Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Publikacja jest zapisem lekko przeredagowanych homilii, które ks. Krzysztof Porosło głosił w 2020 i 2021 roku na mszach roratnich w ramach działań Duszpasterstwa Akademickiego św. Anny w Krakowie. Książka może służyć wszystkim, którzy przez medytację czytań mszy roratnich chcieliby lepiej przeżyć Adwent i przygotowywać się na potrójne przyjście Pana: w liturgii, na końcu czasów i w świętach Bożego Narodzenia. Równocześnie może stać się ona inspiracją i pomocą dla duszpasterzy w przygotowaniu roratnich kazań.
Poganin, setnik, prosząc Jezusa o uzdrowienie swojego sługi, mówi: „Panie, powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie” (Mt 8,8). Można by sparafrazować tę prośbę słowami: „Panie, nie musisz robić nic więcej, nie musisz przychodzić do mojego domu, nie musisz mówić całego kazania. Powiedz tylko jedno słowo i to wystarczy”. Jezus spuentował postawę setnika słowami pełnymi zachwytu: „U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary”. Niech ten cykl kazań roratnich rozpali w każdym taką wiarę, jaką miał setnik. Naprawdę wystarczy jedno słowo Pana.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 115
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
wstęp
W wielu parafiach w czasie Adwentu, na mszach roratnich ku czci Najświętszej Maryi Panny, głosi się tematyczny cykl kazań. Czasami robi to jeden kaznodzieja przez cały okres, czasami wszyscy posługujący w parafii duszpasterze na zmianę głoszą te kazania. Czasami jest to cykl adresowany przede wszystkim do dzieci, czasami uwzględniający to, że w kościele jest zdecydowana przewaga dorosłych, którzy również potrzebują duchowego pokarmu, aby przygotować się do Bożego Narodzenia. Przy wszystkich plusach takiego systematycznego głoszenia kazań w ramach jednego tematu, prawie zawsze zupełnie zapomina się o Bożym słowie odczytanym w ramach liturgii słowa. Trochę wygląda to tak, że Pan kieruje do nas swoje słowo, a potem my, księża, mamy coś „ważniejszego” do powiedzenia, co często nawet pośrednio nie nawiązuje do usłyszanych w liturgii czytań. Medytacja nad mszalnymi czytaniami staje się wtedy „zadaniem domowym”, do odrobienia po powrocie z rorat do domu.
Aby nie ignorować słowa, które Pan do nas kieruje w czasie liturgii, a równocześnie wykorzystać cykliczność głoszenia, postanowiłem podczas mszy roratnich w Kolegiacie św. Anny w Krakowie w Adwencie 2020 oraz 2021 r. zrealizować cykl homilii zatytułowany „Powiedz tylko SŁOWO”. Nie został on stworzony na bazie spójności tematu, ale metody, tzn. na każdy dzień zostało wybrane jedno hebrajskie lub greckie słowo zaczerpnięte z czytań danego dnia – z lekcji lub Ewangelii – które zostało dokładnie przeanalizowane pod względem filologicznym, teologicznym i duchowym. Inspiracją dla takiej serii kazań okazała się sama liturgia słowa poniedziałku I tygodnia Adwentu, pierwszego dnia roratnich mszy. Czytamy wtedy perykopę ewangeliczną o uzdrowieniu sługi setnika (Mt 8,5–11). Poganin, setnik, prosząc Jezusa o uzdrowienie swojego sługi, mówi: „Panie, powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie”. Można by sparafrazować tę prośbę słowami: „Panie, nie musisz robić nic więcej, nie musisz przychodzić do mojego domu, nie musisz mówić całego kazania, nie musisz mi wszystkiego wyjaśniać. Powiedz tylko jedno słowo i to wystarczy. Nic więcej nie trzeba”. Jezus wtedy puentuje tę postawę i prośbę setnika słowami pełnymi zachwytu: „U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary”. Niech ten cykl kazań adwentowych rozpali w nas taką wiarę, jaką miał setnik. Naprawdę wystarczy jedno słowo Pana, nie potrzeba nic więcej, jak nakarmić się codziennie chociażby jednym Jego słowem. Oczywiście dla każdego z nas może to być inne słowo. Na potrzeby całego cyklu i tej książki subiektywnie wybieram jedno słowo na każdy dzień, przy którym zatrzymuję się, aby w ramach medytacji rozłożyć je na czynniki pierwsze. Rzecz w tym, żeby każdego dnia Adwentu usłyszeć chociaż jedno słowo dla siebie, chwycić się go, rozważać, medytować, wcielić w życie, pozwolić mu na to, aby mnie nawracało, przemieniało i uzdrawiało. Naprawdę wystarczy, żeby Pan powiedział nam tylko jedno słowo.
Niniejsza publikacja jest zapisem lekko przeredagowanych kazań, które głosiłem w 2020 i 2021 r. na mszach roratnich w ramach działań Duszpasterstwa Akademickiego św. Anny w Krakowie. Wygłoszone wtedy kazania skompletowały cykl na każdą możliwą konfigurację dni Adwentu. Z racji, że mszy ku czci Najświętszej Maryi Panny w Adwencie nie celebruje się w niedzielę, publikacja nie zawiera homilii niedzielnych. Można w niej znaleźć homilie na wszystkie dni powszednie trzech tygodni Adwentu (w trzecim tygodniu lekcjonarz mszalny przewiduje czytania od poniedziałku do piątku) oraz na dni drugiej części Adwentu od 17 do 24 grudnia (msza poranna). Dodatkowo zamieszczono homilię na Mszę uroczystości Niepokalanego Poczęcia Maryi na 8 grudnia. W książce zastosowano uproszczoną transliterację greki i hebrajskiego, przyjmując zasadę zapisu słów tak, jak się je wypowiada (np. w pracach naukowych zapisuje się hebrajskie słowo sûr, ja zaś stosuję transliterację cur). W ten sposób publikacja może służyć wszystkim wiernym, którzy przez medytację czytań mszalnych chcieliby lepiej przeżyć Adwent i przygotowywać się na potrójne przyjście Pana: w liturgii, na końcu czasów i w świętach Bożego Narodzenia. Równocześnie książka ta może stać się inspiracją i pomocą dla duszpasterzy, którzy mogą z niej skorzystać, przygotowując cykl roratnich kazań w swoich parafiach czy duszpasterstwach.
W tym miejscu z całego serca pragnę podziękować studentom z Duszpasterstwa Akademickiego św. Anny w Krakowie – Zuzannie Ruszar, Helenie Dekert, Oldze Bem, Barbarze Dobrowolskiej, Julii Frankowskiej i Karolinie Werońskiej – bez których wydanie tych homilii w formie książkowej nie byłoby możliwe. Dziękuję za konsultację odnośnie do języka greckiego i hebrajskiego ks. dr. hab. Wojciechowi Węgrzyniakowi, z którym pracuję na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i posługuję w Kolegiacie św. Anny.
Ks. Krzysztof Porosło
Duszpasterz akademicki św. Anny w Krakowie
i tydzień adwentu
Poniedziałek
Czytania: Iz 2,1–5; Mt 8,5–11
hikanos
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go». Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie» (Mt 8,5–8).
Jako pierwsze słowo naszych roratnich rozważań wybrałem grecki termin hikanos, który oznacza tyle, co „być wartym, wystarczającym, godnym”. Termin ten pojawia się wtedy, kiedy setnik mówi: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod mój dach”. To słowo może również pojawiać się w kontekście ilościowym, kiedy chce się powiedzieć, że czegoś jest dużo, że jest wiele osób czy rzeczy. Znajdujemy je w Biblii w takich wyrażeniach, jak „wielki tłum” albo „wiele ludzi zgromadziło się”. Termin ten jednak dokładnie oznacza „tak dużo, że jest wystarczająco, że nie trzeba nic więcej”. Wskazuje zatem też na jakąś wartość, na pełnię, której już nie trzeba niczym uzupełniać. Dlatego może być tłumaczone również jako „odpowiedni, zdolny”, a nawet właśnie „godny czegoś”. Słownik języka polskiego PWN podaje dwa znaczenia słowa „godność”. Po pierwsze chodzi tu o poczucie własnej wartości i szacunek do siebie samego (np. ma swoją godność), a po drugie o zaszczytne stanowisko, funkcję bądź tytuł (np. posiada godność królewską).
Czytaliśmy tę perykopę w wersji Mateuszowej, ale warto też sięgnąć do św. Łukasza (Łk 7,1–10), u którego znajdujemy swoistą grę słów. Do Łukasza dotarła relacja z tego wydarzenia w formie, w której setnik nie rozmawia osobiście z Jezusem, lecz za pośrednictwem starszyzny żydowskiej. Wie, że jest poganinem i że Jezus mógłby zaciągnąć nieczystość rytualną, wchodząc do jego domu, dlatego czuje się niegodny nawet bezpośredniej rozmowy z Nim. Prosi zatem starszych ludu o wstawiennictwo. Przychodzą oni do Jezusa, prosząc Go usilnie za setnikiem: „Jezu, uczyń mu to, o co prosi, bo jest godzien tego, żebyś mu to uczynił”. Chwilę później zaś sam setnik wyznaje Jezusowi, że „nie jestem godzien, żebyś wszedł pod mój dach”. Ludzie widzą w setniku kogoś godnego, zaś on sam czuje się niegodny. Pomimo, że padają tu dwa różne greckie terminy – aksios i hikanos – zasadniczo występują tu jako synonimy.
Pierwsza kwestia, na którą warto zwrócić uwagę, to właśnie moja godność, moja wartość. Trzeba zadać sobie pytanie o to, na czyjej opinii mi tak naprawdę zależy? Na czym buduję swoją wartość? Czy buduję ją na tym, co myślą i mówią o mnie inni? Czy moje poczucie wartości zależy od ludzkich opinii? Czy raczej zależy mi na tym, co o mnie myśli i mówi Bóg, na tym, jak On na mnie patrzy?
Jezus uznał setnika godnym uzdrowienia jego sługi. Świadczy o tym fakt, że spełnił jego prośbę. Mało tego, Jezus dostrzegł w tym poganinie niesamowitą wiarę, która Go zachwyciła. Ludzie potrafili zobaczyć w setniku człowieka dobrego, który wybudował Żydom w Kafarnaum synagogę, który miłuje naród żydowski, ale mimo wszystko ciągle dostrzegali w nim przede wszystkim poganina. A Jezus widzi znacznie dalej i głębiej, bo stwierdza: „to jest człowiek takiej wiary, jakiej nigdy jeszcze nie widziałem”. Zauważa w nim niezwykłą godność, która rodzi się z jego wiary.
Często się mówi, że nasze czasy charakteryzują się olbrzymim brakiem poczucia własnej wartości. Wielu z nas nie zna swojej własnej wartości. Zostaliśmy z niej ograbieni, nasza godność została zdeprecjonowana. Patrząc na postawę setnika z dzisiejszej Ewangelii, można popaść w skrajne przeświadczenie, że nie dość, iż na co dzień tak wielu doświadcza poniżenia, to jeszcze w kościele mamy czuć się niegodni. Jezus pokazuje nam dzisiaj olbrzymią różnicę między poczuciem niegodności wobec Boga a poczuciem niegodności, które jest spowodowane działaniem Złego. Zły jest tym, który odbiera ci godność, który cię deprecjonuje, poniża. To on zachęca do porównywania się z innymi i pokazuje ci,w czym jesteś od nich gorszy. Diabeł wtedy odbiera ci chęć do życia, odbiera radość, sprawia, że czujesz się nikim. Zupełnie czym innym jest głębokie poczucie niegodności w obcowaniu z Bogiem, chociażby wtedy, kiedy przed przyjęciem Komunii świętej powtarzamy za setnikiem: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…” – ono nie poniża, nie deprecjonuje, ale jedynie odwraca nasz wzrok od siebie, abyśmy popatrzyli na Jezusa i Jego miłość. Odwracam wtedy wzrok od swojej słabości i małości, aby zobaczyć, jak wielka jest miłość Boga do takiej kruszyny we wszechświecie, jaką jestem ja. To poczucie niegodności, swojej grzeszności, słabości i małości ostatecznie otwiera mnie na Boga, stwarza przestrzeń do zaufania Bogu, który mimo wszystko chce mnie sobą wypełnić.
Takie doświadczenie towarzyszyło św. Teresie z Lisieux. Cały czas czuła, że wobec Boga jest taka malutka i niegodna. Nazywamy ją przecież Małą Tereską, a przecież zmarła jako dorosła, 24-letnia kobieta, a nie jako mała dziewczynka. Im większe było w niej poczucie tej małości, tym większa rodziła się w niej wiara i zaufanie do Boga. Wiedziała, że jest całkowicie od Niego zależna, że to On swoją łaską wszystko musi zrobić w jej życiu. Przepiękne jest jej wspomnienie I Komunii Świętej, do której przystępowała, mając 11 lat. Przywołuje ten moment w takich słowach: „Ach, jak wdzięczny był pocałunek, który Jezus złożył na mojej duszy! [...] Był to pocałunek miłości, czułam się kochana i sama mówiłam: «Kocham Cię, oddaję się Tobie na zawsze». […] Już dawno Jezus i mała Teresa spojrzeli na siebie i się zrozumieli. Lecz tego dnia już nie tylko na siebie patrzyli, ale zlali się ze sobą zupełnie, przestało ich być dwoje, Teresa zniknęła niczym kropla wody, gubiąca się w oceanie. Był tylko Jezus, mistrz, Król. […] Czyż Teresa nie prosiła, by zabrał jej wolność, ponieważ obawiała się własnej wolności, czuła się tak słaba, tak krucha, że chciała na zawsze wtopić się w Boską Moc!” (Rękopis A, [w:] Rękopisy autobiograficzne, Kraków 1997, s. 87–89).
Odczuwając swoją niegodność przystąpienia do Komunii, niech równocześnie rodzi się w nas zaufanie i wiara w nieskończoną miłość Boga. On przychodzi do naszych malutkich serc, również jako Ten, który jest mały i bezbronny, czego wyrazem jest kruchość i delikatność białej, eucharystycznej hostii. On się nam całkowicie oddaje, żebyśmy i my mogli Mu się całkowicie oddać.
ii tydzień adwentu
Poniedziałek
Czytania: Iz 35,1–10; Łk 5,17–26
jeszua
Powiedzcie małodusznym: «odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto pomsta; przychodzi Boża odpłata; on sam przychodzi, by waszbawić»(Iz 35,4).
Pewnego dnia, gdy jezus nauczał, siedzieli tam też faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i z Jeruzalem. A była w Nim moc Pańska, tak że mógł uzdrawiać (Łk 5,17).
Słowem-kluczem do dzisiejszych czytań jest hebrajskie słowo Jeszua. Najpierw w pierwszym czytaniu ze Starego Testamentu pojawia się w wersji czasownikowej, w znaczeniu „wybawiać, zbawiać”. W Ewangelii stanie się imieniem własnym Jezusa Chrystusa. Pełne imię brzmi Jehoszua, ale najczęściej występowało w skróconej wersji Jeszua – tak, jak my obecnie często mówimy np. Magda zamiast Magdalena. To imię jest imieniem teoforycznym. Oznacza to, że pierwsza jego część odnosi się bezpośrednio do świętego imienia Boga Jahwe, druga zaś nawiązuje do hebrajskiego czasownika jasza: „ratować, zbawiać, wybawiać kogoś, uzdrawiać, leczyć”. Zatem imię Jeszua znaczy „Jahwe zbawia, Jahwe uzdrawia”.
Izajasz mówi nam dzisiaj, że sam Bóg przychodzi, aby nas zbawić. W psalmie responsoryjnym wołaliśmy: „Oto Bóg przyjdzie, ażeby nas zbawić” (por. refren). W Ewangelii zaś Jezus uzdrawia człowieka sparaliżowanego, który zostaje do niego przyprowadzony przez przyjaciół. Uzdrawia go z dolegliwości fizycznej w ten sposób, że najpierw odpuszcza mu grzechy, wybawia go od niewoli grzechu. Święty Cyryl Jerozolimski w IV wieku tłumaczył, że Jego imię to Jezus, bo jest zbawczym lekarstwem. Inni ojcowie będą nazywać Jezusa najlepszym lekarzem.
Nie wiem, czy zwracaliście na to kiedykolwiek uwagę, że imię Jezusa mówi o Jego misji, o tym, co względem nas czyni. Ta misja wyraża się w słowie „zbawienie”. Jezus jest zbawicielem, to znaczy, że nas wyzwala i ratuje z niewoli grzechu. Ale bycie zbawicielem to coś więcej niż tylko wybawienie z niewoli. Na problem grzechu można też popatrzeć z perspektywy choroby, którą uzdrawia Jezus, najlepszy lekarz. Jest On niezwykłym lekarzem chociażby z tego powodu, że jest gotowy oddać swoje życie, aby leczyć swoich pacjentów. Który inny lekarz jest najlepszym przyjacielem swoich pacjentów, który leczy ich bezinteresownie, z czystej miłości? Oczywiście są lekarze, którzy wykonują swój zawód z pasją; są lekarze, którzy byli gotowi zaryzykować swoje życie, aby ratować pacjentów, chociażby w czasie wojen czy różnych epidemii. Ale w Jezusie rozpoznajemy zebrane naraz wszystkie te cechy najlepszego lekarza.
Przyglądając się w dzisiejszej Ewangelii Jezusowi jako lekarzowi, możemy wyciągnąć trzy bardzo konkretne wnioski. Po pierwsze, Jezus jest lekarzem zarówno ciała, jak i duszy. Kiedy przyprowadzają do niego człowieka sparaliżowanego, to jego przyjaciele nie myślą o zbawieniu jego duszy. Szukają oni dla niego ratun- ku w uzdrowieniu chorych nóg, z powodu których nie może chodzić. Jezus radzi sobie z tym problemem, mówiąc mu: „Wstań, weź swoje nosze i chodź”. Równocześnie jednak Jezus wprowadza pewną hierarchię, wskazując, że ważniejsze jest uzdrowienie jego duszy niż ciała. Swoimi słowami i działaniem Jezus pragnie wyprowadzić go z paraliżu grzechu, czego skutkiem będzie również uzdrowienie chorego ciała. „Cóż jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy powiedzieć: «Wstań i chodź»?” – pyta faryzeuszów Jezus. Wyraźnie Jezus wskazuje na pierwszeństwo uzdrowienia duchowego przed uzdrowieniem fizycznym.
Druga rzecz, której trzeba się z tej Ewangelii nauczyć, to patrzenie na grzech jako chorobę. Czasami uruchamia się nam takie myślenie, że po popełnieniu grzechu nie możemy klęknąć do modlitwy, nie możemy już rozmawiać z Chrystusem, bo nie jesteśmy tego godni albo wydaje nam się, że Bóg się na nas obraził i nie chce mieć z nami nic wspólnego. Gdy jednak patrzymy na grzech jak na chorobę, to wtedy zupełnie inaczej postrzegamy także relację z Chrystusem, który jest lekarzem. Kiedy się idzie do lekarza? Nie wtedy, kiedy jest się zdrowym, ale kiedy w chorobie potrzebujemy Jego pomocy. Jezus nam dzisiaj pokazuje: „Masz problem, to przyjdź do lekarza, który zawsze będzie miał dla ciebie czas i cię przyjmie”. Czy kochający rodzice gniewają się na swoje dziecko z tego powodu, że zachorowało? Czy mówią mu wtedy: „No nie, teraz, jak jesteś chora/y, to jesteśmy na ciebie źli i nie będziemy ci pomagać!”? Jasne, że nie. Rodzice właśnie wtedy okazują miłość jeszcze mocniej, bo wzrasta w nich troska i czułość o swoje dziecko, które potrzebuje ich pomocy. Tak też Bóg jeszcze bardziej okazuje swoją troskliwą i czułą miłość wobec grzesznika, bo widzi, że Jego dziecko jest chore i bardzo potrzebuje Jego pomocy. Jeśli jesteś chory, to nie próbuj sobie poradzić sam z tą chorobą, ale przyjdź do kogoś, kto jest kompetentny, kto umie ci pomóc. Są takie choroby, z którymi sami nie damy rady, nie bójmy się i nie wstydźmy się szukać wtedy pomocy.
Trzecią rzeczą, którą warto dostrzec w tej Ewangelii, jest otwarcie oczu na to, że czasami obok nas może znaleźć się człowiek sparaliżowany swoją chorobą (duchową i/lub fizyczną), który sam nie może przyjść do Jezusa. Naszym zadaniem jest przyprowadzić go do Pana tak, jak tych czterech przyprowadziło do Jezusa sparaliżowanego człowieka. Może czasami to nasze przyprowadzenie drugiego dokona się przez rozmowę, świadectwo lub zachętę. Czasami trzeba kogoś wziąć za rękę i zaprowadzić do kościoła, do konfesjonału. A czasami nawet to nie jest możliwe, bo ten paraliż jest tak głęboki, że jedyny sposób, żeby kogoś przyprowadzić do Jezusa, to modlić się za niego. Może obok ciebie jest jakiś człowiek sparaliżowany chorobą swojego grzechu? Pomódl się dzisiaj za niego w myśl słów św. Augustyna: „Kiedy nie możemy komuś mówić o Bogu, to mówmy Bogu o tym człowieku”.
Wtorek
Czytania: Iz 40,1–11; Mt 18,12–14
taleh/probaton
Podobnie jak pasterz pasie on swą trzodę, gromadzi ją swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie (Iz 40,11).
Jeśli ktoś posiada sto owieci zabłąka się jedna z nich, to czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się błąka? (Mt 18,12).
Dzisiejsza liturgia słowa stawia przed naszymi oczami obraz Boga pasterza, który troskliwie dogląda swojej trzody, chroni ją, wyprowadza na żyzne pastwiska i poszukuje każdej zagubionej owcy.
Ewangelia używa greckiego słowa probaton, które może oznaczać po prostu „owca”, ale również bardziej ogólnie „bydło, stado, trzodę, zwierzęta ofiarne, drobne bydło (tj. owce i kozły)”. Jezus pyta swoich uczniów, co zrobiłby pasterz, gdyby zagubiła mu się jedna ze stu owiec, które posiada. Jezus nie rozważa, czy zagubiła się z własnej winy czy też nie. Pewnie trochę jej winy mogło w tym być. Mogła się zagapić, mogła dłużej skubać soczystą trawę i nie zauważyć, że reszta stada już odeszła. Mogła pobiec za czymś interesującym albo czegoś się zlęknąć. Może myślała, że zdąży za stadem, ale jednak nie udało się. Może miała jakąś kontuzję. Ewangelia nie zajmuje się tu jej winą albo jej brakiem. Cały akcent spoczywa na postawie pasterza, który nie chce zgubić jakiejkolwiek owcy, dlatego wyrusza poszukiwać nawet tej jednej i potrafi niezwykle się nią ucieszyć, kiedy ją odnajduje.
Pamiętam, jak bardzo mnie uderzyło, kiedy w rozmowie z jednym z podhalańskich pasterzy owiec dowiedziałem się, że ma on zawsze problem z tą ewangelią, ponieważ pasterz faktycznie idzie odnaleźć taką owcę, bo szkoda ją stracić. Ale kiedy ją odnajdzie, to wtedy sam ją zabija, ponieważ można sprzedać jej mięso i coś na niej zarobić, gdyż owca, która raz się zgubiła, wciąż będzie odchodziła od stada i do tego jeszcze demoralizowała inne, aby szły za nią. Wstrząsnęły mną te słowa bacy, ale jeszcze bardziej podkreśliły miłość pasterza, którym jest Jezus. On nie idzie nas szukać dlatego, że może na nas coś zarobić, ale idzie nas szukać, bo my sami jesteśmy dla Niego niezwykłą wartością. Kiedy nas odnajdzie, to wierzy nam, że się nawrócimy i nie będziemy się gubić. Wierzy nam, mimo iż może już wiele razy daliśmy Mu powody, aby w nas zwątpił. On nas odnajduje i po raz kolejny pokłada w nas zaufanie. Taka jest Jego miłość.
Izajasz w pierwszym czytaniu rysuje obraz pasterza ze szczególną troską dbającego o Izrael, który jest Jego trzodą. Ta troska wyraża się w tym, że gromadzi swoim ramieniem wszystkie owce, aby nigdzie nie poginęły, nosi je na swojej piersi i prowadzi je do żyznych pastwisk i wodopoju. W starożytnym świecie, szczególnie na pustynnym terytorium Bliskiego Wschodu, rola pasterza w stosunku do stada była znacznie większa niż dzisiaj można to obserwować w naszym, polskim klimacie. Pasterz nie tylko był osobą, która dogląda swojej trzody na zielonej, ogrodzonej łące, ale od jego doświadczenia i wiedzy zależało życie całego stada. On musiał stado poprowadzić tam, gdzie znajdowały się woda i pożywienie. Jego obowiązkiem było kierować je na takie drogi, gdzie nie spadną ze stromego urwiska lub gdzie nie będzie na nie czyhało niebezpieczeństwo np. w postaci lwa. Pasterz musiał zatem gromadzić owce, aby się nie rozeszły zbyt daleko i nie zgubiły się, jak o tym jest mowa w ewangelicznym obrazie. Musiał też czasami ich bronić – mocnym ramieniem i laską pasterską służącą odpędzeniu przeciwnika. Izajasz porównuje Izrael do jagniąt i owiec karmiących, wskazując, że wymagają one największej troski i czułości ze strony pasterza, którym jest Bóg. Jagnię, czyli owieczka, która dopiero co się urodziła, to w języku hebrajskim taleh. Te malutkie owieczki są najbardziej narażone na niebezpieczeństwo, są bezbronne i potrzebują troskliwej uwagi i pomocy praktycznie we wszystkim. Ta opiekuńczość Boga jest podkreślona przez Izajasza obrazem Boga, który przytula to jagnię do piersi niczym kochający rodzic przytula swoje malutkie dziecko. Dosłownie więc można by zrozumieć to wyrażenie w ten sposób, że pasterz „nosi jagnię na swoim łonie”. Podobne wyrażenie odnajdujemy w Drugiej Księdze Samuela, kiedy prorok Natan w przypowieści opowiadanej królowi Dawidowi mówi o ukochanej, jedynej owieczce ubogiego pasterza, która była mu tak bliska, że spała na jego łonie (2 Sm 12,3). Ten kontekst relacji miłości, relacji rodzinnej widzimy również w języku hebrajskim – pieszczotliwe określenie na małego chłopczyka to talja,a na dziewczynkę to talita. Oba te terminy pochodzą od słowa taleh – jagnię. Moglibyśmy wręcz powiedzieć, że małe dziecko w języku hebrajskim to „owieczka”. W ewangelicznym opowiadaniu o uzdrowieniu córki Jaira odnajdujemy słowa Jezusa, który ująwszy martwą dłoń dwunastoletniej dziewczynki, powiedział do niej: Talita kumi – „Dziewczynko, wstań” (Mk 5,41). Jezus mówi do tej dziewczynki, której przywraca życie: „Owieczko, wstań”. Widzimy tu ten Izajaszowy obraz pasterza, który bierze owieczkę na ręce, przytula do serca z delikatnością i z miłością podnosi, kiedy ta się gubi, upada, choruje czy umiera.
Środa
Czytania: Iz 40,25–31; Mt 11,28–30
tapeinos
Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie (Mt 11,29–30).
Słówko na dziś, zaczerpnięte z Ewangelii, to grecki przymiotnik tapeinos. Tapeinos te kardia – „pokorny sercem”. Ten przymiotnik może mieć wiele znaczeń. W sensie geograficznym może oznaczać bycie nisko położonym, bycie niskim. Równie dobrze może być tłumaczony jako po prostu coś małego, biednego, upokorzonego, a nawet ubogiego. Może opisywać jakiś stan lub sposób bycia w znaczeniu zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. W znaczeniu pejoratywnym będzie wyrażał tyle, co „żałosny, nędzny”. W znaczeniu pozytywnym może oznaczać „pokorny, skromny, uniżony”.Istnieje również grecki czasownik tapeinoo o tym samym rdzeniu, który także może mieć negatywne lub pozytywne znaczenie. Może oznaczać zarazem „poniżać, upokarzać kogoś” lub – w dobrym sensie – „uniżać się, umniejszać, czynić pokornym”.
W Biblii odnajdujemy cały szereg pięknych passusów z tym terminem. W Liście św. Jakuba pojawia się kilka razy: „Niech się zaś ubogi brat chlubi z wyniesienia swego, bogaty natomiast ze swego poniżenia, bo przeminie niby kwiat polny” (Jk 1,9–10). „Uniżcie się przed Panem, a wywyższy was” (Jk 4,10). „Bóg sprzeciwia się pysznym, pokornym zaś daje łaskę” (Jk 4,6). Bardzo podobne wyrażenie przeczytamy w Pierwszym Liście św. Piotra: „Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym daje swą łaskę” (1 P 5,5). Ale znajdziemy je również w Maryjnym hymnie uwielbienia Boga Magnificat: „Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych” (Łk 1,52).
Trzeba nam jednak zapytać o to, jakie jest to serce pokorne? Jezus mówi dzisiaj, że możemy do Niego przyjść, aby mógł nas pokrzepić. Możemy przyjść do Niego w każdej naszej biedzie i każdej słabości. Możemy przylgnąć do Jego serca, bo to serce jest pokorne, uniżone, małe – dlatego, że On sam się uniżył. Tak powie o nim św. Paweł w słynnym hymnie o kenozie z Listu do Filipian: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6–8). Nie tylko będąc Bogiem stał się człowiekiem, ale jako człowiek przyjął postać niewolnika, kogoś, kto nie ma żadnych praw, kto stał się najmniejszym i najbardziej uniżonym ze wszystkich ludzi.
Pierwsza przesłanka za tym, aby przyjść do Jezusa i przylgnąć do Jego serca w różnych naszych biedach i słabościach, opiera się na prawdzie o tym, że Jezus sam doznał uniżenia, biedy i słabości. To własne doświadczenie pozwala Mu znać nasze serce w poniżeniu, którego doznajemy. Jeżeli ktoś nigdy nie przeżył nic trudnego, jeżeli nigdy nie został w żaden sposób poniżony lub upokorzony, nigdy nie cierpiał, to nie zrozumie do końca tego, który właśnie przeżywa tak trudne doświadczenie. Jakoś intuicyjnie czujemy, że nie możemy z naszą słabością przyjść do takiego człowieka, bo wydaje się nam, że nie może nas zrozumieć. Jezus chce nam dzisiaj powiedzieć: „Ja to rozumiem, wiem, co przeżywasz, bo moje serce jest jeszcze bardziej upokorzone, jest jeszcze bardziej uniżone, jest jeszcze pokorniejsze. Gdziekolwiek byś się nie znalazł, gdziekolwiek by cię inni ludzie nie sprowadzili, to ja jestem jeszcze niżej. W tym moim uniżeniu zawsze będę cię podnosił, zawsze będę cię wywyższał”.
W jednej ze swoich środowych audiencji (1 czerwca 2016 r.) papież Franciszek powiedział, że Bóg ma słabość: jest to słabość wobec ludzi pokornych. Kiedy Bóg widzi pokorne serce człowieka, wtedy Jego serce otwiera się dla niego na oścież. Być może właśnie dla- tego Bóg ma taką słabość do ludzkiego pokornego serca, że Ojciec rozpoznaje w nim wtedy serce Jezusa, które jest najpokorniejsze?
Dajmy sobie dzisiaj szansę na to, żeby przeżyć, doświadczyć – w takim dobrym tego słowa znaczeniu – jakieś upokorzenie, uniżenie, które sprawi, że nasze serca będą bardziej podobne do serca Jezusa. Pozwólmy dzisiaj na to, aby jakaś konkretna sytuacja, słowa wypowiedziane przez kogoś innego lub nawet nasze własne zachowanie i postawa skłoniło nas do uniżenia, sprawiło, że staniemy się pokorniejsi. Może trzeba będzie w jakiejś sytuacji komuś usłużyć, może ugryźć się w język, żeby moje zdanie nie było tym ostatnim, może zrezygnować ze swojego prawa do dobrego imienia i nie wdawać się w kolejną sprzeczkę, kiedy ktoś coś o mnie powiedział? Może dzisiaj trzeba się będzie zgodzić na to, że się nie ma racji, nawet jak się ją ma? Może w jakiejś rozmowie będziecie chcieli powiedzieć jakieś „ale” wobec słów kogoś, kto wam zwróci uwagę? Nie mówcie go, przyjmijcie w uniżeniu tę uwagę. Niech nasze serce będzie dziś podobne do serca Jezusa, które jest pokorne i uniżone. Wtedy sami będziemy umieli spotkać się z drugim człowiekiem w jego biedzie i uniżeniu. Tylko wtedy będziemy mogli go wywyższyć, jeśli sami będziemy gotowi stanąć niżej od niego.
Czwartek
Czytania: Iz 41,13–20; Mt 11,11–15
yamin
Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę, mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą (Iz 41,13).
Słowo na dziś, zaczerpnięte z pierwszego czytania, to hebrajskie słowo yamin, które znaczy „prawica, prawa ręka”. Prawa ręka jest w Biblii symbolem bardzo wielu rzeczy. W ogóle ręka jest symbolem działania, wykonywania jakiejś czynności. Zatem prawa ręka staje się symbolem podejmowania decyzji. Na znak zawarcia jakiejś umowy, kontraktu czy przymierza podawano sobie prawicę. Ten gest przypieczętowywał to, że ubiliśmy interes, że mamy deal.
Prawa ręka jest również symbolem pokoju, ponieważ także akt rozejmu, decyzję pokoju przypieczętowywano podaniem sobie prawej dłoni. Muszę odłożyć broń, aby podać drugiemu prawą rękę. Świadczy o tym chociażby ten tekst z Drugiej Księgi Machabejskiej: „Zgodził się więc zawrzeć z nimi pokój. Podawszy sobie prawice oddalili się do swoich namiotów” (2 Ma 12,12).
Przede wszystkim jednak prawa ręka symbolizuje w Biblii moc, potężne działanie. Wyrażenie to odnosi się przede wszystkim do Boga, który wyciąga swoją potężną prawicę, aby na przykład wyprowadzić Izraelitów z niewoli egipskiej: „Uwielbiona jest potęga prawicy Twej, Panie, Prawica Twa, o Panie, starła nieprzyjaciół” (Wj 15,6).
Dzisiaj jednak w pierwszym czytaniu jest mowa o prawicy człowieka, nie zaś Boga. Dostajemy od proroka Izajasza słowa Pana, który zapewnia nas, że ujmie naszą prawicę tak, że nie musimy się już bać. „Ująłem Cię za prawicę” po hebrajsku to mahaziq yemineka. Wyrażenie mahazik jest imiesłowem, czyli oznacza taką czynność, która trwa dokładnie w tym momencie, kiedy są wypowiadane te słowa. Bóg mówi, że ujmuje naszą rękę i właśnie w tym samym czasie ją chwyta i trzyma. Ważne, żeby teraz właśnie odczuć to, że Bóg mnie chwycił za prawicę.
W ogóle czasownik hazaq, który jest podstawą wyrażenia mahaziq, nie tylko znaczy, że kogoś się ujmuje za rękę, że kogoś się w tym momencie trzyma, ale dosłownie oznacza: „Trzymam, żeby cię wzmocnić, aby ci pomóc; trzymam, bo jesteś chwiejny, bo sam byś nie ustał”. Można sobie wyobrazić taką sytuację, że straciłem równowagę i się przewracam, a ktoś idący obok mnie w ostatniej chwili chwyta za rękę, podtrzymuje i w ten sposób ratuje przed upadkiem. W obrazie „chwycenia prawicy” pomaga nam dostrzec, że są takie sytuacje w naszym życiu, takie decyzje i wybory, w których jesteśmy rozchwiani. Grozi nam wtedy upadek, błędna decyzja, ale Bóg chwyta nas za prawą rękę, żebyśmy nie upadli, żeby te nasze chwiejne działania, te decyzje, które są nieprzemyślane i głupie, nie doprowadziły nas do katastrofy. Bóg nas wtedy podtrzymuje, aby nadać nam równowagi, aby ustabilizować to, co w nas jest tak rozchwiane.
Warto jednak postawić sobie jeszcze jedno pytanie. Jeżeli Bóg ujmuje moją prawą rękę, to którą ręką On nas chwyta? Czy łapie nas swoją prawą ręką czy lewą? Jeżeli by nas chwytał prawą ręką, to można sobie wyobrazić sytuację, w której stoimy naprzeciwko siebie, bo przecież byłoby nienaturalnym iść z kimś obok siebie, trzymając swoją prawą ręką jego prawicę. Naturalnym jest chwycić kogoś za prawą rękę, kiedy stoję naprzeciwko niego. Rysuje się tu obraz rodziców, którzy biorą dziecko za rękę i mówią: „Nie bój się, ja ci pomogę, jesteś w moich rękach, jesteś bezpieczny”. To chwycenie za prawicę byłoby symbolem czułej miłości, która bierze dziecko za rękę i daje niesamowite doświadczenie wsparcie. Potwierdza to Biblia, kiedy psalmista się modli: „Prawica Twoja mnie wspiera” (Ps 63,9). Bóg mówi dzisiaj do ciebie: „Nie bój się, Ja jestem blisko ciebie, jesteś w moich rękach”.
Można jednak również wyobrazić sobie sytuację, że Bóg nas chwyta lewą ręką. Wtedy naturalnym byłoby ustawienie dwojga osób nie naprzeciwko siebie, ale obok. Chodzi o sytuację, kiedy dwoje ludzi chce pójść razem, trzymając się za dłonie. Jedno chwyta lewą dłonią prawą dłoń drugiego. Co by to wtedy mogło znaczyć, że Bóg staje po naszej prawej stronie i chwyta naszą prawicę? Bóg mówi w ten sposób, że się nie zachwiejemy w życiu, że On nas będzie bezpiecznie prowadził do celu. Psalmista mówi: „Lecz ja zawsze będę z Tobą: Tyś ujął moją prawicę; prowadzisz mnie według swojej rady” (Ps 73,23–24). Bóg chwyta naszą prawą rękę, żebyśmy mogli pójść razem, bo widzi, że strasznie chwiejemy się na tej drodze naszego życia i potrzebujemy Jego wsparcia. Jesteśmy, jak mówi Izajasz, takimi małymi robaczkami, które robią wiele nierozsądnych rzeczy. Bóg zaś mówi: „Spokojnie, ja cię wezmę za rękę, pójdziemy razem, nie upadniesz, mój mały robaczku”. Warto zauważyć, że jeśli Bóg trzyma nas swoją lewą dłonią, to oznacza, że Jego prawa ręka jest wolna. Prawica, która symbolizuje w Biblii potęgę, moc, działanie, jest wolna, więc może On nią działać w potężny sposób. Jego prawa ręką jest do naszej dyspozycji, a wiemy z Biblii, jak potężne rzeczy robił w historii Bóg.
Jeśli masz dziś do zrobienia coś strasznie trudnego, albo spodziewasz się jakieś sytuacji, której bardzo się boisz, bądź czeka cię podjęcie jakiejś niezwykle trudnej decyzji i jesteś bardzo rozchwiany, to pozwól się Bogu chwycić za prawą rękę i pójdźcie w to razem. Zaproś Go do tego, abyście razem kroczyli przez ten dzień, a Bóg swoją potężną prawicą będzie mógł robić niesamowite rzeczy w twoim życiu.
Piątek
Czytania: Iz 48,17–19; Mt 11,16–19
orcheomai
Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest do przesiadujących na rynku dzieci, które głośno przymawiają swym rówieśnikom: „Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wy nie zawodziliście” (Mt 11,16–17).
Dzisiejsze słowo zaczerpnięte z Ewangelii to czasownik orcheomai – „tańczyć”. Ten czasownik rzadko pojawia się w Nowym Testamencie. Moglibyśmy wręcz powiedzieć, że za dużo się w Nowym Testamencie nie tańczy. Oprócz dzisiejszej Ewangelii pojawia się on w analogicznym kontekście u Łukasza (Łk 7,32). Występuje również w tym fragmencie, który mówi o tańcu córki Herodiady na urodzinach Heroda (Mt 14,6; Mk 6,22). Wiemy, jak skończyła się cała scena: ścięciem Jana Chrzciciela. Wydaje się zatem, że kiedy mowa o tańcu, to zawsze w negatywnym kontekście. Ale raz taniec pojawia się w radosnej atmosferze. Kiedy syn marnotrawny wraca do domu, ojciec poruszony miłosierdziem przyjmuje go z otwartymi ramionami, obdarza prezentami i urządza dla niego ucztę. Kiedy starszy brat wraca do domu, słyszy symfonias kai choron – „muzykę (symfonię) i tańce” (Łk 15,25). Oczywiście wiemy, że starszemu bratu nie przypadły do gustu muzyka i tańce, które zobaczył. W jakimś sensie znów taniec pojawia się tu w kontekście negatywnym, przynajmniej dla starszego brata. Dla młodszego są znakiem miłosiernej miłości Ojca, który uradowany przyjął go znowu do domu, bo wrócił do życia.
Na szczęście Stary Testament dużo częściej opowiada o tańcu w bardzo pozytywnym znaczeniu. Taniec w Starym Testamencie jest nierzadko wyrazem radości z powodu odniesionego przez Boga zwycięstwa nad wrogami. Kiedy wracają oddziały Izraela z pola walki po wygranej bitwie, to wszyscy witają ich tańcem (np. 1 Sm 18,6–7). Widzimy również króla Dawida tańczącego przed Panem, przed Arką Przymierza, którą sprowadza do Jerozolimy (2 Sm 6,5). Po przejściu przez Morze Czerwone Miriam zatańczyła w rytm pieśni zwycięstwa, którą zaczął śpiewać cały lud Izraela wraz z Mojżeszem (Wj 15,20). Psalmy 149 i 150 mówią o tym, żeby chwalić Pana śpiewem, muzyką i tańcem. Kohelet będzie mówił, że jest czas płaczu i czas śmiechu, czas żałoby i czas radosnego tańca (Koh 3,4). Znajdziemy również w Starym Testamencie fragmenty mówiące o tańcu w negatywnym kontekście, chociażby wtedy, gdy Izraelici zgrzeszyli przeciwko Bogu kultem złotego cielca, przed którym zaczęli tańczyć (Wj 32,19).
Można zauważyć, że taniec w Biblii nie jest jednoznacznie oceniany. Są takie tańce, które nie służą niczemu dobremu, a wręcz przyczyniają się do grzechu. Są też takie, które są wyrazem wielkiej radości, modlitwy i spotkania z Panem. Dzisiejsza Ewangelia w obrazie braku tańca pokazuje nam swoisty styl życia, które jest pełne biadolenia i narzekania. To takie życie, które zawsze jest niezadowolone, zawsze coś jest niedobrze, zawsze coś mi nie pasuje, na coś pomarudzę, pobiadolę i ponarzekam. Myślę, że bardzo często spotykamy ludzi (a może sami nimi jesteśmy?), którzy zarażają nas swoim malkontenctwem i czarnowidztwem w każdej sprawie.
Przeciwieństwem takiego stylu życia jest ten ewangeliczny taniec, odpowiedź na graną przez Boga muzykę. Chodzi o życie pełne „tańca”, czyli radości, pasji, kreatywności i intensywności spędzania czasu. Takie życie, które umie się cieszyć, które umie zobaczyć to, co dobre, które jest nieustannym smakowaniem wszystkiego, co się wydarza. Pierwszym wezwaniem Ewangelii na dzisiaj jest przeżyć ten dzień bez biadolenia i narzekania. Nawet jak wydarzy się coś złego, coś trudnego… to zatańcz, by nie owładnął cię duch malkontenctwa.
Kiedy jednak myślę o tańcu w odniesieniu religijnym, to chociaż nigdy nie zostało w Biblii powiedziane wprost, że Bóg tańczył, to coś niesamowitego jest ukryte w chrześcijańskiej tradycji. Zawsze, kiedy to sobie przypominam, uśmiecham się. Zdanie wypowiedziane przez jednego z większych – a przynajmniej powszechnie za takiego uważanego – krytyka chrześcijaństwa, Friedricha Nietzschego, który w Tako rzecze Zaratustra napisał: „Wierzyłbym tylko w Boga, który by tańczyć potrafił”. Uśmiecham się do niego, ponieważ chciałbym wykrzyczeć: „Patrz tu, mój Bóg umie tańczyć!”. I nie chodzi tu o pijackie tańce znane z pogańskich kultów Dionizosa, gdzie dla uczczenia swojego boga niczym niekontrolowane bachantki oddawały się zabawie, pijaństwu i rozpuście. Nie, nic z tych rzeczy. Nietzsche nawet nie przypuszczał, że życie wewnętrzne Boga chrześcijan, którzy wydawali mu się śmiertelnie poważni, już od starożytności było opisywane w kategoriach tańca.
Tajemnica wewnętrznego życia Boga, wspólnota współprzenikających się Osób boskich, jedność w troistości była nazywana w świecie greckim słowem perichoresis. Przedrostek peri oznacza „wokół”, zaś słowo choresis pochodzi od czasownika choreo, który znaczy „tańczyć”. Wewnętrzne życie Trójcy Świętej określano terminem oznaczającym „taniec wokół, taniec po okręgu”. Płaskorzeźba znajdująca się w oknie katedry Paderborn w Niemczech przedstawia Trójcę Świętą jako trzy zające, stykające się ze sobą uszami, biegające po okręgu, będące w swoistym tańcu. Na najsłynniejszej ikonie Andrieja Rublowa zatytułowanej Gościnność Abrahama znajduje się trzech aniołów siedzących w kręgu, wokół stołu. Ale nie jest to statyczne przedstawienie, jedna postać jest ukierunkowana w stronę drugiej, jakby były w nieustannym ruchu, jakby wzajemnie chciały sobie ustąpić miejsca. Interpretacje tej ikony zawsze wskazywały na to, że ci aniołowie, symbolizujący Boskie Osoby, są w tańcu po okręgu. Wyraża on to, że w Bogu jest nieustanna wymiana życia, komunikacja miłości, rodzenie i tchnięcie drugiej i trzeciej Osoby przez Ojca. Gdyby można było puścić te osoby w ruch, niczym karuzelę, to w pewnym momencie już nie byłoby widać, która osoba jest którą, zaczęłyby się wzajemnie przenikać. Troistość, która jest jednością. Chciałoby się powiedzieć za czeskim teologiem Tomášem Halíkiem: „Oto jest Bóg, który rozkręca świat ruchem miłości, oto jest Bóg, który zaprasza cię do tańca miłości, a w tańcu tym przenikają się niebo z ziemią, łaska z naturą, boskość i człowieczeństwo, Boża Trójca z triadą cnót, przez którą tanecznym krokiem wejdziemy do wieczności. Wieczność nie jest cmentarnym spokojem, wieczność jest wiecznym ruchem, tańcem miłości!” (Chcę, abyś był, Kraków 2014, s. 253).
Każdego dnia przy ołtarzu możemy zostać zaproszeni do tego tańca. Na ikonie Rublowa od strony obserwującego ją zostawiono wolne miejsce przy stole, wokół którego odbywa się Boski taniec. To puste miejsce jest dla ciebie, wskazuje to wyraźnie anioł symbolizujący Ducha Świętego, który dłonią wyciągniętą w kierunku kontemplującego ikonę wyraźnie zaprasza go do tańca. W ten sposób niejako mówi: „Chodź, tu jest miejsce dla ciebie, tu możesz razem z Nami zatańczyć, wejść w ten krwioobieg życia, wejść w tę wymianę miłości”. Przez Eucharystię zaczyna się z Bogiem tańczyć. Do takiego życia, które jest pełne życia (a nie świętego spokoju!), które jest pasją, które jest twórcze i niebanalne, zaprasza nas dzisiaj Bóg w tym jednym greckim słówku orcheomai – „tańczyć”. Nasz Bóg tańczy, więc zgódźmy się zatańczyć razem z Nim.
Sobota
Czytania: Syr 48,1–4.9–11; Mt 17,10–13
dawar
Powstał Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia. On głód na nich sprowadził, a swoją gorliwością zmniejszył ich liczbę. słowem Pańskim zamknął niebo, z niego również trzy razy sprowadził ogień (Syr 48,1–3).
To prawdziwie będzie słowo o słowie, ponieważ chciałbym się zatrzymać przy hebrajskim terminie dawar, które oznacza po prostu „słowo”. W pierwszym czytaniu z Księgi Syracha słyszeliśmy, że Eliasz jest prorokiem jak ogień, a jego słowo płonęło jak pochodnia. Głosząc słowo Pańskie, potrafił tym słowem zarówno zamknąć niebo (chodzi o to, że przez trzy i pół roku nie padał deszcz i zapanowała susza), jak i sprowadzić z nieba ogień (po modlitwie Eliasza zstąpił ogień z nieba, który spalił ofiarę złożoną na ołtarzu na Górze Karmel). Te wszystkie obrazy mówiące o ogniu, który wychodził z ust Eliasza, kiedy głosił słowo, mówią o potędze tego słowa, o jego mocy, że to słowo może coś stworzyć, zniszczyć, sprawić. Ogień, będący biblijnym symbolem Ducha Świętego, obrazuje fakt, że słowo napełnione mocą Ducha faktycznie potrafi zmienić ludzkie życie.
Nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy doświadczyłem zdumienia, kiedy spotykałem w czasie spowiedzi czy rozmowy ludzi, którzy opowiadali o tym, jak ich życie zmieniło się po usłyszeniu jednego kazania, jednej konferencji albo po przeczytaniu jednego, małego fragmentu Pisma Świętego. Czasami te historie wydawały się tak nieprawdopodobne, że do głowy przychodziła tylko jedna myśl: „Czy faktycznie życie ludzkie może się tak radykalnie zmienić po usłyszeniu jednego słowa?”. Wtedy warto usłyszeć o Eliaszu, który głosząc Boże słowo, potrafił nim zamknąć niebo albo sprowadzić z niego ogień. To słowo naprawdę ma moc przemienić ludzkie życie.
Bardzo ciekawe jest to, że w języku hebrajskim termin dawar oznacza nie tylko „słowo”, ale również „czyn, fakt”. To jest bardzo charakterystyczne dla Boga, że jak mówi, to od razu coś się dzieje. Jest to szczególnie widoczne w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju, w opowieści o stworzeniu świata. Widzimy tam, że słowo nie służy tylko przekazaniu jakiejś informacji, ale ma również moc sprawczą. Kiedy Bóg wypowiada swoje słowo, wtedy natychmiast to, co powie, spełnia się. Bóg powiedział: „Niech się stanie światłość” i stała się światłość. W scenie stworzenia świata Bóg dziesięć razy wypowiada jakieś słowa, które sprawiają to, co oznaczają. Zanim na Górze Synaj Bóg nam dał „dekalog postępowania”, w scenie stworzenia pojawił się „dekalog istnienia”. Deka-logos – „dziesięć słów”. Pierwszych dziesięć słów Boga powołało nas do istnienia, drugich dziesięć słów pokazało nam, jak żyć. Dekalog, przykazania Boże, to boskie obietnice pięknego i szczęśliwego życia bez grzechu. Warto zauważyć, że przykazania w Księdze Wyjścia nie są wyrażone w formie nakazów, tylko w czasie przyszłym, w formie obietnic. Bóg nie mówi „Nie zabijaj”, ale „Nie będziesz zabijał”. Nie mówi „Nie cudzołóż”, ale „Nie będziesz cudzołożył”. Oczywiście w tej formie czasu przyszłego również możemy odnaleźć wezwanie, żeby czegoś nie robić, ale to również forma wyrażenia obietnicy. Moglibyśmy odczytać przykazania w ten sposób, że Bóg do nas mówi: „Obiecuję ci, że jak będziesz przy Mnie, że jak będziesz się kierował w życiu Moim słowem, to nie będziesz robił tych wszystkich rzeczy, które nie dadzą ci szczęścia. Obiecuję Ci”. Bóg składa obietnicę, która jest w pełni wiarygodna, bo jak Bóg wypowiada jakieś słowo, to ono na pewno się spełni. Bogu się wierzy na słowo, bo Bóg jest godzien zaufania, jest wiary-godny.
Inny piękny tekst Pisma Świętego, pokazujący, że – zgodnie z sentencją św. Tomasza z Akwinu – „mówienie Boga jest czynieniem”, to fragment drugiego rozdziału Ewangelii św. Łukasza, który mówi o narodzinach Jezusa w Betlejem. W wersecie 15 czytamy: „Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: «Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił»”. Dosłownie tłumacząc to zdanie pasterzy, moglibyśmy powiedzieć: „zobaczmy słowo/rzecz, które się staje”. Występuje tu grecki termin rhema, który jest dokładnym odpowiednikiem hebrajskiego dawar. Ten grecki termin również nosi w sobie pewną wieloznaczność, gdyż może oznaczać jakieś wydarzenie historyczne, jakąś rzecz, czyn lub po prostu słowo.
Pasterze, którym objawili się aniołowie i wezwali ich do wyruszenia do Betlejem, nawet do końca nie zdając sobie z tego sprawy, oddali całą istotę Bożego Narodzenia. Z jednej strony powiedzieli, że trzeba iść do Betlejem i zobaczyć to dziecię, które się tam narodziło, o którym nam mówił anioł (wydarzenie narodzin, fakt empiryczny możliwy do zweryfikowania). Z drugiej jednak strony można tę ich wypowiedź zrozumieć teologicznie, jak gdyby mówili: „Pójdźmy do Betlejem zobaczyć Słowo, które stało się; odwieczne Słowo Ojca, które przyjęło ciało i stało się człowiekiem”. To Słowo, które Ojciec od wieków wypowiada w miłości, które jest Osobą, Jego Synem, teraz stało się człowiekiem przez wcielenie w łonie Maryi i narodziny w Betlejem. Choć brzmi to paradoksalnie, to teraz możemy zobaczyć to Słowo, które od wieków było niewidzialne. Odkąd to Słowo stało się ciałem, można Je zobaczyć, można pójść, aby Je kontemplować, aby się przy Nim zatrzymać, aby Je medytować, a nawet dotknąć. Miejmy w sobie tę postawę betlejemskich pasterzy i dostrzeżmy, jak to Słowo staje się ciałem w tajemnicy Eucharystii. Słowo się wydarza tak, że możemy Je zobaczyć, spożyć i Nim się napełnić.
8 grudnia
Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
Czytania: Rdz 3,9–15.20; Ef 1,3–6.11–12; Łk 1,26–38
kecharitomene
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. [...] Anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga” (Łk 1,26–28.30).
Średniowieczny teolog i biskup, św. Anzelm z Canterbury, wypowiedział kiedyś takie słowa o Maryi: „O Maryjo, dzięki temu, że jesteś pełna łaski [kecharitomene], radują się wyzwoleni z więzów Otchłani, a mieszkańcy niebieskich przestworzy cieszą się, bo została im przywrócona rajska szczęśliwość”. Właśnie to greckie słowo kecharitomene, które zostało wyróżnione w powyższym cytacie, a które wypowiedział do Maryi anioł Gabriel w scenie zwiastowania, spróbujemy dzisiaj rozłożyć na czynniki pierwsze, aby przekroczyć próg tajemnicy niepokalanego poczęcia Maryi. Anioł pozdrowił Maryję słowami: Chaire, kecharitomene – „Bądź pozdrowiona, pełna łaski”. To pierwsze wyrażenie, chaire, jest wezwaniem do radości, dosłownie moglibyśmy je przetłumaczyć jako „ciesz się”. Było ono jednak zwyczajnym pozdrowieniem między dwiema osobami tamtego czasu. Zastosowana tu konstrukcja gramatyczna domaga się jako dopełnienia tego pozdrowienia podania imienia osoby pozdrawianej. Tak, jakby anioł powiedział: „Witaj, Maryjo”. Skoro jednak w miejsce imienia Maryi pojawia się imiesłów kecharitomene – „pełna łaski” – można je traktować jako imię własne Maryi, które określa najgłębiej Jej tożsamość, Jej osobę. Według św. Łukasza anioł wskazuje, że Maryja cała jest utkana z łaski Boga, że cała jest nią wypełniona.
Słowo to jest niezwykle oryginalne, występuje tylko raz w Biblii. Niektórzy badacze uważają, że termin ten powstał na cele Ewangelii i dlatego kryje się za nim bardzo głębokie znaczenie. Tłumaczymy je na język polski przez niezbyt precyzyjnie wyrażenie „pełna łaski”. Tłumaczenie to jest oparte z pewnością na łacińskim gratia plena, które znajdujemy u Hieronima w Wulgacie, mimo iż niektóre tłumaczenia łacińskie są bardziej precyzyjne – gratificata – „ta, która jest przychylna, życzliwa, uprzejma”. Polskie tłumaczenie „pełna łaski” jest oddane również jako imiesłów czynny, zaś wyrażenie greckie kecharitomene to imiesłów bierny, co ma ważne znaczenie teologiczne. Bardziej precyzyjne byłoby zatem tłumaczenie „wypełniona łaską”, w którym akcentuje się to, że Maryja otrzymała łaskę jako pierwszy dar od Boga. W Biblii bardzo często autor natchniony używa strony biernej (tzw. passivum teologiczne), aby w taki dyskretny, trochę ukryty sposób zaznaczyć obecność i działanie Boga. Maryja jest pełna łaski nie sama z siebie, nie w wyniku swoich własnych starań i wykonanej pracy, ale dlatego, że została nią wypełniona przez Boga.
Grecki imiesłów kecharitomene pochodzi od bardzo rzadkiego czasownika charitoo, który w Nowym Testamencie występuje zaledwie dwa razy (Łk 1,28 i Ef 1,6) i oznacza „przemieniać kogoś przez łaskę, czyniąc go życzliwym i pełnym wdzięku”. W ogóle warto wiedzieć, że greckie czasowniki zakończone na -oo należą do grupy tzw. czasowników sprawczych. Oznacza to, że wskazują na takie działanie podmiotu, które dokonuje zmiany w przedmiocie działania. W naszym wypadku czasownik ten oznacza, że osoba, która doświadcza Bożej życzliwości, łaski, zostaje przez nią przemieniona i sama staje się życzliwa, pełna wdzięku. Termin kecharitomene oznacza zatem jednorazową, dokonaną w przeszłości czynność obdarowania łaską, w wyniku której Maryja doznała przemiany. Podkreśla to również forma perfectum imiesłowu, która wskazuje na czynność dokonaną w przeszłości, a której skutek trwa nadal. To najmocniejszy biblijny argument za niepokalanym poczęciem Maryi Panny, która została przez Boga obdarowana łaską zbawienia uprzednio, przed narodzeniem, tak, że została zachowana od grzechu pierworodnego i jego konsekwencji.
W dalszej części rozmowy Maryja słyszy od archanioła Gabriela, że „znalazła łaskę” w oczach Boga (Łk 1,30), którą to frazę dopełnia kecharitomene. Ten związek wyrazowy, „znaleźć łaskę”, jest bardzo charakterystyczny dla Starego Testamentu, w którym znajdziemy go około 40 razy. Wyrażenie to wskazuje na to, że jakiś przełożony okazuje łaskę swojemu podwładnemu, patrzy na niego życzliwie, łaskawie. Taka relacja dworska – król-podwładny – zostaje w Biblii przeniesiona na relację Bóg-człowiek.
Warto odwołać się do trzech najbardziej reprezentatywnych przykładów, choć oczywiście moglibyśmy przytoczyć ich tu znacznie więcej. Kiedy cała ludzkość pogrążyła się w ciemności grzechu, wtedy „jedynie Noe znalazł łaskę w oczach Pana” (Rdz 6,8). Boska życzliwość wobec Noego, który żył cały czas w przyjaźni z Bogiem, prowadząc nieskazitelne życie, objawiła się w tym, że on i jego rodzina zostali ocaleni w czasie potopu.
Również Abraham znalazł łaskę u Boga, wtedy, kiedy przyjął w gościnę trzech aniołów (Rdz 18,3). Boska łaskawość okazana Abrahamowi, który stał się ojcem wszystkich wierzących, objawiła się w wypełnieniu słowa obietnicy i w darze syna, Izaaka.
Trzecim przykładem jest Mojżesz, który w rozmowie z Bogiem przypomina Mu Jego własne słowa: „Ty sam powiedziałeś: Poznałem cię po imieniu i znalazłeś łaskę w moich oczach” (Wj 12,12). Mojżesz, żyjący w przyjaźni z Bogiem, rozmawiający z Nim twarzą w twarz, otrzymuje od Boga zapewnienie o Jego życzliwości wobec całego narodu, który będzie prowadził przez pustynię do Ziemi Obiecanej.
Wyrażenie „znaleźć łaskę w oczach Boga” odniesione do Maryi stawia ją w gronie wielkich patriarchów naszej wiary. Maryja, jak Noe, Abraham i Mojżesz, zostaje dostrzeżona przez Boga, jest miła, piękna w Bożych oczach ze względu na swoją wiarę i swoją zażyłą przyjaźń z Bogiem. Równocześnie wszystkie te osoby Starego Testamentu zostają umocnione Bożą łaską, zapewnione o Jego przychylności i pomocy, aby mogły wypełnić swoją misję, którą przygotował dla nich Bóg. Również Maryja zostaje wypełniona Bożą łaską, aby mógł się w niej począć Boży Syn, aby mogła zostać Matką Boga. Łaska kształtuje ją, przygotowuje do zadania, które ma dla niej Bóg. Równocześnie widać, jak bardzo ważna jest współpraca człowieka z łaską. Maryja nie tylko łaskę przyjmuje, ale z nią współpracuje i pielęgnuje, aby jej nie stracić. Jeśli nie jesteśmy w stanie łaski, to jak najszybciej pójdźmy do spowiedzi, aby do niego powrócić. Jeśli jesteśmy w stanie łaski, to zróbmy wszystko, co możliwe, aby go nie stracić przez grzech.
Spis treści
wstęp
I tydzień adwentu
Poniedziałek
hikanos
© Wydawnictwo Baptysterium, 2022
© Wydawnictwo WAM, 2022
Opieka redakcyjna: Joanna Pakuza
Redakcja: Helena Dekert
Adiustacja po składzie: Zuzanna Ruszar
Projekt okładki i skład: Joanna Grabarska
ePub e-ISBN: 978-83-277-3362-7
Mobi e-ISBN: 978-83-277-3363-4
NIHIL OBSTAT
Kuria Metropolitalna w Krakowie,
nr 1974/2022 z dn. 27 czerwca 2022 r.
bp Robert Chrząszcz, wikariusz generalny
ks. prof. dr hab. Kazimierz Panuś, cenzor
Wydawnictwo Baptysterium
32-438 Trzebunia 534
[email protected] | www.sklep.baptysterium.pl
Wydawnictwo WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 | e-mail: [email protected]
dział handlowy
tel. 12 62 93 254-255 | e-mail: [email protected]
księgarnia wysyłkowa
tel. 12 62 93 260 • fax 12 629 34 96 | www.wydawnictwowam.pl