Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwudziestowieczne totalitaryzmy – komunizm i faszyzm – doprowadziły do śmierci milionów ludzi. Mimo tego przyciągały one do siebie wyznawców, uwiedzionych wizjami, które za nimi stały. Mateusz Kuryła w swoim eseju pokazuje, czym intelektualistów na całym świecie skusiły totalne ideologie.
Choć obydwie idee były sobie wrogie i znajdowały się na skrajach politycznej sceny, wiele je też łączyło. Opierały się bowiem na masach skupionych wokół przywódców, popierały przemoc i radykalną przemianę otaczającej rzeczywistości. Były też odpowiedzią na nowoczesność, która niszczyła „stary” świat. Totalna ideologia była ucieczką i oparciem, tworzyła jednak wiele pułapek, w które wpadali jej wyznawcy.
Komunizm, stworzony z robotniczego buntu, pod maską wyzwolenia ludu krył radykalizm „zawodowych rewolucjonistów”, którzy stworzyli i wzmacniali nowe imperium: Związek Radziecki. Choć w pewnym momencie był bardzo żywotny, zgnił wraz z blokiem wschodnim, jako martwa ideologia w którą nie wierzyła większość członków partii. W przeciwieństwie do niego, faszyzm i nazizm zniszczyła klęska Hitlera w II wojnie światowej. Bunt przeciwko Oświeceniu oraz pochwała czynu i siły doprowadziły do największej hekatomby w dziejach ludzkości, której skutki wciąż odczuwamy.
„Powaby totalitaryzmu” to rozumiejąca analiza okoliczności, w których narodziły się totalitarne ideologie oraz intelektualna historia ich rozwoju i upadku, aż do denazyfikacji i dekomunizacji. Autor pokazuje, w jaki sposób uwiodły one masy przypominając tym samym, jak groźnym zjawiskiem były.
Mateusz Kuryła – z wykształcenia filolog angielski, z zamiłowania historyk. Interesuje się historią idei i życia intelektualnego „późnej nowoczesności”, w szczególności w czasach Polski Ludowej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 113
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W 2017 roku minęło dokładnie sto lat od jednego z najważniejszych wydarzeń w historii XX wieku – rewolucji październikowej, która w relatywnie biednym i zacofanym kraju zapoczątkowała bezprecedensowy eksperyment „emancypacji człowieka” i „skoku do królestwa wolności”. Z kolei w 2019 roku będziemy obchodzili stulecie publikacji dokumentu mało znanego, lecz sygnalizującego pojawienie się ruchu politycznego, którego spuścizna odbijała się echem przez następne dziesiątki lat – chodzi tu oczywiście o faszystów i ich Manifest – Il manifesto deifasci italiani di combattimento. W tym samym roku powstała Niemiecka Partia Robotnicza, już rok później przemianowana na Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników (NSDAP) – przyszła sojuszniczka włoskich faszystów, która miała zresztą zyskać o wiele większą (i o wiele gorszą) sławę. Nie będzie więc chyba fałszem stwierdzenie, że na lata 2017–2020, w których obecnie żyjemy, przypada okrągłe sto lat od narodzin totalitaryzmów – zarówno w sferze teoretycznej (faszyzm i nazizm), jak i praktycznej (komunizm).
Radziecki znaczek pocztowy upamiętniający rocznicę rewolucji październikowej.
Tego rodzaju okrągłe rocznice, do których historycy mają wielką słabość, nie mają oczywiście zasadniczo znaczenia – poza symbolicznym. Są rodzajem pretekstu, by sprawy dawno minione chociaż na krótką chwilę wróciły na świecznik, i zmuszają do refleksji oraz odświeżenia dotychczasowych analiz oraz interpretacji. W przypadku stulecia narodzin totalitaryzmów taka refleksja wydaje się jednak wyjątkowo na miejscu, z co najmniej trzech powodów. Pierwszym z nich jest waga opisywanych zjawisk – zwłaszcza jeśli mierzyć ją liczbą straconych żyć ludzkich. Drugim – ich coraz mniej zrozumiały dla współczesnych charakter, wynikający z przemian cywilizacyjnych oraz mentalnościowych. W końcu trzecim – ich aktualność, szczególnie że żyjemy w czasach, kiedy dotychczasowy model demokracji liberalnej znalazł się w kryzysie i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy nie zostanie on zastąpiony (albo chociaż skorygowany) przez inne modele ustrojowe. Jakkolwiek powrót do idei komunistycznych czy faszystowskich w ich oryginalnej formie wydaje się niemożliwym, to nie można wykluczyć, że pewne elementy tych ideologii mogą powracać w zmienionych postaciach. Znajomość historii i pamięć o niej mogą nam pomóc tego uniknąć (nawet jeśli nie stanowią żadnej gwarancji dla słuszności naszych osądów na temat współczesności oraz przyszłości).
Książka ta nie pretenduje do miana monograficznego opracowania historii intelektualnej komunizmu oraz faszyzmu – ani w sferze teoretyczno-filozoficznej, ani w praktyczno-politycznej. Jest ona raczej esejem popularnonaukowym dążącym do rekonstrukcji intelektualnych korzeni obydwu ruchów totalitarnych, a także przedstawienia sposobów, w jakie totalitarne utopie były postrzegane przez ich sympatyków (w tym przede wszystkim intelektualistów). Dążę więc do naszkicowania pewnych struktur światopoglądowych, ujętych w wymiarze historycznym, wraz z ich przemianami. Choć punktem wyjścia są w znacznej mierze losy intelektualistów, to nie analizuję ich konkretnych życiorysów, a traktuję je raczej jako egzemplifikacje klimatu intelektualnego epoki. Dlatego też kładę nacisk na to, co było wspólne dla struktur światopoglądowych, w znacznej mierze pomijając te elementy, które wyróżniały każdą z nich. Czyni to przedstawioną tutaj historię do pewnego stopnia uproszczonym konstruktem teoretycznym, dzięki czemu możliwe jest jednak bardziej syntetyczne i całościowe spojrzenie na historię totalitaryzmów. Używając popularnej metafory – mniej jest tutaj analizy konkretnych drzew, po to aby można się było skoncentrować na widoku całego lasu.
Sam wybór tematu oraz tytułu książki budzi pytanie odnośnie do wzajemnych relacji komunizmu oraz faszyzmu (a także faszyzmu i nazizmu – o czym mowa na początku drugiego z esejów). Czy bolszewizm był „bratem bliźniakiem” faszyzmu, czy też jego antytezą? Jakkolwiek niemożliwym jest tutaj naświetlenie całości tej niezwykle złożonej tematyki, to warto na samym wstępie odnieść się krytycznie do dwóch najbardziej skrajnych stanowisk.
Przez długie dekady dominującą tendencją było przeciwstawianie sobie komunizmu oraz faszyzmu, co czynili zresztą ochoczo adherenci obydwu ideologii. W ujęciu marksistowskim faszyzm był wcieleniem zła i reakcji, stanowiącym dokładne przeciwieństwo racjonalistycznego i humanistycznego komunizmu. Jeśli coś było w realnie tworzonym komunizmie złe, to wynikało raczej z wypaczenia słusznych idei niż z defektu ich samych. Takie podejście jest obecnie niemożliwe do utrzymania, bardzo wyraźnie bowiem widać wspólny totalitarny kościec komunizmu oraz faszyzmu. Obydwie ideologie dążyły do rewolucji i zniszczenia dotychczas istniejącego świata oraz wprowadzenia na jego miejsce nowego, utopijnego systemu, który realizowałby nareszcie gatunkowe/rasowe potencje człowieka, uosabiane przez nową władzę polityczną. Doprowadziłoby to do stworzenia nowego modelu człowieka, który nie tylko byłby bezwzględnie posłuszny wobec tej władzy, ale poprzez zmasowaną indoktrynację miałby te idee w pełni zinternalizować i władzę szczerze pokochać. W centrum totalitaryzmu znajduje się zniesienie podziału na sferę publiczną oraz prywatną poprzez wchłonięcie tej drugiej przez pierwszą – i tutaj komunizm oraz faszyzm były ze sobą w pełni zgodne. Cel uświęca wszelkie środki i obie ideologie korzystały z podobnego instrumentarium, do którego należały: cenzura, dyktatura monopartyjna, system obozów koncentracyjnych, morderstwa polityczne i bezgraniczne szafowanie życiem ludzkim. Obie idee były nade wszystko wytworem nowoczesnej, industrialnej cywilizacji Zachodu wraz z jej racjonalizmem i biurokratyzacją (nawet jeśli komunizm miał w praktyce realizować się w krajach wobec Europy peryferyjnych i gospodarczo zacofanych), co czyniło totalitaryzm systemem nowym i bezprecedensowym w historii ludzkości.
Równie nieprawdziwa jest jednak także druga skrajność, stawiająca między komunizmem i faszyzmem znak równości. Różnice między tymi dwiema ideologiami oraz systemami można ująć w paru punktach. Po pierwsze, komunizm stawiał sobie zasadniczo inny cel końcowy niż faszyzm i odnosił się do innych haseł, wartości oraz tradycji intelektualnych. Choć z dzisiejszego punktu widzenia może się to wydawać błahostką (w końcu czym się różni milion zabitych w imię szczytnych haseł od miliona zabitych w imię haseł podłych?), to z historycznego punktu widzenia jest to kwestia kluczowa, determinująca działania głównych aktorów tych zdarzeń. Możemy podać sporo nazwisk osób omamionych i oczarowanych przez komunizm, który odwoływał się do haseł wolnościowych i oświeceniowych, gdy tymczasem zaangażowanie w faszyzm było zawsze połączone ze świadomością jego brutalnej i zbrodniczej istoty. Komuniści akceptowali przemoc jako jedyną drogę do likwidacji wszelkiej przemocy w przyszłości – faszyści afirmowali przemoc samą w sobie. Jeśli więc chcemy koniecznie oskarżyć komunizującą inteligencję, to adekwatnym zarzutem dla części z niej byłaby „naiwność” – kategoria, która do faszyzmu nijak się nie odnosi.
Po drugie, obydwa totalitaryzmy zasadniczo różniły się jeśli chodzi o politykę ekonomiczną. Owszem, oba praktykowały gospodarkę etatystyczną, niewiele nam to jednak mówi, bowiem w omawianym okresie zwolennikami etatyzmu byli niemalże wszyscy – nawet znaczna część liberałów i konserwatystów. Etatyzmy te różniły się jednak zasadniczo i głęboko – komunizm dążył do totalnego przekształcenia struktury społecznej i wywłaszczenia posiadaczy z ich majątków, kiedy tymczasem w faszyzmie i nazizmie poszczególne szczeble drabiny społecznej pozostały z grubsza bez zmian, oczywiście o tyle, o ile właściciel nie był Żydem i był posłuszny nowej władzy. W faszyzmie bogaci pozostali bogaci, a biedni byli wciąż gorzej od nich sytuowani, w przeciwieństwie do komunizmu, gdzie dokonano całkowitej redystrybucji bogactwa (czy też częściej – biedy) w społeczeństwie.
W końcu, po trzecie – komunizm posiadał o wiele silniejsze zakorzenienie w kulturze europejskiej, w jego obrębie toczyły się naprawdę wartościowe debaty intelektualne (przynajmniej do czasu) i wykształciła się swoista intelektualna ortodoksja. Faszyzm był ruchem o wiele bardziej efemerycznym, przejściowym i intelektualnie miałkim – choć nie aż tak miałkim, jak się niekiedy przypuszcza, a spora część idei, które proponował (jak np. antysemityzm, eugenika, kolonializm), posiadała swoje antecedencje w kulturze europejskiej. Mimo to do dzieł Adolfa Hitlera czy Alfreda Rosenberga nikt nigdy nie podchodził tak jak do Kapitału Karola Marksa, a ideologia była w faszyzmie czymś o wiele bardziej eklektycznym i płynnym, służącym zazwyczaj tylko za pretekst dla realnej polityki.
Schemat spektrum poglądów politycznych, pokazujący jednocześnie przeciwstawność, jak i bliskość poglądów faszystowskich i komunistycznych (aut. Schuhpuppe).
Zgodnie ze znanym francuskim przysłowiem: Les extrêmes se touchent – skrajności się stykają. Wydaje się to prawdą w odniesieniu do komunizmu i faszyzmu, które będąc ideami skrajnie od siebie różnymi, stykały się ze sobą wielokrotnie w swej niechęci do liberalizmu oraz w totalitarnej praktyce politycznej. Nie było przypadkiem, iż dawni sympatycy skrajnej prawicy (w Polsce np. Jerzy Putrament, a na Zachodzie m.in. Jacques Doriot) niejednokrotnie kierowali się później w stronę drugiego ekstremum, jakim był komunizm. W niczym nie unieważniało to jednak zasadniczego podziału między dwoma totalitaryzmami i wynikającej stąd ich śmiertelnej wrogości.
***
Na książkę tę składają się (poza wstępem i zakończeniem) dwa oddzielne eseje, które były publikowane wcześniej na portalu Histmag.org w paru częściach. W tej wersji zostały one jednak poprawione oraz znacząco rozszerzone, co wynika m.in. z charakteru publikacji książkowej, wolnej od ograniczeń, jakim podlega artykuł na portalu.
Za pomoc chciałbym podziękować profesorom Marcinowi Zarembie oraz Marcinowi Kuli, a także redaktorowi Histmag.org – Tomaszowi Leszkowiczowi. Ewentualne błędy obciążają oczywiście tylko i wyłącznie autora.
Znane powiedzenie mówi, że za największymi zbrodniami stoją największe idee. I rzeczywiście – patrząc na nowoczesną historię Europy, szczególnie w XX wieku, próżno doszukiwać się masowych eksterminacji w imię niepewności, pluralizmu czy relatywizmu. Im więcej przelanej krwi, tym bardziej wzniosłe i chwytające za serce hasła, im większy terror, tym bardziej niezachwiana wiara w słuszność stojących za nimi dogmatów. Paradoksalnie, głośno obwołana przez Nietzschego śmierć Boga nie oznaczała wcale śmierci myślenia dogmatycznego, opartego na religijnej wręcz egzaltacji. Kasta kapłanów najpotężniejszej z tych „religii” miała wkrótce na prawie sto lat dojść do władzy w Rosji.
Skala zbrodni komunizmu – dziesiątki milionów zagłodzonych w ZSRR czy Chinach Mao Zedonga, tysiące albo setki ofiar terroru politycznego w Polsce, Rumunii czy Korei Północnej – świadczą dobitnie o doniosłości idei, która stała za tymi zbrodniami. Nie były to bowiem zbrodnie na starą, przednowoczesną modłę: spontaniczne wybuchy agresji międzyplemiennej, pogromy i lincze albo represje wobec wrogów wojennych. Były to wyrachowane, biurokratycznie zaplanowane wielkie projekty, które miały służyć „ruszeniu z posad bryły świata” i ucieleśnieniu wizji powszechnie panującego racjonalnego ładu. Tylko tak doniosły cel mógł usprawiedliwiać „przejściowe” problemy w postaci niezliczonych ofiar ludzkich.
Wygłodzone dzieci w czasie wielkiego głodu na Ukrainie, 1933 r.
Ten nowy, wspaniały świat byłby światem, w którym zostałaby zniesiona wszelka wymiana rynkowa, instytucja pieniądza oraz własność prywatna, te bowiem sprawiają, że człowiek traci kontrolę nad swoimi własnymi wytworami i staje się niewolnikiem świata rzeczy. W komunizmie człowiek realizowałby swoją istotę gatunkową (Gattungswesen), to znaczy miałby pełną kontrolę nad całokształtem życia społecznego i ekonomicznego poprzez wspólne z innymi ludźmi planowanie i zarządzanie światem rzeczy. Zniknęłyby wszelkie podziały i konflikty, a ludzie zaczęliby świadomie tworzyć historię, zamiast być jej biernymi pionkami. Czy oznaczałoby to nudną utopię, w której „wszyscy żyliby długo i szczęśliwie”, czy też w komunizmie pojawiłyby się nowe problemy i spory, tyle że teraz ludzie nareszcie mieliby warunki, aby swobodnie i kreatywnie się nimi zajmować, codziennie się przez to rozwijając i realizując? Czy komunizm miał być końcem historii, czy też początkiem jej najbardziej ekscytującej fazy? Obie interpretacje pojawiały się często, lecz dylemat ten nie został nigdy rozwiązany.
Wbrew pozorom, komunizm nie sprowadzał się tylko do rosyjskiego imperializmu i zamiłowania do ucisku oraz represji, zasługuje on więc na dogłębne studiowanie i zrozumienie nie tylko od strony politycznej, ale także od intelektualnej. Oznacza to, że musimy postarać się zrozumieć intencje, odgadnąć motywy, uczucia i perspektywy osób, które śmiało popierały komunistyczny projekt. A nie była to tylko grupka pomyleńców i szaleńców – szeroko rozumiane koncepcje „radykalnej lewicy” stanowiły trzon myśli intelektualnej XIX i XX wieku i porwały za sobą potężne rzesze wybitnych myślicieli i intelektualistów. Wielu z nich nie sposób nazwać osobami głupimi, a trafiały się przecież także wielkie umysły oraz geniusze. Jak niedługo się przekonamy, mieli oni potężne przesłanki do tego, aby opowiedzieć się po stronie postępu i zaryzykować.
Nie wystarczą nam więc suche liczby i faktografia. Dla zrozumienia historii ostatnich dwóch stuleci absolutnie niezbędna jest znajomość klimatu umysłowego tego okresu, sposobu, w jaki znani komuniści albo fellow travelers patrzyli na świat, oraz świadomość, dlaczego czynili to w taki, a nie inny sposób. Jeśli tego nie zrozumiemy, to horrendalne zbrodnie XX wieku będą się nam wydawać aberracją, niezrozumiałą abstrakcją i dziełem niespełna rozumu szaleńców. Abyśmy mogli tego właśnie uniknąć, powstają „historie intelektualne”, tak często atakowane za „sympatie wobec zbrodniarzy”. Należy zaznaczyć – nie o sympatię tutaj chodzi, lecz o zrozumienie. Ale żeby zrozumieć, trzeba posiadać na samym początku odrobinę empatii – jest to warunek wstępny wszelkich dociekań.
Tego rodzaju spojrzenie wymaga odrzucenia tego, co Kazimierz Wyka nazwał „odmową ideowości”. Jerzy Szacki określił tę przypadłość jako polegającą na „negowaniu zdolności naszych przeciwników lub po prostu ludzi, których bardzo z jakichś powodów nie lubimy, do kierowania się pobudkami innymi niż podejrzane moralnie”. Innymi słowy – łatwo jest uznać, że komuniści byli po prostu złymi, niemoralnymi ludźmi, którzy próbowali się później wybielić poprzez udawanie, że zostali „uwiedzeni” przez komunizm. Owszem, cynizm i konformizm odgrywały niekiedy ważną rolę, uczciwość intelektualna wymaga jednak uznania, że przynajmniej jakaś część komunistów rzeczywiście działała w dobrej wierze. Za wyborem komunizmu stała nie tylko podłość, ale też pewne racje intelektualne i duchowe. Jak zaznacza Jerzy Szacki: „Mogły to być racje liche, niemniej jednak były”. Racjom tym przyjdzie nam przypatrzeć się bliżej.
Szukając początków idei komunizmu, można natknąć się na dwie ścierające się tendencje. Z jednej strony, za jego początek uznaje się rok 1848 oraz wydanie Manifestu Komunistycznego Marksa i Engelsa, a samą ideę uważa się za sztucznie stworzoną i wypreparowaną niczym w laboratorium. Kapitalizm był naturalnie i samowolnie rodzącym się mechanizmem, póki nie pojawił się wydumany „komunizm”, ideologiczny projekt dwóch niemieckich filozofów, mało popularny i siłą ludziom narzucany. Pomysł, jakoby komunizm narodził się w 1848 roku, jest nieprawdziwy chociażby z tego prostego powodu, że Marks zadeklarował solidarność z „komunistami” w roku 1843, a Engels nawet o rok wcześniej. Skoro Marks i Engels deklarowali się jako komuniści w początku lat 40., świadczy to dobitnie o tym, że sam komunizm wtedy istniał i był znany. Już w latach 30. organizacje komunistyczne działały we Francji, USA i Wielkiej Brytanii. Nawet zacofane politycznie Niemcy miały już wtedy swojego komunistycznego teoretyka, Wilhelma Weitlinga (który pierwsze swoje dzieło opublikował w 1838 roku). Fryderyk Engels nie tylko komunizmu nie wymyślił, ale sam był dopiero wprowadzany w jego arkana przez innego niemieckiego filozofa, a także pisarza i ideologa ruchu socjalistycznego – Mojżesza Hessa.
Karol Marks.
Druga tendencja zmierza w kierunku odwrotnym i doszukuje się początków komunizmu jeszcze w czasach antycznych i przednowoczesnych. Komunizm stanowić miał tak naprawdę odwieczną tendencję w rozwoju ludzkiej cywilizacji i był na ustach wielu wybitnych myślicieli. I tak oto pod symbolem sierpa i młota można postawić Platona, Spartakusa, Jezusa albo Thomasa More’a. To dopiero spuścizna intelektualna! Problem leży w tym, że przypisywanie nowoczesnych ideologii przednowoczesnym myślicielom stanowi kategoryczny i absolutnie niewybaczalny błąd historyczny. Stwierdzenie, że „Jezus był socjalistą” może i ujdzie jako hasło publicystyczne, ale nie ma szansy się obronić jako teza historyczna. Owszem, Jezus antycypował pewne hasła i wartości, które z perspektywy naszych czasów uznajemy za lewicowe i socjalistyczne – ale absolutnie pod żadnym względem nie myślał on w kategoriach „społeczeństwa klasowego” czy „redystrybucji dóbr”. Jest czymś zaszczytnym włączać Jezusa do dyskursu lewicy – ale wcale nie możemy być pewni, że sam by tego chciał. Jego postać może stanowić inspirację dla haseł proto-lewicowych, ale z pewnością nie mieści się w ramach historii komunizmu.
Nie ma jednego konkretnego momentu będącego początkiem komunizmu – ale możemy zarysować pewien przedział czasowy, w którym ten początek na pewno się mieści. Idee te zaczęły kiełkować w grupie francuskich myślicieli oświeceniowych: Paula d’Holbacha, Claude Adriena Helvétiusa, Étienne’a-Gabriela Morelly’ego oraz Gabriela Mably’ego. Poglądy tego środowiska miały przełomowe znaczenie – proponowali oni w pełni racjonalistyczne i ateistyczne systemy myślowe, które nie tylko oferowały metodę dla krytycznej analizy rzeczywistości, ale także wiarę w nieograniczone możliwości gatunku ludzkiego, który mógł wyciągnąć się sam z biedy, zacofania i zabobonu ku świetlistej drodze postępu i racjonalizmu. Sam Marks składał cześć i szacunek tym myślicielom, doceniając ich rolę w narodzinach nowoczesnego socjalizmu.
O czwórce wspomnianych filozofów warto napisać parę słów więcej także dlatego, że zostali całkowicie pominięci przez Leszka Kołakowskiego w jego klasycznych Głównych nurtach marksizmu. Zarówno d’Holbach, jak i Helvétius byli materialistycznymi oraz ateistycznymi monistami, którzy wierzyli, że istnieje jeden prawdziwy porządek kosmiczny, a ład społeczny powinien nade wszystko go naśladować. Jest tylko jedna droga do ludzkiego szczęścia, a polega ona na realizacji Natury wspólnej wszystkim ludziom (często też pisano o człowieku przez duże „C”). A w naturze ludzkiej leży jej społeczność, co oznacza, że jeden człowiek nie może być szczęśliwy bez szczęścia innych.
Z tej dwójki to d’Holbach był bardziej umiarkowany w swych poglądach, a uwagę jego zaprzątały nade wszystko kwestie moralności, które powinny zostać ugruntowane na twardym fundamencie materializmu, a nie mętnej „duchowości”. Był materialistycznym deterministą i zdeklarowanym wrogiem instytucji handlu, czym antycypował przyszłe poglądy marksistów. Jeszcze dalej idący w swym materializmie i ateizmie był Helvétius (zwany „ojcem utylitaryzmu”), który negował istnienie jakichkolwiek wrodzonych różnic między ludźmi – ludzie rodzą się w pełni równi, a ich przyszłe uzdolnienia to kwestia edukacji i wychowania. Myśl tę rozwijał w swoim dziele De l’Esprit (O umyśle), gdzie wychodząc od filozofii Johna Locke’a i jego stwierdzenia, iż cała nasza wiedza oraz wartości wychodzą od ludzkiego poznania zmysłowego, dowodził, że poprzez właściwą edukację można całkowicie dowolnie zmienić człowieka, a więc też niejako zaprogramować go na bycie dobrym obywatelem. W obrębie tak rozumianego „wychowania” mieściła się nie tylko edukacja szkolna, ale też całość otaczającej nas rzeczywistości społecznej, kształtowanej przez ustawodawstwo. Celem polityki jest więc czynienie ludzi cnotliwymi, a rząd winien dążyć do przekształcania ich w kierunku obiektywnie słusznym. Rolą intelektualisty jest bycie także prawodawcą, który będzie wychowywał nieoświeconych maluczkich oraz tworzył racjonalny nowy ład.
Opisana dwójka filozofów odegrała – poprzez swój materializm, ateizm, oświeceniową wiarę w człowieka i koncepcję wychowawczej roli intelektualistów – znaczącą rolę w narodzinach idei komunistycznej. Mimo to nie można ich jednak nazwać komunistami, nie mieli bowiem jeszcze wyklarowanej wizji przyszłego komunizmu. Mieli ją za to Mably oraz Morelly – przy czym ich wizje idealnego społeczeństwa znacznie się różniły. Mably’ego można określić mianem pesymisty, który nade wszystko ubolewał nad upadkiem człowieka, do czego przyczynił się egoizm znajdujący ujście w zgubnej instytucji własności prywatnej. Remedium na te ludzkie bolączki stanowić miał ustrój, który zrealizuje powszechną wspólnotę własności, a przede wszystkim doprowadzi do wytłumienia albo i likwidacji ludzkich pragnień oraz namiętności. Mably był piewcą ascetycznej cnoty, która miała być jedynym ratunkiem dla pogrążonej w grzechu ludzkości, a zaprowadzana byłaby przez państwo – jeśli trzeba, także przemocą. Gotowy był potępić wszelkie sztuki piękne oraz rzemiosło jako zasiewające ziarno pragnień i wynikających z nich nierówności.
Wizja Morelly’ego była bardziej optymistyczna, przede wszystkim dlatego, że nie był ascetą i doceniał rolę sztuki oraz artystycznej twórczości w ludzkim życiu. Źródło wszelkiego zła widział we własności prywatnej, będącej źródłem ludzkiej chciwości, którą określał mianem „powszechnej zarazy” i „powoli trawiącej gorączki”. Miała ona stanowić wypaczenie prawdziwej ludzkiej natury, którą należy przywrócić – być może za pomocą przejściowego „surowego” reżimu politycznego. Idealne społeczeństwo byłoby społeczeństwem w pełni planowym, gdzie skrzętnie obliczano by, ile dóbr trzeba wyprodukować i jak je potem dystrybuować. Podejmowano by decyzje, kto ma się zajmować którym działem nauki i sztuki oraz ile takich osób powinno być. Był to komunizm w najbardziej jak dotąd rozwiniętej formie.
***
Gracchus Babeuf.
Tak rodziły się podstawy teoretyczne komunizmu. Niezaprzeczalnym fundamentem politycznym była za to Wielka Rewolucja Francuska z 1789 roku. Powszechnie odwoływano się do jej spuścizny podczas rewolucji październikowej, którą szybko uznano za jej naturalną kontynuację. Kto był Robespierre’em, a kto Dantonem w roku 1917? Czy mogło dojść do Thermidora? To właśnie w trakcie rewolucji francuskiej możemy dostrzec znaczące, radykalnie lewicowe ruchy społeczne (takie jak Les Enragés – Wściekli, opowiadający się za dyktaturą plebsu) oraz pierwszy, który możemy uznać za „niemowlęco komunistyczny”: Sprzysiężenie Równych Françoisa Babeufa. Jest ono powszechnie uznawane za symboliczny początek nowoczesnych politycznych ruchów komunistycznych – jako zryw radykalnych jakobinów i wczesnych komunistów, miał swoje korzenie w ruchu sankiulockim oraz tradycji Robespierre’a i Saint-Justa. Babuwiści chcieli zaprowadzić powszechną równość przez zniesienie własności prywatnej oraz w pełni równy podział dóbr, a także identyczne zasady życia dla wszystkich. Opracowano dokładny plan przewrotu oraz szykowano się na tymczasowe sprawowanie władzy przez „awangardę” ruchu. Próba powstania była jednak nieudana i skończyła się przedwczesnymi aresztowaniami i gilotyną dla głównych jego prowodyrów. Wielka Rewolucja Francuska miała stać się momentem definiującym dla wszelkich radykalnych ruchów lewicowych i punktem odniesienia dla komunistów. To z niej komunistyczni myśliciele mieli wyciągać wnioski i czerpać przestrogi, planując przyszłą rewolucję proletariacką.
Równolegle rozgrywała się jednak druga rewolucja, znacząca dla naszego wywodu – wielka rewolucja przemysłowa po drugiej stronie kanału La Manche. Wielka Brytania stała się pierwszym krajem na świecie, który wyrwał się na dobre z maltuzjańskiego błędnego kręgu zacofania i którego gospodarka „wystrzeliła” w latach 1780–1800. Proces formowania się społeczeństwa burżuazyjno-kapitalistycznego trwał jeszcze do lat 40. XIX wieku, ale już w latach 30. pojawiła się wśród ówczesnych myślicieli czy artystów świadomość doniosłości dokonanych zmian i upadku „starego porządku”. Także zwykli ludzie, wykorzenieni ze swoich pierwotnych środowisk, zaczęli dostrzegać, że żyją już w nowym świecie, w którym miejsce starych bogów, tradycji i obrzędów zostało zajęte przez kult pieniądza, zysku i postępu. W tym okresie pojawia się świadomość istnienia gospodarki oraz społeczeństwa ery industrialnej oraz ich krytyka. To właśnie dekadę 1830–1840 możemy uznać za końcową fazę formowania się komunizmu w jego pierwotnej formie.
Rozmaite ruchy demokratyczne, lewicowe, radykalne, socjalistyczne, komunistyczne tamtych czasów były niebywale rozdrobnione i bywały niekiedy skrajnie utopijne. Rok 1848 miał oznaczać nie tyle narodziny nowej idei, co raczej uporządkowanie chaotycznych dotąd nurtów w jeden zunifikowany ruch. Odchyły od normy i herezje miały pojawiać się zawsze – ale Marksowi udało się opracować ortodoksję, z którą zasadniczo zgadzać się miały (chociaż na różne sposoby) wszystkie siły lewicy, socjalizmu i „postępu”.