Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poznaj uzdrawiającą moc grzyboterapii!
Opowieść o stracie, walce o samą siebie oraz… o hermetycznym środowisku zbieraczy grzybów
Nic nie może nas przygotować na pożegnanie z osobą, z którą dzieliliśmy dosłownie wszystko. Wraz ze śmiercią małżonka znika połowa naszego życia. Nie ma już nikogo, kto mógłby potwierdzić prawdziwość wspomnień, wspólnie przeżytych chwil…
Long Litt Woon doświadczyła takiej właśnie tragedii. Pewnego dnia jej mąż po prostu zmarł. Nie wiedziała, co robić dalej. Z przypadku, przekory lub antropologicznej ciekawości postanowiła zgłosić się na kurs grzyboznawczy dla początkujących. Od tego wszystko się zaczęło. Wkroczyła do królestwa grzybów.
W nowym świecie odnalazła niesamowite bogactwo przyrody, poznała wartościowych ludzi oraz stała się częścią tajemniczej „sekty grzybiarzy”. Dzięki temu odbyła dwie równoległe podróże: zewnętrzną – po krainie grzybów i wewnętrzną – po bezdrożach smutku i żałoby. Na szczęście na końcu drogi czekał na nią upragniony spokój.
Marie Kondo nauczyła nas magii sprzątania, Long Litt Woon uczy nas, na czym polega magia zbierania grzybów.
Poczuj flow grzybobrania!
„Long Litt Woon po śmierci męża w poszukiwaniu sensu życia zajęła się badaniem grzybów. O swojej pasji opowiada z subtelną radością w formie szczerego wyznania. Co odnalazła w lesie? Tylko i aż spokój ducha”.
Eugenia Bone
„Ciepła, poetycka i poruszająca. Pełna mądrości życiowej”.
Sissel Gran
„Jedna z najbardziej zaskakujących i oryginalnych książek, jakie przeczytałem od długiego czasu”.
Knut Olav Åmås
„Zaskakująca podróż do wyjątkowego królestwa grzybów”.
Kirkus Reviews
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
(...)
Od kiedy zafascynowałam się grzybami, odkryłam równoległy, niewidzialny świat tuż u swoich stóp, z jego dziką logiką i nieokiełznaną siłą życiową, świat magiczny, obok którego przechodziłam dotąd zupełnie obojętnie. Kiedy natrafiam na grzyba, mam wrażenie, że czas się zatrzymuje. Przeżywam zarazem i przepływ, i zen. Przyjemność i poczucie jedności z całym uniwersum są źródłem wewnętrznej satysfakcji i doznania szczęścia. W takim momencie ważne jest tylko jedno: że jestem tam, gdzie jestem, i robię to, co robię. Wówczas nie myślę o tym, co zjem na kolację ani co ludzie myślą o mojej fryzurze.
Zbieranie grzybów to namacalne i zmysłowe doświadczenie. Najpierw trzeba ocenić stopień „oporu” stawiany przez grzyb. Niektóre krnąbrne egzemplarze trzymają się krzepko ziemi, inne są gotowe opuścić las i zabrać się z nami do domu, ledwie ładnie się do nich uśmiechniemy. Uwielbiam ten moment, kiedy po ostrożnym mocowaniu się wreszcie mam to złoto w dłoni. Czuję się wtedy tak, jakbym wygrała główny los na loterii, i ogarnia mnie euforia, która do tego ma wiele wymiarów.
Bo jedno to poczucie doskonalenia się wynikające ze zdobywania wiedzy i nabierania wprawy podczas wędrówek w grupie po norweskich lasach, a drugie – zupełnie nieoczekiwana ekstaza: kiedy po raz pierwszy zupełnie samodzielnie znalazłam apetyczny jadalny okaz, aż podskoczyło mi serce. Czy to szczęście? Byłam oszołomiona, że mogłam w tak oczywisty sposób doznać uczucia, które po śmierci Eiolfa uznałam za niedostępne na zawsze. To było jak dożylny zastrzyk multiwitaminy. Cóż za przeżycie! Entuzjazm tryskał ze wszystkich komórek mojego ciała. Nagle prosto do samej duszy wlał się wąski złoty promień światła. Czy to możliwe, aby zaznać tak wyraźnie radości, podczas gdy wszystko jest zamazane i beznadziejne?
Znalezienie jednego grzyba oznacza dużą szansę, że w pobliżu jest więcej egzemplarzy tego samego gatunku. Radość zbieracza ma charakter narastający: jeden grzyb – jeden powód do radości, dwa grzyby – dwa powody do radości. Zachwyt i święto!
Wraz z otwarciem się przede mną uniwersum grzybów zrozumiałam, że powrót do życia jest prostszy, niż sądziłam. Wystarczyło po prostu zbierać radości, które buzują i się skrzą. Wystarczyło pójść ścieżką przez las, chociaż nadal się nie domyślałam, co mnie czeka. Co znajdę w tej wielkiej niewiadomej rozpościerającej się przede mną? Co kryje się za wzgórzami, oparami i zakolami?
(...)
Z czasem mój kalendarz zaczął powoli i nieuchronnie się zmieniać. Od kiedy bowiem w wolnych chwilach jeździłam na grzyby, moja nowa egzystencja stopniowo rozkwitała. To był kopniak, który wyrzucił mnie z czterech ścian domu i zmusił do uczestniczenia w życiu, zamiast zatapiania się w smutku. Dzięki temu także łatwiej zawierałam znajomości w środowisku, którego stawałam się częścią podczas grzybobrania. Docierałam do miejsc zupełnie dla mnie nowych, mimo że od lat mieszkam w tym mieście. Wypady do porośniętego mchem lasu były też źródłem dodatkowej radości wynikającej ze zbierania innych roślin użytecznych: sitowia leśnego, pióropusznika strusiego, pędów świerku, wierzbówki i szczawiku zajęczego. To, co wcześniej zaliczałam generalnie do roślin charakterystycznych dla lasu lub uważałam za chwasty rosnące w przydrożnych rowach, stało się punktem wyjścia nowych doznań smakowych w nowym środowisku społecznym. Z każdym kolejnym poznanym grzybem, z każdym nowym miejscem, do którego docierałam, i wraz z każdym nowym pozyskanym przyjacielem następowała stopniowa integracja ze środowiskiem. Chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, były to małe kroczki zbliżające mnie do końca ciemnego tunelu żałoby.
Trudno się dziwić, że ludzie mówią o „pustce” po śmierci bliskiej osoby, bo kiedy odchodzi ktoś, z kim mieliśmy zażyłą codzienną relację, nagle w ciągu doby jest mnóstwo godzin do wypełnienia. W moim wypadku wędrówki w królestwie grzybów były sposobem na wykorzystanie dodatkowego czasu wolnego. Nieco później, kiedy już lepiej orientowałam się w niektórych lasach, odważałam się na samotne wyprawy, w towarzystwie jedynie koszyka i wyposażona w nową wiedzę. Gdy odwiedzałam swoje ulubione miejsca, czułam się tak, jakbym wracała do czegoś mi znajomego. Dokładnie wiedziałam, w którą stronę pójść, i nie krążyłam już na chybił trafił jak na samym początku swojej przygody. Miałam rejestr miejsc w każdym lesie, które musiałam szczególnie dokładnie sprawdzić. Te wycieczki wpływały na mnie kojąco. Człowiek natury. Ja? Czy jednocześnie robiłam się nieco bardziej norweska? Tego nie jestem pewna, ale tak czy inaczej było to dla mnie wyzwalające i całkiem nowe doświadczenie.
Marzenie
Marzyłam o tym, żeby stać się częścią wewnętrznego kręgu środowiska grzybiarskiego, by przynależeć do grupy ekspertów odpowiadających za kontrolę grzybów w danym sezonie. Byłam pod wrażeniem poziomu ich wiedzy oraz ich „powołania”, które kazało im poświęcać swój wolny czas na pomoc mieszkańcom miasta pragnącym zbierać grzyby. Po raz pierwszy od odejścia Eiolfa czułam, że mam jakiś cel i kierunek.