpowiedzi na podchwytliwe pytania, mówił natomiast chętnie o potencjale neutralnych wciąż Amerykanów i o strefie Bałtyku (gość okazał się bałtyckim baronem). Po prawie dwóch godzinach hitlerowski oficer mimochodem wspomniał ucieczkę generała z niewoli podczas pierwszej wojny światowej. Giraud udał, że nie rozumie aluzji, i skierował rozmowę na inny temat.

Następnego dnia wczesnym rankiem jeniec posłyszał łomotanie do drzwi. Skończyły się kurtuazyjne rozmowy — wszedł komendant straży i kazał szykować się do drogi. Adiutanta jeszcze w nocy wywieziono w nie znanym kierunku. Girauda wyprowadzono do stojącego pod domem samochodu, który ruszył natychmiast w drogę. Generał zorientował się, że jadą w kierunku Giessen i Eisenach. Koło południa spytaj kiedy otrzyma obiad. Niemiec odpowiedział, że przygotował kilka kanapek.

— To trochę za mało. Zbliżamy się do Eisenach, znam tu niezłą restaurację Możemy się zatrzymać. Tym razem zapłaci jeszcze Francja.

— No cóż, wojna — mruknął niewyraźnie porucznik, ale na jego twarzy Giraud wyczytał zadowolenie. Zatrzymali się w rynku i weszli do dużej restauracji „Thüringer Hof“ Generał ostentacyjnie wybrał stolik na środku sali. Był to ostatni dobry posiłek na długie miesiące i lata. Dalsza trasa wiodła przez Chemnitz, Drezno, wreszcie historyczne miasteczko Pirna, gdzie przed ponad półtora wiekiem król pruski Fryderyk II pobił wojska saskie.

Była już ciemna noc, gdy samochód zatrzymał się u podnóża stromego, skalistego wzniesienia, na którego szczycie widać było najeżone blankami mury. Giraud słyszał oczywiście o tej saskiej twierdzy koło Pirny

— Königstein an-der-Elbe? — spytał eskortującego oficera. Ten milcząc skinął głową.

Generała, otoczonego strażą, poprowadzono stromą ścieżką aż do masywnych, opancerzonych drzwi. Zaskrzypiały zawiasy, drzwi rozwarły się i natychmiast zamknęły się za nim z przeraźliwym zgrzytem. Idący przodem podoficer z eskorty otworzył wewnętrzną bramę i polecił generałowi wejść na wykute w skale stopnie. Wiodły one do majaczącej w ciemności wieży. Jakiś miejscowy oficer szedł tuż za jeńcem. Był to, jak się niebawem okazało, adiutant komendanta twierdzy. Wspinali się kilka minut po krętych schodkach, wreszcie u szczytu wzgórza — znowu żelazne drzwi o kilku zamkach.

Hitlerowcy przewieźli Girauda do specjalnego obozu jenieckiego w Königsteinie nieprzypadkowo. Doskonale wiedzieli, że generał ten swoimi poglądami wyróżnia się spośród innych internowanych tu wyższych dowódców francuskich — jest zdecydowanym przeciwnikiem kolaboracji z Rzeszą i nie przyjmuje do wiadomości kapitulacji podpisanej przez rząd Pétaina Komendant twierdzy generał Genthe otrzymał już przed przybyciem więźnia stosowne informacje z Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu o przeszłości i poglądach Girauda wraz z poleceniem, aby zwracał na niego szczególną uwagę. Miał meldować o jego wpływie na innych uwięzionych generałów, z których znaczna część wierzyła w „rozsądek” Pétaina i popierała jego reżim. Oczywiście tego pokroju ludzie cieszyli się w dowództwie obozu szczególnymi względami.

Sam życiorys i droga Girauda, urodzonego w 1879 r. w rodzinie wojskowej, do najwyższych stanowisk w armii były zastanawiające. Początki jego wojskowej kariery bynajmniej takiej przyszłości nie rokowały, choć przecież nieraz „przeciętni” wybijają się prędzej niż „wzorowi” słuchacze i prymusi.

Wbrew opiniom pułkownika Petaina

Dwudziestoletni podporucznik Henri Giraud, absolwent szkoły oficerskiej Saint-Cyr, rozpoczynał służbę w 4 pułku żuawów, stacjonującym w Tunezji, akurat na początku naszego stulecia — w roku 1900 Po siedmiu latach dość monotonnej służby w północnoafrykańskich garnizonach skierowano go do akademii wojskowej. Ukończył ją uzyskując dość przeciętne — przynajmniej w oczach przełożonych — wyniki. Wystawiona w czasie studiów, a podpisana przez ówczesnego pułkownika Petaina opinia służbowa nie wróżyła mu większej kariery.

„Wyniki pracy ppor. Girauda — stwierdzał Petain — kształtują się poniżej tego, czego można było po nim oczekiwać na podstawie charakterystyki wystawionej w 4 pułku żuawów, w którym służył po opuszczeniu Saint-Cyr. Mało interesuje się zajęciami z topografii. Niezdecydowany, powolny, brak wyraźnych cech osobowości. Nie dość pracowity, ma luki w wyszkoleniu. Posiada jednak o sobie wysokie mniemanie, które, jak się zda je, nie jest uzasadnione”.

Po ukończeniu akademii, w której, jak wynika z opinii, specjalnie nie zabłysnął, Giraud pełnił służbę w różnych sztabach niższego szczebla, wreszcie w 1912 r. zażądał skierowania go ponownie do 4 pułku żuawów. Zadośćuczyniono jego pragnieniom i w chwili wybuchu I wojny światowej. w sierpniu 1914 r., jest dowódcą kompanii. Już 28 sierpnia jego pułk, działający w składzie 38 dywizji piechoty, bierze udział w zażartej bitwie pod Charleroi, w której zwyciężyli Niemcy, zmuszając rozbitą dywizję do odwrotu. Dowodzona przez kapitana Girauda kompania żuawów otrzymuje najtrudniejsze zadanie — ma osłaniać, w składzie straży tylnej, wycofujące się oddziały francuskie. W dniu 30 sierpnia, podczas kontrataku, który miał powstrzymać napierających, upojonych sukcesem Niemców, doszło do wymiany strzałów z bliskiej odległości i walki na bagnety. Kapitan Giraud został ciężko ranny — pocisk karabinowy ugodził go w brzuch. Wycofujące się oddziały francuskie pozostawiły go na polu walki jako dogorywającego rannego, któremu już nic nie pomoże. Następnego dnia dowództwo wysłało do żony oficjalne zawiadomienie: ,,poległ na polu chwały”. Ale Giraud, jeśli się można tak wyrazić, spłatał wojskowym biurokratom figla. Po kilku tygodniach powrócił z zaświatów i zameldował się w swej macierzystej jednostce. Okazało się, że niemieccy sanitariusze zabrali wykrwawionego i nieprzytomnego kapitana na tyły i umieścili w polowym szpitalu. Rana goiła się nadspodziewanie szybko. Zaraz po przetransportowaniu go do obozu jenieckiego Giraud zdołał zmylić nieprzyjacielskie straże i uciec. Po kilku tygodniach udało mu się przedostać przez okupowaną Belgię do neutralnej Holandii, a stamtąd do Anglii. W lutym 1915 r. powrócił do Francji, gdzie za brawurową ucieczkę udekorowano niedoszłego nieboszczyka Legią Honorową i wyznaczono na nowe stanowisko w sztabie generała Franchet d’Esperey. Służba ta nie bardzo mu odpowiadała i, kiedy tylko mógł, wyrywał się na pierwszą linię, aby uczestniczyć w bezpośredniej walce. Wiosną 1917 r. Giraud, awansowany tymczasem na majora, wraca po raz trzeci do 4 pułku żuawów i wyróżnia się w szturmie na opanowany przez wojska niemieckie fort Malmaison.

Czyn ten zwraca na niego uwagę naczelnego dowództwa, które powierza mu stanowisko szefa sztabu dywizji marokańskiej, dowodzonej przez generała Dauganay. Na stanowisku tym pozostaje już do końca wojny, a nowymi dowodami uznania jego waleczności i talentów wojskowych jest oficerski krzyż Legii Honorowej i pięciokrotne wyróżnienie w rozkazach armii. Po wojnie, w połowie lat dwudziestych, Giraud jest znowu w Afryce Północnej, gdzie bierze udział w ekspedycji przeciwko powstańczym wojskom Abd-el Krima. I znów ciężko ranny, tym razem w nerki, spędza kilka miesięcy w szpitalu. Nieco później otrzymuje nominację na pułkownika i komandorię Legii Honorowej. Potem jest wykładowcą w Wyższej Szkole Wojennej, tej samej, w której będąc słuchaczem został tak nisko oceniony przez Petaina W 1930 r. zostaje generałem, parę lat dowodzi dywizją, a od 1936 r. aż do wybuchu wojny piastuje wysoki urząd gubernatora wojskowego w Metzu i dowódcy VI okręgu wojskowego. Ostatnie stanowisko objął właśnie w chwili, gdy hitlerowskie wojska obsadziły zdemilitaryzowaną dotąd Nadrenię. Groźba wojny zaczęła się rysować coraz wyraźniej.

Henri Giraud jest nie tylko generałem i dowódcą, ale także działaczem, postacią powszechnie znaną we wschodniej Francji. Bardzo wysoki wzrost i imponująca prezencja, agresywny wąs i skłonność do patriotycznych demonstracji i parad, słowem postawa odpowiadająca wyobrażeniom o ,,prawdziwym” generale jeszcze bardziej podnosi jego popularność. Jest konserwatystą, przywiązanym ślepo do tradycji, na czym spekulują różni prawicowi politykierzy, ale przede wszystkim żołnierzem całkowicie oddanym swemu métier, świadomym niebezpieczeństwa, jakie dla całego narodu stanowi odradzający się w III Rzeszy prusko-niemiecki militaryzm, i to w jego najgroźniejszym, faszystowskim wydaniu. Jednakże podobnie jak większość ówczesnych dowódców francuskich pokłada złudne i przesadne nadzieje w potężnym pasie umocnień, zbudowanym w początku lat trzydziestych i od nazwiska ówczesnego ministra wojny zwanym linią Maginota. Te najsilniejsze chyba fortyfikacje, jakie kiedykolwiek zbudował człowiek, miały jednak poważny mankament. Nie osłaniały terytorium Francji od północy, od strony zaprzyjaźnionej Belgii, a to głównie z przyczyn politycznych. Oddzielenie się kordonem z betonu i stali od Belgii oznaczałoby, że w razie niemieckiej napaści Francja nie przyjdzie jej z pomocą, oddając sąsiada na łup nieprzyjaciela. W tej sytuacji przywódcy belgijscy, a także holenderscy, musieliby szukać porozumienia albo nawet zbliżenia z Niemcami, co z kolei byłoby niebezpieczne dla Francji. Był to dylemat trudny, ale możliwy do rozwiązania, gdyby nie krótkowzroczność francuskich polityków, zapatrzonych w sprawy kolonialnego imperium. W obawie przed jego utratą gotowi byli nawet oddać Niemcom swe pozycje i sojusze na europejskim kontynencie, a zwłaszcza we wschodniej jego części. Polityka ta znalazła swój wyraz w układzie monachijskim i w konsekwencji doprowadziła do wydania na łup Hitlera. Austrii, a później Czechosłowacji.

Ale wojny nie udało się uniknąć. Po ogłoszeniu powszechnej mobilizacji Giraud został dowódcą 7 armii, która zajęła pozycje na lewym skrzydle francuskiego ugrupowania, wysuniętego daleko do przodu, aż na terytorium sojuszniczej Belgii i Holandii. Alianci chcieli w ten sposób zapobiec powtórzeniu niemieckiego manewru z 1914 r., kiedy atak wojsk Wilhelma II złamał neutralną Belgię i za jednym zamachem wyeliminował jej siły zbrojne. Tym razem wzmocniły one, podobnie jak wojska holenderskie, ogólne siły sprzymierzonych, ale pod względem strategicznym był to poważny błąd. Uderzenie wojsk hitlerowskich przez Ardeny wyszło na tyły wysforowanych do przodu armii francuskich i brytyjskich, zmuszając je do pośpiesznego, chaotycznego odwrotu.

Upór i odwaga cywilna Girauda były znane. Generał nie wahał się wypowiadać opinii sprzecznych z oficjalnymi co, rzecz jasna, nie przysparzało mu przyjaciół w kołach rządzących. Wizytujący jego okręg minister lotnictwa Pierre Cot po powrocie do Paryża skarżył się na ,,impertynencje” generała, a nawet zażądał jego zwolnienia. Wziął go jednak w obronę ówczesny minister wojny generał Georges, który wyjaśniając sprawę premierowi L. Blumowi powiedział: „Wobec wzrastającego napięcia na arenie międzynarodowej dymisja nie wchodzi w rachubę. Tacy dowódcy, jak generał Giraud, są teraz niezbędnie potrzebni”.

Tuż przed wojną jednym z podwładnych generała był nie kto inny, jak Charles de Gaulle, podówczas pułkownik i dowódca 507 pułku czołgów. Mimo że ich poglądy na obraz przyszłej wojny znacznie się różniły, Giraud wysoko cenił upartego podwładnego, fanatyka motoryzacji armii i broni pancernej, zwolennika jej użycia w dużych związkach operacyjnych i taktycznych. Zawiązały się nawet między nimi stosunki towarzyskie, a żona Girauda została „matką chrzestną” czołgu de Gaulle’a, który otrzymał nazwę „Austerlitz”.

Giraud w życiu prywatnym był człowiekiem zrównoważonym, ceniącym życie rodzinne i poświęcającym wiele uwagi wychowaniu swych obu córek; lubił muzykę, zwłaszcza Szopena i Bacha. Przeciwnicy oskarżali go o skłonności autokratyczne, w czym była może część prawdy. W każdym razie miał niemałe zasługi w umocnieniu obronności i był bardziej wyczulony na grożące ze strony Rzeszy niebezpieczeństwo niż większość polityków i generałów III Republiki, skłonnych do kompromisów i ustępstw wobec Hitlera.

W kazamatach twierdzy

Twierdzę Königstein wzniesiono w XVI wieku. Nazwa ta doskonale jest znana czytelnikom „Hrabiny Cosel” J. I. Kraszewskiego. Tam właśnie przez pewien czas więziono jej tytułową bohaterkę.

Górująca nad całą okolicą forteca usytuowana była na szczycie trzystumetrowego wzniesienia, porośniętego na zboczach lasem, rzedniejącym ku szczytowi. U samej góry widniał bazaltowy blok skalny o wysokich na 40 metrów, pionowych ścianach. W dole rozciągała się szeroka dolina Łaby i miasteczko o tej samej nazwie co twierdza. Szczyt góry tworzył niejako platformę o powierzchni około dwóch hektarów, z czego połowę zabudowano, a drugą zamieniono w ogród. Płaskowyż otoczono wysokim murem, najeżonym blankami i wieżami.

Zamek w ciągu swej historii miał rozmaitych lokatorów. W XIX wieku było tu więzienie dla oficerów zawodowych, następnie... pensjonat dla emerytów. I oto znów zamek powrócił do swej dawnej roli. Po kampanii niemiecko-francuskiej 1940 r. uwięziono tu około stu francuskich generałów i admirałów. Liczba niemieckiego personelu i wartowników dorównywała mniej więcej liczbie jeńców.

Po krótkich formalnościach rejestracyjnych umieszczono generała w budynku na samym szczycie wzgórza, na drugim piętrze Przez maleńkie okienko widział w dole betonowe, wewnętrzne podwórze. W pokoju łóżko, stolik, krzesło, odrapana miednica, konewka. W kącie obskurny kubeł o wiadomym przeznaczeniu. Zgrzytnęły rygle i Giraud został sam w ponurej celi Do jedzenia nie zostawiono mu nic oprócz kromki chleba i cienkiego plasterka kaszanki. Generał umęczony daleką drogą nie tknął jedzenia. Wyciągnął się na żelaznym łóżku i zasnął.

Od pierwszej chwili pobytu w Königsteinie Giraud starał się nie ulegać depresji. Powzięta już w momencie dostania się do niewoli myśl o ucieczce towarzyszyła mu nieustannie. Już przy robieniu obowiązkowych zdjęć starał się, aby jego podobizna wyszła niewyraźnie. Wybronił się przed powtórzeniem fotografii ironicznie stwierdzając, że przecież nie potrzebuje paszportu do turystycznych wycieczek po kraju Goethego i Dürera, a zdjęcie jest przeznaczone wyłącznie dla administracji obozu. I rzeczywiście, później hitlerowcy dysponowali tylko jednym, kiepskim zdjęciem generała Girauda. Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Rozpoczęła się codzienna wegetacja jeniecka i chociaż panował tu nieco lżejszy reżim niż w innych oflagach, większość uwięzionych popadła wkrótce w stan rezygnacji i depresji.

Giraud miał ponad sześćdziesiąt lat. W tym wieku już inaczej widzi się świat i ludzi, inaczej też planuje się ucieczkę niż mając lat, powiedzmy, dwadzieścia pięć czy trzydzieści. Nie był także okazem zdrowia, dokuczała stara rana nogi i kontuzja kręgosłupa odniesiona jeszcze w czasie I wojny światowej.

Dolegliwości te odezwały się ze zdwojoną siłą w murach Königsteinu. Przez całą zimę 1940—1941 roku generał czynił wszystko, co w obozowych warunkach było możliwe, aby odzyskać sprawność swej prawej nogi. Kiedy stan jego zdrowia nieco się poprawił, Giraud zaczął coraz częściej rozważać różne warianty ucieczki. Od samego początku wiedział jedno — w pierwszej fazie ucieczki musiał znaleźć się poza obrębem twierdzy Königstein. Ale później? Generał zdawał sobie doskonale sprawę, jakie grożą mu trudy i niebezpieczeństwa. A był przecież już niemłody i fizycznie nie w pełni sprawny. Poza tym, jako człowiek myślący logicznie i trzeźwo, szybko doszedł do wniosku, że bez pomocy z zewnątrz, działając na własną rękę, nie ma prawie żadnych szans powodzenia.

Wszyscy więźniowie, a także niemiecka straż, przebywali w kompleksie budynków, oddzielonym metalową siatką od ogrodu, do którego w wyznaczonych godzinach mieli wstęp również więźniowie. W tak zwanym bocianim gnieździe na specjalnej wieży strażniczej dzień i noc tkwił wartownik, uzbrojony w karabin maszynowy.

Wejścia do fortecy znajdowały się po obu jej stronach. Jedno, którym generał Giraud został wprowadzony do twierdzy, i drugie, do którego można było z dołu dojechać potężną windą. Mogła się w niej zmieścić nawet dwu-lub trzytonowa ciężarówka. Nocą wokół kompleksu twierdzy krążyły patrole z psami.

Warunki terenowe, a zwłaszcza usytuowanie twierdzy na szczycie masywu skalnego o urwistych, pionowych ścianach, spowodowały, że Niemcy zlikwidowali po jakimś czasie patrole z psami jako niepotrzebne. Mogli nie bez racji przypuszczać, że ucieczka stąd jest absolutnie nierealna, zwłaszcza że więziono tu poważnych i starszych wiekiem generałów.

Giraud, snujący plany ucieczki z tego oddalonego o osiemset kilometrów od granicy Francji miejsca, zwracał baczną uwagę na wszystkie zmiany w systemie ochrony. Przede wszystkim, rzecz jasna, należało się wydostać z fortecy, ale nie mniej ważna była druga faza: pokonanie dużego odcinka drogi z Königsteinu do granicy szwajcarskiej lub francuskiej, gdyż te tylko wchodziły w rachubę.

Komendant twierdzy, generał Genthe, zezwalał niekiedy więźniom na spacer po miasteczku Königstein, leżącym u podnóża twierdzy. Robił to zabezpieczając się tylko „słowem honoru”, że nie uciekną. Gdy więźniowie wracali do twierdzy, zobowiązanie „traciło moc”.

Hitlerowcy, upojeni sukcesami wojennymi, jeszcze w tym czasie, do połowy 1941 r., przestrzegali na ogół konwencji międzynarodowych w sprawie jeńców wojennych. W tym konkretnym wypadku nie bez znaczenia było i to, że w Königstein więziono generalicję. Ich „rycerskość” miała się jednak już wkrótce skończyć i zmienić w samowolne, zbrodnicze bezprawie.

Tylko nieliczni spośród stu francuskich generałów snuli plany ucieczki. Zresztą szanse powodzenia były i tak znikome. Nie tylko wojskowa załoga Königsteinu, ale i wszystkie okoliczne placówki gestapo, żandarmerii i innych służb policyjnych były poinformowane, kogo „gości” w swych murach twierdza, i w razie potrzeby postawiono by je błyskawicznie na nogi Komendant obozu generał Genthe mógł więc nie ryzykując niczym pozwalać sobie na tak „wspaniałomyślne” gesty, jak wydawanie od czasu do czasu więźniom zezwoleń na zbiorowy spacer ulicami miasteczka.

Giraud potrafił przewidywać, odmawiał więc udziału w tych spacerach, by nie dawać wrogowi pretekstu do wykorzystania swej ewentualnej ucieczki w hitlerowskich tubach propagandowych. Z tych samych powodów, wymawiając się złym stanem zdrowia, nie zgłaszał się na urządzane od czasu do czasu wycieczki. Poza obrębem twierdzy znalazł się po raz pierwszy dopiero w czasie pogrzebu jednego ze współwięźniów, generała Damę. Inny więzień Königsteinu, generał Mast, który także planował ucieczkę, obrał odmienną taktykę. Wykorzystywał każdą okazję, aby lepiej poznać okolicę, pobliskie lasy, zabudowania i drogi. Przygotowywał się bardzo metodycznie i po jakimś czasie zdobył nawet mapę okolic granicy szwajcarskiej. Zamierzał ją przekroczyć pieszo gdzieś w okolicach Schaffhausen w przebraniu listonosza. Własnoręcznie sporządził dokładny szkic okolic Königsteinu, wystarał się też o rozkład jazdy pociągów i zaoszczędził około 200 marek.

Zarówno Giraud, jak i Mast wiedzieli, że aby ucieczka się powiodła, muszą biegle władać niemieckim. Zanim uda się im dotrzeć do Szwajcarii, będą musieli pokonać najtrudniejszy i najniebezpieczniejszy odcinek trasy, wiodący przez gęsto zaludnioną Saksonię. Jakie znaczenie ma dobra znajomość języka, przekonała ich nieudana ucieczka jednego ze współtowarzyszy niedoli, generała Gaillarda, który ułożył sobie bardzo pomysłowy i niebanalny plan. Mianowicie wykorzystał swój mały wzrost i przed wycieczką do miasta skrył się na wartowni za plecami generałów-współwięźniów, składających podpisy w specjalnej księdze ewidencyjnej. Pierwsza faza ucieczki powiodła się — w mieście niepostrzeżenie odłączył się od grupy i gdzieś w ciemnej bramie, przy jednej z bocznych uliczek, szybko ściągnął z siebie zniszczony płaszcz wojskowy. Pod spodem miał cywilne ubranie. Schwytany w drodze do granicy szwajcarskiej nie potrafił jednak wypowiedzieć poprawnie kilku zdań po niemiecku.

Porucznik z ochrony, który eskortował do Königsteinu ujętego Gaillarda, opowiadał później, że uciekinier nie miał żadnych szans, ponieważ słabo władał niemieckim. Giraud dobrze to sobie zapamiętał.

Przy najbliższej okazji, jakby mimochodem, generał rzucił projekt zorganizowania dla jeńców nauki niemieckiego. Pewnego razu w obecności oficerów z ochrony powiedział, że aby Francja mogła podjąć się „spełnienia w odrodzonej Europie nowej roli”, Francuzi i Niemcy powinni się coraz lepiej rozumieć.

Niemcy chwycili przynętę. Kurs został zorganizowany, w czym walnie dopomogło kilku kolaboracjonistów, którzy byli w dobrych stosunkach z komendanturą. Z entuzjazmem poparli projekt Girauda. Uznano, że ta wypowiedź popularnego generała, który dotąd trzymał się na uboczu, świadczy o jego pogodzeniu się z aktualną sytuacją Francji.

Więźniowie w Königsteinie, zdeprymowani klęską, na ogół poddali się apatii. Ich kraj, w którego siłę militarną tak bardzo ufali, w ciągu sześciu tygodni poniósł klęskę. Wróg podyktował hańbiące warunki kapitulacji, a sojusznicza Anglia wycofała na wyspę ocalałe dywizje korpusu ekspedycyjnego. Niemcy z dnia na dzień oczekiwali teraz inwazji i opanowania Wielkiej Brytanii. Porażka Francji była dla więźniów z Königsteinu wielkim moralnym wstrząsem, nagłym i niezrozumiałym.

Giraud jako jeden z nielicznych pozostał „krnąbrny”, nieprzejednany. Inni pod wpływem natrętnej propagandy hitlerowskiej coraz częściej skłaniali się do „kolaboracji”. Sprzyjała temu podwójna gra, jaką prowadził rząd Vichy, w którym z czasem zaczęli brać górę zwolennicy zdeklarowanego zdrajcy Lavala. Giraud postanowił nie iść na żądne ustępstwa. Nie krył się ze swymi poglądami, swym przykładem chciał wpływać na innych. Pewnego razu przybył do Königsteinu przedstawiciel marszałka Petaina, ambasador Scapini, w towarzystwie niemieckich oficerów. W programie wizyty znalazły się „przyjazne” rozmowy z kilkoma spośród więzionych tu generałów, przy czym zamierzano „zaszczycić” również Girauda.

Rozmowy z niektórymi generałami, jak Bourret czy Conde, były jałowe i przebiegły spokojnie. Giraud zachował się wobec „dostojnych” gości w sposób najmniej oczekiwany. Oto delegacja stanęła przed zamkniętymi drzwiami, na których wisiała kartka z napisem: „Nie wchodzić, zły pies!”. Nie pomogły prośby i groźby, Giraud nie otworzył drzwi.

Już pod koniec 1940 r. Giraud z wielką satysfakcją dowiedział się, że jego przewidywania okazały się trafne. Porażka Luftwaffe w bitwie o Anglię była pierwszym wyraźniejszym sygnałem, że hitlerowcy nie są jednak wszechmocni.

Kilka miesięcy później, kiedy hitlerowskie wojska wdarły się na terytorium ZSRR, doszło do rozmowy między Giraudem a komendantem twierdzy generałem Genthe. Ostatni przekonywał, że kampania rosyjska jest już właściwie wygrana, ale Giraud nie dał się zwieść błyskotliwymi i, jak się niebawem okazało, krótkotrwałymi sukcesami najeźdźcy. Oceniając je jako wynik zaskoczenia, a więc czynnika, który nie przesądza o zwycięstwie, powiedział: „Dojdziecie może nawet do Uralu, może nawet wkroczycie na Kaukaz i do Baku, ale Rosji nie zwyciężycie”.