Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Baptista, bogaty szlachcic z Padwy, stawia swoim córkom ultimatum. Bianka, młodsza z sióstr, nie może wyjść za mąż, dopóki Katarzyna tego nie zrobi. O ile jednak Bianka jest spokojna i łagodna, a o jej względy zabiegają liczni zalotnicy, o tyle Katarzyna to prawdziwa złośnica i buntowniczka, którą trudno przekonać do małżeństwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 94
osoby występujące w części wstępnej
PAN
KRZYSZTOF UKRADEK
Oberżystka, Paź, Aktorzy
BAPTISTA, bogaty szlachcic z Padwy
VINCENTIO, sędziwy szlachcic z Pizy
LUCENTIO, syn Vincentia, zakochany w Biance
PETRUCHIO, szlachcic z Werony, zalotnik Katarzyny
zalotnicy Bianki
GREMIO
HORTENSIO
słudzy Lucentia
TRANIO
BIONDELLO
słudzy Petruchia
GRUMIO
CURTIS
BAKAŁARZ – udający Vincentia
córki Baptisty
KATARZYNA, złośnica
BIANKA
WDOWA
Krawiec, Kapelusznik i Słudzy
Miejsce: Padwa, a chwilami dom Petruchia na wsi
Przed drzwiami oberży.
Wchodzą OBERŻYSTKA i UKRADEK.
Ukradek
Na mą wiarę, już ja cię załatwię.
Oberżystka
W dyby, ty nicponiu!
Ukradek
Ty zdziro: Ukradkowie nie są nicponiami; zajrzyj do kronik. Przybyliśmy tu z Ryszardem Zdobywcą. Więc, paucas pallabris1; niechaj świat płynie, o tak!
Oberżystka
Nie zapłacisz mi za szkło, które stłukłeś?
Ukradek
Ani denarka. Strzeż się, Hieronimo; przepadnij w zimnym łożu i rozgrzej się.
Oberżystka
Mam na to lekarstwo; muszę pójść po miejskiego pachołka.
Wychodzi.
Ukradek
Pachołka, matołka czy kołka, odpowiem mu zgodnie z prawem. Nie ustąpię na cal. Niech przybywa, byle był grzeczny.
Kładzie się na ziemi i usypia. Głos rogów.
Wchodzi PAN z polowania; za nim Strzelcy i Słudzy.
Pan
Łowczy, doglądnij dobrze psów. Ten gończy,
Śmieszek, okryty jest pianą, biedaczek.
I sparz Jasnego z tą warkliwą suką.
Czyś dostrzegł, chłopcze, jak Srebrny odzyskał
Trop niemal zimny, na skraju zarośli?
Nie oddałbym go za dwadzieścia funtów.
Pierwszy Strzelec
Cóż, Dzwonnik, panie, był wcale nie gorszy.
Głosem znać dawał, gdy węch go zawodził,
I dwakroć dzisiaj zwierzynę wywęszył.
Ufaj mi, panie, że jest to pies lepszy.
Pan
Ty głupcze, gdyby Echo był tak śmiały,
Cenić bym musiał go jak tuzin takich.
Daj im żreć dobrze; miej pieczę nad każdym,
Bo jutro znowu chcę ruszyć na łowy.
Pierwszy Strzelec
Tak uczynię, panie.
Pan
Cóż to jest? Zwłoki czy pijany człowiek?
Podejdźcie, spójrzcie, czy jeszcze oddycha?
Drugi Strzelec
Oddycha, panie. Piwo go rozgrzewa,
Inaczej zimne byłoby to łoże.
Pan
Nikczemne bydlę! Leży tu jak świnia! –
Posępna Śmierci, jakże jest ohydny
Twój wizerunek! – A cóż byście rzekli,
Gdyby go przenieść na łoże, przyoblec
W piękną bieliznę, nałożyć pierścienie
I przygotować wyszukane jadło,
Które mu służba poda, gdy się zbudzi –
Czy może prostak ów nie stracić głowy?
Pierwszy Strzelec
Uwierz mi, panie, musi ją utracić.
Drugi Strzelec
Musiałby uznać to za rzecz przedziwną.
Pan
Za sen szczęśliwy lub marne złudzenie;
Bierzcie go, żart ten pragnę wam powierzyć. –
Ostrożnie wnieść go do najlepszej z komnat;
Zawiesić wokół frywolne obrazy,
Brudny łeb obmyć ciepłą, czystą wodą
I wonnym drzewem okadzić tę izbę.
Niech muzykanci wyczekują chwili,
Kiedy się ocknie, aby głos niebiański
I słodki wydać. A jeśli przemówi,
Bądźcie gotowi z czcią pełną pokory
Zapytać: „Jakie ma dla nas rozkazy
Wasza wysokość?”. Niechaj jeden zaraz
Zbliży się, niosąc srebrzystą miednicę
Pełną różanej wody, obsypanej
Płatkami kwiecia; drugi nieść ma dzbanek,
A trzeci ręcznik; zapytajcie zaraz
„Czy pragniesz dłonie ochłodzić, nasz panie?”.
Niechaj ktoś czeka z kosztownym ubraniem
I go zapyta, jaki strój chce włożyć;
Inny o jego psach i koniach powie,
I jak małżonka jego ubolewa
Nad tą chorobą. Macie wmówić w niego,
Że stracił zmysły, a gdy wam odpowie,
Że jest Ukradkiem, mówcie, że śni nadal,
Gdyż wielkim panem jest i niczym innym.
Mili panowie, uczyńcie to z wdziękiem,
Gdyż będzie z tego piękna krotochwila,
Jeśli się uda wam nie przeholować.
Pierwszy Strzelec
Ręczę, że role swe zagramy, panie,
Tak, by uwierzył, że jest tą osobą,
Której istnienie zręcznie mu wmówimy.
Pan
Ostrożnie wziąć go i zanieść do łoża.
A gdy się ocknie, spełnijcie powinność.
Wynoszą Ukradka. Głos trąby.
Chłopcze, idź, zobacz, kogo wieści trąbka,
Wychodzi Sługa.
Może to szlachcic czcigodny w podróży,
Który zajechać chce tu, by wypocząć. –
Wchodzi Sługa.
No i co? Któż to?
Sługa
To, wasza czcigodność,
Aktorzy; pragną ci swe służby złożyć.
Pan
Proś, niech się zbliżą.
Wchodzą Aktorzy.
Witam, dobrzy ludzie.
Aktorzy
Dzięki ci, wasza czcigodność.
Pan
Czy chcecie u mnie pozostać tej nocy?
Drugi Aktor
Jeśli usługi nasze przyjmiesz, panie.
Pan
Z całego serca. – Pamiętam cię dobrze.
Grałeś chłopskiego syna. – Chciałeś wtedy
Serce szlachcianki zdobyć. Grałeś dobrze,
Choć imię twoje uszło mi z pamięci;
Wiele w tym było kunsztu i zręczności.
Pierwszy Aktor
Wasza czcigodność ma na myśli Sota?
Pan
Tak, właśnie; grałeś wówczas doskonale.
Szczęśliwym trafem przybywacie dzisiaj,
Obmyślam bowiem krotochwilę, w której
Może pomocną mi być wasza zręczność.
Pan pewien słyszeć was dzisiaj powinien;
Lękam się jednak, czy się powściągniecie,
Gdyż może on się zachować przedziwnie –
Nie słyszał bowiem dotąd żadnej sztuki –
Jeśli się dacie ponieść wesołości,
Może obrazić się, gdyż, jak już rzekłem,
Wprawi go śmiechu nadmiar w rozdrażnienie.
Pierwszy Aktor
Nie trwóż się, panie. Władamy nad sobą;
Niechaj wyczynia, jakie chce, błazeństwa.
Pan
Wprowadź ich, chłopcze, do izby przy kuchni
I ugość wszystkich serdecznie, a niechaj
Na niczym u mnie żadnemu nie zbywa.
Wychodzi Sługa z Aktorami.
Ty idź do pazia mego, Bartłomieja,
Nakaż mu, aby się przebrał za damę,
I do komnaty pijaka go wprowadź,
Cześć okazując mu i zwąc go panią.
Powiedz mu, jeśli chce mą przyjaźń zdobyć,
Niech zachowanie jego będzie takie
Jak dam szlachetnych wobec ich małżonków.
Niech postępuje tak z owym pijakiem:
Ma się do niego cicho i łagodnie
Zwrócić – z pokłonem głębokim – w te słowa:
„Jakie rozkazy ma wasza czcigodność
Dla swej pokornej małżonki, by mogła
Miłość okazać swą i posłuszeństwo?”.
Później – w ramiona wziąwszy go i kusząc
Pocałunkami, a skłoniwszy głowę
Na pierś pijaka – każ mu, niech łzy roni
Z nadmiaru szczęścia na widok małżonka,
Który do zdrowia wrócił po czternastu
Latach choroby, gdy wierzył obłędnie,
Że jest jedynie nikczemnym żebrakiem.
Jeśli brak chłopcu niewieściej sprawności,
By na żądanie tryskać łez ulewą,
Cebula dobrze mu się w tym przysłuży,
Która ukryta starannie w chusteczce
Zmusi oporne oko, by łzy lało.
Dopilnuj, niech się to stanie niezwłocznie,
I czekaj na me nowe polecenia.
Wychodzi Sługa.
Wiem, że ów chłopiec umie naśladować
Wdzięk, głos, chód, sposób bycia wielkiej damy.
Pragnę usłyszeć go, gdy swym małżonkiem
Nazwie pijaka, i ujrzeć mych ludzi,
Gdy powstrzymują się z trudem od śmiechu
Podczas składania hołdu prostakowi.
Muszę wejść, aby pokierować nimi;
Moja obecność niech narzuci wodze
Ich wesołości, by zbytnio nie wzrosła.
Wychodzą.
Sypialnia w domu Pana.
Widoczny w górze pijak UKRADEK i Słudzy z szatami, miednicą, dzbankiem i innymi przyborami.
Jest także PAN.
Ukradek
Na miłość boską, dzbanuszek piwa.
Pierwszy Sługa
Czy pragniesz, panie nasz, wychylić puchar hiszpańskiego wina?
Drugi Sługa
Czy wasza czcigodność pragnie skosztować zimnego mięsiwa?
Trzeci Sługa
Jakie szaty włoży dziś wasza czcigodność?
Ukradek
Jestem Krzysztofem Ukradkiem; nie zwijcie mnie czcigodnością ani waszym panem. W życiu nie piłem hiszpańskiego wina, a jeśli chcecie mi dać zimnego mięsiwa, dajcie mi solonej wołowiny; i nie pytajcie nigdy, jakie szaty będę nosił; bo nie mam więcej kaftanów niż grzbietów, więcej pończoch niż nóg i więcej butów niż stóp – a czasem mam więcej stóp niż butów, lub takie buty, z których palce wyglądają.
Pan
Niech Niebo sprawi, by zniknął twój obłęd,
Wasza czcigodność! O, że tak potężny
Człowiek, takiego rodu, takich włości
I czcią tak wielką zewsząd otoczony,
Jest opętany przez tak złego ducha!
Ukradek
Co? Chcecie uczynić ze mnie szaleńca? Czy nie jestem Krzysztofem Ukradkiem, synem starego Ukradka z Burtonheath; z rodu kramarzem, z wykształcenia zgrzeblarzem; z przemienienia niedźwiednikiem; a dziś z profesji druciarzem? Spytajcie Marianny Hacket, grubej szynkarki z Wincot, czy mnie nie zna. Jeśli nie powie wam, że wiszę u niej na czternaście pensów za samo tylko piwo, niechaj zawisnę jako największy łotr i łgarz w całym Chrześcijaństwie. Co?! Nie jestem przecież szalony. Oto –
Pierwszy Sługa
Oto przyczyna cierpień twej małżonki!
Drugi Sługa
Oto przyczyna smutku twych służących!
Pan
Dlatego krewni twoi wymijają
Dom ten z daleka. Trwoży ich twój obłęd.
Szlachetny panie, wspomnij twój ród wielki,
Każ dawnym myślom powrócić z wygnania
I odpędź próżne, nikczemne złudzenia.
Spójrz na służących twych, stojących wokół;
Każdy z nich czeka na twoje skinienie.
Muzyki pragniesz? Słuchaj, gra Apollo,
Muzyka.
A w klatkach śpiewa dwadzieścia słowików.
Chcesz usnąć może? Mamy tu posłanie
Miększe i słodsze niż rozkoszne łoże
Umyślnie słane dla Semiramidy.
Pragniesz przechadzki? Wymościmy ziemię.
Może przejażdżki? Osiodłamy konie;
Rzędy lśnić będą od pereł i złota.
Pragniesz na łowy wyruszyć z sokołem?
Sokoły twoje wzbiją się wysoko,
Ponad skowronki poranne. Chcesz łowów?
Głos twojej sfory sięgnie pod niebiosa
I z głębi ziemi wydrze głośne echo.
Pierwszy Sługa
Chcesz ruszyć z psami? Charty twe są szybsze
Niźli jelenie, zwinniejsze niż sarny.
Drugi Sługa
Rozmiłowany jesteś w malowidłach?
Wniesiemy obraz, który Adonisa
Przedstawia: stoi nad brzegiem potoku,
Nie widząc skrytej wśród traw Afrodyty;
Tchnienie jej zdaje się poruszać trawy,
Choć to wiatr tylko pośród nich swawoli.
Pan
Io ukażemy ci, jeszcze dziewicą,
I jak podstępem była zaskoczona;
Namalowane wszystko, a jak żywe!
Trzeci Sługa
Lub Dafne, która przez gąszcz cierni biegnie,
I mógłbyś przysiąc, że krew z nóg jej tryska,
A na ten widok łka smutny Apollo;
Tak zręcznie krew i łzy te nakreślono.
Pan
Ty jesteś panem; niczym, tylko panem,
Masz panią, która przerasta pięknością
Wszystkie niewiasty na tym marnym świecie.
Pierwszy Sługa
Póki łzy, które wylała nad tobą,
Nie przeorały złośliwie jej lica,
Była stworzeniem najpiękniejszym w świecie,
Lecz nadal inne jej nie przewyższają.
Ukradek
Jestem więc panem? I mam taką panią?
Czy śnię? Czy może śniłem do tej chwili?
Nie, nie śnię: widzę, słyszę, mówię, wdycham
Przyjemne wonie, czuję miękką pościel. –
Na moje życie! A więc jestem panem,
A nie druciarzem Krzysztofem Ukradkiem.
No cóż, ukażcie panią naszym oczom,
I jeszcze jeden mały dzbanek piwa.
Drugi Sługa
Czy wasza miłość pragnie umyć ręce?
Słudzy podchodzą z dzbankiem, miednicą i ręcznikiem.
O, cóż za szczęście, ów powrót twych zmysłów!
O, że ponownie poznałeś sam siebie!
Przez lat piętnaście leżałeś w uśpieniu,
A choć budziłeś się, sen nie ustawał.
Ukradek
Przez lat piętnaście! A to dobra drzemka!
I przez ten cały czas nie rzekłem słowa?
Pierwszy Sługa
Wiele słów, panie; bez żadnego związku.
Choć spoczywałeś w tej ślicznej komnacie,
Sądziłeś, że cię za drzwi wypędzono,
I odgrażałeś się jakiejś szynkarce,
Mówiąc, że pozwiesz ją przed sąd dziedzica,
Gdyż piwo w kubkach glinianych podaje,
A nie w kwaterkach znaczonych uczciwie;
Czasem Cicely Hacket przyzywałeś.
Ukradek
Tak, to służąca pani tej oberży.
Trzeci Sługa
Nie znasz służącej tej ani oberży.
Ani też ludzi, których wspominałeś –
Piotra Murawy, Stefana Ukradka,
Starego Jana Moczymordy z Greete,
Henryka Osta i dwudziestu innych
Nieznanych, których nikt z ludzi nie widział.
Ukradek
Cóż, dzięki Bogu za me wyzdrowienie!
Wszyscy
Amen.
Ukradek
Dzięki wam wszystkim; nie stracicie na tym.
Wchodzi PAŹ jako Dama, wraz ze Służbą.
Paź
Jak zdrowie mego szlachetnego pana?
Ukradek
Dobrze, na Boga, bo jest tu wesoło.
Gdzie moja żona?
Paź
Tutaj, szlachetny panie. Co jej każesz?
Ukradek
Jesteś mą żoną, a nie zwiesz mnie mężem?
Ludzie niech mówią „pan”, a ty „mój stary”.
Paź
Pan i małżonek mój, pan i małżonek.
A ja małżonką twą najposłuszniejszą.
Ukradek
Wiem o tym dobrze. – Jak mam ją nazywać?
Pan
Madame.
Ukradek
Alicja Madame czy Joanna Madame?
Pan
Madame; panowie tak zwą swe małżonki.
Ukradek
Madame małżonko, mówią mi, że śniłem
I spałem przez lat piętnaście lub więcej.
Paź
Tak; a wydają mi się trzydziestoma,
Gdyż nie zaznałam wówczas twego łoża.
Ukradek
To długo. – Słudzy, chcę być sam z nią tutaj.
Rozbierz się, madame, i kładź się do łoża.
Paź
Panie po trzykroć szlachetny, upraszam,
Bądź wstrzemięźliwy jeszcze przez dwie noce,
Lub chociaż dzisiaj do zachodu słońca;
Lekarze twoi stwierdzili z naciskiem,
Że jeśli dawna słabość ma nie wrócić,
Łoża twojego powinnam unikać.
Wierzę, że wstrzymasz się, gdyż tak rzecz stoi.
Ukradek
Tak, tak rzecz stoi, że ledwie wytrzymam. Ale za nic nie chciałbym znowu zapaść w ten mój sen. Wytrzymam więc, na przekór ciału i krwi.
Wchodzi GONIEC.
Goniec
Aktorzy waszej wysokości, słysząc
O wyzdrowieniu twym, przybyli tutaj,
Aby odegrać wesołą komedię.
Lekarze twoi mówią, że to słuszne,
Gdyż zbytni smutek krew twoją ostudził,
A melancholia jest matką obłędu.
Wierzę, że dobrze to wpłynie na ciebie,
Jeśli usłyszysz sztukę i wypełnisz
Umysł weselem krotochwili, która
Odpędza smutki i przedłuża życie.
Ukradek
Matko Boża, uczynię to; niech ją odegrają. Czy to komedia, jasełka, czy linoskoczkowie?
Paź
Nie, panie, rzecz ta lepiej ucho pieści.
Ukradek
Co! Ucho pieści?
Paź
Rodzaj opowieści.
Ukradek
Cóż, obejrzymy ją. – Pójdź, madame małżonko, siądź u mego boku i niech świat płynie, młodość nie powraca.
Padwa. Plac.
Głos trąb. Wchodzą LUCENTIO i jego człowiek TRANIO.
Lucentio
Tranio, jeżeli moja chęć przemożna
Ujrzenia pięknej Padwy, matki nauk,
Dała mi przybyć do żyznej Lombardii,
Która jest wielkiej Italii ogrodem;
A uzbroiła mnie miłość ojcowska
I twa obecność, najwierniejszy sługo,
Tak że niczego mi tu nie zabraknie;
Wytchnijmy nieco i przemyślmy dobrze,
Jak mam studiować sztuki wyzwolone.
Znana z powagi swych obywateli
Piza zrodziła mnie i mego ojca,
Kupca, znanego w całym niemal świecie
Vincentia, gałąź rodu Bentivolich.
Lucentio, jego syn, wzrósł we Florencji
I winien spełnić najlepsze nadzieje
W nim pokładane, aby swą fortunę
Najcnotliwszymi czynami ozdobić.
Dlatego, Tranio, zacznę tu studiować
Cnotę i tę część filozofii, która
Mówi o cnocie jako źródle szczęścia.
Co myślisz o tym? Porzuciłem Pizę
I tu do Padwy przybyłem jak człowiek,
Który odchodzi od płytkiej kałuży,
Aby pragnienie ugasić w głębinie.
Tranio
Mi perdonato2, mój najmilszy panie;
Jednaki mamy pogląd o tych sprawach.
Cieszy mnie, że trwasz przy swoim zamiarze
Ssania słodyczy z filozofii słodkiej.
Lecz, dobry panie, podziwiając cnotę
I dyscyplinę moralną, nie bądźmy
Ani zbyt tępi, ni zbyt ostrzy, błagam;
Nie czcijmy myśli Arystotelesa
Tak, jakby byle kim był sam Owidiusz.
Logikę zgłębiaj pośród swych znajomych,
Pięknej wymowy niech uczą rozmowy,
Niechaj poezja i muzyka rzeźwi.
Matematyczne i metafizyczne
Studia twe niechaj będą zgodne z chęcią.
Nie będzie zysku, gdzie nie ma radości.
I by rzec krótko, studiuj to, co lubisz.
Lucentio
Bóg zapłać, Tranio, mądrze mi doradzasz.
Gdyby Biondello też był już na brzegu,
Od razu można byłoby rozpocząć:
Mając mieszkanie stosowne, by gościć
Takich przyjaciół, jakich znajdę w Padwie.
Zaczekaj chwilę, cóż to za kompania?
Tranio
Na powitanie wyszli ku nam, panie.
Wchodzą BAPTISTA z dwiema swymi córkami KATARZYNĄ i BIANKĄ; pantalone GREMIO i HORTENSIO, starający się o Biankę. Lucentio i Tranio usuwają się na stronę.
Baptista
Panowie, dość już tego nalegania.
Postanowienia mego nie odmienię;
Znacie je: młodszej mej córki nie wydam,
Póki dla starszej nie będę miał męża.
Ten, który kocha moją Katarzynę,
Może się do niej zalecać do woli,
Gdyż znam was obu i wielce miłuję.
Gremio
Zalecać? Zatłuc! Zbyt szorstka jest dla mnie. –
Hej tam, Hortensio! Nie trzeba ci żony?
Katarzyna
Do Baptisty.
Pytam cię, panie, czy zgodnie z twą wolą
Mam pośmiewiskiem zostać tych kamratów?
Hortensio
Kamratów, panno? Co chciałaś powiedzieć?
Nie twych kamratów, gdy nie złagodniejesz.
Katarzyna
Nie trwóż się o to tak bardzo, mój panie.
Pół drogi brak ci jeszcze do jej serca.
Gdybyś ją przeszedł, nie ma wątpliwości,
Że łeb uczesze ci trójnogim stołkiem,
W twarz zamaluje i zrobi matołkiem.
Hortensio
Od takich diabłów zbaw nas, Panie Boże!
Gremio
Mnie także, Panie Boże!
Tranio
Na stronie, do Lucentia.
Słuchaj, panie! A to ci heca niesłychana.
Czy taka jest uparta, czy tak obłąkana?
Lucentio
W milczeniu drugiej dostrzegam stateczność
Duszy dziewczęcej i łagodną grzeczność.
Cicho, Tranio!
Tranio
Na stronie, do Lucentia.
Dobrze mówisz, panie; milcz i wypełnij oczy tym widokiem.
Baptista
Panowie, aby potwierdzić uczynkiem
Me słowa – Bianko, proszę, wejdź do domu.
Niechaj nie martwi cię to, dobra Bianko,
Bo kochać będę cię nie mniej, córeczko.
Katarzyna
Śliczne maleństwo! Aby pojęła, wsadź jej głęboko palec w oko!
Bianka
Cieszysz się z tego, co mnie smuci, siostro. –
Panie, z pokorą wypełnię twą wolę.
Towarzyszami mymi będą odtąd
Me instrumenty i książki; w nich znajdę
Pociechę podczas ćwiczeń w samotności.
Lucentio
Na stronie, do Trania.
Posłuchaj, Tranio! To Minerwa mówi!
Hortensio
Signior Baptisto, po cóż te dziwactwa?
Szkoda, że nasza dobra wola sprawia
Cierpienia Biance.
Gremio
Czy pragniesz ją zamknąć,
Signior Baptisto, w miejsce tej diablicy,
Pragnąc ukarać za zły język tamtej?
Baptista
Skończcie, panowie; tak postanowiłem –
Wyjdź, Bianko, –
Wychodzi Bianka.
Wiedząc, że wiele znajduje radości
W śpiewie, poezji, grze na instrumentach,
Nauczycieli będę trzymał w domu
Godnych, by młodość jej mogli wzbogacić.
Gdybyś, Hortensio, lub ty, signior Gremio,
Znali takiego, przyślijcie go tutaj;
Stosowny człowiek pozna moją szczodrość;
Nie chcę oszczędzać na ogładzie dzieci.
Więc bądźcie zdrowi. – Możesz, Katarzyno,
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Właśc. en pocas pallabras – krótko mówiąc (hiszp.) [wróć]
2. Proszę mi wybaczyć (wł.) [wróć]